Cześć wszystkim, i dzięki, że tu jeszcze w ogóle zaglądacie. Notka trochę przydługa, myślę. A, no i rozwinęła się trochę akcja! I…już niedługo trochę więcej magii…
Obudziło mnie jakieś niejasne poczucie zagrożenia. Deszcz ciął z uporem maniaka w szybę okna. Rozchyliłam zaspane powieki i uniosłam głowę znad blatu biurka.
Lampka biurkowa nawet nie została przeze mnie zgaszona, spałam cały czas przy jej świetle.
Zerknęłam na zegarek-była druga w nocy. Zgasiłam lampkę i złożyłam ociężałą głowę z powrotem na skrzyżowanych ramionach. Chcę spać dalej…Hmm, deszcz nie pada…ale nie padał także, gdy się obudziłam, coś nie tak z moją głową… Dlaczego wydawało mi się, że padało? Uch, co za głupie rozważania dręczą mój i tak już skołatany rozum…Matma źle wpływa na myślenie, najwidoczniej…
Zdałam sobie sprawę, że nie myślę racjonalnie, jak każdy, kto został wyrwany ze snu jakimiś głupimi mrzonkami, urojonymi we własnej głowie. Postarałam się doprowadzić swój mózg do stanu używalności, i znowu uderzyło mnie poczucie, że coś jest nie tak. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju, zauważając wąskie pasmo światła na ścianie naprzeciwko drzwi. Jego źródło wydobywało się ze szczeliny pod nimi. A to oznaczało, że rodzice nie spali.
Zdziwiło mnie to: oni kładli się zazwyczaj nie później, niż o północy. Poczułam, że sen odszedł ode mnie na dobre, i z ciekawości, powoli pokuśtykałam do drzwi. Niestety, moje kończyny były wciąż odrętwiałe po niewygodnej dla nich pozycji, w której spałam.
W korytarzyku, przy którym znajdowały się portale do pokoju mojego, i sypialni rodziców, rzeczywiście panowała jasność. Zerknęłam na drzwi sypialni: były uchylone, a z wnętrza ziała ciemność. A więc nie śpią, tylko dlaczego? Ruszyłam w kierunku schodów na parter. Wszędzie było pozapalane światło, a ja schodziłam, jak mogłam najciszej. Przeklęłam w duchu moje głupie przyzwyczajenie do nie ściągania butów po przyjściu do domu, bo ciężkie glany tupały tak głośno, jakby im zależało na zbędnym ambarasie. Kiedy przechodziłam obok kuchni, usłyszałam podniesiony głos taty:
-…wiesz, że najważniejsze dla mnie jest dobro twoje i Meg. Gdyby to nie była poważna sprawa, za nic nie prosiłbym o coś takiego…
-Ależ kochanie!- głos mamy mówił, że jest zdenerwowana- A co ze szkołą dziecka? I z naszymi posadami? Moimi znajomościami? Ogrodem? Chyba trochę przesadzasz…
Przełknęłam ślinę. Czyżby znowu chcieli wyruszyć w to diabelskie tournee po całym świecie?
-Słuchaj, Julio. Praca nie jest tak ważna, jak życie, nieprawdaż?
-Ale po co ta cała zbędna histeria, pytam się. Czyż nie określiliśmy jasno, że nie zgadzamy się? Chyba nasze zdanie troszkę się liczy, w końcu chodzi o naszą córkę…
-Ale o co ci teraz chodzi?
-No, wiesz. Ostatnim razem skończyło się na głupich listach i interwencji jakiegoś wariata. Myślisz, że tacy ludzie mogliby nas zabić? To niedorzeczne, przecież!
-Mówisz o tych zaproszeniach dla naszej córki, do tego wariatkowa?
Zmarszczyłam brwi. Listy? Do mnie?
-No tak, przecież pamiętasz, jak trudno było nam je ukryć przed bystrym wzrokiem Meggie.
Chyba musiała zauważyć, że zachowujemy się dziwnie. W każdym razie twierdzę, że to był beznadziejny pomysł, z uciekaniem z kraju, przecież i tak nas znaleźli! Teraz też tak będzie!
-Obawiam się, kochanie, że mnie nie zrozumiałaś. Tamci to byli tylko… No wiesz…Nieszkodliwi wariaci…Teraz mamy do czynienia z kimś o wiele groźniejszym, i ten ktoś poluje na nasze dziecko…
W kuchni zapadła cisza, nasączona groźbą.
-Skąd to wiesz, George?- zapytała mama, przerażonym głosem
-Przecież wiesz, że jestem agentem w organizacji szpiegowskiej, skarbie. Mamy odpowiednie przyrządy, zresztą, Nelly mi to mówiła, wykryła tych dziwnych ludzi, podsłuchujących moje rozmowy, śledzących mnie, a sama też podsłuchała podobno jakąś rozmowę, no i usłyszała to i owo o ich planach. Znasz Nelly, to moja partnerka, nie oszukałaby mnie!
