A oto ciąg dalszy, mam nadzieję, tak na marginesie, że Święta mijają wszystkim bardzo dobrze!
Wilgoć, mokro…
Obudził mnie liść, który upadł na moją twarz, niesiony nagłym porywem jesiennego wiatru. Ledwo otwierając oczy, uniosłam się na łokciu, i, prawie natychmiast poczułam potworny ból na całej prawej stronie mojego ciała, bo spałam akurat na tym boku. Gorsza była jednak wilgoć, która przeniknęła z mokrych liści na część mojego ubrania, i teraz tkwiła tam w postaci ciemnej plamy na bojówkach i czarnej bluzie, a tu i ówdzie podoklejały się zeschłe liście i inne elementy leśnego poszycia.
Wstałam z cichym jękiem, i zaczęłam się rozglądać. Zauważyłam, że drzewo pod którym spałam to młoda brzózka, i że jest na tej polanie ich pełno, choć rosły w pewnej odległości od siebie. Niebo nad ich koronami miało szary, przygnębiający kolor, toczyły się po nim ołowiane, deszczowe chmury. Stałam na skraju wioski, która wyglądała naprawdę porządnie, więc ruszyłam wyłożoną kamieniami drogą, z zamiarem kupienia czegoś do jedzenia.
Nagle spostrzegłam coś, czego na pewno nie widziałam w nocy: przystanku autobusowego.
Zapomniałam kompletnie o jedzeniu, ruszyłam natomiast w stronę tabliczki z rozkładem jazdy. Na kartce widniała nazwa Shakespeare’s Settlement-tak nazywało się moje osiedle.
A więc z tej wioski jest połączenie do mojego osiedla, o jak dobrze. Już się bałam, że będę musiała pokonywać trasę z dzisiejszej nocy jeszcze raz, co byłoby niewątpliwie trudne, bo kompletnie jej nie pamiętałam. Zerknęłam na zegarek, była za pięć dwunasta, a autobus do mojego osiedla odjeżdża o dwunastej piętnaście. Stanęłam więc pod jednym z drzew, czekając i rozmyślając nad tym wszystkim.
To, co się dzisiaj wydarzyło, przewróciło moje życie o 45 stopni. Rodzice będą musieli mi dużo wyjaśnić! Najpierw ukrywają przede mną jakieś listy, w dodatku zaadresowane do mnie, potem każą uciekać przed jakimiś wariatami… Już nie wspomnę o tych dziwnych przeprowadzkach z przeszłości. Kiedyś myślałam, że to przez pracę taty. W końcu jego zawód jest bardzo niebezpieczny, ciągle zagraża mu jakaś mafia, lub coś w tym stylu…
Chwileczkę! Przecież tata powiedział do mnie, że z tymi ludźmi da się dogadać, ale dlaczego kazali mi uciekać? Czemu tata pytał się mamy, czy ważniejsza jest praca, czy życie, a wtedy nie wiedział, że słucham? I nagle uformowała się w mojej głowie straszliwa myśl, burząca wszelki spokój. A może tata powiedział tak specjalnie, by mnie uchronić, choć wiedział, że jest w niebezpieczeństwie, a ja, jak ta głupia, poleciałam do lasu?
Uderzyłam się w czoło, przerażona do ostatnich granic, i zaklęłam. Jak mogłam być taka głupia?! Jak mogłam wierzyć w to kłamstwo? Przecież ci ludzie muszą być naprawdę niebezpieczni! Pozostało mi teraz jedynie czekać biernie na pojazd, i mieć nadzieję, że rodzice sobie poradzili. Na myśl o ich śmierci przeszły mnie ciarki.
Tymczasem na przystanku zaczęli się gromadzić ludzie. Niedaleko mnie stał jakiś łysy dziadziuś ze staroświecką siatką w ręku, trochę dalej dwie kobiety, jedna miała około czterdziestki, druga była gdzieś po sześćdziesiątce. Stała jeszcze tu starowinka z chustą na głowie. Wszyscy stali w pewnej odległości od siebie, prócz dwóch kobiet, które rozmawiały z przejęciem, a w ciszy, która tu panowała, słychać było każde słowo:
-No i wtedy, no wiesz, powiedział mi, że nie spełniam warunków, i tak dalej… Mam nadzieję, że nie wie jeszcze o tym dyplomie z sześćdziesiątego piątego, straciłabym moją ostatnią broń… No i co ty myślisz, Eleonolaire?
