Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Notka z dedykiem dla Lily, Aleksy, Darii (chyba tak się pisze, no nie?...), Zielaczka, Rogacza i moich wenów. O, i dla Jackiego!
Nowa już zaczęta. Nie wiem, kiedy dodam. Zależy od wpisu u Huncy. I stonuję Lunia, nadal będzie marzycielskim kujonkiem, ale będzie więcej smęcił. W następnym wpisie wyjaśnię...
Zapraszam do Księgi!
I miłych wakacji...
A ta piosenka, to oczywiście "Malinowy Król", ale nie Melissy tylko Urszuli...
Właśnie leżę na łóżku u siebie w pokoju. Przewracałem się gdzieś od północy z boku na bok, nie mogąc spać. Jest godzina czwarta nad ranem. Za oknami jest już dosyć jasno, a same okiennice są otwarte na całą szerokość, świeże, poranne powietrze czerwca wpada do mego pokoju, wprawiając płomień iskrzący się na zapachowej świeczce w dziki taniec. Lawenda. Świeczka ma zapach lawendy.
Wsłuchuję się w radosny, ptasi trel, który napływa do mych uszu, na przemian z szumem wiatru w liściach drzew oraz skrobaniem długopisu po kartce. Budzik tyka na szafce koło mojej głowy. Wtulony plecami w wielkiego, jasnego miśka, słucham tego denerwującego mnie dźwięku - rytmicznego uderzania, jakby stalowy patyczek uderzał w metalową płytkę. Kłóci się to z jeszcze jednym odgłosem wydawanym przez budzik.
Tik - tak, tik - tak...
Stuka miarowo, przywodząc mi na myśl klepanie kopyt konia, który idzie spokojnym, równym krokiem po betonie.
Denerwuję się. Wiem, dlaczego nie mogę zasnąć - dzisiaj w domu pojawi się Dumbeldore. On sam powiedział, że nie przeszkadza mu fakt mojego wilkołactwa. Nawet nie wie, ile to dla mnie znaczy... Facet mnie właściwie nie zna i z góry zakłada, że jestem w porządku. Pomimo faktu, CO we mnie siedzi. To dobrze. Jestem mu za to wdzięczny. Będę mu musiał dziś o tym powiedzieć. Ciekawe, czy mnie za to wyśmieje?... Nie, raczej nie. Chociaż może... Nie, na pewno nie.
Tata opowiadał mi o tym, jaki Dumbeldore jest. Czy może się zmienił, po objęciu stanowista dyrektora Hogwartu? Przecież władza zmienia ludzi... Piwo kremowe uderza im do głowy i zmieniają się nie do poznania. Ekh...! Jak ja ględzę.... Normalnie jak kobieta w ciąży... No nic, muszę postarać się zasnąć. Nie lubię zarywać nocy, wtedy automatycznie mój biologiczny zegar rozstraja się na najbliższy tydzień. Teraz będę się musiał męczyć, by przywrócić go do zdrowego rytmu...
Oh, widzę pewną prawidłowość w mym zaburzonym rytmie dobowym: zaczynam czuć piasek pod powiekami.
A u sąsiadów pies zawodzi donośnie, jakiś ptak na pobliskim drzewie wydziera się wręcz denerwująco... Chociaż ślicznie zarazem. Dobra, stawiam kropkę i odkładam pamiętnik...
No pięknie! Ja tu się szykuję do snu, a kogut zaczyna piać... Nie ma to jak wyczucie czasu...
Kilka godzin później, obudziła mnie mama. Pochyliła się nade mną, tak jak zawsze delikatnie mierzwiąc mi włosy i całując w czoło.
- Wstawaj, kochanie... - pogładziła mnie po głowie, wyraźnie słyszałem jej miękki, czuły głos, który rozpoznałbym i na końcu świata. - Już ósma, wstawaj, zajączku.
Nachmurzyłem się. Zajączku?!Raju, ja nie mam pięciu lat!
