Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Iguś Potter... Tobie powiem tylko tyle, że nie znasz moich planów i zwyczajnie nie wiesz, co będzie dalej. Każdy ma swoje wyobrażenia co do postaci Remusa. Ten pamiętnik piszę JA, więc jak będę chciała zrobić z niego geja, to zrobię. No i nie zapominaj, że Lunatyk tak, czy siak, miał żonę i dziecko. A sen MIAŁ taki być.
Ten wpis pisany przy utworze "Cztery pory roku" Vivaldiego. Piękne. polecam ^^
- Nareszcie koniec zajęć! - zawołał James, kiedy wychodziliśmy na przerwę po ostatniej lekcji. - Chyba im na głowy padło, byśmy mieli osiem godzin dziennie...
Nie chciało mi się dalej słuchać rozmowy chłopaków, która z pewnością była bardzo, bardzo inteligentna. Pozwoliłem więc jedynie zorientować się, że słyszę odpowiedź Blacka. Treść jego słów nie zostawiła nawet maleńkiej rysy w mej pamięci.
Nie bardzo patrząc, gdzie idę, wpadłem na Petera.
- Oj, przepraszam - mruknąłem tonem mało zainteresowanego.
- Remi, coś ty taki skołowany? - zapytał mi głos Blacka do ucha. Zawiesił się na mnie całym ciężarem, aż się ugiąłem. - Znowu myślisz o tym swoim Atze? - zapytał.
- Nie! - warknąłem. - To, że na przywitanie wypalił mi pytanie, czy chcę z nim chodzić, nie znaczy, że ja zaraz do niego coś ten! Mam dopiero dwanaście lat, opanuj się!
- Nie złość się - stwierdził tak denerwująco spokojnym tonem, że nie mogłem się powstrzymać, by nie przywalić mu z łokcia. - Uch, ostro...
- Mówiłem ci już kiedyś, że jesteś debilem?
- A wracając do tego twojego rycerza na białym koniu, to...
- TYLKO. MÓJ. KOLEGA. Zresztą on i tak pewnie nie bierze na serio, więc nie widzę powodu, bym ja miał potraktować to poważnie.
- Nie ma to jak bycie jasnym i dobitnym! - zapiał Potter, dokładając swoją wagę z drugiej strony.
Nie było mocnych, bym szedł na wyprostowanych nogach.
- A więc, jak to się stało, że ty chodzisz ze swoim TYLKO. KOLEGĄ?
Ukryłem twarz w dłoniach.
- Wy mi nie dacie spokoju?
- Nie! - zawyli zgodnie do obojga mych uszu.
- Łaaaa! - zawołałem, chwytając się za głowę. - To straszne! Zobaczycie, poskarżę się woźnemu!
Wybuchli śmiechem, a ja nie zdołałem powstrzymać wesołego wygięcia ust.
- Dobra, puśćcie mnie. Idę do biblioteki.
- Zawsze znajdziesz miejsce, gdzie za tobą nie pójdziemy, co? - burknął okularnik.
- No jasne! - odparłem, dumny ze swego geniuszu.
- Ja do biblioteki bym poszedł - stwierdził pogodnie Syriusz.
- A tam? - wskazałem na drzwi od toalety dziewcząt.
Zatrzymał się, krzywiąc z obrzydzeniem.
- Nawet mnie chwilami coś przerasta - stwierdził.
- A gdzie Peter? - zapytałem, rozglądając się.
- Wlókł się gdzieś za nami... - mruknął James.
Wzruszyłem ramionami.
- Dobra. Ja idę. Miłość wzywa... Adios! - rzuciłem szybko, po czym puściłem się pędem w stronę rozwidleń korytarzy.
Przecież kopalnia wiedzy czeka, nie?
Jakiś czas później, bucząc pod nosem coś kompletnie pozbawionego sensu i melodii, pchnąłem drzwi od biblioteki. Wszedłem oczywiście do środka, natychmiast kierując się w stronę działu o zielarstwie. Chciałem jak najszybciej napisać ten referat na trzy stopy - swoją drogą, ta jąkająca się staruszka jest naprawdę wymagająca, jeżeli chodzi o prace pisemne - bo nie miałem ochoty zostawiać tego na weekend. To nic, że akurat była środa...
Zanurzyłem się, ale nie dosłownie, w morzu książek.
Zatrzymałem się na początku rzędu, w zasięgu wzroku widząc dwie identyczne dziewczyny. Coś mi w nich nie pasowało, zupełnie jakby... Trochę nie były ludźmi? Nie no, mój wilczek we mnie znowu dostaje świra, pomyślałem.
Zdawały się być trochę wyższe ode mnie - zaczynam się przyzwyczajać - i obie były Krukonkami. Włosy miały tak wściekle rude, że przypominały kolor marchewek. Marchewkowe sprężynki do połowy ramienia.
Nagle odwróciły się w moją stronę.
Miały ładne buzie. I piegi. I tak zielone oczy... Ja myślałem, że to Atzego są intensywne. Pomyłka... Te wręcz zdawały się jakby jaśnieć tą zielenią.
