Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Na wstępie pardon, za nieobecność. Nie było mnie w domu, a komputerek i owszem.
Z dedykiem dla siedząc... A nie, leżącej obok Ziela. I dla mnie, w końcu mi się należy. Ja to napisałam, ja!
Zakończenie roku! Tak długo wyczekiwany przez wielu dzień. W tym wypadku i przeze mnie. We wrześniu.... Raju, już we wrześniu jadę do Hogwartu! A pal licho skrzacie włosy, że to za ponad dwa miesiąe... Sam fakt faktem!
Niczym wystrzelony z procy wyskoczyłem z łóżka, według opinii budzika o szóstej rano. Podszedłem o okna i otworzyłem je na całą szerokość, ciepłe powietrze uderzyło mnie w twarz. Okręciłem się w miejscu i raźnym krokiem ruszyłem w stronę łóżka. Chwyciłem poduszkę do ręki i trzymając ją w obu dłoniach, zarzuciłem ją sobie na plecy. Trzeba ją jakoś spulchnić, żeby na noc była miękka. Zamachnąłem się i grzmotnąłem nią w materac, aż "rusztowanie" mebla zakwiliło. Od razu urosła, zupełnie jak na drożdżach! Położyłem ją w odpowiednim miejscu i klepnąłem kilka razy po bokach, nadając jej wygodniejszy kształt. Zabrałem się za kołdrę. Chwyciłem ją za rogi w miejscu, w którym wkłada się samą kołdrę w poszewkę i zgarnąłem ją z łóżka. Kilka machnięć i była taka, jaka być powinna. Złożyłem ją raz na pół, potem drugi... I zamarłem.
Owszem, to cudownie, że jadę do Hogwartu. Ale jest jedno "ale". Co do tego, jak mnie tam przyjmą.
Tu, w mugolskiej podstawówce wszyscy już przywykli, że znikam co miesiąc. To są sami mugole, niby w jaki sposób mieliby się domyśleć, że jestem mieszańcem? Dla nich przecież nie istnieje coś takiego jak różdżka, magia czy zaklęcia... Owszem, dzieci nieraz się w to bawią, dziewczyny w dobre wróżki ipt.... W zdecydowanej większości tylko na zabawie się skończy.
A w Hogwarcie?...
Tam wszyscy będą wiedzieli o różnych czarnomagicznych stworzeniach, o tym, jak się je rozpoznaje, kiedy nasilają się ich "zdolności", kiedy dochodzi do przemiany... Przecież gdy będę co miesiąc znikał, i to w pełnię... To prędzej czy później, ktoś się domyśli! A wtedy au reviou przyjaciele!...
Z kwaśną miną szedłem chodnikiem. Za pół godziny muszę być w "budzie", bowiem zaczyna się ta cała pogięta uroczystość. Ostatnio Mathew i ta jego banda była dla mnie wręcz zaskakująco miła. Wolę więc teraz nie wiedzieć, co mogli mi przyszykować. Tak, na pożegnanie...
Powłóczyłem nogami, krok za krokiem. Nie chcę tam iść. Nie chcę zakończenia roku... Boję się, że najnormalniej się rozpłaczę. Nawet nie wiem, skąd mi się wziął ten pomysł. Przecież nigdy nie lubiłem chodzić tutaj do szkoły, a tu proszę... Będę tęsknił. Na pewno.
Podniosłem głowę, rozglądając się po ulicy. Słońce poraziło mnie w oczy, zakryłem je ręką, dzięki czemu na oślep wyszedłem na ulicę. Nie martwiłem się, że wlecę pod samochód. Dzisiaj od samego rana jestem jakoś niezdrowo pobudzony, wilkołacze zmysły dają o sobie znać... Ostrzegłyby mnie.
Ha! Tak jak przypuszczałem, przebrnąłem przez ulicę bez szwanku. Hm... Ta dziewczyna, co idzie przede mną w białej sukience, wygląda naprawdę znajomo. A już chyba najbardziej te jej blond loki, rozwiewane przez wiatr. Niewiele się namyślając, wrzuciłem drugi bieg i dogoniłem ją po trzech minutach. Drgnęła zaskoczona, patrząc na mnie.
- Witaj, Ashley!
- Oh... Cześć, Remusie.
Ashley Midgeen, znajoma chodząca do tej samej szkoły co ja, tyle że dwie klasy niżej. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, wymachując lekko bukietem fiołków, związanych błękitną wstążką.
- Dawno się nie widzieliśmy. - zauważyłem ostrożnie.
Pomijając milczeniem fakt, że to z mojej winy...
Westchnęła, wpatrując się w swoje sandały. Podniosła wzrok dużych, szarych oczu i popatrzyła mi w twarz.
- Nie zapominaj, że ty nie chciałeś.
Przewróciłem oczami, wpychając ręce do kieszeni. Kopnąłem jakiś kamień, który nawinął mi się pod czub pantofla.
- Nie przesadzaj, miałem zły dzień.
- Złe dni masz często.
