-MEEEEG!!! ŚNIADANIE!!!
Zerwałam się, niczym oparzona. Wyskoczyłam z łoża, trzymając się za serce. Po drodze zaliczyłam glebę, następując na długą, jedwabną koszulę nocną. Za sobą usłyszałam mściwe rechotanie Remusa.
Podniosłam się jednym, nerwowym ruchem z podłogi. Remus stał u wezgłowia mojego łóżka, z rękami założonymi do tyłu, i śmiał się pod wąsem.
-O ty! Pewnie uważasz, że to śmieszne?- oburzyłam się
-Bardzo!- odrzucił głowę do tyłu- To był wyborny pomysł, wrzasnąć ci prosto do ucha! Szkoda, że nie widziałaś swojej zestresowanej miny. Kiedyś tak wyglądał James, gdy po zjedzeniu dziesięciu czekoladowych żab i dwóch opakowań fasolek Peter wcisnął mu batony o smaku ogórków kiszonych… Nigdy nie zapomnę, jak gnał do kibla, aż spodnie po drodze zgubił… Chociaż, z drugiej strony, nie jestem pewien, czy powodem jego pośpiechu były te batony… Chyba wcześniej Syriusz oświecił go beztrosko, że Peter niechcący obsikał jego…
-Dobra, wystarczy!- przerwałam mu, bojąc się, że na dobre obrzydzi mi jedzenie.- To, co wy wyrabiacie, zakrawa na jakąś…chorą…wynaturzoną…
-Dobra, bez reprymend.- mruknął Remus.- Jest śniadanie.
-Usłyszałam, aż za dobrze!- burknęłam.- W tym domu można dostać jakiegoś zawału, lub innej choroby, spowodowanej nasileniem stresu… Boję się pytać, jak pobudka wygląda u Rogacza…
Zeszliśmy do kuchni na skromne, wiejskie śniadanko. Ostatnio nabrałam apetytu, nawet nie wiem, czemu.
-Dziś czeka cię niespodzianka!- zawołał do mnie Remus, ale nie wiedziałam, czy mówi to w ironii, czy naprawdę czeka mnie coś przyjemnego.
Przez otwarte okno wleciały dwie sowy.
-Do kogo?- mruknęła mama, przyzwyczajona do widoku sów, wlatujących codziennie w porze śniadania.
-Jeden jest do mnie.- mruknęłam, chwytając w locie zieloną kopertę.- Lily!
Droga Meg!
Jak Ci mijają wakacje? Ja z rodzicami i Petunią polecieliśmy do Brazylii na dwa tygodnie(mam tam daleką rodzinę), ale w połowie lipca już wróciliśmy. Mówię Ci, jak tam jest gorąco! Chociaż pewnie Ty o tym wiesz, w końcu, gdzie Ciebie nie było! Nie wyrabiałam… Ale o tym później, gdy się zobaczymy. Czy mogłybyśmy się spotkać, jakoś w połowie sierpnia? Jeśli możesz, to gdzie? Mam Ci do powiedzenia tak dużo…
Mnóstwo całusków od stęsknionej Lily!!!
PS.: Odpisz szybko!
Bardzo chciałam zobaczyć się z Lily. To dziwaczne uczucie pretensji, które towarzyszyło mi od kwietnia, niedawno minęło. Chciałam ją przytulić i przeprosić za te głupie dąsy. Przecież w końcu to nie jej wina, że James się w niej zakochał, to oczywiste. Zresztą, odkąd przyjechałam do domu czuję się wyjątkowo dobrze psychicznie. Wakacje trwały już od jakiś dwóch tygodni, a w domu wyczułam to, czego tak bardzo mi brakowało w szkole: to, że jestem komuś potrzebna. Z dala od roześmianej gęby Jamesa mogłam przemyśleć to uczucie w racjonalny sposób, i doszłam do pewnej dziwnej konkluzji, ale o tym zaraz.
-No tak, po przeczytaniu listu Łapy człowiek wspina się na intelektualne wyżyny słownictwa…- mruknął do mnie Remus, zwijając list, tak by mama nie odkryła, że Black to nie jest grzeczny, ułożony rycerz z szlacheckiego rodu- A chłopak jest taki inteligentny… Zawsze ma W ze wszystkich egzaminów, a nawet się nie uczy…
Zignorowałam to. Do Blacka nie odezwałam się od naszej pamiętnej kłótni. Między nami istniała zimna wojna, i wzajemna olewka. I niech tak pozostanie jak najdłużej…
Po umyciu zębów udałam się na górę, do pokoju. Opadłam na łóżko, i powoli opanowywałam emocję… Skup się na łapie…
Po kilkudziesięciu minutach rozpracowywania wyglądu kota, w którego będę się zamieniać podjęłam następne ćwiczenie.
