Witam! Oto wyjątkowa, długa notka specjalnie dla Was pod choinkę. 8 stron, powinniście być zadowoleni ;) Chciałam przy tej okazji złożyć wszystkim najserdeczniejsze życzenia, wesołych, zdrowych, spokojnych, magicznych Świąt i udanego Sylwestra! Co do pamiętnika Marty Pears - ogłaszam wszem i wobec, że problem techniczny został przed najwspanialszego na świecie Admina rozwiązany i dzisiaj do południa postaram się dodać brakujące notki oraz nową! Cóż, tyle ode mnie - czytajcie i komentujcie, buziaki!
->>> ->>> ->>> ->>>
Dom Dana może i z zewnątrz nie prezentował się jakoś szczególnie, jednakże w środku wyglądał całkiem swojsko i naturalnie. Był też sporo jaśniejszy i przestronniejszy w pewnym sensie od naszego wnętrza i bardzo mi się to podobało.
Dan właśnie zbiegał ze schodów, gdy weszliśmy.
-Siema, stary!- klepnął mnie w plecy, błyskając zębami. -Dobrze cię znowu widzieć!
-Cześć.- parsknąłem mimowolnym śmiechem.
-Chodź, pokażę ci mój pokój.
-O ile jest co pokazywać.- dodał jego ojciec. Dan spojrzał na niego z oburzeniem i zaprowadził mnie na piętro.
Jego pokój okazał się być całkiem miłym, pomalowanym na chłodną zieleń poddaszem, zastawionym sosnowymi meblami. Skromniej, niż u mnie, ale też fajnie (jak nie fajniej).
-Chcesz może coś do picia?- zapytał, zatrzymując się w pół gestu zamykania drzwi.
-Nie, dzięki.
-OK.
Dan zamknął drzwi i usiadł na obrotowym krześle, naprzeciwko swojego łóżka, zasłanego ciemnozieloną kapą z włóczki. Kapa przetykana była tu i ówdzie białą nicią.
-Ładnie tu.- powiedziałem, udając, że się rozglądam. -Nie masz bałaganu…
-Taa…- parsknął śmiechem. -Od kiedy nasza skrzatka zdechła, sami musimy dbać o porządek. Czasami jest to upiorne, ale da się przeżyć.
-Skrzatka wam zdechła?- zainteresowałem się mimo woli.
-Taa, dwa miesiące temu.
-I nie macie nowej?
-Jakoś nie. - Dan zaśmiał się złośliwie. -Wiesz, to kwestia tego, że my trzymamy służbę raczej… krótko. Mówią, że Elma- tak się nazywała skrzatka Rogersów- zdechła z przepracowania, ale tak naprawdę, to zdechła ze starości. Wiesz, była jeszcze u moich dziadków i parę lat ostatnich u pradziadków.
Uśmiechnąłem się blado. Tak, ciekawe, kiedy nasz Zgredek zdechnie…
Zapadła chwila milczenia. Nagle przypomniałem sobie z niemiłym kujnięciem w brzuchu, dlaczego tu jestem i wpadłem w fatalny humor. Zastanawiałem się, czy nie lepiej jednak było jechać z ojcem do Munga, gdy Dan zapytał ciszej i poważniej:
-Słuchaj, czy naprawdę twoja mama… spodziewa się dziecka?
-Naprawdę.-westchnąłem z pozoru ciężko, choć fakt, w jaki sposób Dan o to zapytał, dał mi do zrozumienia, że nikt tu raczej ze mnie kpić nie będzie.
-Aa. To dlatego byłeś ostatnio w budzie taki przymulony?- zapytał, ze zrozumieniem kiwając głową.
-Ja przymulony?- oburzyłem się natychmiast. -Co ty. Może tylko - zmęczony. No, wiesz, matka, to wulkan energii a my z ojcem czasem mamy tego trochę powyżej uszu.- odpowiedziałem, beztrosko wyciągając się na jego łóżku i patrząc na skośny sufit. Fatalny humor ulatniał się niczym odór z garnka, w którym Zgredek wygotowywał swoje skarpety (nie żartuję, to-to naprawdę musiało wygotować swoje… ekhem… ubranie , żeby nadawało się do noszenia! Samo pranie nie wystarczyło…) -Naprawdę fajny masz ten pokój.
-Dzięki. - odpowiedział machinalnie, myśląc o czymś innym. -A ktoś o tym wie?
-Pansy.
-No jasne. Jak mogłem zapytać.- powiedział nieco złośliwie. Spojrzałem na niego koso lecz on nadal się uśmiechał.
-Oj, Draco, nie bądź mruk, bo ci to nie wychodzi. Różne kataklizmy się zdarzają, ale ciąża nie jest najgorszym z nich. Spójrz na nas: moja starsza siostra właśnie przedstawiła nam swojego narzeczonego i okazało się, że to jakiś cieśla z Dover. Czaisz? Cieśla z Dover!