Wymieniły kilka uwag cichym szeptem, po czym jednocześnie do mnie podeszły.
- Julie.
- Martina.
Wyciągnęły dłonie.
Skrzyżowałem ręce, by móc je uścisnąć w miarę tak, jak to się powinno robić.
- Remus...
- Ty też? - zapytały.
W nozdrzach mieszała mi się woń kokosów i brzoskwini.
Zamrugałem.
- Co też?
- Ty też jesteś inny? - szepnęła Martina, jeśli dobrze pamiętałem.
Zmarszczyłem czoło.
- Inny?...
Jedna z nich uśmiechnęła się lekko.
- Nie udawaj. Czujemy to.
- Ale co?
Druga westchnęła, rozglądając się.
Wytężyłem słuch. Nikogo nie powinno być w pobliżu.
- Julie i Martina Hudgens - powiedziała po krótkiej chwili ta z lewej.
- Hudgens? - powtórzyłem jak echo.
Skądś znałem to nazwisko, no na pewno...
- Tak. Ten sam Hudgens widnieje w książce od historii magii jako wampir, który zaatakował władcę plemienia goblinów.
Plasnąłem się ręką w czoło.
- No tak! Ale kiedy to było? W osiemnastym wieku?
Wzruszyły ramionami.
- Dlatego my nie całkiem. Krew rozmyła się przez lata.
Milczałem. Rozumiałem te dwa zdania jedynie w połowie.
- Chwila... Że wy jesteście jakby... Pra ileś tam wnuczkami tego... Wampira?
Kiwnęły jednocześnie głową. Wycelowały we mnie palce wskazujące.
- Ty też jesteś inny - stwierdziły małym chórkiem.
Westchnąłem.
- Skąd wiecie?
- Ty tego nie czujesz?
Przechyliłem głowę.
- No właśnie - stwierdziła spokojnie jedna z nich.
Druga zachichotała. Dopiero wtedy zauważyłem, że miała pieprzyk nad górną wargą.
- Ale zbieg okoliczności. W całej szkole chyba tylko my tacy jesteśmy.
Potrząsnąłem głową.
- Ale ja nie tak jak wy - mruknąłem.
- Wiemy - stwierdziły zgodnie. Uśmiechnęły się. - Wiemy, jak. I tak jesteś słodki.
Przysunęły się, każda z nich cmoknęła mnie w inny policzek.
Jakoś mi się głupio zrobiło?...
- Nikomu nie powiemy - obiecały.
- Ja też nie.
- Przyjaźń? - dodała ta bez pieprzyka.
Skinąłem głową.
- Czemu nie? tylko... Ty jak się nazywałaś? - zapytałem tej ze znamieniem.
- Martina.
- Aha. Julie bez pieprzyka. Jasne...
Zachichotały.
O rany. Przyjaźń z dziewczynami. DZIEWCZYNAMI.
Tkniętymi wampiryzmem.
To dlatego coś mi w nich nie pasowało!
Niee... Zdecydowanie muszę "o sobie" poczytać nieco więcej.
- Julie i Martina Hudgens? - powtórzył Syriusz. Obrócił widelec w palcach po raz kolejny. - Takie rude?
- Siedzą na brzegu stołu Ravenclaw - mruknąłem, sięgając po dzbanek z sokiem.
Skierował na nie wzrok szarych oczu.
- Ach, znam je! - stwierdził. - Kiedyś były u mnie w domu. Coś tam ich rodzice z moimi chcieli od siebie... Mają też kuzyna aurora.
- Tak? - zapytał James.
- Nie - odparł beznamiętnie Syriusz.
Parsknąłem.
- A jak on się nazywa? - zapytał Peter.
- Rufus jakiś tam. Coś na "es". Scrimegour? Coś w ten deseń.
Popatrzyłem na niego.
- To jeden z tych najlepszych?
- Ha, ha, słyszałeś o nim? - zapiał James.
- W ogóle - burknąłem. - Mój ojciec też był aurorem. Nie, nie słyszałem o Scrimeguorze. Jeszcze jeden jest taki dobry... Młody, ale dobry. Alastor Moody, z tego, co pamiętam...
Syriusz pokiwał głową.
- W wakacje był u nas na rewizji. - Wzruszył ramionami. - Nie wiem, czego szukali. - Zaczął nagle chichotać. - Remi, ty znasz już go osobiście!
- Co? Nie! - zaprzeczyłem szybko.
- Jak nie? To na niego wpadłeś w Błędnym Rycerzu!
James zaczął rechotać.
- "Chciałem zdążyć, kiedy stał!"
- To był on?! - jęknąłem.
Black skinął głową, śmiejąc się.
- Musiał cię kojarzyć, bo patrzył na ciebie jak na kogoś, kogo kiedyś już widział. Wiesz, niby taki znawca, ale i tak nie wie dokładnie, o kogo chodzi.
Westchnąłem.
- "Stałem zdążyć, kiedy stał"?... - powtórzył Peter.
James natychmiast odrzucił sztućce.
