Syriusz zaśmiał się przenikliwie.
-Naprawdę uważasz, że mam w sobie coś ze szlachty?
Oplotłam ramieniem pień dębu. Obserwowałam falującą miarowo taflę jeziora. Na chwilę ten widok przesłonił mi mój towarzysz, stając naprzeciw. Zastanowiłam się nad jego pytaniem i odparłam powoli
-No, masz w coś takiego w spojrzeniu, przecież ci mówiłam…
Zapatrzyłam się na chmury ponad jego ramieniem. Niebo było żółto-niebieskie, muśnięte delikatnymi różowo-złotymi smugami. Tak piękne i tak dalekie… Niczym James…
Trochę mnie denerwowało, że cały czas Syriusz pochłaniał mnie wzrokiem. Tak trudno mi było skupić spojrzenie na jego twarzy, skoro obecnie istniał dla mnie tylko James. Nie patrzyłam więc w oczy Łapy, on jednak sam wkrótce zareagował.
-Bo widzisz…- spuścił wzrok- Pochodzę z bogatego, starożytnego domu Blacków… Cieszymy się niezłą sławą… Wielcy Blackowie, panowie ogłupiałych, ciemnych mugoli i mas…
Było coś w tonie jego głosu, co kazało mi utkwić wzrok w jego spuszczonej głowie.
-Coś taki cyniczny?- zainteresowałam się.
Syriusz przeniósł wzrok ze swych butów na mnie.
-Cyniczny?- uniósł brwi- Ja? Nie… Po prostu zachwycam się moją rodzinką…
-Nie lubisz jej?- przerwałam mu.
Syriusz zaśmiał się smutno.
-Hmm… Dobre pytanko, kotku. Lubię. Na odległość, rzecz jasna… Im większą, tym lepiej…
Uśmiechnęłam się do niego ze współczuciem.
-Masz rodzeństwo?- mruknęłam pytająco po chwili milczenia.
-Teoretycznie…- mruknął zdawkowo, po czym dodał- Regulus, mój brat. Jest o dwa lata niżej, w Slytherinie…
-Ty też miałeś tam być, no nie?- spytałam cicho i ostrożnie.
Syriusz nie odpowiedział, za to ponownie spuścił wzrok, tym razem na cały czas mruczącego kotka.
-Zrozum…- powiedział nagle, kręcąc głowa, by starannie dobrać słowa- Wstajesz rano, w łożu, niczym król. Baldachim, śniadanie do łóżka, takie klimaciki. I do tego skrzat. Skrzat, przynoszący ci wszystko. Każde kiwnięcie palcem jest dla niego rozkazem. Każdy starożytny puchar opatrzony jest dumnym herbem Blacków. W całym domu znajdujesz podejrzane przedmioty czarnomagiczne, nieszkodliwe dla mnie, bo przecież jestem boski Black. A mój piep… Sorry… NIENORMALNY brat wiesza nasze nieskazitelne, ślizgońskie drzewo genealogiczne nad łóżkiem. Ja to bym tego świństwa przez rękawiczki nie ruszył. Po domu chodzisz niczym książę, nie śmiejesz się głośno, nie biegasz. Jakbyś kij połknęła…
Położyłam mu dłoń na ramieniu, a on ciągnął dalej, w głosie narastała gorycz.
-Na wystawne obiady przychodzą wytworne odłamy naszego drzewa, wraz z całą rebiatą. Moje kuzynki widuje w każdą niedzielę. Ze wszystkich są niezłe lale z kijem w gardle, no, może poza Andromedą. Ona jedyna jest naprawdę w porządku. Ale Narcyza… A o Belli to nie wspomnę. Moim skromnym zdaniem, to ona jest w sumie fiźnięta, ale nikt tego nie przyjmuje do ograniczonej świadomości.
Zamilkł, by pohamować potok emocji.
-Syriuszu…- wsparłam ręce na biodrach i przyjrzałam mu się współczująco.
Wlepił we mnie świdrujące spojrzenie.
-Wiem jak to jest gdy… Gdy życie jest dla ciebie takie złe. Dopiero pół roku temu poznałam moich rodziców…- opowiedziałam Łapie, od a do zet, całą historię mojego życia- A nawet teraz, gdy znalazłam wreszcie niszę do życia, czuję się taka… niepotrzebna. Ludzie mnie może i lubią, ale nie czuję, żebym była dla kogoś najważniejsza. Rodzice mają siebie, Sev ma Lily, wy w czwórkę też macie siebie. Ale ja nie mam nikogo…
Syriusz zmarszczył brwi, a ja uwalniałam wodospad niepohamowanych uczuć, nagromadzonych przez cały dzień. Pod koniec mojej wypowiedzi już prawie płakałam. No i zapędziłam się
-…zawsze byłam sama, zawsze!!! A teraz, gdy po raz pierwszy się zakochałam to ta osoba mnie nie widzi! Co z tego, że ja coś czuję skoro to się nigdy nie liczyło?!