-Może to taki zakamuflowany cieśla.- podsunąłem. -Wiesz, niby robi swoje, a naprawdę śledzi charłaków i tym podobne…
-Annie też tak powiedziała ojcu.- zachichotał. -Żebyś widział, jak chłopak się zwijał, żeby wyjść na swojego… bajka!
-Twój ojciec pozwoli jej na ślub? Przecież w końcu wyjdzie na jaw, że to zwykły…
-Chłopaki, przyniosłam wam oranżadę, babcia nalegała.- drzwi do pokoju otworzyły się i do środka weszła dziewczyna z warkoczem koloru marchwi. W dłoniach trzymała tacę z wysokimi szklankami oraz pękatym dzbankiem pełnymi jasnożółtego płynu. Była bardzo podobna do Dana i chyba tylko dlatego poznałem, że to musi być Annie. -Byłoby fajnie, gdybyś nie kłapał dziobem na prawo i lewo o tym, że Thad nie… no wiesz.- spojrzała na swojego brata, stawiając tacę na biurku i zarumieniła się lekko. -Bo cofnę te dwa galeony, jakie ci obiecałam!- dodała groźnie, obejrzała się na mnie i wyszła z pokoju. Dan wytknął język a potem skrzywił się do mnie.
-Nie dość, że wariatka, to jeszcze skąpa…- powiedział z miną męczennika.. -I dziel tu z taką pokój…!
-Przecież chyba nie gnieździcie się tu we dwójkę?- zdziwiłem się i rozejrzałem po pokoju. -Myślałem, że Annie nie mieszka z wami.
-Bo nie mieszka, ale przyjeżdża na wakacje.- wyjaśnił z niesmakiem Dan. -A jak ona przyjeżdża, to rządzi się jak szara gęś i chciała mnie stąd wywalić, bo tu ma więcej światła,- potem się dowiedziałem, że Annie jest malarką-ale przez dwa dni darliśmy ze sobą koty, aż starzy tego nie wytrzymali i kazali jej zająć gościnny albo wracać do Dover. Mówię ci, świat staje na głowie!
-Niezłe masz życie tutaj.- stwierdziłem, śmiejąc się i sięgając po lemoniadę. -Mam nadzieję, że Laura nie będzie taką jędzą.
-O, proszę, widzę, że już zaczynamy akceptować istnienie siostrzyczki?- zauważył z dobroduszną kpiną. Faktycznie, kiedy powtórzył mi to, co przed chwilą powiedziałem, uświadomiłem sobie, że to chyba pierwszy raz, gdy powiedziałem o siostrze po imieniu i w dodatku tak przychylnie…! Dan ma rację: świat staje na głowie.
Dan zabrał mnie na przechadzkę po okolicy. Poszliśmy do jakiejś spokojnej dzielnicy i strasznie się nabijaliśmy z dzieciaków, które owijały się wokół trzepaka i strasznie się dziwiły, że spadają, bo my obrzucaliśmy je małymi kamyczkami, jakimi usłany był podjazd do willi naprzeciwko.
-Czy wy zawsze musicie dręczyć te biedne bachory?- usłyszałem nad sobą znajomy głos i drgnąłem. -I bardzo cię proszę, Dan, nie podbieraj mi żwiru z podjazdu, bo ojciec znowu się wścieknie i niepotrzebnie stłucze filiżankę! Potem matka mi obcina kieszonkowe, bo musi na nowy serwis zbierać.
-Pansy??- omal nie przewróciłem się ze zdumienia i radości. -Co ty tu robisz, u diaska?
-Ja? Mieszkam tu i dziwię się twojej głupocie. - wzruszyła ramionami. - Ile razy pisałeś do mnie pod ten adres, głuptasie?
Wyszczerzyłem do niej zęby, czując, że gwałtownie wraca mi (stukrotnie powiększony!) dobry humor, takim mozołem odbudowywany przez Dana.
-Wybacz. Jestem ociemniały z wrażenia.
-Aha.- spojrzała na mnie uważnie. -A ty co tu robisz? Domyślam się, że go odwiedziłeś, - wskazała brodą Dana -ale z jakiej okazji?
-Moja matka jest w szpitalu.- powiedziałem bez zażenowania.
-Rodzi?!- zapytała Pansy nieomal bez tchu. Dan zaśmiał się ukradkiem.
-Chyba tak, nie wiem, w nocy zabrali ją ludzie z Munga.- odpowiedziałem, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat. Cholernie się cieszyłem ze spotkania z Pansy i nie chciałem marnować go na omawianie ciąży. -Nie skojarzyłem jakoś, że tak blisko mieszkasz, nie wiem, czemu.
