Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Z dedykacją dla Doo, Darii i Łapomanki, które skomentowały poprzedni wpis.
Przez całą lekcję nie robiłem niczego innego, poza knoceniem i zastanawianiem się, jaki to jest ten Atze. Wygląda sympatycznie, to muszę przyznać. Wszak jednak pozory mylą - nawet na przykładzie Blacka. Niby ma wysokie urodzenie, rysy jego twarzy jasno mówią, że pochodzi z arystokracji, a jednak jest zwykłym, chorym na głowę, opiekuńczym wariatem. Często mnie zastanawia, co ten świr jeszcze wymyśli.
Jeszcze gdy dostawi się obok niego Jamesa...
Oni oddzielnie niemal ciągle dostają małpiego rozumu, ale kiedy zamknie się ich w jednym pomieszczeniu na jakiś czas to mogę się założyć, że z sali zostaną ruiny. Chodząca demolka.
Zajęcia kończyłem pół do trzeciej. O piętnastej był obiad, jak zwykle. Po posiłku poszedłem do dormitorium, usiadłem na łóżku i wziąłem do ręki budzik.
Gapiłem się na jego tarczę równy kwadrans. Niby co innego miałem do roboty? Przecież nie wiedziałem, czy mam coś zrobić z okazji tego... Użyję słowa "spotkania"...
Za piętnaście czwarta wstałem.
- O, poruszył się! - zawołał Peter, na co James oczywiście zaczął głupio chichotać.
Syriusz zafalował brwiami.
- Jamie, rzuć mi notes. Muszę zapisać tę pamiętną datę. Pierwsza randka Remusa...
Rzuciłem się na niego z poduszką.
Ze śmiechem zeskoczył z łóżka i wlazł pod nie, uniemożliwiając mi zrobienie mu krzywdy.
- Dorwę cię, jak wrócisz!
- Haaaha! - zawył spod mebla. - Dzisiaj stracę cnotę! To też muszę zapisać!
Tupnąłem ze złości w podłogę.
- Idiota!
Wyszedłem z dormitorium, słuchając ich śmiechu i tego debilnego, blackowego chichotu.
Uuuch, jak on mnie wkurza!
Z ciężkim westchnieniem, mieląc język w zębach, ruszyłem w stronę wyjścia na błonia.
Jak się okazało, Atze już tam był. Siedział na brzegu jeziora. Buty położył obok, mocząc stopy w wodzie. Zatrzymałem się, przechylając głowę. Przyglądałem mu się kilka chwil. W końcu jednak postanowiłem być odważny, więc nabrałem powietrza.
Wiem, szczyt męstwa.
- Cześć!... - bąknąłem bardziej do siebie, niż do niego.
Sądząc po braku zainteresowania, usłyszał mnie. Z pewnością.
Podszedłem więc te kilka kroków bliżej. Naliczyłbym więcej, niż pięć, ale przydepnąłem rozwiązaną sznurówkę, no i oczywiście ległem jak długi w pachnącej wiosną trawie.
Owszem, wtedy mnie zauważył.
Co ja, taki mały jestem, że muszę robić szum, by mnie dostrzec? To straszne...
Oczywiście podszedł szybko i mnie podniósł, ale to tak, że przez chwilę machałem nogami w powietrzu. Szczerze mówiąc, to było bardzo... Fajne.
- Nie stawiaj mnie! - wyrwało mi się, kiedy już opuszczał ręce.
Zrobił nieco zdziwioną minę, ale podniósł mnie wyżej.
Gęba sama rozciągnęła mi się w uśmiechu.
- Dobra, już możesz...
Znów poczułem grunt pod nogami.
- Tak w ogóle, to cześć... - Pomachałem mu, mimo iż stał przede mną.
Parsknął, odwzajemniając gest.
- Cześć. Jak tam zielarstwo?
Westchnąłem.
- Zielono. A ty co miałeś?
Przybrał poważną minę, która w jego wykonaniu zwyczajnie wyglądała śmiesznie.
- Transmutację. Zagłębialiśmy tajniki zmieniania swojego wyglądu poprzez zaklęciowe zmienianie kolejnych części ciała... - powiedział, stopniowo zniżając głos do szeptu.
Zagryzłem nieznacznie dolną wargę.
- Aha...
- Dobra. Jestem Atze, ale to już wiesz, więc dodam coś, czego nie wiesz: Freebairn. Na drugie mam Abbs.
Zachichotałem.
- Dziwne masz te imiona...
Wzruszył ramionami.
- Wielokrotnie dziękowałem za nie babci.
- Babci?
- No, bo ojciec zostawił matkę, jak dowiedział się, że jest w ciąży, a ona sama zmarła przy porodzie.
Dosłownie się zamknąłem.
Atze usiadł, ciągnąc mnie za sobą na ziemię.
Przygaszony, usiadłem więc obok.
- Heej, co to za smutna mina? - zapytał dziarsko, podnosząc mi głowę za podbródek. Odskoczyłem gwałtownie, kiedy nakierował moją twarz na jego i przysunął się dość blisko. - No nie wygłupiaj się, nie chciałem cię pocałować!
Podniosłem się do pozycji siedzącej.
