Dziękuję, moi mili, za wszystkie komentarzyki mobilizują, inspirują i dodają otuchy- to bardzo ważne! Zapraszam potem do Myślodsiewni.
***
16:03, Pokój Wspólny Ślizgonów
Drogi Synu,
Uciąłem sobie pogawędkę z dyrektorem Igorem Karkarowem i mam dla Ciebie parę informacji w związku z wymianą. Oczywiście, są to informacje nieoficjalne, byłoby więc dobrze, gdybyś nie szerzył ich w szkole dopóty, dopóki dyrekcja nie zechce ich sama ujawnić (śmiem twierdzić, że nastąpi to niedługo).
Wymiana odbędzie się w dniach 6 grudnia - 6 stycznia. Do Hogwartu przyjedzie sześćdziesięciu uczniów, po dziesięciu z drugiego, trzeciego, czwartego, piątego, szóstego i siódmego roku. Taka sama ilość uczniów na tej samej zasadzie pojedzie do Hogwartu. Życzyłbym sobie, abyś napisał, jaką chcesz podjąć decyzję w sprawie wymiany, jeśli dostaniesz możliwość wyjazdu.
Mam nadzieję, że nie przynosisz ujmy swojemu nazwisku, Draco.
P.S. Minister przekazał mi, że sowy z Hogwartu mogą wlatywać na teren Durmstrangu.
Twój ojciec
Lucjusz Malfoy
-Ale bomba!- zawołałem ale po kuksańcu Pansy zatkałem sobie buzię i dodałem przyciszonym głosem: -Po prostu extra! Miesiąc w Durmstrangu… toż to rewelacja jest!
-Tylko musimy jeszcze się dostać… twój ojciec pisze tu coś o możliwości wyjazdu.- Pansy zajrzała mi przez ramię i jej włosy połaskotały mój policzek. -O, tu jest… „… jaką chcesz podjąć decyzję w sprawie wymiany, jeśli dostaniesz możliwość wyjazdu”. Jedzie tylko dziesięć osób z roku, pewnie będą jakieś selekcje.
-Faktycznie, dobrze mówisz.- zastanowiłem się. -Ale mam nadzieję, że nie będą brali pod uwagę wyników z nauki… ?
-Nie, chyba nie, chociaż… ale wtedy tylko Granger by mogła tam jechać, oczywiście gdyby nie była szlamą.
-Racja.-parsknąłem śmiechem. -Może nie będą brali stopni pod uwagę, a jeśli już, to tylko z obrony… może zwrócą uwagę na jakieś inne rzeczy, np. cechy charakteru, czy szybko się przystosowujesz itd. -To co, odpiszesz ze mną Amandzie?- zaproponowałem, kiedy Pansy usiadła a ja wyjąłem czysty pergamin i pióro wraz z kałamarzem. Pansy spojrzała na mnie z zaskoczeniem ale potem powiedziała, wzruszając ramionami:
-No wiesz… to twoja koleżanka… ale jak chcesz.
-Siadaj.- odsunąłem nogą krzesło obok siebie i rozprostowałem pergamin, kładąc przed sobą list ojca.
Droga Amando,
Właśnie dostałem list od ojca. Wiem, że wymiana będzie trwała od 6 grudnia do 6 stycznia i że weźmie w niej udział grupa sześćdziesięciu uczniów z klas 2 - 7 (po 10 osób z roku). Ojciec daje do zrozumienia, że trzeba będzie przejść jakąś selekcję, aby dostać się dlo grupy szczęśliwców.
-No i co mam dalej napisać?- zapytałem z uniesionym piórem. -To wszystko, co wiemy? Trochę za krótkie jak na list.
-No, jak to co? Napisz, żeby przyjechała do nas i już.- powiedziała Pansy, patrząc na mnie z zabawnymi iskierkami w oczach. -Chyba sobie nie wyobrażasz, że jej nie poznam??
-Jasne, Pansy.- uśmiechnąłem się pod nosem i dopisałem szybko:
Byłoby fajnie, gdybyś przyjechała do nas, do szkoły. Jest tu parę osób, które chętnie Cię poznają, no i zobaczyłabyś, jak naprawdę nam tu się żyje. Postaraj się dostać do dziesiątki wybrańców, zresztą, jak sama mówiłaś, Karkarow Cię chwali, więc myślę, że nie będziesz miała z tym problemów.