Zamilkłam i zamknęłam oczy. Nie myślałam o niczym, tylko o Jamesie. Nienawidziłam Lily. Za co? Za to, że istnieje…
Zaczęłam płakać. Nie byłam na tyle głupia, by wygadać się przy Łapie o Jamesie. Ukryłam twarz w dłoniach i płakałam histerycznie z tęsknoty za Jamesem. Syriusz przytulił mnie, a ja łkałam w jego koszulę. Nie obchodziło mnie, czy to Syriusz, czy Lucjusz Malfoy, czy Slughorn. Potrzebowałam kogoś, kto naprawdę mnie pocieszy. Ryczałam więc tak rozpaczliwie, jak w sowiarni. Syriusz obejmował mnie jednym ramieniem, a drugim gładził uspokajająco moje loki.
-Wszystko będzie dobrze!- szeptał- Człowiek, który wie, po co żyje, przetrwa najgorsze warunki.
Nie pomogło.
-Ale ze mnie czop! Przecież miałem cię pocieszyć, a ty tak cierpisz!- jęknął z rezygnacją- Wiesz, ja nawet nie widuję własnego ojca! Ciągle załatwia własne sprawy i głowi się, jak tu powiększyć rodzinny majątek. Gdyby nie wspólne kolacje, to miałbym podstawy, by przypuszczać, że nie mam ojca. Moja matka mogłaby mieć mnie ze swym skrzatem, a sądząc po mej subtelnej mordzie, to bardzo prawdopodobne…
Wydałam lekkie parsknięcie, ale płakałam dalej.
-Waćpanna wybaczy!- podjął ponownie Łapa- Pójdę za potrzebą.
Oderwał się ode mnie i znikł za drzewem. Osunęłam się na kolana, nieświadoma, że podpórka sobie poszła.
Pół minuty później poczułam na policzku gorący oddech. Odjęłam dłoń od twarzy.
Obok mnie stał jakiś pies, merdający ogonem. Usiadł przy mnie.
-Znam cię skądś…
No tak! Gadałam z tym samym psem w zimie.
-Co tam u twojego pana?- mruknęłam
Pies szczeknął radośnie, po czym oparł łeb o mój bark.
Mimowolnie przytuliłam się do niego, zatopiłam dłoń w jego aksamitnej sierści.
Panował spokój. Względny spokój…
-Wiesz co, piesku? Syriusz jest w porządku. Kiedy ostatnio z tobą rozmawiałam to byłam z nim pokłócona. Teraz potrafi przytulić, pocieszyć… Och, żeby tak James mnie przytulił…
Pies podniósł łeb.
-…ale on kocha Lily. A moje serce krwawi.- dodałam z goryczą
Piesek pisną cicho
-James Potter… pierwszy i ostatni chłopak w którym się zakochałam…
Pies skamlnął i uciekł.
Po pewnym czasie przestałam płakać, bo zwyczajnie wszystko wypłakałam. Została tylko tępa beznadzieja, bolesna rozpacz nad całym życiem.
Czekałam na bardzo rozgarniętego Łapę chyba z pół godziny. Nie przyszedł.
-Dżentelmen!- syknęłam w końcu i ruszyłam do zamku bo zrobiło się ciemno.
W Wielkiej Sali wpadłam na Severusa który wstał już od stołu po kolacji.
-O rany…- syknął cicho, chwycił mnie w pas i szybko wyprowadził z Sali do jakiejś opustoszałej klasy- Jesteś czerwona jak wino.- mruknął- Ktoś cię skrzywdził?
-Nie, dzięki za troskę. Masz chustkę?
Gdy już doszłam z sobą do ładu, wyszliśmy z klasy. Jak na zawołanie, wpadliśmy za rogiem na trochę nierozgarniętego Syriusza.
-Gdzie ty byłeś?- zaatakowałam, nie zważając na pogardliwe spojrzenie Seva- Czekałam na ciebie! W rezultacie musiałam gadać z jakimś psem!
-Psem?- spytał zdezorientowany- Jakim psem?
-Nieważne. Psem gajowego…
Chwyciłam Severusa z tyłu za szatę i poszliśmy na górę, by odciążyć Syriusza od jego towarzystwa i odwrotnie.
***
Nadszedł kwiecisty maj. Zrobiło się ciepło, ale niestety, każdy musiał wkuwać do egzaminów. Było ciężko, szczególnie mnie. Starałam się nie rozmawiać z Jamesem i Lily.
Zadawałam się głównie z Severusem.
Łatwo nam się razem uczyło. Czułam, że nadajemy na tej samej fali.
Na początku miesiąca organizowali wypad do Hogsmeade. Wybrałam się tam z Sevem, a Rogacz naśmiewał się ze mnie bezczelnie. Ale i tak było w porządku. Lily, na szczęście, nie mogła z nami iść.