-Hmm, myślę, że powinnaś rzucić ten etat, bo sobie zaszkodzisz, Marie… O, jest autobus!
Podjechał pojazd, niestety, nie ten, na który czekałam. Pani pod sześćdziesiątkę i starowinka wsiadły do niego, a kilka osób wysiadło, i natychmiast ruszyło w stronę wsi. Na przystanku zostałam tylko ja, dziadek ze staroświecką torbą, i Eleonolaire. Zaległo milczenie, a staruszek, po kilkunastu sekundach wyciągnął z siatki gazetę, i zaczął czegoś szukać po kieszeniach, zapewne okularów.
-O!- zagadnęła przyjaźnie Eleonolaire- Ma pan dzisiejszą gazetę?
-Ano tak- dziadziuś uśmiechnął się, jakby był wdzięczny, że ktoś coś do niego nareszcie powiedział.-Może pani poczytać mi na głos? Okulary chyba zostawiłem w pracy…
-Oczywiście, dziękuję, dopiero co wracam z mojej pracy, jeszcze nie zdążyłam kupić…
Podeszła do dziadka, i wspólnie uchwycili zbiór szarego papieru, komentując poszczególne artykuły
-Hmm, uważam, że podniesienie pensji pracownikom supermarketów to doskonały pomysł, a pan jak myśli? Nareszcie się zmotywują do konstruktywnego działania…
-Droga pani, kto chodzi w dzisiejszych czasach do tych wielgachnych sklepów? Chyba tylko jakieś snoby…
-Ma pan trochę racji, osobiście wole małe, staroświeckie sklepiki… A co pan sądzi o tym sportowcu, Carterze? Mógł lepiej pobiec na tym maratonie, cud, że zajął to trzecie miejsce…
-Przykro mi, droga pani, ale ja nie interesuję się sportem… Och, co za katastrofa, niech pani spojrzy…
Oboje zawiesili wzrok na jakimś artykule, dziadek z mocno zmrużonymi oczami.
-Och, co za tragedia…- mruknęła Eleonolaire-Cała rodzina… To był wypadek, tak?
-Obawiam się, że nie…-westchnął dziadek- Policja twierdzi ponoć, że to było celowe podpalenie, ale nie wiadomo, kto to zrobił… Biedna rodzina, mieszkała na takim porządnym osiedlu, Sheakspeare’s Settlement, tam się nigdy nie zdarzały takie wypadki…
Eleonolaire zaczęła czytać artykuł:
-„Dom spłonął doszczętnie dopiero o czwartej w nocy, dokładna godzina nie jest znana…”
Dobrze, że ktoś tam się obudził, i zawiadomił straż, bo mogłoby się skończyć na kilku domach, nie tylko jednym. I co, wygrzebali już truchła tych biednych ludzi?
-Ponoć tak… A więc dziś w nocy, kiedy ja wylegiwałem się, ktoś tak potwornie cierpiał…Ironia losu…
Posmutniałam. To okropne, kiedy ktoś niewinny umiera w tak straszliwy sposób. I gdzie tu sprawiedliwość?
