79.Chwila grozy i chwila ulgi,plażowanie z Walijczykami i nostalgiczna noc.
-Idziemy już w dół od co najmniej dwudziestu minut. Chyba czas, żeby pojawiła się jakaś droga w bok, co?- Pansy skrzywiła się i podniosła nogę. -W dodatku obtarłam sobie piętę i odechciało mi się wszystkiego. Gdzie my jesteśmy?
-Nie mam zielonego pojęcia, Pansy.- odpowiedziałem z rezygnacją i desperacją. -Mam wrażenie, że cały czas kręcimy się w kółko i że zostawiliśmy miasteczko daleko za sobą. Może odpocznijmy chwilę?
Pansy bez słowa usiadła na murku, który cały czas nam towarzyszył i zwiesiła głowę. Chyba naprawdę miała wszystkiego dość, od momentu, gdy zgubiliśmy Dana, przeszliśmy całkiem sporo i tylko bardziej się zakręciliśmy. Teraz naprawdę już nie wiedziałem, z jakiej strony przyszliśmy, nie mówiąc o tym, w którą powinniśmy iść, aby wrócić z powrotem do Coast New. Jak na ironię, nie mijał nas ani jeden człowiek, było pusto, ciemno i cicho.
Usiadłem obok Pansy i westchnąłem. Nie spojrzała na mnie, więc nieśmiało wyciągnąłem rękę i pogładziłem ją po gołym ramieniu. Ślicznie wyglądała w ciemnoróżowej bluzeczce na ramiączkach i białych szortach, ale zaczynało się robić nieco chłodnawo.
-Nie martw się, Dan i jego starzy na pewno są już od dawna w hotelu.- powiedziałem, żeby coś powiedzieć. -Zejdziemy na sam dół, na pewno gdzieś dotrzemy i zapytamy kogoś o drogę. Zobaczysz, pewnie będzie tak, jak gdy szukaliśmy…- urwałem, bo usłyszałem wyraźny szelest w krzakach za murkiem. Znieruchomiałem i spojrzałem na Pansy, która też zesztywniała. Palcem nakazałem jej ciszę, chociaż żadne z nas nie miało odwagi się ruszyć, a co dopiero - odezwać.
Szelest powtórzył się, wyraźniej i bliżej, niż przedtem. Przemknęło mi przez głowę, że to może być jakieś zwierzę, nie zdążyłem jednakże sprecyzować myśli, gdy usłyszałem coś, jakby chrząknięcie i pyknięcie. PYKNIĘCIE, takie, jak przy aportacji
-Na trzy zejdziemy.- powiedziałem bezgłośnie do Pansy, która siedziała, jak słup soli. Kiwnęła głową. Zgiąłem jeden palec, potem drugi, a gdy zgiąłem trzeci, oboje zeskoczyliśmy z murku. Pansy chciała w pierwszym przebłysku uciekać w górę, ale ja pociągnąłem ją za wydmę, którą wypatrzyłem wcześniej.
Padliśmy plackiem na piach, nie wiedząc, czy ten tajemniczy ktoś zauważył nas, czy nie i patrzyliśmy na siebie z przerażeniem. Po krótkiej chwili, gdy nic się nie działo, odważyłem się wychylić nos zza wydmy i skamieniałem.
Na ścieżce stał czarny, dość duży acz wychudzony pies. Rozglądał się, dysząc, przez chwilę patrzył w stronę naszej wydmy, ale potem spojrzał w inną stronę.
-Pansy, to tylko…- zacząłem ledwo dosłyszalnym szeptem, dotykając zimnej dłoni Pan i zaniemówiłem. Pies przemienił się w człowieka i oto teraz widziałem w odległości kilku stóp od siebie wysokiego, zarośniętego, zaniedbanego mężczyznę w podartych łachmanach, ze zmierzwionymi włosami i splątaną brodą. Choć był mrok, widziałem jego błyskające oczy.
Dziwny mężczyzna rozejrzał się czujnie a potem ruszył szybkim krokiem w stronę ścieżki, odbijającej w bok od naszej wydmy. W trzy sekundy znikł mi z oczu, a ja padłem z powrotem na ziemię i zamknąłem oczy, licząc w duszy do pięciu.
