Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Jeee!!! Odzyskałam pendriva! I Zgubiłam drugiego... ^ ^ No nic, ważne, że jestem.
Notka byłaby dużo dłuższa, ale nie chcę więcej zwlekać; niedługo muszę się urwać na ten pieprzony różaniec, a w tygodniu raczej nie znajdę już chwili. Dodaję więc tyle.
Dziękuję za cierpliwość.
Kiedy tylko wróciłem do domu ze spotkania z Atze, moja szanowna rodzicielka wręczyła mi list od dziadków. Ściągając cieniutki, lekki płaszczyk w brązowym kolorze rozerwałem zębami kopertę. Przebiegłem wzrokiem po tekście.
Pojutrze jedziemy, dziadkowie się zgodzili.
Uśmiechnąłem się do siebie, wchodząc do pokoju. Włożyłem list do szuflady, siadając przy biurku. Sięgnąłem po nowy pergamin, pióro i atrament.
Musiałem napisać do chłopaków, wiele czasu nie zostało na "zorganizowanie się"...
- Naprawdę musimy podróżować po mugolsku?... – skrzywił się Syriusz, kiedy podawałem mu bilet do pociągu.
- Tak – odparłem. – Nie ma komu nas tam zawieźć, dobrze wiecie, że mój ojciec nie żyje… Mama nie ma prawa jazdy, a używanie czarów nie jest tam mile widziane. Tam są sami mugole.
- A ci twoi dziadkowie? – spytał Peter.
- Od strony matki, a więc również.
Zapadło milczenie, w czasie którego postanowiłem sprawdzić rozkład. Odszedłem więc od chłopaków, zostawiając swoją torbę z rzeczami pod ich opieką. Stanąłem przy kasie, wlepiając wzrok w kartkę powieszoną za szybą gabloty. Spojrzałem na zegarek.
A więc mamy godzinę…
Westchnąłem, wsuwając dłonie do kieszeni.
Wróciłem do przyjaciół.
- No i? – spytał Black.
- Godzinka.
Skrzywił się ostentacyjnie.
Uniosłem brew.
- Syriusz?...
Westchnął ciężko.
- Te cholerne buty mnie cisną – syknął.
Spojrzałem na pantofle, kryjące jego stopy.
Parsknąłem.
- Po co żeś się tak odstrzelił?
- Żeby nie dostać po pysku – odparł ponuro. – Już wolałem ich posłuchać…
- …niż chodzić ze śliwą, szpecącą twe szlachetne oblicze arystokraty…
Czarny odwinął Peterowi z łokcia.
- A żebyś wiedział!
Usiadł na barierce z krzywą miną.
- Masz wyraz twarzy jak dziewica, która usiadła na gwoździu… - podsumował go James.
Syriusz posłał mu spojrzenie wygłodniałego mordercy, więc powstrzymał się od dalszych komentarzy.
- Sam to wymyśliłeś? – zapytał Pet.
- Nie, ojciec powiedział tak kiedyś do kolegi…
Czarny prychnął, krzyżując dłonie na piersi.
Stanąłem przed Blackiem, wlepiając w niego zatroskane spojrzenie.
- Aż tak źle jest u ciebie?
Westchnął ciężko.