-Jasne.- mruknęła raz jeszcze, ale uśmiechnęła się po swojemu. -O ile mnie nos nie myli, moja rodzicielka wzięła się za pieczenie babeczek. Wejdziecie?
-Głupie pytanie!- zapalił się Dan. -Z truskawkami czy malinami?
-Nie wiem, chyba z czereśniami… brzmisz jak Crabbe.- parsknęła śmiechem i powiodła nas w górę podjazdu. -Tylko jeden warunek: musicie mi pomóc z podlaniem róż z tyłu domu.
Faktycznie, kiedy weszliśmy na podjazd Parkinsonów, zobaczyłem pękatą, jasnozieloną konewkę przy krawężniku, oddzielającym żwirek od „obramowanego” tujami trawnika.
Ile frajdy mieliśmy z obsługiwaniem węża i konewki, tego się opisać z pewnością nie da (Pansy ma za sąsiadów mugoli, dlatego musi udawać, że nie jest czarownicą i wszystkie domowe oraz ogrodowe prace robi na pokaz ręcznie, zresztą jej rodzice też). Wszyscy troje byliśmy mokrzy od stóp do głów a ja dodatkowo miałem zabłocone nogawki spodni. Nie przejmowaliśmy się tym jednak, bo mieliśmy z tym świetny ubaw - dawno nie czułem się tak beztrosko i fajnie. Nie wiem, czy krzaczki dostały tyle wody, ile powinny, bo bardziej zajęci byliśmy oblewaniem siebie wzajem, ale cóż… Gdy pani Parkinson wyszła na taras i zobaczyła nas, suszących się na deskach niczym na pomoście, najpierw wyraziła zdumienie parą niespodziewanych gości, ale że nas znała, szybko jej uczucia ukierunkowały się na nasz pożałowania godzien wygląd. Omal nie upuściła blachy z babeczkami, wołając:
-Czyście zmysły postradali? Wyglądacie, jakbyście skąpali się w rzece! Pansy, a tak cię prosiłam, żebyś uważała!
-Oj, mamo daj spokój.- żachnęła się jej córka. -Nic nam nie będzie, wyschniemy. Lepiej daj te babeczki, bo Dan zaraz obślini podłogę.
Zgodnie zaśmialiśmy się prócz Dana, który obrzucił nas spojrzeniem jednoznacznie świadczącym o naszym niezdrowym umyśle i poddał się opiece mamy Pansy. Wyraźnie jej się spodobał ciemnowłosy, opalony, roześmiany Dan - widać to było w sposobie, w jaki nakładała mu ciastka, pytała o ich smak oraz ofiarowała jeszcze raz upranie ciuchów! Ach, jaka szkoda, że mnie tak miło nie traktowała…
Kiedy skończyliśmy (Dan zrzucił tylko jedną babeczkę, gdy próbował dać mi w nos za nabijanie się z jego kremowych wąsów), rozmawialiśmy jakiś czas, kryjąc się w cieniu werandy i patrząc na harmonijny, geometryczny ogród Parkinsonów. Pansy grzecznie zapytała tylko o stan mojej mamy i więcej nie poruszała tego tematu, za co byłem jej wdzięczny. Zamiast tego, mówiła dużo o swoich wakacjach i pozwalała gadać Danowi. Ja siedziałem, słuchałem, piłem wodę z sokiem malinowym i czułem, jak odżywam z każdą upływającą minutą.
-No, więc jak wrócę, to już będzie połowa sierpnia, trochę głupio, ale mojej matki nie przegadasz.- powiedziała, rozkładając ręce i zerknęła na mnie.
-Tak, ale fajnie masz, też bym chciał kiedyś do Barcelony jechać… to musi być czadowe miejsce.- westchnął tęsknie Dan, spoglądając z niemniejszym żalem na pusty talerz po ciastkach.
-Słuchajcie, a słyszeliście już może, kto będzie nas uczył obrony w tym roku? No, bo Lockiego nie mamy… po tym, jak go ze świrowało do cna spotkanie z Potterem i bazyliszkiem w Komnacie.- zadrwiła. -Kto tym razem? Może jakiś transwestyta?
(Prawda, zapomniałem na śmierć napisać, że w Komnacie faktycznie był bazyliszek! Potter wlazł do środka z rudym po tym, jak znikła tam siostra rudego i wrócili cali i zdrowi . Wieść głosi, że zaszlachtowali na śmierć bazyliszka a Locki tak się przejął podrapaną twarzą, że oszalał… no i tym sposobem Slytherin ZNOWU przegrał z Gryfonami walkę o puchar domów i ZNOWU nie mamy nauczyciela OPCM. Co za fatum jakieś!)