-Już go nie ma, pewnie jest daleko.- usłyszałem głos Pansy i otworzyłem oczy.
-Widziałaś go?- tyle tylko byłem w stanie z siebie wydusić. Pansy pomogła mi wstać - nogi miałem jak z galarety - i wróciliśmy ostrożnie na trakt. Rany boskie, kto to był, to musiał być jakiś wariat! Kto normalny kryje się po krzakach pod postacią psa?!
-Uspokój się.- syknęła, rozglądając się. -Nie rozmawiajmy tutaj o tym, wracajmy do góry, do tamtej wąskiej drogi.
Choć w duszy kotłowało mi się od rozszalałych myśli, obrazów i domysłów, usłuchałem jej. Pansy błyskawicznie odzyskała równowagę, zachwianą zniknięciem Dana a ja - przyznam się bez bicia - chętnie poddałem się jej dowodzeniu. W końcu mogłem na nią liczyć no i w tej sytuacji, lepiej było słuchać kogoś, kto mówił mądrze.
Minęło kolejne kilkadziesiąt minut, nim udało nam się wrócić na rynek. Nie pamiętam, jak szliśmy, dość, że natychmiast zapytaliśmy pierwszego lepszego przechodnia o drogę do Es Palomy i udaliśmy się do hotelu, bacząc uważnie na nazwy ulic oraz skrzyżowania. Kilkanaście minut później (szliśmy ciągle z górki) znaleźliśmy się z powrotem w eleganckim holu, gdzie zaraz dopadł nas nieludzko zdenerwowany Dan.
-Gdzie wyście łazili, jak rany Boga, myślałem, że was kto porwał i zabił!- wyrzucał nam, gdy wracaliśmy windą na swoje piętro. -Co wam odbiło, wiecie, co ja przeżyłem?
-A wiesz, co my przeżyliśmy?!- odparowałem, ciesząc się w duchu z tej idealnej okazji rozładowania skumulowanych we mnie emocji. -Trzeba było trzymać się z nami, a nie, odchodzić gdzieś i potem jeszcze na nas się drzeć!
-Ja się nie drę, przecież mówiłem, żebyście zaczekali!
-Zamknijcie się obydwaj, albo zamknę się w apartamencie i nie wpuszczę was do rana!- dotąd milcząca Pansy podniosła głos. Minę miała taką, że lepiej było z nią nie zadzierać, więc umilkliśmy, obrażeni i dopiero w pokoju zaczęliśmy dyskutować na nowo.
-Myślałem, że widzę Alexandrę , Polly i tego ich brata, obejrzałem się za nimi, a wy w tym czasie zniknęliście. Myślałem, że poszliście do przodu, więc pobiegłem dalej, ale was nie było. Cofnąłem się, zaczęłam zaglądać do każdego sklepu, bo, mówię sobie, pewnie zatrzymaliście się gdzieś i tyle. W końcu dałem za wygraną i uznałem, że jak tak dalej będę latał, to pogubimy się doszczętnie i postanowiłem wrócić do hotelu i tu na was poczekać. Czekałem chyba ze czterdzieści minut, w dodatku moi starzy wsiąkli gdzieś, ale bałem się wyjść znowu do miasta, żeby się z wami nie minąć. W dodatku sam pomyliłem ze trzy razy drogę do hotelu.
-A my szukaliśmy cię po każdej uliczce, wróciliśmy do tej restauracji, co jedliśmy w niej kolację, ale nie było ani twoich rodziców, ani ciebie. Uznaliśmy też, że po prostu dotrzesz sam do hotelu i też zbłądziliśmy.
-Wyszliśmy z miasta, doszliśmy chyba nad morze, bo tam były wydmy i wtedy stało się coś strasznie dziwnego.- Pansy spojrzała na mnie i opowiedziała Danowi o dziwnym psie w ludzkiej postaci.
