Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Notatka pisana tuż po powrocie do domu i gapieniu się na księżyc. U nas pełnia za dwa dni. Widzę to po srebrnej tarczy...
Faza. Ot, siadłam i napisałam.
Dużo w niej Syriusza.
Tak wyszło...
Z dedykacją dla Doo.
Znowu to samo. Jak co miesiąc. Dziś wieczór.
Gdy dziś rano tylko otworzyłem oczy, od razu wiedziałem, że to będzie ciężki dzień. Po prostu wiedziałem.
Westchnąłem ciężko, nie mając chęci otwierać oczu. Jeszcze te lekcje... Przekręciłem się powoli na bok, podciągając kołdrę na głowę. Ponownie ciężko westchnąłem, czując w skroniach, że zaczyna mi w nich delikatnie pulsować lekki ból. Idealnie w nieco przyspieszony rytm mojego serca. Było mi zimno, nawet bardzo.
Skrzywiłem się, słysząc głośny okrzyk Pottera. Stanowczo zbyt głośny. Syknąłem cicho, kiedy do mych uszu dotarło donośne ruganie Blacka. Och, nie, niech oni się uciszą...
Zapewne Potter wskoczył mi na łóżko, zaczynając mi się rzucać po materacu. Zachciało mi się płakać, ból przybrał na mocy. Przycisnąłem jedynie dłonie do twarzy, kiedy zdarł ze mnie kołdrę, umożliwiając sobie patrzenie na moje skulone ciało.
- Wstawaj, no wstań! Nowy dzień! - piłował mi się do ucha. Jęknąłem cicho, zaciskając powieki i błagając w myślach, żeby tak nie krzyczał.
- Zamknij się! - warknął stanowczo ciszej Black.
- Co? - zdziwił się naprawdę za głośno Potter.
- Peter jeszcze śpi. Po prostu się zamknij - szepnął wymijająco. A może tylko mi się wydawało, że słyszałem z lekka niepewną nutkę w jego głosie?
Nie dosłyszałem odpowiedzi, jedynie kroki i trzask drzwi. Sapnąłem cicho.
Szum zasuwanych zasłon i czyjaś dłoń na głowie.
- Aż tak źle? - zapytał cichutko syriuszowy głos przepełniony czystą troską. Pociągnąłem nosem, czując w nim przykre pieczenie. Pokręciłem jednak czaszką - Kłamca - syknął Czarny, przeczesując mi włosy palcami. - Nie idź na lekcje... - poprosił po chwili.
- Nie mogę... Jest sprawdzian z transmutacji...
- Jestem pewien, że McGonagall wie, że źle się czujesz. Zostanę z tobą, okej?
- Syri, nie widzę powodu, żebyś przeze mnie opuszczał zajęcia...
- Ale ja widzę. To wystarczy. Spróbuj się jeszcze zdrzemnąć...
Znów jego ciepłe palce na skórze, gładzące mnie po głowie kilka sekund. Regularny, spokojny i delikatny dotyk mnie rozluźniał. Z trudem powstrzymałem niezadowolone mruknięcie, kiedy zabrał dłoń.
Materac uniósł się nieco wyżej, kiedy Black zszedł z łóżka. Znów cichy szum zasłon.
Ponownie w ciągu kilku minut westchnąłem, starając się rozluźnić.
- Peter już wstał! - ryknął Potter.
- ZAMKNIJ SIĘ!!! - wrzasnął Black, aż zabolało mnie w koniuszkach palców. - Po prostu stul dziób i milcz, jasne?! - warknął.
- Dobra, ale o co chodzi?
- Remusa boli głowa - burknął.
- Aha... Peter, nie oddychaj tak głośno! - syknął karcąco na Pettigrew. Z trudem powstrzymałem parsknięcie śmiechem.
Kretyni...
W końcu jednak dormitorium opustoszało. Byłem sam chyba pół godziny. No cóż... Syriusz również sobie poszedł, by zjeść śniadanie. Ja nie byłbym w stanie niczego przełknąć, strasznie się śliniłem. Co chwila musiałem przełykać to, co zbierało mi się w ustach. Zostawało mi tylko czekać, kiedy zwymiotuję. Zawsze dostaję takiego ślinotoku, kiedy mam zwracać swą treść żołądkową. Ciekawe tylko, co wyrzucę z siebie tym razem. Przecież nie zdążyłem jeszcze niczego zjeść...