Fuknąłem obrażony, skopując z siebie kołdrę. Mama roześmiała się cicho i wyszła, zamykając za sobą drzwi od mojego pokoju. Spuściłem nogi z łóżka i usiadłem. Trwałem w takiej pozycji kilka minut, kiwając się sennie. No to mam teraz zapłatę za dybanie po nocach... Westchnąłem ciężko i ziewając, wstałem. Przeciągając się, powlokłem do toalety, by się odświeżyć. Nie mam chęci opisywania takich oczywistych czynności jak wypróżnianie się czy prysznic, albo w ostateczności wycieranie, bo chyba każdy cywilizowany osobnk wie doskonale, jak to wygląda i na czym to polega.
Pół godziny później, zasiadłem do śniadania. Zerknąłem mimochodem na zegar z kukułką, który widział nad drzwiami w kuchni, wiodącymi do korytarzyka. Wskazówki powiedziały mi, że dochodziła godzina pośrednia między dziewiątą a dziesiątą. Stłumiłem ziewnięcie, zakrywając usta dłonią.
- Remisiu mi się wydaje, czy nie spałeś w nocy?
Wbrew sobie zrobiłem spłoszoną minę. A niech mi jeszcze raz ktoś powie, że mama wbrew pozorom nigdy nie wie, co się dzieje z ich dzieckiem... Przecież nie hałasowałem, skąd ona to wie?...
- Eeem.... Nie mogłem zasnąć.
Kiwnęła ze zrozumieniem głową, stawiając przede mną na stole talerz z omletem. Wylewitowała na stół słoik dżemu.
- Kotku, pamiętasz, że dzisiaj przychodzi pan Dumbeldore?
- Po prostu Albus, mróweczko.
Powstrzymałem się od przewrócenia oczami. To, że do mnie zwracają się zdrobinieniami nazw zwierząt, jestem w stanie przeboleć. Ale te ich "pingwinki", "gwiazdeczki", "kociaczki" między sobą, doprowadzają mnie momentami do szału. Nie lepiej wymyśleć jakieś praktyczne zdrobnienie imienia, lub proste, zwyczajne: "skarbie"?
Westchnąłem ciężko, mama włączyła radio. Spiker zapowiedział szanowną Melissę Etheridge, rozległa się skoczna, słodka muzyka i dołączył się delikatny głos wokalistki, śpiewający "Malinowego Króla". Nieco wbrew sobie zacząłem cichutko podśpiewywać ten utwór, na szczęście na tyle cicho, że rodzice (jak sądzę) nie dosłyszeli tego.
Daj mi zgodę na ten dzień, który właśnie kona
Dorzuć do ogniska drew, utul mnie w ramionach
A planeta kręci się, wozi nas łaskawie
Prowadź mnie w niebieski cień, po niebieskiej trawie
Refren:
Malinowy król malowanych róż
Zawsze nas od złego obroni
Jakbym mogła Ci narysować sny
A w nich dom, drogę, drzwi
Na niebie błysnął biały nóż
To księżyc pełni straż
Czy nie znałam Cię w innym życiu już
Kiedyś hen dawno tak
Pieniądze nie kupią mnie
Lecz oczu twych blask
Wystarczy mi biały chleb
Dopłyńmy do dna
Gdybym miała zgubić Cię, gdyby tak wypadło
Nagle ptak by w locie zgasł, serce by umarło
Malinowy król malowanych róż
Sprawia że nocą kwitnie kamień
Co się stanie tam co się stanie nam
Gdyby tak brakło go
Na niebie błysnął biały nóż
To księżyc pełni straż
Czy nie znałam Cię w innym życiu już
Kiedyś hen dawno tak
Pieniądze nie kupią mnie
Lecz oczu twych blask
Wystarczy mi biały chleb
Dopłyńmy do dna
Malinowy król malowanych róż
Zawsze nas od złego obroni
Jakbym mogła Ci narysować sny
A w nich dom, drogę, drzwi
Na niebie błysnął biały nóż
To księżyc pełni straż
Czy nie znałam Cię w innym życiu już
Kiedyś hen dawno tak
Uwielbiam ją, zawsze wprawia mnie w takie słodkie zamyślenie...
