Cześć wszystkim! Dzięki za komentarze i wsparcie, to jest doprawdy super;)Aśka, myślałam, choć nie w tym stylu. Zauważyłam też, że nieźle idzie mi układanie scenariuszy ;P
Semley, nie dostałam się dalej, więc już po kaczaku, jak to mówią
Zapraszam na kolejną partię i do Myślodsiewni!
Paj, paj ;)
Marta
***
2:23, Dormitorium Ślizgonów II klasy
Dopiero przed chwilą zasnęli Crabbe i Goyle. Sam byłem zdziwiony, że po tym wielkim pokazie obżarstwa, jaki zafundowali nam podczas uczty powitalnej, trzymali się tak długo bez snu. Oni zazwyczaj jak coś zjedzą, przestają myśleć (nie znaczy to, że na ogół myślą, ale nie są też do końca tumanami…)i szukają wolnego miejsca, gdzie mogliby zlec na drzemkę. Dzisiejszej nocy zainteresował ich Dan, który spędził lipiec z ojcem u wujka w Transylwanii w wiosce, położonej zaledwie dwa i pół kilometra od zamku wampirów. Nigdy w życiu nie widziałem wampira, ale nie powiem, żebym sam nie zaczął słuchać z uwagą. Może to też wpływ tego, że mam Dana w poważaniu, bo jest spoko gościem, a przy tym ma rozum i nie ściemnia.
W każdym razie, opowiadał, że wujek i ojciec chcieli z nim iść na zamek w dzień, ale on był tak zaciekawiony, że wymknął się w pojedynkę nocą, mimo że jego kuzyn, Patrick, przestrzegał go przed tym. Nie mógł trafić przez las, bo ścieżka była wąska i niezbyt widoczna, zwłaszcza w ciemnościach, ale nie zapalił różdżki, bo wydawało mu się, że lepiej poruszać się niezauważenie.
Dan doszedł do zamku po około dwudziestu minutach. Podobno zamek jest olbrzymi i sprawia wrażenie ruiny. Noc była bezgwiezdna i bezksiężycowa, ale mury były doskonale widoczne i potężne. Nie obchodził zamku dookoła, bo Patrick mówił mu, że jest tam dużo urwisk i zakryta chaszczami fosa, ale poszedł od razu w stronę bramy. Była wielka i z ciemnego drewna. Chciał w nią zastukać, ale zaledwie uniósł pięść, gdy brama sama otwarła się ze skrzypieniem. Dan wszedł więc do środka, ale tym razem różdżkę miał już w ręku, w razie gdyby była potrzebna.
Znalazł się na kamiennym, wielkim, długim na co najmniej dziedzińcu, otoczonym kolumnadą. W cieniu za nimi, co kilkadziesiąt stóp były stare drzwi z żeliwnymi klamkami w kształcie zakrzywionej ręki. Dan dojrzał je tylko przez to, że w pewnym momencie, gdy uszedł kilka kroków w głąb dziedzińca, na niebie pojawił się znienacka księżyc w pełni. Prawie oślepił go blaskiem. Przysłonił oczy, ale patrząc przez palce, ujrzał ciemną postać, która wyszła z drzwi naprzeciwko niego i ruszyła wolno dziedzińcem w jego stronę.
Kiedy po dwóch sekundach księżyc przysłoniła chmura, zobaczył, że postać zbliża się do niego. Pytaliśmy, jak wyglądała, ale przyznał się, że nie przyglądał się jej dłużej, bo zjadł go strach. Odwrócił się i zwiał, o mało nie łamiąc nóg i cudem Bożym nie błądząc w lesie.
Kiedy opowiedział Patrickowi, co się stało, ten wyjaśnił mu, że najpewniej spotkał wampira, księcia von Krolocka. Crabbe oczywiście musiał mieć powtórzone nazwisko, bo nie zrozumiał i gapił się na Dana z otwartą buzią i oczyma w słup… ;P nie powiem, historyjka była całkiem, całkiem… a wracając do rzeczy, to… aha, już wiem, co miałem napisać. Pewnie zastanawiasz się, Pamiętniku, czemu piszę nie o tym, co związane ze mną, tylko z wakacjami jakiegoś tam Dana, ale to nie moja wina. Po prostu usilnie chcę zapomnieć o wielkim rozczarowaniu, jakie sprawił mi dzisiaj Hogwart i mój opiekun…
No więc (tak, wiem, że nie zaczyna się zdania od „No więc”, „Ale”, „A” itp. ale… ) jestem z powrotem w Hogwarcie. Podróż była całkiem OK., jak zwykle pełno wygłupów, zabawa na kilku pierwszorocznych (niewinne dwa uroki, jakie podsunął nam Carter, taki jeden chłopak ze starszej klasy, mocarz jeśli idzie o OPCM i zaklęcia) itd. Byliśmy tak zajęci sobą, że dopiero przed samym Hogwartem wracający z łazienki Dan dał nam znać, że coś jest nie tak w przedziale Świętej Trójcy. Rychło się tym zainteresowaliśmy.
