50.Moja druga Noc Duchów w Hogwarcie,czyli bliskie spotkania 3. stopnia
Kochani! Bardzo się cieszę, że tak licznie odwiedzacie ten pamiętnik i że tak Wam się podoba to, co piszę Jestem bardzo wdzięczna zarówno za wyrazy uznania, jak i za krytykę. Co do studiów, wybieram się na prawo...
Pozdrowienia dla wszystkich czytających, komentujących, magiczych i niemagicznych Oby ten wpis też tak się Wam spodobał, jak poprzedni... ^^ Rutynowo, zapraszam też do Myślodsiewni.
***
No więc dobra: poszedłem tam. Poszedłem na to głupie przyjęcie, chociaż musiałem pokonać tyle trudności, by tam w końcu dotrzeć… ale do rzeczy.
Wymyśliłem sobie, że jeśli zostanę w dormitorium pod pretekstem bólu głowy, to nie powinienem podpaść nikomu, ani kumplom, ani Snape’owi. Poza tym, Jęcząca Marta powiedziała, że zjawi się około siódmej wieczorem w naszym dormitorium, żeby przekazać mi szczegóły imprezy (rychło w czas… ) więc musiałem jakoś pozbyć się wszystkich do tej pory.
Cały wieczór zachowywałem się normalnie, ale na kwadrans przed zejściem do Wielkiej Sali jęknąłem i zacząłem skarżyć się na nagły, perfidny ból głowy. Chłopaki przełknęli to bez problemu, ku mej cichej satysfakcji, i już od 18:53 cieszyłem się błogą samotnością, siedząc na swoim łóżku i wpatrując się bezmyślnie w zegarek.
O 18:55 zjawiła się Marta i przekazała mi, żebym szedł za nią. Zanim jednak opuściłem dormitorium, chimera, strzegąca wejścia, odskoczyła i do środka weszła Mil. Na mój widok zatrzymała się i chyba ucieszyła.
-O, czujesz się lepiej?- zapytała. -Idziesz na ucztę? Chłopacy powiedzieli mi, że boli cię głowa, przyszłam sprawdzić, co z tobą.
-Ee… no… właściwie…- zacząłem, jąkając się, bo byłem kompletnie zdezorientowany jej przyjściem. Uch! Akurat teraz, gdy miałem udać się do lochów za duchem, który znikł w niezauważalny dla mnie sposób na samo szurnięcie posągu magicznego stwora… ! Podrapałem się po głowie i dodałem, odchrząknąwszy przedtem. -Wiesz co, tak właściwie, to nie czuję się najlepiej, miałem właśnie iść… po eliksir lauticynowy do…
Nie dokończyłem, bo wtem chimera odsunęła się po raz drugi i do środka weszła kolejna Ślizgonka, tym razem- Pansy Parkinson. Nie wiem, kto zbaraniał bardziej na czyj widok: ja na jej czy ona na mój (i chyba także Mil), w każdym razie niemal poczułem, jak wzrasta napięcie. Millicenta nastroszyła się, bo Pansy spojrzała na nią mało sympatycznie, ale obie milczały i jak na komendę spojrzały na mnie. Za jakie grzechy mnie to spotyka?!
-Wiecie co, to ja już pójdę, bo Snape zaraz pewnie uda się na ucztę…- bąknąłem niezdecydowanie, ale Mil odezwała się w tej samej chwili nadzwyczaj twardym głosem:
-Pójdę z tobą.
-Ależ nie, naprawdę, poradzę sobie sam, nie musisz…
-Nie przejmujcie się mną, ja właśnie miałam wyjść.- rzuciła Pansy, patrząc na mnie z goryczą. -Chciałam tylko zapytać, czy wszystko z tobą w porządku, Draco.
-Tak, świetnie.- odpowiedziałem. W tej samej chwili Mil wypaliła:
- Ty masz czelność pytać, czy wszystko z nim w porządku po tym, jak go potraktowałaś??
-O czym ty pleciesz? - najeżyła się Pansy, patrząc na nią nieprzyjaźnie.
-Nie wiesz, o czym mówię?- warknęła panna Bulstrode, podchodząc bliżej do Pansy. -Wszyscy już wiedzą, że całowałaś się z Flintem!
-No i co z tego?! To moja sprawa, a tobie nic do tego!
-Taak, pewnie, że twoja, ale to, że Draco cierpi, to już masz gdzieś, co??