Ten okres był dla mnie wyjątkowo ciężki. Płakałam, gdy nikt nie widział. Zazwyczaj nie byłam uznawana za osobę, która często płacze, a teraz nie potrafiłam już się powstrzymywać.
Pewnego dnia, gdzieś w połowie maja, podjęłam decyzję.
Stanęłam na schodach Południowej Wieży, przy otwartym oknie. To był najwyższy punkt, no, może poza Wieżą Północną, na którą wstęp był niedozwolony.
Życie nie ma sensu. W jednej chwili żyjesz tu, w innej tam. Dla mnie życie już nie ma znaczenia. Najdroższe mi osoby nie interesują się mną. Może powinnam napisać jakiś pożegnalny list?...
Usiadłam na okiennicy, wystawiając nogi, by wisiały. Było straszliwie wysoko i przez moment nawet wystraszyłam się. Ale… to będzie trwało chwilę… Chwila bólu, w końcu doświadczam go bez przerwy, jakie to ma znaczenie… Może nie poczuję nic, może upadek mnie zmiażdży…
Ale jakiś głos, może ze strachu, może buntujący się przeciw mojej decyzji, mówił mi „Nie rób tego! Nie poddawaj się!”. Nie słuchałam go. Tłumiłam...
Jednak siedziałam na oknie z pół godziny, bijąc się z własnymi myślami.
W końcu usłyszałam kroki na schodach. Teraz! Nie, boję się…
-Meggie?!- był to przerażony głos Jamesa- Co ty wyrabiasz?!
Wlepiłam w niego smutny wzrok. Może mu powiem teraz, zanim nie umrę, że go kochałam?
Ale coś mnie powstrzymywało. Niech żyje bez świadomości, że to przez niego…
-Żegnaj, Rogaś…
Ręce podjęły decyzję za mnie. Ześlizgnęły się z parapetu, a ja runęłam w dół, ku dalekiej otchłani…
Pęd rozwiewał mi włosy. Nie bałam się, ale byłam zrozpaczona, zdesperowana…
Sama podjęłam to ryzyko. Teraz wystarczy tylko ponieść konsekwencje. I tak nic mnie już nie uratuje…
Spadanie było naprawdę przyjemne, ale ja zaczęłam obawiać się spotkania z ziemią. A jeśli nie umrę? Jeśli będę tam leżeć i dogorywać, męczona okrutnym, paraliżującym bólem?
Wtem poczułam szarpnięcie, jakby coś złapało mnie w pół. Chwila zawieszenia w nieważkości… I ziemia zaczęła uciekać. Leciałam z powrotem. Chwilę potem wylądowałam na schodach, a obok mnie leżał James. Trzymał kurczowo miotłę.
Zerwał się na równe nogi, drżąc.
-CZYŚ TY ZWARIOWAŁA?!?!?!- wrzasnął, przerażony- CHCESZ MNIE PRZYPRAWIĆ O ZAWAŁ???!!!
-Po co po mnie poleciałeś?- spytałam ze złością, ale coś w moim sercu poczuło ulgę.
-Zgłupiałaś?! Przecież byś się rozbiła! Dobrze, że miałem różdżkę, mój Boże…
-Miałam taki zamiar! Rozbić się!- rzekłam.
-Dlaczego?- spytał cicho.- Wiesz, ile jest warte życie? A ty zmarnowałabyś je. Pewnie przez jakieś głupoty.
-Wiesz, co, James!- zawołałam zniecierpliwiona- Zmęczyła mnie rozmowa z tobą. Dzięki za uratowanie życia.
I odeszłam.
Może dobrze, że po mnie poleciał. Dostałam szansę. Nie poddam się tak łatwo…
***
Egzaminy rozpoczęły się z końcem maja.
-Nie muszę tego czytać!- ziewnął Syriusz przy kolacji, gdy inni głowili się nad zapamiętaniem tych wszystkich formułek.
-Masz rację!- zaśmiał się James- Ty i tak dasz egzaminatorom w łapę, byś przeszedł do klasy piątej!
Wszyscy, prócz Łapy, parsknęli śmiechem.
Na drugi dzień był egzamin z historii magii. Oczywiście, nie był zbyt trudny, przynajmniej dla mnie i Remusa, bo my, w przeciwieństwie do całej reszty, słuchamy Binnsa.
Egzaminy trwały z tydzień. Okropny to był czas, ale ja uczyłam się pilnie przez cały rok, więc nie sprawiło mi to wszystko kłopotów. No, i przestałam myśleć o Jamesie i samobójstwie, bo nie miałam na to czasu.
***
Na początku czerwca rozegrał się ostatni mecz quiddicha. Ślizgoni przeciw Krukonom. Oczywiście, wygrali Ślizgoni, co spowodowało, że otrzymaliśmy Puchar Quiddicha.