- Przepraszam. Jakoś mi się tak skojarzyło.
Machnął ręką.
- Ważysz coś w ogóle?
Zamrugałem.
- Taaak. Trzydzieści sześc kilo.
- Uło. Waga ciężka.
Fuknąłem, krzyżując ręce na piersi.
- A ty?
- Ponad dwa razy tyle, co ty.
Milczałem chwilę.
- Dowiem się, jakie nosisz nazwisko?
- Lupin - stwierdziłem spokojnie.
- A jaki najbardziej lubisz kolor?
Uniosłem brew, zerkając na niego ukosem.
- To przesłuchanie?
Uśmiechnął się wesoło.
- Tak. Więc proszę bez wykrętów!
- Dobrze. Mogę poprowadzić krótki monolog i zwyczajnie powiedzieć coś o sobie?
- No jasne.
- Dobrra... Więc moje pełne nazwisko to Remus John Lupin. Drugie mam po tacie. Mój ulubiony kolor to... Hmm... Niebieski, zielony, biały i żółty. Jest tak dlatego, że zielona jest trawa, niebieskie niebo, białe chmury i żółte słońce. Lubię rysować i grać na harmonijce. Nieźle biegam, nie zasnę bez miśka, według skali BMI jestem na skraju wychudzenia - Tu zaczął się śmiać. Kontynuowałem niezrażony. - Lubię, jak się mnie nosi i przytula. Lubię też czytać. Hmm... Podobno ładnie śpiewam. Jestem uzależniony od czekolady i innych słodyczy. W burzę nie jestem w stanie usiedzieć w domu, muszę wyjść na dwór. Dobra, lepiej skończę... Trochę tego jest.
Odgarnął włosy z oczu.
- Jak o każdym. Dobra. Idąc twoim śladem, mój ulubiony kolor to czerń, biel, granat i złoty. Na harmonijce nie umiem, ale za to rok temu zacząłem uczyć się na gitarze. Zamiast rysować, wolę używać farb, choć i tak wychodzą mi nieskładne kolorowe plamy. Skala BMI twierdzi, że jestem w sam raz, nie przepadam za noszeniem, z obejmowaniem już inaczej. Nienawidzę słowa "tulić". Czytanie mnie nudzi, mój głos przypomina śpiew trytona, który wystawi głowę z wody. No i... Lubię ciastka. A w burzę wolę spać.
- Atze... - zacząłem po chwili milczenia, w czasie którego przetwarzałem usłyszane właśnie informacje.
- Słucham ciebie?
- Ta dziewczyna, z którą byłeś na korytarzu... Kto to właściwie jest?
- Moja przyjaciółka, jest rok młodsza.
Skinąłem głową, wydając z siebie ciche "aha".
Westchnął, kładąc się na plecach. Podłożył ręce pod głowę, zrywając wcześniej źdźbło wyższej trawy. Włożył je do ust i lekko międląc, wpatrzył się w niebo.
Westchnąłem ciężko, również kierując wzrok w ten masyw błękitu.
- Wiesz co? Za trzy tygodnie jest wyjście do Hogsmeade.
Spojrzałem na niego.
- No i?
- Pójdziesz ze mną?
Zrobiłem wielce zdziwioną minę.
- Przecież nie jestem w trzeciej klasie.
Wzruszył ramionami.
- To nic. Jesteś taki drobniutki, że schowam cię do kieszeni i nikt się nie dowie.
Roześmiałem się.
- No wiesz - zacząłem, udając groźny ton. - O tę uwagę o mojej wielkości, to powinienem się chyba obrazić?
- Nieee, lepiej nie - powiedział z rozbawieniem.
- Gdyż?
- Bo zwyczajnie nie chcę, żebyś się na mnie gniewał - stwierdził spokojnie, przekręcając się na brzuch. Chwilkę później usiadł, po czym przekręci się tak, że gdy się położył, jego głowa znalazła się na moich kolanach.
- E... - to był cały mój komentarz.
Nie no. Rozmawiać z nim, czy żartować - dobra, czułem się dobrze i swobodnie. Jakbym siedział nad jeziorem z kolegą. No ale jak zaczynał się do mnie kleić, to zwyczajnie robiło mi się dziwnie.
- Ef - dorzucił.
Tak. Znów się roześmiałem. Trochę nienaturalnie, nerwowo.
- Gie - stwierdziłem pogodnie.
- No co ty gadasz?! Jesteś ufolągiem! Każdy normalny człowiek zna alfabet tylko do ef! - zawołał.
Klepnąłem go w czoło.
- Odezwał się.
- Dobrze. Już nic nie mówię, skarbeńku.
Przez chwilkę miałem ochotę znów mu przygrzać. Pewnie bym to zrobił, gdyby to nazywanie mnie skarbem zwyczajnie nie było miłe.
No i znów zapadła cisza. Zacząłem się nagle zastanawiać, o czym on myśli, że miał tak rozmarzoną minę. No i jeszcze patrzył się na mnie...
- Co ty sobie myślisz? - zapytałem, może ciut zbyt gwałtownie.
Ponownie zaczął się śmiać. Moją reakcją było to, że odpowiedziałem tym samym.
