33. Wakacji część pierwsza: biblioteka, bal, Amanda.
O rety.. !! Nie spodziewałam się aż tylu komentarzy! Wielkie dzięki, kochani! Przemiło czyta się je, naprawdę A co do komentarza Julii Darkness: hm, nie przesadzajmy z tym interpretowaniem książki, bo obawiam się, że zaraz zaczniecie sugerować, iż "przepisuję" książkę. Ja tylko odziedziczyłam świat, postaci i wydarzenia-bazę. No, to tyle na dziś i mam nadzieję, że nowy wpis Wam się spodba I pysznych pączusi życzy
Marta ;)
*** 12 lipca
Nie masz pojęcia, Pamiętniku, jak się nudzę. Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, to stanę się pierwszym żywym (no, zależy k i e d y ) dowodem na to, że można umrzeć z nudów.
Za oknem pada deszcz: leje nieprzerwanie od prawie dwóch tygodni, w związku z czym wszystkie moje ewentualne bądź realne plany wakacyjne wzięły, krótko mówiąc, w łeb.
Mieliśmy jechać z rodzicami wraz z Ministrem Foolishem na parę dni do jego domku w Kornwalii, ale po pierwsze nie trzeba pchać się aż na drugi koniec Wyspy, by robić to, co równie dobrze można robić w domu w tych warunkach, a po drugie Ministrowi wyskoczyły jakieś ważne sprawy i musiał odwołać wyjazd.
Myślałem, że może uda mi się zaprosić do nas na trochę Crabbe’a albo kogoś jeszcze, ale rodzice nie uznali tego za najlepszy pomysł. O wiele bardziej woleliby, bym zapoznał się z córką Foolisha, Amandą, podczas jakiegoś balu, na który moi rodzice dostali zaproszenie. Bal dotyczy także rodzin gości, a związany jest z jakąś poważną inwestycją odnośnie z utworzeniem filii Gringotta w Kuwejcie, czy coś w tym stylu, tata rozmawiał o tym z mamą i to podobno bardzo niedobrze dla Anglików, że powstają filie, bo bank londyński straci klientów.
Bal jest za tydzień, w Ministerstwie, na jakiejś Sali, którą podobno na co dzień używało się do obraz Wizengamotu. Rodzice ostatnio nawiązali bliższe stosunki z Foolishem, chociaż piastuje stanowisko ministra już od roku. Nie wiem, jaki on jest, ale kiedy widziałem go raz, gdy ojciec zabrał mnie do Ministerstwa, to wywarł na mnie wrażenie sympatycznego gościa chociaż trochę roztargnionego. Podobno jego brat ma objąć jakąś ważną funkcję w tej kuwejckiej filii.
piętnaście minut później
Mama właśnie mi powiedziała, że jej siostrzenica, Nimfadora, dostała właśnie nominację na aurora. To taki ktoś, kto łapie czarnoksiężników… słowem, dużo ich było, gdy… wiadomo, kiedy. Nieważne. Szczerze mówiąc, nie poznałem nigdy Nimfadory, bo unika się jej tematu w rodzinie. Obiło mi się tylko o uszy, że jej matka a moja ciotka została wyklęta z naszej rodziny, bo się podobno zhańbiła. Nie znam szczegółów ale w sumie, co to mnie obchodzi jakaś dziewczyna, której nie znam? Mama mówi, że Nimfadora jest bardzo młoda, niedawno ukończyła Hogwart.
Tak właściwie, to wydaje mi się, że z wszystkich moich dwóch ciotek ze strony matki to siostra matki, Bellatrix Lestrange jest naszą najbliższą krewną. Widziałem jej portret w jednym z pokojów na piętrze. Ciotka Bellatrix jest teraz w więzieniu, „za lojalność”, jak powiedział kiedyś ojciec, nim mama stwierdziła, że „Lucjuszu, nie powinieneś rozmawiać z nim o tym, jest na to stanowczo za młody”. To właśnie wtedy ojciec zdenerwował się i uniósł głos. Wyrzucał matce, że zabrania swojemu jedynemu synowi poznać prawdy, której nie powinien się wstydzić, a którą powinien się wręcz chlubić. Miałem wtedy osiem lat.