- Nigdy nie było kolorowo… Pełne dystyngowanie, królewskie maniery, ciągła sztuczność i wieczne udawanie. Wszystko zawsze wydawało mi się takie… Puste. Bogate zdobienia, rzeźbienia, haft drzewa genealogicznego rodziny w salonie… Wiecznie zabiegany do najmniejszych zachcianek skrzat domowy. Nie cierpię jego głosu, spojrzenia, zachowania… Sama jego obecność mnie drażni. Jest tak cholernie oleisty… „Tak, sir.”, „Ależ oczywiście, moja pani…” i tak ciągle… Tak samo jak moi kochani rodzice pluje na wszystko, co nie jest czyste i najlepszego gatunku. W podłodze salonu można się przejrzeć, wszystko jest jak w muzeum: drogie, w starodawnym stylu, w idealnym stanie… Aż strach dotknąć, żeby nie popsuć. Odkąd tylko pamiętam powtarzano, że tylko idąc „słuszną drogą” można daleko zajść… Że najważniejsze są pieniądze i nazwisko… A dobre imię Blacków zapewni mi świetlaną przyszłość… Że gdy przyjdzie czas, będę musiał się ożenić i mieć potomków majątku. Tam nie ma miejsca na szczere uczucia i naturalność. Chodzi się jakby z kijem w tyłku, mówi wręcz martwym głosem. Przy jedzeniu musisz przynajmniej piętnaście sekund żuć jeden kęs, jak mały by nie był. – Westchnął ciężko, przerywając ten nieco gorączkowy monolog. Wyciągnąłem rękę, chwytając go za dłoń. – Trzy widelce, trzy łyżki… Cholera wie, do czego do wszystko… Jakby nie mogło być normalnie… Nie żeby mnie bili, czy coś… Chociaż faktycznie, czasem się w dupę dostaje i to ostro… Ale żeby tak, to naprawdę trzeba ostro przeskrobać. Normalnie, za pyskówki czy inne grymasy dostaje się raz w twarz, pouczenie i do pokoju do końca wieczora… Boże, jakie to jest beznadziejne… Najbardziej boli ten chłód. Już walić te tradycje ożenku, codzienne zachowanie… Gdyby na tle tego wszystkiego była normalna, szczęśliwa i kochająca się rodzina, to nie byłoby na co narzekać. U mnie w domu po prostu brakuje tej miłości i wyrozumiałości… Jak wróciłem do domu w tamtym tygodniu ze szkoły, na dzień dobry spuścili mi lanie, bo nie trafiłem do Slytherinu…
Zagryzłem wargę.
- Bardzo dostałeś?
- Wystarczająco, by przeryczeć pół nocy – odparł cierpko, tym samym gorzkim tonem, którym prawił ową krótką opowieść.
Poczułem, że blednę.
Syriusz przesunął po mnie wzrokiem. Uśmiechnął się krzywo.
- Nie, że z bólu, nic z tych rzeczy. Bardziej zabolało to, co mówili. I to, co mieli w oczach… „Zawiedliśmy się na tobie… Nigdy się nie spodziewaliśmy, że przyniesiesz nam taki wstyd… Czasem się zastanawiam, czy ty aby na pewno jesteś moim synem… Nie rozumiem, jak mogłeś nam coś takiego zrobić… Taki wstyd przynieść rodzinie… Aż żałuję, że się urodziłeś…”.
Nerwowym ruchem ręki otarł oczy, które wyraźnie zaczęły mu wilgotnieć.
- Może i powtarzam, że nie liczę się z ich zdaniem i tak dalej… - wymamrotał podłamującym się głosem. – Cholera jasna, żeby własny ojciec mówił ci takie rzeczy… Żeby matka powiedziała ci, że żałuje, że się urodziłeś…
Wysunął dłoń z objęć mojej, kryjąc za nią pół twarzy.
Dopiero wtedy zauważyłem, że jakiś czas temu James i Peter odeszli od nas. Stali na końcu stacji, wydurniając się.
Ponownie popatrzyłem na Syriusza.
Ramiona mu drżały.
Nie prosiłem, żeby przestał płakać. Wyciągnąłem ręce, obejmując go za plecy i przyciągając do siebie.
- Pamiętaj, że co by się nie działo… Co byś nie zrobił, ani o co nie posądzali cię wszyscy wokół… Ja zawsze będę z tobą. Dobrze? Zapamiętaj to… Co by się nie działo. Nawet gdybyś obudził się w środku nocy przez zły sen, czy po prostu nie chciał być samemu… To przyjdź. Ja będę na ciebie czekać. - powiedziałem cicho, nie namyślając się nad tym. – Możesz przyjść do mnie ze wszystkim, z każdym problemem. Nieważne, co by się działo… Ja będę przy tobie.
Ważne słowa. Jako słowa same w sobie nic nie znaczą, ale zbite w te konkretne zdania… Nabierają wielkiego znaczenia.
- Mhm… - wydobył z siebie jedynie.
- Bardzo chce ci się płakać?
- Dość…
Wzmocniłem uścisk.
- To płacz. Nie ma sensu tego w sobie dusić.
- Będę cały czerwony – syknął.
Westchnąłem.
- Poczujesz się lepiej. Zawsze można powiedzieć, że ci władowałem palce do oczu…
Parsknął nerwowym chichotem, pociągając nosem.
Również parsknąłem, dopiero po chwili dostrzegając debilizm tego pomysłu.
- Nie chcę płakać – burknął, odsuwając się. Otarł podpuchnięte powieki.
- Remus, długo jeszcze? – zawołał Peter, pojawiając się obok nas z Jamesem.
Potter wskazał na Blacka ręką.
- A tobie co? Płakałeś?
