Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Dziś osiemnasty marca, ha, ha. Dziś kończę piętnaście lat
U Huncwotów również nowa notka. Zapraszam ^_^
Siedziałem w rozkroku na swoim łóżku, wpatrując się tępo w okno. Często mi się to zdarza. Obecny ciałem, lecz nie duchem.
Jak zza ściany dobiegło mnie trzaśnięcie drzwi i kroki. Sprężyny łóżka od okna jęknęły głucho.
- Cześć, Jamie - mruknąłem, odrywając się od obserwowania wirujących płatków śniegu za szkłem odgradzającym nas od zimna.
- Cześć - przywitał się wesoło.
Otworzyłem paczkę czekolady, niespiesznie rozwijając granatowy papier, a potem folię. Przymknąłem oczy, delektując się chwilę jej zapachem. Po chwili odłamałem sobie trzy kostki. Włożyłem taką "wieżyczkę" do ust. Niech samo się rozpuści. Lubię tak jeść czekoladę. Dwie kostki wystawały mi z pomiędzy warg.
- Chcesz? - rzuciłem średnio zrozumiale w stronę Pottera. Nim zdążył odpowiedzieć, drzwi znów się otworzyły, ukazując nam Syriego i Petera. Stłumiłem parsknięcie śmiechem, widząc drugiego. Ach, ta wczorajsza noc... Syri uśmiechnął się do mnie znacząco.
- Seru, możesz przejść się po dormitorium i poczęstować obecnych moją czekoladą? - zapytałem, stwierdzając, że nie chce mi się ruszać z miejsca. Skinął głową, podchodząc. Rozłamałem endorfinę na pojedyncze kostki i podałem Blackowi opakowanie. - Też sobie weź, Gwiazdeczko.
Spojrzał na mnie dziwnie.
- No, Syriusz to przecież Psia Gwiazda, nie?
- No tak. Po prostu głupio się poczułem.
James zachichotał.
- Przyznaj, zawstydziłeś się...
Black nie skomentował, podchodząc do średniej wielkości komody, na której stało drewniane radio. Włączył je, popłynęła z niego mugolska piosenka "Diana" w wykonaniu Paul Anki. Ech, przebój roku pięćdziesiątego siódmego. Wiem to od taty...
- O, lubię tą piosenkę - powiedział raźnym tonem Peter. Skinąłem głową.
- Ja też. Syriuszu, to mugolska stacja, tak?
- Ehem. CRR nie chce mi się szukać.
- I dobrze, piosenki mugoli też są miłe dla ucha.
- Nom. Na przykład Buddy Holly albo Elvis Presley - powiedział wesoło Syriusz, rzucając się na swoje posłanie. Skinąłem głową.
- Modern Talkink albo Queen. No i Beatlesi!
- The Beach Boys! - zawołał w nagłej euforii James. - Albo ci Pet Shop Boys!
- A ja i tak stawiam na Abbę i The Crystals - przesądził sprawę Pettigrew. Wydąłem wargi.
- A ja najbardziej wolę The Jackson 5.
- Wiemy - odpowiedzieli mi jednocześnie chłopcy. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem.
- Jak tak nas posłuchać, to w tę, czy drugą stronę, czarodzieje nie muszą się jakoś szczególnie interesować mugolskim światem, by coś o nim wiedzieć - zauważył James. - Wystarczy lubić jakiś rodzaj muzyki. Automatycznie wiemy coś o mugolach...
- Pod warunkiem, że szukamy tej muzyki w ich świecie - stwierdził całkiem rozsądnie Peter.
- A więc coś nas łączy! - powiedział wesoło Syriusz.
A ja milczałem.
Przymknąłem oczy, opuszczając głowę. Z lekkim uśmiechem wsunąłem do ust kolejną kostkę czekolady, zaczynając ją ssać i głaskać językiem, dociskać do podniebienia i przesuwać po wewnętrznej stronie policzków. Niestety, szybko się rozpuściła, zmuszając mnie do sięgnięcia po następną. A potem jeszcze kolejną. I jeszcze jedną...