Wyobraź sobie, że jesteś z Jamesem. Uniosłam różdżkę.
-Expecto Patronum…
Nic się stało.
-Kiedyś uchodził z ciebie niewielki strzępek, co ci się stało przez te kilka tygodni?- spytałam różanego patyka, ale nie odpowiedział, zresztą dobrze, bo gdyby to się stało, to zaczęłabym podejrzewać u siebie jakąś schizofrenię, czy coś… Efekt uboczny nadmiernego przebywania w towarzystwie Huncwotów…
Nie, problem jest w mojej głowie. Odkąd odkryłam źródło uczuć do Jamesa, odtąd wyobrażanie sobie, że z nim jestem kompletnie nie przynosi oczekiwanych rezultatów.
Otóż, dwa dni po przyjeździe do domku rozpracowałam, jakie zalety musi mieć mój ideał, oczywiście, nie mogłam naginać tego do zalet Jamesa. Okazało się, że tak naprawdę Rogaczowi jest trochę daleko do idealnego, według mnie, chłopaka, począwszy od wyglądu, a skończywszy na zainteresowaniach. Jeszcze bardziej się od niego oddalił, gdy wypisałam wszystkie jego wady. Niektóre były mocno naciągane, ale trudno. W końcu James nie ma aż tylu wad, by się do niego zrazić…
Jednak, tak naprawdę, to nie wypisywanie cech trochę odsunęło ode mnie Jamesa. Raczej rozmowa, która nawiązała się któregoś wieczora przy kolacji.
-…I ciągle za nią łazi… Jeszcze nie zaczął drzeć się do niej publicznie „O, Lily!!!”, ale to tylko kwestia czasu.- Remus opowiadał o różnych perypetiach swych przyjaciół, obecnie opisując, że z nich wszystkich tylko James ma kogoś, w kim się zakochał.
Rodzice wyglądali na trochę zażenowanych tematem, jednak chwilę potem zaczęli z rozmarzonymi minami opisywać, jak to było z nimi.
-…Byliśmy w sobie zakochani po uszy!- westchnęła mama- Przyjaźniliśmy się bardzo długo, z pięć lat, zanim odkryliśmy, że łączy nas coś więcej. Jeszcze w szkole zaczęliśmy ze sobą chodzić, jakoś pod koniec szóstej klasy. Chyba nikogo nie kochałam bardziej od Johna… A te nasze spacery po błoniach…
Ja i Remus wymieniliśmy uśmieszki porozumienia.
-Ale nie zawsze było różowo.- mruknął tata.- W sumie, różowo było tylko na początku. Zgodnie z odwieczną tradycją wszystkich szlacheckich rodów, w pewnym wieku głowy rodów zawiązują magiczne przymierze, poprzez małżeństwo swoich dzieci. Oboje jesteśmy ze szlacheckich rodów, ale Reja jest urodzona naprawdę wysoko. No więc, wasi dziadkowie, a jej rodzice, postanowili ją wydać za starszego od niej o kilkanaście lat Abraxasa Malfoya…
-Żartujesz!- przeraziłam się. Lucjusz mógł być moim bratem, co za ulga, że mama wyszła za tatę…
Remus wytrzeszczył oczy.
-To było okropne!- przyznała mama.- A do tego John nie otrzymał posagu, bo wszystko zagarnął jego brat. No, i nie miał pracy. Rodzice za nic nie chcieli zmienić zdania, ale my bardzo się kochaliśmy, i nie wyobrażaliśmy sobie bycia bez siebie…
-No więc, na kilka godzin przed uroczystymi zaręczynami, wasza mama uciekła przez okno swej sypialni. Przyszła do mnie, ale nie miała gdzie spać. Nie chciałem, żeby jej było niewygodnie, a nie miałem w moim zastraszająco ciasnym mieszkanku nawet jednoosobowego łóżka, więc spałem na podłodze. Ale jej nie mogłem pozwolić na takie niewygody. Zawędrowaliśmy pieszo aż do domu brata Rei, waszego wuja, czyli tutaj. Biedak, był ciężko chory, a mieszkał sam w tym oto miejscu, odziedziczonym po ich rodzicach. On zawsze był przeciwny zmuszaniu Rei do małżeństwa z Abraxasem, udzielił nam więc schronu… Nasz potajemny ślub był najskromniejszy na świecie, ale przecież byliśmy razem, to się liczyło najbardziej… Razem dużo przeszliśmy, tak się rozróżnia prawdziwą miłość od zwykłego, pustego pożądania. Czy James pożąda tylko tej dziewczyny, czy naprawdę ją kocha?