Gryfoni zdzierali swoje gardła w straszliwym, tryumfalnym wrzasku. Cieszyłabym się z nimi-gdyby nie fakt, że przeżywałam teraz okropne katusze. Nawet raz James zmiażdżył mnie ze szczęścia w swoim uścisku boa, ale ja nie potrafiłam się cieszyć z otrzymanego po raz drugi życia.
-Ja to jestem maskotką szczęścia tej drużyny.- śmiał się Rogacz, gdy wracaliśmy z boiska do dormitorium. Wcale nie chciałam z nimi wracać, ale mnie osaczyli, a ja nie mogłam znieść towarzystwa Lily, no i Severus gdzieś wsiąkł.
Wpadłam do mojej sypialni i rzuciłam się na łóżko. Co z tego, że tak dobrze zdałam egzaminy końcowe? Co z tego, że mój ukochany James uratował mi życie? Przecież ono i tak nie ma bez niego sensu! Może… naprawdę warto się z nim pożegnać?...
Natychmiast nasunęli mi się na myśl moi rodzice, którzy już nie żyją. Gdyby usłyszeli, że coś takiego mówię, to co by powiedzieli? Że ich ofiara pójdzie na marne? Może skarciliby mnie, że tak szastam moim życiem, a oni oddali by wiele, by je jeszcze raz otrzymać…
Nie. Samobójstwo to nie wyjście. Tylko kolejna, bezsensowna droga…
Może kiedyś będę miała dobrego męża, który będzie mnie kochał nad życie. Po co się zabijać? Dobrze, że James mnie powstrzymał. Tyle jeszcze przede mną dobrych momentów! Jasne, będą i te złe, ale czym jest życie bez różnych przeciwności? Czym jest, bez nieustannej huśtawki zakrętów, tych dobrych i złych? Syriusz miał rację: człowiek, który wie, po co żyje, przetrwa najgorsze warunki…
Podeszłam do okna i moją twarz oświetlił strumień złocistego, popołudniowego, czerwcowego słońca. Niedługo wakacje…
Zawsze wyjeżdżałam za granicę, wątpię, żeby tym razem tak było…
Do dormitorium weszła Lily.
-Nie byłaś na meczu?- zdziwiła się
-Byłam.- mruknęłam chłodno, nie patrząc na nią.
-Mary Ann, czy coś się stało? Od kilku tygodni prawie ze mną nie rozmawiasz, a w nocy słyszę, jak płaczesz. Czy coś ci zrobiłam?- spytała smutno.
Milczałam. Dobrze wiedziałam, że to nie wina Lily, że on ją kocha. Ale nie potrafiłam na nią patrzeć, przynajmniej na razie.
-Wiesz, zostawiłam u Remusa książkę.
I wyszłam, zostawiając Lily ze zdezorientowaną miną.
Weszłam do sypialni chłopców, ale nie po to, by wziąć wyimaginowaną książkę. Chciałam pogadać z Remusem, może on mnie zrozumie, jest w końcu taki pomocny.
Chłopców nie było. Ciekawe, gdzie się podziali?
Wpadłam na pomysł. Może pójdę na spacer, a Remusowi zostawię liścik z prośbą o spotkanie?
Znalazłam pióro i atrament, ale nie mogłam wyszperać w tym dantejskim bałaganie żadnych kartek. Po bezskutecznym szukaniu znalazłam wreszcie na toaletce Jamesa jakiś kawałek pergaminu.
„Remus, spotkajmy się przy starych ruinach w lesie. Mary Ann.”
Już miałam zostawić liścik na łóżku, gdy stała się niesłychana rzecz: treść listu znikła, a na kartce zaczęły pojawiać się słowa…
„Nie używa się na darmo imienia Lunatyka, intruzie!”
Wrosłam w podłogę ze zdumienia. Niewątpliwie, było to pismo Remusa: tak samo pochyłe, cienkie i zawijasowate. Chwyciłam pióro i nabazgrałam:
„Remusie, co ty tam, robisz? Znalazłam ten kawałek kartki na toaletce Jamesa. Czy on też tam jest?”
Tym razem odparło mi inne pismo, też pochyłe, ale niedbałe:
„Pan Rogacz zakazuje używać jego powabnego imienia obcym przybyszom.”
Postanowiłam zaskoczyć kartkę.
„A co zrobiliście z Łapą i Glizdogonem?”
„Intruzie, znasz nasze przydomki. Czy jesteś w jakiś sposób związany z którymś z nas? My nie ujawniamy ich nikomu niepożądanemu.”
„Nazywam się Mary Ann Rea Lupin, siostra Remusa Johna „Lunatyka” Lupina, urodzona 10 marca 1960.”
Tym razem odparło jeszcze inne pismo-Syriusza. Literki były proste, małe i grube.
„O kurczę, Remy, nie mówiłeś, że masz siostrę!”
Zdziwiło mnie to. Przecież Remus o tym wiedział!