Wróciłem na chwilę do dormitorium ze swojego słodkiego, czekoladowego świata. Syriusz z niezadowoloną miną patrzył w okno, a z radia płynęła piosenka "Then I kissed her" The Beach Boys. Uniosłem brew.
- Syri, skąd ta mina?
- Śnieg pada - burknął. Wydąłem wargi.
- No i?
Władowałem sobie do ust jeszcze jedną słodką kosteczkę. Przez chwilę nawet miałem wrażenie, że to ja się tak powoli rozpuszczam...
- Nie lubię zimy. Wolę lato, kiedy wszystko jest w pełnym rozkwicie i od tych wszystkich zapachów aż się człowiekowi w głowie kręci.
Przechyliłem głowę.
- Zależy z której strony patrzeć... Zimą jest spokojniej.
- Zimą jest beznadziejnie. Jest zimno, nie ma roślin, nie ma zwierząt. Tylko ten głupi śnieg.
- Lubię na nim leżeć - mruknąłem.
- A ja wolę rozłożyć się w soczystej, zielonej trawie skąpanej w złocistych promieniach słońca i wdychać słodką woń bzu i jaśminu. Lubię patrzeć w słońce... Nie szkodzi, że to boli - dodał cicho, po czym zachichotał.
Wstałem, podchodząc bliżej. Przysunąłem się najbliżej, jak mogłem, nie wchodząc na niego. Zacząłem go obwąchiwać.
- Co ty?...
- To wyjaśnia, czemu jesteś przesiąknięty tymi zapachami. Syriusz pachnie bzem i jaśminem. Pachnie latem, słońcem i beztroską. Muszę zapamiętać...
- Aha... - mruknął, widocznie już rozumiejąc. James zarechotał. Odwróciłem się do niego.
- Co?
- Czy ty musisz tak wszystko o kimś wiedzieć? Jaką porę roku lubi, jak pachnie, jakiej muzyki słucha?
Wróciłem na swoje łóżko, a przynajmniej próbowałem. W połowie drogi mi się odechciało, więc rozłożyłem się na podłodze. Skrzyżowałem ręcę pod głową, zakładając nogę na nogę. Zamachałem prawą stopą.
- Wiesz, James... Jak ci to wytłumaczyć... Chodzi mi o to, że... O, wiem. Syriusz lubi lato. Lubi słuchać rock'n'rolla. Pachnie bzem i jaśminem. Każde lato, każdy promień słońca będzie mi go przypominać. Zawsze, gdy będę słyszał, nawet przypadkiem, tego Presley'a, to znów wrócę myślami do Syriusza. Kiedy poczuję bez i jaśmin, znów będę widzieć naszą Gwiazdeczkę. Rozumiesz? Wszystko to, te niby nic nie warte fakty sprawiają, że gdzie bym nie był, to zawsze coś mi o was przypomni.
Zapadła chwila ciszy.
- Ciekawy punkt widzenia, Remi... - mruknął po chwili Syriusz.
- Marilyn Monroe! - szepnął Peter.
- Oszalałeś? - zapytałem z niesmakiem. - Ona nie żyje od... No... Od dobrych kilku lat!
- Nie zaprzeczysz, że jest podobna - stwierdził James.
Odwróciłem się w stronę owej "Marilyn" na widok której tak zamurowało moich kolegów. Czekaliśmy akurat na Jacka i Lily - owszem, postanowiłem ich jednak poznać.
Nie oglądam się za dziewczynami, za kobietami tym bardziej. Ale... No zatkało i mnie. Słyszałem, oczywiście, o Marilyn. Gwiazda zeszłego dziesięciolecia i jeszcze wcześniej, zmarła (podobno) w skutek przedawkowania leków nasennych. Wiem o tym wszystkim oczywiście od Helen, dla której Marilyn była, a może jest nadal, idolką. Nie przypominała jej mimo wszystko w niczym... Kiedy Helen pokazała mi jej zdjęcie i powiedziała, że chce wyglądać tak jak ona, mało nie pękłem ze śmiechu. Zdołałem tylko wydusić, że ja prędzej będę taki jak ona. Meggie obraziła się i odzywała do mnie przez tydzień.