- Tobie też by się łzy z oczu puściły, jakbym ci palce do oczu wpakował – mruknąłem.
- Nie prawda! – zaperzył się.
W odpowiedzi, bez namysłu zdjąłem mu okulary, ładując mu paluchy do oczu.
- Ałaaa! – zawył, odskakując. Przycisnął dłonie do twarzy, pochylając się.
- Remusie… Ja rozumiem, że ty masz skłonności… Ale to boli… - powiedział niepewnie Peter.
James opuścił dłonie, patrząc na mnie z wyrzutem załzawionymi oczami.
- A widzisz? – zapytałem triumfalnie. – Też płaczesz!
- Pogięło cię?! – warknął. – Popsułeś mi oczy, nic nie widzę!
- Nie wiem, czy zauważyłeś, Jamie… Ale nie masz okularów… - mruknął Syriusz.
James zamrugał gwałtownie.
- Nie? – zdziwił się.
Podałem mu je, więc natychmiast je założył.
- Faktycznie, widzę… Ale i tak mnie szczypie!
Kolejne łzy wypłynęły mu z oczu, kiedy starał się mieć je otwarte.
- Nie otwieraj ich na siłę, zamknij je jak do snu i zakryj dłońmi przed słońcem. Za parę minut ci przejdzie – poinstruował go znudzonym głosem Syriusz.
Syriusz dzieli się na trzech Syriuszów. Jeden jest stuknięty, wiecznie uśmiechnięty, z masą szalonych pomysłów. Drugi zimny, szorstki, nie dający się do siebie zbliżyć. A ten trzeci… Jest sobą. Nikogo nie udaje. Spokojny, ciepły i troskliwy no i… Wrażliwy. Na pokaz zawsze jest ten drugi. Kiedy udaje się komuś do niego dotrzeć, dostrzega tego pierwszego. Kiedy naprawdę się zbliży, Syriusz pokazuje siebie…
- Długo jeszcze?... – zapytał Peter.
Spojrzałem na zegarek, wyrywając się z zamyślenia.
- Kwadrans.
Skinął głową.
Każdy zajął się swoimi sprawami, bo właściwie nic innego nam nie pozostało - to tylko piętnaście minut.
Wygrzebałem z kieszeni walkmana, uruchamiając go. Zdjąłem z szyi słuchawki, zakrywając nimi uszy. Oparłem się o barierkę z drugiej strony, jednocześnie opierając się tym samym o plecy Czarnego.
Dosłuchałem piosenkę „Yesterday” Beatlesów, by móc usłyszeć początek „All you need is love”. Przymknąłem oczy, odchylając głowę do tyłu, do słońca oświetlającego cały ten peron znajdujący się na wolnym powietrzu.
Nie ma czegoś, co możesz zrobić, a nie mogło być zrobione,
Nie ma czegoś co możesz zaśpiewać, co nie mogło być zaśpiewane,
Nie możesz niczego powiedzieć, ale możesz się nauczyć jak grać w tę grę,
To proste:
Wszystko czego potrzebujesz to miłość,
Wszystko czego potrzebujesz to miłość,
Wszystko czego potrzebujesz to miłość, miłość
Miłość jest wszystkim, czego ci trzeba
Miłość jest wszystkim, czego ci trzeba
Poczułem lekkie tyknięcie w ramię.
- Hm?
- Czego słuchasz?
- Chodź bliżej – odparłem.
James stanął tuż obok. Odgiąłem słuchawki, umożliwiając mu tym samym, by i on słuchał razem ze mną.
Nie ma czegoś co wiesz, a nie jest wiadome,
Nie ma czegoś co widzisz, a nie jest pokazane,
Nigdzie nie możesz być takim jakim chcesz być,
To proste…
- Co to? – zdziwił się.
Wytrzeszczyłem na niego oczy.
- No nie mów mi, że nie znasz Beatlesów! – obruszył się Black.
Pokręcił głową.
- Przecież wychowałem się wśród czarodziei!
- JA TEŻ wychowałem się wśród czarodziei. Jakoś nie przeszkadza mi to w znaniu ich!
- Swój chłop! – powiedziałem ucieszony, wyciągając do niego ramię.
Objęliśmy się, wspólnie dośpiewując ostatnie wersy piosenki.
Parsknęliśmy śmiechem.
Peter wydął wargi.
- The Beach Boys wolę…
Ściągnąłem brwi.
- Tych nie znam…
Peter zrobił minę cwaniaczka, przygładzając włosy.