- Jaki ty pocieszny jesteś - wydusiłem, ocierając policzki.
- A ty jesteś śliczny. I nie odwracaj głowy - dodał.
Skąd wiedział, co chcę zrobić?
Zerwał się nagle.
- Aaale mam super pomysł!
Zdążyłem tylko posłać mu pytające spojrzenie, zanim nie wsunął mi ręki pod kolana i za plecy. Wydałem z siebie zdziwiony odgłos, machinalnie obejmując go za szyję.
- Atze... Co ty chcesz zrobić? - zapytałem, nie odrywając wzroku od jego zielonych oczu.
Były prawie jak ta trawa, którą miał pod nogami.
- No wiesz - powiedział pogodnie, kierując kroki w stronę wody.
- Nie! - wydarłem się. - Ja nie umiem pływać, nie chcę!
Spojrzałem mu przez plecy w wodę, tym samym ściślej do niego przylegając. Wzmocnił uścisk.
- A kto powiedział, że będziesz musiał pływać? No, a jak woda będzie już ciepła, to cię nauczę.
- Najpierw będziesz musiał mnie złapać - mruknąłem.
Zaczął brodzić w tym jeziorze po kolana, potem trochę dalej. Wydąłem wargi, kiedy woda zasłoniła mi widok na jego tyłek. Nie znaczy to, że tam się gapiłem!
Wszedł po pas.
- No i co osiągnąłeś?
- To, że stoję w dość zimnej wodzie i trzymam cię w swych silnych, muskularnych ramionach...
Nie mogłem powstrzymać parsknięcia.
- No, nie przesadzajmy, dobra?
Wierzgnąłem się lekkim, płynnym ruchem, wygodniej układając.
- Dobrze ci tak?
- Jeśli nie jest ci ciężko, to najlepiej mnie nie puszczaj.
- Jasne. Wedle życzenia.
Zerknąłem na zegarek.
- Szesnasta trzydzieści pięć.
- E tam, pół godziny minęło. A wracając do tego Hogsmeade...
- No nie wiem... Można tak?
- Ja tam wiem? Najwyżej złamiemy regulamin. Czasami jak się nagnie czy złamie jakąś zasadę, to nic się nie stanie.
Mocniej mnie do siebie przycisnął, unosząc wyżej. Ciaśniej zaplotłem ręce na jego szyi.
- Zimno ci - stwierdziłem, kiedy wyczułem, że zadrżał. - Wyłaź. Ale to już! Bo zacznę cię gryźć po uszach.
- Och, jaki ty jesteś przekonujący, bąblu.
- Bąblu?! - jęknąłem, a mój głos przeszedł echem po wodzie.
Roześmiał się tylko, ale wyszedł na brzeg. Postawił mnie na trawie. Patrzyłem chwilę, jak przyciska materiał ubrań do ciała, wyciskając z niego wodę.
- E... Może idź się przebrać, czy coś?...
- Aaaaatze! - zawołał głos jakiejś dziewczyny, nim Freebairn zdążył chociaż na mnie spojrzeć, nie mówiąc już o odpowiedzi.
- I tak oto, nasze spotkanie przerwała nam moja przyjaciółka, która usilnie twierdzi, że jestem w niej zakochany - powiedział głosem godnym lektora.
Westchnąłem, odwracając się do niego tyłem. Jakoś nie chciałem dać po sobie poznać, że ten fakt niezbyt mi się podoba.
- Słucham ciebie, Sophie?
- Dlaczego nie powiedziałeś, że idziesz na... Kim jest ta dziewczyna?!
- Co?! - warknąłem.
- Po pierwsze: Nie muszę ci mówić, co robię. Po drugie: Nie widzisz, że Remus to chłopak?
Resztę rozmowy puściłem mimo uszu, zajmując się przyglądaniem tej Sophie.
No, oczywiście, wyższa ode mnie. Trochę okrągła, a niedopięta koszula bardzo wyraźnie pokazywała jej duże... Em... No, wiadomo, co.
Kilka sekund nie odrywałem od tego wzroku, zastanawiając się, czy sprawia jej to jakieś trudności, kiedy na przykład sznuruje buty. To przecież trzeba wziąć ręce blisko, nie?
Głupi uśmieszek wtargnął mi na twarz, kiedy wyobraziłem sobie siebie, próbującego się przytulić do kobiety o jej rozmiarach - na przykład, gdyby moja mama taka była. Aż musiałem zagryźć wargę, kiedy oczami wyobraźni ujrzałem siebie dosłownie ginącego w tym... Biuście...
Oderwałem się od swych myśli, kiedy poczułem lekkie stuknięcie w ramię.
- Hmm?
- Ja muszę już iść do zamku. - Niezadowoloną miną i ruchem głowy wskazał mi na jego koleżankę. - Zostajesz, czy zawijasz się z nami?
- Nie, ja też już pójdę. Zaczyna się robić chłodno.
Pochylił się, stając tyłem do mnie.
- Na co ty czekasz? Przepraszam, ale na to chyba jeszcze jestem zbyt mały - powiedziałem, zwyczajnie doszukując się podtekstu. Ostatnio jakoś zaczynałem je w ogóle zauważać.