Helen jest niska, koścista i ma rudobrązowe loki. Marilyn miała krągłe kształty i ładną blond czuprynkę. I ten pieprzyk... Cóż. Piegi Helen raczej jej nie pomagają.
Owa "Marilyn" była raczej niska, miała śliczną, okrągłą buzię i wielkie, dosłownie wielkie oczy w kolorze marcowego nieba. Takie niebieskie, że aż nienaturalne. Jasne włosy zakręcały się jej wokół zarumienionych policzków i gładkiego podbródka w sprężynki falujące przy każdym ruchu jej głowy.
Poczułem, że ktoś stuknął mnie w podbródek. Zamknąłem usta. Zaraz, co?! Zamknąłem?!... Tehe...
- Bo ci oczy wypadną, Remusie - rozległ się miękki, delikatny głos Lily. Popatrzyłem na nią, czując się dziwnie skołowany.
- O rety - mruknął James. - Aż się żałuje, że jest się dzieckiem, nie?
Prychnąłem, nagle rozbawiony.
- No nie przesadzajmy, Jamie! - zawołałem wesoło. - Chodźmy na błonia, ładna pogoda jest.
Tak więc całą sześcioosobową zgrają wyszliśmy na szkolne tereny przylegające Hogwartowi. Rozejrzałem się wokół siebie, przykładając dłoń do czoła, by ochronić oczy przed słońcem. Widok zapierał dech w piersi.
Staliśmy obok jednego z kilku wielkich głazów leżących spokojnie kilka metrów od wyjścia z dziedzińca. Gdzie okiem sięgnąć, tam gruba pierzyna puchu. Nawet kupa śniegu wyglądałaby uroczo... Lśniła w złocistych językach jasnych promieni, mieniła się świetlistymi refleksami. Słońce odbijało się również w oszronionych, pokrytych finezyjnymi liśćmi i kwiatami namalowanymi przez największą artystkę, jaką nosił świat, gotyckich oknach. Wszelkie nierówności czy "wypryski" w owej białej kopule kładły sobą długie cienie. Uśpiony las nie wyglądał już tak ponuro jak wczoraj. Przeciwnie, dziś może i uginał się od ciężaru trzymanego śniegu, ale odzyskał nieco swej kojącej oczy zieleni. Nie było jej wiele, ale sam fakt taktem.
Spojrzałem wyżej, na niebo.
Niekończąca się, ogromna przestrzeń. Nie do ogarnięcia wzrokiem. Masyw błękitu, ale to tak cholernie błękitnego, że nie jestem wstanie go do niczego porównać. Nie potrafię.
Po owym pięknym niebios stepie wędrowały chmury, przeganiając się, wirując, zmieniając kształty, rozpuszczając bujne grzywy i stawiając żagle na maszt.
Godzinami mógłbym leżeć plackiem w wysokiej, szumiącej trawie i patrzeć na tę beztroską grę obłoków.
Może i moją porą roku jest zima, ale wraz z pierwszymi gorętszymi liźnięciami słońca coś każe mi wyjść z domu i patrzeć, jak świat budzi się do życia. Normalnie to ubóstwiam; przysiąść sobie na ławce w parku czy na huśtawce w ogrodzie i patrzeć jak śnieg topnieje z gałązek wierzby, jak krople lśnią w promieniach największej gwiazdy i spadają cichutko na powoli odżywającą trawę.
Nie potrafię chyba wybrać ulubionej pory roku. Każdą mógłbym zachwycać się godzinami, robiąc masę powtórzeń w swoim pamięniku. W dużym, dużym skrócie:
Lubię patrzeć, jak świat umiera.
Lubię patrzeć, jak powoli się budzi
Lubię patrzeć, jak z każdym kolejnym dniem coraz mocniej się buja, buja i znów stara się rozkołysać wszystko wokół.
