43. Nocna wizyta, ostateczne zawieszenie broni i mini- wagary.
Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze! Arweno, zaskakująca jest Twoja interpretacja tytułu... xD ale nie przeczę, że mi się nie podoba ;) Nie chcę już przedłużać, więc po prostu: czytajacie, komentujcie a potem zajrzyjcie do Myślodsiewni Snape'a...^^ a ja tymczasem przygotowuję się psychioznie na "Upiora w Operze"... ;) Miłej lektury!
***
Wtorek, 9:00, Skrzydło Szpitalne
Właśnie zdążyłem schować pamiętnik, zdmuchnąć świecę i przyłożyć głowę do poduszki, gdy usłyszałem ciche stęknięcie klamki. Podniosłem się gwałtownie (cud, że nie zemdlałem ponownie, bo w tym momencie objechałem cały świat dookoła silnie dzwoniącą karuzelą) i nasłuchiwałem. Dźwięki nie dochodziły od strony gabinetu pielęgniarki, lecz od strony drzwi wejściowych. Wpatrzyłem się w nie jak w piękny obraz, wytężając umysł, co kogo może sprowadzać o tak późnej porze i dlaczego ten ktoś nie wchodzi normalnie, tylko się skrada?
Nie odrywałem oczu od klamki, gdy zgięła się do dołu, potem znowu wolno do góry i drzwi uchyliły się ze skrzypnięciem. Usłyszałem czyjeś poirytowane syknięcie i do środka wsunęła się jakaś ciemna postać. Zamrugałem oczyma, bo myślałem, że śnię, ale gdy postać ta weszła w plamę światła księżyca trzy kroki od drzwi, okazało się, że się nie pomyliłem. Nie zdążyłem jednak zareagować, bo wtem otworzyły się drzwi gabinetu pielęgniarki i wyszła zza nich rozespana pani Pomfrey w wałkach na głowie.
-Coś się stało? Zdawało mi się, że słyszałam jakiś hałas.- z trudem stłumiła ziewnięcie a ja odpowiedziałem, trzymając na wodzy nerwy i usilnie nie patrząc na wejście i stojącą za załomem ściany osobę:
-Nie, to ja skrzypnąłem łóżkiem przepraszam, że panią obudziłem.
-Aha. No, dobrze. Na pewno się dobrze czujesz?
-Na pewno. Niech pani śpi spokojnie, ja postaram się nie skrzypieć…
-Dobranoc.
-Yhym, dobranoc.
Pomfrey wsunęła się do środka i zamknęła za sobą drzwi. Odczekałem, aż usłyszę prawie niedosłyszalny jęk sprężyn jej kanapy i dopiero wtedy odważyłem się spojrzeć na nocnego gościa.
-Co ty tu robisz o tej porze?- zapytałem szeptem, gdy postać zbliżyła się na palcach do mojego łóżka i usiadła bezszelestnie na taborecie koło nocnego stolika.
-Dowiedziałam się, że jesteś w skrzydle szpitalnym… postanowiłam przyjść i sprawdzić, co u ciebie.- odpowiedziała Pansy Parkinson, spuszczając głowę i zagryzając wargi. -Zresztą i tak mamy o północy astronomię.
-No tak, racja.- odpowiedziałem, zaskoczony. Nie mieściło mi się w głowie, że przyszła tu po tym, co zrobiła… nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się zachować, ale jedno było pewne: cieszyłem się, widząc ją znowu blisko siebie. Pytanie brzmiało, czy tę radość ujawnić.
-Draco, wybacz mi.- powiedziała tak cicho, że nie byłem do końca pewien, czy się nie przesłyszałem.
-Słucham?
-Wybaczysz mi? Ja… ja nie rozumiem, co ja wtedy zrobiłam, dlaczego…- łamiąc ręce, patrzyła na mnie tak, że czułem jakąś kulę w gardle. -Nie chciałam, ja po prostu chyba… opętało mnie coś, byłam zła, rozczarowana, że masz przede mną tajemnice, ja się bałam…
-Pansy, uspokój się.- złapałem ją za rękę, widząc łzy na jej policzkach, lśniące w świetle księżyca i słysząc, że zaczyna przechodzić od szeptu do półgłosu. -Usiądź spokojnie, nie płacz. Już dobrze, ja… ja się bardzo cieszę że tu przyszłaś i… i nie gniewam się.