- A czy masz z tym problem... dziecinko? - dodałem ze złośliwym uśmiechem. Łypnęła na mnie ze złością. Zadarła dumnie główkę do góry, celując nosem w niebo, przyspieszając kroku. Stłumiłem chichot. Nie wiem czemu, ale zawsze lubiłem ją denerwować. Dogoniłem ją ponownie, udając skruszonego.
- Oh, Ashley... Wybacz mi. Mam... Zły dzień.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, pokręciła głową. Stuknęła palcami w daszek mojej czapki, nasuwając mi ją na oczy. Wyprostowałem się gwałtownie. Nabrałem powietrza i wypaliłem, niby ze złością:
- No wiesz?!
Westchnęła, poprawiłem swą czapencję. Dalej szliśmy w milczeniu.
Niebo było właściwie bez chmur, miało głęboki odcień błękitu, słońce okalało wszystko swymi złocistymi promieniami. Ptaki śpiewały, kwiaty kwitły, wiał lekki, przyjemny wietrzyk.
Nie pamiętam dokładnie, co działo się podczas całej tej uroczystości. Zresztą, co tu opisywać?
Cała szkoła zebrała się w sali gimnastycznej. Dyrektor zapowiedział wejście pocztu sztandarowego. Stanęli tam, gdzie zawsze - po prawej stronie wolnego miejsca, którego nie zajmowała masa uczniów. Szóste klasy miały swoje miejsca po prawej stronie pod drabinkami. Usiadłem między Jackiem a Mendelejewem. Za nami usadowił się Jacob. Popatrzyłem na dyrektorkę. Teraz ona dzierżyła mikrofon w dłoni. Tak jak co roku, życzyła wszystkim udanych wakacji, by były ciepłe i słoneczne oraz bezpieczne. Dziękowała za współpracę uczniów przez cały rok, gratulowała promocji do wyższych klas, żegnała tych, którzy kończyli ostatnią, ósmą klasę. Westchnąłem.
W pierwszych rzędach siedziały najmłodsze dzieciaki, potem już dalej, rocznikowo. W tym tłumie studentów brakło tylko mojej klasy. Na końcu sali, pod ścianą, umieścili się rodzice i woźne. Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Dobrze pamiętam te wszystkie utarczki z panią miotełką, parę razy nawet zdzieliła mnie ścierą po głowie. Ale śmiała się przy tym. Zawsze była dla wszystkich miła, tylko czasem, gdy była zła, to zachowywała się mniej przyjaźniej. Ale to jak najbardziej naturalne...
O, widzę panią ze stołówki. Na jej widok musiałem stłumić chichot. Chyba na zawsze w mej pamięci zostanie jej mina, gdy ktoś podrzucił jej pod nogi pieroga nadziewanego truskawkami. Wyraz jej twarzy był naprawdę śmieszny, gdy zbliżała się do nieuniknionego spotkania z podłogą. Ciekawe, że też wszystko sprawiało wrażenie, jakby działo się w zwolnionym tępie?... A to nadzienie rozpryskujące się na ścianie i białej koszuli nauczyciela od geografii... No po prostu piękne. Muszę to uwiecznić. Na rysunku najlepiej. Koniecznie!
Czołowe osobistości ze szkoły po kolei wzywały uczniów, którzy osiągnęli jakieś szczególnie dobre wyniki w nauce. Oczywiście wywołano Lily, Mendelejewa i tak dalej... Nie byłem zaskoczony, że nie wyczytano mnie. W końcu troszkę mi się nabroiło pod koniec roku... Raz byłem tak zdenerwowany - nawet nie wiem czym... - że po prostu zabrałem rzeczy i wróciłem do domu. A to traktuje się jak ucieczkę z lekcji, no takie życie. Odkaszlnąłem w zaciśniętą pięść.
No nareszcie! Klasy rozchodzą się do swych sal.
Też nic szczególnego, więc pominę. Ciekawsze rzeczy trafiły mi się, gdy wędrowałem po wodę do kwiatków, bo pani wychowawczyni się raptem zachciało je podlać. Ależ oczywiście, że już po tym, co rozdała reszcie bandy świadectwa.
No więc udałem się do łazienki, z butelką w ręce. Grzecznie odkręciłem kran i czekałem, aż się napełni. Ja naprawdę nie chciałem zalać połowy łazienki! Pojemnik uderzył w posadzkę, zawartość spłynęła zgodną falą po kafelkach, mocząc mi buty. Nie moja wina, że ktoś, jak się po chwili okazało, że to Mathew, złapał mnie w pasie i zaczął taszczyć w kierunku kabin. Nie powiem, na początku miałem dziwne skojarzenie, ale pomińmy. I hura, on nie był sam! Poczułem się jak jakiś hrabia, gdy jeden z nich otworzył przede mną drzwi w głębokim ukłonie. Hm... Dlaczego chwycił mnie za kark i pchał w stronę sedesu? Musiałem się nad tym zastanowić, przez co prawie przywitałem się z wodą w kiblu. Co za zapach...!
Oh, świetnie. Wiem, do czego zmierzają. Chcą mi umyć włosy! Ale ja sam sobie poradzę... Tylko nie wiem nadal, po co im środek do czyszczenia.