Lubię patrzeć, jak zmęczony już miesiącami upału i szaleństwa leniwie zmienia kolory, upada na ziemię i znów szykuje się do długiego, zimnego snu w objęciach śmierci.
- Dobra - rzuciłem, wyrywając się z czegoś na rodzaj letargu. Zmusiłem się do spojrzenia na przyjaciół. - Zebraliśmy się tu z powodu szczególnej okazji, bo... A zresztą... Lily, Jackie... To jest Syriusz. - Wskazałem na szarookiego. - To James. - Tu machnąłem ręką w stronę Pottera. - A to Peter - dodałem, ledwie unikając zapomnienia o nim. Chrząknąłem teatralnie. - Syri, Jamie, Pet... A to Lily i Jack. Mówiłem wam już dzisiaj, że znamy się od podstawówki.
- Cześć! - Potter z dzikim entuzjazmem zaczął trząchać ich dłońmi. Wygiąłem wargi w wesołym uśmiechu.
Syriusz jedynie lekko skłonił Jackowi głowę, po czym pochylił się do Lily, ujmując jej rękę i ucałował wierzch jej dłoni. Musiałem zakneblować się własnym szalikiem, by nie ryknąć śmiechem.
- Jam Syriusz, o pani. Miło mi poznać, madame - powiedział oleistym głosem Syriusz. Podniósł wzrok, nie puszczając lilkowej dłoni. Rudej również wyraźnie zbierało się na śmiech.
- Wzajemnie - wydukała, po czym zaniosła się chichotem. Black wyprostował się, po czym kręcąc nadgarstkiem młynki znów nisko się skłonił, jeszcze bardziej rozbawiając moją drogą przyjaciółkę.
- Co, to nikt nigdy ci się tak nie przedstawiał?
Potrząsnęła głową.
- E... Syri, ona jest z mugolskiej rodziny - wyjaśniłem, kiedy w miarę przeszła mi ochota na śmiech. Zamiast tego poczułem lekki niepokój. Nie wiedziałem przecież, jak Syriusz odnosi się do "takich". Black zmarszczył czoło, mierząc ją wzrokiem.
- Aha. To wiele wyjaśnia... No cóż. Więc znacie się z Remuskiem z podsta... W-wówtki? - zaczął niepewnym tonem coś na rodzaj rozmowy.
- Podstawówki - poprawiła Ruda. Syri machnął ręką.
Odwróciłem się, ocierając rękawem czoło. Uff, już się bałem, że zacznie coś mówić na temat jej pochodzenia. Wyszczerzyłem zęby do Jacka.
- A u ciebie co? Dawno nie rozmawialiśmy - zauważyłem, kątem oka stwierdzając, że Lily została dosłownie osaczona przez resztę moich kolegów. Odsunąłem się więc, ciągnąc Jacka za łokieć.
- Zauważyłem - mruknął niezadowolony. Uniosłem brew.
- Przepraszam, miałem...
- Coś innego na głowie. Rozumiem.
- Jack, to nie tak, że ja już nie chcę się z tobą przyjaźnić...
- Sądziłem, że dla przyjaciela czas zawsze się znajdzie?
- No tak jest, ale ostatnio miałem...
- Tak, wiem. Słyszałem o twoim ojcu.
Zagryzłem wargę, kierując wzrok na śnieg.
- Przepraszam - powiedziałem po dłuższej chwili, w której słychać było donośny śmiech pozostałej czwórki. Popatrzyłem na niego niepewnie. Stał w "obrażonej" pozie, ostentacyjnie nie patrząc w moim kierunku. Westchnąłem ciężko. - Jack, ja...
Nie dał mi dokończyć, nagle do mnie doskakując i popychając mnie w śnieg. Nie spodziewając się tego, oczywiście upadłem, tworząc wokół siebie jasną chmurkę. Furcząc i parskając, wygrzebałem się z niej niezgrabnie.
