Dzięki za wszystkie komentarze Oto mała niespodzianka i kolejna notencja! Pozdrawiam!
***
Prawie nie mogę utrzymać pióra. Jest już późno, zdaje się, że dawno minęła druga, ale nie chce mi się spać; a nawet gdyby, nie mógłbym zasnąć- ale do rzeczy.
Uroczyście przysięgam nigdy więcej nie złamać regulaminu szkolnego ani nadszarpnąć zaufania nauczycieli, jeśli miałbym przeżyć raz jeszcze taki szlaban jak dzisiejszej nocy! Wolałbym doprawdy spędzić dwadzieścia godzin w towarzystwie zirytowanego Filcha i czyścić z nim najbardziej obskurne toalety w lochach, które uczniowie ostatnich klas, ci, co mają najbardziej na pieńku z woźnym, ciągle czymś paskudzą: a to skrzekiem, a to odchodami mrówkojada, a to jakimiś duszącymi ziołami niż przeżyć raz jeszcze taki szlaban. Jeżeli kiedykolwiek w przyszłości przyjdzie mi do głowy łazić za Wielkim Pe, Szlamą Granger czy Rudzielcem Weasleyem, zmuś mnie, Pamiętniku, bym uważnie przeczytał tę jedną, pełną horroru stronicę, a jeśli to nie poskutkuje, pozwalam Ci bić mnie po głowie dopóty dopóki nie zmądrzeję.
Jeszcze nigdy w życiu nie dostałem szlabanu, mój ojciec chyba także nie, skoro nigdy mi o tym nie opowiadał. Byłem więc zdany na własną rękę w kwestii psychicznego przygotowania się do niego, chociaż dość późna nocna godzina, na którą mi go wyznaczono (dwudziesta trzecia ;-/) oraz polecenie czekania na Filcha w Sali Wejściowej dawało mi jako takie wyobrażenie o tym, co będę musiał zrobić. Mimo wszystko sądziłem nadal, że będzie to jakieś karne przepisywanie w bibliotece, układanie książek albo sprzątanie jakiejś salki, ale nie przyszło mi na myśl, że będziemy robić coś NA ZEWNĄTRZ. Tak, tak, mówię jak najbardziej poważnie! Kiedy zjawił się Filch, poprowadził nas- mnie, Pottera, Granger i Longbottoma na dwór, w dodatku cały czas dogadując o „starych dobrych czasach” i karach, jakie kiedyś wymierzano. Było dość zimno i strasznie ciemno więc spacer w nieznane z Filchem, lubującym się w naszym strachu (Longbottom ciągle siąkał nosem i jestem pewien, że to nie z powodu przeziębienia) był wystarczająco ciężki do zniesienia i jeśli chodzi o mnie, w zupełności starczył mi za pięć szlabanów; nawet zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę nasz szlaban nie sprowadzi się do psychicznych tortur Filcha, kiedy w oddali ujrzeliśmy światło w oknach chaty tego gajowego, pół olbrzyma Hagrida a także usłyszeliśmy jego głos:
-To ty, Filch? Pospiesz się, chcę już zaczynać.
Prawdę powiedziawszy, na dźwięk jego głosu trochę mi ulżyło, ale, jak się okazało, nie na długo: niech sobie będzie tumanem i pół olbrzymem, ale był przecież wielki i silny więc raczej nic nie groziło nam podczas przebywania z nim w tych warunkach, a to stanowiło cień pociechy po kretyńskich opowieściach Filcha nie tylko dla mnie, jak zauważyłem, ale także dla Pottera, który się z nim przyjaźnił. Filchowi oczywiście nie umknęło to i od razu powiedział mu coś do słuchu, a także wspomniał, że wybieramy się do lasu.
W tym momencie mnie lekko przymurowało. Zapomnijcie o nadziei, zapomnijcie o uldze. Po Hogwarcie krążyło wiele opowieści o Zakazanym Lesie, jedna straszniejsza od drugiej i choć pewnie wiele z nich było mocno podkolorowanych, to wszyscy powtarzali jedno: w Lesie żyje wiele magicznych stworzeń, zarówno zwykłych jak i niezwykłych, łagodnych i niebezpiecznych. Trzeba było się mieć na baczności, wkraczając do Lasu za dnia a co dopiero teraz przed północą?! Tutaj nawet imponująca skądinąd postura półolbrzyma niewiele pomagała na nastrój! Nie chciałem iść do Lasu i już, ale wszelkie moje protesty Filch skutecznie dusił w zarodku.
Próbowałem też wmawiać Hagridowi, że to niezgodne z prawem, że w lesie żyją wilkołaki i że w ramach szlabanu powinniśmy byli poprzestać na pisaniu ale on skrócił mnie gadką o pożyteczności, jaka stanowiła cenę darowania przewiny, za którą otrzymało się szlaban i nawet na moje wspomnienie ojca powiedział, że gdyby on o tym wiedział, to powiedziałby mi, że w Hogwarcie tak to już jest. Ciekawe tylko skąd miałby o tym wiedzieć? Ojciec nigdy nie wspominał o tym, by sam miał areszt ani o tym, by taka kara spotkała któregoś z jego przyjaciół, ale mniejsza o to.