Paćkałem widelcem w talerzu nawet nie zdając sobie tego sprawy. Gapiłem się przy tym bezmyślnie w okno, nucąc. Westchnąłem ciężko, zamykając oczy. Tak... uzależniłem się od muzyki.
Drgnąłem gwałtownie, słysząc energiczne pukanie do drzwi. Otworzyłem gwałtownie oczy, przez szybkę ujrzałem zamazaną postać. W jednej chwili całkowicie straciłem apetyt. Tata podszedł do drzwi i naturalnie je otworzył.
W oczy rzucił mi się wysoki, szczupły mężczyzna. Miał długą brodę, mniej więcej do poziomu pod klatką piersiową. Wręcz zabójczo dyskretnie był ubrany w ciemnogranatową szatę czarodzieja, na szczęście, bez tiary. W sumie i na szczęście to wyglądał tak, jak trochę zdziwaczały mugol z długą peleryną, zapinaną pod szyją. Włosy miał długości i koloru brody, mianowicie do połowy pleców przeplatane dwoma kolorami - kasztanowym i srebrnym. Na zakrzywionym nosie widniały okulary-połówki, znad których patrzyły na wszystkich bystro błękitne niczym niebo w pogodny, letni dzień, oczy. Spojrzenie miał tak przenikliwe, że można było pomyśleć, iż potrafi przewiercić nim człowieka na wylot.
Przełknąłem to, co miałem w ustach i grzecznie, tak jak uczyli mnie rodzice, gdy gość wchodzi, podniosłem się z miejsca. Automatycznie wytarłem dłonie o spodnie, a w międzyczasie, dyrektor Hogwartu zdążył przywitać się z mamą ucałowaniem jej dłoni. Odwrócił się do mnie.
- Ah, a to musi być wasz Remus.
Z szerokim uśmiechem, który uniósł mu długie wąsy, zmierzył mnie od stóp do czubka głowy. Wyciągnął do mnie rękę, w geście powitania. Niepewnie się uśmiechając, uścisnąłem mu końcówki palców.
- Jak ostatni cię raz widziałem, miałeś chyba pięć lat...
Odpowiedziałem zażenowanym uśmiechem. Tak, ja też go pamiętam. Ostatni raz mnie widział wtedy, kiedy leżałem w Mungu pogryziony przez Greybacka.
Wszyscy usiedliśmy przy stole, Dumbeldore nachylił się do mnie.
- I tak jak ja, uwielbiałeś cytrynowe dropsy.
Roześmiałem się wbrew sobie.
- Nadal lubię, proszę pana.
- To była nasza zmora... Nie dało się go zmusić do umycia zębów po tych cukierkach.
- Oj mamo... Pasta psuła mi smak w ustach!
Durektor uśmiechnął się do nas pogodnie.
- Otóż to! Ale pamiętaj, chłopcze - jeśli nie będziesz szczotkował zębów po słodyczach, skończysz na krześle u magodentysty.
Wzruszyłem nieznacznie ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć. A cóż w tym strasznego? Pomijając te wszystie odgłosy i dziwne smaki oraz wonie, jest całkiem w porządku...
Gawędziliśmy wesoło całą czwórką o różnych przyziemnych sprawach, rodzice pytali co słychać w szkole, Dumbeldore co słychać o rodziców. Zwykłe, grzecznościowe zlepki. Iiii... tekstu dorosłych nie mogło zabraknąć...
- A jak sobie radzisz w szkole, Remusie?
Podniosłem wzrok z blatu stołu na błękitne oczy dyrektora. Śmiały się, błyskając radosnymi iskierkami. Musiałem mieć zabawną minę, skoro pełnoletni wybuchli śmiechem. Chrząknąłem, poprawiając się na krześle.