„Co to za kartka?” spytałam, zaintrygowana.
„To nie kartka. To mapa.”- odparło mi koślawe, krowiaste pismo Petera.
„Jaka znów mapa?”
Tym razem czekałam trochę dłużej na odpowiedź.
„Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają zaszczyt przedstawić Mapę Huncwotów.”
Prychnęłam. Mapa Huncwotów, też coś!
„Stuknij różdżką w mapę i powiedz: Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego”
Wykonałam polecenie, pełna wątpliwości.
Z moich ust wyrwał się zduszony okrzyk. Mapa pokazywała jakiś ogromny budynek, a… poruszały się po nim kropeczki z imieniem i nazwiskiem przy każdej. Co to za miejsce?
Wodziłam zafascynowanym wzrokiem po powierzchni kartki. Nagle dostrzegłam kropeczkę z napisem „Mary Ann Lupin” w jakimś pokoju. Zrozumiałam-to mapa Hogwartu.
Lily gadała na jakimś korytarzu z Sevem, a na błoniach dostrzegłam poszukiwanego przeze mnie dzieciaka, razem z trzema pozostałymi straceńcami. Jak oni zdobyli tą mapę?
Poleciałam natychmiast na błonia. Już z daleka zauważyłam trzech Huncwotów, siedzących pod drzewem. Któregoś brakowało.
Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że trójeczka chłopców bawi się z jakimś kudłatym, czarnym psem. Pies stawał na dwóch nogach i starał się złapać w zęby złoty kurz, wyczarowany przez Rogacza.
-Dalej, Wąchaczu, wiemy, że ci się uda!- śmiali się wszyscy w trójkę. Ludzie, zwabieni upałem, porozkładali się nad jeziorkiem i na trawce. Nikt, prócz Huncwotów, nie zwracał uwagi na czarne zwierzę.
Zauważyłam, że brakuje Syriusza. Pewnie odrabia swój milionowy z kolei szlaban…
-Hej!- zawołałam na powitanie, a wszyscy Huncwoci, łącznie z psem, odwrócili się w moją stronę. Nagle stwierdziłam, że poznaję czworonoga: gadałam z nim w zimie, a potem na błoniach, gdy Syriusz „poszedł za potrzebą”.
-Gdzie Łapa?- spytałam- Przed chwilą tu był…
-Skąd wiesz?- spytał zdziwiony Peter.
Podniosłam mapę.
-Dzięki tej pomocnej mapce.
-Skąd wiesz o tym, że to mapa?- zdumiał się nieźle Remus, a ja uśmiechnęłam się tajemniczo.
Zaległa cisza, a ja przyjrzałam się kartce.
-Tu, na przykład, krąży Filch… Tu widzę Lily i Seva, jak spacerują… Piękna parka!- dodałam mściwie, patrząc na reakcję Rogacza.
Ucieszyłam się, widząc ponownie siebie i Huncwotów.
-A tu my! Stoję niedaleko dębu i widzę waszą czwórkę. Jak wy…
Zatrzymałam się.
-Co? Ta mapa chyba jest jakaś lewa.
Huncwoci zmarszczyli brwi.
-Lewa? Nie, ona jest nieskazitelna! Niczym boski James!- ucieszył się Rogacz.
-Pokazuje, że jest wasz komplet, ale przecież nie ma Syriusza.
Remus i James zmieszali się, ale Peter odparł żarliwie.
-Ta mapa nigdy nie kłamie, prawda, Syriuszu?- zwrócił się do psa. Zwierzę warknęło i kłapnęło na niego ostrzegawczo pyskiem.
Zmarszczyłam brwi. Coś mi się tu nie zgadza…
I nagle uderzyła w moją głowę straszliwa, burząca spokój myśl. Zmroziło mnie ze strachu.
Rogacz jest jeleniem. Remus jest Lunatykiem-czyli wilkołakiem. Łapa…
A jeśli Syriusz to animag?!?! Przecież wyżalałam mu się i… O Boże… Powiedziałam mu o Jamesie…!!!
Mapa sfrunęła pod moje nogi. Zabrakło mi słów. To niemożliwe. Rzuciłam psu pogardliwe, nienawistne spojrzenie i odwróciłam się na pięcie.
-Mary Ann, czekaj!
Black pędził ku mnie, a po chwili poczułam uścisk na ramieniu. Wyrwałam mu rękę.
-Czekaj, wyjaśnię ci…
-Zamknij się!!!- krzyknęłam, a po chwili dodałam nabrzmiałym od emocji szeptem- Gdybyś chociaż dał mi jakiś znak, że nie jesteś psem, to nie gadałabym z tobą o moich sprawach!
Ale ty, najwyraźniej lubisz podsłuchiwać! Podły wykorzystywacz! Pewnie się nieźle ubawiłeś, co?!