-Jeśli zmienił się z psa w człowieka, to pewnie był animagiem, czyli posiada zdolność do zamieniania się w zwierzę i odwrotnie. - wywnioskował Dan, opierając się o ścianę i marszcząc czoło. -Ale jeśli animag, to teoretycznie nie miał czego się bać, na to jest licencja…
-Może jej nie miał?- podsunąłem.
-Coś ty, mówicie, że to był facet pod czterdziestkę, taki na pewno ma licencję, w końcu po co takiemu uczyć się na starość animagii? No i dlaczego się tak z tym krył…
-On wiedział, że ktoś go widział.- powiedziała ponuro Pan, podwijając nogi i oplatając je ramionami. -Moim zdaniem, uciekał.
-Mówiłem, że wariat.
-To nie był zwykły wariat, Draco. Gdyby był wariatem, gadałby do siebie, a nie zwiewał świadomie.
-Mógł mieć manię prześladowczą.
-Nie wyglądał na takiego. Mówię ci, on zwiał.
-Moim zdaniem, zwiał z psychiatryka i świeć Panie nad jego duszą, aby mu się powiodło.- zakończyłem, aby nieco rozładować sytuację, choć w gruncie rzeczy wydawało mi się, że było coś o wiele bardziej niepokojącego w zachowaniu tego człowieka - psa. Pogadaliśmy jeszcze trochę a potem po kolei zajmowaliśmy łazienkę. Z wybiciem pierwszej w nocy wszyscy byliśmy w łóżkach. Długo leżałem, wpatrując się w sufit i przypominając sobie tę mrożącą krew w żyłach chwilę na wydmie. A co, jeśli to nie był taki sobie zwykły wariat i teraz będzie grasował w Coast New, żeby nas znaleźć i zabić…?
Następnego dnia wstaliśmy dość późno, ale i tak musieliśmy czekać jeszcze prawie godzinę na rodziców Dana. Chyba wieczór im się udał, bo wyglądali na zmęczonych lecz zadowolonych (co za brak odpowiedzialności, ani słówka o tym, czy bezpiecznie dotarliśmy do hotelu i czy nie spotkaliśmy jakiś dziwnych nieznajomych!). Po śniadaniu poszliśmy na plażę i dużo czasu zmitrężyliśmy na znalezienie pustego fragmentu plaży. Wszędzie było pełno ludzi, leżaków, ręczników parasoli i małych, rozwrzeszczanych dzieciaków, o które trudno było się nie potknąć. W końcu jednak wyczailiśmy z Danem ładny kawałek pustego piachu nad wodą i ruszyliśmy z naszymi ręcznikami w tamtą stronę lecz w tej samej chwili z przeciwka na piach weszły trzy osoby.
-To nasz teren.- powiedziała Alexandra, odrzucając gniewnie warkocz na plecy i mierząc nas nieprzyjaznym wzrokiem.
-Al, daj spokój, to przecież ci z Londynu!- Polly uśmiechnęła się do nas wesoło. -Miejsca jest dosyć, możemy się rozłożyć wszyscy.
-Świetny pomysł!- ożywił się Dan. -Hej, tu jest fajnie!- zawołał do rodziców, którzy przedzierali się brzegiem morza ku nam.
Kiedy doszli, akurat zetknęli się z rodzicami Polly, Johna i Alexandry - parą bardzo sympatycznie wyglądających trzydziestolatków w jednakowych, białych strojach kąpielowych.
Podczas gdy dorośli nawiązywali kontakt, my rozłożyliśmy się szybko na piasku. Próbowałem pomóc dziewczynom w ułożeniu ręcznika i nadmuchaniu materaca, ale o ile Polly chętnie mą pomoc przyjęła, o tyle jej siostra skwitowała to gniewnym uniesieniem ramion i odęciem warg. Dan był chyba niepocieszony, gdy i jemu dostało się tak mroźnym spojrzeniem, gdy zaofiarował się, że pomoże Alex rozstawić parawan w hawajskich kolorach. Tylko jedna Pansy dawała sobie z nimi wszystkimi radę, bo John zaciągnął ją do wody i tam razem zaczęli się chlapać i śmiać. Natychmiast ruszyłem z odsieczą, co skończyło się kurczem w kostce po tym, jak przyjąłem wyzwanie Johna, by dopłynąć do pierwszej mielizny.
