38. Spotkanie z Flintem, czyli powtórka z rozrywki oraz pakt o nieagresji
Cześć i czołem! Dziękuję za wszystkie komentarze oraz życzenia: ja również mam nadzieję, że Wasze Święta były udane, kolorowe i jak najbardziej słoneczne (chociaż u mnie sypał śnieg...)
Nowa notka, ale tylko w pamiętniku- po raz pierwszy odeszłam od zasady aktualizacji obu części Lochów naraz.
Ten wpis, to kontynuacja wątków z poprzedniego i tak będzie przez kilka następnych wpisów, ale mam nadzieję, że nie będzie to przez Was skrytykowane, jako głupi, niesprawdzony pomysł; to gratka dla tych, którzy wolą poczytać trochę bardziej o refleksjach i przeżyciach Dracona, koncentrujących się na Slytherinie i jego przyjaciołach oraz wrogach płci obojga... takie były podszepty mojej weny, a ja żyję z nią w zgodzie Piszcie, pytajcie, ja wszystko czytam z przyjemnością!
Pozdrowienia;)Nowy wpis niedługo - niedługo
Marta
*** Piątek, Pokój Wspólny, 23:02
Korzystam z tego, że pokój wspólny jest pusty. Nikt oprócz drugiej klasy nie ma dziś zajęć z astronomii (to taka niepisana tradycja Ślizgonów, że ci, co mają astronomię, wysypiają się przed nią… ) więc jak tylko Crabbe, Goyle, Dan and reszta padli na łóżka i zapadli w kamienny sen, ustawiając jeden budzik (najgłośniejszy, potworny budzik Dana o mrożącym krew w żyłach dźwięku nie dającym się porównywać z niczym. Chyba wolę te tradycyjne „Szatańskie Chichoty z Sabatu Rodem”…), wymknąłem się na palcach na dół. Nie chciało mi się spać, bo wyspałem się na OPCM (temat: Tajniki genialnego dzieciństwa genialnego Gilderoya Lockharta; praca domowa: oda na cześć geniuszu Gilderoya Lockharta… litości!).
Nigdy nie zgadniesz, pamiętniku, o co chodziło Flintowi. Otóż, okazuje się, że chciał ze mną porozmawiać… o drużynie. Niby nic dziwnego, w końcu jest kapitanem, ale, prawdę powiedziawszy, sądząc po tym, co dzisiaj słyszałem, podejrzewałem, że będzie chciał ze mną pogadać o Pansy. Umiejętnie jednak ukryłem zaskoczenie: w końcu quidditch też nie najgorsza sprawa, rzecz jasna.
-Mówiłeś mi kiedyś w pierwszej klasie, że chciałbyś grać w drużynie.- zaczął Flint. –Pomyślałem sobie, że w tym roku da się coś załatwić, zwłaszcza, że straciliśmy świetnego szukającego dwa lata temu i już nie gramy tak, jak dawniej, choć nadal jesteśmy najlepsi.
-Przecież Adrian Pucey jest w porządku, w zeszłym roku wygraliśmy chyba wszystkie mecze, nie licząc tamtego, gdzie Potter omal się nie zabił!- zwróciłem mu uwagę a on odparł niecierpliwie:
-Tak, ale Adrian ma kontuzję, która uniemożliwia mu dalsze trenowanie.
-Kontuzję? Wczoraj jeszcze chodził normalnie.
-Malfoy, ty to czasem taki ograniczony jesteś, jak nie powiem co!- zirytował się Flint, waląc mnie średnio mocno w kark.- Od wczoraj minęły ponad 24 godziny, Pucey eksperymentował z jakimiś czarami i sobie uszkodził lewą rękę, ma niesprawną, a Pomfrey nie może tego wyleczyć. Wszystko jedno, no, nie gra roli, chodzi o to, że potrzebna nam rezerwa.
-Czyli że miałbym wejść za Puceya?- rozważałem na głos. Flint dodał ponuro:
-Na pewien czas… mecz niedługo, a ja nie znajdę tak szybko nowego szukającego. Poza tym, ty jak się przyłożysz i bardzo chcesz, to potrafisz.- klepnął mnie quasi- przyjaźnie po plecach, aż prawie zaryłem nosem w trawnik pod nogami. –To co, decydujesz się?
-No, jasne, że tak. Tak! Kiedy mam przyjść na trening?
Zrobiło mi się całkiem przyjemnie, że Flint poprosił mnie o zastąpienie szukającego, ale przez opary bąbelkującego podniecenia raz dwa przebił się jego chłodny głos:
-Wiesz, Malfoy, na razie to ty przyjdź i pokaż mi się na próbnym, czy poradzisz sobie z naszą techniką. Pojutrze o szóstej czekaj na mnie na boisku, rozumiesz?