- A widzisz…
- A znacie „Such a Night” Presleya? – zapytał James.
Parsknąłem.
- Kto tego nie zna?
- Była noc z rozpalonymi gwiazdami w górze /Mmm/ – zamruczał, tak jak Presley w tym momencie utworu - kiedy mnie całowała, musiałem się zakochać…
- Biedactwo – westchnął James. – Zmuszony do miłości…
Poklepał z czułością Syriusza po głowie.
Czarny prychnął.
- Jedzie! – powiedział Peter, nim Black zdążył jakoś dogryźć Potterowi.
Westchnąłem, zsuwając się z barierki.
- Wreszcie!
Duży, ciemnozielony pociąg wtoczył się na stacje jakieś dwie minuty po zapowiedzi.
Wgramoliliśmy się z chłopakami do środka, korzystając z faktu, iż mieliśmy bilety z miejscówką, zajęliśmy jeden wolny przedzialik. Wrzuciliśmy torby na półki z bagażami.
- Do Hogwartu jedzie się podobnie…
- Bo to pospieszny – wyjaśniłem. – Za godzinę wysiądziemy na miejscu… Potem jeszcze tylko przejść kilka metrów i dziadek po nas wyjedzie.
Opadłem na swoje miejsce.
- Ale mi się spać chce… - westchnąłem, przeciągając się.
Black wzruszył ramionami.
- To śpij.
- Peter, użycz że mi swych kolan… - mruknąłem.
Podniósł ręce, zapraszając mnie tym samym, bym się położył z głową na jego udach. Oczywiście to zrobiłem, okręcając się przodem do wnętrza owego… Hm… Pomieszczenia. Podłożyłem sobie dłonie pod policzek.
James uniósł brwi.
- No co? – zapytałem, tłumiąc ziewnięcie.
Wzruszył ramionami.
- Nic – odparł.
Burknąłem coś pod nosem, unosząc się na chwilę. Założyłem ponownie słuchawki, po czym znów się położyłem.
Ciepła dłoń Petera znalazła się na moim przedramieniu. Normalka, zawsze jak się z kimś tak siedzi, to wygodniej jest położyć tak rękę.
Ponownie westchnąłem powoli, zamykając oczy.
Pociągiem lekko szarpnęło.
Ruszyliśmy.
Dziwnie tak trochę było… Czułem, że jadę, że leżę na ławce i połowicznie na kimś, czułem wszystkie zapachy… Ale poza muzyką nic nie słyszałem.
Dziwnie, ale jak strasznie tak lubię. Muzyka jest takim… Lekarstwem na świat, na życie i ból… Świat nabiera innych barw i inaczej wygląda, gdy słuchasz muzyki. Życie bez niej straciło by znacznie na urodzie. Muzyka zagłusza ból… Wprawdzie nie usunie go, nie pozbędzie się problemów, ale pozwoli zapomnieć, a nawet w tym pomoże. Uspokoi, zrelaksuje… Wszystko znacznie ułatwi.
Tłumi zarówno ból fizyczny, jak i psychiczny.
Nie wiem, może to tylko takie moje odczucie… Bynajmniej ze mną tak jest.
Czarny ma podobnie. Opowiadał mi jakiś czas temu, że zawsze jak był zły, czy miał jakąś ciężką sytuację w domu, to włączał radio lub nastawiał gramofon i wyłączał się.
Muzyka wyłącza świat.
Albo nie tyle wyłącza, co zagłusza.
Nieraz pamiętam, jak rodzice się kłócili… Słuchawki na cały regulator, zamknięty w pokoju, zwinięty w łóżku w kłębek zamykałem oczy i oddawałem się tej płynnej melodii, mądrym słowom zawierających prawdę o świecie, o tym, co boli i dręczy, co raduje i daje szczęście… O tym, co się utraciło.
Przewinąłem kasetę, otwierając do tego celu oczy.
Zignorowałem docierające do mnie słowa przyjaciół, wlepiając wzrok w okno.
Wczoraj wszystkie zmartwienia wydawały się być tak odległe…
Teraz wygląda na to, że rozgościły się tu na dobre.
Oh, wierzę we wczorajszy dzień.
Nagle przestałem być w połowie człowiekiem, którym zwykłem być.
Wiszący nade mną cieć wykańcza mnie…
Oh, wczorajszy dzień przyszedł nagle.
Dlaczego odeszła? Nie wiem, nie powiedziała...
