Pierwszy sukces! Pansy udało się odkryć, jaką książkę wypożyczyła Granger! Nie była to łatwa misja zwłaszcza dla mnie, ale mówi się trudno i za ten blask zadowolenia, triumfu i dumy w oczach Pansy można oddać nie tylko rozbity łuk brwiowy. A było tak.
Od rana ja i Dan symulowaliśmy wzajemną wrogość. Ci, których wtajemniczyliśmy, udawali, że są przejęci i oburzeni, tłumaczyli niezorientowanym, że Dan do tego stopnia jest zazdrosny o moje miejsce w drużynie, że postanowił wystartować do Pansy. Pewnie się zdziwisz, pamiętniku, dlaczego tak jawnie ukazaliśmy, iż mógłbym być zazdrosny o Pansy… cóż, w nocy mieliśmy małą burzę mózgów. Próbowaliśmy wymyślić dobry pretekst do bójki w bibliotece i w pewnym momencie Dan powiedział:
-Hm, a co myślicie o bójce o dziewczynę?
-To znaczy?- zapytałem w pierwszej chwili nieufnie. Dan zerknął na mnie i dodał obojętnym głosem.
-No… na przykład o Pansy. Pobijemy się o nią, bo ja będę chciał ci ją odbić…
-SŁUCHAM??- zapytałem strasznym głosem a Crabbe i Goyle wybuchli złośliwym rechotem. Nie gadam z nimi
-A jednak!- zawołał triumfalnie Dan, na co ja walnąłem w niego poduszką, pytając:
-Co: „jednak”, co „jednak”??!
-No… kręcicie ze sobą!- ubawiony Dan oddał mi poduszkę, śledząc mnie z zainteresowaniem. -Przyznałeś się bez bicia stary, gdyby nic między wami nie było, nie zareagowałbyś tak gwałtownie!
-Spadaj.- mruknąłem i poważnie chciałem ich olać, ale oni nie dali mi żyć. Zaczęli wołać:
-Czerwony jak piwonia i jeszcze się wypiera!
-Draco, nam chyba możesz powiedzieć, przecież nawet my widzimy, że cię zazdrość zżerała już w zeszłym roku, kiedy ten Fin się do niej podwalał!
-Milcz, Crabbe, jeśli nie chcesz, żebym ci zrobił coś bardzo nieprzyjemnego.- powiedziałem bardzo, bardzo uprzejmie do Crabbe’a, który siedział na swoim łóżku. Ręką go nie dosięgnę, ale na czary byłbym wygrany… ;-P
-Nie rób scen, chłopie, gadaj!- ponaglił mnie Dan.
-Ale o czym? Zwyczajna sprawa, przyjaźnimy się i tyle.- wzruszyłem ramionami, próbując wykręcić się od tematu. Oczywiście, nie udało się.
-Przyjaźnicie się, taa… jeszcze parę dni temu nie odzywaliście się do siebie a wczoraj na śniadaniu nie dość, że oboje się spóźniliście, to jeszcze wchodzicie i aż was korci, żeby się za rączkę trzymać.- wytknął kpiąco Goyle, wspierany przez Dana. Przyznam szczerze, przyparli mnie do muru! Nie sądziłem, że to zauważą! Uznałem, że w takiej sytuacji nie mogę dłużej kręcić i ugiąłem się. Byli wielce podekscytowani, uch Powiedzieli też, że od dawna na to czekali i czuli, że na to się zanosi. I mówi się, że to kobiety mają szósty zmysł…!
No więc, zgodziliśmy się na pomysł Dana i ulepszyliśmy go najdrobniejsze detale. Nie dość, że zaraz po wstaniu z łóżka warczeliśmy na siebie i łypaliśmy spode łba, to odegraliśmy też parę scenek ku uciesze gawiedzi: a to Dan nie chciał mnie przepuścić do wyjścia z Lochów, a to ja podstawiłem mu nogę w Wielkiej Sali, potem on wylał mi sos karmelowy na szatę, na co ja odwdzięczyłem się wrzuceniem mu masła we włosy. W skutek tych i innych sztubackich, odgrywanych ze śmiertelnie poważną miną wygłupów obaj trafiliśmy do łazienki jeszcze przed rozpoczęciem się pierwszej lekcji ;-P.