Remus potrzebował kilku sekund, by skapnąć się, że ojciec go o coś zapytał. Otrząsnął się z lekkiego transu.
-Zależy od punktu widzenia… A jaka jest różnica?
-Duża- odparł powoli tata- Miłość jest wtedy, gdy gotów jesteś umrzeć za daną osobę. W parze z miłością często idzie cierpienie, tęsknota, pewne wyrzeczenia, ból… Takiej osobie musisz się całkowicie oddać, jesteście ukochanymi i przyjaciółmi jednocześnie… Poświęcasz się dla dobra tej osoby, chcesz dla niej jak najlepszych rzeczy, często własnym kosztem…
Remus spuścił lekko wzrok, a w swojej świadomości wyczułam pewną gorycz, która nim owładnęła.
-Pożądanie idzie w parze z miłością, ale w trochę innym wymiarze. Gdy jest samo pożądanie, to nie jest zbyt dobrze. Wtedy nie patrzysz na dobro kogoś, kogo kochasz. Chcesz być blisko niego w trochę inny sposób, niż wtedy, gdy darzysz go miłością. W tym drugim przypadku wystarczy ci jedynie jego obecność, rytm bicia serca. Gdy kogoś pożądasz, to wtedy oczekujesz od niego jakiś czynów, często hmmm…zbyt intensywnych…
-Ale nie zawsze, no nie?- podjęłam wątek- Niekiedy chciałbyś otrzymać po prostu całusa…
-…Ale nie wszystkim to wystarcza.- westchnął tata.- No, dzieciaki, dosyć tych ważnych, życiowych tematów, pomóżcie mamie zmywać…
Gdy już położyłam się spać, zaczęłam wałkować definicje, które usłyszałam przy stole.
Można by powiedzieć, że przyjaźnię się z Jamesem, ale…chyba nie mogę tego nazwać miłością. Dlaczego? Jakby się nad tym zastanowić, to sama nie wiem, ale to co czuję do Jamesa, to chyba nie to. Nie potrafię tego wytłumaczyć, po prostu, gdybym kogoś naprawdę kochała, chyba wyglądałoby to nieco inaczej, ale nie wiem, w czym tkwi różnica…
Westchnęłam z jakimś dziwacznym spokojem i słodką tęsknotą, gdy nasunął mi się ten, któremu będę obiecana przed ołtarzem. Ktoś na mnie czeka, wiem o tym. Może teraz nawet myśli o mnie, choć, oczywiście, nie ma zielonego pojęcia, kim jestem. Już go kocham, bo to on mnie wybrał, on chwyci moją rękę, i zapyta pełnym miłości i oddania głosem „Wyjdziesz za mnie?”. Uch, poćwiartuję, gdy ktokolwiek zniszczy tą wymarzoną chwilę…
Z drugiej strony zadrżałam na myśl o tych biednych kobietach, które wychodzą z kogoś z przymusu. Biedna mama, dobrze, że miała tatę…
Ogarnęła mnie jakaś dziwna trwoga, ale natychmiast ustąpiła, tak szybko, jak się pojawiła. Nie, to nonsens, rodzice nigdy by do tego nie dopuścili, nie wydadzą mnie za kogoś pokroju Malfoya, pozwolą wybrać…
Od tej pory czułam jakiś dziwaczny wstręt do Rogacza. Czyżby odkrycie, że to wyłącznie pożądanie, odsunęło mnie od niego? Czyżby mi przeszło?
Skupiłam więc całą wolę na chwili, w której stanę, w pełni szczęśliwa, przed moim przyszłym mężem.
-Expecto Patronum!- ponowiłam zaklęcie, czując rozpierającą radość.
Z różdżki wystrzeliło coś wielkiego, olbrzymiego wręcz. Tak się tym ucieszyłam, że rozproszyłam się, a obłok zniknął.
-Co to było?!
To Remus wszedł do pokoju, uśmiechając się entuzjastycznie.
-Patronus- odparłam.
-Niezła jesteś!- ucieszył się Remus.
-Wiesz, że ćwiczę animagię?- zawołałam, zanim zdążyłam się powstrzymać
Remus wytrzeszczył gały.
-Z pomocą twojego fiźniętego kumpla. On mi to podsunął.
-Typowe- burknął Remus.
-A Peter? On mi nie mówił, czy jest animagiem…
-Bo na razie nie jest. Dopiero próbuje. Przyszedłem do ciebie, bo jeszcze nie byłaś nad rzeką, a dziś jest taki upał…
-Rzeka?!- ucieszyłam się- Kocham pływać!
Remus rozpromienił się jeszcze bardziej.
-To chodź!