O rany, mam nadzieję, że przestanie padać jutro. Krążenie po pustym domu, w którym właściwie nie ma zbyt wiele do roboty, z matką, która ciągle bezskutecznie próbuje ze mną porozmawiać jak kumpela z kumplem, z ojcem, który spaceruje po domu w przerwach, gdy nie jest w mieście, ze Zgredkiem, obrzydliwym skrzatem, który wygląda jak swój własny cień i jest odpychający pomimo całego swego uwielbienia dla naszej rodziny. Tylko mnie denerwuje tym swoim „Tak, panie” i „Jak sobie jaśnie pan życzy”, wieczna uległość, ani grama rozrywki!
17 lipca
Z nudów postanowiłem zająć się czytaniem. Poszedłem do naszej biblioteki i bez celu zacząłem spacerować pomiędzy regałami. Większość książek wygląda na bardzo zadbane, ma błyszczące, czyste grzbiety i niezatarte obwoluty, ale tak naprawdę Stworek co tydzień ściera z nich kurz, bo są kompletnie nieużywane. Ojciec przesiaduje w bibliotece, owszem, lecz nie widziałem go nigdy z książką. Czyta raczej dokumenty. Matka potrafi całymi godzinami przesiadywać w sypialni, a jeśli już przegląda coś, to są to albumy, wiem, bo raz widziałem, że przeglądała jakiś i pociągała nosem. Dla mnie nie ma interesujących książek w bibliotece, chociaż matka uważa, że jestem już dość duży, by czytać coś poza kanonem podręczników hogwarckich. Kiedy powiedziałem jej po śniadaniu, że idę do biblioteki poczytać trochę, chyba się ucieszyła i uśmiechnęła po raz pierwszy od wielu dni, choć, jak zwykle, jej uśmiech był smutny.
Bibliotekę mamy ogromną, stoi w niej dokładnie dziesięć rzędów po około dziesięć regałów ze starannie poukładanymi książkami. Na ścianach wiszą pochodnie magiczne, których ogień nie zagraża papierowi. Mimo to, panuje tam półmrok nawet w południe. Sufit jest suto dekorowany. Jest to jedno z niewielu pomieszczeń, które nie ma okien. Na końcu pokoju stoi wielkie biurko, z obitym zielonym aksamitem krzesłem, zapasem pergaminu, piórami, kałamarzami pełnymi wielokolorowego atramentu i elegancką lampą, której używał podobno jeszcze mój pradziadek. Przez pewien czas pod ścianami stały kanapy, ale matka uznała, że niszczą się i zostawianie ich tylko na pokaz nie ma większego sensu. Schowaliśmy je na strych.
Kiedy zamknąłem za sobą drzwi, poczułem się jakoś dziwnie, pewnie dlatego, że jeszcze nigdy nie byłem kompletnie sam w bibliotece: zazwyczaj przychodziłem tu tylko na chwilę, do ojca, raz z matką, ale nigdy zupełnie sam.
Wziąłem sobie lampę pradziadka i ruszyłem wzdłuż pierwszego rzędu regałów, czytając tytuły ksiąg. Niektóre ich nie miały. W szóstym rzędzie dotarłem do dzieł poświęconych słynnym postaciom i wynalazkom. Odłożyłem kilka ciekawych dzieł na brzegu półki i w pewnej chwili dojrzałem bardzo czerwoną, grubą księgę, na której widniał napis Antidotum na strach, esencja na sukces czyli spełnienie najskrytszych marzeń .
Zaciekawiło mnie to bardzo mocno, więc postanowiłem zdjąć tę księgę, tyle że był drobny problem: tom stał na drugiej półce, a ja sięgałem dobrze tylko do pierwszej. Rozejrzałem się za drabiną, bo pamiętałem, że gdzieś tu kiedyś stała. Była to składana, czarodziejska drabinka z najprawdziwszego srebra, zakończona głowami wężów. Przyniosłem ją ostrożnie, postawiłem wybranym miejscu i wlazłem na nią.