-Nie wolno pływać bez natarcia ciała wodą i rozgrzania mięśni.- powiedział dziarsko, gdy, zgięty w pałąk z okrutnego bólu, próbowałem nie miotnąć w niego jakimś zaklęciem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w ten sposób pozbywał się mnie na dobre parę godzin, drań jeden! Nie pozwolę mu poderwać Pansy, nie…
8 sierpnia, niedziela, plaża w Coast New
Jestem spalony przez słońce! Całe szczęście, że nie spaliłem sobie twarzy, chociaż Pansy uważa, że jeśli nie posmaruję nosa jogurtem, to zejdzie mi skóra, ale ja w to nie wierzę - e, babskie gadanie!
W ciągu tych paru dni, które spędziliśmy dotąd w Coast New, przeszliśmy chyba z piętnaście mil, nie licząc pechowego pierwszego wieczora. Myślę, że plażę w kurorcie znamy lepiej od rybaków, a wszystko przez dociekliwość Dana. Jak nie mówi o Alex (a mówi coraz więcej, im silniej ona go ignoruje), to na pewno mówi o tym tajemniczym facecie, co przemienił się z psa w człowieka.
Uparł się, że chce zobaczyć miejsce, w którym się pojawił - więc zabraliśmy go tam wczesnym popołudniem, dobrze przeczuwając, że trafienie tam za dnia może być nieco kłopotliwie.
Potem zachciało mu się zejść na plażę i przejść nią w przeciwną od właściwej stronę co najmniej kilka mil. Zapytany o sens tego (ugh) spaceru odpowiedział, że szukał śladów animaga (chyba ich nie znalazł, bo szybko zgodził się na powrót). Powrót do miejsca, w którym czekali na nas państwo Rogers, był totalną masakrą. Wracaliśmy w największym upale, byliśmy zmęczeni i nieco zirytowani sobą wzajem. Dopiero mama Dana uświadomiła nam, że bulwarem byłoby szybciej…
Wczoraj wieczorem wybraliśmy się ze starszymi na balangę w klubie na dole. Dziewczynom zachciało się tańczyć - o, dziwo, nawet Alex złagodniała i zaczęła się śmiać, a my - tj. Dan i ja- rozmawialiśmy z Johnem przy bufecie. On pił piwo, my skromnie sok porzeczkowy z limetkowym wsadem. John ma już szesnaście lat, poza tym jego rodzice są luzakami w pełnej gali, jak sam twierdzi, choć, rzecz jasna, nie można wierzyć we wszystkie jego słowa.
-Więc mówicie, żeście widzieli jakiegoś cudaka nad morzem?- powiedział z zamyśleniem, popijając piwo i dzielnie się nie krzywiąc.
-Który przemienił się w psa.- uzupełnił Dan. -To znaczy, Draco widział i Pansy, tam, przy wydmie koło zejścia za miasteczkiem.
-Taa… w psa… to ciekawe. To w sumie chyba normalne, że większość pełnoletnich czarodziejów dysponuje tak pożyteczną umiejętnością, jak animagia. Może tamten facet nie chciał, żeby ktoś podebrał mu formę?
-Nie można podebrać komuś formy.- wtrącił czyjś dziewczęcy głos. Odwróciwszy się, ujrzeliśmy obok siebie ze zdumieniem Alex. Skąd ona tu się wzięła?! -Każdy kandydat na animaga ma unikatową formę, unikatowe zwierzę, w które się przemieni. Na to, czy to będzie kot, czy pies, jakiej maści i jakiej rasy, ma wpływ nie tylko widzimisię- a na pewno nie przede wszystkim- lecz uwarunkowania magiczne. Pewne cechy genetyczne, charakterologiczne, jest wiele tego typu czynników, które przyczynią się do wykreowania postaci zwierzęcia, w które się przemienimy.