-Nie- e?- miała taką minę, że musiałem stłumić śmiech i rozczulenie, jakie napłynęło do moich żył.
-Nie, Pansy. Było mi przykro, oczywiście… ale przeprosiłaś, żałujesz, masz za swoje… nie gniewam się ani trochę, zapomnijmy o tym, OK.?
-Dziękuję!- szepnęła i nagłym ruchem rzuciła się na łóżko i objęła mnie. Zabrakło mi tchu, ale raczej nie z przyczyn fizycznych…
-Naprawdę… dzięki.- uśmiechnęła się, siadając z powrotem na taborecie i oglądając się na drzwi od gabinetu. Na szczęście, pani Pomfrey chyba twardo spała.
-Naprawdę, nie ma o czym mówić, w końcu ja… ja mogłem ci powiedzieć o Amandzie, mogłem, ale… nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłem.- mówiłem lekko i czując, że spadł mi jakiś ciężar z serca. Zadziwiająco błogie uczucie! -Ona jest córką ministra, poznałem ją latem na oficjalnym przyjęciu i można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Po raz pierwszy do mnie napisała. Podobno ma być wymiana z Durmstrangiem, wiesz coś o tym?
-Nie… żartujesz! Wymiana z Durmstrangiem?
-Tak. Coś na zasadzie ich wizyty u nas, nie wiem dokładnie, ale już napisałem do ojca. Fajnie by było tam pojechać, co?
-No pewnie.- Pansy rozmarzyła się. -Zawsze chciałam pojechać na trochę do Durmstrangu, to byłaby niezła frajda!
-Podobno Durmstrang ma przyjechać też do nas, tzn. uczniowie. Chyba chcą to zrobić w grudniu.
-Chciałabym, żeby twój ojciec już ci odpisał.- westchnęła. W odpowiedzi tylko uśmiechnąłem się. Zapadła chwila milczenia.
-Myślałam, że Snape będzie wściekły za to, że nas złapali, no wiesz…- zaczęła nagle Pansy. Wydawało mi się, że potrzebowała takiego usprawiedliwienia się, więc pozwoliłem jej mówić. - ale kiedy Sprout nas przyprowadziła, Snape powiedział, że Flint jako starszy uczeń miał prawo zabrać młodszą uczennicę ze sobą do Hogsmeade i jakoś tak to się skończyło, że dyrektor nie interweniował. Jestem wściekła na siebie i na Marcusa… jak ja mogłam się na to zgodzić? Przez nas dom stracił punkty!
-Tylko dwadzieścia, i tak jesteśmy najlepsi, nie przejmuj się.- pocieszyłem ją.
-No tak, ale wiesz.- mruknęła.
-Ostry dostałaś szlaban?- zainteresowałem się a ona wykrzywiła kącik ust.
-No wiesz, nie narzekam, ale mogłoby być fajniej… mam umyć wszystkie szyby w siódmej cieplarni, tej, gdzie zajęcia mają tylko owutemowcy.
-Może pójdę z tobą i ci pomogę? -zaproponowałem, sam nie wiem dlaczego ale Pansy pokręciła głową.
-Dzięki, Draco, ale Sprout zapowiedziała, że mnie przypilnuje. Ona będzie miała wtedy zajęcia w cieplarni naprzeciwko, więc będzie mnie widziała… dam radę sama, ale doceniam, że chciałeś mi pomóc… zwłaszcza po tym, jak cię potraktowałam.
-Spoko.- uśmiechnąłem się z zakłopotaniem a potem omal nie podskoczyłem z przestrachu, gdy zegar na wieży wybił północ. Pansy wstała spokojnie, zupełnie jakby nie była spóźniona na zajęcia i wzięła swoją torbę, którą wcześniej położyła na ziemi.
-Idź już.- pogoniłem ją ale ona roześmiała się cicho, pokręciła głową, pomachała mi ręką i wyszła cicho. Po chwili drzwi zamknęły się za nią a ja położyłem głowę na poduszce, uśmiechając się pod nosem. No i kto mi tu powie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło??
