22. Wycieczka. Lupin&Potter. I pewne krępujące wydarzenie...
Dni wakacji mijały szybciej, niż mogłoby mi się wydawać. Kiedyś tak bardzo bałam się końca laby, ale teraz? Nie powiem-zaczynałam już tęsknić za szkołą.
Codziennie ja i Remus lataliśmy po dworzu, razem się uczyliśmy(tak, jak mówił James-nauka z Remusem to jeden, długi ciąg kompleksów), czytaliśmy wspólnie mnóstwo książek. Korespondowałam z Lily, Severusem, z Jamesem, a nawet trochę z Peterem i Dave'em. Na początku sierpnia także trochę się opalałam, ale zaprzestałam tego po tym, jak mój stuknięty braciszek wylał mi znienacka na twarz trochę oleju do smażenia, utrzymując, że w ten sposób się szybciej opalę. W końcu niezbyt mu było na rękę to, że leżę całymi przedpołudniami plackiem nad rzeką-kwękał, że on chce ze mną się bawić i spędzać czas, i że ni w ząb nie kuma, co dziewczyny widzą w tym niszczeniu skóry.
-Julian, ty leniwy kocie, złaź z mojego ramienia! Próbuje napisać list! I przez ciebie oczywiście musiałam zrobić kleksa!
Siedziałam właśnie nad listem do Jamesa, gdy moje cyniczne kocisko położyło się na dłoni, która akurat pisała. Julian zmrużył swoje morskie, migdałkowe gały, po czym ziewnął, wystawiając języczek, i legł plackiem na moim ramieniu.
-Wiesz! Czasem mam wrażenie, że ty robisz to specjalnie...
-Hmm... Gadasz do kota?- usłyszałam głos z tyłu.- Bidulka, wreszcie dopadła ją jakaś choroba...
-Remus!- odwróciłam się do mojego brata- Lepiej pożycz mi swoją sowę, zamiast pleść te bzdury...
-Wystarczy zwykłe dziękuję...- burknął boleśnie- W ogóle mnie nie kochasz, złotko... Tylko ciągle...- zaczął skrzeczeć wysokim głosikiem-..."Remus! Pożycz mi swoją sowę!!! Remus! Co z tą sową?!"...
Podskoczyłam do niego, i rzuciłam mu się na szyję. Tego się nie spodziewał, bo zwaliliśmy się oboje na ziemię.
-Jasne, że cię kocham, moje słoneczko jedyne!- zaśmiałam się, i zaczęłam obcałowywać jego twarz, a Remus pruł się przy tym, ale widać było, że jest zadowolony z tego świadectwa miłości.
-Przestań, Meggie! Już mi wystarczy!- jęknął ze śmiechem, i zaczął mnie łaskotać w akcie obrony. Nie mam łaskotek, ale mnie sprowokował, więc po chwili oboje tarzaliśmy i łaskotaliśmy się(Remus bez żadnego skutku).
-Uuu... Co tu się wyrabia...
Przestaliśmy się śmiać, jak opętani, i spojrzeliśmy w górę. Nad nami stał James i Black. James chytrze rechotał z uciechy, a Black miał zmrużone oczy i kamienną twarz, jednakże lekko podwinął kąciki ust.
-Hej!- wstałam z Remusa i zerwałam się na równe nogi. Wskazałam na Jamesa oskarżycielsko- Ciebie nie powinno tu być! Skąd się wziąłeś?!
-No tak!- Remus klepnął się w czoło- Ale ze mnie kretyn... Dziś jest piętnasty! Mieliście do mnie przyjechać! A...gdzie Glizduś? Zgubił was?- dodał z niedowierzaniem.
-Taa, jasne... Zgubił, ale chyba mózg...- mruknął z politowaniem Black.
-Nie, po prostu nie mógł przybyć...- spoważniał Rogaś
-Tak, ale, mimo wszystko, mózg też zgubił- stwierdził cicho Black, jakby to przesądzało sprawę, i jakby był to ich główny temat rozmowy w drodze tutaj.
Zaczęłam się zastanawiać, co takiego zrobił mu Peter, ale nagle do mnie dotarło, że mam wyruszyć po Lily.