-Wcale się nie ubawiłem!- warknął ze złością Syriusz.- Chciałem ci pomóc…
Zaśmiałam się szaleńczym śmiechem, w którym nie było radości.
-Ty, pomóc? Taki egoista?! Zapatrzony w siebie kretyn, uważający się za króla wszystkich lasek?!
Niektórzy poodwracali głowy w naszą stronę, zaintrygowani nową jatką. Syriusz spąsowiał.
-To wyjaśnia, dlaczego wiedziałeś o tym, że zamieniam się w kota!- szepnęłam
-Tak się składa…- zaczął ze złością, ale mu przerwałam.
-Sam się składaj! Jesteś największym kretynem, jakiego spotkałam!
-Opanuj trochę swoje fochy, dziecinko!- warknął.
-SAM SIĘ OPANUJ! JESTEŚ ZEREM, BLACK! ŻAŁOSNYM PODSŁUCHIWACZEM!!!
Zgięło mnie ze złości. Nienawidziłam go całym sercem. Jak mógł mi to zrobić?! Przecież powinien mi powiedzieć, że jest psem! Ale najgorsze, że mu powiedziałam o Jamesie.
Black był już nie pąsowy, ale krwiście czerwony ze złości.
-Mogłabyś przestać drzeć twarz i wreszcie wysłuchać, co do ciebie mówię?!- zawołał ze złością.
-Nie rozkazuj mi, deklu! Jesteś dla mnie za głupi! Twój mózg jest rozmiaru ziarnka piasku, gdy spuchnie, nie mam ochoty z tobą gadać!!! ZEJDŹ MI Z DROGI, BLACK!!!
Teraz już prawie wszyscy, którzy usłyszeli moje wrzaski odwrócili się i obserwowali naszą kłótnię. Huncwoci siedzieli, niczym trusie, pod drzewem, przerażeni zaszłą sytuacją.
-No tak!- powiedział ze złością Black- Potrafisz tylko obrażać ludzi, a ich nie wysłuchujesz!
-No właśnie, LUDZI!!!- krzyknęłam- A TERAZ ZEJDŹ MI Z DROGI, PÓKI NIE WYCIĄGNĘŁAM RÓŻDŻKI!
-A co mi nią zrobisz?- zadrwił jadowicie- Dziabniesz mnie w oko? Różdżka w twoich rękach-no tak, boję się!
Zrobiłam się czerwona ze złości.
-Black, nie przeginaj!!! Już ci powiedziałam: wykastrują cię, gdy nie pohamujesz swoich idiotycznych zachowań. Chociaż…- uśmiechnęłam się zjadliwie- Chyba nie mieliby z czego…
Usłyszałam ogromną salwę śmiechu ludzi zgromadzonych na błoniach. Black zrobił się prawie fioletowy z furii, oczy zabłyszczały groźnie i zacisnął mocno szczęki. Wyciągnął różdżkę i zacisnął na niej dłoń.
Odgięłam się do tyłu i zaśmiałam wariacko.
-Nie rozśmieszaj mnie, imbecylu. Twój mózg jest bardzo zabawny, skoro podsuwa ci takie beznadziejne pomysły… W ogóle nie podejrzewałam, że istnieje… A jednak, daje o sobie znać. Czasami…
Black zaczął ze złości szarpać swoje czarne włosy. W jego gardle narastał ryk wściekłości.
-A tak w ogóle, to on tam się nie zgubił, gdzieś w tym twoim wielkim łbie? Przecież ma taką przestrzeń… Nieograniczoną, wręcz…
Ludzie zlewali się z moich słów. Niektóre laski były oburzone, ale ogół nieźle ryczał.
Black uniósł różdżkę, celując we mnie, a ja zrobiłam minę w stylu „Rany, ale palant!”
-ZAMKNIJ SIĘ!!!- ryknął
-SAM SIĘ ZAMKNIJ, ZAKUTY ŁBIE!!!
-CZASAMI MAM WRAŻENIE, ŻE JESTEŚ NIESPOTYKANĄ IDIOTKĄ!
-NIE POZWALAJ SOBIE, MENELU!!!
-WIĘCEJ SZACUNKU DLA INTELIGENCJI, DZIEWUCHO!!!
-A WIDZISZ TU JAKĄŚ INTELIGENCJĘ, JEŁOPIE?! MOŻE NAPISZESZ DO SWOJEJ FIŹNIĘTEJ MAMUŚKI, ŻE JAKAŚ DZIEWCZYNKA DOKUCZA JEJ MYDŁKOWATEMU SYNUSIOWI?!?!
Ludzie chyba zaczynali bać się naszej awantury, bo mieli przerażone miny. Nic dziwnego, z trudem tamowaliśmy emocje i nienawiść, która wylewała się na wierzch. Cud, że nie rzuciliśmy się na siebie.