-Niech pani przeczyta mi ten podpis pod zdjęciem, za mały druk dla mnie…
-„Pan Kinnley pokazuje ruiny domu, gdyż był najbliższym sąsiadem jego lokatorów”- Zdrętwiałam. Kinnley był naszym sąsiadem. Czyżby wspomnianą rodziną byli mieszkający obok niego Lovejoyowie?!-„Mówi naszym dziennikarzom: „Bardzo ich lubiłem, byli moimi przyjaciółmi, zapraszaliśmy się na grilla, pożyczaliśmy wiele rzeczy… Nie mogę uwierzyć, że Brownowie i ich adoptowana córka już nigdy nie zjedzą ze mną pieczonej kiełbasy…”. Odnalezione zostały jak do tej pory dwa ciała dorosłych ludzi, trzecie, należące do ich córki, bez większego powodzenia, jest nadal poszukiwane. Policja podjęła już odpowiednie kroki w celu odnalezienia zabójców Brownów”. Co za okropności wypisują w tych gazetach…
Dziadek i Eleonolaire zajęli się dyskusją na ten temat, ale nie mogli wiedzieć, co dzieje się ze mną, jaki ciężar formuje się właśnie w moim wnętrzu, jak osuwam się w otchłań chłodnego niedowierzania, wisząc zaledwie na włosku nadziei, że to co usłyszałam to nieprawda… Tak, to nieprawda, w naszym domu był czujnik antypożarowy, straż przyjechałaby natychmiast…
-Chwileczkę!- powiedziałam głośno, a tamci się odwrócili w moją stronę- Przepraszam, że słuchałam rozmowy, ale słyszałam że na Sheakspeare’s Settlement w każdym domu jest specjalny czujnik, i, gdyby wybuchł pożar, straż przyjechałaby natychmiast…
-Jak panienka nie wierzy, może panienka sama zerknąć na zdjęcie tej ruiny, to nie może być sztuczne…-mruknął smutno dziadek, a ja podeszłam do trzymanej gazety. Na zdjęciu zobaczyłam dymiące, zwęglone ruiny ładnego domku, obok tkwił kikut czegoś, co kiedyś musiało być pięknym, dorodnym orzechem włoskim… Zauważyłam mój ukochany basen, szopkę na narzędzia taty, żółtą, spaloną trawę w miejscu, gdzie kiedyś mama zasadziła tak długo wyczekiwane wilce…
Ten obrazek spowodował, że to wreszcie do mnie dotarło. Cały ciężar świata runął na mnie, zalewając falą jakiejś nieznanej dotąd, straszliwej głębi rozpaczy, chęci zemsty. Przed oczami zrobiło mi się czarno, miałam ochotę rozedrzeć sobie ubranie na torsie gołymi rękoma, by wydobył się z mojej piersi prawdziwy, nie tłumiony ubraniem, ciężki ryk przeszywającej, pochłaniającej wszelką myśl udręki. Moi rodzice nie żyją, nie żyją… Jestem sierotą, o Boże, to nie możliwe…
Zaczęłam płakać, tak, jak jeszcze nigdy dotąd, nie zważając na towarzystwo, na nic. Ciszę rozdarł mój jęk rozpaczy, po policzkach popłynął strumyczek łez goryczy.
-Spokojnie- zaczęła mnie pocieszać zakłopotana Eleonolaire.- Teraz na pewno są już w lepszym miejscu, wszyscy troje…
-Taaak!- załkałam
-Podjechał autobus, Eleonolaire, jest już dziesięć po.-mruknął zmieszany dziadek
Nie do końca wiedząc, co robię, wsiadłam za nimi do autobusu, kupując szybko bilet do krańcówki, i starając się ukryć łzy. Usiadłam na samym końcu, podkulając nogi pod brodę, i wpatrując się w szybę, pokrytą teraz obficie kroplami deszczu…
Zasnęłam, znużona wszystkim, co mi się przytrafiło, czując jedynie tępą pustkę.
-Proszę się obudzić, to już koniec!- ktoś mnie szturchał, otworzyłam oczy.
Nade mną stał kierowca i z przerażeniem wpatrywał się w moją bladą twarz. Kiedy go minęłam, kierując kroki w stronę drzwi, mruknął coś o ciężkim problemie. Wysiadłam z autobusu, stwierdzając, że jestem na głównej ulicy Londynu. Rozpacz pulsowała we mnie, nie widziałam już sensu w tej głupiej wyprawie, byłam głodna, zmarznięta i niepewna jutra. Gdzie mam teraz się udać? Dokąd zmierzać?
Ruszyłam zatłoczoną, ruchliwą ulicą Londynu, nie bardzo wiedząc, gdzie idę. Szłam tak tą nieznaną trasą, nie widząc jej końca, wciąż przeżuwając na nowo tą samą rozpacz, i trudne pytania. Wsiadłam do jakiegoś autobusu, znów kupując bilet do końca, by niebawem wylądować na przedmieściach Londynu, na jakiejś wsi, która wyglądała, w przeciwieństwie do tej z rana, na bardzo zaniedbaną. Zerknęłam na zegarek, dochodziła osiemnasta. Przeszłam dziś cały Londyn, i padałam już z nóg, a dodatku nie miałam pieniędzy na jedzenie. Głód ssał mnie niemiłosiernie, ale to nie było tak straszne, jak poczucie straty rodziców.