- Dobrze.
Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Może się domyśliłeś, a może nie. To nie było zwykłe, grzecznościowe nastąpnięcie na temat.
Zagryzłem wargę, serce zabiło mi mocniej. No tak... Mogłem się domyśleć... Przecież po to tu przybył! Pohamowałem się od plaśnięcia ręką w czoło.
- Skoro już wszyscy wiemy, o czym będzie rozmowa, proponowałbym się rozluźnić.
Nadal na mnie patrzył. Pewnie chodziło mu o mnie, siedziałem jak na jeżu. Wymusiłem lekki uśmiech i usiadłem swobodniej. Splotłem dłonie i złożyłem je na stole, zacząłem się bawić kciukami.
- Nie będę pytał, czy chcesz uczyć się w Hogwarcie, bo odpowiedź, jak sądzę, jest pozytywna. Mam rację?
Skinąłem głową, nie podnosząc wzroku znad własnych rąk. Jakoś zrobiło mi się trudno na niego patrzeć. Nie wiem, dlaczego...
- Co do środków ostrożności. Mam już pewien plan, lecz chciałem go z wami omówić. Głównie z tobą, Remusie. Bo w końcu tutaj chodzi o ciebie. Zachowałbym się w sposób egoistyczny, dokładając nowe zasady w regulaminie i wynajdując miejsce, byś mógł w spokoju przechodzić te trudne chwile, nawet niechcący sprawiając ci w jakiś sposób przykrość. Comiesięczne odsyłanie do domu byłem zmuszony skreślić, bowiem zmarnowałbym okazję do tego, byś zdążył się naprawdę stęsknić za rodzicami. A i radości matki przy zobaczeniu dziecka po dłuższym odstępie czasowym nie mogłem odebrać Rei.
Roześmiałem się nerwowo. W sumie to i faktycznie.
- Skoro nie będziesz wracał co miesiąc do domu, trzeba znaleźć inny sposób, by dać ci trochę prywatności. Głównym punktem mojego planu jest wybudowanie chaty na skraju wioski Hogsmeade, która znajduje się w sąsiedztwie Hogwartu.
Popatrzyłem na niego niepewnie.
- A to nie zbyt duży problem?...
- Nie, skądże znowu. Budowa zajmnie około miesiąca, jeśli nie krócej. - uśmiechnął się do mnie krzepiąco. Westchnąłem, przymykając na dłuższą chwilkę oczy.
- Ale... Skoro to byłoby poza Hogwartem, to jakbym tam się.... em.... przenosił?
- Ah! Miałem nadzieję, że zadasz to pytanie. Właśnie to jest największy problem. Sposób, by nikt się nie dowiedział, by nikt nie mógł za tobą iść. Jakieś pomysły?
Zagryzłem wargę, patrząc na niego podejrzliwie. To mam rozumieć, że specjalnie każe mi wysilać mózg?
- Tak... Przejrzałeś mnie. Twoja mina mówi sama za siebie, właśnie o to mi chodziło. - oczy zamigotały mu radośnie. - Nie lubię dawać gotowych odpowiedzi, to nikomu nie pomaga się rozwijać.
Palnąłem pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
- Sieć Fiuu. Ale to odpada. - zreflektowałem się szybko.
Pokiwał głową.
- Teleportować się nie umiem. A na terenie szkoły, to chyba zakazane?
- Tak.
Chrząknąłem lekko.
- A może być coś bez użycia magii?...
- Ależ oczywiście. Nawet byłoby to wskazane.
- Noo tooo... - zamyśliłem się, gapiąc w okno.
Bez magii i bezpieczne. Miotły? Rower? Uśmiechnąłem się do siebie krzywo. Wtedy co miesiąc bym musiał kupować nowy jednoślad.