Ten cały Hagrid wziął nas ze sobą na skraj Lasu i wytłumaczył, czym się zajmiemy. Mieliśmy szukać zranionego jednorożca, idąc po srebrnych jak sierp księżyca śladach jego krwi. Okay, zadanie samo w sobie było nawet dość znośne, chociaż ja tam nie wiem, bo szukanie czegokolwiek w tym Lesie o tej porze nocy było dla mnie lekką głupotą, ale nie odzywałem się, bo nie chciałem dawać satysfakcji Potterowi: nie daj Boże jeszcze by pomyślał, że się boję czy coś. Niemniej stanowczo poprosiłem o psa, mimo że Hagrid twierdził, że Kieł jest bardziej tchórzliwy niż na to wygląda, ale co pies, to pies, prawda? W każdym razie, wylądowałem z tą ciamajdą Longbottomem i ruszyliśmy w prawo.
Szliśmy wśród egipskich ciemności, gęstych krzewów i rosochatych drzew. Ścieżka była ledwo widoczna w świetle naszych różdżek ale po chwili przeszła w dość szeroki trakt a i las się przerzedził. Znaleźliśmy się na jakimś pagórku, okalanym przez cicho szemrzący i srebrzący się w łagodnym świetle księcia strumyk. Longbottom bez przerwy się trząsł a to w końcu mnie zirytowało. Przestałem się też bać tak bardzo, bo przecież byliśmy prawie w normalnym lesie i było tu o wiele jaśniej w porównaniu z poprzednimi kwadransami.
-Nic, tylko pagórki i pagórki.- rozejrzałem się. Cholernie nic nie było widać, wszędzie tylko las i pagórki. Nie miałem pojęcia, jak daleko jesteśmy. O ile mogłem coś wyróżnić w tej ciemności, to tylko to, że majaczące w oddali zamglone wzgórza, tworzące coś na kształt wąwozu. Postanowiłem jednak nie poddawać się, bo z dwojga złego w tym przeklętym lesie bezpieczniej było chyba się ruszać, zwłaszcza z tak odsłoniętego miejsca. - Wątpię, żeby ranny jednorożec tu się dowlókł, ale jak chcesz, to możemy pchać się dalej.- spojrzałem na niego z ukosa. Rzucił mi spojrzenie jednoznaczne więc zapytałem szyderczo:
-Chyba się nie boisz, co, Longbottom?
Pokręcił głową i ruszyliśmy dalej. Pies Hagrida biegł przed nami, węsząc.
-Tylko uważaj pod nogi i nie wpadnij do strumyka. Idź przed siebie, ja tylko zawiążę but.- rozkazałem i ruszyliśmy dalej.
Rzeczywiście, z wolna zaczęliśmy zbliżać się do jakiegoś wąwozu, ale im bliżej, tym bardziej Longbottom dygotał, choć próbował się z tym kryć. Robiło się znów coraz gęściej i powinniśmy się już trzymać razem i iść gęsiego, a to nie usposabiało go najlepiej: kazałem mu iść przodem ale co chwila syczałem do niego:
-I jak, nie bałeś się tak, szpiegując nas po korytarzach w nocy, co? Masz za swoje! Ooj… patrz, co tam jest? Ojej, słyszałem coś, a ty nie? Pewnie to olbrzym- ludojad, który zjada małych Gryfonów!
-Spadaj, Malfoy!- odburknął cienkim głosem na co ja, ucieszony diabelsko jego strachem i irytacją, wziąłem sobie dosłownie do serca jego słowa i po chwili wycofałem się bezszelestnie za jakiś krzew na zboczu i czekałem, wstrzymując dech. Longbottom zatrzymał się przed wejściem do wąwozu, które zagradzała wielka kupa drewna i obejrzał się ze strachem. Pies stanął bezradnie. Zdaje się, że w pana nie grzeszył inteligencją.
-Malfoy?
Uśmiechnąłem się złośliwie sam do siebie.
-Malfoy? Gdzie jesteś?- zawołał półgłosem, ale świetnie go słyszałem, bo w lesie było bardzo cicho. Spojrzał niewidzącym wzrokiem w każdą ze stron i zadreptał nieszczęśliwie w miejscu, świecąc różdżką po konarach drzew i jęcząc cichutko pod nosem:
-Odezwij się, proszę, nie zostawiaj mnie tu, Malfoy…
Tymczasem ja przesuwałem się cicho i niewidzialnie po zboczu do przodu. W końcu zatrzymałem się za wygiętą lipą przy drodze, zza której miałem niezły widok na dygocące plecy spoconego ze strachu Longbottoma i, nabrawszy tchu, skoczyłem znienacka, łapiąc go za szyję.