-No, to lecę... Nie chcę, by po moim powrocie mój pokój wyglądał, jak po przejściu stada słoni, tyranozaura, i trąby powietrznej. Przenieście się więc do Remusa, i tam dewastujcie sobie w spokoju... I proszę nie wiązać pęku kapsli od kremowego piwa na ogonie Juliana...
Huncwoty wymieniły uśmieszki, jakby właśnie to mieli zamiar zrobić.
Rozpaliłam kominek, wsypałam szczyptę proszku Fiuu w płomienie, po czym wkroczyłam w nie, mrucząc "Dziurawy Kocioł". Chwilę potem byłam już na miejscu.
-Meg!!!
Lily skoczyła ku mnie i zaczęłyśmy się obściskiwać.
-To co, lecimy do mnie?- spytałam, i z powrotem musiałam podróżować Siecią Fiuu.
Wypadłyśmy na mój zielony dywan. Lily wstała i otrzepała się, rozglądając na wszystkie strony.
-Łau...- wyrwało jej się westchnięcie.- Cały pokój w różach z kości słoniowej... A mówiłaś, że nie macie na podręczniki!
-Bo nie mamy- przyznałam zgodnie z prawdą.
Oprowadziłam Lily po całym domu(Matko, jaka biblioteka!) i okolicy. Gdy już skończyłam, wróciłyśmy do mnie.
Usiadłyśmy na łóżku i zaczęłyśmy gadać. Lily przyznała mi, że przygoda nad rzeką była bardzo niebezpieczna.
-I pomyśleć!- podjęła po krótkim milczeniu- Tak się naprułaś na Syriusza w czerwcu... Jednak stwierdzam, że jest w porządku, skoro tak postąpił.
-Wiesz, po tym, jak prawie straciłam życie, chciałabym jakoś hmm...
-Co?
-Tak dawno nie żyłam typowym mugolskim życiem. Przeleciało mi w tamtej chwili przed oczyma... Czasem tęsknie za tymi klimatami. No wiesz... Idziesz ulicą, widzisz samochody, hippisów ze swoimi afro... Różni ludzie, różne subkultury.
To wszystko takie pomieszane, pokręcone. Ale jednak. Poza tym, myślałam ostatnio o tym, czy nie mogłabym odwiedzić mojej dzielnicy, ale nie wiem, co na to rodzice...
-Może tam pojedziemy!- ucieszyła się Liluś- W tej chwili! Spytamy tylko twoich rodziców i już!
-No dobra!
Poleciałyśmy szybko na dół, do gabinetu taty.
-Tato!- zawołałam na wydechu.
-Co jest, córeczko?- zapytał, odrywając wzrok od "Proroka"
-Mam prośbę... Czy mogłabym w tej chwili pojechać z Lily do mojego dawnego domu?
Twarz ojca wydłużyła się.
-No dobrze...- mruknął niechętnie- Ale nie puszczę was samych... Remus z wami pojedzie...
-Ale on się nie zgodzi!- przeraziła mnie perspektywa posiadania na karku Huncwotów. Może sobie wrócą do domu?
-Och, zgodzi się, zgodzi...- machnął niecierpliwie ręką- Bo jak nie...
-Dobra, to idziemy go zagonić do roli ochroniarza...- mruknęłam, i udałyśmy się na górę.
Stanęłyśmy pod drzwiami jego sypialni. Zza portalu dochodziły odgłosy porównywalne z tymi, które mogą rozbrzmiewać na korytarzach psychiatryka. Lily zesztywniała momentalnie.
-Jaskinia lwa, uwaga...- mruknęłam do niej, i powoli przekręciłam gałkę. Weszłyśmy z duszą na ramieniu.
Po pokoju miotał się James, biegając w kółko, i atakując z okropnym, ogłuszającym wrzaskiem dwa meble: łóżko, na którego baldachimie leżał Black, i sikał ze śmiechu, oraz komodę, na której siedział Remus, i wpatrywał się z napięciem w gwałtowne ruchy psychola na dole.
-Nigdy nas nie dorwiesz!- zaśmiał się.- Meggie! I... och, hej, Lily!