-Hej, hej, uspokójcie się!- powiedziałem pojednawczo, stając między nimi. Dziewczyny sztyletowały się wzrokiem tak, że nie wiadomo było, czy za chwilę nie skoczą sobie do oczu, więc wolałem się wtrącić. One spojrzały na mnie, jakby mnie widziały po raz pierwszy w życiu. Milczenie przedłużało się coraz bardziej. Przełknąłem ślinę.
-To są sprawy moje i Dracona.- powiedziała spokojnie Pansy, dumnie unosząc głowę i zakładając ręce. -Mam prawo robić, co chcę, nie pytając cię o zdanie.
-To przyjmij chociaż do wiadomości, że na twoim miejscu wstydziłabym się spojrzeć Draconowi w twarz.- odpowiedziała równie spokojne Millicenta. -Szkoda, że nie masz pojęcia o tym, co przeżywał…
-Millicento, wystarczy.
Nie wiem, dlaczego wtedy jej przerwałem. Nie wiem, dlaczego nagle poczułem, że powinienem jasno postawić sprawę. Millicenta spojrzała na mnie ze zdumieniem wypisanym na twarzy, ja zaś starałem się umknąć wzrokiem Pansy.
-Draco… - usłyszałem błagalny szept tej pierwszej.
-Millicento, proszę.- spojrzałem na nią i zbliżyłem się do niej. Potem powiedziałem tak cicho, by tylko ona mnie usłyszała:
-Proszę cię, daj mi załatwić to po swojemu… przecież wiesz…
-Ona nie zasługuje na ciebie!
Nie patrzyła mi w twarz ale trudno było nie widzieć łez wiszących na koniuszkach jej rzęs. Kurczę, no, dlaczego dziewczyńskie kłótnie są zawsze tak psychicznie wyczerpujące dla mężczyzn?? :/
-Mil, rozmawialiśmy już o tym, sama powiedziałaś, że… że to dla ciebie jasne.
-Draco, ja tylko chcę, żebyś był szczęśliwy!- głos jej się trochę załamał, gdy spojrzała na mnie. Nie, tylko nie to, znowu te smutne oczy… nie dam się! Patrzyłem na nią przez chwilę, szukając słów, które mógłbym wypowiedzieć, ale ponieważ ich nie znalazłem, postanowiłem zakończyć rozmowę milczeniem.
-Pansy…- odwróciłem się z zamiarem porozmawiania z drugą Ślizgonką, lecz, ku memu zdumieniu, pokój był pusty. Nie mam zielonego pojęcia, kiedy ona wyszła! Przyznam, że wtedy na maksa się wkurzyłem, no bo co w końcu! Ile można znieść??! Z tymi dziewczynami, to tylko jeden wielki kłopot, słowo daję!
-Dlaczego wy jesteście takie pokręcone??!- nieświadomie podniosłem głos, zaciskając dłonie w pięści i patrząc z irytacją na Millicentę, która teraz spojrzała na mnie z niezrozumieniem i cieniem lęku. -Nie da się z wami normalnie rozmawiać, czy jak?? O wszystko musi zawsze być afera, a jak człowiek chce normalnie się pogodzić, powiedzieć… to … o!
-Draco, ale o co…
Nie dałem jej dokończyć, tylko jak najprędzej wyszedłem z salonu, po prostu czułem, że jeśli zostanę tam minutę dłużej, to chyba coś rozwalę.
Kiedy otrzeźwiałem, stałem pod jakąś ścianą i opierałem o nią czoło a do moich uszu docierał cichy, przenikliwy śmiech. Odwróciłem machinalnie głowę i bez większego zaskoczenia zobaczyłem Jęczącą Martę, dosłownie pokładającą się ze śmiechu na pobliskiej, kamiennej ławce. Nie ruszyło mnie to, przyznaję się bez bicia.
-No i co w tym było takiego śmiesznego?- zapytałem. Już wiedziałem, że wszystko musiała słyszeć. -Że teraz dwie najbliższe mi dziewczyny są obrażone?
-Och, Millicenta raczej nie jest obrażona…- kwiknęła Marta. -Ona jest raczej potwornie zawiedziona, załamana i przekonana, że to wszystko jest jej winą… niezły dałeś im wycisk!
-Och, odczep się, dobrze?- mruknąłem niechętnie, opierając się o ścianę. -Możemy już w końcu iść na to durne przyjęcie? Z dwojga złego wolę być teraz wśród duchów, niż ludzi.
-Jasne, jasne.- zaśmiała się po raz ostatni i popłynęła w powietrzu przede mną.