Sposób na rodzaj przypominający ucieczkę. Bo przecież będę uciekał. Od ludzi. Od cywilzacji. By w spokoju zamienić się w zwierzę. By móc w samotności cierpieć z braku możliwości dostania ludzkiej krwi. By być wściekłym na to, że nie mogę nikogo zabić, rozszarpać. By stracić ludzkie zmysły, przejąć zwierzęce instynkty. By płakać nad tym, że zmieniam się, wbrew sobie się zmieniam. By żałować, że nie posłuchałem rodziców. By płakać nad utaconym dzieciństwem... By wrzeszczeć z bólu, zdzierać gardło w pełnym żalu, strachu i złości krzyku... A może odwołać się do historii?...
Historia nieodłącznie kojarzy mi się z wojnami. Nawet ta druga światowa, czy chociażby pierwsza. Okopy. Na wojnach robiono okopy.
Ale co ja, mam się kurczę okopywać? Muszę się dostać poza teren szkoły, tak, by nikt mnie nie zauważył! Ale te okopy tworzyły coś na rodzaj sieci. A gdyby zakryć je od góry, stworzyłoby się sieć tuneli... Niczym królicza jama...
Drgnąłem na krześle.
- Tunel?
- Też tak sądzę. Ciekawe... Mnie obmyślanie całego planu zajęło blisko godzinę, a ty sposób na ucieczkę znalazłeś w ledwie trzy minuty, odkąd zamilkłeś.
Uśmiechnąłem się lekko. Ha, jestem lepszy, jestem lepszy... Kaszlnąłem w zaciśniętą pięść.
- Ale... proszę pana...
- Tak, Remusie? Dostrzegłeś pewną lukę w tym planie?
Pokiwałem głową, podnosząc na niego wzrok. Skoro ten tunel ma być odprowadzony najpewniej ze szkoły, to przecież musi być czymś chroniony, żeby się tam nikt nie dostał! Powiedziałem o tym Dumbeldore'owi. Westchnął.
- Też tak sądzę, Remusie. Czy może szanowni rodzice mają jakiś pomysł?
Mama zamyśliła się, tata z resztą też.
- Ja wiem... Może jakaś roślina? - podsunęła rodzicielka. Ożywiłem się, unosząc na krześle.
- Ale wtedy to musiałoby być jakieś takie mniej przyjazne, ale jednocześnie dające się uspokoić! I żeby nie była zbyt mała...
- W takim wypadku, to drzewo. - mama uśmiechnęła się do mnie. - Na Zielarstwie była o nich mowa...
- Bijąca Wierzba. - rzekł mój ojciec, patrząc gdzieś w kąt.
- A jak się ją... uspokaja?
- Wystarczy dotknąć odpowiedniej narośli na pniu, a wierzba zastyka w dziesięciosekundowym paraliżu, nawet pomimo wiatru nie zadrży żaden liść.
- Jesteście wyśmienici. - powiedział z uśmiechem Dumbelodore, patrząc na nas znad splenionych końcówek palców. Posniósł się z krzesła i zakręcił peleryną, biorąc jej koniec w dłoń. Również wstaliśmy. - Miałem podobny projekt, dziękuję wam bardzo, że tak dobrze się rozumiemy.
Roześmialiśmy się z rodzicami.
- Nie ma sprawy, Albusie.
- Dziękujemy, że chciał nam pan poświęcić swojego czasu. - rzekła z ciepłym uśmiechem mam. Dyrektor pokręcił głową.
- Rejo, darujmy sobie tę bzdurną formę grzecznościową. Wpędza nas ona jedynie w niepotrzebne zakłopotanie. Mów mi Albus.
Mama kiwnęła głową, dyrektor zwrócił się do mnie. Pochylił się lekko.
- A co do ciebie, Remusie... To jeszcze przez następne kilka lat będziesz zmuszony uczniowskim obowiązkiem mówić mi per "panie profesorze".