James, przez dosłownie ułamek sekundy przeszedł tak diametralną metamorfozę, że Black odgiął się do tyłu, i począł zlewać jeszcze bardziej.
-Hej, Evans!- powiedział głębokim, męskim głosem, przeczesując włosy na potylicy. To było tak komiczne, że po prostu nie wytrzymałam, i zgięłam się ze śmiechu, a Black mi zawtórował. Przez chwilę nawet śmialiśmy się do siebie. Lily zesztywniała.
Remus parsknął, i zeskoczył z komody.
-Braciszku!- oznajmiłam, gdy już się uspokoiliśmy.- Pragnę cię oświecić, że nie będziesz mógł siadać przez tydzień, jeżeli nie pojedziesz ze mną i Lily w roli bodygarda do mojej dzielnicy, którą zamieszkiwałam w zeszłym życiu, w tej chwili. Taka jest wola czcigodnego ojca...
Remus westchnął ciężko.
-Ale ja mam gości! Nie zostawię ich samych...
-Och Luniaczku!!!- wrzasnął James, udając wzruszenie- Nie chcesz nas zostawić samych na pastwę losu, jakie to słodkie...
-Miałem na myśli, że nie chcę ich zostawić samych w tym pokoju, bo mi go rozniosą...
James przestał robić z siebie durnia, i udał obrażonego. Nagle podskoczył wesoło.
-Ja też chcę jechać! Będę bodygardem Evans...
Lily wytrzeszczyła oczy.
Black zeskoczył zgrabnie z baldachimu.
-To co? Jedziemy?- ucieszył się
Westchnęłam cięzko. Huncwoci. Huncwoci i mugole. Pięknie.
Chcąc, nie chcąc, poszliśmy razem na przystanek autobusu, który mógłby zawieźć nas do Londynu.
-Nie mamy biletów.- zmartwiłam się.
-Ale ja mam trochę mugolskich pieniędzy...- mruknęła niemrawo Lily. Widać było ewidentnie, że Huncwoci ją irytują.
-Świetnie!- uceszył się Rogacz- Evans jak zwykle niezawodna.
Lily skrzywiła się mimowolnie.
Autobus przyjechał, a my wsiedliśmy do niego, siadając na fotelach na przeciw siebie.
Black musiał stać, by nas widzieć. Kupiłam bilety
-Jedziemy, jedziemy!!!- cieszył się nieprzyzwoicie James, gdy pojazd ruszył do Londynu. Objął biednego Remusa, i dalej się cieszył. Black pokręcił z politowaniem głową.
Przyjrzałam się każdemu z osobna. Remus był sztywny, jakby kij połknął. Jazda wyraźnie mu nie służyła, bo wyglądał jak wampir. James podskakiwał z uciechy, i komentował wszystko co widział tak wrzaskliwie, że ludzie się oglądali. Black wpatrzył się w okno ze zblazowaną miną, ale w jego oczach zauważyłam niepokój i czujność. Zapewne nie ufał autobusowi.
Lily była sztywna, ale, bynajmniej, nie z powodu pojazdu, lecz towarzystwa. Gdy nareszcie wysiedliśmy, James wydał z siebie przeciągłe "Ooooooo....". Obejrzał się tęsknie za autobusem, który odjechał w swą stronę. Staliśmy w centrum Londynu.
Remus był bardzo nieswój, Jamesa fascynowało wszystko naokoło, co tylko się ruszało, a Black był wyraźnie znudzony, dopóki nie minął nas motocykl.
-Motocykl!!!- jęknął z podziwem, patrząc jak ten głupi, na znikający z pola widzenia wehikuł- Prawdziwy!!! Nie jakieś obrazki... Ja nie mogę, ale wypas...
Zajęło mi dużo czasu, by przypomnieć sobie całą trasę. Dojeżdżaliśmy kilkoma pojazdami do miejsca, z którego mieliśmy bezpośrednie połączenie do mojego osiedla domków. Dobrze, że tyle razy tędy jeździłam z rodzicami...
Nawet nie muszę pisać, jak zachowywali się Huncwoci. Poniżej normy. Ludzie się gapili.
