Dzięki wam za komentarzeCo do pytań niektórych fanów....Patyczku717, nie myslałam o wątku Draco+Hermoiona bo wydaje mi się on zbytnio oklepany w różnych ff, pamiętnikach itp. może kiedyś byłby to zabieg fajny i oryginalny, zbudowany na zasadzie kontrastu,ale przy obecnym natęzeniu twórczości nawiązującej do świata HP, szczerze mówiąc, nie warto i zakrawałoby to dla jakichś stu tysięcy pisarzy na plagiat:P Ciekawi mnie, do czego przyczepiła się Izolda(Pansy)No ale nic, teraz czas na czytankę-miłej lekturki!Wpadnijcie też do Myślodsiewni!
***
Nie, to się doprawdy w głowie mi nie mieści, że taki absurd może mieć miejsce! Dzisiaj rano, kiedy przyszedłem na śniadanie, byłem niezmiernie ciekaw wyglądu Pottera i jego koleżków, po wczorajszej nocnej akcji. Ledwo walnąłem się na ławę koło Goyle’a, ledwo zabrałem się do tostów, wszedł Potter i rudy Weasley. Ukradkiem ich obserwowałem, ale oni nawet nie byli przestraszeni czy zgnębieni! Gorzej. Oni byli całkiem weseli, zupełnie jakby…
-Nic nie wypaliło!- syknąłem z wściekłością do siebie i rzuciłem grzankę na talerz. Kompletnie odechciało mi się jeść. Co jest grane, Pansy wszystko tak zaplanowała, że nawet najinteligentniejszy Gryfon w życiu by się z tego nie wywinął, a ci tutaj najwyraźniej mieli jakieś parszywe, cholerne szczęście!
-Do stu parszywych dżdżownic, nie może tak być!- walnąłem pięścią w stół, podczas gdy szeroko uśmiechnięci Potter i Weasley zabrali się za owsiankę. Obok nic siedziała ponura, wyniosła Granger. Tyle tego dobrego, że ona jedna miała im chyba coś za złe. Hehe, może to, że się wywinęli, choć tak niewiele brakowało? Nie ulega wątpliwości, że to ona z nich wszystkich była najbystrzejsza i gdyby chodziło o nią, nie dziwiłbym się zbytnio klęsce planu, ale Potter i Weasley…
Z niechęcią dokończyłem zimną już i smakującą jak karton grzankę, popiłem sokiem i poszedłem na piętro pod klasę zaklęć, ażeby znaleźć Pansy. Jadła śniadanie z reguły bardzo sprawnie i stosunkowo wcześnie, bo była niezwykle przyzwyczajona do ciężkiej pracy w dzień i krótkiego snu w nocy. Jeśli nie było jej na Sali, niechybnie oznaczało to, że stoi pod klasą, w której mają odbyć się aktualne zajęcia. Na szczęście, nie miało to nic wspólnego z taktyką tej Granger, która zjawiała się pod klasą wcześnie, aby móc się jeszcze trochę pouczyć, albo na ostatnią chwilę, bo akurat była w bibliotece i zasiedziała się. Wiele razy słyszałem, jak tłumaczyła się nauczycielom, jeśli spóźniła się.
Tak mniej więcej rozmyślając i zachodząc w głowę, czy też faktycznie wywinięcie się od szpon Filcha mogło być przyczyną świetnego humoru Wielkiego Pe i jego rudego cienia, dotarłem pod zaklęcia. Uniosłem głowę i ujrzałem pod drzwiami klasy Pansy oraz osobę, którą najmniej spodziewałem się tutaj ujrzeć- kapitana drużyny Ślizgonów w Quidditchu. Pansy ujrzała mnie, ale nie dała tego po sobie poznać, zrobiła tylko wymowną minę tak, by Marcus, coś do niej mówiący, nie skapował, o co chodzi, i odparła na jego słowa na tyle głośno, bym mógł to usłyszeć, nieruchomo stojąc za węgłem ściany.
-Sorry, Marcus, ale to, co wczoraj zrobiłeś było niefajne.
-Niefajne?!- Flint zamachał z oburzeniem ramionami.- To nie ja zacząłem, wiesz dobrze, że to Malfoy się nadstawiał. Pansy, ja ci radzę, zaprzestań kontaktów z nim, czy ty nie widzisz, że to zwykły…
-Zwykły chłopak, bardzo dobry kolega i druh? O tak, widzę to doskonale, Marcus.- przerwała mu lodowatym tonem.-Nie masz prawa takim tonem ze mną rozmawiać, bo ja już z tobą o nas rozmawiałam. Nie będziemy nigdy parą.