-Wiesz co, może trochę przystopujmy, bo nie dotrwamy jednym kawałku do popołudnia.- sapnąłem, czyszcząc wodą i różdżką szatę. Dan w odpowiedzi wystawił mokrą głowę spod kranu i pokiwał nią na znak zgody, w związku z czym natychmiast byłem cały mokry.
-Sorry, niechcący!- zawołał, narzucając na siebie ręcznik.-To nie było wczucie się w rolę!
Pansy także musiała trochę pograć. Podczas gdy ona zachowywała się jak skruszona, nieśmiała łania, ja ignorowałem ją dokumentnie i częstowałem lodowatymi spojrzeniami. Nie muszę mówić, że przychodziło mi to niełatwo. Jakoś jednak przeżyłem dwugodzinne nudy z Lalusiem, dwugodzinną harówkę w cieplarni (nie było sprawdzianu, ale musieliśmy bardzo porządnie opiekować się mandragorami i poprzesadzać je… nic to, że jedna ugryzła mnie w policzek, najważniejsze, że Sprout nie miała o mnie do powiedzenia nic negatywnego) i wymuszony obiad, ale z pewnością byliśmy pierwszymi osobami, które wyszły z Wielkiej Sali po posiłku.
-No, dobra… to wy działajcie, a ja pójdę pokręcić się w pobliżu skrzynki z kartami.- powiedziała cicho Pansy, gdy znaleźliśmy się na piętrze. Pokiwaliśmy z Danem głowami i weszliśmy pojedynczo do biblioteki. Trzeba było dalej wczuwać się w rolę.
-Tylko pamiętaj, nie za mocno.- szepnąłem kątem ust do Dana, zanim przekroczyliśmy próg komnaty. Dan odmruknął:
-Nawzajem.- i wszedł. Ja odczekałem chwilę i także wszedłem.
Pansy stała przy pierwszym regale z archiwalnymi numerami Proroka i uważnie oglądała okładki. Kiedy ją mijałem, uniosła głowę i złapała mnie za rękaw.
-Draco, porozmawiajmy chwilę, proszę cię.
-Wiesz co… mam akurat co innego na głowie.- odparłem pół grzecznie, pół oschle. Pansy zagryzła wargi. Rzuciłem jej chłodne spojrzenie i rzuciłem przez ramię, odchodząc:
-Trzeba było wcześniej o mnie pomyśleć!
Chyba nie jest źle, pomyślałem w duchu i tłumiąc uśmiech, ruszyłem dalej. Dana znalazłem „przypadkiem” przy dziale z księgami dotyczącymi quidditcha. Pani Pince była w pierwszej sali, odkurzała wysoki regał. Dan odwrócił się na mój widok i zamarł z księgą w dłoni i błyskiem ironii w oku.
-Co ty tu robisz, Malfoy?- zapytał pogardliwie, rzucając mi spojrzenie z wyżyn swego kunsztu aktorskiego.
-Robię to, na co mam ochotę, a tobie nic do tego, Rogers,- przybliżyłem się do niego i wycedziłem mu prosto do ucha. -a że akurat teraz mam ochotę dać ci w zęby, to już twój problem! Radzę ci, zostaw ją w spokoju, bo pożałujesz!
-Podobno z nią nie chodzisz, Malfoy…- odgryzł się, przyjmując pozę pobłażliwą. -…żyjesz chyba w złudnym przeświadczeniu, że wszystkie laski na ciebie lecą!
-Taki jesteś mądry?- syknąłem, sztyletując go wzrokiem. -No to patrz!
Wytrąciłem mu książkę z ręki.
-Ojej… podarła się.- zaszydziłem z jadowitą słodyczą w głosie, podnosząc de facto zniszczony wolumin. -Ciekawe, czy pani Pince się ucieszy…- przelotnie stwierdziłem, że Dan ma żądzę mordu w oczach i że zaciska kciuki do białości, lecz odwróciłem się na pięcie i uniosłem książkę do góry, wołając w kierunku bibliotekarki:
-Pai Pince, on rozda…
Urwałem, bo Dan pchnął mnie na szafkę. Zamroczyło mnie lekko. Potrząsnąłem głową i wyprostowałem się.