-Poczekaj, muszę odpisać Lily…
Naskrobałam tylko na kawałku pergaminu: „Spotkamy się na Pokątnej piętnastego. Przyjedziemy do mnie. Pasi? Całusy, Meg”, chwyciłam bez pytania sowę Remusa i wysłałam liścik. W korytarzyku natknęłam się na mamę.
-Och, kochanie, dziś jest tak gorąco… Przypomniało mi się, że wiosną zrobiłam ci sukienkę na takie dni, jak ten…
-Sukienkę?- skrzywiłam się mimowolnie.
-Tak, masz, przymierz. Właśnie ci ją niosłam…
Weszłam do pokoju i założyłam ubranie. „Hmm, nie jest aż taka tragiczna…” przeszło mi przez myśl. Sukienka była na zakończonych węzełkami ramiączkach. Sięgała nad kolana. Uszyta z delikatnego, przewiewnego materiału, tłoczonego w czarno-zieloną kratkę. Przewiązana była cienką, zieloną wstążką, sięgającą z boku do połowy łydek. Jej prostota była ujmująca, jednak czułam się dziwnie.
Zawiązałam lśniące loki w kucyk, i wyszłam do czekającego na mnie Remusa.
-Łau, nareszcie wyglądasz, jak dziewczyna!- zauważył z radosnym sarkazmem.
-Dzięki, ty, niestety, jeszcze nie doszedłeś do momentu, w którym nareszcie będę mogła ci to powiedzieć.
Remus udał obrażonego, i wyszliśmy z domu do pięknego, słonecznego lasu.
Niebo tego dnia miało wręcz granatowy odcień lazuru. W dalekich połaciach zagajnika koncertowały ptaki, a obok nas rozległo się brzęczenie jakiegoś owada. Po prostu pamiętny, upalny dzień lata…
Ja i mój brat podreptaliśmy ścieżką, w głąb lasu. Szliśmy około dziesięciu minut w zacienionym labiryncie pni. Przez korony wysokich drzew na ziemię padały złociste smugi światła słonecznego. Wreszcie, gdzieś na prawo rozległ się cichy plusk. Ogarnęła mnie euforia.
Skręciliśmy w głębszy las, dochodząc na brzeg czystej, średnio-szerokiej rzeki. Wysokie trawy szumiały na lekkim wietrze, a na tafli wody tańczyły wesoło błyski.
-Jest głęboka?- zapytałam, zachwycona
Remus przekrzywił głowę.
-To zależy. W tym miejscu sięgałaby ci do biustu.
-A dalej?- zapytałam, patrząc tęsknie na miejsce, gdzie woda znikała za zakrętem.
-Dalej nigdy nie byłem. Tam jest niebezpiecznie.
-Niebezpiecznie?- spytałam, unosząc brew.- Skąd wiesz?
-Rodzice mi mówili, że pod ŻADNYM pozorem nie mogę tam się zapuszczać. Tylko to miejsce jest dla nas dozwolone.
-No tak, a ty ich zakazów zawsze słuchasz, no nie?- mruknęłam z sarkazmem.
-To, co wyrabiam w szkole, grozi szlabanem. Jeśli bym ich teraz nie posłuchał, mogłoby się to dla mnie skończyć kalectwem, lub śmiercią. To kompletnie co innego.
Kiwnęłam głową.
Remus podskoczył dziarsko, promieniejąc jakąś dziecięcą radością.
-No, to teraz do wody!!!
Błyskawicznie zerwał z torsu koszulkę, cisnął ją na ziemię, i w swoich wytartych dżinsach wskoczył z dzikim wrzaskiem do wody, zwijając się w kulkę w powietrzu.
-Remus, ale z ciebie opanowany kujon!!!- zaśmiałam się, gdy mokre, brązowe włosy przebiły powierzchnię.
Remus kilkanaście sekund potem zawył dziko, i wyskoczył z wody, niczym z ognia. Stanął przy najbliższym drzewie, i trząsł się.
-Lód!- zdołał tylko wykrztusić.
-Masz chyba opóźnioną reakcję.- zaśmiałam się z niego. Wyglądał komicznie!
-Sama tam wejdź! Chciałbym cię zobaczyć, jak trzęsiesz się gdzieś na czubku sosny!- powiedział wyniośle.
Ruszyłam pewnie ku czystej wodzie, ale wiedziałam, że zaraz pobiję rekordowy czas wspinania się na drzewo.