- Ty zdrajco! - ryknąłem, nie mogąc jedynie powstrzymać śmiechu. Jack zachichotał, odsuwając się na bezpieczną odległość. Stęknąłem, zaczynając podskakiwać w miejscu. - Uch, uch, uch! Zimne! Naleciało mi za kołnierz! Aaah! - jęknąłem, wykonując dziwne wygibasy. Cała piątka głośno się ze mnie śmiała.
- To za karę!
- Przecież się przyjaźnimy! - zawołałem.
- Ty jesteś z Gryffindoru, ja z Rawenclaw!
- Ach, rywalizacja domów? - usłyszałem pełen zrozumienia, jednocześnie jakby ostrzegawczy głos Syriego. Spojrzałem na niego, odrzucając mokre włosy z twarzy. Złowieszczy uśmiech i błysk w szarych oczach nie bardzo przypadł mi do gustu. Miałem nawet ochotę wrzasnąć do Jacka, by uciekał ile sił.
Sapnąłem, opuszczając ręce.
- Dokładnie - poparł wesoło Jack. Syriusz i James wymienili psotne uśmieszki.
- Jest pięciu Gryfonów...
- Czterech! - zawołała Ruda, unosząc dłonie w obronnym geście. Pokręciła głową, cofając się. - Ja się na to nie piszę!
- No, to czterech Lwów na jednego Orła. Jak sądzisz, uda ci się wygrać?
- Co? - zdziwił się Swallow. Parsknąłem, pochylając się po śnieg. Nawet dało się robić śnieżki, trzeba było tylko głębiej sięgnąć.
- Zadarłeś z naszym - oświecił go Potter. Ramię w ramię podchodził do Swallowa z Blackiem. Obaj lepili twarde, mocno zbite kulki. Ojj, taki cios będzie bolał...
- Trzy - zaczął odliczać Syriusz. Wziął zamach. - Dwa - dodał jeszcze weselszym tonem. James również przyjął pozę gotowości do rzutu.
- Wiej - polecił Jackowi Peter. Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać... Rzucił się do ucieczki jak poproszony płonącym batem.
- JEDEN!!! - ryk Blacka potoczył się po błoniach niczym pierwszy grzmot majowej burzy. Razem z Jamesem, Peterem i mną natarł na Swallowa, który biegł w głębokim śniegu, ręce wyciągając przed siebie w jakiś pogięty sposób. Unosił przy tym pokracznie nogi, utrudniając nam dokładne wycelowanie.
Bo jak tu celować, kiedy zgina cię ze śmiechu?
- Stać, tchórzu! Oręż w dłoń i do walki, błaźnie! - wrzeszczał za nim Syriusz. Skojarzył mi się wtedy z jakimś średniowiecznym lordem, czy czymś podobnym.
- Nie! Ja kapituluję!
- Nie ma kapitulacji, wypierdku! - zagrzmiał Black, ciskając w niego śniegiem. Powalił tym naszego - biedny James po prostu padł.
Peter wywrócił się o jego nogę. Swallow w pełnym pędzie pochylił się, zbierając śniegu. W międzyczasie oberwał ode mnie śnieżką w głowę. Nie ważne, że pomaganie sobie wilkołactwem nie jest fair.
Odwrócił się, podskakując. Rzucił w połowie obrotu śnieżką, Gwiazdka zdążyła się uchylić. Odparował owy cios, a Jack znów oberwał.
A więc wojna...
Chyba półtorej godziny szaleliśmy w śniegu zdzierając gardła.