Z lekkim zaskoczeniem stwierdzając, że jednak będę wymiotował szybciej, niż sądziłem, odrzuciłem pospiesznie kołdrę. Chwiejnym krokiem, zataczając się, wpadłem do łazienki. Najszybciej jak mogłem, dopadłem do klozecika, osuwając się na kolana. Podniosłem klapę, pochylając się. Rozchyliłem wargi, stwierdzając, że mam ochotę popatrzeć, jak ślina wycieka mi potokiem z ust. Przecież to takie fascynujące.
Do mych uszu dotarły czyjeś kroki. Trzask zamykanych drzwi.
- Remi?...
Ścisnęło mi żołądek. Po chwili mocniej, sekundę później na tyle, że oczy same mi się zamknęły. Jakie to durne, przecież ja nie miałem czego się pozbyć, no!
Znów kroki, wyraźnie w stronę łazienki.
Jeszcze gwałtowniejsze torsje, utrudniające oddychanie.
- Oż... - mruknął Syriusz. Szybkie tupanie poinformowało mnie, że podszedł do mnie. Kucnął obok, obejmując mnie ramieniem. Zakrztusiłem się, zanosząc drapiącym w gardło kaszlem.
Nie było to przyjemne, no cóż...
Uścisk Czarnego był trochę zbyt mocny, ale nie bardzo miałem jak mu o tym powiedzieć, bo wręcz cały chodziłem od skurczów żołądka. Wyrwało mi się przeciągłe beknięcie, a następnie ze "środka" wydostało mi się trochę żółtawej masy. Szarpało mną jeszcze chwilę, z każdym razem coraz słabiej. Black spuścił wodę.
Byłem cały mokry, ramiona same mi drżały.
Syriusz położył mi rękę na czole.
- Masz gorączkę... - powiedział cicho. Popatrzyłem na niego, ocierając rękawem usta. - Chodź - mruknął, pomagając mi wstać. Zagryzłem wargę, wieszając się na nim całym ciężarem. Parsknął cicho, zaczynając mnie taszczyć do sypialni. Po kilku chwilach stanąłem na nogach, dochodząc do łóżka prawie całkiem o własnych siłach.
Kocham być takim wypompowanym flakiem.
Syriusz okrył mnie dokładnie, wygładzając jeszcze kołdrę.
- Masz, musisz coś zjeść... - mruknął. Położył mi na kolanach jego podręcznik, a na nim miskę mleka i płatków kukurydzianych. - Chociaż trochę - poprosił. Westchnąłem, kiedy wsunął mi łyżkę w lewą dłoń. Wetknął mi jeszcze jedną poduszkę pod plecy.
- Dzięki... - mruknąłem, zaczynając mozolnie jeść.
Było mi trochę głupio, że nagle zaczął się mną tak opiekować. Nigdy nawet tata nie okazywał mi takiej troski w dniu pełni, a Syriego znam raptem od maja. Wie o moim problemie od miesiąca i zachowuje się, jakbym był jego młodszym, obłożnie chorym, ukochanym braciszkiem.
Patrzyłem na niego mętnym wzrokiem, powoli żując zawartość ust. Zachichotał.
- Czo?... - wydukałem, starając się niczego nie opluć.
- Żujesz mleko, wiesz?
Parsknąłem śmiechem w sposób całkowicie niekontrolowany, wypluwając wszystko na pościel i Blacka.
- Heeej! - jęknął, zaczynając się wycierać. - Oszalałeś? - burknął, najwyraźniej podenerwowany. Zabrał mi miskę i książkę, podobno, żebym nie wywalił, jak powiedział. Rozłożyłem się na materacu, głośno śmiejąc. Długo to nie trwało, bo zaraz uciszyła mnie fala nieprzyjemnego gorąca, która zalała mnie od stóp po cebulki włosów.
- Aj... - mruknąłem, krzywiąc się. Czarny westchnął.
Ułożyłem się wygodnie, zwijając w kłębek.