Westchnął, rozbawiony.
- Poczekam. Ale na razie ładuj mi się na barana. Normalnie, z nogami przez szyję.
- Nie spadnę? - spytałem, posłusznie się na niego gramoląc. Zachwiałem się, kiedy kucnął. Kiedy jego głowa "wystawała mi" spomiędzy nóg, było mi naprawdę bardzo, bardzo głupio.
Położyłem dłonie na potarganych, czarnych lokach, starając się nie przechylić do tyłu, kiedy się podnosił. - Nie. Będę cię trzymać.
- Przez ciebie nabawię się lęku wysokości - poskarżyłem się, udając płaczliwy ton.
- Żartujesz?
- Nie wiem, może tak będzie.
Pochyliłem się, zwieszając ręce luźno do przodu. Chwyciłem się za kolana i szybko zauważyłem, że położyłem swoje małe rączki na jego dłoniach. Innego określenia nie mogę znaleźć.
- Nie ciężko ci?
- Daj spokój, ty prawie nic nie ważysz.
Sophie fuknęła coś, wyraźnie zirytowana.
- Wybacz mi, słonico moja kochana, ale ciebie zwyczajnie nie uniosę na barkach, wiesz?
- Czy ja coś mówię? - zapytała tonem urażonej księżniczki.
Nie polubiłem jej.
Patrzyłem, jak w wyjątkowo idiotyczny sposób kręciła tyłkiem.
- Atze, zwolnij - poprosiłem cicho. Skrócił krok, a nieświadoma niczego dziewczyna szła dalej. - Ona wygląda jak gęś - szepnąłem mu do ucha. Do tego celu musiałem przybrać dość dziwną pozycję. Całe szczęście jestem naprawdę giętki. - Widzisz? Długi kręgosłup, szerokie cztery litery i krótkie, krzywe nogi.
Parsknął.
- Zawsze to widziałem, ale takiego podsumowania nigdy nie wymyśliłem.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
Bawiłem się bezwiednie jego włosami całą drogę, nawijając ich kosmyki na palec czy przeczesując, albo przygładzając na przemian. Nie miałem w tym większego celu - ze swoimi często coś takiego robię.
- Sophie, możesz się ulotnić? Chciałem zamienić kilka słów z kolegą - stwierdził, kiedy znaleźliśmy się w podziemiu szkoły.
Mruknęła coś jak: "Będę czekać...", po czym oddaliła się powoli. Czekaliśmy, aż znikła.
Atze odstawił mnie na ziemię.
Uśmiechnąłem się.
- Bardzo dobrze mi się z tobą gada - stwierdziłem wesoło, zadzierając głowę, by móc na niego patrzeć.
Wyszczerzył zęby.
- Wzajemnie. Teraz zapytam ponownie: Zostaniesz moim maleństwem?
Westchnąłem.
- Poczułem się dotknięty. Ale okej. Lubię cię, więc co mi szkodzi?
Znów poczochrał mi włosy, tak, jak w sali wejściowej.
- Podobała ci się randka?
Zachichotałem w rękaw.
- O, tak. Była bardzo... Sympatyczna.
Westchnął, wsuwając dłonie do kieszeni.
- Przepraszam cię za tego kaszalota.
Mój śmiech poniósł się echem po pustych korytarzach.
Atze tylko się uśmiechnął.
- Zawsze się wpieprza, będziesz musiał się do tego przyzwyczaić.
- Jasne - stwierdziłem spokojnie, odgarniając włosy za ucho.
- No, to, do zobaczenia na śniadaniu.
Zwyczajnie mnie do siebie przygarnął, przytulając. Mój policzek rozpłaszczył się na jego piersi. Przez tę chwilę mogłem słuchać melodii jego serca.
Wspominałem już, że uwielbiam ten dźwięk?
Splotłem mu ręce za szyją, unosząc się na palcach.
- Pa - rzuciłem mu do ucha, odsuwając się. Wyszczerzyłem się w uśmiechu, sięgając mu jeszcze dłonią do włosów.
- Do jutra - odparł, pozwalając mi potargać mu czuprynę. Nawet się lekko pochylił.
Skinąłem głową, odwracając się. Chwycił mnie za rękę.
- Chwilkę. Kiedy masz urodziny?
- Dziesiątego marca...
- A imieniny?
Uśmiechnąłem się.
- Za trzy tygodnie.
- O, to nie ma wykrętów, idziesz ze mną do Hogsmeade.
Wzruszyłem ramionami.
- W porządku.
Przyłapałem się na myśli, że podoba mi się, jak trzyma mnie za rękę.
Zjeżyły mi się włosy na karku.
Puścił mnie.
- No, to cześć.
Pokiwałem głową, odwracając się. Ruszyłem w stronę, z której przyszliśmy.
Popatrzyłem na dłoń, którą trzymał. Kilkakrotnie zacisnąłem i rozkurczyłem palce.
Że co?! Przecież to niemożliwe, bym wolał chłopców! To... Jest tylko zabawa.
Na pewno.
Szybkim krokiem ruszyłem w stronę wieży.
Od progu przywitało mnie obrzucanie kawałkami kolorowych kartek.