-Nie, to już lepiej by było: homo.
(Druga rzecz, o której zapomniałem napisać: ostatnio pojawiła się seria podejrzeń co do orientacji seksualnej niektórych urzędników - oczywiście, tak idiotyczny temat mógł tylko wymyślić pacan naczelny z Żonglera , czyli czołowego szmatławca naszego światka i strasznie to się podobało starszym Ślizgonom, którzy utkali z tego serię wrednych kawałów a młodsi, czyli my poniekąd, podchwyciliśmy)
-A poważnie, to naprawdę ciekawe, kogo Dumbo znajdzie w tym roku.- zacząłem myśleć na głos. -Jeden facet zginął, drugi stracił zmysły… szczerze mówiąc, powinien mieć problem ze znalezieniem kogoś kompetentnego , ja gdybym się wstrzymał na miejscu ewentualnych kandydatów, gdybym wiedział, co się działo w poprzednich latach.
-No, tak, ale z drugiej strony, on musi kogoś znaleźć, obrona jest zbyt ważnym przedmiotem, żeby zrezygnować z niego.- Pansy oparła bronę na pięści i spojrzała ze zmarszczonymi brwiami na zasypany różowymi kwiatami krzew magnolii. -Słyszałam, że któryś z naszych nauczycieli uczył tego w przeszłości…
-Snape!- wpadł jej w słowo Dan. Pansy spojrzała na niego z niesmakiem.
-Co: Snape. Snape uczył eliksirów od zawsze, wiesz przecież.- mruknęła lecz jakaś jasność, bijąca z twarzy Dana kazała jej przytrzymać wzrok na nim. -Ej, dobrze się czujesz?
-Aaaa!- spojrzałem na niego ze zrozumieniem i pokiwałem z satysfakcją głową. -Ty masz łeb, stary, ty masz łeb! Pansy - zacząłem jej wyjaśniać.- wiesz, czego Snape zawsze chciał nauczać? Obrony. Teraz mamy wolne miejsce, więc…
-Faktycznie.- ożywiła się nieco, lecz prawie natychmiast spochmurniała. -No, tak, ale kto by wtedy uczył eliksirów? Wiecie, mimo wszystko ten przedmiot jest… bardzo ważny i Snape naucza go bez wątpienia fenomenalnie i wątpię, żeby Dumbledore chciałby nagle przenieść go na stanowisko nauczyciela OPCM.
-Dobra, ale łatwiej jest chyba znaleźć utalentowanego nauczyciela eliksirów niż obrony, zwłaszcza patrząc na to, co dzieje się z nauczycielami na tym stanowisku.- Dan nie dał się zbić z tropu. -O ile wiem, Snape naucza w Hogwarcie ładnych parędziesiąt lat i nigdy nie miał nawet kataru.
-No, nie wiem…- Pansy wahała się. -W sumie, chciałabym, żeby Snape uczył obrony i eliksirów też… sama nie wiem.
-A ja myślę, że jak ładnie się to wyłoży Dumblowi, to on musi ustąpić przed naszą solidną argumentacją, nie ma siły.
-Draco, z księżyca spadłeś?! Przychodzi troje Ślizgonów z drugiego roku i mówi: ‘Panie dyrektorze, bo my chcielibyśmy, żeby profesor Snape nauczał obrony przed czarną magią’… kto to kupi?
-No, dobrze, to nie musimy iść koniecznie my, możemy przecież zrobić ankietę wśród Ślizgonów, na pewno wszyscy się zgodzą! Sto czterdzieści do trzech!
-Daj spokój, na pewno nikt nie weźmie tego pod uwagę, zresztą, moglibyśmy to zrobić dopiero we wrześniu, a zwracam ci uwagę, że wtedy nauczyciel już będzie.
-Może się nie sprawdzi? Jak to będzie taki drugi Lockhart, możemy prosić po semestrze…
-…coś ty, na jeden semestr się nie opyla, zresztą, kto wie, może sam odejdzie po roku? Nie pamiętam, czy jakikolwiek nauczyciel obrony wytrzymał w Hogwarcie dłużej, niż rok.
-No to w przyszłym roku zrobimy takie coś, no, jak to się zwie…
-Petycja.
-Właśnie, ułożymy petycję, zbierzemy podpisy wszystkich z naszego domu i…
-I co? I postraszymy tym Dumbla?
-Oj, dlaczego ty zawsze musisz być na nie?! Poza tym, jeśli zrobimy to odpowiednio wcześnie, dajmy na to: w maju, zostawimy dyrekcji trzy miesiące na rozpatrzenie sprawy, to wystarczy!
-Tak, a po roku Snape będzie musiał odejść, skoro jest tak, jak mówi Pansy i co wtedy? Ani eliksirów ani obrony!