-Przyznaj się…podoba ci się…ten……ten mały podskakiwacz, synalek TEGO Malfoy’a, hę?- syknął na to Flint, podchodząc bliżej. Pansy nie ulękła się go. Uniosła głowę i po krótkim milczeniu poczęstowała go drapieżnym uśmiechem:
-Odsuń się, pachniesz śledziem z cebulką…nie świeżym.
Marcus zbaraniał a ja musiałem zatkać sobie usta dłonią, żeby nie ryknąć śmiechem. To był dopiero tekst! Mój nastrój, zważony dziwnym zachowaniem Gryfonów, uległ zdecydowanej poprawieJ Flint opuścił dłonie i głowę, zacisnął zęby i, odwróciwszy się na pięcie, ruszył prawie biegiem w kierunku schodów. Kiedy mijał kolumnę, jestem najzupełniej pewien, że syknął „Nie jadłem dzisiaj śledzi!”
Odczekałem chwilę, aż zniknie z horyzontu, i wyszedłem z ukrycia, z uśmiechem, który gościł dziś, nie przymierzając, na twarzy Wielkiego Pe.
-Congratulations, Pansy!- wyszczerzyłem zęby, podając jej rękę.- To było naprawdę super,
-Musiałam czymś go odprawić, sam by sobie wżyciu nie poszedł, a ja mam z tobą ważną sprawę do omówienia. Słuchaj, czy ty widziałeś może dzisiaj Pottera albo Weasleya?
-Widziałem. –przytaknąłem i usiadłem pod ścianą.-Powiedz mi, jak to się stało, że coś nie wypaliło?
-Nie mam pojęcia.-Pansy wzruszyła ramionami i usiadła obok mnie, wzdychając.- Byli zbyt radośni, mniemam, że nie dali się złapać, ale co takiego zaszło, że umknęli Filchowi? Przecież to niemożliwe, żeby ich nie widział, Izba jest zawsze otwarta…
-Mam pomysł. Pójdziemy tam, może coś nas naprowadzi na tajemniczy powód tego, że nie wylecieli z budy.- wymyśliłem nagle. Wstałem i kiwnąłem głową ponaglająco. Pansy zerwała się raźno i spojrzała na zegarek, ale zerknęła na mnie w sekundę potem z niepokojem.
-Draco, mamy raptem dziewięć minut.- rzuciła.
-Okej.- uśmiechnąłem się szelmowsko. –Zdążymy.
Pobiegliśmy co tchu, poprawiając torby na ramionach. Nie łatwo było przedrzeć się przez ciżbę uczniów zdążających na lekcję, ale od czego ma się skróty? Pansy poprowadziła mnie jakąś krótszą drogą, ale wyszliśmy na zupełnie innym piętrze niż się spodziewałem. Zazwyczaj uczniowie odwiedzali Izbę, przechodząc przez pierwsze piętro, a my byliśmy na trzecim. Nie zapytałem o to Pansy, bo ta już machnęła krótko różdżką i próbowała otworzyć drzwi, które w moim mniemaniu od zawsze prowadziły do starej graciarni, ale drzwi milczały jak zaklęte. Pansy nic nie mówiąc, zmarszczyła brwi i pociągnęła mnie w stronę kolejnego przejścia, za jakimś obrazem. Wyszliśmy na drugim piętrze, tutaj zaprowadziła mnie w sam kąt korytarza i stuknęła szybko różdżką w stary gobelin, który wzbudzał w mnie zdegustowanie. Weszliśmy do środka przejścia i zamknęliśmy cicho drzwi, które pojawiły się za gobelinem. Spojrzałem, gdzie jesteśmy i zamarłem, zaskoczony.
Staliśmy na początku długiego i szerokiego jak trzy klasy korytarza. Po obu jego stronach wisiały wspaniałe malunki, oświetlone rzęsiście kandelabrami świec. Poznałem to miejsce. Galeria obrazów słynnych czarownic i czarodziejów, dyrektorów Hogwartu czy ważnych autorytetów światowej magii, która od zawsze wydawała mi się nudną, choć nigdy tu nie byłem dłużej niż pół minuty. Znałem ją bardziej z opowiadań ojca, który często wspominał puchar z wygranych Mistrzostw Szkolnych w Quidditchu dla Slytherina, z wygrawerowanym nazwiskiem kapitana i jego podopiecznych, w tym także mojego ojca. Teraz mogłem poświęcić temu miejscu odrobinę więcej uwagi, gdyż nawet Pansy uległa przesyconej magią ciszy tego zaułka i pysznym wizerunkom wielkich ludzi naszego świata. Fantastyczny był jeden gość, który nazywał się bodajże Flamel i widniał na jednym z mroczniejszych obrazów, poświęconych znanym naukowcom, z tego, co zdążyłem się zorientować. Z fizjonomii podobny do Dumbledore’a i Flitwicka, ale w dłoni trzymał wielki flakon pełen złocistej cieczy. Podpis pod portretem głosił, że jest to jeden z pierwszych śmiercionośnych wywarów w Wielkiej Brytanii, sporządzony przy użyciu najbardziej niebezpiecznych ziół. Notatka jeszcze niżej wyjaśniała, że Flamel obecnie pracuje nad otrzymaniem „kamienia filozofów” .