- Co wy?... - zacząłem zdziwiony, zamykając za sobą drzwi dormitorium.
- Łolleee! - zawył Potter.
- Mmm, widzieliśmy was! Jak wy słodko razem wyglądaliście! Taki tyci przy nim jesteś, robaczku! - zaśmiał się Peter.
- A jak cię nosił na rękach... Tylko cię w suknię ślubną wcisnąć! - dodał Syriusz.
Zatkało mnie. No ale to dokumentnie!
- A te momenty, gdy byliśmy blisko siebie... - dorzuciłem, postanawiając się nie złościć, tylko pożartować. Rzuciłem się na łóżko, kładąc ręce koło głowy. - Mało mi serce nie wyskoczyło z piersi... - Położyłem "na nim" dłoń, wzdychając cicho. Zamknąłem oczy. - Chyba się zakochałem...
Chwilę później całą czwórką pękaliśmy ze śmiechu.
- Syri! - wydusiłem nagle, podrywając się. Doskoczyłem do niego, zarzucając mu ręce na szyję.
Zwaliliśmy się na podłogę.
- Miałem cię zabić! Oj...
Tak. Dotarło do mnie, że siedzę mu okrakiem na brzuchu i przyciskam jego dłonie za nadgarstki do podłogi.
- Taaak. Oj - stwierdził z grobową miną.
Szybko zabrałem ręce, zrywając się.
- Przepraszam. Poniosło mnie... Ale teraz... - Chwyciłem za poduszkę, biorąc solidny zamach. Akurat się podnosił.
Dostał przez łeb z taką siłą, że wleciał na łóżko.
- Kurw...! - więcej nie dosłyszałem, bo Syriusz został zagłuszony przez wybuch śmiechu Jamesa.
A właśnie. Czarny ostatnio zaczyna używać tego słowa.
Nim jakiś czas później zasnąłem, zwyczajnie poddałem się rozmyślaniom na temat tego, jak to jest, kiedy się w kimś zakochasz. Pewnie tak... Kolorowo i różowo... Mi się zdaje...
A w nocy, śniły mi się rozległe, soczyście zielone łąki.
Cztery kolory.
Zieleń traw, błękit nieba, biel chmur i to żółte słońce.
No i ten wiatr.
Wiatr nieodłącznie kojarzy mi się z wolnością.
Nie wiem, dlaczego tak jest.
Na śniadaniu byłem totalnie nieprzytomny.
Powód jest prosty.
Nie wyspałem się - to raz. Dwa - zbliża się pełnia.
Westchnąłem ciężko, opuszczając głowę na stół.
A nie wyspałem się, bo znowu zaczyna mi się TO śnić. Cholera. Wydawać by się mogło, że już mi przeszło...
"Wujek" Greyback wziął ode mnie pusty już talerz. te kanapki smakowały dziwnie, ale nic nie mówiłem. Byłem głodny, więc zjadłem.
A to mleko jakieś takie kwaśne...
Milczę jednak, czując, że boli mnie ramię. Odchylam lekko brudną koszulkę, zaglądając pod nią.
Bandaż. Tylko skąd?
Nie pamiętam poprzedniego wieczora.
- Gdzie jest mama? - pytam szybko, kiedy tylko wujek ponownie pojawia się w drzwiach.
Pościel nie pachnie przyjemnie.
I dlaczego nie ma okien?
Zadałem owe pytanie na głos.
- I dlaczego tu jest tak zimno?
- Zadajesz za dużo pytań, smyku - wychrypiał.
- Dlaczego? - mój cienki, dziecięcy głos ponownie rozbrzmiał pomieszczeniu.
Uśmiechnął się dziwnie.
- Tak mi się wydaje. Chcesz kogoś poznać?
Pokiwałem głową, nie decydując się na klaśnięcie w rączki.
To ramię mnie bolało.
- Dobrze. Chodź więc.
Wziął mnie na ręce. Objąłem go zdrową ręką za szyję.
Czułem, że coś jest nie w porządku. Zimno, ściany jakby z piachu, nie ma okien. No i gdzie jest mama?...
Zaczynam się bać.
- Spokojnie - powiedział wujek. - Nic nieprzyjemnego cię nie spotka. A to moi przyjaciele, smyku! - dodał, wchodząc do dużego, okrągłego... Pomieszczenia? Ściany też jakby piaskowe... Jakbym był we wnętrzu zamku z piasku.
- No, no, kogóż ty nam tu przyprowadziłeś, Greyback?
Greyback? Jakby znajomo brzmi...
Dalej nic nie mówię, jedynie lekko macham im swą maleńką dłonią.
- Rozrywkę - odparł z obleśnym wręcz uśmiechem.
- Gdzie mama?... - pytam ledwo dosłyszalnym szeptem.
Rubaszny śmiech wyrwał się z gardeł pozostałej trójki. Byli brudni, każdy miał inny typ urody oraz oczy w jakichś takich dziwnych kolorach. Bo żeby w barwie ogona wiewiórki?...
- Gdzie mama? - zapiał ten najwyższy z popielatymi kosmykami prawie do łokcia. On miał te wiewiórkowate oczy. I bliznę na policzku. - W domu, słoneczko ty moje!