Co mam teraz robić?
Usiadłam na zwalonym drzewku i zaczęłam się zastanawiać nad dalszym rozwojem drogi. Postanowiłam przespać noc w lesie, a potem może dojdę jakoś na pieszo do mojej babci, bo nie mam kasy na transport. Ale co z jedzeniem i piciem?
Łzy popłynęły po moim policzku, zanim zdążyłam je powstrzymać. Dlaczego ja? Dlaczego to ja muszę uciekać i wędrować, bo już nie mam rodziców? Teraz mogę także narazić babcię! Lepiej do niej nie iść! Och, jak ja bardzo kochałam moich rodziców!!! Kto się teraz mną zaopiekuje, mam dopiero czternaście lat! A może pójdę do domu dziecka, i ktoś mnie zaadoptuje? Adopcja… Z początku nie wiedziałam, co mnie zatrzymało przy ty słowie. „Brownowie i ich adoptowana córka…” . Co to ma znaczyć?! Kinnley chyba żartował, ja adoptowana? To niemożliwe, dlaczego tak powiedział? Był najlepszym przyjacielem moich rodziców, jak mógł? Po co to zrobił… „Przyjaciołom powierza się najskrytsze sekrety…” Czyżby wiedział coś, czego ja nie wiedziałam? No, i rodzice nic mi nie mówili o tych listach, to mogli mi też nie powiedzieć o mojej adopcji… Ale to nie możliwe! Przecież ja nie pamiętam, żebym miała innych rodziców! Spróbowałam sięgnąć pamięcią do najwcześniejszego dzieciństwa. Nic. Nigdy nie pamiętałam nic z wczesnego dzieciństwa, co wydawało mi się zawsze dziwne, nienaturalne. Moje najwcześniejsze wspomnienie przypada na piąty rok mego istnienia.
Wyciągnęłam legitymację z lewej kieszeni spodni, przyglądając się zdjęciu. Miałam na nim cztery lata, było to najwcześniejsze zdjęcie, jakie posiadałam. Kędzierzawe, rudo-czarne włoski… Czyżby było możliwe, że dał mi je ktoś obcy? Zawsze zastanawiałam się nad tą odmiennością…
Wybuchnęłam niepohamowanym płaczem, legitymacja upadła na ziemię.
-Czy coś ci jest?- usłyszałam ochrypły głos, gdzieś z na przeciwka, i podniosłam głowę. Przede mną stał, oparty o młode drzewko, chłopak w jakichś łachmanach, i przyglądał mi się z najwyższym zainteresowaniem.
-Nie!- warknęłam- Potrzebuję spokoju!
-Hmm, wyglądasz na zmęczoną, głodną, i zziębniętą. Nie jesteś stąd…
I wyciągnął jabłko, wytarł o spodnie, i smakowicie odgryzł. Wytrzeszczyłam oczy. Skąd on to wszystko wie?
-Dokąd zmierzasz?- spytał po chwili namysłu.
-A co cię to obchodzi?
-Może naprawdę mógłbym ci pomóc? Wyglądasz trzy ćwierci od śmierci, dziewczyno!
Zlustrowałam go wzrokiem. Był przystojny, miał brązowe włosy i oczy, podarte, lecz czyste ubranie, na oko tyle lat, co ja. Podszedł i usiadł obok mnie na drzewku. Łzy popłynęły po moim bladym policzku.
-Powiedzmy, że nie mam już dachu nad głową-mruknęłam niechętnie
-Możesz pójść do mnie na jakiś czas!- ucieszył się chłopak- Moi rodzice chętnie ci pomogą, w domu jest dużo miejsca.
-Ale ty…-zmierzyłam go wzrokiem, a on się zaśmiał:
-Nie jestem taki znowu biedny, nie przejmuj się! Idziemy? Twoja decyzja!