-Ej, bo robimy siarę!- skapnął się Black po kilku długim czasie.
Wreszcie dotarliśmy do mojego dawnego domu.
-Matko...- wyrwało mi się.
Ziemia była całkowicie zagrabiona. Nie poznałabym, że kiedykolwiek stał tu dom...
Coś zaszczypało mnie w oczy. Łzy...
Huncwoci(czytaj James) przestali zachowywać się, jakby wyszli z buszu, i zamilkli. Zrozumieli powagę sytuacji...
Wpatrywałam się w to miejsce tak długo... Wydawało mi się, jakby to życie, które przeżyłam, było jakimś krótkim filmikiem, zaledwie mignięciem. Teraz jest coś innego. Inna rzeczywistość...
Jaka tu cisza i spokój. Nikt by nie pomyślał... Pewnie ich bardzo torturowali...
Zacisnęłam pięści. Łza goryczy spłynęła po moim policzku, ale stwierdziłam, że nie potrafię płakać. Brakowało mi łez.
Coś zakłuło mnie w serce. Na twarzy poczułam dziwne uczucie gorąca, to samo w trzewiach. Tak nie powinno być, to nie oni powinni umrzeć...
Panowała nieomalże absolutna cisza. Cisza, która panować tu będzie już do końca...
Ostatni raz spojrzałam na to miejsce, bo wiedziałam, że już tu nie wrócę. Nigdy. Ruszyłam więc wolnym krokiem w drogę powrotną, nie oglądając się na resztę. Moją twarz oślepił pomarańczowy blask zachodzącego słońca. Kilka minut potem dogoniła mnie reszta, która dotychczas trzymała się z tyłu, by zostawić mnie w spokoju. Panowało milczenie.
Gdy znaleźliśmy się na głównej ulicy Londynu, James kompletnie zapomniał o dziwnym smutku, który nas dopadł.
-Hej!- zauważył ze złością- Dlaczego tu jest tyle par, trzymających się za rękę?! Ja też tak chcę! Chodź, Meggie!
Złapał mnie za rękę, ale się wyrwałam, kręcąc głową ze śmiechem.
-Nie chcesz być moją dziewczyną?!- przeraził się- No, Remus mnie nie porzuci, on wie... Chodź, Luniaczku, skarbie- dodał piskliwym głosem, i złapał przerażonego Remusa za rękę w identyczny sposób, jak mijający nas ludzie. James ruszył szybko, by nas wyprzedzić, ciągnął przy tym biednego Lunatyka, i kręcił tyłeczkiem.
-Patrzcie, mam chłopaka!!!- zapiał wysoko do jakiejś mijającej nas pary.- Mam chłopaka, ale czad!!!
-Ale z ciebie lanser, James!- zaśmiałam się
-Chyba raczej pedał!- parsknął z trudem Syriusz, który już od kilku chwil dusił się gdzieś z tyłu.
-Jestem głodna!- usłyszałam znękany głos Lily, która siedziała jak trusia przez całą drogę.
-Chodźcie, wejdziemy gdzieś. Masz jeszcze kasę, no nie?
Lily przytaknęła. Wstapiliśmy więc do pierwszego lepszego pubu.
Nie było tam nikogo, prócz jakiejś pary, która całowała się tak namiętnie, jakby dosłownie pochłaniała się nawzajem.
-No, skarbeńku!- zapiał James do czerwonego jak piwonia Remusa, gdy tylko to zobaczył- Teraz my!...
Zbliżył swą twarz na niebezpieczną odległość do twarzy Lunatyka, układając usta w dziubek. Remus połoczył dłoń na klacie Jamesa, chcąc go zablokować.
-Usiądźmy- powiedziałam przez ramię do purpurowego od powstrzymywanego śmiechu Syriusza, bo Lily poszła sprawdzić, co możemy kupić.
Gdy nareszcie usiedliśmy, James uparł się, by siedzieć obok zatrwożonego Remusa, bo chciał go trzymać za rękę. Gdy mu coś powiedziałam, wrzasnął piskliwie:
-To mój chłopak!!! Zazdrosna jesteś, bo mam takiego spoko kolo tylko dla siebie, co?