-Taki z ciebie rycerz?- sapnąłem i rzuciłem się otwarcie na niego z pięściami. Przewróciliśmy się obaj na podłogę między regałami i zaczęła się jawna walka. Nie mogliśmy udawać, że się bijemy, bo od razu by podpadło ,a tak pierwsi gromadzący się wokół nas gapie, w większości młodsi, jęli tworzyć tłumek wokół nas i zagrzewać nas do walki. Nie trwało to długo. Już po dwóch minutach pojawiła się wściekła pani Pince, odepchnęła uczniów i, twardo ująwszy nas za karki szponami, postawiła nas prosto, wyzywając:
-Łobuzy, niczego nie szanują! Kto to widział bić się w bibliotece?! Zaraz pójdziemy do wychowawcy i będzie spokój!
Dyszeliśmy ze zmęczenia i udawanej złości. Nie powiem, żebyśmy aż do tego stopnia chcieli się poświęcać dla jednej głupiej książki, żeby wylądować u Snape’a, więc trochę nas wystraszyły jej słowa.
-Nie, nie, pani Pince, oni nie chcieli…- usłyszałem czyjś głos i prawie osłabłem z ulgi. Koło bibliotekarki pojawiła się zarumieniona Pansy. Spojrzała na nas bez słowa i dodała:
-Oni zaraz wstaną, naprawdę, proszę…
-A tobie co do tego?- Pince obrzuciła ją niechętnym spojrzeniem. -Jak można tak się zachowywać w bibliotece??!
-Wiem, że nie można, ale…- Pansy zrobiła skruszoną minę i powiedziała bardzo cicho, bardzo mocno się czerwieniąc:
-Oni się bili o mnie.
Tłumek zaczął szemrać. Spojrzałem z niechęcią na Dana a on odwdzięczył mi się tym samym, choć pewnie myślał to samo, co ja: Udało się!
Dzięki interwencji Pansy skończyło się to całkiem polubownie. Pince kazała nam tylko porządnie się otrzepać, jawnie pogodzić i nie powtarzać takich bulwersujących ekscesów (zdaje się, że najbardziej ją ułagodziło to, iż biliśmy się o dziewczynę…); tak więc wyszliśmy cało z opresji, która mogła się skończyć szlabanem na przykład. Kiedy tylko udało nam się jako tako doprowadzić do ładu, szybko poszliśmy na schody do Wieży Północnej. Crabbe i Goyle mieli pilnować Łazienki
W Wieży kręciło się trochę uczniów, niemniej był spokój, którego potrzebowaliśmy do omówienia całej sprawy.
-No i jak, wiesz, co to za książka?- zapytałem z punktu, gdy usiedliśmy na stopniach. Pansy pokiwała głową.
- Najsilniejsze eliksiry , wypożyczone na miesiąc.
-O rany, a po co im to?- zainteresował się Dan, prawie maskując zawód. Spojrzał pytająco na mnie i na Pansy. -Snape nic o tym nie wspominał.
Wzruszyłem ramionami.
-Nie wiem… widać po coś było im to potrzebne, może Granger chciała poszerzyć swoją wiedzę, żeby móc zarobić sto punktów dla domu.
Mi też trudno było ukryć nutę rozczarowania, jakim okazała się wypożyczona tajemnicza książka. Nie mówię, żeby od razu coś o wiele mówiącym tytule ale chociaż jakiś ślad a nie tak neutralne dzieło, że bądź tu mądry!
Pansy dodała z otuchą:
-Jest jeszcze coś. Zgadnijcie, za czyim pozwoleniem wypożyczyli te … Eliksiry .
-Na pewno nie McGonnagall i nie Snape’a.- wyliczył Dan.
-Sprout? Eliksiry ewentualnie przydają się tylko w zielarstwie, jeśli już nie na zajęciach ze Snapem.- dorzuciłem. -Kto?
-Gilderoy Lockhart.
Omal nie rozdziawiliśmy buź. Pansy była najwidoczniej zadowolona z efektu, jaki wywołała, bo natychmiast kontynuowała:
-I wyobraźcie sobie, że wcale nie podrobili jego podpisu, widziałam, oryginał jak byk!