-DZIWISZ SIĘ, ŻE TWÓJ „UKOCHANY” CIĘ NIE CHCE?!- wrzasnął z szaloną dzikością Black, a jego oczy wyłaziły na wierzch ze złości- DZIWISZ SIĘ?!?! TO MASZ DOWÓD! NIE POWIEDZIAŁEM MU O TYM WSZYSTKIM, ALE TERAZ SIĘ NIE POWSTRZYMAM: JA…
-ZAMKNIJ SIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ!!!!!!!!!!!!!!!- przerwałam mu z przerażeniem.
Nie mogłam patrzeć w tą znienawidzoną twarz. Między Blackiem i mną pękło coś na zawsze. Nie chciałam już nigdy do niego wypowiedzieć nawet jednego słówka. Nigdy się do niego nie odezwę, choćby błagał mnie na kolanach.
Jednym, mocnym szarpnięciem zerwałam łańcuszek z platynowym kotkiem z szyi. Poczułam, że ze złości rozcięłam sobie skórę. Ale nie dbałam o to: Black już nie po raz pierwszy mnie zranił.
Krew pociekła po moich plecach. Cisnęłam z furią łańcuszek, prosto pod jego nogi. Spojrzał z rezygnacją na wisiorek, potem na mnie. Kotek miauknął żałośnie.
-MASZ!- zawyłam- MASZ!!! RZYGAM TWOIM WISIORKIEM!!! DAJ GO JAKIEJŚ ŁATWEJ LASCE, NIE MNIE! I MAM PROŚBĘ: NIE ODZYWAJ SIĘ DO MNIE DO KOŃCA ŻYCIA!!!
Ruszyłam szybko do zamku, omijając dyszącego ciężko Blacka szerokim łukiem.
Po pięciu minutach wpadłam do Izby Pamięci. Byłam zła, jak nigdy. Nawet wtedy, gdy wróciłam z Hogsmeade w listopadzie, nie byłam tak wściekła. Po prostu zalewała mnie nienawiść, jakiej nie znałam.
-Mary Ann?
To był Severus.
-Jejku…- miał wniebowzięty wyraz twarzy- To było genialne… Najlepszy dzień mojego życia…
Uśmiechnęłam się blado.
-Wreszcie ktoś go zmieszał z błotem.- ciągnął zachwycony.
Podszedł i usiadł obok mnie na parapecie.
-O co poszło?- spytał
Nie odpowiedziałam.
-Wiesz…- mruknął- Kiedyś, przez niego, prawie spotkałaby mnie tragedia. Gdyby nie…Potter, który zreflektował się w ostatnim momencie i wyciągnął mnie z tego.
-James cię uratował?- zdziwiłam się
-Mnie?- zaśmiał się gorzko- Chyba siebie. Gdyby mi się coś stało, to oni by oberwali. Wiesz, tak się zdenerwowałaś, że chyba Black pozbawił cię dziesięciu lat życia…
Uśmiechnęłam się do niego.
-Wiesz co, Sev? Jesteś naprawdę w porządku.
Położyłam dłoń na jego ramieniu, a on odwzajemnił uśmiech.
-Nie warto wylewać żółci przez tych idiotów.- rzekł uspakajająco.- Oni wszystkich ranią. Nie musisz się z nimi zadawać.
-Masz rację. Chyba przestanę z nimi rozmawiać…
Zaległa cisza, w której opanowywałam powoli emocję, uspokoiłam złość…
Komentarze:
Diana0512/Kimberly L. (ZKP) Środa, 30 Lipca, 2008, 23:46
Jak mogłaś tak zrobić, Mary Ann ma być z Syriuszem !!
Nie no żartuje, rób jak chcesz.. ;)
Wszystkie Twoje opowiadania są takie pełne emocjii..
CCCUUUDDDOOOWWWNNNEEE !! ;*
jestem wniebowzięta ! ;D
kiedy następna notka?
Oczywiscie ocena W ! Bez zastrzeżeń ! ;D
Sol Angelika (Julia Darkness) Środa, 30 Lipca, 2008, 23:59
Notka jest jak zwykle super, bardzo mi sie pdobala, a ta klotnia Meg i Syriusza... Po prostu swietna
Pozdrawiam
Marta G/ZKP Czwartek, 31 Lipca, 2008, 09:07
Doo, obłędna była ta kłótnia Mary i Syriusza, czytałam z wypiekami na twarzy i palcem w buzi! Doskonałe^^ Świetne ujęcie, mnóstwo napięcia i dramaturgii w całym wpisie, do tego fantastyczne pomysły, barwny,plastyczny język i dużo refleksji Mary- słowem, nie podobało mi się chyba nigdy wcześniej tak bardzo, jak dziś. Uważam, że ten wpis zasługuje w pełni na W. Pozdrawiam, życzę dużo weny, zapraszam do mnie-> nowe wpisy i życzę powodzenia!