Syriusz w tym momencie nie wytrzymał, i po prostu wszedł pod stół ze śmiechu.
Lily zamówiła dla nas po porcji frytek z rybą(Syriusz:"Co to za paskudztwo?!". James:"Mogę cię nakarmić, skarbie?!").
Gdy już skonsumowaliśmy, wstaliśmy by ruszyć dalej. Przy wejściu machnalnie spojrzałam na parkę. Żołądek podjechał mi do gardła. To była Sandra...
-MEG!!!- wrzasnęła- TY ŻYJESZ!!!
Wszyscy na mnie spojrzeli.
-Ledwo.- wykrztusiłam
Sandra zerwała się, i rzuciła mi na szyję.
-O MATKO, JAK TO SIĘ STAŁO?!?!
-No, uciekłam z domu tego dnia...- mruknęłam
-W szkole wszyscy myślą, że nie żyjesz.
Wzrok Sandry powędrował po twarzach moich kompanów.
-A, to moja przyjaciółka, Lily.
Sandra obdarzyła Lily krótkim zerknęciem małozainteresowanej.
-To mój kumpel, James.
-Siemka!- wszczerzył zęby James, a Sandra zlustrowała go, wyraźnie zadowolona.
-To mój brat, Remus. Rodzony! Odnalazłam go po pożarze.
Sandra nie przejęła się tym zbytnio, że znalazłam brata. Zerknęła na zmęczonego, cherlawego Remusa z mniejszym zainteresowaniem, niż na Rogacza.
-A to jest... Syriusz.
Źrenice jej się rozszerzyły, gdy spojrzała na Syriusza.
-Hej!- uśmiechnęła się do niego błogo, zapominając o swoim chłopaku. Pewnie pomyślała "Hmm, nowa zdobycz. I to jaka!". Ale Syriusz kompletnie się nią nie zainteresował, zmusił jedynie do krzywego, zimnego uśmiechu swoje wargi. Ów grymas mógł być jeszcze wyrazem obrzydzenia, bo Syriusz lustrował sklejone błyszczykiem usta Sandry.
-Jestem Sandra!- powiedziała głupio, i wyszczerzyła się jeszcze bardziej. Wszyscy patrzyli na Syriusza, na jego reakcję.
Sandra zachwiała się lekko na kilometrowym obcasie, a ja poznałam sztuczkę, jaką będzie teraz uwodzić Syriusza. Delikatnie, subtelnie udała, że się przewraca, i z cichym "Och!" osunęła się na Blacka, obmacując uzbrojonymi w tipsy palcami jego tors. Wszyscy obserwowaliśmy to zajście, a Black grzecznie przytrzymał Sandrę, pomógł jej utrzymać równowagę, po czym spojrzał na mnie ponad ramieniem dziewczyny, bo stałam za nią.
-Wiesz co, Mary Ann.- powiedział z prostotą- Porobiło ci się więcej brązowych piegów na całej twarzy od słońca. Wyglądasz teraz, no...po prostu rewelacyjnie i odjazdowo.
Wszyscy, jak na komendę odwrócili się w moją stronę.
Coś ukłuło mnie w serce, i speszyłam się. Po co on to powiedział?
James zerknął na Syriusza, który wpatrywał się we mnie intensywniej, niż zwykle, a jego oczy się śmiały, chyba po raz pierwszy w życiu widziałam w nich ten błysk. Lily patrzyła na reakcję Sandry, Remus spuścił głowę, i zaczął powstrzymywać się całą siłą woli do parsknięcia, a Sandra po prostu...chyba znienawidziła mnie na całe życie.
-Chodźcie stąd!- zagadnął Syriusz rozbijając pełną napięcia chwilę- Znudziło mi się już to wszystko.
I w najbardziej zblazowany sposób, na jaki go było stać, wyszedł z pubu, a my, po chwili, popędziliśmy za nim, zostawiając upokorzoną Sandrę, której, po raz pierwszy w życiu ktoś dał kosza. Prawdopodobnie na tym kimś zależało jej najbardziej.