Zamyśliłam się. Do domu zaprasza mnie ewidentny biedak, z nie wiadomo jakimi zamiarami, ale ja jestem bardzo zdesperowana, oj tak…
-OK.-mruknęłam i podniosłam się , a on zrobił to samo i ruszył w głąb lasu.
-A nie do wioski?- spytałam
-Mieszkam w lesie.
Nabrałam podejrzeń. Jakby co, to się obronię glanami…
-Dlaczego tak bardzo chcesz mi pomóc?
-Bo widzę, że takiej pomocy potrzebujesz…
Liście szurały pod naszymi butami, gdy zagłębialiśmy się w las.
-Jak się nazywasz?
-Meg Brown, a t…
-Oto mój domek…-rzekł nagle, gdy zeszliśmy z kolejnej łagodnej skarpy…
CDN
Komentarze:
Lila Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 01:29
Dawaj szybko następną notkę,bo się doczekać nie mogę...
Jest extra
Maggie Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 07:08
Dlaczego przerwałaś! Czy ten chłopak jest czarodziejem? Kim byli jej prawdziwi rodzice? Kiedy następna notka? I żeby była tak fajna jak ta!
Luna Lovegood (Lavender i Lily) Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 09:59
Geniale! Zgadzam się, ty umiesz trzymać w napięciu. Ja tam myślę,że ten chłopak to Remus Lupin i ona u niego zamieszka i, że Doo pisze w czasach Lily i Jamesa. Tak podejrzewam...ciekawe czy dobrze. Dawaj szybko następną notę!
Marta/Lochy Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 10:46
Bardzo mi się podobał ten wpis, świetne rozwiązaie z artykułem... chłopak całkiem niczego sobie... Już nie mogę się doczekać następnej notki! Pozdrawiam. P.S. Dziś otrzymujesz ode mnie P. Brawo i pozdrawiam!
Katie Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 10:57
Fajne.Dawaj następną!
Dz. B. Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 11:44
Ojej !! To było cudowne!
Największa sztuka pisania polega na dobrym opisaniu tragedii. Niewiele osób umiałoby tak dobrze jak ty opisać rozpacz po stracie rodziców. TO JEST GENIALNE! Na taki pamiętnik czekałam. Żeby umiał trzymać w napięciu. Daję Ci zasłużone W i prosze, dodaj jak najszybciej nową noooootkę...!
Luna Lovegood (Lavender i Lily) Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 12:18
Ja też daję zasłużo wieeelkie W!
Lilly Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 13:47
Suuuuuuuuper!!! Naprawdę masz talent do pisania. Gdyby to była książka na pewno była by to najlepsza powieść na całym świecie! Czekam na następną notkę!
Garga Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 13:50
Suuuuuuper! Daje W!
Parszywek Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 13:53
Bardzo wciągające z nutką dramatu (np.rozdarte ubranie na torsie), obyś nie popadła w samozachwyt i będzie cool
Zajeb... współczucie dla Meg, i jestem pewna że ten chłopiec to nikt inny jak Remy Czekam na kolejną z niecierpliwościa, pozdrawiam
Maggie Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 16:47
Dzięki za wyrazy współczucia Aurora. Chyba masz rację, co do tego chłopaka. To jest psor Lupin w młodości. Ciekawe, czy już jest wilkołakiem? Dlaczego jestem taka niedomyślna?
Aurora Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 17:15
No cyba tak, bo był dzieckiem kiedy Greyback go ugryzł
Anonim Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 19:03
SUPER!!!!!!!!!SUPER i jeszcze raz SUPER. Piszesz cudownie stawiam WIELKIE W, a i to za mało!!!
Natti Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 20:34
Świetnie, ale czy musialaś przerywać w najciekawszym momencie?? Prawie wylam ze zlości i żalu!
Doo Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 21:16
Hehe! Gdybym nie przerwała, wyszłaby najdłuższa notka pod słońcem, bo ciąg dalszy jest naprawdę gigantyczny
Dz. B. Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 22:41
A kiedy dodasz?
Victorie Wtorek, 25 Marca, 2008, 10:22
Właśnie,kiedy dodasz?Ja tu pieję z zachwytu!Masz W!