-Super. Obecnie, to znaczy jakieś pięćset lat temu?- zapytałem szeptem Pansy, która stała nieopodal z lekko zdegustowaną miną, podziwiając obraz jakiegoś stwora z bagien, duszonego przez piękną, czarnowłosą, hinduską czarownicę, nazywającą się chyba Alatharielli.
-Nie wiem, nie słyszałam o nim.- rzuciła niechętnie okiem na Flamela.- Coś tu nie gra, to niewiarygodne! Byłam przekonana, że te drzwi na trzecim piętrze prowadzą do Iżby, że wyjdziemy w Sali Orderów, z której mamy trzy kroki do głównej Izby Pamięci. Zawsze tam były drzwi, musiały się zmienić w jakiś niepojęty sposób wejścia, bo to niemożliwe; moja prapraprababka dużo o tym miejscu opowiadała mojej prababce, a ta babci, która z kolei nawijała o tym do znudzenia mojej mamie; to ona malowała niektóre portrety, była bardzo uzdolnioną plastyczką, nawiasem mówiąc. Dokładnie poznałam topografię Izby dzięki niej. Idziemy, galeria jest dość długa; z tego, co wiem, Izba Pamięci jest w tej sytuacji dokładnie z drugiej strony.
-Właśnie, o co chodzi z tymi wejściami?- skorzystałem szybko z okazji. Ruszyłem za nią, mimochodem spoglądając na obrazy, których bohaterowie zdawali się śledzić nas zza płomyków świec. Prapraprababka Pansy? Hm, interesujące!
Pansy rzuciła mi przez ramię, oglądając się bystro na wszystkie strony:
-Do Izby Pamięci uczniowie mają dostęp przez jedno wejście, wiesz, to na pierwszym piętrze, zaraz za pokojem nauczycielskim. Nieoficjalnie istnieją jednak jeszcze dwa wejścia z różnych pięter, zamaskowane zwykłymi drzwiami do klas, gobelinami, wiesz. Generalnie nie udostępnia się nam tych dwóch, ale wybudowano je po to, aby w razie jakiegoś tam zagrożenia móc dokonać sprawnej ochrony wszystkich tych przedmiotów, które się tutaj znajdują. Większość uczniów tutaj się już nie zapuszcza, bo ta połowa galerii, w której właśnie jesteśmy, jest odizolowana od wszelkich innych sal. Jeśli się mocno pospieszymy, za chwilkę powinniśmy dojść do drugiej połowy, z której są przejścia do Sali Orderów i do sal tematycznych. Zazwyczaj też tylko na nich kończy się zwiedzanie.
-Aha.- zamyśliłem się nieco i dodałem po sekundzie:- No jasne, przecież taka szkoła jak nasza nie mogła mieć przez tyle lat tylko tych zbiorów, które znajdują się w Sali Orderów, paru pucharów Quidditcha oraz jakichś tam medalików.
Pansy kiwnęła głową. Korytarz rozjaśnił się jeszcze bardziej, z boków wyłoniły się szerokie, zdobne wejścia do sal, które były już mi bardziej znajome. Skręciliśmy do jednej z nich, w której były różne odznaki szkolne, medale za odwagę oraz puchary, zdobyte w szkole.
- Tutaj powinni wejść, tak?- zapytałem, uważniej niż dotąd patrząc na wszystkie strony. Podłoga była bardzo zakurzona, w dodatku na ścianach tuż pod oknami zalągł się chyba jakiś grzyb, bo pokrywała je żółta kleista, niepięknie pachnąca substancja grzybopodobna. Owszem, nie spodziewałem się, że ujrzę na kaflach napis „Tu był Potter”, ale, do licha ciężkiego, musieli tu być, chyba że…
- …Stchórzyli?- szepnąłem do siebie i zaraz powtórzyłem to na głos. Pansy okręciła się i zawróciła sprzed gabloty z jakimiś skruszałymi pergaminami, wyglądającymi na wiekowe dyplomy. Potrząsnęła głową.