Zdjęłam rzymianki i wkroczyłam bosymi stopami w orzeźwiającą toń. Zmroziło mnie do szpiku kości, ale nie chciałam dać braciszkowi tej satysfakcji, więc poczęłam brodzić w lesie traw, tam, gdzie woda sięgała zaledwie do łydek. Rozgarniałam delikatnie kolejne źdźbła, powoli przyzwyczajając się do zimna. Wiatr muskał mnie w twarz, grał w trawach. Był taki cudny dzień…
-Meg, ja idę do domu, na chwilę.- usłyszałam głos Remusa
Zapuszczałam się dalej w trawy, ciągle brodząc na płyciźnie. Na brzeżku rosły drobne, niebieskawe kwiaty. Bezwiednie zaczęłam je zrywać, wpatrując się w równoległy brzeg. Poczęłam pleść wianek, wspaniały symbol lata…
Remus nie wracał kilkanaście minut. Biłam się sama ze sobą, czy mam wkroczyć głębiej. W tych trawach było w sumie całkiem przyjemnie. Powoli osadziłam wianek na moich skroniach.
-Meggie! Oddychaj, przybywamy!!!- usłyszałam głos i zdrętwiałam.
To był taki cudny dzień. Był.
Ruszyłam w drogę powrotną. Na piaszczystym brzegu, na którym zaledwie kilkanaście minut stałam z Remusem znajdowały się trzy osoby, których kompletne się nie spodziewałam, plus mój brat.
-To jest ta niespodzianka!- ucieszył się Remus
-Taa…- mruknęłam z udawaną radością.
-Luniaczku, jak mogłeś zostawić swą uroczą siostrzyczkę na pastwę losu?!- zakrzyknął James- Przecież byśmy się spytali, gdzie jesteś.
-Myślisz, że jestem jakąś nie pozbieraną lalą, i sama sobie nie poradzę?- spytałam z pogardą.
Black chrząknął ostentacyjnie co zapewne miało oznaczać, że taka właśnie jestem. Nie pozostałam mu dłużna.
-W sumie Remus miała rację, że po was poszedł- powiedziałam głośno.- Niektórzy z was nie potrafią formułować zdań, jak ludzie. Wolą się komunikować w języku trolli, co oczywiście w przypadku tej osoby jest całkowicie wytłumaczalne.
Wszyscy, prócz Petera, w mig złapali aluzję, dotyczącą chrząknięcia Blacka. Zmroził mnie nienawistnym spojrzeniem, i już rozchylił usta, by też mi dowalić, ale Remus szybko dostrzegł niebezpieczeństwo i wtrącił lekko zdenerwowanym głosem.
-Chłopaki, ścigamy się do wody?- i wbiegł z galopu do rzeki. Wszyscy zdjęli buty.
James szybko ściągnął koszulkę, gnając w stronę przejrzystej toni, Peter rzucił się do wody, tak, jak stał, a Black leniwie rozpiął swoją czarną koszulę, nie zdejmując jej. Począł przechadzać się z wyniosłą miną po czystym piasku, zakładając ręce z tyłu. Reszta wrzeszczała dziko w wodzie, nawołując Blacka, ale on ich ignorował, kontemplując jedną, jedyną chmurę, która wolno toczyła się po niebie. Bezwiednie zawiesiłam na nim wzrok, zapominając na chwilę, że jest wstrętnym kretynem. Wyglądał imponująco, oświetlany blaskiem słońca. Czarne, długie, sterczące po bokach i na wszystkie strony włosy lśniły srebrzystą poświatą, poruszane do tyłu lekkim dmuchnięciem wiatru. Jedno skrzydło czarnej, rozpiętej koszuli odwinęło się z powodu wiatru, ale Black się tym nie przejął, wsadzając dłonie głęboko do kieszeni czarnych spodni. Jego oblicze było łagodne, niewinne wręcz, ale w dużych, zmrużonych lekko od dołu oczach czaił się bunt.
Otrząsnęłam się, i spojrzałam na szalejącego Jamesa. Czarne włosy miał zupełnie mokre, ale niczym się nie przejmował. Był wyjątkowo ładny, nawet, jak wyglądał niczym zmokła kura. Ale wiedziałam, że trudno mi w nim szukać na siłę zalet, jak to robiłam dawniej. Nie, to już nie to… Coś mnie od niego na zawsze oddzieliło, tylko co? Na pewno porównanie go do ideału zrobiło swoje, uświadomienie sobie, że go nie kocham jeszcze więcej… Ale to nie mogło być to. Coś innego musiało mi pomieszać w głowie, ale nie miałam pojęcia, co. Muszę to w sobie odkryć…
-Meggie, chodź! Jest wyczep!!!
