Przepraszam, że nie dodałam notki w niedzielę, jak obiecałam, ale tata pracował. Teraz zrekompensuję Wam to długaśną notą !
Pierwszą rzeczą, jaką odczuły moje zmysły po usłyszeniu tak absurdalnego stwierdzenia była reakcja Remusa. Odwrócił gwałtownie głowę w moją stronę, jego brwi zbiegły się w jedną krechę, a ja parsknęłam śmiechem z politowaniem.
-Zabawne!...
Tym razem tata Remusa zmarszczył brwi
-Nazywasz się Mary Ann Lupin…
-Brown!...
-…urodziłaś się dziesiątego marca, razem ze swym bratem bliźniakiem, w Winchester, wychowywali cię Julia i George Brown.
Prychnęłam. To jakiś absurd!
-Przede wszystkim, nazywam się BROWN, a nie Lupin.
-Głupio by było, gdybyś nie nosiła nazwiska swoich opiekunów, szczególnie, że miałaś nie wiedzieć o swej prawdziwej tożsamości.
Otworzyłam usta, by się dalej kłócić, ale nie przyszedł mi do głowy żaden sensowny argument.
To wydało mi się jakieś przewrotne. Najpierw pożar, utrata wszystkiego, potem wiadomość, że rodzice nie byli moimi rodzicami, a teraz to. Czyżbym spotkała właśnie ludzi, których powinnam znać od poczęcia? Czy kiedykolwiek ustanie lawina wydarzeń sypiąca się obecnie na moją głowę?
-To niemożliwe- powiedziałam z lekkim uśmiechem
-Dlaczego?- spytał ojciec Remusa
-To niemożliwe, abym natrafiła akurat na moich rodziców, kiedy szukałam schronu. Nie możecie być moimi rodzicami, to by było po prostu niemożliwe. Mylicie mnie z kimś innym może…
-Przecież cię rozpoznajemy!- fuknął tata Remusa- Twoje włosy… nikt takich nie ma!
-Przecież nie mogliście widzieć moich włosów, kiedy miałam kilka tygodni, bo zakładam, że wtedy…
-Nie. Nie wtedy.- odezwał się wilgotny głos. Mama Remusa zalana była łzami.
Zaległa dziwna cisza, a każdy patrzył na mnie. Teraz zrozumiałam, dlaczego ta cisza w ogóle egzystuje. Oni czekają, aż zacznę zadawać niewygodne pytania, a do mojej głowy cisnęło się ich tak wiele…
-Dlaczego mnie zostawiliście?- spytałam głucho.
Cisza się przedłużyła, tymczasem rodzice Remusa przenieśli wzrok na syna. Mieli zakłopotany, smutny wyraz twarzy. Miałam już tego dość.
-Wiecie co? Po prostu już sobie pójdę, dobra? I tak nie wierzę, żebyście byli moimi prawdziwymi rodzicami…
-Nie wierzysz nam?- zawołał mężczyzna rozdrażnionym tonem
-Dajcie mi dowód.- odpowiedziałam słodko, ale uśmiech spełzł z mojej twarzy, bowiem człowiek podbiegł do dębowej komody i wyciągnął jakieś arkusze. Następnie wyciągną kilka zdjęć zza framugi drzwi jednej z szafek kuchennych. Podszedł z tym do mnie.
-A teraz?
Na zdjęciu widniały dwa urocze bobasy, chłopiec i dziewczynka, niewątpliwie rodzeństwo, przytulające się do siebie, i bardzo szczęśliwe. Chłopiec miał brązowe włosy, a dziewczynka… no właśnie! Zatkało mnie. Rudo-czarne kosmyczki… To byłam ja.
-Ojejku… To zdjęcie jest jakieś… Ono się rusza!
Dopiero teraz zwróciłam na to uwagę, i to był prawdziwy szok. A mnie się wydawało, że to jakiś prymitywny dom!
-Gdyby się nie ruszało, to byłoby dziwne, no nie?- zapytał zakłopotany ojciec- A oto twoje papiery adopcyjne…
Podał mi jakiś arkusz. Data sprzed dziesięciu lat… A więc miałam cztery lata? Powinnam w takim razie pamiętać moich rodziców! Ale przecież ja nic nie pamiętałam, nigdy…
-Nie pamiętam was- żachnęłam się
-No to prawidłowo- powiedział ojciec
-Słucham?- dlaczego niby? Chyba mózgu razem z pamięcią mi nie wyrwali…
-Rzuciliśmy na ciebie Oblivate, abyś nie pamiętała nas. Wiem, że trochę brutalne to zaklęcie utraty pamięci, ale naszym celem było to, byś była szczęśliwa, nie tęskniła za nami, i co najważniejsze, byś nas nie szukała.