Coś źle rzekłem i teraz tęsknię za wczorajszym dniem.
Wczoraj miłość wydawała się tak prostą grą
Teraz potrzebuję miejsca do ukrycia…
Oh, wierzę we wczorajszy dzień.
Mm mm mm mm mm...
Boru, jak ja uwielbiam ten utwór. Wydaje mi się, że do mnie pasuje…
Wpatrzyłem się w niebo, chowające się za pokrywającymi go z wolna, szarymi chmurami.
Ponoć mają być przelotne opady w kraju… To nic.
Nie trzeba było wiele czasu, by szare chmury przerzedziły się, tworząc śnieżnobiałe strzępki.
Zerknąłem na zegarek.
Za kilka minut wysiadamy, pomyślałem.
- No i nie spałeś – fuknął do mnie James.
Wytknąłem mu język.
- Nikt mi nie kazał!
- Oszukista jesteś, mówiłeś, że będziesz…
Posłałem mu sceptyczne spojrzenie, zaniechując komentarza.
Nieszczęsne parę minut później wytoczyliśmy się na stację.
- Ale dziura… - mruknął Black.
Westchnąłem, rozglądając się. Faktycznie, jakoś strasznie bogato tu nie jest… Za peron służył kamienny podest, na końcu którego stała drewniana przybudówka będąca kasą. Wokół las i tylko jedna piaszczysta droga.
Zrobiło mi się troszkę głupio.
Przygryzłem wargę, zarzucając pasek torby na ramię.
- Chodźcie, dziadek pewnie już czeka… - mruknąłem.
- A czym jest? – zainteresował się James.
- Zapewne wozem, samochodu nie opłaca się tu mieć – odparłem.
- Jak nie?
- Przecież to mała wioska, tylko trzeba do niej dotrzeć. Rynek, poczta, apteka, spożywczak i kilka gospodarstw… Gdzie tu samochód.
- Eee… - mruknął Black.
- Tutaj używa się nóg, Syriuszu.
- U moich dziadków jest podobnie – powiedział wesoło Peter.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Uch, przynajmniej ty mnie rozumiesz…
- Remusie, co tu można robić?... – zapytał nietęgim głosem Black.
- Oporządzać dom i podwórze, albo iść w pole.
Zatrzymał się.
- Kawałek drogi od moich dziadków jest rzeka, często chodzę się tam kąpać, jak u nich jestem… Albo świrować w lesie.
- Podbiłeś mi serce tym słowem, Remi! – parsknął Potter. – „Świrować”…
Roześmialiśmy się całą grupką, choć Syriusz dosyć… Cicho.
Wlepiłem wzrok w jasnobrązowy piach zapadający mi się pod nogami, po którym stąpaliśmy. Podniosłem głowę.
Wyszliśmy zza zakrętu, gdzie już czekał dziadek.
Ruszyłem ku niemu pędem, rzucając torbę na ziemię.
- Czeeść! – zawołałem, wieszając mu się na szyi.
Roześmiał się serdecznie, obejmując mnie i podnosząc.
- Jesteście w końcu!
- Pociąg miał opóźnienie…
- Wiem, wiem. Witajcie! – rzucił dziarsko do chłopaków.
James natychmiast do niego doskoczył.
- James jestem!
- Peter.
- Syriusz…
Dziadek z każdym uścisnął rękę.
- No dobra, wskakujcie! – nakazał. – Szkoda czasu.
- Jedziesz gdzieś dzisiaj? – zainteresowałem się.
- W pole, a gdzież mógłbym jechać?
Skinąłem głową, pakując się na skrzypiący, drewniany wóz, pociągnięty wyblakłą już, zieloną farbą. Chłopcy władowali się obok mnie, siadając wygodnie.
- Uważajcie na widły, zapomniałem je zdjąć… No, maleńki, wioo!
Cmoknął, uderzając lejcami Louisa w zad.
Usiadłem na końcu wozu, spuszczając nogi, które dyndały mi luźno nad umykającą ziemią.
Czarny siadł obok, wzdychając cicho.
Popatrzyłem na niego.
- Ty tak co roku miałeś w wakacje? – spytał.
- No. Lubię tu przyjeżdżać, czas jakby płynie wolniej…
Zawinął lekko kąciki ust.
- Nigdy nie jechałem takim czymś…
Parsknąłem.
- To zwykły wóz, Syri. Jego konstrukcja jest równie skomplikowana, co budowa cepa.
Popatrzył na mnie dużymi oczami.