-To co robimy?- zapytała słabo mama, po dłuższej chwili milczenia
-Uciekamy, i to migiem- mruknął tata- mogą już tu iść…
Weszłam do kuchni z zaciętą miną. Dlaczego nic mi nie mówili o jakiś listach?! Albo o przyczynie tych głupich przeprowadzek?
Musiałam mieć chyba bardzo groźną minę, bo twarz obojga wyrażała strach, jakby do kuchni weszło co najmniej UFO. Stanęłam naprzeciw okna, bo widzieć obydwa oblicza, gdyż rodzice siedzieli do niego plecami.
-Jakie listy do mnie przychodziły?- zapytałam groźnie
-Kochanie, to ty jeszcze nie śpisz?- zdziwiła się z zakłopotaniem mama
-Jakie listy do mnie przychodziły?- powtórzyłam wyraźniej
-Dziecko, teraz nie mamy czasu, zbierz swój najdrobniejszy i najdroższy dobytek do szkolnej torby, i poczekaj na nas w…
-Chcę wiedzieć!
-Wytłumaczymy ci wszystko po drodze, proszę…
Zapatrzyłam się w okno, ale nie ruszałam do pokoju.
-Kiedy zaczniemy być ze sobą szczerzy?- spytałam cicho
-Mary Ann!- powiedział ostrzegawczo tata, ale ja brnęłam dalej.
-Jesteś agentem, dobrze, może i lubujesz się w sekretach ale mama…
-Mary Ann! Jeśli natychmiast nie…
-Ja tylko chcę…- przerwałam mu, ale…zamarłam. Nie, to niemożliwe, o Boże…
-Co się stało, Meggie?
Rodzice podbiegli do mnie, najwyraźniej wystraszeni moim wyrazem twarzy, a ich wzrok powędrował w miejsce, gdzie ja wlepiałam oczy.
Ulicę oświetlał blask lampy. Na tle światła doskonale można było dostrzec ciemne sylwetki, idące ramię w ramię, okrążające powoli ludzkim kręgiem nasz dom, bo, jakimś cudem, były na terenie naszego ogrodu… Musieli sforsować płot… Skradali się cicho, jakby chcieli nas zaskoczyć we śnie…
-George!- wrzasnęła zduszonym głosem mama- George, to oni! Przyszli po Meg!
Zaczęła szlochać. Tata patrzył w okno z zaciętą miną, a potem…
-Biegnij na górę, Meg.- mruknął
-Ależ nie zostawię was tutaj…
-Nie, Meg, oni przyszli tylko po ciebie. Znam tych ludzi, można się z nimi dogadać. Nam nic nie grozi. Uciekaj z domu, najlepiej przez okno, i wróć dopiero po kilku dniach...
-Ale, tato!...
Tata przytulił mnie, w oczach miał łzy. Mama zrobiła to samo, cała zapłakana.
-Kocham was-szepnęłam
-Śpiesz się- mruknął tata, a ja już popędziłam w stronę drzwi kuchni. Wypadłam na korytarz, a potem już gnałam po schodach. Dopadłam do mojego pokoju, i w porę przypomniałam sobie o tym, że okna na górze są zamknięte tak, że nie da się przez nie wyjść.
-Cholera- mruknęłam do siebie. Na dole rozległ się odgłos, który mógł przypominać jedynie hałaśliwe wyłamanie zamka od drzwi wejściowych.
Rozejrzałam się po korytarzyku z rozpaczą. Mój wzrok padł na klapę w suficie, która, o ile się nie mylę, prowadziła na strych. Nigdy tam nie byłam. Warto zaryzykować.
Poleciałam do mojego pokoju po krzesło, i, stojąc na nim, otworzyłam klapę.
Ktoś bezceremonialnie pakował się do domu, na dole było słychać hałasy…
Chwyciłam oburącz krawędzi podłogi na poddaszu, i podciągnęłam się jakoś. Gdy już siedziałam bezpiecznie na strychu, zamknęłam klapę za sobą. Ogarnęła mnie prawie absolutna ciemność. Prawie, bo, tak jak miałam nadzieję, na końcu wąskiego, niskiego stryszku znajdowało się brudne okno, zawalone taką ilością pajęczyny, że ktoś chory na arachnofobię, mógłby dostać palpitacji. Dobrze, że lubię pająki, przeszło mi przez myśl, i ruszyłam na czworaka w stronę okienka.
