Pełną piersią wdychałam czyste, zimowe powietrze. Naokoło nie było żywej duszy, tylko ja sama, sama z moimi myślami…
Śnieg nie dokuczał mi-owszem, było zimno, ale miałam glany, a czarny płaszcz, sięgający do kostek stanowił niezły izolator.
Usiadłam na gołej, kamiennej okiennicy. Gdzie byłam? Nawet ja sama nie wiedziałam. Nie mówiłam Lily o tym miejscu, które odkryłam w czasie jednego z moich samotnych spacerów.
Nigdy tu nikogo nie widziałam. Być może tylko ja tu przychodzę…
Niewątpliwe, były to niewielkie ruiny, na skraju lasu, w trochę niedostępnym miejscu. Z jakiegoś budynku ostała się tylko gruba, kamienna ściana z dwoma dużymi okiennicami, osadzonymi dość nisko przy ziemi. Oczywiście, ściana była do połowy ukruszona, więc, gdyby padał śnieg, nie miałabym nawet niewielkiego dachu nad głową. Jednakże śnieg nie prószył. Mój wzrok skierowany był na wschód, gdzie na jasnobłękitnym, czystym, zimowym niebie malowała się różowo-złota smuga, zwiastująca nadchodzące słońce.
Choć śnieg sięgał do kolan, moje glany dyndały nad nim, ledwo dotykając podeszwami iskrzącego się puchu. Usłyszałam jakiś hałas, mącący absolutną ciszę i spokój: a, nie, to tylko śnieg spadł z gałęzi…
Potarłam zmarznięty policzek. Wpatrzyłam się w czubki nagich, ciemnych drzew-ciemnych, jak włosy Jamesa… Jaka tu cisza, można zebrać myśli… Opanować emocje…
Coś się zbliżało. Rozejrzałam się badawczo. Nikogo tu nie ma, może mi się wydawało, że słyszę kroki? Mam wrażenie, że coś lub ktoś mnie obserwuje. Spojrzałam machinalnie na drugą okiennice, pewna, że siedzi tam jakiś człowiek. Myliłam się, ale tylko w połowie. Na okiennicy nie siedział człowiek, lecz coś siedziało. I w dodatku patrzyło centralnie na mnie. Z początku trochę się przestraszyłam, lecz to coś nie rzuciło się na mnie. Był to pies. Niezbyt lubiłam psy, niestety…
-Co tu robi pies?- zapytałam siebie na głos
Potem mi się przypomniało, że Lily wspominała kiedyś o gajowym-jakimś Hagridzie-i jego psie, który ciągle oblizuje jej ręce, ilekroć próbuje z nim rozmawiać.
Mądre zwierze, bynajmniej, nie rzuciło się, by lizać mi dłonie. Przeniosło wzrok z mojej twarzy na wschód. Odwróciłam uwagę od psa i zauważyłam zamarzniętą wodę na ściance okiennicy. Przypomniałam sobie zaklęcie, którego uczył mnie tydzień temu Remus.
-Aquaserpent!- skierowałam różdżkę na lód, a on odleciał od ściany i zaczął powoli wywijać się w różne pokręcone sposoby, niczym ruchomy sopel. Wyglądał fantastycznie, jakby ktoś zatrzymał wodę w locie. Patrząc na serpentyny plączącej się wody nie zauważyłam, że pies zeskoczył z okna i usiadł pod moim, wpatrując się w moje czary.
-Wiesz co, piesku?- zapytałam, sama nie wiedząc, czemu gadam z psem- Ostatnio czuję się taka samotna! Mam przyjaciółkę i w ogóle… Ale kompletnie nie mam do kogo się zwrócić!
Pies uniósł jedną brew i nadstawił uszu.
-Odkąd zginęli moi rodzice, czuję się odosobniona od całego świata! I w dodatku zakochałam się! Chyba bez wzajemności! To wszystko mnie przerasta! Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego, ale i tak nie mogę z nim być, bo on mnie chyba nie kocha! Nikt mnie nie słucha, chyba tylko ty, piesku. Zawsze utrzymywałam, że zwierzęta są najlepszymi przyjaciółmi człowieka, bo nigdy cię nie zranią…
Pojedyncza łza spłynęła z moich zielonych oczu. Pies podszedł odrobinę bliżej i zaczął ocierać łbem o moje kolano. Delikatnie pogłaskałam go w czubek głowy. Musiał być bardzo przyjacielsko nastawiony do człowieka. Odwróciłam uwagę od niego i utkwiłam wzrok w murze, i…
-Jeja!- zeskoczyłam z parapetu. Mur…zielony bluszcz…złota furta…
-Wiesz co? Przypomniał mi się sen sprzed miesiąca! Wyobraź sobie, że otaczała mnie złocista, gęsta mgła. Wszędzie rosły zielone drzewa, a ja stałam krok przed obrośniętym bluszczem murem… Tak, teraz wszystko pamiętam… I była tam złota furtka, a ja nie mogłam przez nią przejść! To dziwne, prawda?