Nigdy przedtem nie byłem w tej części lochów, do której mnie zawiodła. Było tam dość wilgotno i ciemno. Gdyby nie perłowa, blada poświata, rzucana przez Jęczącą Martę, jestem pewien, że znajdowałbym się w egipskich ciemnościach. Było też potwornie zimno i w pewnej chwili zacząłem żałować, że nie zabrałem ze sobą płaszcza albo chociaż ciepłego swetra. Zaledwie jednak przemknęło mi to przez głowę, Marta skręciła i wpłynęła do wielkiej, ponurej jak noc sali, pełnej duchów.
Panował tu swoisty szmer, jakby rozmów. Nick, gospodarz przyjęcia (to ten duch, co ma prawie odciętą głowę i przyjaźni się z Gryfonami), właśnie zmierzał ku jakiemuś postumentowi, nakrytemu czarnym aksamitem. Wokół było mnóstwo stołów z talerzami, które wyglądały na zapełnione jedzeniem. Podszedłem do jednego z nich, z nadzieją, że może jest tam coś dobrego (nie zapominajmy, że moi koledzy właśnie zajadali się jakimiś frykasami parę pięter wyżej!) ale natychmiast omal mnie nie odrzuciło od przerażającego… zapachu… potraw. Jeszcze teraz mdli mnie na samo wspomnienie, fuj! Nie wiem dokładnie, co tam było, bo walczyłem właśnie z mdłościami i oparłem się o jakąś kolumnę, gdy usłyszałem aż za dobrze znany głos:
-Ożeż ty, to chyba spleśniały ser posypany przeterminowanymi orzechami… a tam, patrzcie zgniła ryba!
Nie wierząc własnym uszom, obejrzałem się i stwierdziłem, że słuch mnie nie mylił: zaledwie trzydzieści stóp ode mnie stali Weasley, Granger i Potter, równie zmarznięci jak ja i z równym obrzydzeniem obserwujący wykwintne menu (uch!). Miałem dużo szczęścia, że zdołałem skryć się za kolumną, bo właśnie wtedy Granger spojrzała w moją stronę.
-Patrzcie… co to za… ee… istoty?
Ja również dyskretnie spojrzałem we wskazanym przez nią kierunku i ujrzałem chyba z tuzin bezgłowych duchów na koniach, galopujących prosto na mnie! Runąłem na ziemię (nie wiem, jak to się stało, że nie krzyknąłem) a potem szybko, korzystając z zamieszania, wsunąłem się pod jeden ze stołów. Tam usiadłem na podłodze, oddychając głęboko i przytrzymując walące w dzikim tempie serce. To było coś okropnego! Najpierw przejścia z dziewczynami, potem przyjęcie… co mnie pogięło, żeby tu w ogóle przyjść? W dodatku musiałem napatoczyć się na Świętą Trójkę, zupełnie, jakby tylko ich mi do szczęścia brakło! Postanowiłem jak najprędzej się stąd wynosić ale gdy już miałem po angielsku opuścić swoją kryjówkę i wymknąć się z lochu, usłyszałem piskliwy głos Marty w lewym uchu:
-A ty dokąd? Ledwo wszedłeś a już chcesz wyjść z przyjęcia? To niegrzecznie, zostawiać partnerkę samą.
-Kto ci powiedział, że chcę wyjść?- jęknąłem cicho. -I co z ciebie za partnerka? To znaczy… Marto…- ale ona już odpłynęła, zaczynając wyć i szlochać, a łzy wielkie jak grochy spadały na podłogę. No nie! I kto mnie teraz stąd wyprowadzi??
Jednak właśnie w tej chwili zobaczyłem, że trzy pary nóg w czarnych szatach zbliżyły się do mojego stołu i usłyszałem zduszone szepty, pomieszane z wrzaskami i „muzyką” duchów (piłujący uszy jazgot, nie dający się z niczym porównać).
-Ale Nick…
-Daj spokój, Hermiono, tu jest beznadziejnie… wynośmy się stąd.
-Och… no dobrze… ale tak, żeby nikt nas nie widział!
-Jasne. Harry, ty przodem.
Odeszli szybko, a ja poczułem, że oni są moją jedyną deską ratunku. Wygramoliłem się więc szybko spod stołu, przy okazji nabijając sobie wielkiego jak śliwka guza i ruszyłem w ich ślady, zwinnie i ostrożnie oraz bezszelestnie. Kiedy wyszedłem na korytarz, oni już skręcali. Ciężko było mi iść za nimi, by mnie nie zauważyli, lecz na szczęście mogłem kierować się ich cieniami. Już po chwili byłem w znajomym korytarzu, wiodącym do chimery, ale w tejże chwili oni także zatrzymali się jak wryci i zapatrzyli na Pottera. Nie słyszałem ich głosów. Potter wskazywał palcem na ścianę a pozostała dwójka wpatrywała się w niego z lekkim przerażeniem. Zaciekawiło mnie to i , gdy po chwili ruszyli truchtem, postanowiłem pójść za nimi i odkryć przyczynę ich tajemniczego zachowania.