Boję się. Już tak naprawdę. Chcę do domu, do mamy i taty. Przytulić się do misia i schować pod łóżkiem, jak zawsze, kiedy się bałem.
- Daj no go tu - warknął ten z kruczymi włosami z wyraźnym przebłyskiem granatu. - On też już jest nasz?
- Tak. Załatwiłem to wczoraj - stwierdził obojętnie wujek.
Że mama mnie oddała? Nie chce mnie?...
Łzy zbierają mi się w oczach, usta same zaczynają drżeć.
- Dlaczego akurat dziecko? - pyta ze złością ten najniższy. On ma żółte włosy. Żółte włosy i tęczówki tak jasne, że prawie ich nie było widać.
Niemal białe.
Wujek tylko się uśmiecha.
- Sam sobaczysz, jak to jest, Zomba.
Pierwsza kropla spływa mi po policzku.
Wiewiórkowaty podchodzi, wyciągając ręce. Wierzgnąłem się, przestraszony, kiedy jego długie, brudne palce chwyciły gumkę od moich spodenek.
- Czemu tak? - jęknąłem.
Wujek trzymał mnie na wyciągnięcie ramion, pod pachami. Wiszę bezwładnie w powietrzu.
- Bo tak będzie zabawniej - odparł.
Potrząsnąłem szybko głową.
- Ale ja nie chcę!
Spodnie zsunęły mi się do kostek. Wiewiórka ściąga mi je do reszty, to samo zrobił z majtkami.
- Niby co w tym takiego podniecającego? - prychnął ten cały Zomba.
Greyback westchnął.
- Poczekaj. Sam zobaczysz. Nie udawaj, że nie lubisz, kiedy twoja zabaweczka prosi o litość, czyż nie? No i dzieci mają takie ciasne buzie...
Wiewiórka zaczyna rechotać.
Kolejne łzy, jedna za druga, spadają na ziemię. Nie nadążałem z liczeniem.
- Obaj jesteście popier... - zaczął brunet.
- Wyrażaj się, Kruku, z nami jest dziecko - prychnął wiewiórek.
Teraz roześmiał się również ten blondyn.
A ja zwyczajnie zacząłem głośno płakać.
Zadławiłem się kawałkiem brudnej szmaty, którą "Kruk" wepchnął mi do ust.
- Nie drzyj się tak, to denerwuje - warknął.
- Później sobie pokrzyczysz - dodał wiewiórek.
Ten materiał nie był dobry w smaku.
Dodatkowo zaczynał mnie boleć brzuszek.
Wujek przesunął ręce niżej, trzymając mnie w pasie.
Ten Zomba zdjął mi wymiętoloną koszulkę.
- Nie przesadziłeś? - zapytał, patrząc mi na ramię. - Mało brakowało, żebyś mu pogryzł płuca, świrze - rzucił, kiedy odplątał mi na chwilę bandaż. Ponownie go zawiązał.
- Ale nie przegryzłem. Żyje, można się nim bawić. To się liczy - odwarknął Greyback.
Zamachałem nogami w powietrzu, kiedy Kruk podszedł bliżej. Chwycił mnie za kolana, podnosząc mi nóżki wyżej.
Sandałki tąpnęły cicho o ziemię.
- No, to zaczynamy bal... Kruku, przytrzymaj go, żeby się nie wierzgał. W pasie gdzieś. Ja sobie z głową poradzę...
Wiewiórek zachichotał, obejmując Zombę ramieniem.
Wujek postawił mnie na ziemi, kładąc mi dłonie na policzkach i podnosząc buzie wyżej. Poczułem ręce Kruka w pasie. I jeszcze trochę niżej.
Wierzgnąłem, roniąc jeszcze więcej łez.
"Wuj" wyjął mi gałganek z ust. Przełknąłem ślinę, wyginając wargi.
- Otwórz buzię, kochanie - powiedział ochryple.
Potrząsnąłem głową, mocno zaciskając usta i powieki.
- Bądź grzeczny, to nie będzie bolało.
Ponowiłem gest.
Suchy trzask i piekący ból policzka. Wyrwało mi się stłumione jęknięcie.
- Otwieraj ten pieprzony ryj, głupi gówniarzu!
Wydając z siebie płaczliwy odgłos, posłuchałem.
Następnie poczułem zaciskającą mi się na włosach pięść i wpychające mi się do buzi, stanowczo zbyt duże coś.
Nie otworzyłem oczu. Nie chciałem wiedzieć, co to jest.
Dławiło mnie to i dusiło, przyprawiało o niekontrolowane skurcze żołądka. Było takie... Gorzko-kwaśne.
I zwyczajnie śmierdziało.
Kiedy Greyback na chwilę to zabrał, natychmiast zwymiotowałem.
Za to również dostałem w twarz.
To jednak był dopiero początek, o czym przekonałem się chwilę później, kiedy ostry paznokieć Kruka przesuwał mi się po plecach w dół.
Nie pamiętałem, żebym kiedyś płakał bardziej, niż wtedy.