-To znaczy?- zapytał Crabbe znad paczki karmelków owocowych.-Granger zamiata podłogę swoją strzechą, czy jak?
Zarechotał gburowato a Goyle mu zawtórował. Dan potrząsnął głową ale w jego oczach pojawił się błysk.
-Nie, jeszcze inaczej. Nie ma Pottera ani rudego, wiecie, syna tego wielbiciela mugoli z Ministerstwa.
-Nie ma ich w ogóle, czy tylko tymczasowo?
-W ogóle. Wszyscy zastanawiają się, co się stało. Oni nie wsiedli do pociągu.
Aż podniosłem się z siedzenia. To był niezły numer dopiero! Dan spojrzał na mnie i wybuchł śmiechem:
-Nie… chyba nie myślisz, że…
-A niby dlaczego nie?- uniosłem brwi.- Skoro nie jadą pociągiem, jest tylko jedna przyczyna… w końcu wylecieli z budy!
Crabbe i Goyle zaczęli się śmiać na całego ale po chwili zmitygował nas Dan, siadając z namysłem w rogu i mówiąc z przepraszającym wyrazem twarzy:
-Tylko wiecie, chłopaki… nie cieszmy się przedwcześnie… skoro ta dziewczyna nie wie, co jest grane, nie sądzę, by ich wyrzucili… ostatecznie decyzji o wyrzuceniu ze szkoły nie podejmuje się ot, tak, no nie?
Miał rację i to nam zwarzyło ciut humory, choć i tak pozostawały dość szampańskie
-Może wpadli pod pociąg przy wsiadaniu?- wymyślał Pierrot, trochę ponury, zamknięty w sobie, konfliktowy fanatyk zielarstwa. –Zbiły się okulary Pottera, rudy z założenia jest niewydarzony, więc wpadka murowana!
-Nie, to mało prawdopodobne, wokół Pottera zawsze jest tłum adoratorów…- zakpił Goyle na co Dan dorzucił:
-Zauważyliście, że tylko adoratorów? Adoratorki jakoś takie byle jakie…
-Nie no, nie ma takich super dziewczyn nie tylko w Gryffindorze, jeśli chcecie znać moje zdanie…- Pierrot wyciągnął się jak długi na kanapie. –Jakoś w ogóle w Hogwarcie nie ma fajnych, nawet u nas…
-Nie jest aż tak beznadziejnie.- wtrącił Dan, odwracając się ku nam i sięgając po kufer.- Podczas wizyty u wujka w lipcu w Transylwanii widziałem takie pseudookazy, że na sam ich widok inaczej byś śpiewał.
-Ale mi nie chodzi o Transylwanię, tylko o naszą szkółkę, złociutki.- Pierrot uśmiechnął się złośliwie i podniósł nieco z kanapy.-Wymień mi chociaż jedną godną uwagi dziewczynę, a dam ci spokój, słowo Ślizgona.
Dan przerwał szukanie szaty w kufrze i już prawie otworzył buzię, by mu odpowiedzieć, gdy…
-Pansy Parkinson.
Przysięgam, nie wiem, jak to się stało! Słowa same wypadły mi z ust absolutnie b e z mojej wiedzy; mimo tego Dan zapatrzył się we mnie jak w zjawę, Pierrot zamienił się w przysłowiową żonę Lota w niewygodnej pozycji półleżącej a Crabbe i Goyle wstrzymali na chwilę nieestetyczną konsumpcję resztki karmelków, co było zdecydowanie bardziej szokujące od reakcji pozostałych chłopaków, jeśli chcesz znać moje zdanie. Nie zdążyłem jednak czegokolwiek dodać, bo drzwi do naszego przedziału rozsunęły się z szurgotem dokładnie w tej samej chwili, ukazując Pansy we własnej osobie, już przebraną w szatę szkolną. Niecierpliwie odgarniając włosy do tyłu, by je związać czarną frotką, rzuciła na nas okiem i powiedziała zdawkowo:
-Za dziesięć minut wysiadka, lepiej się pospieszcie.
-Jasne.- mruknęliśmy. Jej pojawienie się prawie wyrwało moich kolegów z letargu, aczkolwiek nie zanosiło się na to, że wszystkim wróciło rozum w pełnym zakresie. Pansy uniosła brwi i przytrzymała drzwi ramieniem, patrząc powoli na każdego z nas i starannie maskując zainteresowanie.
-Hej, co z wami? Macie miny, jakbyście ujrzeli wilkołaka w kuchennym czepku… no, co z wami?!
-Nie, nic… po prostu chcemy się przebrać, a z tobą w progu to tak nie za bardzo, szczerze mówiąc.- Pierrot otrząsnął się jako pierwszy, wstał i podszedł do drzwi. Stanął tuż przy Pansy i spojrzał na nią z góry, kładąc wymownie dłoń na drzwiach. Pansy uniosła nieco wyżej brwi i, obdarzywszy go lekko zabarwionym ironią uśmiechem, zawinęła się i poszła. Pierrot zasunął drzwi głośniej, niż trzeba było i odwrócił się twarzą do przedziału. Dan właśnie przekładał swoją szatę na lewą stronę, Crabbe i Goyle zaczęli sięgać do swoich tobołów i tylko ja siedziałem i patrzyłem na niego. Podszedł do mnie, poklepał mnie po ramieniu i powiedział tak cicho, bym tylko ja słyszał:
-Jasne, Draco.