Pies przekrzywił głowę w bok. Wyglądał komicznie. Strasznie go polubiłam! Byłam jednak tak przejęta tym wszystkim, że nie panowałam nad własną euforią. Kiedy trochę ochłonęłam, usiadłam znów na parapecie i mruknęłam:
-Kiedy wreszcie nauczę się zmiany w kota, będę mogła być wolna, tak, jak ty. Chcę być animagiem, wiesz? Sama nawet nie wiem, po co ci to mówię, przecież ty i tak mnie nie rozumiesz… Ale jesteś bardzo sympatycznym psem!
Pies musnął gorącym nosem moją dłoń i uciekł. Zostałam sama w tym cichym, sennym lesie… Grudzień przyszedł tego roku zbyt szybko, jak na mój rozum…
***
-DALEJ, KRUKONI!!!
Tłuczek minął żółtego szukającego o cal, niebieski to wykorzystał, i popędził w stronę złotej, maleńkiej piłeczki.
-No nie, dawaj, DAWAJ, idioto!!!- pruł mi się w ucho Rogacz.
-JAMES, OGŁUCHNĘ PRZEZ CIEBIE! ZDZIERAJ SWE BIEDNE GARDŁO GDZIE INDZIEJ- wrzasnęłam, ale on mnie nie usłyszał. Obecnie najważniejszy był dla niego quiddich…
-JEEEEEEEEEEEEEEESSSSSSSTTTTTTT!!!!!- zawył, bo niebieski gracz dorwał wreszcie znicza.- Teraz będziemy mogli zdobyć puchar!
-Szkoda, że Remus tego nie widzi…- mruknął Black.- Musi sterczeć w tej głupiej Wierzbie…
Uciekłam od okropnego towarzystwa Huncwotów i znalazłam Lily.
-No nareszcie!- burknęła, gdy przepychałyśmy się do wyjścia z trybun.
-Sorry, nie mogłam cię odnaleźć!
-Nie prawda! Machałam do ciebie przez pół godziny, jak ta ostatnia głupia, a ludzie się dziwnie patrzyli.
-Wolałaś spędzić mecz z Sevem, niż ze mną…
Lily już nabrała powietrza, by coś powiedzieć, ale jej przerwałam:
-Dobra, wystarczy tych głupich sprzeczek. Czy jedziesz na święta do domu?
-Tak, oczywiście! A ty?
-No jasne! To będzie pierwsze Boże Narodzenie z moją prawowitą rodziną!
-No…co?!
Zapędziłam się. Zapomniałam! Przecież Lily o niczym nie wie! Patrzyła na mnie ze zdumieniem.
-No dobra- westchnęłam- Wszystko ci opowiem…
Opisałam dokładnie tą tragiczną noc, gdy to zginęły tak drogie mi osoby. Ucieczka, okrutna wędrówka przez Londyn, spotkanie Remusa na skraju jakiejś wioski, i wreszcie spotkanie z biologicznymi rodzicami… Przeżyłam to jeszcze raz w mojej głowie.
-Dlaczego rodzice cię oddali?- zapytała współczująco Lily
-Bo…nie mieli kasy…- przecież Lily nic nie wie o Remusie…
-A wiesz, kto zabił twoich rodziców?
-Nie, ale kiedyś się dowiem. A wtedy ci ludzie pożałują…
Liluś przytuliła mnie mocno.
-Och, Meggie, to straszne! Nie wiedziałam o tym! Czemu mi nie mówiłaś?!
-Zapomniałam, przepraszam cię…
Dotarłyśmy wreszcie do drzwi wejściowych.
-Odrobimy eliksiry?
Dotarłyśmy do biblioteki. Za oknem już szarzało.