- To było tak. Jechaliśmy z Syriuszem Błędnym rycerzem, tak, z nudów, ale po drodze na Pokątną. Gdzieś w Szkocji wsiadł Remus. Przywitaliśmy się i te de, a gdy autobus nagle ruszył, to Remi zwalił się na twarz Moody'emu w krocze. Klęcząc podnosi głowę i trzymając go za kolana, spojrzał mu w oczy i takie drżące: "Przepraszam! Chciałem zdążyć, kiedy stał!".
Syriusz chichotał, grzebiąc w talerzu.
- Minę miał po prostu... Obłędną.
- Sam jesteś obłędny, wręcz błędny - mruknąłem, rumieniąc się. Odłożyłem widelec. - Ty wiesz, jak mi wtedy było głupio?
- Taką minkę miałeś! - zawył Potter, po czym zaniósł się donośnym śmiechem.
- Idiota - mruknąłem, podpierając głowę ręką.
Kątem oka dostrzegłem, że Atze wychodził z grupką innych uczniów z sali. Odprowadziłem go wzrokiem.
Dziwny sposób na początek przyjaźni. No, ale, do oryginalności, odkąd trafiłem do Hogwartu i poznałem Blacka z Potterem, zacząłem się już przyzwyczajać.
Poczułem szturchnięcie w ramię.
- Skoro już wspominamy, to, Remi, wciąż jesteś dziewiczkiem?
- Co? Niby czemu miałbym nim nie być?
- Mało to razy Atze porywał cię na chwilę na przerwach? Czasu nie... Było... Wiele... Ale... tak... Na szybko!... Hahaha! - wydusił James, kiedy okładałem go przez stół pięścią po głowie. Przyklęknąłem na ławce, chwytając go wolną ręką za kołnierz i machałem ręką służącą za coś na rodzaj młotka.
Syriusz i Peter głośno się śmiali.
W pewnym momencie poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem głowę.
Prefekt.
- Słucham? - Nie puszczałem koszuli chichoczącego Pottera.
- Przestań - rzucił bez ogródek.
Puściłem ubranie Jamesa.
- Już nie ruszam.
Mruknął coś do siebie i odszedł.
Kopnąłem okularnika pod stołem, nie odrywając wzroku od tyłu głowy pana prefekta.
- Dobra, chodźmy na błonia. Szkoda dnia - zakomenderował Syriusz, podnosząc się. - Idziem, ludu!
Ja również wstałem, podnosząc torbę z ziemi. Przerzuciłem sobie jej pasek przez ramię. Jednocześnie chwyciliśmy z Syriuszem za ręce Petera, który, w przeciwieństwie do Jamiego, nadal siedział. Ściągnęliśmy go z ławki na podłogę, bezlitośnie taszcząc w kierunku drzwi.
- Przestańcie go targać! - krzyknął Prefekt.
- Jaki on upierdliwy - mruknąłem.
Syriusz szturchnął go nogą.
- Wstawaj!
Następnie chwycił mnie za nadgarstek i puścił się biegiem ku wyjściu, ciągnąc mnie za sobą. Chcąc, nie chcąc, pobiegłem za nim.
- Gdzie ty mnie ciągniesz?!
- Orientuj się, już połowa kwietnia! Ciepło jest! Popluskamy się!
Odchyliłem głowę do tyłu, po czym wydałem z siebie donośne, długie: "Nieeee!".
Gdzieś za sobą usłyszałem: "Zdychający diplodok?...". Z lekka irytacją stwierdziłem, że nie wiem, co to jest.
Wypadliśmy z Syrim na dziedziniec, a potem, tupiąc na kamienistych stopniach, w dół zbocza, w stronę jeziora. Śmiejąc się, na jakieś dwadzieścia metrów przed wodą, zrzuciliśmy wierzchnie szaty, krawaty, torby i koszule (ja pod spodem miałem jeszcze t-shirt). Więcej nie zdążyliśmy, w pełnym pędzie wbiegając do jeziora, rozchlapując wokół wodę.
- Łaaa! - zawyłem, co bardziej przypominało pisk. - Jaka zimna!
Black nie pozwolił mi wyjść, bo złapał mnie w pasie i z głośnym okrzykiem szarpnął w bok, przez co obaj upadliśmy na nieco większą głębokość niż, po pas. Ledwo zdążyłem nabrać powietrza, nim obaj wlecieliśmy pod taflę.
Zimno przeszywało mnie na wskroś, sprawiając, że niemal dosłownie sztywniałem.
Stwierdzając, że zwyczajnie brakuje mi powietrza i że muszę odkaszlnąć, zacząłem się rzucać, bo jak zauważyłem, znalazłem się w jakimś dole. Jak otworzyłem oczy, to nic nie widziałem.
Przestraszyłem się nie na żarty, co tylko się pogłębiło, kiedy poczułem coś jednocześnie na obu nadgarstkach. Mocno szarpnęło mnie w górę.
Odetchnąłem głośno, kiedy tylko poczułem, że już mogę, po czym zaniosłem się kaszlem. Podniosłem głowę, kierując wzrok na stojących obok mnie Jamesa i Syriusza. Wciąż trzymali mnie za ręce, zgięte w łokciach i podniesione nad głowę.