W chwili, gdy sięgnąłem po książkę, z przestrzeni za nią coś wypadło. Chcąc to złapać, okręciłem się w miejscu, wyciągnąwszy jedną rękę, straciłem równowagę i spadłem z drabiny na ziemię. Antidotum na strach, esencja na sukces czyli spełnienie najskrytszych marzeń huknęło o podłogę obok mnie a magiczna drabina zachybotała się i spadłaby na mnie, ale na szczęście zdołałem zasłonić się jedną dłonią, chociaż była lekka i pewnie nie zrobiłbym sobie krzywdy. Byłem jednak tak oszołomiony upadkiem, że przez chwilę straciłem poczucie realności i nie potrafiłem się ruszyć.
Leżałem dobre pół minuty na podłodze, bojąc się ruszyć i odetchnąć. W uszach przeraźliwie mi dzwoniło ale, o dziwo, nie mąciło mi się w głowie. Kiedy już walenie serca uspokoiło się, odważyłem się poruszyć lekko prawą stopą. Kiedy udało mi się, powtórzyłem to samo z lewą a potem z górnymi kończynami. Wyzbywszy się wszelkich obaw co do złamania kręgosłupa, podniosłem głowę a potem cały tułów do pozycji siedzącej. Oparłem się o przeciwległy regał, bo zaszumiało mi gwałtownie w głowie i pojawiły mi się mroczki przed oczyma.
Po chwili wszystko przeszło i mogłem otworzyć oczy. Szok minął a jedynymi śladami upadku był ból głowy w miejscu, gdzie nabiłem sobie guza. Powoli rozejrzałem się. Obok mnie leżała do góry okładką rozwarta księga, po którą się wspinałem, ale to nie ona zaprzątała mą uwagę w tej chwili: bardziej ciekawiło mnie to, co wypadło zza niej, a raczej, co było za nią ukryte. Odsunąłem delikatnie drabinę ale nic pod nią nie było, to samo z księgą. Położyłem się ostrożnie na brzuchu i zajrzałem pod regał. Trafiłem w dziesiątkę: leżało tam coś, co wyglądało mi na cieniutką książeczkę o niewielkich rozmiarach. Kiedy ją wydobyłem i otrząsnąłem z zalegającego pod szafami kurzu, z rozczarowaniem ujrzałem, że to zwykły, mały zeszycik. Nie był w środku zapisany, ale sądząc po zadrukowaniu go datami, miał pełnić rolę kalendarza albo pamiętnika. Obejrzałem go dokładnie, kartka po kartce i nigdzie nie znalazłem śladu atramentu. W ogóle wyglądał na nieużywany. Sądziłem, że to coś o wiele lepszego (po co ktoś miałby ukrywać pusty pamiętnik w bibliotece?) i już miałem wrzucić go z powrotem na półkę, kiedy drzwi biblioteki rozwarły się z donośnym trzaskiem i usłyszałem głos matki:
-Draco? Gdzie jesteś?
-Tutaj!- zawołałem, podrywając się szybko na nogi i wychodząc przed regały. Matka spojrzała na mnie uważnie i prawie podbiegła. –Stało się coś?
-Usłyszałam jakiś huk w bibliotece, myślałam, że coś…- urwała, obserwując mnie. Machnąłem ręką, w której trzymałem pamiętnik i odpowiedziałem beztrosko:
-Nie, wszystko w porządku. Upuściłem książ…
-Co tam masz?- złapała mnie za rękę. Podałem jej pamiętnik. Kiedy go zaczęła przeglądać, jej twarz drgnęła niezauważalnie. Spojrzała na mnie i zapytała niemalże ostro:
-Gdzie to znalazłeś?
-Spadło z półki, kiedy zdejmowałem jedną książkę.
Przekartkowała zeszycik prawie sztywnymi palcami, nie widząc jego pustych stron. Po krótkiej chwili milczenia odezwałem się ponownie:
-Mi to wyglądało na stary, nieużywany pamiętnik.
Moje ostatnie słowa zdawały się wywrzeć na niej głębsze wrażenie niż fakt, że znalazłem to c o ś. Bez słowa nerwowym ruchem prawie zgięła pamiętnik i , wpuściwszy go do kieszeni szaty, powiedziała nienaturalnym głosem:
-Zgadza się. Ojciec musiał go tam wcisnąć przez pomyłkę. Oddam mu go, gdy wróci.