-Wiesz, to dziwne, ale tak tu szybko płynie czas…
-Wiem! Ledwo się obejrzysz, a już będziesz dorosła!
-Nie wiem, czy chcę… Nie, źle napisałaś, Lily! Przecież kamień księżycowy nie występuje w okolicach Uralu! Pomyliło ci się z jakimś innym minerałem!
-Masz rację, zamyśliłam się…- mruknęła ruda-Widzisz, poprawiłaś mnie! Zauważyłaś mój błąd! Robisz postępy!
Uśmiechnęłam się niewyraźnie.
-No, teraz idę do dormitorium. Jestem już zmęczona. Idziesz?- zapytała Lily, zgarniając księgi do torby.
-Nie, idź sama… Zaraz do ciebie przyjdę, dobra?
Gdy Lily zniknęła za regałem, od razu zabrałam się za moje ćwiczenia animagii. Pierwszy etap trwał okrągły rok i składał się ze skupienia nad wyglądem zwierzęcia, w którego chce się człowiek zamienić. Problem w tym, że trzeba było wyczyścić umysł ze WSZYSTKICH myśli i emocji, a obecnie było to dla mnie wyjątkowo trudne. Do tej pory miałam z tym olbrzymie trudności, i udało mi się to tylko dwa razy. Potem trzeba było z mechaniczną dokładnością wyobrażać sobie każdy aspekt wyglądu danego zwierzęcia. Oczywiście, kolor nie był zależny od czarodzieja, tylko od koloru jego włosów i karnacji. Uch, będę rudo-czarnym kotem…
-Cześć, piękna!
Do stołu dosiadł się Rogaś.
-Odrób ze mną Zlewkę Na Maksa!- poprosił słodziutkim głosikiem, i spojrzał na mnie w taki sposób, że przyszło mi na myśl jakieś biedne, samotne, zabiedzone stworzonko.
Kiwnęłam głowa na zgodę, a James wykrzyknął w euforii:
-Ty wiesz, że cię kocham!!!
-Taa…- mruknęłam sarkastycznie.
Wyciągnęliśmy te głupie tabele na wróżbiarstwo, i rozpoczęliśmy pracę.
-Hmm, czy Malfoy wciąż ci dokucza?- zapytał powoli
-Malfoy?
-Och, ten durny, lalusiowaty mydłek… Przylizany blondyn…
-Nie, ale patrzy się na mnie tak, że gdyby wzrok zabijał, to bym trupem padła…
-On tak do każdego… Jak tak dalej pójdzie, to jego dziecko będzie miało wiecznie ściągnięte brwi…
Bardzo rozweseliła mnie ta wizja.
-No nie!- załamał się James- Wyszło ci, że kiedy umrzesz?
-Poczekaj…- obliczyłam do końca- Ooo… Będę mieć sto dwadzieścia cztery lata…
James uśmiał się, jak nutria.
-Brawo, złoty wiek! A ja umrę gdy będę mieć lat pięć. Fajnie, nie?
-Hmm, no cóż… W sumie, psychicznie i mentalnie zatrzymałeś się na piątym roku życia, więc…
James w odwecie doskoczył do mnie i zaczął mnie łaskotać.
-Nie mam łaskotek, dziecko- mruknęłam, znudzonym tonem.
-Straciłem ostatnią broń!- szepnął teatralnie Rogacz, i wrócił na swe miejsce.
Po kilku minutach żartów stwierdziłam, że już późno, więc zebrałam swoje rzeczy i już miałam iść, gdy James zagrodził mi drogę i zrobił przesadnie zawiedzioną minę.
-A buzi na odchodne to co?- zapytał, zasmucony perspektywą, że o nim zapomniałam
-To sobie mnie całuj, jak chcesz!- mruknęłam obojętnie. Kobieto, co ty wygadujesz?!
James cmoknął mnie w policzek i wyszczerzył zębiska.
-Twój policzek będzie sławny! He he!
Poszedł sobie, a ja otrząsnęłam się ze zdrętwienia i poszłam w stronę łazienki. James mnie pocałował…
-Cześć, Mary Ann!
To był Dave.
-Hej! Co masz taki dobry nastrój?
Uklęknęłam przed nim. Dave był wyjątkowo mały. Nawet jak na jedenastolatka. I bardzo dziecinny, przynajmniej tak mi się wydawało.