Naprawdę, muszę podziękować rodzicom, że teraz jestem tak niedorobiony, iż nie mam zbyt wielu sił do obrony.
I wyłamali mi ręce, a to bolało... Nie zostało mi nic innego, jak me szanowne nogi. No nie, jak mogłem zapomnieć o głosie? To nic, że wiecznie zachrypniętym.
Oczywiste jest, że się wydarłem - pomijając, że "kulturalnie" (mama będzie zła, jak się dowie) - i usiłowałem zaprzeć się butami, ale to nie moje trampki z gumowymi podeszwami... Te się ślizgały.
Tak, podziękuję mamie.
Ta chwila była straszna, okropna. Z przerażeniem obserwowałem, jak muszla jest coraz bliżej i bliżej... Z czystej litości dla samego siebie przestałem się produkować, bo wyraźnie mieli chęć zakneblować mnie mopem. Ha, promyczek słońca. Jeden z tych głąbów przysunął gębę do tyłu mojej głowy. Chyba chciał powąchać, jak pachnie mój szampon. Ładnie, rumiankiem, hihi... W następenj chwili, z dziką satysfakcją słuchałem jego skrzeku, w chwili, w której - jak sądzę, moim skromnym zdaniem - złapał się za obolały nos. Natychmiast przestałem się głupio uśmiechać, bo włosy już mi się zamoczyły. No i pach - uderzyłem czółkiem w dno kibelka, a po całej łazience rozległ się czysty, głęboki brzdęk. Mam aż tak pustą czaszkę?! Wydałem z siebie pełen obrzydzenia jęk, który natychmiast utonął w płynącej ze spłuczki wodzie. No wręcz bajecznie.
Sądząc po stłumionym łomocie, ktoś wszedł i pośliznął się na mokrej posadzce. Nie wiem, czemu była mokra. No ba, moje ręce zawsze są czyste! Niekiedy w przenośni, ale mniejsza. Em... Czy mi się zdaje, ale czy te buraki śmieją się z mej tragedii? I to nagłe, chyba "Hej!"... Nie miałem jak kulturalnie odpowiedzieć, więc tylko się wierzgnąłem. Może zauważył w tym geście oznakę przyjacielskiego pozdrowienia?
Ah, chyba już nigdy nie będę nie doceniać możliwości oddychania. Jakiś ktoś tak mocno mnie pociągnął w tył, że przeleciałem przez całą szerokość toalety i wpadłem do następnej kabiny. A po drodze brawurowe potknięcie o własne nogi... Wstałem szybko nie dając po sobie poznać, że coś tu zaszło. A czy ktoś mi się dziwi?! W drzwiach stała woźna!
A wie ktoś, czemu dziwnie się na mnie patrzyła? Poczułem się dotknięty...
Rozejrzałem się z najpewniej kretyńskim uśmieszkiem. No tak. Mathew, jego koledzy i Jack. Pewnie on mi pomógł. Będę mu musiał kupić czekoladę. Nie no, żartuję... Chociaż może? O, wiem. Pójdziemy na lody i będzie dobrze.
Miotełka z okrutnymi krzykami o zdemolowanym miejscu publicznym okładała nas ścierą, wypychając ku wyjściu. Musiałem zużyć cały swój zapas samokontorli, by nie ryknąć śmiechem, widząc staczającego się w pogiętej pozycji Mathewa. Naturalnie, ze schodów. Nóżka mu się podwinęła... Biedaczek.
Całą drogę powrotną dziękowałem Jackowi. Byłem pewien, że nie pachnę zbyt ładnie. No nic, nie moja wina, że akurat w TEJ kabinie, mało kto raczy spuścić po sobie wodę. Fuj...
Naprawdę, pominę milczeniem minę mojej matki, gdy mnie zobaczyła. I na pewno poczuła. Pierwsze czułe słowa, które od niej usłyszałem to niezywkle troskliwie i przepełnione miłością: "Coś ty wyrabiał?! Natychmiast idź to z siebie zmyć, śmierdzisz!".
Nie ma to jak świadomość, iż matka cię kocha, prawda?
Komentarze:
. Niedziela, 19 Lipca, 2009, 11:19
Sęp się cieszy ^^
Bee,chciałam powiedzieć coś..hm...bardziej inteligentnego od "świetna notka", ale nic innego mi do łebka nie przychodzi. No więc: świetna notka. ;]
I czekam na następną, tak samo jak w Nowej Księdze Huncwotów ;>
Syrciu,
Bardzo wesoła notka - chociaż wiesz, wszystko działo się naraz, ale rozumiem - takich opisów wymagała sytuacja. Poza tym, że piszesz "oh" zamiast "och", nie widziałam poważniejszych błędów.
Styl swobodny i śmiechodajny, biedny Lupin! Oddajesz go na pastwę wrednych kolegów... Jestem ciekawa, co z nim jeszcze wykombinujesz...
Wena życzę!
Pozdrawiam! ;*
Huncwotka Wtorek, 31 Sierpnia, 2010, 14:40
Biedny Rem mam nadzieję ,że inne nocie beda tak samo swietne.