Tak sprzeczaliśmy się jeszcze przez prawie godzinę i nie doszliśmy do niczego. Petycja uzyskała jednak najwięcej aprobaty ze wszystkich idei wkręcenia Snape’a w nauczanie pechowego przedmiotu. Znużeni dyskusją a także wzmagającym się upałem weszliśmy do środka (dom był porządnie klimatyzowany) i ulokowaliśmy się w pokoju Pansy. Tak dotrwaliśmy do momentu, w którym zegar skądś tam wybił pierwszą.
-Rany, zapomniałem, na pierwszą miał być obiad!- zawołał Dan.
-Spokojnie, w kwadrans bez problemu wrócicie.- uspokoiła nas Pansy.- Odprowadzę was.
W efekcie wszystko przedłużyło się do trzydziestu minut, bowiem Pansy zeszła powiedzieć mamie, że zaraz wraca, na co mama kazała jej przy okazji wstąpić do sklepu po coś tam i to trochę trwało, to czekanie na nią itp. Gdy już w końcu dotarliśmy do posiadłości Rogersów, w progu powitała nas jadowicie uśmiechnięta Annie.
-O, witam panów spóźnialskich.- zachichotała złośliwie. -Myślałeś, że możesz przyłazić, kiedy chcesz, co?- spojrzała na brata. -Masz pecha, bo babcia specjalnie się spieszyła dla was z obiadem…
-Mądrala!- mruknął Dan, wytykając jej życzliwie język, ale kiedy weszliśmy do kuchni, minę miał nietęgą.
Kuchnia okazała się być bardzo podobna do naszej, tyle że tutaj meble były w odcieniach zieleni i złota, a u nas są w niebieskościach. Na owalnym, bukowym stole stał wielki talerz naleśników, posypanych cukrem pudrem i oblanych musem truskawkowym, a przy stole stała wysoka, zażywna kobieta z włosami wpadającymi w błękit, ułożonymi w natapirowane fale. W jej uszach dyndały kolczyki z czarnych pereł, usta miała pociągnięte rubinową szminką a cerę niebywale gładką i zadbaną. Wyglądała po prostu jak starsza dama i bardzo przypominała wicesekretarz Ministra. Jednak kiedy przemówiła, wydało mi się, że Annie i Dan mocno przesadzili w złowróżbnym wizerunku „babci”.
-Dan, złotko, czy ja nie mówiłam, że obiad podam o pierwszej?- zapytała łagodnie.
-Tak, przepraszam, babciu, straciliśmy upływ czasu, ale, widzisz, musieliśmy pogadać o ważnych sprawach.- pospieszył z wyjaśnieniem mój kolega. Prawie mnie rozśmieszyła jego pokora i niemalże skrucha. To wyglądało zupełnie tak, jakby bał się swojej babci… babci, która przemawiała takim łagodnym tonem!
-Ach, tak. No, oczywiście, zdarza się.- powiedziała i uśmiechnęła się słodko. Teraz i ja poczułem się nieswojo: jej uśmiech był… drapieżny. -No, cóż, w takim razie, naleśniki będę musiała dać kotu.
-Kotu?- przestraszył się Dan. -Ależ nie… my… my zjemy!
-Nie.- odpowiedziała bardzo łagodnie babcia. -Naleśniki zje Zefirek… ale skoro czas jest dla ciebie niczym, wyczyść proszę jego kuwetkę oraz zaceruj firanki, mamusia będzie się gniewała, nie rozumie, że Zefirek musi stracić energię i spalić jedzenie, żeby trzymać linię.
Poczułem, że stanowczo kręci mi się w głowie. Dan spojrzał na mnie z paniką i cudem powstrzymał się od jęknięcia.
-A… a czy Zefirek będzie jadł naleśniki, jak my będziemy czyścili kuwetę?- wyszeptał, przełykając ślinę.
-Nie, oczywiście, że nie… przecież nie wypuszczę go do ogrodu w taką pogodę!- babcia Dana oburzyła się niemalże i prawie uwierzyłem, że za oknem wali śnieg. Co innego bowiem nazwać można taką pogodą?! Przecież nie letni upał, do kroćset! -Pobiega sobie, biedaczek, po domu, ten chodnik u góry bardzo mu odpowiada… a, właśnie, mógłbyś go przy okazji odkurzyć.- spojrzała łaskawie na wnuczka i, ująwszy talerz z pachnącymi bosko naleśnikami w dłonie, wymaszerowała z kuchni, rzucając śpiewnie w naszą stronę: Do roboty, chłopcy!
Dan jęknął, jak tylko szatańska babcia znikła z horyzontu i spojrzał na mnie wzrokiem jednoznacznie mówiącym, że wpadliśmy w łajno po uszy.
