Nie interesowaliśmy się bardziej tajemnicą ujścia na sucho Potterowi spotkania z Izbie Pamięci, bo strasznie dużo nam zadali (L) i nie mieliśmy czasu już wieczorem czegokolwiek omówić, nie wspominając o wyprawie do Izby. W czwartek za to, przed ostatnią lekcją tego dnia-eliksirami- poczułem ponownie przypływ sił witalnych i chęć do sensacji.
-Nie zastanawia cię to, jak oni uciekli, że musieli się zorientować, że to była podpucha i nic nie powiedzieli?- zapytałem Pansy, która czytała coś gorliwie w podręczniku.
-Uciec mogli w każdy sposób, raczej nie przez galerię, bo trwałoby to zbyt długo. Bardziej zastanawia mnie to, że pomyliłam wejścia…choć to wydaje się kompletnie niemożliwe.- zatrzasnęła nagłym ruchem książkę i westchnęła ponuro.
-Przecież mogłaś się pomylić, sama widziałaś, jakie to wszystko wielkie, nie przejmuj się, to mało ważne.- pocieszyłem ją, ale zaraz mój sukces zniweczył Snape.
Natychmiast po wpuszczeniu nas do klasy zadał nam piekielnie trudne równania reakcji i zawołał mnie i Pansy do biurka.
-Mam nadzieję, że pamiętacie o dzisiejszym szlabanie, zaraz po kolacji?- zapytał sucho.
Spojrzeliśmy z Pansy po sobie. Cholera jasna, no, fakt, zapomniałem o tym szlabanie na śmierć, bo tyle miałem na głowie, ale cóż…zresztą jej chyba też trochę uleciało z głowy…
-Dzisiaj po kolacji, jak tylko zjecie, stawicie się w Izbie Pamięci. –ciągnął Snape, patrząc na nas lodowato.- Na ścianach zalągł się topojad, rodzaj grzyba, którego zlikwidować może tylko eliksir z sośniny. Zajmiecie się tym, odkazicie całą Izbę. Ja niestety nie będę mógł was dopilnować, bo mam w tym czasie co innego do roboty, pan Filch jest bardzo przeziębiony i w związku z tym nie będzie w stanie kontrolować was przez cały czas. Zaprowadzi was tam, da wam potrzebny sprzęt, który weźmie ode mnie przed wieczornym posiłkiem, i zajrzy do was co trzy godziny. Uprzedzam, jedno przetarcie topojada eliksirem da mierne efekty, trzeba zużyć wiele wysiłku. Zrozumieliście?
-Tak jest.- mruknęliśmy posłusznie. Nie wiem, jak wyglądała Pansy, ale ja byłem bardzo kontent z miejsca szlabanu, a także z braku poważniejszego zwierzchnika. Nie dość, że będziemy mogli trochę powęszyć, to jeszcze będziemy mogli swobodnie porozmawiać.
-To będzie chyba najfajniejszy szlaban, jaki kiedykolwiek będę miał.- szepnąłem do Pansy, kiedy wracaliśmy na swoje miejsca, a ona potaknęła ruchem głowy.
Tak mnie ucieszył ten szlaban, że nie mogłem się go doczekać, ale powstrzymywałem się od nadmiernej radości, żeby ludzie nic nie podejrzewali a Pansy się zanadto nie nabijała. Crabbe i Goyle oczywiście bardzo mi współczuli szlabanu, ale oni są kompletnie niezorientowani w sprawie nocnej akcji z Potterem. Prawdę mówiąc, mam wrażenie niekiedy, że przydają się tylko przy bójkach i jak brakuje mi poparcia. Pansy daleko bardziej przewyższa ich inteligencją, a jak na dziewczynę, to całkiem nieźle.
Ale w sumie, nieważne. Siedzę teraz w bibliotece i przepisuję pracę z transmutacji- musiałem wszystko dziś odrobić już po lekcjach, bo przez ten szlaban nie będę miał później czasu. Korci mnie. Kurczę, ta galeria była nawet niezła, jak dzisiaj skończymy w miarę wcześnie, to może pójdę tam i dokładniej przypatrzę się temu Flamelowi…gościu mnie zaintrygował, poza tym wrażenie, że już gdzieś o nim słyszałam, mnie nie opuszcza.
około trzeciej w nocy, dormitorium uczniów klasy I, Dom im. Salazara Slytherina
Na brodę Merlina, fakt, nie spodziewałem się, że ten szlaban będzie taki nudny! Chociaż jeden moment był ciekawszy, tak że w sumie wystarczy za całą pozostałą nudę.
