Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Wiem, notka denna, pierdolety o niczym. Nie moja wina, że mam taki humor...
Zapraszam do czytania, do Księgi nie wiem, kiedy, mnie jeszcze nie działa.
Dedyk dla drogiej Theo, moich wenów, Rogacza i oczywiście, Zielaczka
Wakacje mijały mi stosunkowo szybko, dziś jest już drugi tydzień sierpnia. Nawet nie zauważyłem, kiedy minęło... Lipiec, oczywiście, spędziłem u dziadków. Końcówka była już nudna, bo ile można się trzymać smętnego, wiejskiego harmonogramu?
Zauważyłem też ostatnio, że się uspokoiłem, jakby... stonowałem? Nawet rodzice zwrócili na to uwagę, bo wcześniej, to podobno wszędzie było mnie pełno, a teraz to siedzę jak ten mops, najczęściej to i skulony. I coraz mniej się śmieję, naprawdę! Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, ostatnio miałem tak tuż po tym, co pogryzł mnie Greyback... Czyżby powrót blisko dwuletniej depresji?...
Tknięty nagłym tikiem, bez zbędnego namysłu, po śniadaniu wyruszyłem na podbój przedmieści Londynu. Wsunąłem ręce do kieszeni i cichutko nucąc, po drodze kopiąc kamyczki, które nawinęły mi się pod buty, spacerowałem powoli, rozglądając się wokół.
Patrzyłem na kolorowe witryny sklepowe. Za szybami, na wystawie leżało mnóstwo różnych rzeczy. W sklepie jubilerskim dumnie świeciły perłowe naszyjniki, wyroby z bursztynu, diamentu... Zawiesiłem dłużej wzrok na ślicznej, złotej broszcze z wyrzeźbionym kwiatem. Środek miał idealnie rubinowy kolor. Westchnąłem lekko, przekierowując wzrok na witrynę drugiego sklepu.
Tam z kolei o ślinotok przyprawiały przeróżne zachęcająco wyglądające ciasta. A jeśli dodać, że mam słabość do napoleonki... Odwróciłem głowę, nie chcąc sobie robić chęci na takowe ciastko, bowiem inteligentnie zapomniałem wziąć pieniądze ze stołu, które zostawiła mi mama. Wiedziała, że idę na miasto, a znając mnie, to tak znowu prędko nie wrócę...
Popatrzyłem na to, co działo się po drugiej stronie ulicy. Szczerze mówiąc, to nic ciekawego... Ludzie chodzili w tę i drugą stronę, co niektórzy oglądali się za wystawami, wymijali innych ludzi, wchodzili do sklepów bądź z nich wychodzili. To tak, jak po tej stronie, po której byłem ja. Trochę dziwnie to wyglądało w połączeniu ze spokojną, melodyjną muzyką reggae, którą się właśnie raczyłem. Kaszlnąłem lekko w zaciśniętą pięść, luźno przewieszając sobie słuchawki przez szyję. Uśmiechnąłem się bezwiednie. Teraz wszystko jakby nabrało innych barw, odcieni i tonacji.
Słyszałem szum przejeżdżających raz po raz samochodów, ich klaksony. Słyszałem śpiew ptaku i szum lekkiego wiatru w uszach. Słyszałem również strzępki rozmów, śmiechy, dzwoneczki obwieszczające czyjeś wejście do sklepu i odgłosy setek kroków. Gdzieś po lewej zaszczekał pies, automatycznie rozejrzałem się w poszukiwaniu tego delikwenta. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, widząc dorożkę ciągniętą przez ładnego, kasztanowego konia.
Klap, klap, klap...
Klapały końskie buciki po asfalcie, stukały miarowo twardymi podeszwami kopyt.
Bez muzyki wszystko wygląda inaczej. Zagryzłem wargę, kiedy przechodząc obok jednej kamienicy, z otwartego okna wyraźnie dobiegły mych uszu odgłosy awantury, tłuczenia szkła, uderzeń i krzyków. Co gorsza, niewiele osób zwróciło na to uwagę – przechodzili obojętni, zajęci swoimi sprawami, nie starając się pomóc temu płaczącemu właśnie dziecku czy krzyczącej kobiecie. Pewno jej mąż się upił i robi drakę. Że też ona mu tak na to pozwala, to przecież się nie dzieje od dziś... Tak, to rodzina Harris’onów.
Nie wszędzie jest tak kolorowo, jak by się mogło wydawać.
Spuściłem wzrok na chodnik, bezwiednie idąc tą drogą, którą zawsze wybierałem, kiedy szedłem do szkoły. Automatycznie spojrzałem w kierunku „Parku żuli”. Jego nazwa wzięła się stąd, że często przesiadują tam mili panowie z gorzałą. Kiedyś zatrzymałem się, by z nimi pogadać. Może i pletli trzy po trzy, ale byli również bardzo sympatyczni. Szkoda tylko, że nie pachnieli zbyt ładnie. Niektórzy to i byli mokszy w okolicach krocza. Jak można się tak stoczyć?..
Rozejrzałem się, kiedy doszedłem do skrzyżowania. Nie widząc nikogo, kto potencjalnie mógłby zrobić mi ziazi, pewnym krokiem ruszyłem prostopadle do drugiego chodnika. Wyjąłem z kieszeni cukierka. Patrząc w niebo, zdjąłem z niego szeleszczącą folijkę, po czym władowałem sobie przysmak do ust. Błogi uśmiech rozciągnął mi wargi – truskawkowy.