Odpisz, co i jak.
Pozdrowienia,
Draco Malfoy
-Ładna jest?- zapytała Pansy, kiedy ruszyliśmy do sowiarni (Irma musiała odpocząć po locie do Bułgarii) a ja zakrztusiłem się śliną i musiałem przystanąć na chwilę, by się uspokoić, a potem roześmiałem się.
-Pansy, jeśli chcesz, żebym ci powiedział, że nie istnieje ładniejsza dziewczyna od ciebie, to wystarczyło powiedzieć!
-Oż, ty!- walnęła mnie w ramię, śmiejąc się również -Nie wiedziałam, że z ciebie taki… taki…
-Kobieciarz? Kokieciarz może?- zacząłem się z nią przekomarzać ale nagle zatrzymaliśmy się, bo usłyszeliśmy wyraźny płacz dziewczęcy, przerywany oddech i ciche słowa, wypowiadane szeptem w nieznanym języku. Spojrzeliśmy na siebie. Byliśmy na drugim piętrze. Płacz wyraźnie dochodził z łazienki Jęczącej Marty. Drzwi były uchylone ale kiedy podeszliśmy bliżej, zza nich wypłynęła cieniutka strużka krwi.
Pansy zatkała sobie dłonią usta, żeby nie wrzasnąć, a drugą złapała mnie za rękę tak mocno, że do teraz mam sińce. Ja zresztą byłem równie zszokowany tym widokiem, jak ona. Wyswobodziłem swoją dłoń z jej dłoni, mówiąc cicho:
-Muszę tam wejść, Pansy… zaczekaj tu na mnie…
-Nie, nie zostanę tu sama!
Pansy nie trzęsła się- ona normalnie dygotała jak mocno wstrząśnięta, nie ścięta do końca galaretka. Była tak przerażona, że jej twarz zrobiła się papierowo biała. Zląkłem się, że zemdleje, więc podszedłem do niej szybko i chwyciłem ją mocno za ramiona. Patrząc je prosto w oczy, powiedziałem wyraźnie i jasno:
-Pansy, uspokój się. Nic ci nie grozi, a ktoś musi tam iść. To nie jest normalny… widok. Proszę cię, uspokój się i poczekaj tu na mnie albo idź ze mną.
Potrząsnęła głową i złapała mnie mocniej za rękę więc, chcąc nie chcąc, ruszyłem wraz z nią w stronę drzwi, czując serce w gardle. Kiedy dotarłem do drzwi, obejrzałem się na Pansy. Wzięła się w garść, ale nadal trzymała mnie mocno za rękę. Porozumieliśmy się wzrokiem i już miałem otworzyć drzwi na całą szerokość, gdy usłyszeliśmy dziwny, groźny odgłos, zupełnie jakby ktoś szurał olbrzymią, kamienną donicą po posadzce. Ze strachu zesztywniałem i nie mogłem się ruszyć, Pansy zaś chwyciła mnie za rękę tak, że musiałem zacisnąć kurczowo zęby, by nie jęknąć z bólu, ale milczałem, przez całe, potworne cztery sekundy milczałem, dopóki odgłos nie ustał. Chwilę dzwoniącego w uszach milczenia zakłócił chlupot wody, jakby ktoś chodził po ogromnej kałuży. Pansy straciła panowanie nad sobą i wrzasnęła tak wysoko i głośno, że o mały włos nie popękały mi bębenki. Rzuciła się do ucieczki, pociągając mnie za sobą. Pędziliśmy na oślep, nie patrząc, dokąd biegniemy i co mijamy. Opętana strachem Pansy zatrzymała się dopiero u stóp schodów w jakiejś wieży, gdzie padła na stopień i zaczęła szlochać, zakrywając twarz dłońmi. Usiadłem koło niej, mocno przytulając ją do siebie.