-O matko, przecież to palant nieziemski, ale chyba nie aż tak, żeby zgodzić się na wypożyczenie takiej książki? Bądź, co bądź, to Dział Zakazany!
-Widać się zgodził, bo wypożyczyli. Sami wiecie, jak on lubi Granger.- Pansy oplotła ramionami kolana i zapatrzyła się w przestrzeń. -Pytanie, co oni mogą kombinować, że wypożyczyli na miesiąc… jeśli szukają jednej receptury, wystarczyło wypożyczyć na chwilę…
-No tak, ale wypożyczenie na dłuższy czas jest mniej podejrzane, niż wypożyczenie na pięć minut.- poszedłem tokiem jej myślenia.
-Może ten miesiąc ma jakieś szczególne znaczenie?- Dan przyłączył się do „burzy mózgów”.
-1 grudnia nie ma nic szczególnego.- mruknęła Pansy. -Żadne z nich nie ma urodzin, imienin, nie ma święta, nic. Kompletnie normalny dzień.
-Nie w tym roku.- zwróciłem jej uwagę. -Pięć dni przed wymianą z Durmstrangiem.
-I co, chcąc otruć Karkarowa? Nie, do kitu… może po prostu wypożyczyli na miesiąc, żeby było w razie co, ale i tak przepiszą sobie, co trzeba…
-Sugerujesz, żeby przetrzepać każdą kartkę z ich toreb? No, z tym może być problem.
-Nie wymądrzaj się, dobrze? Masz jakiś pomysł?
-Nie, poza jednym: poczekajmy ten miesiąc, bądźmy czujni, a nuż coś wytropimy.- odpowiedziałem łagodnie. -Wkurza mnie to, że nic nie wiemy z n o w u , ale przecież chłopaki ich śledzą no i zawsze mamy do rozrywki Komnatę Tajemnic. A propos, wydobyłaś może egzemplarz Historii Hogwartu ?
-Nie.
-Słuchajcie, jeśli chodzi o Historię Hogwartu , to ja mogę napisać do matki, niech mi przyśle swoją wersję, zdaje się, że kiedyś coś o tym wspominała.- odezwał się Dan.
-Dlaczego mówisz o tym dopiero teraz??!- naskoczyliśmy na niego chóralnie z Pansy.
-Bo dopiero sobie przypomniałem, a nie mogłem ci powiedzieć przez cały dzień, skoro byliśmy pokłóceni!- zawołał obronnym głosem Dan.
-Leć do sowiarni i natychmiast napisz, żeby ci przysłali.- zarządziła Pansy.-Przy okazji zajrzyj do chłopaków, co?
-Jasne, już się robi.- Dan poderwał się i szybko wyleciał z klatki schodowej, jakby się za nim paliło. Pansy potrafi być niezwykle stanowcza
Kiedy zostaliśmy sami, poczułem, jak naprawdę zmęczony jestem. Rozbity łuk brwiowy znowu zaczynał piec mimo wizyty u Pomfrey. Pansy uśmiechała się pod nosem.
-Co jest?- zapytałem, opierając się o drugi stopień. -Nabijasz się ze mnie?
-Nie, po prostu… dobrze ci dzisiaj poszło.- uśmiechnęła się szerzej i usiadła bliżej mnie. -Naprawdę, byłam pod wrażeniem.
-Dzięki. Gdybyś wtedy nie przyszła, chyba wylądowalibyśmy na dywaniku u Snape’a.
-Na pewno nie.- położyła mi rękę na ramieniu. Poczułem jakieś ciepło, rozchodzące się falami po moim ciele i ująłem drugą jej dłoń swoją. Pansy ma bardzo delikatne, zgrabne dłonie, pisałem już o tym? Uśmiechnąłem się do niej także. Spuściła głowę, zagryzając lekko dolną wargę a potem uniosła ją i spojrzała na mnie pewniej. Zbliżyła twarz do mojej. Poczułem łaskotanie jej oddechu na swoim policzku a w chwilę później jej wargi na swoich. Przyciągnąłem ja bliżej siebie i odwzajemniłem pocałunek, wdychając zapach jej włosów i szaty, obejmując ją mocno zupełnie tak, jakby była kruchą istotką z porcelany, której nie mogę upuścić.