-Zaklęcie.- powtórzyłam głucho- Chcecie mi teraz wmówić, że umiecie robić czary? Ale dobry żart!
Tata Remusa zmarszczył czoło
-No tak, czary, chyba chodzisz do Hogwartu, prawda?- spytał ostrożnie
-Do czego?
-Jak to, to ty nic nie wiesz?- tym razem to mama Remusa zapytała
-O czym mam wiedzieć niby?
-Nie teraz, Rejo, to będzie osobna przeprawa.- wtrącił ojciec- Mary Ann, jesteś gotowa usłyszeć historię swej adopcji?
Kiwnęłam głową, chociaż bardzo chciałam usłyszeć, o co chodziło z tymi czarami.
-No więc tak. Wszystko zaczęło się… No dobra, od początku. Urodziłaś się razem ze swoim bratem, Remusem, on był pierwszy, potem zaraz ty. Było to dla nas coś wspaniałego, szczególnie, że tak długo nie było pewne, czy wszystko z wami będzie w porządku. Ale było. Przez te cztery lata byliśmy najszczęśliwszą z rodzin, a kiedy mieliście te czwarte urodzinki w drodze było następne dziecko… Mnie i Rei wydawało się niemożliwe, że po tylu latach udręki przyjdą wreszcie słoneczne dni radości. Planowaliśmy dużą rodzinkę. Niedoczekanie!
Tu zrobił pauzę, i mówił dalej, nieco chłodniejszym tonem:
-Kiedy mieliście te cztery lata, przytrafiło się nam coś straszliwego. Konkretnie Remusowi. Najzwyczajniej w świecie pogryzł go wilkołak…
-Chyba wilk?...
-Nie, wilkołak!
Zaczęłam się śmiać. To jakiś dom wariatów!
-Wilkołaki nie istnieją!
-Ależ oczywiście, że istnieją!
-Ale…
-Mary Ann, proszę! Nie przerywaj mi! No więc pogryzł go wilkołak. Oczywiście mowy nie było o większej ilości dzieci w naszym domu, Remus stanowił już wystarczająco dużo problemów i zagrożenia. Ledwo się utrzymywaliśmy przedtem, a co dopiero z wilkołakiem! Po wielu kłótniach, nieprzespanych nocach, i naradach postanowiliśmy oddać cię do adopcji, głównie ze względu na twoje bezpieczeństwo. Nie trafiłaś do domu dziecka, dopilnowaliśmy z mamą, aby otrzymali cię opiekunowie z najwyższej półki, miałaś trafić prosto z naszych rąk pod ich pieczę. Oczywiście musieliśmy latać po tych wszystkich urzędach mugoli, zależało nam na niemagicznych opiekunach…
-Mugoli?...A co to?
-Akurat trafiło nam się pewne młode, bardzo nieszczęśliwe, bogate małżeństwo. Nieszczęśliwe, bo nie mogło mieć dzieci. Na marginesie, nie zastanawiało cię nigdy, dlaczego masz inny kolor włosów i oczu niż twoi rodzice, którzy, o ile pamiętam, byli blondynami? Brownowie byli bardzo szczęśliwi, mogąc cię adoptować. Obserwowaliśmy ich z rok, a potem… Zostałaś sama.
-I to wszystko? Jesteście pewnie zadowoleni z tej głupiej wymówki, co?! Jak mogliście mi to zrobić!
-Właśnie, nie mogliśmy. Twoja mama płakała za tobą otwarcie przez trzy lata. Potem pozostał jej tylko niemy smutek. Ale przez pierwszych kilka miesięcy miała takie napady żałości, że… urodziła martwego synka.
Zamilkłam. A więc miałam jeszcze braciszka…
-Powiedz mi.- rzekł ojciec po długiej przerwie- Co wiesz o magii?
-A co mam wiedzieć? Przecież magia nie istnieje.
-Mylisz się. Jesteśmy czarodziejami, Remus także. A ty jesteś czarodziejką.
Parsknęłam śmiechem.