Potter zaczął biec już w Sali Wejściowej, przez co trudno mi było pogodzić nadążanie za nimi z jednoczesnym trzymaniem dystansu, ale jakoś dałem radę. Pobiegłem za nimi i omal nie cofnąłem się, gdy okazało się, że jesteśmy na piętrze numer dwa przy łazience urzędowanej przez ducha dziewczyny, z którym właśnie byłem na dziwnym przyjęciu. Na ścianie naprzeciwko wypisany był olbrzymimi, krwawymi literami napis: KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA a pod spodem: STRZEŻCIE SIĘ, WROGOWIE DZIEDZICA . Trójka Gryfonów wpatrywała się w niego kompletnie bez ruchu a potem Granger złapała łokieć rudego i jęknęła, pokazując niżej, gdzie za własny ogon do świecznika przywiązana była kotka Filcha, pani Norris.
Nie powiem, widok to był… dopiero po trzech sekundach zdolny byłem się ruszyć. Komnata Tajemnic… Dziedzic… to niemożliwe…! Przypomniała mi się dawna historia, znana z dzieciństwa i poczułem, że buzują we mnie nagłe emocje. Z kłębowiskiem myśli w głowie podszedłem do Świętej Trójcy i odczytałem głośno treść napisu, a potem dodałem, patrząc prosto w oczy kujonki:
-Ty będziesz następna, szlamo!
Nie wiem, czemu to powiedziałem. Dość, że Weasley chciał się na mnie rzucić, ale przytrzymał go Potter, patrząc na mnie ze wstrętem. W tejże chwili jednak korytarz zaczął zapełniać się uczniami. Odsunąłem się nieco głębiej w tłum i przydepnąłem komuś stopę. Tym kimś okazał się Dan. Stanąłem obok niego, podczas gdy tłum zaczął szemrzeć na temat tego powalającego widoku. Wokół Gryfonów, stojących pod ścianą, utworzyła się pusta nisza Chyba wszyscy myśleli, że to oni przywiązali Norris do świecznika, a przynajmniej tak uważał Filch, gdy w pięść minut później wykłócał się z Dumbledorem o ukaranie ich. Niestety jednak znowu im się upiekło i tylko zabrano ich do gabinetu tego całego Lockharta. W ogóle wszyscy byli raczej zaniepokojeni i nie mieli zamiaru obarczać winą trójki uczniaków z drugiego roku, tak jakby wiedzieli, że to coś poważniejszego.
-Ty, ciekawa sprawa, nie?- mówił Dan, gdy pięć minut później z rozkazu Dyrka prefekci zabrali wszystkich uczniów do domów. -Ten kot wyglądał, jakby był martwy… a ten napis… coś chyba kiedyś słyszałem o Komnacie, bodajże od ojca.
-No właśnie, ja też coś sobie przypominam, ale niedokładnie.- odmruknąłem, rozmyślając nad złowróżbnym napisem na ścianie.
-Myślę, że ta Potterowska banda zwyczajnie znalazła się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Nauczyciele starali się usilnie zataić swój niepokój, ale nie wszyscy w tej szkole, to głupcy. Wzięli ich na rozmowę bardziej po to, by opisali, co się stało i co widzieli, jeśli w ogóle coś widzieli. A przy okazji, Draco, jak twoja głowa? Myślałem, że będziesz tkwił w dormitorium.
-Już lepiej, wyszedłem do Pomfrey po lekarstwo i kiedy wracałem, natknąłem się na to zamieszanie.- skłamałem gładko. Chłopacy usiedli na łóżkach; Crabbe musiał przedtem zrzucić z poduszki komplet komiksów, lepkich od soku i czekolady. Fuj!
-Kto z was słyszał o Komnacie Tajemnic?- zapytałem, wyciągając się na łóżku. Odpowiedziało mi milczenie.
-No, co? Nikt z was nie słyszał ani słówka?
-No… ja słyszałem… kiedyś… od kuzyna.- przyznał Dan, w zamyśleniu wyciągając piżamę. Za nim poszły inne głosy. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Podobno tę komnatę wybudował Slytherin… i ukrył w niej coś ważnego, a przynajmniej takie chodzą słuchy. Fajnie byłoby ją znaleźć, nie?