-Jasne, Flint.- spojrzałem na niego niemal życzliwie. Kiedy pomyślałem o naszej bójce z minionego roku, poczułem ochotę do śmiechu, ale szybko o niej zapomniałem, bo nagle Flint uśmiechnął się na pół z zakłopotaniem, na pół z ciekawością i dodał:
-Nie myśl sobie od razu, że wziąłem cię dlatego, że chciałeś być w drużynie.
Uniosłem nieco wyżej głowę i zamrugałem.
-To znaczy, to też się liczy, zapał i te sprawy, ale nie tylko to zadecydowało o wyborze ciebie… dobrze obaj wiemy, że talentu nigdy nie ujawniłeś…
-Bo nie dałeś mi okazji!
-…… więc talent to jeszcze się okaże, czy w sobie masz, ale powiem ci na boku, że niech cię ręka Anioła Stróża chroni od jego braku. Wziąłem cię też dlatego, że… ale powiedz mi najpierw, czy zależy ci na zwycięstwie Slytherinu w rozgrywkach o Puchar Quidditcha? Odpowiadaj bez zastanowienia.
-Tak.- wzruszyłem ramionami.
-I zrobiłbyś wszystko, by w nim naszej drużynie dopomóc?
-No jasne.- zaśmiałem się niepewnie. –Słuchaj, co to ma być, jakaś przysięga zawodnika, czy jak?
-Może i przysięga… a może i cyrograf.- uśmiechnął się kpiąco.- Dobra, a teraz koniec żartów i słuchaj uważnie: potrzebujemy nowych mioteł, każdy atut się liczy a na rynku pojawiły się latem Nimbusy 2001. Łapiesz?
Spojrzałem na niego, przetrawiając jego słowa. Naprawdę chciałem pojąć, o czym on mówi, ale nie udało mi się.
-No, nie bardzo.- przyznałem po chwili. On zaśmiał się nerwowo i pochylił się konspiracyjnie ku mnie.
-No to nastaw dobrze uszy, Draco. Twoje ojca chyba stać na to, żeby sypnąć trochę grosza na… hm, powiedzmy, promowanie kultury i sportu w tak szlachetnej placówce.- machnął ręką w stronę zamku, uśmiechając się już teraz wymownie. Uniosłem brwi. Flint zadrwił:
-No, co, chyba się nie wahasz? Wiesz, etat w drużynie dla kogoś takiego, jak ty…
-Dobra, w porządku, nie mówię „nie”. Napiszę do ojca w tej sprawie, na 80% powinien się zgodzić.
-Wiedziałem, że w gruncie rzeczy masz głowę na karku, Malfoy.- zarobiłem kolejne klepnięcie, po którym mój kontakt z murawą był niemal nieunikniony. –No to smaruj do sowiarni i pamiętaj, sobota o szóstej na boisku.
-Tak, OK.- odpowiedziałem i już miałem odejść, gdy coś mnie nagle podkusiło. Zatrzymałem się i odwróciłem.
--Flint.
-Co?
Zmierzyłem go wzrokiem.
-O co ci naprawdę chodzi?
-O czym ty mówisz?- rozłożył ręce, patrząc na mnie podejrzliwie.
-Słyszałem waszą dzisiejszą rozmowę, tę na temat imprezy …i nie tylko.
Nie musiałem tego precyzować, bo Flint doskonale wiedział, o którą rozmowę mi chodziło. Twarz mu stężała, ale był spokojny. Wsunął ręce w kieszenie szaty i podszedł do mnie. W umyśle błysnęło mi wspomnienie tamtego pochmurnego dnia, kiedy także wywabił mnie na dwór, kiedy nasza rozmowa skończyła się bójką i leżałem w skrzydle szpitalnym. Zdusiłem to w sobie i przełknąłem ślinę. On odpowiedział oschle:
-To nie twoja sprawa.
-Nie moja, wiem… ale teraz wydaje mi się, że jest drugie dno twojej propozycji odnośnie drużyny.
-Taa, zawsze marzyłem o nowej miotle.- warknął Marcus. –Nie wtrącaj się, powiedziałem ci już kiedyś, to jest tylko i wyłącznie moja i jej sprawa!
-A może zrobiłeś to celowo, żeby się jej podlizać?- odskoczyłem dla pewności, że gdyby chciał mnie uderzyć, nie dosięgnie mnie; miałem nosa, bo Marcus rzeczywiście się na mnie zamachnął.
-Widzisz, trzeba było tak od razu, że chodzi ci tylko o Pansy, Flint!- zawołałem, cofając się prawie biegiem przed coraz bardziej nacierającym kapitanem drużyny Ślizgonów.- „Głowa na karku”, miłe słówka, a tak naprawdę wszystko kręci się dookoła dziewczyny, która nie odwzajemnia twoich uczuć!- tym razem nie miałem szczęścia i Flintowi udało się skoczyć na mnie i powalić mnie na ziemię. Sycząc jakieś nieprzyjemnie i nie nadające się do powtórki inwektywy, jął się ze mną mocować. Udało mi się zepchnąć go na trawę po trzydziestu sekundach a potem migiem wyciągnąłem różdżkę i unieruchomiłem Flinta jednym małym czarem. Dysząc, padłem na kolana przy jego lewym boku i zacząłem:
-To… to jakieś wariactwo! Zamierzasz… w nieskończoność… rywalizować ze mną…? Sam mówiłeś, że powinniśmy… żyć w zgodzie, a ty na pierwszą… lepszą wzmiankę o niej robisz się czerwony i wpadasz w furię! Załatwmy to jakoś!