Wzdrygnąłem się, podnosząc głowę. Spojrzałem na talerz kiełbasek i na widok tego kształtu zachciało mi się rzygać. Po prostu. Już użyję tego określenia, bo "zebrało mi się na mdłości" na prawdę było bardzo frywolne w tej kwestii.
Mój kochany żołądek szarpnął się gwałtownie na to wspomnienie, w ustach zebrało się nagle dużo śliny.
- Zaraz wracam - wydusiłem stłumionym głosem, wstając od stołu. Popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, ale nic nie powiedzieli.
Dosłownie rzuciłem się do drzwi, pędząc w stronę najbliższej łazienki. Przecież nie chciałem puścić pawia na środku korytarza!
W biegu wyminąłem Atze.
- Remus?...
Nie odpowiedziałem, wciąż przytykając dłoń do ust.
Drugie piętro. Cholera, czemu to jest tak daleko?!
Przeskakiwałem po trzy, cztery stopnie.
Wilkołactwo czasem jednak się przydaje.
Taranem wpadłem do toalety. Dopadłem do pierwszego lepszego kibla.
Ledwo zdążyłem podnieść klapę.
- Co to był za występ? Pokaz szybkości? - zdziwił się Peter, kiedy opadłem na ławkę obok.
Syriusz posłał mi spojrzenie z kategorii: "Wszystko w porządku?".
Skinąłem mu głową.
- Tak. Już lepiej...
Milczeliśmy chwilę.
- Remi, jak wiosenny wiatr hulający po stepach, porwę cię na chwilę - usłyszałem za sobą znany od wczoraj, dziarski głos.
Mimo iż czułem się jak dętka bez powietrza, uśmiechnąłem się lekko.
- Jasne, jasne. Już idę - westchnąłem.
Wstałem, odwracając się do niego przodem.
- Pozwolisz...
Zwyczajnie objął mnie za kolana i nim cokolwiek zdążyłem zrobić, przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Do zobaczenia na zaklęciach, Damo! - zawołał jeszcze Syriusz.
Nie pytałem o torbę z książkami. Wiedziałem, że mi ją zaniosą.
Atze, po wyniesieniu mnie z sali (oczywiście, że niemal wszyscy się na nas gapili), posadził mnie na oknie tarasów, które okalały część dziedzińca, na której stała fontanna. Kucnął przede mną.
- Co ci się stało?
Wzruszyłem.
- Zwykłe mdłości spowodowane kształtem kiełbasy. A to wszystko przez mój sen. Bez obrazy, ale naprawdę nie chcę o nim rozmawiać... - Ukryłem twarz w dłoniach.
- Jasne. - Popukał mnie palcem w kolano. - Ale już jest dobrze, prawda?
- Uhm. Dlaczego ty się tak o mnie troszczysz? Znasz mnie ledwo od wczoraj.
Uśmiechnął się, pokazując zęby. Trawiaste oczy błysnęły mu wesoło.
- Niby tak, ale ty jesteś taki drobniutki i kruchy, że tobie to nic innego nie robić, jak chronić cię przed całym światem.
- No nie przesadzajmy... Jestem groźniejszy, niż się wydaje - mruknąłem.
- Na pewno dobrze się czujesz? Wyglądasz trochę tak, jakbyś miał gorączkę.
Wymusiłem uśmiech.
- Po prostu trochę mnie boli głowa.
Nie ma nic przyjemniejszego, niż nagle przygwożdżenie do ziemi przez świadomość, że przed kolejną osobą muszę ukrywać wilczy problem.
- Ładuj mi się na plecy, skarbeńku. Zaniosę cię pod salę, za chwilę powinien być dzwonek.
Ledwo się na niego wgramoliłem, a on chwycił mnie pod udami, a dzwon w szkolnym zegarze obwieścił początek zajęć.
- Która sala?
- Od zaklęć - odparłem niemrawo. Oparłem mu policzek na ramieniu.
W tym momencie nie chciałem niczego innego, jak być blisko kogoś, kto nie ma zamiaru zrobić mi nic złego, tylko mnie przytulić i pozwolić się rozluźnić.
- Robi się.
Ruszył w odpowiednim kierunku. Westchnąłem cicho.
- Atze... - zacząłem po chwili, kiedy byliśmy w połowie schodów wejściowych.
- Słucham ciebie?
- Źle się czuję. Przytul mnie - poprosiłem.
Owszem. Przed-przemianowa faza na misia.
Bez słowa mnie postawił i przytulił.
Rety, jak fajnie tak tulić się do kogoś większego. I to naprawdę sporo.
Zrobiłem zdziwioną minę, kiedy wyjął z kieszeni lizaka i wsunął mi go w dłoń.
- Ach, uprzedzę już teraz. Mam w zwyczaju bardzo, ale to bardzo troszczyć się o kogoś, kto zgodził się zostać moim maleństwem.
To wiele wyjaśnia, pomyślałem.
Nie przeszkadza mi to jednak, wcale, a wcale.
Parsknąłem, rozrywając folijkę.
Wpakowałem sobie łakoć do ust.
Truskawkowy.
Ponownie wziął mnie na ręce, tak jak wczoraj, nad jeziorem.
- Nie no... Jeśli ja mam być tak z tobą rozpieszczany, to przeprowadź się do mnie na wakacje - stwierdziłem.