-Nie płacz, Pansy, już wszystko dobrze, już jesteśmy bezpieczni, już wszystko w porządku. Nie płacz, proszę, tylko rozboli cię głowa … no, już… cii…
Dość długo musiałem ją uspokajać. Dopiero po dziesięciu minutach przestała płakać i tylko siedziała, wtulając twarz w moje ramię, oddychając jeszcze z trudem, jakby nadal zanosiła się od szlochu. Siedząc tak i przytulając ją, nie mogłem zapomnieć tego, co usłyszałem i zobaczyłem. Ta krew… te odgłosy… coś zdecydowanie było nie tak w łazience dotąd zajmowanej przez ducha mazgajowatej dziewczyny. Czułem w kościach, że to coś złego, ale nie wiedziałem, co z tym fantem począć. Na razie postanowiłem zająć się Pansy, która podniosła lekko głowę i szepnęła:
-O rany… pomoczyłam ci szatę… przepraszam, nie chciałam.
-Daj spokój, nic się nie stało, to głupstwo.- machnąłem ręką na szatę. -Już dobrze?
Pokiwała głową i usiadła normalnie, opierając ręce na kolanach a dłońmi oplatając sobie głowę. Wzrok wzbiła w podłogę, ale wiedziałem, że widzi zupełnie co innego, niż kamienne kafle. Nie przeszkadzałem jej, tylko podniosłem się i rozejrzałem. Nigdy wcześniej nie byłem w tej części zamku; jeśli chodzi o wieże, to znałem tylko Astronomiczną i tę, w której mieścił się Gryffindor, w dodatku tę drugą tylko ze słyszenia. Ta jednak nie była mi znana: były tu tylko kręte, pnące się w nieokreśloną górę szerokie schody i żadnych okien, bynajmniej z tego, co widziałem po pokonaniu czterech pierwszych stopni.
-Byłaś tu kiedyś?- zapytałem, zastanawiając się, gdzie prowadzą schody, na których staliśmy. Zaskoczyło mnie echo, z jakim odbił się mój głos.
-Nie, ale słyszałam o tej wieży. To chyba Wieża Północna, tutaj odbywają się zajęcia z wróżbiarstwa.
-Aha.- zszedłem na dół. Pansy wstała i przetarła sobie dłońmi twarz. Trochę jeszcze pociągała nosem, ale generalnie widać było, że najgorsze już za nią.
-Uważam, że powinniśmy o tym komuś powiedzieć.- odezwałem się po chwili. Pansy pokiwała głową i dodała lekko drżącym głosem:
Tak, tak, zdecydowanie masz rację. Musimy.
-Tylko komu…? Co możemy powiedzieć… że widzieliśmy krew, słyszeliśmy tajemnicze odgłosy i słyszeliśmy czyjś płacz… a jeszcze przedtem widzieliśmy tam dziwnie zachowującą się tę małą Weasley… kto nam uwierzy?
-Ty też myślisz, że to się łączy?- zniżyła głos do szeptu. -To znaczy, no wiesz… ta Weasley i to, co widzieliśmy i słyszeliśmy dziś?
-Tak, tak myślę.- pokiwałem z namysłem głową. -Zaraz, kiedy my ją widzieliśmy… w niedzielę, prawda? A dziś jest wtorek… minęły dwa dni. To nie jest przypadek, że w ciągu dwóch dni dzieje się tam coś nieprawdopodobnego… to nie może być zwykły zbieg okoliczności… moim zdaniem, trzeba trochę się tym zająć.
-Chyba nie chcesz tam teraz iść??!- przestraszyła się ale szybko ją uspokoiłem:
-Nie, nie oczywiście, że nie chcę tam teraz iść… zastanawiam się tylko, co powinniśmy zrobić… i na kogo możemy liczyć.
-Na pewno na Snape’a.- powiedziała Pansy.
-Tak… i chyba tylko na niego.- zrobiłem w głowie błyskawiczny przegląd nauczycieli i personelu. -Cóż, chyba nie mamy innego wyjścia. Pójdziesz ze mną do niego? Powinien być teraz wolny.
-Dobrze.- zgodziła się. -Ale błagam, nie idźmy przez drugie piętro… nie chcę.