-Odwal się, Malfoy!- wycharczał Flint, próbując się wyplątać z więzów, jakimi go uraczyłem.
-Nie, to nie!- wstałem, nieco się chwiejąc i zrobiłem kilka kroków w tył.
-Dupek! Nienawidzę cię, ty… ty…
-Przykro mi.- rozłożyłem ręce, odwróciwszy się i ponownie podszedłszy do niego. –Jak zaczniesz rozsądnie gadać, to cię rozwiążę, a póki co, leż tu sobie w ciepełku, słoneczku, zielona trawka, ptaszki na niebie…
-Ty parszywy, podły, niewdzięczny… inaczej będziesz mówił, jak cię dostanę w swoje szpony!
-No co ty, nie strasz mnie!- zaśmiałem się. Tak naprawdę sporo w tym było gry i wysiłku, bo buzowała we mnie jakaś dziwna irytacja i bolały plecy.
-Nie masz w sobie za grosz honoru! Każdego innego dawno bym już rozwalił w pojedynku, tobie chciałem dać szansę, a ty…- pluł na mnie Ślizgon, teraz już bordowy z wściekłości, a także zapewne poniżenia i…
-Słuchaj, ja ci mogę coś zaproponować, bo najwyraźniej do ciebie ludzkie słowa nie docierają.- wyjąłem różdżkę i wymierzyłem ją w Flinta.-Zróbmy konfrontację.
-Konfrontację? Co ty znowu chrzanisz?
-A no konfrontację.- spokojnie oglądałem sobie paznokcie.- Niech Pansy przyjdzie pojutrze na trening, a potem niech wybierze jednego z nas… to chyba będzie uczciwie, prawda?
Flint zamilkł na trzy sekundy a potem zawył tak, że musiałem zasłonić sobie uszy, aby nie ogłuchnąć.
-Na brodę Merlina, wszystkie ptaki uciekły z Zakazanego Lasu!- powiedziałem z niesmakiem, gdy Flint przestał ryczeć i na odmianę zaczął się rzucać po trawie. Odsuwając się, by na mnie nie wpadł, kontynuowałem poprzedni wątek.
-Ja uważam, że to dobry sposób. Dowiemy się raz na zawsze, kogo ona woli i wtedy dasz mi spokój, jeśli to będę ja… a jeśli to będziesz ty…- zastanowiłem się przez chwilę.- …to ja tobie. No, ale zobaczymy, co powie Pansy.
-Taki jesteś pewny, że ciebie wskaże?- syknął Flint, uspokajając się.-Obyś się nie przeliczył, Malfoy!
-Chcesz tu jeszcze poleżakować? Ja mam czas, nie wiem, jak ty.
-Chrzań się!
-Sam chciałeś.- wzruszyłem ramionami i ostentacyjnie miałem odejść, gdy Flint wrzasnął obrażonym, wściekłym tonem:
-Dobra, niech ci będzie!
-Wiedziałem, że masz głowę na karku, Flint.- pozwoliłem sobie jeszcze i uwolniłem go, natychmiast rzucając między nas zaklęcie ochronne, słusznie przewidując że w trzy sekundy po odzyskaniu wolności i swobody ruchów chłopak zechce mi dołożyć.
-I ja cię broniłem przed moimi kumplami!- wygrażał mi pięścią.- Szkoda, że ci nie nastukali!
-Do zobaczenia pojutrze o szóstej.- pomachałem mu ręką i sprintem ruszyłem w stronę zamku, cofając zaklęcie. Flint ruszył za mną w pogoń z rykiem wściekłości, ale udało mi się go zgubić w gąszczu skrótów i korytarzy. Układ był fair przecież, to Pansy miała dokonać wyboru…!
Chłopacy już zeszli, mówią, że jest za pięć dwunasta. Muszę kończyć. Więcej jutro po konfrontacji. Dobranoc!
Komentarze:
Aurora Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 14:10
hihi trochę mi coś tu nie nie pasi był wieczór pokój wspólny a tu nagle łąka?
ten kapitan to jednak menda
Hmm... podoba mi się. Brak Harry'ego wcale mi nie przeszkadza, a w tym wypadku kontynuacja jest potrzebna. Bardzo ciekawie wprowadziłaś wątek ze ślizgońską drużyną i nimbusami.
Piszesz genialnie!
Wesołych świąt!
Natti Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 20:13
Świetnie potrafisz lepiej, ale i tak jest super! A gdzie Amanda? Zapomnialaś?