- Płakać mi się chce - szepnąłem zgodnie z prawdą. Black położył moją głowę na swoich kolanach. Ponownie zaczął mnie gładzić po włosach. Przymknąłem oczy, starając się skupić tylko na tym, co czułem w skórze głowy.
- To płacz.
Głaskanie naprawdę pomaga. Muszę zapamiętać...
Tak jak z początku łzy same cisnęły mi się do oczu, a oddech usilnie chciał być płytki i urywany, tak po kilku minutach był głęboki i regularny. Uspokoiłem się, czując ciepłe ciało pod policzkiem i delikatny dotyk Blacka. Było mi wtedy naprawdę dobrze, pomijając pewnie niemiłe szczegóły. Czułem się bezpiecznie, mówiąc otwarcie.
Ciekawe, czy jak jest się z ukochaną osobą, to czujesz się tak samo?
Może kiedyś się dowiem...
Czarny poruszył się, wychylając do przodu.
- Nie śpię... - mruknąłem.
- Aha.
- Przeszkadzam?...
- Nie, nie. Leż. Lepiej ci już?
- Trochę...
Jak zauważyłem wcześniej, miarowe sunięcie ręki po mojej głowie naprawdę mi pomagało - powoli się rozluźniałem, ucisk skroni nie był już taki natarczywy. Poczułem, że Syriusz poprawia mi kołdrę, mocniej ją na mnie naciągając.
- Śpij... - szepnął cicho, w podobny, melodyjny sposób jak moja matka. Powieki same zrobiły mi się ciężkie. Ponownie gwałtowniej wypuściłem powietrze z płuc, mocniej wtulając policzek w udo obecnego przy mnie mojego przyjaciela. Jak to ładnie brzmi...
Głupim nawykiem zacząłem po omacku szukać jego dłoni. Jakoś tak mam, że jak mam zasnąć przy kimś, to chcę trzymać go za rękę.
Black zaczął cicho nucić piosenkę "Missing you", co jeszcze bardziej mnie dobiło. Zrozumiał błądzące ruchy mojej ręki, zakleszczając ją w objęciach swojej.
Za każdym razem, gdy o Tobie myślę
Wstrzymuję oddech
Wciąż tu stoję
A Ty jesteś wiele mil stąd
I zastanawiam się dlaczego mnie zostawiłeś
I jest burza, która przechodzi przez moje zamarznięte serce tej nocy
Mocniej zacisnął swoje palce na moich.
Słyszę Twoje imię w kółko
I to zawsze sprawia, że się uśmiecham
Spędzam mój czas, po prostu na myśleniu o Tobie
I to prawie sprawia, że dziczeję
I jest serce, które pokonuje tą dużą odległość dzisiejszej nocy
Wcale za Tobą nie tęsknię od kiedy odeszłaś
Nie tęsknię za Tobą, nie ważne co świat powie
~ ~ ~
Bez i jaśmin. Moja dłoń w czyjejś.
Otworzyłem szybko oczy, jednocześnie podrygując nerwowo. Zabrałem rękę, przyciskając ją do piersi.
- Już wstałeś?
Coś twardego napierało mi na ramię. Ten głos jakiś taki niewyraźny...
- Jak się czujesz?
Nie, teraz nabrał na ostrości... Czyj on jest?
- ...Remi?
Ten bez i jaśmin...
- Syriusz!
- Co? - zdziwił się. Odsunąłem się, siadając. Stłumiłem ziewnięcie, przeczesując palcami poplątane włosy. Popatrzyłem na bruneta niepewnie. Pokręciłem głową.
- Nic. Musiałem skojarzyć, kto jest obok mnie.
Uśmiechnął się lekko.
- Jak to kto, jak nie ja? Byłem przy tobie cały czas, Damo.
- To miłe - stwierdziłem spokojnie, również nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu. Ponownie przesunąłem rękę po włosach. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Słońce wdzierało się przez okno do środka, padając jasną, długą smugą na podłogę. Były złotawe. W jego świetle wirowały niespiesznie nieliczne drobinki kurzu.
Ponownie popatrzyłem na Blacka. Trzymał w ręku otwarty podręcznik.
- Długo mnie nie było?
Parsknął.
- Ze dwie godziny.