-Profesor Dumbledore zapewnił mnie, że już Ślizgoni mi nie będą dokuczać! Wiesz, miesiąc temu znów mnie pobili, ty też miałaś kłopoty, ta Evans mi powiedziała…
-I co zrobił Dumbledore?
-Dał im szlabany… A McGonagall zagroziła, że jeśli jeszcze raz mnie zbiją, to zostaną wydaleni! To ponoć jej ostatnie słowo, tak mówiła…
-To świetnie! Widzisz? Nie było tak strasznie!
Zobaczyłam kątem oka jakiś ruch. Zerknęłam ponad ramię Dave’a.
O framugę jakichś drzwi opierał się nie kto inny, jak Syriusz Black. Obserwował nas bystro. Było to spojrzenie przenikliwe, badawcze, jakieś… bardzo osobiste.
Zignorowałam go, przenosząc mój wzrok z powrotem na Dave’a.
-Widzisz?- powtórzyłam- A ty tak bardzo się bałeś! Dumbledore zawsze jest gotowy pomóc!
Pamiętaj, trzeba pokonać strach przed wrogiem, by go pokonać! Zawsze o tym pamiętaj! Jesteś w domu odważnego Gryffindora-to zaszczyt!
-Tak, teraz już wiem, że jestem godzien bycia w tym domu, w którym jestem! Dzięki ci, Meggie, że mi pomogłaś! I przepraszam, że miałaś przeze mnie kłopoty.
-Nie przejmuj się, poradzę sobie. Tak łatwo im się nie dam! A ty zawsze możesz się do mnie zwrócić, gdy tylko będziesz tego potrzebował.
Uśmiechnął się do mnie wesoło. Widziałam w nim obecnie mojego utraconego braciszka…
-Pa, Meg!- krzyknął radośnie i pobiegł ku Pokojowi Wspólnemu, a ja podniosłam się z kolan. Black cały czas trwania mojej rozmowy z chłopcem wpatrywał się we mnie, a teraz podszedł bliżej. Miał dziwny, nieodgadniony wyraz twarzy. Staliśmy naprzeciw siebie chyba z minutę. Black patrzył na mnie z góry, oczy lekko zmrużył od dołu, a kąciki jego ust uniosły się w nieznacznym uśmiechu. Nie mogłam znieść głębi jego spojrzenia, bo coś mi przypominała, więc spojrzałam w bok.
Black zaśmiał się krótko.
-Nie musisz unikać mojego wzroku! Czy… możemy chwilę porozmawiać?
-Hmm- odparłam chłodno.
-Ja…- zaczął, ale zaciął się- Hmm, po prostu, przepraszam.
Zatkało mnie. Zmusiłam się, by spojrzeć w jego oczy.
-Nie powinienem wtedy, w nocy, mówić, że to nie twój interes… Jesteś siostrą mojego kumpla… Zresztą, to, co powiedziałem o twoich włosach… Hmm, zrozum… Chciałem nadepnąć na twój wrażliwy punkt, bo trochę mnie poniosło… Wcale tak nie myślę o twoich włosach!
-Dlaczego myślisz, że to mój wrażliwy punkt?
-Bo twoje włosy są… inne. To normalka, że się tobie nie podobają, przynajmniej tak myślę…
Dobry z ciebie psycholog, pomyślałam. Ma za swoje! Ale… czy naprawdę to on zaczął? A może jestem trochę… przewrażliwiona?
-Słuchaj, Syriuszu- mruknęłam, zdumiona własnymi słowami- To była moja wina, nie powinnam się wtrącać w wasze sprawy…
-Miałaś prawo…
-Nie, posłuchaj! Bez sensu, że to ty mnie przepraszasz. Ja też cię przepraszam, serio.
Blacka trochę to zatkało, ale uśmiechnął się szeroko.
-Rozejm?- zapytałam i wyciągnęłam rękę do niego.
-Zgoda- chwycił ją i staliśmy tak jeszcze chwilkę, wymieniając podejrzliwe uśmieszki, po czym ruszyliśmy do Pokoju Wspólnego.
-A tak nawiasem mówiąc- powiedział dość oficjalnym tonem, gdy już weszliśmy do salonu- Twoje włosy są najfajniejsze na świecie. Branoc!
Rzucił mi swój zwyczajowy, nonszalancki uśmieszek, i poszedł spać.