Z lepszym już humorem, dotarłem do szkoły, dzięki czemu mina ponownie mi zrzedła. Przysiadłem na barierce oddzielającej wyjście szkoły od ulicy, patrząc smutno na ten średniej wielkości budynek.
Już więcej tu nie wrócę, nie odwiedzę tych murów... Tyle wspomnień w sobie kryją, pamiętają tyle pokoleń... Donośny dzwonek już nigdy nie zawoła mnie na lekcję, już nie wygoni mnie z klasy na przerwę, bym snuł się bezcelowo po korytarzach, biernie czekając na kolejny jego dźwięk.
Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się przykro. Przecież nienawidziłem tej szkoły. Tyle przykrości mnie tu spotkało, tyle razy zostałem ośmieszony, niesłusznie zebrałem ochrzan, czy po prostu musiałem tu siedzieć, kiedy źle się czułem.
Mimo to, czułem tęsknotę za tym miejscem. Bo czemu miałbym jej nie odczuwać?...
To tu nauczyłem się, że tą literę stawia się tak i tak. Tu poznawałem świat, uczyłem się tych wszystkich bzdet o wojnach, budowie lasu czy komórki roślinnej, zwierzęcej... Niby niepotrzebne pierdoły, a jednak coś znaczą.
Zsunąłem się z barierki, podchodząc bliżej do ogrodzenia, położyłem na nim dłonie, przytulając policzek do zimnych prętów.
- Będę tęsknić... – mruknąłem, po czym odsunąłem się, by jeszcze raz tęsknym spojrzeniem objąć to, co znajdowało się przede mną. Z nietęgim wyrazem twarzy odwróciłem się, kierując kroki w stronę domu. Odechciało mi się wszelkich spacerów, nawet sam nie wiem, czemu.
Mama była zdziwiona, że tak wcześnie wróciłem.
- Już? Myślałam, że będziesz się włóczył gdzieś do wieczora – rzekła, uśmiechając się do mnie. Zrzuciłem w nieładzie buty, które wesolutko łupnęły w ściany przedpokoju, zostawiając przepiękne ślady mych podeszw na jasnozielonej tapecie ze wzorem kwiatów. Poszedłem do salonu, gdzie opadłem ciężko na kanapę ze skórzanym obiciem. Czapkę z daszkiem rzuciłem na dębowy stół, wlepiając wzrok w żyrandol, w pełni zrobiony z muszelek. Zmarszczyłem czoło. Ciekawe, ile robienie takiego zajmuje czasu...
- Remi, skarbie, jak cię nie było, to przyszedł list.
Popatrzyłem na rodzicielkę pytająco, podała mi żółtawą kopertę ze zgrabnymi, zawijasowatowymi, zielonymi literami. Uniosłem brwi.
Z pieczęcią. Prawdziwa, woskowa pieczęć!
Usiadłem szybko, spuszczając nogi z mebla. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności dokładnego obejrzenia tej kopertki palcami, tak więc przez następne kilka sekund gładziłem ją delikatnie opuszkami palców. Spojrzałem na adres.
Pan R. Lupin, Kaperieen Street 12a, Enfield.
Delikatnie oderwałem paznokciami wosk, ustąpił z ciuchuteńkim trzaskiem. Niespiesznie wsunąłem w nią palce, wyciągając z niej list. Również pergaminowy, złożony na dwoje. Zagryzłem delikatnie wargę, rozkładając go.
HOGWART
SZKOŁA MAGII i CZARODZIEJSTWA Dyrektor: Albus Dumbeldore
Przesunąłem wzrokiem po zgrabnym zawijasie, oddzielającym te słowa od kolejnych.
Szanowny Panie Lupin,
Mamy przyjemność poinformowania Pana, że został Pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych ksiąg i wypozażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie później, niż 31 lipca.
Z wyrazamu szacunku
- Albus Dumbeldore
Z każdym kolejnym słowem, moje oczy robiły się coraz większe i większe, tak samo jak i coraz szerzej i szerzej otwierałem usta. Nie byłem w stanie wydusić z siebie jakiegokolwiek dźwięku, czytając tę treść po raz kolejny i jeszcze następny. Mama podeszła do mnie, siadając obok i kładąc mi dłoń na ramieniu.
- W porządku?... – zapytała z troską, a ja pokiwałem głową, zamykając buzię.
- Jakie on ma ładne pismo! – wydukałem. Zrobiłem żałosną minę. – Też takie chcę!
Matka roześmiała się, spuszczając głowę. Zawsze tak robiła. Przytuliła mnie, całując w skroń.
- Jutro wybierzesz się na Pokątną, dobrze?
Popatrzyłem na nią, po czym uśmiechnąłem się półgębkiem, potakując ruchem puszki na mózg.
A jeszcze tego samego wieczora zacząłem ćwiczyć pisanie kaligraficznych literek...
Komentarze:
Martha Poniedziałek, 12 Października, 2009, 17:30
Hej nocia super;)
A Kiedy sie pojawi nova u huncwotów?
Syrcia Sobota, 17 Października, 2009, 23:47
Eum... Nie wiem. Napisana jest w połowie, ale z tego co widziałam, to Księga jeszcze nie została jakby "przeniesiona"...
Ale pewnie niedługo dodam. Może jutro?...