Zrobiłem wielkie oczy.
- I ty cały czas siedziałeś obok?
Pokiwał głową. Milczałem chwilę.
- Dziękuję.
Machnął ręką.
A mi znów zrobiło się niedobrze...
Widać wyczytał to z mojej miny, bo w jego oczach znów zakwitła troska. Zacisnąłem powieki.
- Mów coś... - poprosiłem.
- Coś, coś, coś, coś, coś...
No rozbroił mnie.
Chwilę później obaj się śmialiśmy. Ja, oczywiście ciszej, niż on, ale jednak.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał. Kiwnąłem głową. - Czego?
- Iść na siku. Naprawdę, z tym poradzę sobie sam...
Wysunąłem się spod kołdry, stawiając bose stopy na kamiennej posadzce. Syknąłem. Była nieprzyjemnie zimna. Krzywiąc się, na palcach, dotarłem do łazienki. Zamknąłem oczywiście za sobą drzwi, ponownie podchodząc do kibelka.
Chwilę później poprawiłem ubranie i doczłapałem do umywalki. Odkręciłem zimną wodę, wsuwając pod jej strumień dłonie ułożone w koszyczek. Ochlapałem sobie twarz, czując przez to jednocześnie przyjemne orzeźwienie, ale i dreszcze, biegnące mi wzdłuż kręgosłupa w dół, do kości ogonowej.
Wytarłem ręce i buzię w ręcznik.
Wróciłem do sypialni, szukając wzrokiem Czarnego. Miałem dziką ochotę się do kogoś poprzytulać i połasić, a Black był idealny do wykorzystania w tym celu. Był większy, ciepły i nie powinien się opierać.
Syknąłem, kiedy ogarnął mnie chłód grudniowego powietrza.
- Syri! - kwiknąłem, podchodząc szybko do łóżka. Wsunąłem się pod pościel. Była jeszcze ciepła. Przymknąłem oczy, zatapiając się w niej po same uszy.
- No co? Świeży tlen ci się przyda - stwierdził tonem znawcy. Po chwili jednak zamknął okiennice.
- Czyżby? To był raczej zamach.
- Jasne, jeszcze mnie oskarż o molestowanie...
- Na to jeszcze nie mam podstaw - mruknąłem. Maleńka świeczka zapaliła mi się gdzieś w środku czaszki. - Ale to da się naprawić! Chodź tu.... - Odchyliłem kołdrę. Popatrzyłem na niego wyczekująco.
Niedopieszczony miś w mojej piersi domagał się uwagi. Chcę do mamy!...
- Zgłupiałeś? Mam z tobą leżeć w jednym łóżku? - parsknął. Prychnąłem.
- A ty zgłupiałeś? Sądzisz, że sam się zaspokoję?
Wywalił gały.
- Oj no, mam fazę na misia!
Zaczął się śmiać. Posłusznie jednak podszedł, zrzucając buty.
- A teraz bądź dobrym przyjacielem... - Zrobiłem proszące oczy. Faktycznie, świeże powietrze mi pomogło. Ta zimna woda pewnie trochę też. Ale tak naprawdę i tak zacznie się dopiero wieczorem...
- Dobrze - powiedział pokornie, choć w jego głosie czaiła się ochota do śmiechu.
- A więc ściskaj mnie i głaskaj do upadłego! Ale bez macanek, okej?...
Zachichotał, kiwając głową. Usłużnie wyciągnął do mnie ramię, więc natychmiast do niego przylgnąłem.
- Jesteś taki ciepły... - mruknąłem, wtulając twarz w jego pierś. Nos miałem gdzieś przy tym dołku pod szyją. Pogłaskał mnie po głowie.
- To chyba dobrze?
- Dobrze - przyznałem.
- To dobrze, że dobrze.
Westchnąłem, zamykając oczy. Milczeliśmy dłuższą chwilę, a serce Syriusza miarowo wygrywało mi spokojną, kojącą uszy melodię.
Stuk, stuk... Stuk, stuk...
Cholera, jak to usypiało...
- Wiesz co? - zagaiłem po kilku minutach. Odpowiedział mi mruknięciem. - Pewnie wyglądamy jak para. Gdyby któryś z chłopaków tu wpadł...