-Pewnie, że fajnie, tylko jak?- wzruszył ramionami Goyle. -Obawiam się, że nie poradzilibyśmy sobie z czarami, jakimi ją zapieczętował.
-Myślę, że ona jest gdzieś w lochach.- powiedziałem głośno, ignorując Goyle’a. -W końcu nie od parady nasz dom jest tu… dom j e g o imienia.
-Oj, coś widzę, że cię korci na poszukiwania, co?- zapytał nieco uszczypliwie Dan, chociaż sam nie mógł ukryć swojego zainteresowania. -Mnie osobiście bardziej ciekawi ten cały dziedzic… sądzisz, że ukrywałby się tam przez tyle lat? Musiałby już wyglądać jak stare próchno!
-A Dumbledore ile ma lat? Przecież są w naszym świecie istoty ludzkie, które żyją dłużej, niż mugole.
-No dobra, nawet jeśli mógłby tak długo żyć, to chyba jakoś stamtąd musiał wyleźć, żeby nabazgrać napis? I skoro komnata twoim zdaniem jest w lochach, to czemu napis jest na piętrze?- zbijał po kolei mój argumenty Dan, patrząc na nas ze zmarszczonym czołem. -Dlatego sądzę, że to trochę nieprawdopodobne.
Z ciężkim westchnieniem wyciągnąłem się na łóżku. Goyle pokręcił głową, zdejmując szatę i zostając tylko w koszuli i sztruksach.
-Wiecie co, to nie na moją głowę, tyle wątpliwości i tak mało faktów.-mruknął, udając się do łazienki. -Dobra, chłopaki, nie wiem, jak wy, ale ja jestem trochę śpiący po tej całej imprezie.
Rychło wszyscy zaczęli powoli się szykować do snu, jednak nawet po dwóch godzinach, gdy już wszyscy leżeliśmy, ja wciąż nie mogłem zasnąć. Męczyła mnie sprawa komnaty, dziedzica a także Mil i Pansy. Z tego wszystkiego naprawdę rozbolała mnie głowa, w skutek czego miałem potworne problemy z zaśnięciem. Przysnąłem gdzieś na krótko przed świtem a wyrwał mnie dopiero poranny gwar. Nie chciało mi się jednak wyłazić z łóżka, zwłaszcza, że za oknem lało jak z cebra i było ponuro, więc zwlokłem się dopiero około dziesiątej i jako ostatni zjadłem śniadanie.
Komentarze:
Kara (Victoire Weasley) Niedziela, 25 Maja, 2008, 15:04
Notka jak zwykle extra!
Z okazji 50 notki życzę Ci kolejnych tak wspaniałych notek jak te!
Zapraszam też do pamiętnika Victoire Weasley.
ciekawe ile lat ma Dumbledore...?
notka ciekawa. podoba mi się
Parvati patil Poniedziałek, 26 Maja, 2008, 17:05
Ale masz okrągłą rocznicę! Życzę Ci weny przez okrągły rok i tego, byś została pisarką, bo chyba do tego jesteś stworzona! Notka, jak zwykle, wspaniała, trochę był rozumny Goyle, ale może zdarza \mu się raz\ na trzy lata ruszyć głową...:P Piszesz SUPER!
p.S. Dzisiaj` będzie u mnie notka
Ann-Britt Wtorek, 27 Maja, 2008, 16:05
Notka świetna, chociaż początek lekko melodramatyczny :/. A tak to mi się podobało. Prawo skończył niedawno mój wujek, zabójcze studia! Myślę jednak że sobie poradzisz. Czekam na następną notkę, pozdrawiam!;*
Aśka Piątek, 30 Maja, 2008, 19:48
Och ja już nie wiem co mam mówić :p
Notka genialna
I myślę że nie muszę życzyć Ci weny bo wiem ze kolejne notki też będą super.
Pozdrawiam
wiedźma Sobota, 31 Maja, 2008, 21:08
super notka, to jest rewelacyjne, masz świetne pomysły
Adri Niedziela, 01 Czerwca, 2008, 22:30
Ello, robię konkurs na moim blogu www. zjawiska-paranormalne-prawdziwe-historie .blog.onet.pl. Popatrzcie, są duże nagrody.
Dziex
Marzena Poniedziałek, 02 Czerwca, 2008, 21:39
Ooooooo... Kiedy ja ostatnio byłam na stronie?! Aż płakać się chcę. Notka fenomenalna! Po prostu brak mi słów.