-Wow, skąd ty to wszystko wiesz?- Dan prawie oblał się sokiem. Był pod dużym wrażeniem wykładu, jaki walnęła nam Alexandra, ja zresztą też, jednakże ja w odróżnieniu od niego miałem na tyle rozumu, by przemilczeć to. Czułem w kościach, że Alex mu nie odpowie albo rzuci ripostę, która będzie go kąsać po piętach do rana.
-Alex ma świra na punkcie animagii, od kiedy…- zaczął, ale Alex w tym momencie zbliżyła się do niego, wyrwała mu szklankę z ręki (słowo, nie wiem, jak można komuś wyrwać szklankę z piwem, ale ona to zrobiła!) i spojrzała na niego tak, jak czasem patrzy na mnie Granger (zazwyczaj wtedy, gdy nazwę ją ‘szlamą’).
-Nie mam świra, ty głupi ograniczeńcu i dobrze wiesz, co rodzice o tym sądzą.
-Którzy rodzice?- wyrwało się Johnowi z uśmieszkiem lecz zaraz się zreflektował.- Przepraszam, Al, wyrwało mi się głu…- nie dokończył, bo w tym momencie dziewczyna wylała mu na koszulę piwo a potem wybiegła z sali, odprowadzona zdumionym spojrzeniem Dana. Ja patrzyłem na zalany piwem jasnozielony len, jednakże de facto wciąż widziałem ten piorunujący wzrok Walijki.
-Zaraz wracam.- zsunąłem się z krzesła i ruszyłem w stronę wyjścia. Po drodze natknąłem się na Polly i Pansy: powiedziałem im, że Dan oraz John czekają na nie z drinkami bezalkoholowymi przy barze i raz - dwa wymknąłem się na dziedziniec.
Jeden rzut oka wystarczył mi by stwierdzić, że Alex nie ma w pobliżu. Pewnie poszła gdzieś w samotne miejsce, nad morze , pomyślałem rozsądnie i ruszyłem, chrzęszcząc sandałami po piasku, za budynek restauracji. Moja intuicja spisała się znakomicie: Alexandra siedziała na murku, oddzielającym teren knajpy od wydmy i patrzyła gdzieś w stronę horyzontu. Niepewien, czy czegoś mi nie zrobi, podszedłem do niej na dwa kroki.
-Wszystko OK.?- zapytałem bez specjalnych ceregieli, patrząc na jej włosy. Długie, ciemne, jak czekolada, lśniące, wyprostowane. Tak inne od prawie czarnych loków Polly, a przecież były w tym samym wieku…
-A nie widać?
-Widzę tylko twoje włosy. Owszem, są piękne, ale wolałbym patrzeć ci w oczy.
Prychnęła i spojrzała na mnie - czujnie, ostrzegawczo lecz zarazem piekielnie smutnie.
-Nic nie rozumiesz, Draco.- powiedziała, wstając i podchodząc do mnie. Dziwne, cały czas myślałem, że jest wysoka, a ona tylko unosiła wysoko zadartą głowę… teraz było widać naprawdę, że nie jest bambusem. Niezbyt wysoka, szczupła, gibka, jak trawa, w jasnofioletowym topie e na ramiączkach i białej spódniczce wyglądała dziewczęco, ale ponuro. Nie, nie ponuro. Raczej - jakby nie żyła w naszym świecie. Zamrugałem oczyma kilka razy. Ostatnio mam zwariowane myśli.
-Jak mi nie powiesz, to nic nie zrozumiem. Mogę się źle domyślać.- powiedziałem, licząc na to, że to ją przekona, ale ona tylko potrząsnęła lekko głową i wyminęła mnie. Zostałem tam jeszcze chwilę sam, patrząc jak Alex wcześniej na morze i oddychając głęboko.
Komentarze:
FleseAni Piątek, 28 Maja, 2021, 15:00
canadian pharmacy canadian tx https://pharmacyken.com/ - birth control pills online pharmacy perscription drugs canada
shomiVed Piątek, 28 Maja, 2021, 19:12
viagra vs cialis vs levitra prices https://krocialis.com/ - cialis vs free cialis coupon 2018