- ...to nie mielibyśmy życia. Obojętne, czy Peter, czy James... Potter i tak by się dowiedział.
Parsknąłem, kładąc dłoń koło policzka. Kurdę, szkoda, że nie wziąłem swojego miśka. Tak to maltretowałbym sobą jego, a nie Blacka.
- Ciekawie to musi wyglądać.
- Zasadniczo normalnie. Mimo wszystko jesteś prawie jak dziewczyna... Z pewnym małym szczegółem, oczywiście. Nie wystawiasz go zwykle na pokaz, więc nie ma problemu.
Niekontrolowanie zacisnąłem kolana. Zaczął się śmiać, przykładając dłoń do czoła.
- Domyślny jesteś - wykrztusił.
- Idiota...
- Wybacz.
Znów chwila ciszy.
- Moje powieki stają się ciężkie... - mruknął.
- Moje jeszcze cięższe... - odparłem.
- Nie, bo moje... - zaprzeczył nieco obrażonym tonem.
- Wcale nie... - zaprotestowałem sennie.
- Niby skąd możesz to wiedzieć? - zapytał z czymś na kształt niezadowolenia.
- A ty? - rzuciłem średnio zrozumiale.
- Jestem większy i mam większe powieki. Większe równa się cięższe.
- Niekoniecznie... Zgodnie z tym, co mówi matematyka, masa i co tam jeszcze było, wcale tak być nie musi...
- Oj, cicho... - westchnął.
Posłusznie zamilkłem.
- Zaraz zasnę. Znowu - poinformowałem go.
Nie odpowiedział. Chyba, że za odpowiedź można uznać zalążek chrapnięcia.
Poczułem piasek pod powiekami. Nie miałem nawet ochoty z tym walczyć.
1) Było mi ciepło.
2) Na chwilę obecną czułem się dobrze.
3) Im więcej prześpię, tym szybciej będzie wieczór.
4) Im szybciej będzie wieczór, tym szybciej będzie pełnia.
5) Im szybciej będzie pełnia, tym szybciej będę miał to za sobą...
Zasnąłem więc, jeszcze mocniej się wtulając. Zarzuciłem swoją nogę na jego, obejmując go w miarę możliwości za szyję.
Nieświadomie wzmocnił uścisk wokół mojego pasa i pleców. Westchnął cicho i zamlaskał.
Jak jeszcze raz ktoś powie, że Syriusz jest niemiły, to chyba ze śmiechu padnę...
Oparł policzek na mojej głowie.
~ ~ ~
Trzask, trzask, trzask!
Dziwne, irytujące błyski przebijające się przez zakrywające gałki oczne powieki.
Szmer chichotów i niezadowolone mruknięcie.
Czyjś oddech w uszach, ciepłe ramiona wokół ciała, mocniej mnie oplatające.
Co do?!...
Otworzyłem oczy.
Koszula. Taka... Biała. I rozchłestana. Moja dłoń pod materiałem.
Zrobiło mi się gorąco. Piekielnie gorąco...
Odsunąłem się nieznacznie, chcąc spojrzeć na owego leżącego obok ktosia, mając jeszcze sen na oczach. Syriusz.
- Mmm...? - wydałem z siebie inteligentnie. Zmarszczył czoło, lecz już po chwili na jego uśpionej twarzy znów zagościł spokój. Gapiłem się jeszcze na niego chwilę niepewnie, zawzięcie mrugając. Nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć, ponownie się w Blacka wtuliłem, wplatając mu palce we włosy. Tak było mi wygodniej.
Ryk śmiechu. Ale takie "BUM!", sprawiające, że obaj się z Czarnym poderwaliśmy. Wcisnąłem się w niego, rozglądając ze strachem. Black ścisnął mnie tak mocno, że jeszcze bardziej wytrzeszczyłem oczy.
- Potter! Pettigrew! - warknął wściekły.
James i Peter pokładali się na podłodze koło łóżka ze śmiechu, rycząc jak głodne krowy. Wymieniłem z Syriuszem spojrzenia. Uniósł brew.
Dokładnie wiedziałem, co chciał przez to powiedzieć.
Wygiąłem wargi.
No, to teraz będzie jazz...