-Przecież magia to pojęcie abstrakcyjne, absurdalne! Jeszcze jakbyście mi dali dowód, ale takich dowodów nie ma…
Ojciec wyciągnął zza pazuchy jakiś prosty lśniący patyk, machnął krótko, a przez otwarte okno wleciał kamień. Szok, jaki przeżyłam, był podwójny, bo ojciec zaraz zamienił ten sam kamień w… kociaczka. A potem z powrotem w kamień. Zaniemówiłam.
-Czy jesteś magiczna?
-Dlaczego ja?- zapytałam zszokowana- Nigdy nie robiłam abrakadabra różdżką…
-Słuchaj, Mary Ann, to bardzo ważne! Czy KIEDYKOLWIEK zdarzyło ci się coś dziwacznego, nieuzasadnionego konkretnym, racjonalnym argumentem?
-Nie, chyba nie…
-Jesteś zatem charłaczką?- zapytała ze strachem matka
-Czekaj, daj jej się zastanowić… Jesteś pewna, córeczko?
Pomyślałam przez chwile. Kiedyś potrąciłam stół z włączonym żelazkiem, a ono zaczęło na mnie spadać. Tak się wystraszyłam poparzeń, że nawet nie uciekałam. Ale żelazko wróciło spokojnie na swoje miejsce. To było co najmniej dziwne…
-Tak, były takie rzeczy…
-A dostałaś list z Hogwartu?- spytał ojciec z jakąś dziwną gorączką
-Co? Jaki list? Nic nie dostałam!
-Jak to!- oburzyła się matka- To niemożliwe!
-Chociaż nie… Chwila!- coś sobie uświadomiłam. Przecież były jakieś listy! Tylko ja ich nawet nie dostałam. Poza tym, przed tymi listami uciekali moi rodzice.
-Były listy, nawet sporo…-mruknęłam- Ale ich nie przeczytałam. Skrzętnie ukrywali je przede mną moi rodzice. Za nic nie chcieli, abym tam trafiła!- przetoczyła się w mojej pamięci ostatnia rozmowa moich ukochanych wychowawców.
-No, skoro byli niemagiczni, nie dziwię się… Zapewne wydało im się to dziwne, a nawet niebezpieczne… Bo niby skąd mogli wiedzieć, co to Hogwart?
Ogarnęło mnie nagłe wzruszenie. Moi przybrani rodzice tak bardzo mnie kochali, że chcieli mnie ustrzec przed każdym niebezpieczeństwem. Dużo musiało ich kosztować takie przenoszenie się z miejsca na miejsce. Ale na pewno bardzo się o mnie musieli bać.
-Czy ja dobrze rozumiem?- ozwał się Remus, który już chyba otrząsnął się z pierwszego szoku. Szybki jest!- Powinnaś chodzić teraz ze mną do Hogwartu już czwarty rok?
-Tak, powinna!- obruszył się ojciec- Szczególnie, że jest czarownicą! Nie rozumiem, dlaczego tak nie jest, ale się dowiem…
Zaległa cisza, a ja wykorzystałam ją do spowolnienia moich myśli, które pędziły, jak oszalałe. To wszystko było takie nierealne! Nie dość, że odnalazłam moich autentycznych rodziców, to jeszcze dowiedziałam się o jakichś czarach!
-Myślę, że zostaniesz już teraz z nami, dziecko. Tak powinno być zawsze, teraz już cię nie zostawimy! Chcesz zobaczyć swój… pokój?
Przytaknęłam. Ruszyliśmy zatem w stronę pokoju Remusa, czułam się wyjątkowo nieswojo. Gdy stanęliśmy w niewielkim korytarzyku( w tym, z którego wchodziło się do pokoju mojego brata), ojciec ruszył w stronę tych drugich drzwi, które srebrną klamkę miały w kształcie kwiatu róży.
-Alohomora- mruknął ojciec, machając różdżką w stronę klamki, i drzwi się otworzyły.