-Dobrze, nie pójdziemy przez drugie piętro. Tak się składa, że jest niezły skrót z siódmego piętra od razu na pierwsze… pod warunkiem, że nie masz nic przeciwko ślizgawce.
-Nie mam już nic przeciwko czemukolwiek, pod warunkiem, że będzie to wiodło z dala od tej przeklętej łazienki.- mruknęła Pansy, a ja krzepiąco objąłem ją ramieniem.
Dzięki mojemu skrótowi już po pięciu minutach byliśmy w lochach (bardzo praktyczny skrót, za obrazem pewnej damulki w ogrodzie, jest tam taka fajna, śliska rura, która umożliwia błyskawiczny zjazd sześć pięter niżej; jeśli się wejdzie do przejścia od strony pierwszego piętra, rura zamienia się w drabinę). Stanęliśmy przed drzwiami do gabinetu Snape’a i porozumieliśmy się wzrokiem. Zastukaliśmy oboje i weszliśmy do środka. Snape wyjątkowo był za biurkiem- sprawdzał jakieś testy. Na nasz widok wskazał nam dwa krzesła i powiedział krótko:
-Proszę, siadajcie.
Usiedliśmy bezszelestnie i nie odzywaliśmy się dopóty, dopóki nie skończył poprawiać ostatniego testu (nie miał ich zbyt wiele na szczęście) i nie podniósł na nas wzroku.
-Słucham, co się stało?
-Chodzi o to, że…- zacząłem ale urwałem, nagle tracąc rezon. Pansy wzięła głęboki oddech i pomogła mi, mówiąc bardzo cicho:
-Coś się dzieje w łazience dla dziewcząt na drugim piętrze.
-To znaczy?- Snape patrzył to na mnie, to na nią.
-To znaczy, że… w niedzielę znaleźliśmy tam nieprzytomną uczennicę, która dziwnie się zachowywała… było tam pełno wody. Dzisiaj usłyszeliśmy czyjś płacz i postanowiliśmy zobaczyć, co się dzieje.
-Płacz i jakieś odgłosy, jakieś szepty, coś takiego… w dodatku…
-…widzieliśmy krew.- dokończyłem za Pansy, która przełknęła ślinę i spuściła głowę. -Cienka smuga krwi… podeszliśmy, ale nie weszliśmy do środka, bo potem usłyszeliśmy jakiś taki odgłos, jakby ktoś przesunął kamienną, ciężką donicę po posadzce… chlupot wody… uciekliśmy.
-Więc widzieliście w niedzielę mnóstwo wody i nieprzytomną uczennicę… a dzisiaj krew i dziwne odgłosy, tak?
-Tak.- potwierdziliśmy zgodnie.
Snape milczał przez chwilę, łącząc koniuszki palców i nie spuszczając z nas wzroku.
-Łazienka na drugim piętrze jest zalana prawie przez cały czas z powodu kaprysów zamieszkałego tam ducha.- wygiął pogardliwie wargi. -Płacz też nie jest czymś wyjątkowym…
-Ale panie profesorze, to nie był płacz Jęczącej Marty, to na pewno nie była ona.- wtrąciła Pansy. -A przedtem ta uczennica naprawdę zachowywała się… jakby dostała pomieszania zmysłów, jakby ją opętał strach. Krzyczała na Dracona, miała dziwny wzrok…
-Nic dziwnego, że krzyczała, skoro jest to łazienka dla uczennic, nie uczniów.
-…ale ona była naprawdę dziwna, nie była sobą! Potem, kiedy ja poszedłem po kogoś z Gryffindoru, ona uciekła Pansy…
-Gryffindoru? Czyli ta uczennica jest z Gryffindoru, tak?
-Tak. To siostra Rona Weasleya, Ginny, czy jakoś tak.
-A więc sprawą powinna zająć się prof. McGonnagall.- Snape odchylił się na oparcie krzesła i prześliznął się wzrokiem po mnie i po Pansy.
-Tam była krew, profesorze.- szepnęła Pansy. -Tam działo się coś złego… coś naprawdę groźnego. Proszę, niech pan coś zrobi.