- Jak wy razem słodko wyglądacie! - zapiał Potter w przerwach między kolejnymi salwami śmiechu. Peter turlał się obok, widocznie już nie wyrabiając. - Mamy kilka pamiątkowych zdjęć! Musimy założyć album! - krzyczał, kiedy momentami odzyskiwał głos.
Popatrzyliśmy po sobie z Syriuszem raz jeszcze. Jemu również wyraźnie chciało się jeszcze spać.
Kopiąc sobie głębszy grób i ignorując, ponownie się położyliśmy.
~ ~ ~
W końcu jednak nadszedł wieczór. Wieczór i jeszcze większe tortury.
Nie potrzebowałem przemiany, by odczuwać katusze związane z wilkołactwem.
Temperatura mojego ciała skakała gwałtownie, sprawiając, że w jednej chwili było mi zimno, a w następnej zalewał mnie uporczywy gorąc.
Pot moczył mi włosy i ciało, płynąc gdzieniegdzie stróżkami.
Nieprzyjemne dreszcze raz po raz obiegały całe me ciało.
Tępy ból rozsadzał skronie.
Znów zbierało mi się na wymioty.
Dźwięki były przymulone, wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.
Nic przyjemnego...
James i Peter najwyraźniej uznali, że znów mam gorszy dzień, który objawia mi się "co jakiś czas". Siedzieli więc względnie cicho, raz po raz podając mi szklankę wody, chwilami ją we mnie wręcz wmuszając.
James nawet nie próbował mnie rozśmieszać. Wiedział, że to nic by nie dało.
Jedynie Black tak naprawdę był świadomy tego, co się ze mną dzieje. Patrzył na mnie z niepokojem, kiedy po raz enty wzdrygałem się od dreszczy, kiedy chwilami traciłem na moment świadomość. Wiem to, bo widziałem to w jego oczach, kiedy ponownie mogłem na niego spojrzeć w miarę trzeźwym wzrokiem. Cały czas gładził mnie po głowie. Wiedział, że mi to pomaga. Trudno, żeby przez cały dzień tego nie zauważył...
Jednego byłem pewien.
Tylko on mnie wtedy rozumiał...
Odprowadził mnie do pielęgniarki, kiedy Potter powiedział, że nienormalne jest to, abym od zwykłej gorączki prawie mdlał. Syriusz wtedy stwierdził, że to on mną pójdzie, bo "I tak ma do pogadania z Lucjuszem".
Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem tak ciężką noc. Wiem, że takie przemiany się zdarzają. Na własnej skórze się o tym przekonałem. Nie wiem tylko, czemu nie występują one u mnie jakoś regularnie. Być może nigdy się tego nie dowiem...
Tym razem dotarłem jednak do chaty wcześniej, niż ostatnio. Mogłem dzięki temu rozebrać się do bielizny, unikając tym samym doszczętnego zniszczenia ubrań. Okryłem się grubym płaszczem, zawsze leżącym na łóżku. Miałem nadzieję, że nie zamarznę - było ponad dwadzieścia stopni na minusie, co uciążliwie wciąż dawało mi o sobie znać.
Nie mam pojęcia, jak to się stało, że tym razem bolało to aż tak bardzo, nim w ogóle się zaczęło.
Okropny, dobijający ból głowy, nieustanny szum w uszach.
Straszne, straszliwe wręcz pieczenie w oczach. Zaciskałem je z całej siły, sądząc, że to coś pomoże.
Myliłem się.
Łzy toczyły mi się po policzkach bez mojego udziału. Z gardła wydarł mi się niekontrolowany szloch, kiedy zerwałem się z łóżka i zacząłem krążyć po pokoju, oddychając szybko, głośno i ciężko. Obejmowałem się przy tym za brzuch, który kuł mnie niemiłosiernie w okolicach żołądka, bolało mnie nawet podbrzusze.
Osunąłem się na kolana. Skuliłem się, mocniej obejmując w pasie. Pochyliłem głowę, łkając cicho. Zacząłem się lekko kołysać w przód i w tył, nie mogąc powstrzymać płaczu. Prowizoryczny uścisk matki, to typowe dla rodzicielki kołysanie, kiedy z dzieckiem coś jest nie tak, jak być powinno...