Stanęliśmy w bardzo zakurzonym, opuszczonym pokoju. Wszystkie meble przykrywała gruba warstwa kurzu. Zauważyłam pewną prawidłowość: pokój Remusa był bliźniaczy, z tym, że u niego głównym motywem ozdobnym był liść, a u mnie róża. Jego meble zrobiono z hebanu, moje z kości słoniowej. U mnie wszystko było zielone, u niego szare. Tak więc pod moimi nogami rozpościerał się zielony dywan w różyczki, ściany i fotel obijała taka sama połyskliwa, zielona tkanina w róże, która występowała także jako zasłony, baldachim, i narzuta na łóżku. Kolumienki łóżka były chyba najpiękniejsze: wyrzeźbiono na nich z wyjątkową dokładnością kaskady róż, delikatnie spływających na podłogę. Podobnie wyglądały nóżki biurka i fotela. Na środku stało jednak coś, co ogólnie do niczego nie pasowało: było ze zwykłego drewna. Podeszłam do ów mebla. Była to kołyska dziecięca. Zakurzona pościel w jakieś roześmiane kociaki, była rozrzucona, jakby ktoś wyjął dziecko z kołyski w pośpiechu. Albo był tak zaabsorbowany, że nie zwracał uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Na brudnym dywanie leżała jakaś maskotka, także przykryta kurzem. Ogarnęła mnie jakaś dziwna nostalgia. Powinnam tu mieszkać. Od zawsze. Do tego pokoju zapewne nikt nie wchodził od dziesięciu lat, był zamknięty.
-Mary Ann, jest już dziesiąta. Jesteś wykończona, idźmy spać. Dam ci piżamę, idź się umyć, a ja tu zrobię porządek.- głos matki, który usłyszałam zza pleców był jakiś wilgotny.
-Remus, idziemy. Zaraz pogadasz z siostrą- i ojciec wyszedł, ciągnąc braciszka za sobą.
Mama zaprowadziła mnie na dół, do łazienki, całej na czarno, dała mi jakąś aksamitną, koronkową koszulę nocną i wyszła „robić porządek”.
Gdy znowu wróciłam do pokoju wszystko dosłownie lśniło. Naprawdę nie wiem, jak ona to zrobiła w pięć minut. Znikła także kołyska, na kominku płonął ogień.
-Piękny pokój, prawda?- zagadnęła mama- należał do mojej prababki. Ona wypromowała słynny eliksir piękności. Naprawdę kochała róże… Szkoda, że zmarła tak młodo…
-Ile miała lat?
-Około trzydziestu. Spadła z tych schodów. Mój pradziadek i jego mała córeczka bardzo to przeżyli… szczególnie, że prababcia była brzemienna…
-To straszne!
-No, to śpij dobrze! Jutro, jak wrócę z ojcem z pracy, pogadamy o wszystkim.
Wyszła. Leżałam w bajecznym łożu, w ciemności, i nagle naszedł mnie dziwny strach.
-Co tam, siostra?- usłyszałam dziarski głos, i o mało nie wskoczyłam na baldachim ze strachu
-To ty, Remus?! Walnąć cię?!
-Sorry, nie gorączkuj się! Nie będę cię już straszyć. Słuchaj, wiesz co cię ominęło?! Hogwart to najfajniejsze miejsce na ziemi! I mam tam moich rewelacyjnych przyjaciół! Zaraz ci ich opiszę…
Remus nawijał, jak nakręcony, ale go nie słuchałam, zajęło mnie wyobrażenie, co by się stało, gdyby mój własny brat przyprawił mnie o zawał w dniu, gdy nareszcie moja rodzina i ja możemy być razem… Chyba nie mógłby siadać przez cały rok, tak by go zlali…
-…no, i który ci się najbardziej podobał?
-Nie wiem, ten pierwszy- powiedziałam dla świętego spokoju, chociaż nie wiedziałam czy on ciągle gadał o swoich kumplach, czy już o czymś innym.
-Syriusz? Ach, wiedziałem! Pasowalibyście do siebie…
-Dlaczego?
-Macie podobne charaktery.
-Skąd wiesz? Nie znasz mnie jeszcze tak dobrze!
-Ale czuję, jakbym znał. Idę sobie, zaraz wracam do Hogwartu, siecią Fiuu, wyślę ci list…
Nie zdążyłam zapytać, co to jest, a on już wypadł z pokoju.
To wszystko działo się dla mnie za szybko. Ciągle im jakoś nie ufałam. Była między nami jakaś bariera. No cóż, niektórych rzeczy się nie przeskoczy.
Zaczęłam myśleć o tych, których uważałam za prawdziwych rodziców. Łzy skapywały na jedwabną poduszkę…
Komentarze:
E-mil@ Poniedziałek, 05 Maja, 2008, 19:44
Ach no i właśnie, czekam na księżke twojego autorstwa:]
Luna Lovegood (Lavender i Lily) Środa, 14 Maja, 2008, 22:52
Super, ten pamiętnik jest genialny. Ja też czekam na wydanie książki