Towarzyszące temu przepojone drwiną spojrzenie nie spodobało mi się. Zrobiłem minę i bez słowa zacząłem wydobywać ze swojej walizy szatę szkolną. Przebraliśmy się w milczeniu i także bez słowa spędziliśmy resztę podróży. Rozmowy zaczęły się dopiero po znalezieniu się w Wielkiej Sali.
Kiedy zajęliśmy już swoje miejsca, okazało się, że przy stole Gryfonów nadal brakuje Wielkiego Pe i rudego matoła. Ponadto, jak słusznie zauważył Dan, nie było też naszego wychowawcy, ale Dumbledore i tak zaczął uroczystość, nie czekając na niego, zupełnie jakby było mu to obojętne. Ceremonia przydzielania pierwszorocznych trwała krócej, niż nasza, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Byliśmy w połowie zupy, gdy prof. Snape wrócił i, co dziwne, tym razem Salę opuściła McGonnagall, po zamienieniu kilku słów z naszym opiekunem. Obserwowaliśmy to w skupieniu i z namysłem, bo cała sytuacja była dość dziwna.
-Ciekawe, gdzie był Snape i gdzie posłał McGonnagall.- mruknąłem do Pansy, która siedziała dwa miejsca dalej, między Danem a Millicentą. Pokiwała głową i odpowiedziała półgłosem:
-Myślę, że to ma związek ze zniknięciem Pottera i Weasleya.
Jej uwaga była całkiem logiczna, jednakże dwójka zbiegów Gryffindoru nie pojawiła się tego wieczoru na kolacji. Nie widziałem ich też w drodze do Lochów, chociaż McGonnagall wróciła po kwadransie i spokojnie zajęła się ucztą, jakby nigdy nic. Dan wysunął pomysł, żeby podkraść się pod salon Gryfonów i podsłuchać, co jest grane. Zgodziłem się z nim iść, ale w chwili, gdy już odrywaliśmy się od ogona Ślizgonów i mieliśmy umknąć na schody, przyłapał nas prefekt, Gordon. Próbowaliśmy mu wyjaśnić, jaki to szczytny cel nam przyświeca ale niestety, nie dał się złamać. Wykręcał się tym, jakoby Snape zakazał mu aprobowania nocnych wycieczek uczniów. Ponieważ jednak jest Ślizgonem (Gordon, nie Snape), wyznał nam, że był u Snape’a tuż po uczcie powitalnej i dostał za zadanie zejście do lochów i przyniesienie mu jakiejś fiolki z eliksirem, bo pani Pomfrey pilnie podobno potrzebowała, a zapas gdzieś wyparował. Kiedy wychodził z lochu, usłyszał jakieś głosy i postanowił sprawdzić, kto jest w lochach w porze kolacji. Nieomylnie znalazł drzwi i zaczął pod nimi podsłuchiwać. Twierdzi, że na sto procent były to głosy Pottera i Weasleya. Chciał wejść do środka, bo nie wiedział, co oni tam robią, ale drzwi były zamknięte więc wrócił i w drodze doszedł do wniosku, by nie wspominać o tym Snape’owi. Podobno mieli ich wyrzucić ze szkoły, bo przylecieli samochodem, ale jakoś ciężko mi w to uwierzyć, jakkolwiek pomysł jest rewelacyjny ;-D Osobiście uważam, że Snape doskonale wiedział, że Gordon odkryje obecność dwójki jego nieukochanych uczniów i natychmiast puści tę informację w obieg, ale to moje prywatne zdanie ;-P Niestety, nie mogę wyzbyć się żalu, iż nie zostali wyrzuceni. Przylecieć do szkoły samochodem? Znając ich szczęście i umiejętności r e a l n e, szczerze wątpię, jakoby zrobili to bez uszczerbku zarówno dla siebie, jak i dla świata czarodziejów… Dan przypuszcza, że Wielkiemu Pe chodziło o rozgłos, co też nie jest głupie.
Kończę na dziś, bo teraz naprawdę jestem już baaardzo śpiący i jeśli za chwilę się nie położę, to zaśpię jutro (czego mi nie wolno, bo, zgodnie z planem, mam jutro eliksiry na pierwszej godzinie). Chciałem zapisać plan lekcji, bo ciągle mi się gdzieś podziewa, ale to już jutro, bo dziś… mam… już… dość… .
Komentarze:
Marzena Czwartek, 28 Lutego, 2008, 18:13
Super! Tą notkę czyta się cudownie, tylko że troszkę nakręciłaś z historią Gordona.
Podoba mi się, nawet bardzo! Ale wydawało mi się, że skoro Amanda przeprowadziła się do Londynu to może zacznie chodzić do Hogwartu...?
To niesprawiedliwe, że twój blog nie przeszedł