- Nie sądzę, nie stchórzyliby, bo niby dlaczego?
- Może przejrzeli podstęp, wyniuchali, że to pułapka.- spojrzałem za szafkę, w której leżały tym razem jakieś dziwaczne, miniaturowe odznaki.- Tu też nic nie ma. Pomyślmy, co się mogło stać. Przyszli, nie przyszli…
- Przyszli tu, spójrz tylko…-zawołała mnie nagle przyciszonym głosem, wpatrując się z wypiekami na coś, co chyba leżało na podłodze, trzy gabloty dalej.. Podszedłem bliżej i ukucnąłem.
- To wosk, jaki jest w lampach. –stwierdziłem po dokładniejszych oględzinach.- Jak nie wierzysz, pokażę ci, jak tylko wrócimy, mam dokładnie takie coś w mojej lampie, którą dał mi ojciec.
- Wierzę, wierzę.- uniosła głowę i zamyśliła się a potem zaczęła:- Przyszli tu, rozejrzeli się, stwierdzili, że ciebie nie ma i postanowili wracać…i wtedy…wtedy musieli zorientować się, że Filch ich szuka…przestraszyli się…potrącili lampę i wylali wosk. Uciekli.- potrząsnęła głową, myśląc tęgo. Zmarszczyła brwi, patrząc w stronę galerii.-Ale którędy?
- Nie mam pojęcia , nie było tam po drodze żadnych wyjść?
- Nie, to drugie tajne wejście jest gdzieś bliżej gabinetów nauczycieli…przecież byli spanikowani, nie myśleli, którędy biegną…gdyby wyszli bezpośrednio na korytarz tutaj, na pierwszym piętrze, spotkałby ich Filch…tak samo byłoby, gdyby uciekali przez galerię, jest na tyle długa, że Filch zdążyłby w trymiga oblecieć wszystkie trzy wejścia i zorientować się, że wyjdą na trzecim piętrze, a wtedy też by wpadli prosto w jego…
Nie dokończyła, bo nagle gdzieś ponad nami, jakby za bardzo grubym murem rozdzwonił się dzwonek. Spojrzeliśmy na siebie i rzuciliśmy się ku wyjściu.
O dziwo, udało nam się spóźnić na lekcję tak bezbłędnie, że do klasy weszliśmy razem z Granger, która zaraz podeszła szybko do profesora i powiedziała przepraszającym tonem:
-Byłam w bibliotece, przepraszam.
-W porządku, panno Granger. A wy, panie Malfoy, panno Parkinson? Pana nie było u mnie także wczoraj na zajęciach, panie Malfoy.
Idealna okazja, aby się pod to podszyć!
-Ja…byłem chory…w skrzydle…a teraz…byliśmy w bibliotece.- sapnąłem, siadając szybko. Pansy rzuciła na mnie okiem i, tłumiąc uśmiech, usiadła w swojej ławce. Granger spojrzała na nas z oburzeniem, ale nie powiedziała nic, za co w duchu byłem jej wdzięczny.
Pięć minut później wszyscy byliśmy już pochłonięci pracą ze świecami, które mieliśmy skrócić przy pomocy zaklęcia Longinus. Szkoda, że nie poznałem tego zaklęcia dziesięć minut wcześniej, przydałoby się w korytarzu Galerii SławJ
Komentarze:
Łapa(Madam Malkin) Sobota, 05 Maja, 2007, 17:29
Oh...jestem pierwsza więc notka mi się bardzo podoba... Fajnie piszesz
Acha i jeszcze jedno zauważylam dwa male bledy. W zdaniu "Obok nic (<---tu dodaj h) siedziała ponura, wyniosła Granger." (na począdku)i "Mój nastrój, zważony dziwnym zachowaniem Gryfonów, uległ zdecydowanej poprawieJ (<---zamiast "J" ".") Flint opuścił dłonie i głowę," No i to chyba wszystko:P
Vingag Sobota, 12 Maja, 2007, 14:20
Bardzo fajna notka, naprawdę świetna! oczywiscie dostajesz PW, czyli Powyżej Wybitnego...
Trochę długie i przynudnawe ...niewyjaśniłeś ty jak inm udału się ucie choć pewnie wyjaśnisz w nastpnym odcinku...czekam na wyjaś\nienie...Za dziennik dzaję P+...Cłu\ski dla malfoy'a
Hermiona Wtorek, 03 Lipca, 2007, 20:04
Mi si podobało nie wiem o co wam chodzi ale to nieważne za tekst daje W+