O jej, muszę kończyć, pani Pomfrey idzie z ostatnią porcją eliksiru wiggenowego i jestem wolny! Szkoda tylko, że wiąże się z tym pójście na lekcje…
11:47
Siedzimy sobie teraz w Wielkiej Salki na lunchu i obmyślamy plan ucieczki z transmutacji. O ile jako rekonwalescent jestem traktowany ulgowo na eliksirach, o tyle nie spodziewam się takiej łaskawości po szanownej prof. McGonnagall, co jest kolejnym argumentem za zwianiem z tej nieprzyjemnej lekcji. Pansy zapowiedziała, że może iść ze mną… czyli razem będą 4 osoby (Crabbe i Goyle przywykli uważać, że mam zawsze rację)…
12:06
To jest bardzo zastanawiające, ale chyba nam się udało… aktualnie siedzimy w komórce na miotły pod Wielkimi Schodami… wszyscy z naszej klasy już poszli… chyba możemy iść.
12:13
Crabbe właśnie zaproponował, żebym im pokazał nasze miotły. W sumie to nie jest taki całkiem zły pomysł…
12:34, Miotlarnia
O rany, ale się zmęczyłem… nie sądziłem, że ten dystans od drzwi zamku do boiska może być tak wyczerpujący… a wszystko dlatego, że w ostatniej chwili, gdy już stanęliśmy na podeście schodów, zaciągając się świeżym, pachnącym jesiennie powietrzem, Pansy walnęła mnie za ramię i syknęła:
-Filch grabi liście!
-O, nie!- jęknąłem, ale nie było czasu na marudzenie: trzeba było się błyskawicznie ukryć i obmyślić nowy plan. Rzeczywiście, woźny z niechęcią atakował grabiami barwne liście, które opadły z drzew rosnących niedaleko wejścia na boisko.
Szybko wsunęliśmy się za jeden z elegancko przyciętych krzewów, który rósł przy schodach; Crabbe i Goyle musieli wcisnąć się za dwa inne.
-No i co teraz?- mówiłem na wszelki wypadek szeptem, zerkając na woźnego. -Nie tylko Filch może nas złapać, ale co gorsza, okno klasy od transmutacji wychodzi na błonia!
-Że też wcześniej nie przyszło nam to do głowy! Nie możemy wrócić do zamku, ktoś nas tam może zdybać, już sama nie wiem, gdzie jest bardziej niebezpiecznie!
Zamilkłem na chwilę a potem zawołałem szeptem:
-Ale jest sposób na dostanie się na boisko…! Musimy tylko przejść przez ogród Hagrida i tam, kiedy zejdziemy ze skarpy, znajdziemy się z tyłu boiska.
-Zwariowałeś?- zapytali z zainteresowaniem Pansy i Crabbe.
-Nie!- odpowiedziałem.
-Przecież nigdy nie byliśmy w ogródku tego olbrzyma, poza tym on jest z drugiej strony błoni!
-A jak inaczej chcecie ominąć Filcha? Jeśli nas zobaczy, to już po nas, nawet, jeśli teraz mu zwiejemy! Ja też nigdy nie byłem w ogródku tego całego Hagrida, ale słyszałem, jak ktoś o tym mówił, nie wiem, czy nie Weasley… oni tam często chodzą, coś wspominali o bliskości boiska.
-A o przejściu na nie też? Oj, Draco, żeby z tego nie było tylko więcej kłopotów…
-No, to wybaczcie, ale chyba…- urwałem bo nagle zobaczyłem, że Filch z sądną miną grabi teraz na ścieżce o piętnaście stóp od nas, pozostawiając liście przy boisku. Koło niego kręciła się ta cała Pani Norris, czy jak jej tam. Patrzyliśmy na nich z rosnącą paniką, bo teraz byliśmy naprawdę w potrzasku.
-Wiejemy!- rzuciłem i zerwałem się zza krzaka, a moi kumple też. Pansy nagłym ruchem wzięła leżący na ziemi kamień i z całej siły cisnęła nim w kierunku boiska. Norris miauknęła i skoczyła w tym kierunku, a Filch oderwał się od grabi. Nawet tu usłyszeliśmy, jak mruczy:
-Co jest, kochanie? Widziałaś tam kogoś?
Nie czekaliśmy ani chwili dłużej. Wystrzeliliśmy zza krzaków i rzuciliśmy się w prawo. Zdążyliśmy wpaść na ścieżkę, gdy Filch odwrócił się i usłyszeliśmy jego wrzask:
-Małe nicponie, a dokąd to??!