Przyszliśmy z Pansy zaraz po kolacji pod Izbę Pamięci. Czekał tam już na nas Filch. Wyglądał ohydnie (hihihJ), jego nos był dwa razy większy, czerwony i błyszczący, a cera zżółkła. W dodatku głowę miał obwiązaną jakąś śmieszną szmatą, która wyglądała jak obrus wytarzany w pomidorówce- a pfe!- i miał wyraźnie b a r d z o zły humor. Zupełnie jakby robił nam wielką łaskę, że się tu przywlókł. Mimo że nie spóźniliśmy się ani minuty, on zrugał nas:
-Ale wolniej to już iść nie mogliście, hę? Wy, uczniaki, myślicie, że każdy ma tyle czasu co wy, na obijanie się i wyczekiwanie na was Bóg wie gdzie? Nie myślcie sobie, że mi to sprawia przyjemność. Gdybym nie miał za to paru galeonów więcej w kieszeni, nikt ani nic nie zmusiłoby mnie do przywleczenia się o takiej porze tutaj, dla jakichś paru głąbów, którzy łażą gdzie popadnie i potem dostają karę, ja też. Ech, gdzie te czasy, kiedy takiego gbura wieszało się za łapy do sufitu, na mocnych, porządnych łańcuchach…
-Co to zmienia, skoro i tak ma pan dziurawe kieszenie?- zapytałem złośliwie, ale o mało co nie oberwałem szczotką, więc odskoczyłem na bezpieczna odległość. Filch rozsierdził się i, prychając oraz parskając, zamierzył się drugi raz na mnie szczotką, wołając schrypniętym głosem:
-Ooo, to szczeniak! Poczekaj no, ja cię tylko moresu nauczę…!
-Panie Filch, spokojnie!- wtrąciła się z mediacją Pansy, stając przed Filchem i tym sposobem zagradzając mu drogę do mnie. Spojrzała na mnie i dodała z naciskiem, szarpiąc mnie za rękaw:- Draco nie miał nic złego na myśli. Proszę dać nam to, co jest potrzebne i wracać do łóżka. Zbyt długie przebywanie na korytarzu tak zimnym jak ten może tylko pogorszyć pańskie zdrowie.-łagodziła z niewinną miną, a ja aż skrzywiłem się z obrzydzenia i mruknąłem na stronie:
-Taaa, a tego byśmy bardzo nie chcieli…
Filch rzucił mi ostatnie nienawistne spojrzenie a potem spojrzał z nieufnością na Pansy i burknął obrażonym tonem:
-Tylko żeby mi tu żadnych łajnobomb nie było ani żabiego skrzeku! Jeden fałszywy ruch, a pożałujecie, że w ogóle pomyśleliście o Hogwarcie…!Grzyb jest na ścianach zaraz w pierwszej sali, w pozostałych jest go o wiele więcej. Musicie wyczyścić go tym paskudztwem, tu macie szczotki, szmaty i wodę. Radzę uważać, profesor Snape z pewnością uprzedził was, że eliksir powoduje bolesne rany na skórze, jest żrący i gęsty.
-Jasne, panie Filch, damy sobie radę.- Pansy dziarsko wzięła swoją szczotkę oraz spore wiadro z wodą i komplet szmatek z włóknami smoczych łusek a następnie zakomenderowała.- Draco, zabierz kociołki z eliksirem. Panie Filch, jeśli łaska…-wskazała ruchem głowy na drzwi, a woźny szybko je otworzył i, schowawszy klucz do wielkiej kieszeni brudnego fartucha, syknął:
-Przyjdę tu…za kilka godzin. Strzeżcie się…
Spojrzałem a niego z niesmakiem, ale ograniczyłem się tym razem od komentarzy. Posłusznie dźwignąłem kociołki i wniosłem je do Izby, teraz oświetlonej białymi pochodniami. Dziwne cienie kłady się na ścianach i kamiennej podłodze, kryształowe szyby w gablotach odbijały niezwykłe blaski, ale wbrew pozorom Izba tonęła w półcieniu. Żółtawe plamy topojada lśniły delikatnie tuż nad podłogą, szczególnie mocno wżerając się w fugę.