Poprzedni właściciele musieli być tu całe wieki temu. Kurz fruwał chyba wszędzie, w każdym kąciku, a pajęczyny zwisały tu i ówdzie z sufitu, niczym kurtyny. Na jednej nawet dostrzegłam kątem oka lokatora, pokaźnego krzyżaka, ale nie miałam czasu mu się przyjrzeć, bo na karku wisiała mi sama śmierć. Dobrnęłam wreszcie do okiennicy, i zaczęłam gorączkowo przedzierać się przez las pajęczyn i gniazd pająków. Zdumieni właściciele dewastowanych domów biegali po podłodze i po moich dłoniach, co było niezbyt przyjemne, więc starałam się strząsać ręce. Dobiłam się wreszcie do zamka, uchyliłam okienko, i wyjrzałam na zimną noc.
Wysokość trochę mnie przeraziła, z początku nie wiedziałam, jak mam opuścić dom, by się po drodze nie zabić, ale szybko zauważyłam rozwiązanie: gruba gałąź orzecha włoskiego sięgała na dach nad moją głową, gdybym tylko wstała, mogłabym ująć ją dłońmi i spróbować dojść do pnia, a potem już łatwo będzie.
Wyciągnęłam ręce w górę, objęłam mocno gałąź, i już szłam ku grubemu pniu, czując się jak jakaś gorsza wersja goryla.
Kiedy już doszłam do pnia, szybko zeszłam na dół. Udało się.
Ruszyłam szybko ku ulicy, przeskakując powalony płot. Puściłam się pędem główną drogą, tą, którą zawsze idę do szkoły. Nie miałam najmniejszej ochoty zostawiać tam rodziców, ale zaufałam całkowicie słowom taty o nieszkodliwości moich niedoszłych oprawców.
Glany potwornie mi ciążyły, ale nie mogłam się zatrzymywać. Postanowiłam jednak nie kląć na moje głupie przyzwyczajenia, bo gdybym zdjęła buty po przyjściu ze szkoły, biegłabym teraz boso.
Dopadłam do głównej ulicy w naszym osiedlu, czyli Winter’s Aveniue, która rozwidlała się w dwie zupełnie różne strony. Pytanie tylko: biec w stronę miasta, czy w prawo, czyli na kraniec osiedla? Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam o polach uprawnych i ogromnych połaciach lasów, wśród których znajduje się kilka wsi. Wsie? Skoro mam się ukryć, to właśnie w takim miejscu…
Podjęłam na nowo ucieczkę, biegnąc w nieznane.
Po długim czasie dobiegłam do krańca osiedla, i, pędząc dalej asfaltem(bo chodnik już się skończył), spostrzegłam zarys lasu, daleko, daleko przede mną. Nie usiłowałam nawet przerazić się w duchu, na tą odległość, bo zaczynało mi brakować tchu. Rząd latarni właśnie się skończył, pozwalając na to, bym biegła w ciemności.
Wiatr muskał moją twarz, nogi odmawiały posłuszeństwa, oddech był coraz cięższy, ale nie przystawałam, pomagała mi buzująca we mnie adrenalina…Przecież oni z pewnością mnie gonią, ale ja umiem świetnie biegać, więc nie poddam się.
Dotarłam wreszcie do lasu, i ciągle pędziłam asfaltem, starając się nie zerkać na otaczającą mnie groźną i ciemną dzicz. Nie czułam strachu przed niczym innym, jak tylko przed tymi ludźmi. Po pięciu minutach doszłam do wniosku, że dobrze byłoby trochę zmylić trop…
Wpadłam bez ostrzeżenia w gęsty las, z trudem slalomując pomiędzy drzewami. Tu pozwoliłam sobie na trochę wolniejszy trucht, by zaczerpnąć tchu.
Biegłam tak długo, jak nie wiem co. Dopiero po upływie tego czasu przystanęłam, oddychając ciężko i opierając się o drzewo. Rozejrzałam się po lesie, w którym tkwiłam. Nagle zdałam sobie sprawę z mojego paskudnego położenia: byłam sama, w ciemnym lesie, o trzeciej nad ranem, nie wiedząc, gdzie się znajduję obecnie. Nie wspominając już o jakichś dzikich zwierzętach. Nagle poraziła mnie pewna myśl. Dzikie zwierzęta są groźne, to fakt, ale co z psychopatycznymi mordercami, gwałcicielami, czy członkami diabelskich sekt?
Ruszyłam pędem przed siebie, niesiona nagłym strachem o własne życie. W biegu czułam się bezpieczniej. Dobiegłam po pięciu minutach do skrzyżowania leśnych ścieżek, i tam zgięłam się w pół, wspierając dłonie na kolanach, i próbując złapać oddech i zebrać myśli. Zewsząd mogło coś na mnie wyskoczyć, dlatego postanowiłam szybko podjąć decyzję.