Karina Czwartek, 31 Lipca, 2008, 11:10
Ja przeczytalam caly twoj pamietnik dopiero dzisiaj, ale juz czekam na nastepny wpis
Dz. B. Czwartek, 31 Lipca, 2008, 11:28
O kurcze... Wszystkie Twoje notki są takie zdumiewające... O KURCZE!
Kiedy następna?!
Meg Dimen:) Czwartek, 31 Lipca, 2008, 11:56
Doo, przez ciebie nie mogę oddychać. Dosłownie o tym zapomniałam czytając całą tą kłótnię. Dopiero po pew2nym czasie, gdy skończyłam czytać przypomniało mi się jak się to robi Nie tylko jesteś niesamowita, ale...każda następna twoja notka jest lepsza od poprzedniej. Że ty nie zapierzesz się za pisanie książki! Miliony byś na niej zarobiła, nie mówiąc już nic o twoich fanach. Ocena w skali 1-10 za tą notkę wynosi tak jakieś 11. O tym, że czekam na kolejną notkę chyba już nie muszę pisać, bo to oczywiste.
Pozdrawiam magicznie!
Zakochałam się w tym wpisie. Czy mogę go skopiować i wkleić na pulpit mojego komputera?
Żartuję oczywiście.
Ale wpis jest genialny, czytałam go jednym tchem i poczułam się jakbym została oderwana od czytania super ksiązki gdzieś w połowie gdy notka się skończyła. Do tej pory czuję rozdrażnienie^^.
Cieszę się, że Severus jest u Ciebie taki fajny. Ukazany w barwach człowieka nie milutkiego ale nie do szpiku złego,po prostu był taki jaki powinien.
Cudo.
Gdybym tak się uparła by odszukać słabsze fragmenty notki wskazałabym próbę samobujstwa, trochę taką naciąganą chociaż opisaną po mistrzowsku.
Pozdrawiam.
sara Czwartek, 31 Lipca, 2008, 16:48
Bardzo mi się podobał ten wpis i nie mogę się doczekać następnego. Mam nadzieję, że nie będę musiała czekać długo Pozdrawiam
Afra Lupin Czwartek, 31 Lipca, 2008, 16:49
ta kłótnia była super!!!!!!!!!aLE Z SAMOBóJSTWEM TO PRZESADZIłAś
Katie Czwartek, 31 Lipca, 2008, 18:05
O rany ale odiazd...
parszywek Piątek, 01 Sierpnia, 2008, 13:44
Nie wiem jak mogłaś napisać tak lekko i bestrosko o tym samobójstwie. tak to zbagatelizować, przecież człowiek odratowany z czegoś takiego przechodzi prawdziwą traume, w tym jest kupa emocji itd. a Mary Ann "odeszła zniecierpliwiona"?
lolek Piątek, 01 Sierpnia, 2008, 15:40
samobójstwo to coś więcej niż stwierdzenie że jest źle i skoczenie z muru..to wynik większych emocji,dłuższego cierpienia,bardziej wyrafinowanego żalu do życia,do ludzi...nie podobało mi się jak to przedstawiłaś...to było jak kolejny epizod z jej życia,kolejna scena z powieści...
kłótnia za to-eksplozja wielkich emocji i uczuć.to mi się podobało.chamsko postąpił Black.
Wyborne, wyborne!
W przeciwnieństwie do niektórych uważam, że to niedoszłe samobójstwo nie było przesadą. Co prawda mogłaś pociągnąć wątek załamania Mary Ann trochę dalej i wtedy próbować ją "zabić" ale i tak uważam, że nie było źle. Poza tym, nie zgodzę się z lolkiem. Bo często samobójstwo, zwłaszcza w przypadku młodych ludzi nie jest do końca przemyślane. Młodzi widzą świat trochę bardziej zawężony i dlatego niektóre decyzje podejmują zbyt pochopnie. Tak jak to zrobiła Mary Ann. Pozdrawiam i życzę niekończącej sie weny!
lolek Poniedziałek, 04 Sierpnia, 2008, 14:46
no tak,też jestem młoda i wiem jak to jest ;P ale chodziło mi o to, że opowiadając pewien wątek, opisując jakieś zdarzenie, sytuację, Doo wprowadziła tak nagle, dosyć niespodziewanie "odpływ" Mary Ann z e świata :P to było takie trochę nie na poważnie.ale z pewnością nie powinnam się czepiać.w życiu bym nie napisała tak fantastycznej hmm.. już prawie książki hehe buziaczki dla naszej Doo:0 i pozdrowienia dla wszytskich
Parszywek Poniedziałek, 11 Sierpnia, 2008, 17:51
Samobójstwo prawie nigdy nie jest "przemyślane" z zimną krwią. To się dzieje nie do końca świadomie, ale jest wynikiem bardzo silnych emocji. dlatego tacy odratowani zazwyczaj potem przeżywają traume, depresje, płaczą dniami i nocami itd. dlatego nie zgadzam się z notką.