-Wyczep?- uniosłam brwi- Hmm, James, co za słowo…
-No, nie filozuj już, tylko wskakuj! Sorry!- urwał, gdy otwierałam już usta, by mu coś powiedzieć.-Nie filozofuj! Nie „nie filozuj”…
Odwróciłam wzrok, kręcąc głową. Machinalnie spojrzałam na Blacka, i uświadomiłam sobie z irytacją, że wpatrywał się we mnie intensywnie od pewnego czasu. W jego spojrzeniu było tyle dziwnych, niezbyt przyjemnych emocji, że odetchnęłam z ulgą, gdy natychmiast odwrócił wzrok, kiedy zorientował się, że na niego spojrzałam. Patrzyłam na niego podejrzliwie kilkanaście sekund, a on wpatrywał się w kumpli, po czym za chwilę znów zerknął w moją stronę. Po raz drugi natychmiast odwrócił wzrok ode mnie, uśmiechając się pod nosem.
Coś mocno szarpnęło mnie w pasie.
-Ach!!!
Zorientowałam się, że to były czyjeś ramiona. Ktoś ze mną wpakował się pod wodę. Otworzyłam ze strachu oczy. Przed moją twarzą, zaledwie cal, znajdowała się roześmiana gęba Jamesa. Szybko przebiłam głową taflę wody.
James śmiał się w niebogłosy, gdy też się wynurzył.
-To było typowe dla ciebie!- powiedziałam z zimną ironią.
-No co?- parsknął- Na następny ogień pójdzie Łapa!
Black odsunął się w bezpieczną od Jamesa strefę, i usiadł pod jednym z drzew, ściągając koszulę, by zarzucić ją sobie na głowę. Spod materiału dało się słyszeć ciężkie westchnięcie frustracji.
Reszta Huncwotów wymieniła tak przerażająco mściwe, porozumiewawcze uśmieszki, że na moment miałam ochotę ostrzec Blacka, by nie tracił ich z oczu. Ale oni, w idealnej ciszy już zbliżyli się do biedaka, który ich nie widział. James złapał na milczące „trzy-cztery!” za obie nogi, Remus za jedno ramię, a Peter za drugie, i rozhuśtali go mocno. Zanim Black zorientował się, że już nie spoczywa na bezpiecznym mchu, leżał na dnie. Przez chwilę nie wynurzał się, po czym jego głowa przebiła taflę. Był tak wkurzony, że Huncwoci przez moment wykonali zgodny odruch brania nóg za pas.
Jego koszula płynęła wolno z prądem rzeki, w końcu zatrzymując się na mnie. Chwyciłam ją, by nie odpłynęła dalej. Słońce zaszło. Zerknęłam na niebo. W ciągu tych kilku minut pojawiły się liczne chmury, które jednak nie zasłoniły nawet w czwartej części błękitnego nieba. Black zdusił w sobie dziki ruch furii, a ja ruszyłam ku plaży, wlokąc za sobą jego koszulę.
Nagle, gdy przeprawiałam się przez największą głębię, usłyszałam gdzieś na lewo straszliwy hałas.
Tylko Black cokolwiek zauważył, bo reszta wciąż dusiła się ze śmiechu na plaży.
-Uważaj!- jęknął z przerażeniem
Zanim się zorientowałam, oberwałam czymś w tył głowy tak mocno, że zobaczyłam gwiazdy. Oszołomiona potwornym, porażającym bólem, zostałam zepchnięta razem z czymś, prosto na dno. Straciłam świadomość na moment, lecz trochę ją odzyskałam, na tyle, by zauważyć, że nie mogę wypłynąć na powierzchnię. Coś blokowało mnie z tyłu. Otępiona wszechogarniającym bólem wierzgnęłam, raniąc sobie nogę. Nie mogłam nabrać powietrza, moje płuca były puste. A więc zginę… Śmierć przyjdzie szybko, ale ja nie chcę umierać… Nie czułam już kompletnie nic, prócz bólu w płucach, nodze i głowie. Przed oczami mignęła mi nagle czyjaś ręka. Złapałam ją mocno, ale nie mogłam nawet się ruszyć. Poczułam, że ktoś majstruje przy mojej sukience na plecach, po czym ktoś chwycił mnie oburącz w pasie. Kręgosłup bolał mnie niemiłosiernie, ale zdołałam opleść czyjąś szyję ramionami.
Wypłynęliśmy na powierzchnię, a do moich płuc nareszcie dostał się upragniony tlen.
-Nie ruszaj się…- usłyszałam w uchu ostrzegawczy głos. Ktoś płynął ze mną ku brzegowi. Nie miałam w ogóle siły, by się go trzymać, ale pod stopami nie wyczuwałam gruntu-musieliśmy być głęboko. Gdzieś z daleka dobiegały do mnie przerażone wrzaski, nagłośnione dwa razy przez moją otępiałą głowę. Nie otwierałam oczu. Puściłam czyjąś szyję, pozwalając, by zabrał mnie nurt.
Ktoś zmienił taktykę-objął mnie wyjątkowo mocno, sterując już bez użycia rąk.