-Nie odmówiłem wam pomocy, panno Parkinson… ale nie wiem też, czego się pani po mnie spodziewa. Mam postawić warty przy łazience? Kazać woźnemu sprawdzać, czy wchodzący do łazienki nie mają przedmiotów, które mogą zranić? A może zamknąć łazienkę?
-Tak byłoby najlepiej.- mruknęła pod nosem Pansy, ale wychowawca ją usłyszał.
-Panno Parkinson, rozumiem, że to, co pani widziała dzisiaj i dwa dni temu zaniepokoiło panią, ale na razie, bez wyraźnych dowodów, nie wiem, czego pani ode mnie oczekuje.
-Niech pan z nami tam pójdzie, pokażemy panu.- wtrąciłem, patrząc mu w oczy. On wytrzymał moje spojrzenie i wstał.
-Dobrze.- powiedział cicho. -Zaprowadźcie mnie tam.
Pansy siedziała bez ruchu, tylko wargi jej drżały. Położyłem jej dłoń na ramieniu a ona uniosła na mnie wzrok. Zobaczyłem, że jej oczy są szeroko otwarte ze strachu.
-Idź do salonu, Pansy.- szepnąłem. -Ja pójdę z profesorem.
Na to ona wstała i podeszła do nas. Przełknęła ślinę i wykrztusiła:
-Nie… też pójdę.
Byliśmy już o kilka stóp od łazienki. Wszystko wyglądało z pozoru normalnie: po korytarzu chodzili normalnie uczniowie a drzwi były zamknięte. Poczułem lekki niepokój, ale szedłem dalej. Nie mogłem wprawiać Pansy w jeszcze większe przerażeni; i tak ledwo się trzymała, idąc koło mnie, a im bliżej byliśmy u celu, tym wolniej szła.
Profesor zatrzymał się i spojrzał na nas. Pokiwaliśmy głowami a on nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Naszym oczom ukazał się zdumiewający widok. Łazienka była sucha i pusta. Ani śladu wody, ani śladu krwi. W którejś z kabin jak zwykle zawodziła Marta.
Komentarze:
Samanta Niedziela, 20 Kwietnia, 2008, 17:07
PIERWSZA !!!
W sumie notka jest bardzo fajna :] Ale Drako jest chyba zbyt miły...
Marzena Poniedziałek, 21 Kwietnia, 2008, 15:36
CUDOWNIE!!!
No wiesz, Samanto miłość robi swoje; zakochał się biedaczek.
Super!!!!!!!!
Notka wspaniała! Strasznie polubiłam miłego Malfoya, ale tylko takiego , jakiego Ty go stworzyłaś...Lepiej od p. Rowling :P
Już sobie wyobrażam, jaką minę musiał mieć Snape, kiedy zobaczył, że teraz jest wszystko ok w łazience...
Fajnie, że romantyczna notka, aloe wciąż czekam na ich pocałunek...Uwielbiam pocałunki
buziaki-Parvati
Vittoria Raven Poniedziałek, 21 Kwietnia, 2008, 22:28
No proszę znalazłam znajomą osobę (w pewnym sensie) pozdr.
Cho Chang Wtorek, 22 Kwietnia, 2008, 14:00
SUPER! Bardzo mi się podoba i jak Parvati czekam na pocałunek... Ale notka cool bardzo mi się podoba... Pozdro!!!
Aśka Środa, 23 Kwietnia, 2008, 00:45
Notka super
Zgadzam się z Parvati, że fajnie jest czytać o miłym Drakonie.
Pozdrawiam.
Eio Środa, 23 Kwietnia, 2008, 13:54
Wow, ale długo^^
Zapraszam do pamiętnika Cedrica^^
Natti Czwartek, 24 Kwietnia, 2008, 16:10
Ja tam uważam że Draco powinien byc bardziej... ślisgoński. Taki czuły Draco, delikatna Pansy, coś tu nie pasuje. Wcześniej było chyba troche lepiej :/ Spróbuj wsączyc w te postacie trochę jadu, jak Izolda (p. Pansy Parkinson), a napewno będzie lepiej. O mamusiu, ale się rospisałam... taka mini-pogadanka na przyszłośc
Buuziaki :*