Pokiwałem głową z grobową miną, po czym uścisnęliśmy sobie z dyrektorem ręce.
- Dobrze, panie profesorze. Będę pamiętał.
- Ah.... I jeszcze jedno. Mam nadzieję, że gdy znajdziesz się już w Hogwarcie, to pokażesz mi swoje świadectwo?
- Eee...
Rodzice wybuchli śmiechem, dyrektorowi oczy zamigotały radośnie.
- Nie miej takiej spłoszonej miny, Remusie. Chyba nie może być aż tak źle?
Pokręciłem głową.
- Jest gorzej niż "aż tak źle".
Zachichotał, poprawiając zapięcie szaty pod peleryną. Odprowadziliśmy go do drzwi, pożegnaliśmy się i wyszedł na ganek. Mama odwróciła się do mnie, po czym nim zdążyła zamknąć drzwi, rzuciła w moim kierunku:
- Remusie, mógłbyś posprzątać w swoim pokoju?
- Mamo! Tam jest porządek!
- Wręcz pedantyczny. - rzekła sarkastycznie. - A te twoje majtki na klamce to zapewne ozdoba?
Spiekłem raka, okręciłem się na pięcie i pognałem do wyżej wymienionego pomieszczenia. Otworzyłem drzwi i uwieszając się na nich, zajrzałem na ich wewnętrzną stronę. Hej.... Jakie majtki?!... Wróciłem do kuchni z obrażoną miną.
- Jesteś okropna, nie lubię cię.
Patrzyłem na nią wyzywająco, uniosła brwi.
- Na klamce wisiała moja skarpetka, nie gatki! Ale już je sprzątnąłem. - dodałem z uśmiechem.
Westchnęła i kręcąc głową, z uśmiechem powróciła do pracy przy blacie kuchennym. Podszedłem bliżej, zajrzałem pod jej wyciągniętym ramieniem. Pacnęła mnie palcem w nos, brudząc go w mące. Kichnąłem, zakrywając się rękawem.
- A co to będzie?
- Ciasto.
- Ja chcę wbić jajka! - natychmiast wyraziłem głośno swe życzenie. Tupnąłem przy tym nogą, mama z uśmiechem stuknęła mi drewnianą łyżką w daszek mojej ulubionej czapki. Pfi! Ograniczyła mi przez to widoczność!
- Dobrze. Proszę bardzo, zajączku.
Z przezadowolonym uśmiechem, pomijając "zajączka", roztłukłem skorupkę i wlałem jej zawartość w wydrążony w masie mąki dołek...
Do następnej notki^^ KOMENTOWAĆ! hiehie...
Komentarze:
Aleksa Poniedziałek, 22 Czerwca, 2009, 14:55
A dziekuje, dziekuje^^
Notka fajna, nicy o niczym,ale jednak cieszy ;d;d
W sumie to podoboala mi sie.. a juz najbardziej ten moment o balaganie w pokoju, bo to mi przypomina sytuacje u mnie w domu ;d;d
No to milych wakacji zycze i dodaj nowa szybko ;d;d
Pzdr^^ ;*
Daria Środa, 01 Lipca, 2009, 18:43
Dzięki za dedyk ( dobrze napisałaś)
Podobają mi się twoje opisy i te teksty piosenek...
I w ogóle twoje noty są super
Aleksa Wtorek, 07 Lipca, 2009, 12:59
Hej, a gdzie ta zapowiedziana w pamietniku Huncow natka? ;p
Czekam ;d;d
xoxo
:*
Syrcia Czwartek, 09 Lipca, 2009, 13:04
Nie wiem kiedy, jestem poza domem xp
Jak wrócę to pomyślę...
Ale do końca lipca będzie.
...chyba...
Huncwotka Wtorek, 31 Sierpnia, 2010, 14:31
Fajna nocia najbardziej mi się podobał tekst o gatkach w pokoju hehe przypominam sobie taką sytuację z bratem.Ciekawie piszesz. ;)