-Odkąd zaczynamy?- westchnąłem, bo teraz sala wydawała mi się większa, a było ich przecież kilka.
-Myślę, że od tamtej szafki.- Pansy rzuciła okiem i wskazała konkretną gablotę, tę z medalionami. –Tam jest tego najwięcej, a coś mi się widzi, że to nie będzie takie proste.
Rzeczywiście, jej przewidywanie okazały się w pełni słuszne. Eliksir miał konsystencję kisielu, po jednym przetarciu nim grzyba na szmatce pojawiały się ohydne, tłuste plamy i trzeba było ją dokładnie wymoczyć w wodzie, a potem od nowa, eliksir, grzyb, płukanie, eliksir, grzyb, płukanie…i tak wielekroć. Rychło z mieniłem zdanie o atrakcyjności szlabanu. Od ciągłego kucania bolały mnie nogi i plecy. Niech będzie, nieczęsto w domu zajmowałem się takimi pracami, na ogół taką brudną robotę odwalały skrzaty albo mamuśka, jak się jej zebrało na wielkie sprzątanie, ale ja starałem się unikać takich prac. Tutaj jednak spokorniałem, o dziwo i nabrałem złego humoru, jak zawsze, kiedy coś mi nie idzie, albo muszę robić coś, czego nie chciałbym. Co ciekawe, Pansy też poniewczasie zaczęła się irytować i gdyby nie wizyta Filcha, z pewnością pokłócilibyśmy się-docinaliśmy sobie rozmaicie, wszystko było w stanie wyprowadzić nas z równowagi, to, że grzyb był oporny, że przypadkiem wylałem wodę i ochlapałem ją, że minęło tyle czasu a my nie posunęliśmy się zbyt daleko.
Około dziesiątej nawiedził nas woźny, wyglądający jak duch z kagankiem w dłoni. Powiódł czujnym okiem po sali i syknął ironicznie:
-A co, zachciało się wam niuchania, hę? Myśleli, że dwie godziny i po sprawie…topojad jest jednym z bardziej uciążliwych grzybów, to zmora gospodarzy…-podszedł do mnie i schylił się, oglądając czyszczoną przeze mnie ścianę.-No, no…brak wprawy, co? Trzeba więcej siły…najgorzej, jak topojad zagnieździ się na kamieniu…wtedy to jest koszmar…-zaćwierkał mi nad uchem, a ja poczułem przemożną chęć walnięcia go prosto w ten wielki, obrzydliwy, zasmarkany nos szmatą, którą trzymałem w dłoni.
-Niech się pan przesunie, muszę zmienić wodę.- powiedziałem miast tego bardzo, bardzo uprzejmym tonem, na co on zaśmiał się tak, że ciarki mnie przeszły i szepnął:
-Nie ma to jak dużo cholernie trudnej roboty, od razu nabieracie pokory, wy…
Ale już go nie słuchałem, tylko szarpnąłem puste wiadro i szybko opuściłem Izbę.
Spacer do łazienki, znajdującej się na końcu korytarza, nieco mnie otrzeźwił. Wydawało mi się, że w korytarzu jest zimniej, niż w Sali, ale to dlatego, że pracowałem ciągle z pochodnią w dłoni. Było wcześnie, dziesiąta, ale taki pracowity wieczór sprawił, że byłem bardziej znużony niż zazwyczaj. Kiedy wszedłem do łazienki i napełniłem wiadro gorącą wodą, oparłem dłonie na umywalce i odpocząłem chwilę. Zdawało mi się nawet, że na chwilkę zamknąłem oczy. Nie wiem, czy mi się śniło, ale miałem wrażenie, że ktoś stoi koło mnie. Gdy się ocknąłem, w głowie usłyszałem huczenie i słowa: ”zakazany korytarz”. Nie miałem pojęcia, czemu nagle mi się przypomniał ten korytarz, ale obok mnie stał faktycznie ktoś.
-Matołku, ty tu się obijasz, a ja mam latać po szkole i cię szukać? Jazda do Izby, ale już!