Roześmiał się.
Reszta dnia minęła mi pod znakiem coraz wyższej temperatury i coraz gorszego samopoczucia.
Spasowałem. Na eliksirach nie mogłem wytrzymać. Wyszedłem, że niby do łazienki, na początku dwugodzinnych zajęć. A na lekcję już nie wróciłem. Zaszyłem się w dormitorium, w swoim łóżku.
Przeszył mnie lekki mieczyk strachu, kiedy James zaczął coś mówić, że te moje "chorowanie" się powtarza, ciekawe, cyklem miesięcznym... Potem spojrzał w okno i zwyczajnie wyszedł. Syriusz tylko przycisnął mnie z powrotem do poduszek.
No i w końcu nadeszła godzina dwudziesta.
Pół godziny później byłem już w chacie, która, z tego co wiem, podobno zyskała przydomek wrzeszczącej. Nieźle. Ciekawe, jak to się potoczy dalej.
Znów jak zwykle było mi gorąco, jak zawsze dzwoniło mi w uszach. Nie mogłem usiedzieć w miejscu, lecz nie miałem też sił, by stać.
Nie było sensu chować się przed strugą księżycowego światła.
"A co cię obchodzą inni, Remusie? Najważniejsze jest to, żeby TY akceptował samego siebie."
Tak. Syriusz potrafi czasem powiedzieć coś mądrego.
Szczęście, że jutro sobota... Nie będzie lekcji i będę mógł spokojnie gnić w skrzydle szpitalnym, pomyślałem.
Wszystko działo się tak, jak zwykle.
Gorąco, strasznie gorąco. Ciało miałem rozgrzane od gorączki i wilgotne od potu.
Rozpuszczone włosy rozłożyły się bezwładnie na pościeli.
Oddech miałem głośny i ciężki, oczy zamknięte, usta otwarte.
Jak zawsze.
Tradycyjnie straszliwy ból. Ból wszystkich członków, kości, zębów, oczu, nawet uszu.
Gardło bolało, bo zdzierałem je sobie w ochrypłym wrzasku, który stopniowo, po każdym nabraniu powietrza, coraz bardziej przypominał wycie.
Charczałem, krztusiłem się, sam zadawałem sobie kolejne ciosy i rany, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Och, gdyby ktoś tak przy mnie był!
W tak głupi sposób zanosiłem się płaczem, że raz po raz automatycznie na powrót przełykałem to, co już zjadłem.
Durny kwas solny...
W końcu, ponownie tego dnia, zwymiotowałem. Po części własną krwią.
- Co to ma być?! - jęknąłem. Ostatnie normalne słowa, ktore dałem radę wypowiedzieć.
Dlaczego, do cholery, człowiek i wilkołak musi tak bardzo różnić się budową?...
Komentarze:
Łapomanka Niedziela, 16 Maja, 2010, 11:33
Dziękuję ci, Słońce za dedykację ;]
Notka bardzo mi się podoba, ale tylko te fragmenty z Atze. Dobrze wiesz jak ja reaguję, gdy poruszasz tematy z wilkołactwem Lunia. A jeszcze ten jego sen. Sama myślałam, że zwymiotuję. Boże, to było okropne, ale całe szczęście to tylko sen. Chociaż jeśli chcesz, żebym jakoś funkcjonowała to lepiej więcej o takich rzeczach nie pisz, dobrze?
Ale są też dobre strony tej notki. Jak już mówiłam uwielbiam fragmenty z Atze. On jest taki fajny xD Jeszcze tak się troszczy o to biedne maleństwo... ;] Urocze ;] Pewnie przewidziałaś, że tak powiem ;D Ale wiesz, że uwielbiam takie fragmenty. Tak, wiem, powtarzam się, więc najlepiej będzie jak już skończę.
Buźka ;*
Doo;) Niedziela, 16 Maja, 2010, 13:15
Dzięki za dedyk
Uwielbiam tego Twojego Remusa. Taki słodziak. Nic dziwnego, że Atze tak się o niego troszczy. Jak sobie ich wyobrażałam... Cud, miód i orzeszki!
A ten sen... Mnie też zbierało się na wymioty. Przerażające. Zgrzytałam zębami na myśl o tych bezlitosnych facetach. Ośmielili się tknąć mojego Remusa, grr!
A. I niech ta lala spada. Atze należy tylko do Remuska!
IGUŚ POTTER Niedziela, 16 Maja, 2010, 18:10
remus gejem chyba troche pszesadzasz nie uwarzasz znajdź mu jakąś dziewczyne a nie i ten sen zwymiotowałam i to poważnie to było po prostu obrzydliwe!!!!! wogule notki bez ładu i składu BEZNADZIEJA
Martha Niedziela, 13 Czerwca, 2010, 12:15
Iguś Potter jak ci sie nie podobają notki to po co je czytasz to autorka wymyśla co ma się w nich dziać . Moim zdanie jak zwykle notka świetna .
Nika Piątek, 18 Czerwca, 2010, 16:02
Nie powiem nic nowego, mnie też ten sen przyprawił o mdłości ;> A Iguś niech się zamknie -.-