-Powiedz, że ona nie kazała wyczynić kuwety i chodnika, powiedz, że to sen!- w jego wzroku widoczna była bezdenna rozpacz.
-Ej, stary, nie łam się, to w końcu tylko twoja babcia. Ma kota na punkcie kota, ale poza tym jest całkiem równa!
Nawet ten kot na punkcie kota go nie rozśmieszył, zrozumiałem więc, że to nie jest zwykła babcia i zwykłe polecenia.
-Draco, czy ty widziałeś kiedykolwiek kocią kuwetę?- zapytał mnie, kiedy wyszliśmy z kuchni i poszliśmy w głąb mieszkania. -I kota?
-Co za głupie pytanie, jasne, że widziałem! Kiedyś jakaś znajoma rodziców chwaliła się swoim kotem i pokazywała nowoczesną kuwetę, wiem, jak to wygląda.- wzruszyłem ramionami. -A co?
-A to, że kuweta Zefirka- skrzywił się tak, jakby nazwał szlamę po imieniu. -jest co najmniej pięć razy większa od zwyczajnej, bo zdaniem mojej babci, jej kot cierpi na klaustrofobię i musi mieć dużo miejsca, nawet na załatwianie potrzeb fizjologicznych! O legowisku nie wspomnę, babcia zawsze wozi ze sobą antyalergiczną poduszeczkę z koziej wełny, specjalnie wyprofilowaną, żeby cały kręgosłup Zefirka odpoczywał.
Tak, muszę przyznać, że to brzmiało… lepiej, niż kot na punkcie kotów. To był, rozpatrując w kategorii kociej, gepard na punkcie kota!
Kuweta Zefirka była masakrycznych rozmiarów. Wyczyścić to i wysypać starannie pachnących miętą żwirkiem było nieoczekiwanym wyzwaniem i zajęliśmy się tym (byłoby nieuprzejme, gdybym nie pomógł Danowi) tak porządnie, że gdy coś otarło się o moje kolana, wrzasnąłem ze strachu i rozsypałem całą torebkę żwirku na dywanie.
-Czego wyjesz?!- wrzasnął na mnie Dan (przypadkiem szturchnąłem go i wpadł prosto w szufelkę z kocimi… no, wiecie). -Szlag by to trafił, cały się ufajdałem… O, NIE!
Dopiero teraz zobaczył, że przy kuwecie stał kot. Nie byle jaki kot: całkiem duży, zapasiony, biały kocur o złośliwym wejrzeniu (przysięgam, że tak było!) i arystokratycznym wyrazie pyska. Nos miał posmarowany czymś białym (potem się okazało, że to wazelina, która miała uchronić nos Zefirka od poparzenia, w razie gdyby wymknął się na dwór), a futerko miał tak puszyste i doskonale ułożone, jakby ktoś go przed chwilą uczesał.
-To jest… Zefirek?- upewniłem się, patrząc na Dana, który właśnie stanął za fotelem i kurczowo trzymał się oparcia. Kiwnął bez słowa głową i głośno przełknął ślinę. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, ale on…
-Ty się boisz tego kota?- zapytałem, gdy w chwilę później gnaliśmy na złamanie karku po schodach w dół, nie bacząc nawet na poszarpane koszule i liczne zadrapania.
-A ty byś się nie bał?- zapytał i potknął się. Gdybym go nie złapał w porę, zleciałby na sam dół. Uznałem, że nie panuje nad sobą, więc zarządziłem odpoczynek na półpiętrze. Dan zwalił się ciężko na stopień i beznadziejni spróbował złączyć poszarpane mankiety w jedną całość. Ja spojrzałem tylko na swoje spodnie, wyglądające jak po przejściu przez szatkownicę i ryknąłem śmiechem. Dosłownie płakałem ze śmiechu, przypominając sobie, jak to Zefirek (idealne imię dla takiego słodkiego kotka!), wyraźnie rozwścieczony tym, że grzebiemy w jego „kibelku” rzucił się na nas z pazurami i kiełkami ostrymi jak igła. Cała walka trwała nie dłużej niż piętnaście sekund, ale była krwawa i okupiona licznymi szkodami dwojakiej natury. W głowie mi się nie mieściło, że zwialiśmy przed kotem i chyba Dan uświadomił sobie ten sam absurd, bo po chwili obaj śmialiśmy się jak dwa głupki.
W takim stanie zastał nas mój ojciec, który właśnie pojawił się w hallu.
Komentarze:
gorgie Piątek, 19 Grudnia, 2008, 18:18
TwOjA NoTkA JeSt SuPeR ZwŁaSzCzA TeN WąTeK o Tym KoCiE ZeFiRkU(FaJnE Imię)No I TeRaZ NiE mOżNa SiĘ DoCzEkAć Co BęDzIe DaLeJ....