Kierunek w prawo odpada, idzie równolegle do asfaltu, który właśnie z takim trudem pokonałam, a więc w stronę osiedla. Ścieżka prowadząca za mną kończyła się zapewne przy asfalcie w lesie. Ścieżka naprzeciw niej też raczej się nie nadawała: zawalona była zwalonymi drzewami. Został mi tylko kierunek lewy, którym to natychmiast ruszyłam, nie mając już siły na bieg.
Szłam już bardzo długo, chyba z dwadzieścia pięć minut, gdy uderzyła mnie straszna myśl: a jeśli ta ścieżka nie prowadzi w żadne konkretne miejsce? Jeśli jest ślepa?
Jeżeli w ciągu godziny nie dotrę nigdzie, to prześpię się w lesie, pomyślałam. Ta perspektywa
nie wydała mi się nawet taka straszna, po tym co przeszłam, zwłaszcza, że byłam coraz bardziej zmęczona, poziom adrenaliny opadał…
Doszłam po około czterdziestu minutach do kamienistej drogi, a las powoli przerzedzał się, ukazując wieś.
Wszędzie panowała cisza, przerywana jedynie szczekaniem i wyciem jakiegoś psa. W żadnym oknie nie paliło się światło.
Szłam wzdłuż wioski, mijając pogrążone w śnie domy. Może gdzieś sprzedadzą mi rano szklankę mleka, czy chleb, w końcu mam trochę kieszonkowego ze szkoły…
Doszłam wreszcie do końca wioski, znużona i zmęczona. Zaczynał się tu kolejny las, z początku dosyć rzadki, potem już bardzo dziki. Ledwie widziałam w ciemności, a oczy zamykały mi się same. Nie ma rady, muszę gdzieś zanocować, by móc jutro wrócić do rodziców na nogach, a nie rzęsach.
Podeszłam do jednego z drzew i położyłam się na mokrej ściółce z żółtych, opadłych liści.
Nie zważając na niewygody, dręczona potwornym bólem nóg i głowy, zasnęłam nieomalże natychmiast...
CDN
Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo włożyłam w tą notkę ogrom pracy!
Komentarze:
Lilly Czwartek, 20 Marca, 2008, 11:13
Oj... Sorry
Semley Czwartek, 20 Marca, 2008, 12:01
Twój pamiętnik jest oryginalny i bardzo ciekawy. Podobają mi się te dziwne, tajemnicze sny Mary Ann. Pisz tak dalej! Ciekawe, kiedy pozna świat magii?
szyszka_92 Czwartek, 20 Marca, 2008, 13:00
Fajnie piszesz, czekam na następną notkę! A, może Mary Ann jest siostrą Remusa? Kuzynką? Nie mogę się doczekać kiedy ujawni się trochę magii!
Katie Czwartek, 20 Marca, 2008, 13:33
Och...Jak tam przgotowańa do świąt(jerzeli wogóle jakieś są) i jak z yym...mamuśkami?
Ja chcę kolejną!!!! Wciągasz w sposób niesamowity i nieuchronny! Tylko fajnie by było, gdyby było mniej buziek wg mnie,bo czasem klimat nie za bardzo pasuje... ale to Twoja decyzja. Poza tym Wi czekam niecierplwie na następną część.
Ja chcę kolejną!!!! Wciągasz w sposób niesamowity i nieuchronny! Tylko fajnie by było, gdyby było mniej buziek wg mnie,bo czasem klimat nie za bardzo pasuje... ale to Twoja decyzja. Poza tym Wi czekam niecierplwie na następną część.
Ja chcę kolejną!!!! Wciągasz w sposób niesamowity i nieuchronny! Tylko fajnie by było, gdyby było mniej buziek wg mnie,bo czasem klimat nie za bardzo pasuje... ale to Twoja decyzja. Poza tym Wi czekam niecierplwie na następną część.
Adri Czwartek, 20 Marca, 2008, 18:10
Po prostu extra notka! Było cool. Zastanawiam się jak sobie poradzili jej rodzice... Ale to nie mogą być śmierciożercy bo tata Meg powiedział że łatwo się z nimi dogaduje.
kanashimi cho chang Czwartek, 20 Marca, 2008, 20:21
Smacznej szynki i jajeczka w sobotni świąteczny ranek,
A w koszyczku wielkanocnym samych niespodzianek
Noo świetnie. Nie ma sie czego uczepić. Moze drobne błędy gdzieś były, ale co tam... Akcja jest i dlatego boosko xD. Czekam na kolejną, ale nie spiesz sie. Ma być równie fajna jak ta!!
Natti Piątek, 21 Marca, 2008, 21:02
Wesolego jajka,
tak jak piękna jest Jamajka,
jak Doo pamiętnik też,
bo zachwyci się nim nawet jeż!!