Longbottom rzucił się z przeraźliwym wrzaskiem, waląc z zamkniętymi oczyma na oślep we mnie swymi małymi piąstkami i upuszczając z przerażenia różdżkę, która wystrzeliła wysoko aż ponad korony drzew snop karminowych iskier. Pies zaczął skakać na mnie i rozgłośnie szczekać i drapać. Longbottom dopiero po chwili oprzytomniał, w czym pomocne były moje szturchańce i zasłanianie mu ust.
-Jesteś głupi, głupi, głupi!- piszczał, patrząc na mnie ze złością i podnosząc różdżkę.- Zwariowałeś!
-A ty jesteś tchórz.- odbiłem piłeczkę i uchyliłem się, bo rzucił we mnie grudą błota, podniesionego z ziemi. –Sam jesteś bałwan, żeś się tak wydzierał.
-Uważaj, bo ci uwierzę, że ty byś milczał.- odciął się i zawrócił.- Ja wracam, nie wiem, jak ty. Kieł, idziemy.
-Poczekaj… -chwyciłem go za ramię. – Coś słyszałem…
-Taa, jasne, nie dam się nabrać znowu.- wyrwał się i ruszył żwawo do przodu.
-Ja nie żartuję, stój!- dogoniłem go i uniosłem dłoń.- Zamknij się i słuchaj.
Przez gęstwinę na wschód od nas coś się przedzierało. Ciszę nocną wyraźnie mąciły jakieś trzaski gałęzi i szelesty. Nie zanosiło się na to, że takie dźwięki wydaje człowiek- raczej grupa ludzi albo jeden olbrzym. Longbottom zastygł z przerażenia, patrząc w jeden punkt. To coś było blisko nas a my nie mieliśmy gdzie uciekać, chyba że do wąwozu. Spojrzałem na psa, ale ten zjeżył się i nasłuchiwał. Wyglądało na to, że boi się niezgorzej od nas.
-Chodź.- szarpnąłem go, ale on stał jak skamieniały. Syknąłem ze zniecierpliwieniem i chwyciłem za rękaw chłopaka. - No, ruszże się, Longbottom, jeśli to c o ś wejdzie na ścieżkę, myślisz, że się ciebie zlęknie?
Zwiotczał lekko, więc zaciągnąłem go z mniejszym trudem na zbocze a tam przycupnęliśmy za wielką, rozłożystą choiną z psem skulonym w naszych nogach. Czułem wyraźnie, że zwinięty obok mnie Gryfon szczęka zębami, nawet słyszałem metaliczny dźwięk.
-To prz-z-ez c-c-cc-iebie.- szepnął.- Zg-giniemy t-tu, bo mnie przes-straszyłeś i by-byliśmy za g-głośno.
-Nie moja wina, że tchórzysz.- odwarknąłem, wyglądając pomiędzy igłami na ścieżkę, na której staliśmy kilka sekund temu. Niepokoiłem się coraz bardziej. Wprawdzie różdżka Longbottoma wystrzeliła czerwone iskry, ale nie wiedziałem, czy tamci je zobaczyli, czy nie. Jeśli byli w tak zadrzewionej części jak my, szanse mieliśmy niewielkie.
Kroki były jakieś dwadzieścia stóp od nas. Zgłupiałem. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że wyjdziemy z tego cało i nawet satysfakcja z pognębienia małego Longbottoma nie wynagradzała mi w pełni tego lęku. Kto wie, co może czaić się w tym lesie o tej porze…
Przez chwilę zrobiło się cicho a potem nastąpił głośny trzask i dwie potężne łapy odgarnęły grube witki krzewów przydrożnych. Jeszcze sekunda i zza listowia wychynęła twarz…
Komentarze:
Parwati Piątek, 23 Listopada, 2007, 17:00
Jak dla mnie to w miarę ale szkoda że tak się tajemniczo skączyło... Mam nadzieję, że następna notka pojawi się szybko...
Sejdi Sobota, 24 Listopada, 2007, 00:52
Wspaniale
Shaine Riddle von Voldemort Niedziela, 25 Listopada, 2007, 13:14
tylko jedno: skąd Draco wiedział że Hagrid jest półolbrzymem?
A po za tym jak zwykle to samo:
Piszesz bosko
a Draco przestraszaony jest przesłodki
Pisz cząściej i dłużej!!!
Całusy od:
Shaine
Darija Czwartek, 29 Listopada, 2007, 14:56
trochę chaotycznie, za dużo wątków, za mało konkretnie, za mało sensu - czytelnik nie powinien nadążać za przeskokami myślowymi autora.Trochę błędów językowych, ale może pisałaś w natchnieniu a wtedy na takie rzeczy nie zwraca się uwagi. Nie wstawię oceny.
Arya(Tom Riddle) Środa, 05 Grudnia, 2007, 17:59
Super notka, fajne są te "rozmowy" miedzy Malfoyem a Nevillem