Poziom cieczy łaskotał mnie w podbródek. Było mi strasznie zimno, zdążyły mi już zdrętwieć palce u rąk i nóg.
- Remi, nie trzeba zaraz panikować - powiedział wesoło Syriusz. Klepnął się w pierś. - Ratownik Syriusz czuwa!
James zaczął rechotać.
- Dlatego bym się właśnie bał!
Syriusz natychmiast, znaczy, prawie natychmiast, do niego doskoczył, napierając mu na ramiona.
Potter znikł pod wodą, ciągnąc za sobą Blacka.
- Jak zimno! - syknąłem.
Dopiero wtedy zorientowałem się, że moje zęby zawzięcie o siebie stukają, podzwaniając.
- Oszaleliście?! - zawołał jakiś chłopak z brzegu. Miał brązowe włosy, a to, co błyszczało mu na piersi, to chyba była odznaka prefekta. Hufflepuff chyba...
Obok mnie wyskoczyła głowa Blacka.
- Ha! - ryknął. Zaczął iść w stronę brzegu, wyraźnie najszybciej, jak mógł.
Niemal natychmiast wynurzył się James, tyle, że wolniej. Najpierw pojawiła się jego czupryna, czoło, i dopiero potem reszta twarzy. Założył trzymane w ręku okulary i rzucił się w pogoń za Syriuszem.
Powędrowałem za nimi. Z każdym krokiem poziom wody się obniżał, wystawiając me mokre ciało na zgubne działanie dość silnego wiatru.
Prefekt złapał kuzynów, kiedy wyskoczyli na brzeg. Ja sam grzecznie stanąłem obok.
Jak się okazało, kilka kroków dalej stał Atze.
- Hej, chłopaki - przywitał się dziarsko.
- Cześć - odparli jednocześnie bruneci.
Nie odpowiedziałem, zbyt zajęty hamowaniem latania szczęki.
- Do skrzydła szpitalnego, ale to raz-dwa! - zakrzyknął prefekt.
Skinąłem głową, odwracając się w stronę zamku. Zatrzymałem się jednak.
- Rzeczy - mruknąłem do siebie.
Odwróciłem się i wpadłem na kogoś, padając bezwładnie na tyłek.
- Tu są - stwierdziła pogodnie owa "ściana", która był nikt inny, jak Atze. Podniósł mnie. - Zaniosę je wam. Chodźcie, bo się przeziębicie.
Ja już miałem katar.
Następnego dnia obudziłem się z bólem głowy i przenikającym mnie chłodem, raz po raz wstrząsany nieprzyjemnymi dreszczami.
Jęknąłem cicho, głębiej zakopując się w ciepłej pościeli mojego łóżka w dormitorium.
- Ty też źle się czujesz? - zapytał słaby głos Jamesa.
- Tak - odparłem. - A ty, Syriuszu, jeśli nie śpisz?
- Jestem żywym trupem - ochrypnął mi ledwo zrozumiale jego głos.
- Zimno! - zawołał Potter.
- Siku! - odparłem podobnym tonem.
- Pić! - zawył Black.
Chwilę chichotaliśmy ochryple we trzech. Odchyliłem kołdrę, niechętnie wychodząc z wygodnego mebla. Najszybciej jak mogłem dotarłem do łazienki by sobie "ulżyć".
Kiery zrobiłem, co musiałem i wróciłem do części sypialnej, twórczo odkryłem, że Syriusz i James, pomimo marnego wyglądu i pewnie nie lepszego samopoczucia, szamocą się na łóżku Pottera.
- Złaź ze mnie, ufoliczna maso!
- Hahaha! - odpowiedziała ufoliczna masa.
Westchnąłem ciężko i niemożliwie męczeńsko.
- Od początku wiedziałem, że macie się ku sobie - westchnąłem, nie mogąc się powstrzymać, by choć troszkę się z nimi nie podroczyć.
Syriusz prychnął.
- Wolę blondynów! Najlepiej z długimi włosami, którzy nie śmierdzą! - jęknął, podkreślając ostatnie dwa słowa.
Z trudem pohamowałem śmiech, kiedy usłyszałem urażony pisk w wykonaniu Jamesa.
Obaj bruneci zaczęli się zawzięcie kotłować, szarpać, chwilami również gryźć i kopać.
Podszedłem bliżej, sięgając po dzbanek z wodą. Wylałem im jego zawartość na czarne głowy, po czym słuchając ich krzyków, wróciłem do łóżka.
- Jak mogłeś?! My jesteśmy chorzy!
- Wylałem wam to na głowy, a na to, to już nic wam nie pomoże - westchnąłem. - A teraz cisza, bo ja chcę spać!