- Dwa kije połączone rzemiennym przegubem. To jest cep.
Otworzył usta, wydając z siebie ciche: „A-ha…”, kiwając przy tym powoli głową.
Zacząłem się śmiać, nie mogąc wytrzymać.
Zagubiony, spłoszony Black był najbardziej rozbrajającą rzeczą, jaką było dane mi oglądać. Poza Scafe, naturalnie…
Rano, tak jak zwykle u moich dziadków, pobudka skoro świt. Ściślej biorąc, o piątej rano.
Uchyliłem powieki, gdy tylko przez mój dosyć płytki sen przebił się irytujący odgłos budzika. W wytworze mej sennej jaźni wyglądało to tak, że brokuł otworzył buzię i zaczął w ten oto sposób krzyczeć.
Westchnąłem ciężko, przekręcając się na dugi bok, przodem do Blacka, z którym to spałem w jednym łóżku. Peter i James spali na drugim - ciągnęliśmy zapałki.
Tak było łatwiej zorganizować, no i wygodniej dla kręgosłupów dziadków.
Usłyszałem niezadowolone pomruki Syriusza, kotwaszącego się obok.
Ponownie westchnąłem, zamykając oczy.
- Jeszcze chwilkę... - szepnąłem do siebie.
Było mi tak przyjemnie ciepło i wygodnie... Miękka, puchowa pierzyna otulała mnie delikatnie, szepcząc cicho przy każdym ruchu: "Poleż jeszcze chwilkę, zmruż oczy i zaśnij...". Nieco mocniej wcisnąłem twarz w poduszkę.
Budzik przestał dzwonić.
Z sąsiedniego łóżka dobiegły mych uszu niezadowolone parsknięcie i szelesty pościelą.
- Która godzina?... - zapytał niewyraźnie Black.
- Piąta... - odparłem.
- Rzesz w mordę jeża...
- Popieram - westchnął James.
Nabrałem powietrza przez nos, unosząc ręce nad głowę, przeciągając się porządnie. Poczułem lekkie dzwonienie w uszach oraz drżenie mięśni. Niekontrolowanie wydałem z siebie ciche, właściwie mogę rzec, zadowolone jęknięcie.
James parsknął leniwie.
O poranku wszystko wydaje się być takie ospałe...
Nie miałem chęci uchylać powiek, gdy zaskrzypiały stopnie schodów, a chwilę później cicho jęknęły otwierane drzwi od pokoju.
- Wstaliście już? - zapytał ciepły głos babci.
- Teoretycznie, proszę cioci - odparł James.
Wczorajszego wieczora dziadkowie poprosili, by chłopcy nie zwracali sie do nich "pan" i "pani", tylko jak im się podoba. Mogą po imieniu, jeśli chcą. James wymyślił ciotkę i wuja.
- Dobrze. Zejdźcie zaraz na śniadanie, dobrze?...
- Mhmmm... - odparłem ciężko.
Drzwi ponownie skrzypnęły, kiedy babcia wyszła z pokoju.
Schody znów się odezwały. Podobnie jak wszystko o poranku; leniwie i od niechcenia.
Uśmiechnąłem się do siebie.
Kocham ten dom. Wszystko jest tu takie... Swojskie i prawdziwe, ma taki... Smak.
Otworzyłem oczy, gdy po chwili kotłowania się kołdry, przylgnął do mnie Black.
Poczochrałem jego przydługie, sięgające podbródka (obciął w czasie przerwy świątecznej do uszu, kiedy wrócił do domu...) włosy.
- Wstawaj, Syri. Czeka nas wspaniały, pełen domowych obowiązków dzień... - powiedziałem czule, obejmując go. Potarłem dłonią jego ramię, wystające spod rękawa koszulki.
- Niee...
- Ależ tak, Syriuszu. Otwórz oczka, usiądź, przeciągnij się... Weź głęboki wdech letniego poranka i wstań, by stawić czoła dniu!
Z mojej lewej strony rozległ się śmiech Jamesa i Petera.
Również zachichotałem, wysuwając się ze splotu jego ramion. Wyjąłem nogi spod kołdry, stawiając bose stopy na dywanie. Wlepiłem chwilowo spojrzenie w jego kolorowe wzory kwiatów.
Wstałem i zatykając usta ręką ziewnąłem potężnie, podchodząc do okna. Chwyciłem dłonią metalową rączkę, przechylając ją poziomo do parapetu. Pchnąłem drewniane okiennice, otwierając je na oścież.