Blisko pięć godzin później, już po obiedzie i długiej, gorącej kąpieli z butelką kremowego (Owszem, skorzystałem z rady Syriego. Zasnąłem w wannie... Obudził mnie nikt inny jak Black. Podobno po krótkiej sprzeczce z chłopakami. Dziękowałem mu potem z kwadrans, inaczej by reszta już się dowiedziała... Te wszystkie szramy...), postanowiłem wziąć się za prace domowe. W związku z owym postawionym przed sobą zadaniem, już czyściutki i pachnący, w ciepłym, miękkim ubraniu usiadłem w rozkosznie wygodnym fotelu przed kominkiem w pokoju wspólnym. Jednym z zadań "do domu" było nauczenie się do odpowiedzi z transmutacji. Siedziałem więc i się uczyłem, a głowa kiwała mi się miarowo nad książką rozłożoną na kolanach. Znów było mi tak cudownie dobrze, znów czułem, że wszystko, co na codzień jest dla mnie jakimś priorytetem teraz nie jest już ważne. Liczyło się tylko to, że jest mi ciepło, wygodnie właściwie nie mam żadnych trosk.
Żadnych.
Bo czy powodem do zmartwień jest sprawdzian z historii magii, na który nic nie umiem?...
- Poczułem dreszcze kiedy byłem tak blisko Ciebie... Ooch, moje kochanie, jesteś najważniejsza! Kocham Cię, ale czy Ty kochasz mnie? - zaśpiewał Syri, siadając obok mnie na podłodze.
- Idiota - skwitowałem. Prychnął.
- Ja ci tu miłość wyznaję, a ty co?
- Przykro mi, Kwiatuszku, ale chyba nie gustuję tak, jak ty.
- Skąd wiesz?
Spojrzałem na niego. Wyszczerzył zęby w debilnym uśmieszku.
- Mamy ledwie jedenaście lat, TO jeszcze przed nami - stwierdził wesoło.
Popukałem go palcem w czoło.
- Syri, lecz się. Niemożliwe jest to, żebym mógł się... Oglądać... Za chłopakami. To po prostu... Nielogiczne.
Zachichotał.
- Wielu tak mówiło, Damo.
Posłałem mu piorunujące spojrzenie. Jedno z moich ulubionych piorunujących spojrzeń w zestawie piorunujących spojrzeń. Ono takie... Piorunujące jest.
Uśmiechnął się jedynie. Po chwili wygiął się dziwnie, usiłując dojrzeć okładkę książki.
- Transmutacja - oświeciłem go, oszczędzając mu wysiłku. Prychnął.
- Sam bym się dowiedział!
- Uhm...
- Tak właściwie, to po co ty to czytasz?
- Bo facetka ma pytać, a ja nic nie umiem?
- Och nie - powiedział obojętnie. Przyłożył dłoń do ust, gapiąc się tępo w przestrzeń. - To straszne, jak też nie.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, patrząc się na siebie bezwiednie. Nagle Syri wstał, rozłożył szeroko ręce, nabrał powietrza i zaskowyczał:
Tylko Ty możesz zabrać moje serce
Tylko Ty możesz je rozerwać
Kiedy będziesz trzymać mnie w Twoich ukochanych ramionach
Będę mógł poczuć cały Twój urok
Trzymaj mnie skarbie, trzymaj mocno
I ściskaj mnie skarbie z całej swojej siły
Och, proszę, zostań ze mną, Damo
Och, proszę, Damo
Och, proszę, Damo
Gapił się na niego cały pokój wspólny, nie wyłączając mnie. Ja należałem do tych nielicznych, u których politowanie mieszało się rozbawieniem.
- No, Syri - powiedziałem, kiedy część obecnych przestała klaskać, a Syri skończył się kłaniać. - Ładna choreografia, ale głosu słowika to ty, Perełko, nie masz.
Zachichotał.
- Liczy się gest.
Parsknąłem, a Serek siadł obok mnie.
- Och, dziękuję za owy wspaniały gest.
Nieprzemyślanym gestem potargałem mu ciemne włosy. Przymknął oczy, wyginając się w łuk i machając stopą. Zacząłem się śmiać. Taki... Szczeniaczkowaty mi się wtedy wydawał. Również się roześmiał. Rzuciłem w niego podręcznikiem.
- Przepytaj mnie!
Z samego rana stałem na środku dormitorium i ryczałem, ale to dosłownie. Zacisnąłem dłonie w pięści, odchyliłem głowę do tyłu i płakałem. Z trzech powodów:
1) Bolała mnie głowa (Bo za trzy dni znowu pełnia)
2) Zeżarłem całą czekoladę
3) Uderzyłem się w kolano.