-Już idę, idę, tylko…umyję twarz, pobrudziłem się przy płukaniu wiadra. –rzuciłem nieprzytomnie w stronę Filcha, który potrząsał wściekłe świeczką tuż koło mojej głowy, chlapnąłem sobie na twarz zimną wodą i , próbując opanować dzikie dzwonienie w uszach i zawroty głowy, ruszyłem za nim, dźwigając wiadro. Kiedy przekroczyłem próg Izby, zupełnie doszedłem do siebie. Łagodne światło świec działało na mnie uspokajająco, po oślepiających pochodniach w łazience. Kiedy tylko Filch trzasnął drzwiami i oddalił się korytarzem, mamrocząc pod nosem przekleństwa, wstałem sprzed mojej ściany i podszedłem do Pansy, która z uporem walczyła, na wpół skulona za olbrzymią gablotą z pucharami Quidditcha z wieku XVII.
-Hej, Pansy, mogę ci przerwać na moment?- zapytałem, siadając koło niej.
-Ja też ci coś muszę powiedzieć.- odłożyła z ulgą ścierkę, usiadła koło mnie i, oparłszy głowę o ścianę, zamknęła oczy.
-Hm.- zdziwiłem się.- A co mi chciałaś powiedzieć, Pansy?
-Chyba wiem, jak to wszystko się mogło stać.- spojrzała na mnie i dodała po chwili obojętnym głosem:- A i przy okazji, sorry, że tak dzisiaj na ciebie wjeżdżałam. Do teraz byłam nieziemsko wściekła, bo nie zgadzało mi się coś z tymi wejściami…a teraz nagle olśniło mnie.
-No, mów, choć ja chyba też o tym samym myślę. Przy okazji, ja też cię przepraszam.- mruknąłem przyzwalająco. Dziwne, miałem wrażenie, że chce powiedzieć coś innego…ale może to tylko zmęczenie.
-Myślałam cały czas, co takiego mogło się stać, sprawdziłam dokładnie, że wejście z trzeciego piętra istnieje. Zastanawiałam się, co takiego zaszło, czy pomyliłam drzwi, czy coś…no i już teraz wiem, prawie na pewno.
-Zakazany korytarz.- wpadłem jej w słowo.- Te drzwi, sąsiadujące z tymi, które chciałaś otworzyć, prowadzą na zakazany korytarz na trzecim piętrze, dlatego tamte nie chciały się otworzyć.
Spojrzała na mnie z podziwem, ale zaraz zaczęła mówić dalej, opierając głowę na kolanach, które podciągnęła aż pod brodę.- Dokładnie. Tylko dziwi mnie fakt, że drzwi do Sali Orderów nie otworzyły się, skoro od tego korytarza dzieli je dość duża odległość.
-Jaka mniej więcej? –przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie plan trzeciego piętra. Sala Orderów, korytarz…najmniej metr…
-Nie mam pojęcia, ale wystarczająco duża, żeby nie trzeba było izolować Sali. Moim zdaniem ma to związek z tym czymś, co kryje się w korytarzu.- spojrzała na drzwi a potem na ciemniejące w głębi przejście. –Ściany nie są na tyle cienkie, żeby…chyba że…-ciągnęła, wstając i kierując się szybko w głąb Izy Pamięci. Poderwałem się i pospieszyłem za nią.
Pansy szła pewnie i szybko, oglądając się błyskawicznie na boki. Znaleźliśmy się w Sali Orderów, była ciemna, jedyne światło, jakie się tam znajdowało, to była pochodnia, trzymana przez Pansy. Plamki światła odbijały się od błękitnych szyb, ciemnogranatowe szafy rzucały powykręcane cienie. Pansy zrobiła krok w głąb. Teraz sama wyglądała jak duch, twarz jej wyglądała jak pergamin, oczy błyszczały nad płomieniem.
-Rozejrzyjmy się…-szepnęła, z uwagę spoglądając dokoła.
Komentarze:
Nalia Anonimka Piątek, 18 Maja, 2007, 20:37
Fajne, ale mam prośbę- dodaj więcej ślizgonów do tego eliksiru pod nazwą "notka".
Nalia Malfoy Sobota, 19 Maja, 2007, 08:07
Super!!
Pauliina Sobota, 19 Maja, 2007, 23:51
Fajna notka, ale chyba lepiej ci idzie prowadzenie Myślodsiewni Snape'a. Ale pisz dalej, bo to też jest fajne