Do mego nosa natychmiast dobiła sie mieszanina woni kwiatów, ziemi, trawy... Dość chłodny powiew owionął me ciało, skutecznie mnie orzeźwiając.
Oparłem się rękami o parapet, patrząc chwilę bezmyślnie w horyzont, w niebo.
Budzące się słońce rzucało na wszystko wokół masę złocistych pocałunków, kąpiąc świat w swych ciepłych, przyjemnych promieniach, lekkimi muśnięciami zachęcając do życia.
Osobiście byłem bardzo zachęcony.
Błękit nieboskłonu nabierał na mocy, głębi i soczystej słodyczy koloru.
Obok mnie stanął Peter.
Przygryzłem wargę, patrząc chwilę na liście jabłoni, rosnącej niedaleko od okna.
- Dobra, nie ma co się roztkliwiać... - mruknął James. Następnie wydał z siebie przeciągłe wycie, zapewne będące ziewnięciem.
- Właśnie dużo tracisz, ot tak wstając i idąc - stwierdził Peter.
- Co wy tu niby takiego widzicie? - prychnął Black.
Stanął między nami, wlepiając naburmuszone spojrzenie na rozdzierające się przed nami tereny.
- Po prostu popatrz przez chwilę - odparłem.
Z lekkim tknięciem satysfakcji obserwowałem, jak czoło mu się wygładza, brwi lekko podjeżdżają w górę, a oczy nieznacznie powiększają swą powierzchnię.
Uchylił usta.
- No, słońce wschodzi - powiedział.
Parsknąłem.
- Ech, wy, wychowani w mieście... W waszych zapchanych spalinami główkach nie mieści się to, jak wspaniały jest widok jutrzenki, ileż radości daje stąpanie boso po porannej rosie, spacery lasem czy siedzenie w cieniu lipy... Biada wam, oj, biada! - zawołałem, wychodząc z pokoju.
Odprowadziły mnie śmiechy Jamesa, fuknięcie Czarnego i niezrozumiałe dla mnie słowa Petera.
Poszedłem do łazienki, gdzie na sedesie postawiłem blaszaną miskę, uprzednio nalewając do niej letniej wody. Zamknąłem drzwi na klucz, po czym ściągnąłem koszulkę. Zdjąłem z nadgarstka gumkę, dość wysoko związując włosy, by mi nie przeszkadzały. Te z twarzy odgarnąłem za uszy, po czym chwyciłem mydło, mocząc dłonie.
Namydliłem sobie ręce, mając na celu jakże szlachetne umycie twarzy. Miałem cichą nadzieję, że mydliny nie dostaną mi się pod powieki - przyjemne to nie jest, to chyba oczywiste.
Opłukałem szybko buzię, by zaraz byle jak osuszyć ją puchatym, brązowym ręcznikiem. Ponownie utworzyłem na dłoniach pachnącą, bąbelkową błonkę, za pomocą której zająłem się odświeżaniem ramion i szyi. Obwiązałem się ręcznikiem w pasie, żeby móc się bez skrępowania oblać wodą, opłukując z mydlin. Pozbyłem się niepotrzebnej na powierzchni mojego ciała wody, czując przyjemne orzeźwienie. Umyłem jeszcze stopy, nim wylałem zawartość miski do wanny.
Stanąłem przy umywalce, sięgając po pastę i szczoteczkę.
Bestialski mord na bakteriach czas zacząć!
Śniadanie, już względnie ogarnięci, jedliśmy na ganku, w cieniu kwitnących winorośli. Słońce wznosiło się leniwie na nieboskłonie, zaczynając miło grzać.
Sięgnąłem po swój kubek z herbatą, przeżuwając nieśpiesznie pajdę chleba z białym serem. Popiłem dość spory gryz kilkoma łykami herbaty, odtykając się dzięki temu.
Syriusz przełknął ostatni kawałek kanapki, po czym odchylił się na ławce, przyciągając szklankę z mahoniowym napojem do ust.
- I jak? – zapytałem z wyszczerzem.
Uniósł brwi, patrząc na mnie.
- Co?
- No, nie brakuje ci ciągłego nadskakiwania wokół twej osoby, służalczego skrzata domowego, królewskich manier przy stołach, paniczu?
Popatrzył na mnie z taką miną, że musiałem się roześmiać.
Prychnął, odwracając głowę.
- Nie, nie brakuje mi tego. Wolałbym mieć przez całe życie tak jak ty.