Osoba wyniosła mnie na plażę, kładąc na piasku, a sama padając na kolana. Usłyszałam szybkie kroki. Uchyliłam powieki, ale widziałam wyłącznie mgłę.
-Straciła świadomość!- usłyszałam jęk- Nie rozpoznaje nas!!!
-Meg! Nie umieraj!- ktoś chwycił mnie za rękę.- Nie opuszczaj mnie! Och, po co tu leźliśmy!
-Trzeba ją zanieść do twojej mamy.- nowy głos, chyba najspokojniejszy
-Meggie!!!- jakiś skrzekliwy głos wdarł się brutalnie do moich ośrodków słuchowych.- Zrobię jej sztuczne oddychanie!
-Nie wygłupiaj się, James!- spokojny głos się zdenerwował- Te mugolskie środki…
Ktoś podniósł mnie z ziemi. Traciłam świadomość coraz bardziej… To wszystko bez sensu, cała ta bieganina…
***
Te oczy… Czarne jak noc, puste… Ale była w nich i miłość, i jakiś żal. Ogarnia mnie niewiarygodne współczucie… Och, to spojrzenie… Oddałabym wszystko, by w nim utonąć… To te oczy są dla mnie najdroższym skarbem na świecie…
***
-Auu…- syknęłam.
-Leż, bo jeszcze bardziej się uszkodzisz.- usłyszałam spokojny, ale sztywny głos.
Usiadłam na łożu. Znajdowałam się w moim pokoju. Poczułam, że głowę przewiązuje mi gryzący bandaż, tak samo nogę.
Na fotelu przy moim biurku siedział Black. Wpatrywał się w okno, ale za chwilę zawiesił na mnie lekko(przynajmniej według niego) pogardliwe spojrzenie, jednak nie do końca mu się to udało, bo w jego oczach dostrzegłam ostro tamowaną troskę, a nawet ulgę.
Black wstał bez słowa i wyszedł. Po chwili wrócił z Remusem, mamą(tata był w pracy), Jamesem i Peterem.
-Meg!!!- wrzasnął od razu James, a ja myślałam że ogłuchnę- Dostałem o ciebie nieomalże zawału!
-Co… co się stało?- wymamrotałam słabo.
Mama usiadła na moim łóżku, Peter przy biurku, James na mojej pufce od toaletki, Remus na poduszce koło mnie, a Black oparł się o framugę drzwi, starają nie zwracać na siebie uwagi. Wszyscy, prócz niego, wlepili we mnie wzrok. On za to wlepiał swój w podłogę.
-Jakieś drzewo się na ciebie osunęło.- wymamrotał James- I przygniotło tak, że nie mogłaś wypłynąć. Przynajmniej tak uważamy, bo długo cię nie było. Syriusz skoczył od razu po ciebie.
Coś dziwnego osunęło się do mojego żołądka. Black?! Myślałam, że wyratował mnie James, lub Remus… Peter by chyba nie dał rady, jest za niski, ale Black?
Coś w mojej głowie skarciło mnie za ten moment wdzięczności do niego. To nie zmienia faktu, że jest skończonym idiotą… Hmm, no, może szlachetnym i dzielnym skończonym idiotą…
Mama uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Jesteś wielkim rozrabiaką, Syriuszu, wiem o tym, ale dla mnie jesteś także bohaterem. Słyszałam, że nie umiesz pływać. Niewielu podjęłoby się tego ryzyka… Moja rodzina będzie ci za to wdzięczna do końca życia!
-No!- ucieszył się Rogacz- Szkoda, że nie widziałeś siebie w akcji!
Wszyscy przenieśli na niego pełne uwielbienia i wdzięczność twarze. On tylko mruknął coś niezrozumiale pod nosem, wpatrując się nadal w mój dywan…
Hmm, czyżbym zawdzięczała życie Blackowi? Niezbyt mnie to cieszy, w końcu go nienawidzę… No, bez przesady, może tylko nie znoszę…
Komentarze:
Dz. B. Czwartek, 21 Sierpnia, 2008, 22:55
O Boże, Doo...
To było boskie. Najlepsza Twoja notka.
Jest przecudna. Co ja będę słodzić, jesteś po prostu najlepsza i kocham ten pamiętnik.
Jest niewiarygodny. Niewiarygodnie dobry.
Jesteś tak samo jak Rowling. Nawet lepsza, bo lepiej oddajesz uczucia głównego bohatera.
A bo oni się nadal nie odzywają!
Zaponiałam o tym.
No Doo, Syriusz sobie złapał u mnie + u Meg chyba też
Notka bardzi dobra
Pozdrawiam.
ps. Wpadnij do mnie.
sara Piątek, 22 Sierpnia, 2008, 07:25
Warto było tyle czekać. Notka jest super.