Z wyżej wymienionych powodów obudziłem współlokatorów poranną serenadą.
Chłopaki wyskoczyli z łóżek, jakbym ich armatą zachęcał do wstania. Ciekawe...
- Remi, co jest? - sapnął zaspany Jamie. Nabrałem więc powietrza i ocierając rękawem łzy, które i tak wciąż płynęły, wydukałem:
- B-bo mnie głowa bo-hooli i czekolady już nie maaam! I-i-i się uderzyyyyyyyyyyyyyłeeem...! - wyjęczałem.
Ukryłem twarz w dłoniach, odbierając sobie możliwość obserwowania ich reakcji na mą nagłą depresję przepełnioną dzikim, nieokiełznanym żalem.
- To już jest nałóg - westchnął głos Blacka. Załkałem głośniej, stwierdzając w tamtym momencie, że Syri jest zły i niedobry.
I jeszcze zaczął się śmiać!
- Ciii! Obudzicie go, głąby! - syknął James, wskazując na śpiącego Petera. Również na niego spojrzałem.
- Nie zabieramy go ze sobą? - zapytałem, naciągając buty.
- Nie - odburknął Syriusz, zapinając kolejne sprzączki w płaszczu. - Idziemy na błonia po to, żeby się bawić, a nie słuchać, jak Pettigrew trzęsie gaciami. On się do tego nie nadaje.
Westchnąłem, sięgając do kieszeni po mordoklejkę.
Jak się okazało, paniki przez brak słodyczy narobiłem niesłusznie, bowiem na dnie kufra znalazłem jeszcze pudełko krówek i tabliczkę czekolady z truskawkami.
Byłem uratowany...
Wpakowałem ją sobie do ust (piszę oczywiście o mordoklejce), zaczynając ją żuć. Zamknęło mnie to na kolejne kilka minut, podczas których zgarnąłem z szafki nocnej nauszniki i obwiązałem szyję długim, szkarłatno-złotym szalikiem. Zdążyliśmy nawet przejść na palcach przez salon.
- Nie złapią nas? - zapytałem, kiedy mogłem już mówić. Syri parsknął.
- Złapią, jeśli damy się złapać - stwierdził cicho, wychylając głowę zza zakrętu korytarza. Rozejrzałem się wokół siebie.
- Ciemno tu... - jęknąłem, nie do końca zamierzenie. Skradaliśmy się pod długą ścianą akurat takiego holu, w którym nie było pochodni. - Chłopaki! - szepnąłem z naciskiem.
Dwie dłonie zacisnęły mi się na palcach obu rąk. Miałem zamiar krzyknąć, ale uprzedził mnie szept Jamesa:
- Uspokój się, tu nie ma czego się bać. To tylko zamek w środku nocy, pełen duchów...
- Potter, zamknij się i nie strasz go bardziej. Boisz się ciemności, Damo?
- Nie słychać? - pisnąłem, przysuwając się możliwie blisko nich. Black westchnął.
- Trzeba było nam powiedzieć...
- Oj, cicho! - syknął James.
Rozglądałem się nerwowo wokół siebie, szukając wzrokiem w panujących ciemnościach jeszcze czarniejszych kształtów. Czasem tak miewam, że je widzę... Nieustannie miałem wrażenie, że gapi się na mnie kilkadziesiąt par oczu, wskazując na mnie palcami i wymieniając szeptem kąśliwe uwagi na mój temat; na temat tego, który zamiast grzecznie leżeć w łóżku, jak na ucznia przystało, to szlaja się nocą po zamku i w dodatku nie wie, gdzie jest.
I to uciążliwe uczucie w żołądku, że jesteś w jakimś innym świecie, sam, całkowicie sam...
Wzmocniłem uścisk na dłoniach przyjaciół. Tylko to dawało mi świadomość, że wciąż jestem w bezpiecznym, przytulnym Hogwarcie, który teraz tylko... Nie wygląda przytulnie.