-Rozdzielmy się!- pisnęła Pansy a my szybko to wykonaliśmy: Pansy czmychnęła w prawo, Crabbe i Goyle zgodnie ruszyli w lewo i tylko ja zostałem na prostej. Miałem równo cztery sekundy na podjęcie decyzji, bo Filch jeszcze nie dobiegł, ale już słyszałem jego ciężki oddech. Spojrzałem w kierunku rozłożystej, rosochatej wierzby, która rosła o dwa metry przede mną i runąłem w jej kierunku. Zdążyłem oprzeć się na pniu za nią, gdy usłyszałem, że Filch wbiegł na ścieżkę (żwir chrzęścił pod jego butami… niezły ze mnie detektyw, nie? ). Czekałem, starając się wstrzymać oddech i uciszyć walenie serca. Nasłuchiwałem tak, że bolały mnie uszy. Po chwili Filch prychnął i zawołał złowróżbnie:
-Teraz wam się udało, ale już ja was kiedyś dopadnę!
Potem usłyszałem kolejny chrzęst żwiru i już miałem wychynąć z mej kryjówki, gdy coś mnie tknęło i postanowiłem chwilę odczekać. Jak się potem okazało, dobrze zrobiłem, bo zdaje się, że któreś z moich przyjaciół to zrobiło, bo usłyszałem zduszony jęk i triumfalny chichot Filcha:
-Tu jesteś! Uważaj, jak cię złapię…!
Nagłym ruchem wyskoczyłem zza mojego drzewa i, machając rękoma jak wiatrak, ryknąłem:
-Panie Filch, ktoś powiesił pańskiego kota za ogon na tamtym drzewie!
Filch spojrzał na mnie zdezorientowany i odwrócił głowę na chwilę, a ja sprytnie to wykorzystałem i machnąłem ręką na Pansy, Crabbe’a oraz Goyle’a, którzy wystawili głowy zza krzaków. Rzuciliśmy się do ucieczki, tym razem wszyscy naprzód. Gonił nas wściekły Filch, grożąc nam i dysząc ciężko ale nie zatrzymywaliśmy się. Nie mieliśmy pojęcia, dokąd biegniemy i co napotkamy po drodze, lecz los nam chyba sprzyjał: dotarliśmy do zakrętu i urwiska, od którego odchodziły dwie drogi: jedna w lewo, wiodąca do widocznej za gajem chaty Hagrida, a druga w prawo, gdzieś między wysokie choinki. Wybraliśmy jednomyślnie tę w prawo i nim Filch wypadł zza zakrętu, my już pędziliśmy co tchu między drzewami wybraną ścieżką. Dopiero po kilku sekundach, kiedy już nie widzieliśmy rozwidlenia i zrobiło się ciemniej, uświadomiłem sobie, gdzie jesteśmy. Ta nagła świadomość poraziła mnie tak bardzo, że zatrzymałem się jak wryty i odwróciłem, przez co rozpędzeni chłopacy wpadli na mnie, zwalając mnie z nóg. Upadłem na moje cztery litery kawałek dalej, klnąc w duchu.
-Nie możecie bardziej uważać?- syknąłem ze złością, podnosząc się i otrzepując.
-To się nie… za… trzymuj tak… gwałtownie!- sapnęli, również stając. Pansy oparła dłonie o kolana i spojrzała na mnie a potem w głąb Zakazanego Lasu za mną i jej oczy rozszerzyły się ze strachu.
Komentarze:
Marzena Wtorek, 08 Kwietnia, 2008, 17:48
Jest cudnie! Sama nie wiem jak to ująć... Super pomysł z wagarami!
Semley Wtorek, 08 Kwietnia, 2008, 19:34
Cudownie! Cieszę sie, że ślizgoni już się pogodzili. Wagary są bardzo ciekawym urozmaiceniem.
Nie zdążyłam skomentować ostatniego wpisu, ale też bardzo mi się podobał. Lubię Twój styl!
Pozdrawiam
Semley Wtorek, 08 Kwietnia, 2008, 19:35
Oj, zapomniałam zapytać - wybierasz się na "Upiora w operze"?
Marzena Środa, 09 Kwietnia, 2008, 15:05
Już nie mogę się doczekać nowej notki... Piszesz wyśmienicie.
Notka, oczywiście, super! Ja już naprawdę nie wiem, co pisać :P Wspaniała interpunkcja, wciągająca akcja, zero błędów ortograficznych i językowych, naprawdę, podziwiam Cię :*
Ja również się cieszę, że Pansy i malfoy się pogodzili, ale błagam Cię, możesz w jakiejś Twojej notce napisać, że się pocałują?
proszę...:P
buziaki od Parvati