Z tymi słowy wyszła z biblioteki z nieco pochyloną głową. Jeszcze przez chwilę stałem, zaskoczony jej gwałtowną reakcją a potem wróciłem do swojego regału. Doprowadziwszy wszystko do porządku, przeniosłem się z Antidotum… do biurka i zająłem się najpierw pobieżną, a potem dokładniejszą lekturą. Nie zauważyłem upływu czasu do momentu, gdy drzwi biblioteki nie otwarły po raz trzeci, tym razem za sprawą ojca. Matka przysłała go, by przekazać mi, że za dziesięć minut Zgredek poda obiad. Na widok mojej lektury nasępił nieco brwi ale nic nie powiedział, więc uznałem, że nie ma nic przeciwko. Wspólnie udaliśmy się do jadalni. Po drodze ojciec opowiadał mi pokrótce o sprawach, które załatwiał na mieście. Mijaliśmy właśnie drzwi do salonu, kiedy coś mi się przypomniało.
-Ojcze, mama oddała ci ten stary, pusty pamiętnik, który znalazłem w bibliotece?
-Tak, oddała.- odpowiedział krótko, rzucając na mnie krótkie spojrzenie.- Przejrzałeś go?
-Tak, niechcący strąciłem go, gdy sięgałem po książkę… mogę cię o coś zapytać?
-Pytać możesz zawsze, Draco, najwyżej nie będę mógł udzielić ci odpowiedzi.- zatrzymaliśmy się pod kolumną.
-Dlaczego ukryłeś pusty pamiętnik w bibliotece?
-Na to pytanie nie mogę ci odpowiedzieć.
-Dlaczego?
-Nie czas na to… nie dzisiaj.
Nie miałem zamiaru naciskać bardziej, chociaż sprawa była warta zainteresowania i urozmaicała moją egzystencję. Po chwili jednak, gdy już miał wejść do salonu, zadałem ostatnie pytanie, które przyszło mi do głowy z nieznanych przyczyn:
-Czy to ma związek z Czarnym Panem?
Na te słowa mój ojciec odwrócił się, nie ukrywając perfekcyjnie zaskoczenia, w dodatku w progu pokoju stanęła matka i , zdaje się, że usłyszała moje ostatnie zdanie. Spojrzawszy z wyrzutem na ojca, powiedziała:
-Draco, Lucjuszu, do stołu. Obiad wystygnie.
Nie protestowałem bo ich reakcja wystarczyła mi za odpowiedź, rzecz jasna twierdzącą!
20 lipca
Bal w Ministerstwie okazał się całkiem niezłą imprezą dla dorosłych. Gdyby nie Amanda, całkiem poważnie podejrzewam, że wynudziłbym się jak mops. Ojciec zapoznał mnie z kilkoma osobami, rutynowo, ale przede wszystkim i on, i mama skupili się na rozwoju kontaktów towarzysko-biznesowych. Córka Foolisha okazała się jedyną osobą w moim wieku, tyle że ona chodzi do Durmstrangu. Ma czarne, długie włosy i bladą twarz oraz dziwne, wąskie oczy. Nie można powiedzieć, że jest pięknością, ale okazała się być nad wiek bystra i ma w sobie coś, co łagodzi ogólne negatywne wrażenie. Rozpoczęła naszą znajomość dość ostro:
-Jak myślisz, po co nasi starzy tak się do siebie zbliżyli i który z nich ma w tym większy interes?
Przyznaję, że jej „powitanie” wytrąciło mnie na kilka sekund z równowagi. Wyprostowałem się nieco i odparłem uprzejmie ale nie do końca sympatycznie:
-Szkoda, że odrzucasz istnienie niematerialnych uczuć i wartości… miło mi, Draco Malfoy.
Podałem jej swoją dłoń, na co ona spojrzała na nią i uniosła z politowaniem brwi:
-Chcesz ze mną zatańczyć? Nie radzę.
Oho, pomyślałem sobie, panna Foolish albo zgrywa się albo faktycznie nie ma pojęcia o pewnych zasadach, co było dość dziwne, jak na córkę tak wysoko postawionego czarodzieja. Jednakowoż zawładnęła mną jakaś dzika pokusa. Zanim się obejrzałem, chwyciłem lewą dłonią jej dłoń a prawą ująłem ją w kibici (miała na sobie czarną, elegancką sukienkę ze śliskiego materiału). Amanda rzuciła mi spojrzenie, które miało mnie zniechęcić, ale moja wzrokowa odpowiedź chyba jej się spodobała. Pochyliła ku mnie głowę tak, że owionął mnie delikatny, lecz intensywny zapach jej perfum, przywodzący na myśl wrzosowisko po burzy i szepnęła:
-Podjąłeś rękawicę? Więc dobrze!