- Daleko jeszcze? - szepnąłem. W ciemnościach usłyszałem rozbawione parsknięcie.
- Wiesz, Remi. Naprawdę dużo widać. Oj, ściana... - mruknął James, co poprzedziło ciche stuknięcie.
- Zaraz, to wy nie wiecie, gdzie my jesteśmy?! Przecież tu jest ciemno i strasznie, tu ciągle się ktoś na nas gapi i w ogóle...! - jęknąłem, zaczynając panikować. Nagle zrobiło mi się duszno i ciężko było mi oddychać.
Ktoś mnie objął, przyciskając do siebie. Po woni bzu i jaśminu skojarzyłem, że to Syri.
- Opanuj się, Remusie! Ciemno jest dlatego, że jest druga w nocy. Strasznie tylko dlatego, że tak działa twoja wyobraźnia. A to, że gapią się na nas oczy, to wrzechobecne portrety.
- No tak - mruknąłem. Poklepał mnie po plecach.
- Spokojnie!
- Lumos!
- Potter, jesteś geniuszem - mruknąłem kąśliwie, patrząc na jego błyszczące w złotawym świetle różdżki oczy. Zarówno on, jak i Syri, byli podejrzanie żółtawi. Parsknąłem, luzując szalik.
- A co wy tu robicie, kociaczki? - zapytał czyjś cichy, zachrypnięty głos kogoś, kogo nie było widać. No, prawie. W powietrzu lewitowała jedynie para wielkich, czarnych oczu.
Serce podjechało mi do gardła, włosy jak jeden mąż stanęły dęba. Następnie pamiętam tylko to, że razem z Jamesem wrzasnęliśmy dziko, zaczynając uciekać, a Black, chcąc nie chcąc, pobiegł za nami.
Solidarność...
Komentarze:
Rogaty Czwartek, 18 Marca, 2010, 10:59
Superr! Ciekawe czego się tak zlękli =.= Ah, i naaaaaaaaaaaaaajlepszeeeeeeeeeeego =*
Zielak Czwartek, 18 Marca, 2010, 20:50
Najlepszego, kochanie, najlepszego. A teraz czas na konstruktywny komentarz:
Jaaaaaaaaaackieeeeeeeeeeeeeeee...!*_*
Wybacz. To silniejsze ode mnie.
No to rozdział mi się podobał. Wybacz, że więcej nie napiszę, ale jakoś nie mam weny. I palec mnie boli, chlip...
Doo Wtorek, 23 Marca, 2010, 23:16
Hehe, dobre zakończenie. I także głowię się nad tym, co było przyczyną ich bohaterskiej ucieczki...
"Z samego rana stałem na środku dormitorium i ryczałem, ale to dosłownie. Zacisnąłem dłonie w pięści, odchyliłem głowę do tyłu i płakałem. Z trzech powodów:
1) Bolała mnie głowa (Bo za trzy dni znowu pełnia)
2) Zeżarłem całą czekoladę
3) Uderzyłem się w kolano" przypomina mi to zachowanie mojej przyjaciółki -.- No, może z wyjątkiem tej pełni...
Miło, że Remy w końcu przedstawił Jacka swym obecnym przyjaciołom. Ciekawi mnie, ile pociągną tą przyjaźń.
Podobała mi się rozmowa, jaka na początku się nawiązała. Taka zwyczajna i przyjemna.
No nic, to spadam wrzucać odcinek u mnie. Special dedication for You
Alice Czwartek, 25 Marca, 2010, 15:09
Jak ci już pisałam na maila-świetne!
Z tą czekoladą, o której już wspomniała Doo i hasło "Syri jest zły i nie dobry" mnie po prostu rozwaliło :p
Pozdrawiam
Doo Czwartek, 25 Marca, 2010, 21:15
yhm yhm...
Zapomniałam dodać, że pod poprzednim wpisem też dodałam koment. Jak chcesz, to możesz zerknąć . Dzięki za koment :*