Chorowaliśmy tydzień. Kiedy obudziliśmy się ósmego dnia od zabawy w jeziorze, czuliśmy się dobrze - choć, niestety, katar nam jeszcze nie minął. Z tej okazji, nie dość, że urządziliśmy rozróbę w wielkiej sali (wybiegliśmy z niej gonieni przez wściekłego profesora od opieki nad magicznymi stworzeniami. Schowaliśmy się w toalecie Jęczącej Marty. Żeby nas nie wydała, obiecaliśmy jej zaśpiewać. Cały kwadrans siedzieliśmy w osobnych kabinach, za zamkniętymi drzwiami, piszcząc cienkimi głosikami jakąś głupią piosenkę o kucykach), to nie pozwalaliśmy normalnie prowadzić nauczycielom lekcji. Owszem, skończyło się to szlabanem tego samego wieczora.
Podirytowany woźny, wpakował nas do jakiejś paskudnie brudnej sali. Autentycznie buty kleiły mi się do podłogi. Wcisnął nam w ręce wiadra, mopy, ścierki i płyny domycia szyb.
- Tu ma lśnić! - warknął wściekły. Zauważyłem, że policzek podrygiwał mu niekontrolowanie.
Wzdrygnąłem się, słysząc trzask drzwi.
Z trudem powstrzymałem wybuch śmiechu, kiedy Syriusz podniósł nieco wyżej mop, zaczynając mu się uważnie przyglądać.
- Po co mi kij z włosami? - zdziwił się.
- Tak jakby, tym się myje podłogę - oświeciłem go. Westchnąłem ciężko, podchodząc do okna. - Ale syf... Światło prawie nie przechodzi - stwierdziłem, krzywiąc się.
- Prawie jak u mnie w pokoju! - stwierdził James.
Aż jęknąłem.
- Oszczędź nam niebywale malowniczych szczegółów twego śmieciowego zacisza, o Jamesie tyfusiasty.
Zignorowałem to, że kątem oka dostrzegłem, jak Potter doskakuje do Syriusza i zaczyna go okładać ścierą.
Peter stanął obok mnie.
Jego również zignorowałem, wyciągając dłoń do szyby. Przejechałem po niej palcem, czując opór nagromadzonej warstwy brudu.
- Fuj... - mruknąłem. Wytarłem palec o pelerynę od szaty Petera, na co ten zaczął coś krzyczeć.
Owszem. Zignorowałem.
Podszedłem do rzuconych w nieładzie na ziemi przyborów do sprzątania. Podniosłem jeden z gałganków i butelkę płynu. Była ze spryskiwaczem.
Odwróciłem się, by wrócić do okna. Pod moimi nogami przekotłowali się wciąż się bijący chłopcy.
Dotarłem do okna i natychmiast "psiknąłem" kilka razy. Do mojego nosa dotarła woń jabłek i octu. Nie pachniało to razem ładnie. Patrzyłem, jak brud zaczyna nasiąkać i lekko się obsuwać.
- Masakra - mruknąłem.
Przystąpiłem do szorowania.
Kilka minut później, pojawił się obok mnie zgrzany, brudny i potargany Syriusz. Razem zajęliśmy się myciem okien. To było całkiem przydatne, wszak Syri jest ode mnie wyższy i mógł dalej sięgnąć.
- Dawajcie, najpierw zrobimy porządek z oknami, potem zajmiemy się resztą - zakomenderował Black.
- Może zaśpiewamy coś, żeby nam było raźniej? - zaproponował po chwili Peter.
- Co, znów coś o kucykach? - prychnął Syriusz.
- To na nic, ten cholerny płyn tylko to rozmazuje! - zawołałem ze złością.
- Tam jest kran - stwierdził Potter.
- Dopiero mi to mówisz?!
Poszedłem we wskazanym kierunku.
Kran był bez wątpienia stary i zardzewiały. Brudu, jak wszędzie w tej sali, również na nim nie brakowało. Z ciężkim westchnieniem chwyciłem za kurek i zacząłem się z nim mocować, by go odkręcić. Sapałem i stękałem kilka chwil, wyginając się i wykorzystując cały swój ciężar.
- Odejdź, chuchrze - prychnął Potter. Zajął moje miejsce, dzięki czemu mogłem patrzeć, jak i on bezowocnie szarpie się z tym kranem.
Uniosłem brwi, słysząc cichy chichot. Niemal taki, jak wtedy, gdy straszyliśmy Petera.
- Ach! - wrzasnął Pettigrew. Tak, on również to pamiętał.
Musiałem zatkać usta dłonią, by nie ryknąć śmiechem.
- Ech, dzieci... Odsuńcie się, głąby. Przejście dla mistrza! - zawołał władczym tonem Syriusz, teatralnym gestem rozgarniając mnie i Jamiego na boki.
Stanął przed umywalką, przyglądając się jej chwilę. Chwycił za kurek i podjął próbę odkręcenia. Ani drgnęło.
- Hmmm... - mruknął.
Zagryzł lekko wargę, przekręcając nadgarstek w drugą stronę.
Coś cicho strzeliło, a następnie rozległ się długi, nieprzyjemny ryk.
Wzdrygnąłem się, machinalnie przybliżając do największej osoby w sali.
Coś zaczęło zgrzytać i jęczeć.
Black zmarszczył czoło.
- Co do?...