Z tymi słowy pociągnęła mnie na parkiet. Orkiestra właśnie zaczęła grać jakiś utwór. Amanda puściła moją dłoń i, oddaliwszy się ode mnie na kilka stóp, zaczęła tańczyć.
Jak ona tańczyła, to było doprawdy niepojęte. Robiła wszystkie figury z niezwykłą lekkością, znała świetnie kroki i ani razu nie zgubiła rytmu nawet w najcięższych momentach. Nie minęło kilka sekund, jak wszyscy zaczęli się nam przyglądać. Gdzieś w dali ujrzałem, że przed krąg obserwujących nas i szepczących ludzi wychodzi mój ojciec z kieliszkiem szampana w ręku. Amanda tymczasem, odrzucając włosy w tył, znalazła się przy mnie. Syknęła mi do ucha, robiąc jakieś wymachy nogami:
-Co, nie wiesz, jak się tańczy tango? Lepiej się nie zbłaźnij przed swoim tatusiem… Draco.
Zrobiła piruet i w mig znalazła się przy swoich rodzicach. Matka, szczupła, niewysoka czarownica, patrzyła na nią ze łzami w oczach i raz po raz szeptała coś do sąsiadów. Ja tymczasem stałem tam, gdzie mnie zostawiła, nie mając rzeczywiście zielonego pojęcia, jak mam zatańczyć to coś. Po chwili jednak ocknąłem się z oszołomienia i wsłuchałem w muzykę a potem ruszyłem naprzód. Wiedziałem już, co zrobić, zupełnie jakbym nagle przypomniał sobie figury i kroki, głęboko we mnie ukryte. Od Amandy dzieliło mnie kilka kroków. Bez namysłu podszedłem do niej, chwyciłem ją mocno i przechyliłem gwałtownie ale pewnie tak, że niemal dotknęła włosami podłogi. W ciągu dziesięciu następnych sekund zdołałem zrobić figury, których nigdy dotąd nie znałem, zapewnie nawet o nich nie słyszałem, a jednak zatańczyłem je niepojętym dla siebie i chyba także Amandy cudem. Uniosła lekko brwi i podniosła lekko poprzeczkę. Nie było to dla mnie problemem: poruszałem się wiedząc, co chcę zrobić, zupełnie jakby nagle wszedł we mnie duch jakiegoś zawodowego tancerza! Uczucie było niesamowite: Amanda starała się przewyższyć mnie kunsztem, ale po coraz bardziej spiętej minie, jaką u niej dostrzegałem, domyśliłem się, że bardzo jej nie w smak to, że idzie mi tak dobrze. Tymczasem utwór powoli dobiegał końca: Amanda uniosła głowę, spojrzała mi wyzywająco w twarz i właśnie wtedy potknęła się o rąbek swojej sukni i upadła na ziemię. Rozległy się wielkie brawa, ale ona ich chyba nie słyszała. Podbiegłem, by pomóc jej wstać ale ona z pogardą odrzuciła moją dłoń, wołając ze złością i łzami w oczach:
-Nienawidzę cię!
Zerwała się i wtopiła w tłum a ja zostałem na środku sali, nie bardzo wiedząc, co robić. Na dodatek poczułem teraz potworne zmęczenie, którego w ogóle nie czułem w tańcu. Poczucie szczęścia i beztroski zanikło. Szczerze mówiąc, pragnąłem jak najszybciej wyjść z sali. W tej chwili podszedł do mnie ojciec nadal z kieliszkiem z dłoni.
-Masz, napij się tego, to cię wzmocni.- podał mi kieliszek, patrząc mi prosto w oczy.
-Dzięki.- wziąłem od niego kieliszek i upiłem łyk szampana a potem omal nie wyplułem go na parkiet. –Fuuj! To jest gorzkie!