Ten wpis był rewelacyjny - a który z Twoich nim nie był? Pełen humoru, wigoru i codziennego życia. Zwykły dzień czarodziei wśród mugoli. Rzadko się o tym czyta. Najlepsza jest babcia i Zefirek(cudownie urokliwy koteczek), sympatyczne postacie. Piszesz genialnie-barwne opisy, nie wiem czy na tej stronie ktoś Ci pod tym względem dorównuje. Pierwszy raz znalazłam u Ciebie jedną jedyną nieprawidłowość, jest nią literówka:
,,i beznadziejni spróbował"=-zgubiłaś ,,e"
Heh, w końcu sprawdza się powiedzonko ,,nie ma ludzi idealnych", byłam skłonna powiedzieć, że tak nie jest.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny wpis(oby tak samo długaśny jak ten).
Pozdrawiam;]
Ta notka jest po prostu powalająca, rewelacyjna, wciągająca, buchająca energią, dowcipem i bardzo dobrym Twoim stylem. Znalazłam tylko jedną literówkę, więc nie napiszę. Świetne pokazane uczucia, no i ten Zefirek... Po prostu zwalił mnie z krzesła!
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz u mnie!
Lara
Aha, jako, że mnie przez jakiś czas na tej stronie nie było, bardzo proszę o przesłanie mi Twojej nowej książki. O ile nie sprawi Ci to kłopotu. Mój mail: zuzi@sapo.pt Gdybyś mogła, to napisz w treści/tytule "książka Marty G". Żebym wiedziała co to za mail
Z góry dziękuję i jeszcze raz pozdrawiam.
Najbardziej spodobała mi się cała akcja z kotem. Jakbym czytała o swoim, z małym wyjątkiem, bo mój jest czarny, ale wredny i złośliwy.
Uwielbiam Twój styl, to jak piszesz, Twoje pomysły, więc mój zachwyt tą notką może uważać się osobie postronnej chorobliwy ;D
Podoba mi się postać diabolicznej babci ślepo zakochanej w kocie.
Właśnie mi się przypomniało jak Kitek skoczył wczoraj na choinkę, a rodzice zamiast go zganić zachwycali się tym, że jest taki dzielny i sam sobie potrafi otworzyć salon.Tiaa..
Tylko ja wiem o jego diabolicznym planie podboju świata. Ok., zaczynam gadać od rzeczy.
Podsumowując i powtarzając się: bardzo mi się podoba ten wpis, jestem ciekawa co będzie z siostrą Draco. Czekam na kolejny;)
P.S. Czy juz mówiłam, ze ten wpis jest cudowny? Nie? No to teraz to mówię;jest genialny!
K@si@@@ Poniedziałek, 29 Grudnia, 2008, 14:17
Marta już cie kocham za sam tytuł, bo wspomniałaś o mnie, gepardzie. xd
Poza tym to niewiele mam do dodania. Było bardzo zabawnie, wszystko ładnie opisane, z nutką ironii, sarkazmu. A te twoje metafory... O matko, a ten twój Draco to dopiero niezłe ziółko!
Masz super pomysły i nie gorzej je realizujesz. Naprawdę ten twój styl powala na kolana.
zgadzam się w 100% z poprzedniczkami - to było coś. Ale ja już nie chcę ci słodzić, tylko wstawiam potrójne W i spadam pisać notki ;P Jak mi się będzie chciało. haha.
U mnie new part.
Zapraszam ;**
Syrcia Wtorek, 30 Grudnia, 2008, 19:19
...Przepraszam, nie wyspałam się xdd.
Nocia rewelacyjna, tekst o tym że Lunio mozę być homo zwalił mnie z krzesła xddd
no nocia wrećza zjebista noo!!
Pozdrawiam i zapraszam do Księgi huncwotów - nowy wpis^^
Kochana! Przepraszam za moje tempo ! :*
Notka GENIALNA!
Wszystkich rozwalił kociak, za to ja płakałam przy wrednej babci! Jak ona z gracją zniszczyła młodym parę godzin życia xD hahah xD
Świetnie! :*
Zapraszam do Lokiego :*
Ja też przepraszm za tempo.
Kociak przecudny.
I muszę Ci powiedzieć, że Laura to idealne imię!
I jeszcze, że mi się strasznie podobało. Dan jest świetny, tak jak i jego chata. I kuweta.
Teksty też piękne.
Pozdrowienia!!!!;*
Rovena(ZKP) :* Piątek, 09 Stycznia;, 2009, 15:01
Kuweta rządzi!
Ale się przyczepie! HA ha ha! Nienawidzę emotikon w tekście!!!! Brrr...