-Palant- mruknęłam do siebie, ale zaczęłam się zastanawiać, czy powiedział tak na serio, czy tylko sobie drwił. Nawet mnie zszokowała ta nowa sytuacja: z Blackiem nie gadałam normalnie od dwóch miesięcy!
***
-Czy wszystko wzięłaś?
Lily pakowała swe ostatnie bibeloty do torby,
-No, to świetnie! Teraz zejdziemy na dół, a potem odwiozą nas do pociągu…
-Ale ekstra! Kupiłaś wszystko na święta?
-No pewnie! Nawet dla ciebie coś mam!
-Dzięki- ja nic nie miałam dla Lily, bo nic nie kupowałam, gdy byłyśmy w Hogsmeade. Za bardzo zajęta byłam użeraniem się z Malfoyem i jego świtą w Trzech Miotłach.
-OK, chodźmy na dół. Pomożesz mi z kufrem?- sapnęła ruda, i razem opuściłyśmy dormitorium na czas ferii bożonarodzeniowych…
Komentarze:
Lucy Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 07:44
Pierwsza!
Notka cudowna! Czy Meg czuje coś do Jamesa? A ten pies to wydaje mi się, że był to Syriusz... Ale jednego nie rozumiem: "Wpatrzyłam się w czubki nagich, ciemnych drzew-ciemnych, jak włosy Jamesa…" coś tu jest nie tak... "ciemnych drzew-ciemnych"? Chyba "ciemnych drzew, jak włosy Jamesa.
Pozdrawiam!
Lucy Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 07:45
Przepraszam za ten znaczek...
Sylvia Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 10:11
notka wspaniała. już się nie mogę doczekać kolejnej
Marta G/ZKP Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 10:24
Nie, Lucy, to jest dobrze napisane: "ciemnych drzew- ciemnych, jak włosy Jamesa" takie zwrócenie większej uwagi na porównanie Mary.
Doo, notka bardzo mi się podobała, interesująca, ciekawa sytuacja z psem i furtką (co dalej?) i też myślę, że to był Syriusz i że on myśli, że Mary zabujała się w nim^^ Biedny ;-D I brawa za tekst o ściągniętych brwiach dziecka Malfoya.... :P:P:P Uśmiałam się jak nutria! :P Pozdrawiam!
podpisuję się pod komentarzem Marty, zeby nie powielać...
akcja z psem- super... biedny Łapa jest w błędzie...
A Rogaś....hmmm... jest wydziabisty
Phoebe Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 14:09
Też podejrzewam, że ten pies to był Łapa. A notka jest jak zwykle świetnie napisana. Twoje notki są napisane po mistrzowsku. Z wieeeelką niecierpliwością czekam an następne notki.
Phoebe Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 14:09
Prepraszam-nie "an", tylko "na"
Łapcia Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 14:28
Hej ! Pierwszy raz mam przyjemność komentować Twój pamiętnik i chcę Ci powiedzieć, że bardzo mi się podoba Jak moi poprzednicy, uważam, że ten pies to Łapa. Z (nie)cierpliwością czekam na następną notkę. Pozdrawiam.
Diana0512 Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 16:42
Swietnie. Ale nie wiem w kim się zakochała Mary Ann. Zdradzisz nam to w następnej notce?;>
Lucy Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 17:00
Marto, a przede wszystkim Doo, przepraszam. Po prostu wydało mi się to dziwne, ale już teraz wiem o co chodzi. Przepraszam. Wybaczycie?
Katie Poniedziałek, 14 Lipca, 2008, 21:25
Super
lolek Wtorek, 15 Lipca, 2008, 12:42
nie przeczytałam do końca;( muszę gdzieś iść...ale jeszcze tu wrócę :*
Ann-Britt/ZKP Środa, 16 Lipca, 2008, 13:04
Notka baaaaaardzo dobra, ciekawa i wciągająca. Ten wątek z psem też fajny. Opisy jak zwykle rewelacyjne a dialogi błyskotliwe! Ta Mary-Ann to ma powodzenie! ;p
Wszystkiego najlepszego!
Pozdrowienia!;*
Loluś Środa, 16 Lipca, 2008, 16:06
widzę, że wątek Jamesa i Meg interesująco się rozwija coś mi się wydaje, że w przyszłości poszerzy się o postać Lily...hehe może np.Lily i Meg będą się biły o Jamesa w parku na gołe klaty i w dodatku w kisielu ciekawe którą on woli:P
wybacz Kopara.. buziak!