Kran zaczął lekko dygotać i... Jakby pluć czymś czerwonym.
Peter pisnął coś.
- Lepiej stąd chodźmy! - stwierdził James. - Jeszcze będzie na nas.
Stałem tak blisko Blacka, że niemal na niego właziłem.
Kolejny jęk, szum, trzask.
Czerwień zmieniła się w pomarańcz.
Westchnąłem.
- Nie ma to jak stare krany...
Syri parsknął wesoło.
Wody zmieszanej ze rdzą znacznie przybyło, płynąc ciągłym nurtem.
- Czystsza lecieć chyba nie będzie - mruknął szarooki.
Nagle do mnie dotarło, że jak coś się dzieje, to zaczynam się do niego jakoś lepić.
Wzdrygnąłem się.
Jeszcze pomyśli, że ja coś ten!...
Odsunąłem się szybko.
Ja przecież wolę dziewczyny.
Tak. Nie ma innego wyjścia.
W tamtej oto chwili, znienawidziłem swoją wyobraźnię za obrazy i pomysły, jakie mi podsuwała.
Złapałem się za głowę, gwałtownie nią potrząsając.
- Niedorzeczność! - zawołałem.
Black parsknął.
- Popieram. Mamy tu sprzątać, a nawet nie ma czystej wody...
Nie skomentowałem.
Za tydzień idę do Hogsmeade z Atze. Tylko jak on to sobie wyobraża? Mówił, że wymyśli coś, by mnie nie przyuważono...
Zostaje czekać.
No więc czekałem. Jak się okazało, wypadała... Pełnia. Dokładnie TE dni przed pełnią.
Przez chwilę miałem ochotę tłuc głowią w biurko, kiedy oglądałem wyliczone tabele księżycowe.
- Szlag! Szlag! - syczałem, nie mogąc się powstrzymać, by głową w blat nie stukać.
- Co jest? - zapytał głos Jamesa.
- Nic - bąknąłem, szybko się prostując i zakrywając kartki.
- Aha - mruknął. Rozpromienił się. - Słuchaj, cały dzień mnie z Syrą nie będzie, mamy coś do załatwienia!
- Nie nazywaj mnie tak! - warknął głos Syriusza.
James machnął lekceważąco ręką.
Obaj wyszli, zostawiając mnie w dormitorium samego, uprzednio czochrając mi włosy.
Westchnąłem ciężko.
Co mam mu powiedzieć?
Schowałem tabele między stronice podręcznika do astronomii i włożyłem książkę do torby.
Chwilowy dół nagle zmienił się w niepohamowany wybuch śmiechu, kiedy wyobraziłem sobie minę mojej matki, kiedy jej powiem, że mam chłopaka.
Nie. Nie mogę zepsuć tego, co "jest" (dosłownie w cudzysłowie) między mną, a Atze. Zerwałem się szybko, po czym doskoczyłem do wyjścia z pokoju.
Lepszy efekt będzie, kiedy pokażę jej nasze zdjęcie.
- Aaaatzeeee! - wrzeszczałem, biegnąc korytarzem pełnym uczniów.
Nie wiedziałem, czy tam jest, ale przecież sprawdzić można, nie?
- Aaaaatze! - zapiałem nieco wyższym głosem.
Zatrzymałem się, zaczynając nucić pod nosem: "Waterloo".
- Gdzie jesteś? - mruknąłem do siebie. Klasnąłem w dłonie, dostrzegając prefekta Hufflepufu.
Dobiegłem do niego, z lekkim trudem przeciskając się między grupą uczniów z czwartego chyba rocznika.
- Przepraszam! - zawołałem. Spojrzał na mnie, odrywając się od rozmowy z jakąś Gryfonką. - Wiesz, gdzie jest Atze?
- Powinien być na błoniach...
- Dzięki!
Odwróciłem się, doskakując do nieoszklonych okien, dających wygląd na dziedziniec. Dosłownie przez nie wyskoczyłem, pędząc w stronę wymienionego miejsca.
Trochę ciężko było mi go wyhaczyć wśród wszystkich obecnych na szkolnych terenach.
Ponownie nabrałem powietrza w płuca i ryknąłem najgłośniej, jak umiałem:
- AAAAAAAAAATZE!!!
Rozejrzałem się po zebranych.
Ktoś pod bukiem wstał i odwrócił się w moją stronę. Podniósł rękę i zamachał nią w moim kierunku.
Ponowiłem bieg, tym razem w stronę owej osoby.
Im bliżej byłem, tym więcej szczegółów dostrzegałem - szkolna szata, kręcone włosy, budowa ciała.
Wpadłem na niego w pełnym pędzie, rozkładając ręce, żeby nie powbijać mu w brzuch łokci. Zachwiał się od tej szarży, ale nie upadliśmy.
Zdyszany, z szerokim uśmiechem, podniosłem głowę, by spojrzeć mu w twarz.
- Cześć! - wysapałem, odgarniając rozwiane włosy z twarzy.
Również się uśmiechnął, choć widziałem, że coś go martwiło.
Spoważniałem.
- Co jest?