Wybacz, że wcześniej nie skomentowałam twojej wspaniałej notki. Jest ona cudnym prezentem pod choinkę! :* Notka długaśna, poprawnie napisana i przezabawna. Świetne imię kota! Nieźle się uśmiałam ;) . Ogromniasta kuwetka = więcej sprzątania kocich odchodków Fajny pomysł z tą chorobą kota ;) A to sie uśmiałam ;) Pozdrawiam i zapraszam do mnie, jeszcze dzis dodam nową notkę! :*
Syrcia Poniedziałek, 12 Stycznia;, 2009, 19:43
zapraszam do Księgi Huncwotów
Carlosgangind Czwartek, 19 Lutego, 2015, 06:45
shelf life for viagra analogue sildenafil <a href=http://fast-sildenafil.com>Viagra</a> beta blockers alcohol sildenafil viagra and chemotherapy <a href=http://shopnorxmed.com>Buy Viagra</a> viagra search find edinburgh sites pages sildenafil citrate 25 mg
I'll put him on <a href=" http://necina.org/hydrea-onde-comprar-rj.pdf#tells ">hydreane riche prezzo</a> Two more service breaks at the start of the second set put the Scot within sight of victory and, although Youzhny cut the deficit to 4-3, Murray broke for the fifth time in the match to seal victory after one hour and 10 minutes.
<a href=" http://www.fundapi.org/stmap_0dc10.html#chaise ">como comprar digoxina</a> They enjoy the unofficial support of the nationalist Attack party, which has 23 seats. However Attack, whose anti-Roma and anti-Turkish policies have raised concerns among some EU officials, said its deputies were away in Brussels for meetings.
Osvaldo Środa, 07 Września, 2016, 05:37
I'll put him on <a href=" http://necina.org/hydrea-onde-comprar-rj.pdf#tells ">hydreane riche prezzo</a> Two more service breaks at the start of the second set put the Scot within sight of victory and, although Youzhny cut the deficit to 4-3, Murray broke for the fifth time in the match to seal victory after one hour and 10 minutes.
<a href=" http://www.fundapi.org/stmap_0dc10.html#chaise ">como comprar digoxina</a> They enjoy the unofficial support of the nationalist Attack party, which has 23 seats. However Attack, whose anti-Roma and anti-Turkish policies have raised concerns among some EU officials, said its deputies were away in Brussels for meetings.
Kelley Środa, 07 Września, 2016, 05:37
Another year <a href=" http://www.muuks.fi/harga-progesterone.pdf#january ">quanto costa dosaggio progesterone
</a> The hearing was originally called so defense attorney Kirk Nurmi could make arguments for his motion to vacate the jury's finding that Alexander's murder was especially cruel - an aggravating factor that qualified the crime to be punishable by death.
<a href=" http://www.muuks.fi/mobicool-prix.pdf#assistance ">comprar nevera mobicool
</a> The gist of the initiative is to get folks to rid their homes of carcinogens, which ties in nicely with legislation -- the Carcinogen-Free Label Act -- proposed by Rep. Ted Deutch, D-Fla. Early on, Deutch called Drescher to get her feedback on the idea. "What makes this a nice bill is it's non-regulatory and it's revenue-earning, which makes it very compatible for both sides of the party line," Drescher said.
Kelley Środa, 07 Września, 2016, 05:37
Another year <a href=" http://www.muuks.fi/harga-progesterone.pdf#january ">quanto costa dosaggio progesterone
</a> The hearing was originally called so defense attorney Kirk Nurmi could make arguments for his motion to vacate the jury's finding that Alexander's murder was especially cruel - an aggravating factor that qualified the crime to be punishable by death.
<a href=" http://www.muuks.fi/mobicool-prix.pdf#assistance ">comprar nevera mobicool
</a> The gist of the initiative is to get folks to rid their homes of carcinogens, which ties in nicely with legislation -- the Carcinogen-Free Label Act -- proposed by Rep. Ted Deutch, D-Fla. Early on, Deutch called Drescher to get her feedback on the idea. "What makes this a nice bill is it's non-regulatory and it's revenue-earning, which makes it very compatible for both sides of the party line," Drescher said.
Lioncool Środa, 07 Września, 2016, 09:09
I'll put him on <a href=" http://www.fundapi.org/lamisil-dermgel-preis.pdf ">lamisil once kaufen</a> Stocks on Wall Street dipped modestly, reversing initialgains after the market opened. Investors remained focused ongauging when the Fed will start to reduce its $85 billion inmonthly asset purchases, which has been a major driver of therally in equities this year.
<a href=" http://www.muuks.fi/precio-propecia-colombia.pdf ">propecia recepta</a> Speculation over a combination between Nokia and Alcatel-Lucent goes back several years, as both have struggled to compete with market leader Ericsson and low-cost Asian network equipment rivals Huawei and ZTE.