Wiedziałem, że to niebezpieczne, ale chciałem, by ktoś ze mną był. By ktoś przysiadł obok mnie, mocno uścisnął, chwycił za rękę i razem ze mną czekał na to, co stać się musi.
Przykre, że to niemożliwe...
Nie miałem nawet sił starać się płakać po cichu. Przecież to nie miało sensu.
Wrzasnąłem, zdzierając sobie gardło, kiedy poczułem, że płacz nie pomaga. W nagłej złości, w swej beznadziejnej bezsilności uderzyłem kilkakrotnie pięścią w podłogę, nie mogąc tego powstrzymać. Musiałem się jakoś wyładować, choć odrobinę sobie ulżyć.
Nie zdołałem jednak w choć jednym procencie wyrzucić z siebie tego zła, które gromadziło się we mnie uciążliwą, gęstą i lepką cieczą, kiedy poczułem TO.
Nagłe przyspieszenie pulsu. W moment zapomniałem o płaczu, kiedy strach zaczął wyżerać mnie od środka jak kwas.
Bałem się, wiem, że strasznie głupio, ale bałem się, że serce za chwilę wyskoczy mi z piersi. Takie małe, rozpaczliwie się tłukące, niczym zamknięty w klatce ptak.
Byłem w potrzasku. Inaczej tego nie nazwę. W pułapce z dziką, rozszalałą i żądną krwi bestią, która stała tuż nade mną, obnażając przerażające, zbroczone posoką niewinnych ofiar krwią.
Moje drugie ja.
To wszystko działo się tak szybko, jednocześnie przeciągając...
Nagłe wyostrzenie kolorów, obraz zlany po bokach. Chwilę później, jednak jakby dopiero minutę wszystko lśniło w różnych odcieniach czerwieni.
Ból wszystkich członków. Cztery silne bestie chwyciły mnie za ręce i nogi, każda ciągnąc w swoją stronę.
Wrzasnąłem, przykładając dłonie do twarzy. Wygiąłem się w łuk, zdzierając sobie gardło w żałosnym szlochu wymieszanym z rozpaczliwym krzykiem.
W zwykłym błaganiu o to, by to już się skończyło. Niemej, rozpaczliwej, ale głośnej prośbie.
Prośbie bez słów.
Krzyczałem, siłą wykradając światu kolejne oddechy. Musiałem oddychać. Musiałem oddychać, żeby czuć, by... Żyć.
Cierpiałem z tego powodu. Oddychać, by żyć. A za każdy oddech płaciłem palącym bólem płuc.
Cena za bycie. Po prostu bycie.
Wszystkie zakończenia nerwowe krzyczały, szarpały się w proteście, nakłuwane milionami igiełek budzącego się we mnie wilkołaka.
Płacz i krzyk zmienił się w coś niezidentyfikowanego; pół wilcze wycie, pół płacz dziecka.
Beznadziejne. Po prostu beznadziejne.
Byłem większy. Większy, silniejszy, straszniejszy.
Żądny krwi.
Niewinnej krwi.
Taka... Smakuje najlepiej.
Komentarze:
Daria Poniedziałek, 29 Marca, 2010, 20:00
Biedny Luniaczek
Fajnie, że Syriusz się nim tak opiekuje
Doo ;) Środa, 31 Marca, 2010, 19:59
Już jestem!
Ja nie mogę, genialne z tym Syrim! Z początku się rozczuliłam, że taki opiekuńczy i kochany, a potem już zlewałam ze śmiechu z Remuska i Syriusza w tym łóżku. Dobrze byłoby mieć takiego Syriusza do poprzytulania, hehe.
Podobało mi się, że mu to wisi, czy kumple pomyślą tak, czy inaczej o nim, jak zobaczą, że leży w łóżku z Remusem-dla niego najważniejszy jest przyjaciel. To takie syriuszowe jest.
A koniec... Brak mi słów. Jak zawsze, gdy opisujesz przemianę Remusa w wilkołaka. Bardzo realistycznie, plastycznie i po prostu, jakbyś sama to przeżywała.
Jak zwykle, Syrciu, kapelusze z głów za wpis-dopracowany pod każdym względem i bardzo wciągający.