Westchnął, siadając. Pociągnął mnie w dół. Przyklęknąłem obok.
- Dwie sprawy. Babcia się rozchorowała. No i nie mogę wziąć cię do Hogsmeade... Byłem u McGonagall, stwierdzając, że ty chyba byś wolał , by twoja opiekunka o tym wiedziała. Nie pozwoliła mi i tyle.
Wstrzymałem powietrze, chcąc unormować oddech.
Milczałem chwilkę, nie wiedząc, co powiedzieć.
Wyjąłem z kieszeni truskawkowego cukierka.
- Chcesz?...
Zaczął się cicho śmiać.
- Ja nie żartuję, mówię serio. Mam jeszcze jednego. Chcesz?
- Mogę chcieć - stwierdził, już weselszy.
- To otwórz buzię - nakazałem, odwijając przezroczysty papierek.
Włożyłem mu łakocia do ust, nie mogąc powstrzymać wesołego uśmiechu.
Wyciągnął ręce, splatając mi je za plecami.
- Jutro twoje imieniny - powiedział, obejmując mnie. Zarzuciłem mu ręce za szyją, kładąc policzek na jego ramieniu.
- Wiem - stwierdziłem spokojnie.
- Dobrze pamiętam, że lubisz maskotki?
- Tak. Czemu pytasz?
- Po prostu staram się jak najwięcej o tobie zapamiętywać.
- A ty lubisz misie?
Westchnął.
- Tak. Najbardziej takiego w szatach Gryffindoru, z długimi jasnymi włosami i złotymi oczami.
Rozbawiło mnie to stwierdzenie.
- Skąd ty takiego wziąłeś?
- Po prostu podbiegł do mnie jakiś rozczochrany pierwszak, krzycząc, że wpadłem temu misiowi ponoć w oko.
Obaj chwilę się śmialiśmy.
- Miałem ochotę go zabić. Chyba dostrzegł to w moich oczach, bo jakoś szybko się zmył...
- Ciekawe masz oczy, tak swoją drogą.
- Ciekawe?...
- Tak. Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo innego z taką barwą tęczówek. Takie... Czysto złote, a w mroku w odcieniu bursztynu.
Milczałem.
- E... Jestem... Oryginalny... - wydukałem po chwili.
- Wiem - stwierdził. Wzmocnił uścisk, przez co mocniej do niego przylegałem.
- Na co zachorowała twoja babcia?
- Według listu, podejrzewają u niej gruźlicę.
- Aj... - bąknąłem, nie mając pomysłu na konstruktywny komentarz.
- Ale na pewno nic jej nie będzie. Babcia to twarda sztuka.
Nie odpowiedziałem, wlepiając wzrok w trawę. Kilka sekund później zamknąłem oczy, wzdychając cicho.
- Remi, tak z ciekawości, czemu tak się darłeś, wołając mnie?
- Ach! - odsunąłem się na wyciągnięcie rak, nie puszczając jego karku. - Zapomniałem. Bo ten... Chciałem sobie zrobić z tobą zdjęcie. Wiesz, żeby się pochwalić w domu.
Zarechotał.
- Jasne. Poczekasz? Pójdę po aparat.
Skinąłem głową, schodząc mu z kolan. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że siedziałem mu na udach, przodem do niego.
Dość dwuznaczna pozycja...
Są misie duże, są misie małe.
Są misie szare, są misie szklane
I tak jak ty, bardzo KOCHANE.
Atze
Zamrugałem po raz enty chyba, patrząc na tę krótką rymowankę, przypiętą do kokardki pod szyją misia, który leżał w nogach mojego łóżka. Uśmiechnąłem się, odkładając kartkę na bok. Posadziłem sobie pluszaka na kolanach, mając jeszcze sen na oczach, zaczynając mu się uważnie przyglądać. Przetarłem nadgarstkiem powieki.
Miś był mniej więcej dwa razy większy od jakiegoś trzymiesięcznego niemowlęcia. Był w barwie miodu gryczanego. Włókna jego futerka miały chyba pół cala długości. Duże, szklane oczy były całkiem czarne, z lekką tylko brązową obwódką. Na spodzie dolnych nóżek miał wyszyte jaśniejszą nicią odciski łapek. Na prawym uchu miał łatkę.
Przyciągnąłem go do siebie, przytulając. Schowałem w nim nos, przymykając oczy.
- Wszystkiego co najlepsze, Damo - szepnął mi do ucha głos Syriusza. Odpowiedziałem mu mruknięciem.
- Dzięki - stwierdziłem chwilę później, odsuwając się.
Black pomachał mi jakąś kopertą przed nosem.
- Spałeś do czternastej, leniu! Atze dał nam to na korytarzu - powiedział.
Wziąłem od niego ową kopertę, otwierając ją.
Zdjęcie!
Kawałek błękitnego nieba, w prawym górnym rogu fragment białego cumulusa.
Z drugiej strony nieco pokrytych wiosenną zielenią gałęzi i troszeczkę pnia.
Po środku, ja i Atze.