Ashley Piątek, 22 Sierpnia, 2008, 08:26
Haha, a ja od razu wiedziałam że to Black uratował Meg.A ta notka-po prostu przecudowna. Meg jest świetna. A notka tak samo dobra
Loluś Piątek, 22 Sierpnia, 2008, 10:38
WYCZEP jest najlepszy.. uśmiałam się...
Bardzo mi się podobało.
Diana0512/Kimberly L. (ZKP) Piątek, 22 Sierpnia, 2008, 11:28
Oj, ja tego nie komentuje, bo moje słowa kryją sie do Twoich opisów. Ten moment:
Te oczy… Czarne jak noc, puste… Ale była w nich i miłość, i jakiś żal. Ogarnia mnie niewiarygodne współczucie… Och, to spojrzenie… Oddałabym wszystko, by w nim utonąć… To te oczy są dla mnie najdroższym skarbem na świecie…
To na pewno chodzi o Syriusza ;P
Suuper ;**
Diana0512/Kimberly L. (ZKP) Piątek, 22 Sierpnia, 2008, 11:30
Oj, ja tego nie komentuje, bo moje słowa kryją sie do Twoich opisów. Ten moment:
Te oczy... Czarne jak noc, puste... Ale była w nich i miłość, i jakiś żal. Ogarnia mnie niewiarygodne współczucie... Och, to spojrzenie... Oddałabym wszystko, by w nim utonąć... To te oczy są dla mnie najdroższym skarbem na świecie...
Suuper, ty to masz fach w ręku ;P
Pozdrawiam i zapraszam do mnie ;P
Łapcia Piątek, 22 Sierpnia, 2008, 15:45
Super !!! Czyżby Syriusz zakochał się w Mery Ann? ^^ Pozdrawiam.
Sol Angelika (Julia Darkness) Piątek, 22 Sierpnia, 2008, 23:57
Biedna Mary Ann, o malo nie zginela. Przekaz jej wyrazu szczerego wspolczucia i szybkiego powrotu do zdrowia ode mnie A nocia jest( tu wystepuja wszystkie pochlebne wyrazenia pod Twoim i notki adresem). Po prostu kolejna wybitna pisarka na tej stronie!
Buzki;p
M. Sobota, 23 Sierpnia, 2008, 20:59
Rozmowa o miłości była piękna (choc trochę mało realistyczna i zbyt literacka jak na rzeczywistośc). Syriusz również ciut przewidywalny, ale i tak notka jest po prostu, no... jedna z twoich najlepszych. Wybija się nad inne przez pięknie opisane uczucia. I mile długa... Bardzo mi się podoba rozegranie sytuacji z Jamesem. Bo wyjaśniasz dokładnie przebieg uczuc Mary. Nie ma takiego banalnego przejścia z "zabiję się przez Jamesa" do "kocham Syriusza". I za tę niekonwencjonalnośc (jak zwykle u ciebie) wielki plus.
Natti Sobota, 23 Sierpnia, 2008, 22:24
Myślałam, że tyo jakieś zwodniki druzgotki, albo coś w tym stylu... Ale to o Syriuszu było przewidywalne.. Super!
Lily Niedziela, 24 Sierpnia, 2008, 00:17
Super notka
Warto było tyle czekać...
Pozdrawiam i czekam na następną
Ann-Britt/ZKP Niedziela, 24 Sierpnia, 2008, 20:31
Nocia świetna, masz talent do wymyślania niebezpiecznych przygód! To duży komplement. Poza tym dużo emocji i niesamowitych opisów. Ale nie jestem pewna o kim mówiła Mary Ann w tym fragmencie cytowanym rzez Dianę. Może Sev? Ale on nie jest typowym amantem, chyba jednak ten oszałamiający, przecudowny Syriusz... Tylko co będzie dalej?
Czekam na ciąg dalszy!
Pozdrowienia!;*
Syrcia Poniedziałek, 25 Sierpnia, 2008, 00:02
Yhh... brak mi słów!!
Adri Poniedziałek, 25 Sierpnia, 2008, 14:05
Notka jest po prostu świetna, jest taka... nieumiem znaleźć przymiotników...Super
parszywek Wtorek, 26 Sierpnia, 2008, 21:36
Jej.. świetne opisy, a ta rzeka to taka 5x fajniejsza rzeka czarna Ciekawe o kim był ten przypis o oczach? ^^ Bo mi się nie wydaje że to koniecznie o Syriusza chodziło, ale pewnie źle że mi się nie wydaje. Podoba mi się ta bardziej delikatna wersja Mary Ann
Diana0512/Kimberly L. (ZKP) Sobota, 30 Sierpnia, 2008, 20:51