- Bo? – zdziwił się James. – Przecież właśnie fajnie masz. Nic nie musisz robić, prawie żadnych obowiązków…
- Jasne – mruknął wrogo. – Poza nauką gry na skrzypcach i fortepianie, językiem francuskim, etykietą, historii rodziny… Nie no, pewnie. Jest całkiem nieźle, tak sztucznie. Coś wspaniałego!
Westchnąłem cicho, wymieniając spojrzenia z Peterem.
Jeśli rozmowa schodzi na temat rodziny i domu Syriusza, Czarny natychmiast robi się nerwowy i osowiały.
Dość przykry widok…
Syriusz dziugnął widelcem twaróg leżący na jego talerzu.
Uśmiechnąłem się nieśmiało, odstawiając szklankę.
- No, dobra… Skoro już zjedliście, to mi pomożecie – oświadczyłem.
Potter popatrzył na mnie z zaskoczeniem.
- W czym?
Uniosłem brew i lewy kącik ust.
- Przy pracy.
James wywalił klawisze.
- Na podwórzu?
Skłoniłem się nisko, wykonując zamaszysty gest dłonią.
- Zaiste.
Peter parsknął śmiechem.
Cóż… Dzień zapowiadał się bardzo ciekawie. Choćby przez wzgląd na minę Blacka, he, he.
Aaaaach... jakże mi brakowało Remusa...
Nie zauważyłam zbytnio błędów. Ciekawe, jak się potoczył dzień
Hmm... nie wiem co jeszcze dodać... dawaj następną notkę i tyle ;P
Bella Sobota, 30 Października, 2010, 21:25
no nareszcie nowy wpis fajnie
Daria Środa, 03 Listopada, 2010, 15:54
Super, że dodałaś.
No ja nie mogę z tego jak przyjechali na wieś :P
"Jego konstrukcja jest równie skomplikowana, co budowa cepa."
Doo ;) Sobota, 06 Listopada, 2010, 11:58
NARESZCIE SIĘ DORWAŁAM DO SPRZĘTU!!!
Tak, ja też lubię to powiedzonko, które wypisała Daria ^^.
Bierzmowanko, co? . Czemu różaniec jest pieprzony, już sto razy bardziej wolałabym chodzić na różaniec niż do tej pieprzonej szkoły i dostawać gały za nieprzeczytaną lekturę . Tak tytułem wstępu ^^. A teraz komentarz...
Jak przeczytałam, że jadą na mugolską wieś, to się uśmiechnęłam. Już wiem, że będzie kupa śmiechu...
I to, co mówił Syriusz o rodzinie... A potem rozwalił mnie zupełnie moment z Remusem i palcami XD.
"Syriusz dzieli się na trzech Syriuszów (...)" Ten fragment jest genialny. Doskonałe podsumowanie osoby Łapy w kilku zdaniach. Jest dokładnie taki, jaki powinien być. Duży plus za ten trafny fragment, bo po prostu bardzo mi się spodobał.
Hmm, mam tak samo, jak Remy. Muzyka to całe moje życie. Dlatego chodzę do szkoły muzycznej i cierpię braki czasu .
Syriusz nie wiedział, co to cep, heh. Nie dziwota, u mnie w klasie też nikt nie wiedział...
Piękny opis wsi. Zatęskniłam za wakacjami...
A, mam jedną uwagę. Nie powinnaś używać metrów itd., tylko jardów, stóp i cali. W końcu to Anglia.
No, to czekam na dalszy ciąg opowieści o Huncwotach na wsi. Syriusz mółby doić krowę, tak na marginesie .
Zapraszam do mnie!
Victoria (Nowa Julia Darkness) Środa, 24 Listopada, 2010, 21:01
Heeej... przecież skomentowałam! Jak mogłaś to przeoczyć?! ;)
Czekam na następną... B)
Wedle życzenia :]
Atze...? widzę wpływ ćpunów z dwroca w Berlinie...? ;]]
Yesterday, All you need is love... stara szkoła ;] brawo ;]
zgadzam się co do tej magicznej funkcji muzyki... przenosi w inny wymiar, szczególnie ta dobra ;]
wydało mi się trochę nieprawdopodone otworzenie się dość zamkniętego Syriusza na środku dwroca. taka mała uwaga... ;]]
ahhhh, coś się kroi między Łapą a Luniaczkiem... mmm, czekam
ogólnie wpis całkiem, całkiem... tylko jedna literówka, i'm impressed ;]