On obejmuje mnie w pasie, ja, siedząc na jego udach bokiem do aparatu, odwracam w stronę obiektywu głowę, zakładając swojemu "chłopakowi" rękę za szyją.
Obaj się śmiejemy, mówiąc przeciągłe: "Seeeks!".
Wiatr lekko rozwiewa nam włosy. Wolną dłonią odgarniam miodowe kosmyki za ucho.
- Ładnie wyszedłeś - stwierdził Syriusz.
Uśmiechnąłem się do niego.
- Dzięki.
- Co naj! - powtórzył wesoło, wręczając mi pudełko moich ulubionych czekoladek.
Cmoknął mnie przy tym głośno w policzek.
Ta notka zasadniczo bez sensu, ale nie miałam natchnienia na coś konstruktywnego. Komentujcie!
Komentarze:
Alice Sobota, 22 Maja, 2010, 17:38
bardzo fajne. Iguś Potter-nie czepiaj sie mojej Syrci i mojego Remusa. Uważam że pamiętnik nigdy nie był tak ciekawy.
interesujaco zapowiada się znajomość z Julie i Martina Hudgens. Czekam na kolejną część i zapraszam do mnie
Doo;) Sobota, 22 Maja, 2010, 19:34
Urocza notka ^^
Nie no, nie wyrabiam z Jamesa i z Syriusza! Te twoje niektóre teksty są rozbrajające!
A wątek z tymi rudowłosymi bardzo interesujący... Ciekawe tylko, jak potoczy się dalej.
Podobało mi się też sprzątanie tego pokoju, nie wiem czemu, ale wydało mi się jakieś...nastrojowe? Trudno określić to słowem.
Słodki ten Atze! Mimo, że nie lubię takich wątków i mnie wkurzają, ten twój jest super, naprawdę. Zresztą, jak na mój gust, ich łączy po prostu coś więcej, niż chodzenie.
No, to pa pa!
IGUŚ POTTER Środa, 26 Maja, 2010, 09:24
rzeczywiście natchnienia to ty nie miałaś...
nadal uważam że notki są bez sensu !!!
rozumiem że to TY jak powiedziałaś piszesz ten pamiętnik ale od tego jestem by oceniać i oceniam to notke podomnie jak poprzednią BEZNADZIEJNE
Łapomanka Środa, 26 Maja, 2010, 13:53
No, nareszcie jestem... Jezu ostatnio mam tak mało czasu, że nawet nie mogę się nacieszyć swoim małym psiakiem... Ale w końcu dla mojej sister zawsze znajdę czas ;]
Wiesz, nawet nie wiem czemu, ale bardzo polubiłam te bliźniaczki i co jeszcze bardziej mnie zastanawia kojarzą mi się z cukierkami xD Takie fajne są i tyle ;]
Jeżeli chodzi o kąpiel w kwietniu to był bardzo zły pomysł, szczególnie, że biedy Remi by się utopił (prawie)... Powiedz Syriuszowi, że jest bardzo nieodpowiedzialny...
A jeśli już przy nim jestem to uwielbiam jak się szamocze z Jamesem... hi hi ... Oni są tacy zabawni ;] Kocham ich o, O
A Atze to taki kochany duży miś ;D Dla mnie notka super i nie przejmuj się tą Iguś
Kocham cię ;*
Łapa Wtorek, 01 Czerwca, 2010, 14:43
Świetna notka! Pisz tak dalej! Pozdrawiam i nie umiem się doczekać kolejnego wpisu!
Łapa Wtorek, 01 Czerwca, 2010, 14:45
Świetna notka! Pisz tak dalej! Pozdrawiam i nie umiem się doczekać kolejnego wpisu!
Łapa Wtorek, 01 Czerwca, 2010, 14:53
Świetna notka! Pisz tak dalej! Pozdrawiam i nie umiem się doczekać kolejnego wpisu!
Łapa Wtorek, 01 Czerwca, 2010, 14:56
Świetna notka! Pisz tak dalej! Pozdrawiam i nie umiem się doczekać kolejnego wpisu!
fdsfdsf Sobota, 05 Czerwca, 2010, 22:30
atze to wilkołak ARgHH!
nie no żart.
świetne opowiadanie ; d
martha Niedziela, 13 Czerwca, 2010, 12:18
Iguś Potter jak ci sie nie podobają notki to po co je czytasz to autorka wymyśla co ma się w nich dziać . Moim zdaniem Syrcia pisze cudne notki .
Nika Piątek, 18 Czerwca, 2010, 16:37
...
W zasadzie nie wiem co napisać ;<
dziwnie się czuję jak czytam o takich wątkach...;] xD
Ponurak Piątek, 18 Czerwca, 2010, 22:18
Hahaha! Atze jest świetny, chociaż raczej nie przepadam za yaoi, to Tobie się udało, zrobić ten wątek bardzo lekkim i fajnym do czytania. Bliźniaczki też zapowiadają się ciekawie... Hmmm... Mam nadzieję, że nowa notka niedługo, bo już jakoś dawno nic nie dodawałaś, ale cóż weny to często kapryśne stworzenia.;)