-Wybacz, ale nie ma tu nic, co lubisz.-odpowiedział spokojnie a pod pretekstem zabrania mi kieliszka dodał cicho:
-Porozmawiamy w domu.
Dalej impreza potoczyła się już normalnym trybem. Siedziałem na krześle i do końca nie zatańczyłem ponownie ani razu, choć paru znajomych rodziców przychodziło chwalić moje umiejętności taneczne. Amandy nie spotkałem, ale chyba jej rodzice rozmawiali z moimi. Była na mnie wściekła, ale przecież nie zrobiłem nic złego. Sprostałem jej wyzwaniu choć jeszcze przed wyjściem z dworu w życiu nie przypuszczałbym, że potrafię tańczyć tango i, interesujące, ale zależało mi na tym, by o tym wiedziała. Państwo Foolish nie byli na mnie absolutnie źli, raczej zachwyceni tym, że znalazł się w końcu taki chłopiec, który dorównuje Amandzie talentem. Amanda podobno taniec ma we krwi i doszła do perfekcji. No, no… ciekawe.
Kiedy wróciliśmy do domu, było grubo po północy. Strasznie chciało mi się spać ale przedtem miałem rozmowę z ojcem. Usiadł na brzegu mojego łóżka i zapytał:
-Podobał cię się ten bal?
-Taki w miarę nawet.- wzruszyłem ramionami, bo co niby miałem powiedzieć, skoro to był ich bal. Ojciec jednak zadał to pytanie chyba tylko po to, by do mnie zagaić. Właściwym tematem zdawało się być pytanie, jakie padło następnie.
-Dlaczego dałeś się sprowokować tej małej od Foolishów?
Zaskoczył mnie tak, że na chwilę zapomniałem o senności.
-Nie dałem się sprowokować… ja tylko… zatańczyłem z nią! Ona tylko ze mną… rozmawiała i…
-Tak po prostu podeszła i zapytała, czy z nią zatańczysz, a ty się zgodziłeś, tak?- zapytał nieco drwiącym tonem. Chciałem zawołać „Nieprawda!”, ale dobrze wiedziałem, że to on miał rację. –Pomijając drobny fakt, że tańczyć nie umiesz?
To nie było fair z jego strony. Czułem, że się rumienię, ale zaprzeczenie nijak nie chciało mi przejść przez gardło. Myślę, że zauważył, że trochę przeholował bo spojrzał na mnie dość normalnie i powiedział:
-Następnym razem nie rwij się do czegoś, o czym nie masz zielonego pojęcia, Draco. Następnym razem już ci nie pomogę.
-Ty mi pomog…?- zacząłem ze zdumieniem, ale nagłe olśnienie, które spłynęło na mnie w tamtej chwili, nie mogło się z nim równać. Spojrzałem na niego bez słowa i wszystko stało się dla mnie jasne. Ojciec klepnął mnie żartobliwie w tył głowy i rzucił prawie beztrosko, wstając:
-Cieszę się, że się rozumiemy. Dobranoc.
-Dobranoc.
Opadłem wolno na poduszki, próbując uporać się z niedowierzaniem, jakie mnie ogarnęło, a nie minęło nawet kilkanaście minut, jak już spałem.
Komentarze:
Anilorak Czwartek, 31 Stycznia;, 2008, 15:24
Wciąga
Limonka Czwartek, 31 Stycznia;, 2008, 17:18
Nie tylko wciąga,ale też bardzo dobrze napisane...
Magda Potter Czwartek, 31 Stycznia;, 2008, 19:01
Jak zwykle świetne;) Kto by pomyślał, że Draco umie tańczyć, chociażby wtedy, gdy ojciec go "nauczy" lub mu "pomoże" (kto jak woli);) Po prostu GENIALNE!!! Nie ma co
Świentne!! Wspaniale się czyta! Mam tylko jedną uwagę:
"Stworek co tydzień ściera z nich kurz"
Nie powinno być "Zgredek co tydzień ściera z nich kurz"? Ale to prawie literówka.
Jest super
YES, nareszcze nowa, superowa, fenomenalna, w stylu Dracona nota!!!
Ślę pozdrowienia tobie, Meg i życzę weny twórzczej.
A na temat noty, jak zwykle świetna i w stylu Dracona Malofy'a.