Zimne szparki były bezlitosne.
-Czy ty wiesz, że to się kończy? Już ja o to zadbam…- głos zmienił się w śmiech, straszliwy, metaliczny, pozbawiony radości, czy jakiegokolwiek ludzkiego uczucia…
***
-Ha ha!!!
Otworzyłam oczy na oścież.
Dziwne, ten śmiech jest już inny… Poczułam pot na czole. Ten sen był taki… dziwaczny.
Moje zmysły powoli zaczęły pracować. Było absolutnie ciemno. Któraż to może być godzina? Usiadłam na łóżku. Alicja i Lily smacznie chrapały, ale ja wciąż słyszałam śmiechy. Cóż, schizofrenia, tak bywa…
Wstałam, narzuciłam na siebie szkolną pelerynę, włożyłam wysokie buty z cholewami, po czym zeszłam cichutko na dół, cały czas się krzywiąc, gdyż moje nogi nie przyzwyczaiły się jeszcze.
Śmiech, jak przypuszczałam, dochodził z klatki schodowej chłopaków. Co za przedszkolaki, nocy nie wykorzystują do regeneracji sił! A jutro będą mieli oczy, jak halogeny, czy coś.
Gdy weszłam do ich pokoju, nie od razu pokapowałam się, o co biega, gdyż James, który akurat w tym samym momencie przyparował z impetem w ścianę obok mnie (zapewne popchnięty przyjacielsko), wyjątkowo szybko, jak na jego móżdżek, zorientował się, że weszłam i rzucił się ku mnie z radosnym rykiem.
-James, udusisz ją!- przeraził się Remus
Po chwili znów, jak gdyby nigdy nic, chłopcy podjęli przerwaną bitwę na poduszki.
-Meg, dołącz się!- wrzasnął stłumionym głosem Peter, bo Syriusz właśnie zapędził go pod łóżko. Nie wiem czemu, lecz posłuchałam jego rady i po chwili waliłam jak ta ostatnia głupia poduszką w głowę mojego braciszka, a ten pruł się:
-Wcale nie to nie boli, wcale mnie to nie boli, lalala…
-Wiem, że cię nie boli, idioto, ja nie chcę, by cię bolało!- odwrzasnęłam mu, a on ze śmiechem mnie przytulił bardzo mocno do swojej koszuli nocnej. Trwaliśmy w takiej pozycji jeszcze jakiś czas, dopóki tamci się nie wyszaleli i nie osunęli z jękiem na swe łóżka. James zauważył, że ja i Remus nie jesteśmy nimi zainteresowani, po czym bez słowa podszedł do nas i przytulił się do mnie z drugiej strony.
-Ja nie chcę dorosnąć, wiesz?- usłyszałam jego szept w moim lewym uchu.
-Czemu?- spytałam na głos- Przecież dorośli też mają fajnie…
-Ale to nie to samo. Tu jest mi tak dobrze, nie wiadomo, co czeka mnie za murami szkoły…- westchnął i podszedł do okna, wyglądając na chłodną noc. W końcu to już połowa września, jak ten czas szybko leci.
-Dostałaś ostatnio list od rodziców?- spytał Remus po dłuższej chwili milczenia
-Nie, ostatnio nie. Ostatnim razem, gdy mi przysłali list, to było… Hmm, w każdym razie jakoś kilka dni po przyjeździe tu, wiesz, ten artykuł ich sparaliżował… Atak na pociąg, na nas.
-No, nie dziwię się. Czytasz w gazecie, że twoje dziecko uszło ledwo z życiem. Brr!- Remus wzdrygnął się.
-Wiecie co?- zagadnął James po dłuższej chwili milczenia, która zapanowała w dormitorium- Ten Wilder jest dziwny, nie? Taki spokojny i opanowany… A teraz idzie do Zakazanego Lasu, patrzcie!
Ja i Remus natychmiast podbiegliśmy do okna na tę informację. Rzeczywiście, wysoka sylwetka Patricka Wildera, opatulona w pelerynę, właśnie przecinała błonia, kierując swe pospieszne kroki w stronę Lasu.
-Co on robi?- spytał Lunatyk- Po co tam idzie?
-Ej, wy, może go pośledzimy?- podniecił się nagle James- Chodzić do lasu i to w środku nocy…
-Musi mieć ważny powód i ja chętnie dowiedziałbym się, jaki!- uśmiechnął się Remus, a ja przytaknęłam głową na tę sugestię. James doskoczył do kufra, wyciągnął wymiętoszoną pelerynę-niewidkę, po czym zarzucił ją na nas.
-Ktoś jeszcze idzie?- spytał
Syriusz udał głuchoniemego i wskoczył do łóżka, a Peter pokręcił głową, że nie.
-No dobra, bez łaski, bobaski!- mruknął Rogaś i po jego słowach wyszliśmy na zewnątrz.
Korytarze były kompletnie puste i ciemne. W pewnym momencie minęliśmy Filcha, ale, rzecz jasna nie zwrócił na nas uwagi. Udało nam się dobrnąć do drzwi wejściowych i wyszliśmy na ciemną noc.
Mgła była niesamowita, gęsta, niczym chmury. Mimo peleryny i butów poczułam, że zmarznę niemiłosiernie. Ani James, ani Remus się nie odzywali, co było w ich przypadku wręcz niemożliwe, więc panowało niezwykłe, umowne milczenie.
Gdy już wreszcie dobrnęliśmy do lasu, James zdjął pelerynę i mogliśmy wejść głębiej w zarośla.
Las wyglądał naprawdę magicznie, miedzy drzewami unosiła się gęsta mgła, oświetlana bardzo słabym światłem księżycowego rogalika. Koron w ogóle nie było widać, tak było ciemno. Ginęły gdzieś w mroku ponad naszymi głowami.
Ruszyliśmy przed siebie, nieustannie rozglądając się na boki. Gdzieś na prawo rozległo się jakieś dziwne wycie, zarośla przy mojej nodze poruszyły się gwałtownie. Ze strachu odskoczyłam i nadepnęłam na stopę Jamesa, ale ten tylko pogładził mnie po dłoni, mrucząc „Spokojnie, Meggie.”.
Las zdawał się ciągnąć bez końca. Włosy jeżyły mi się na karku, a Wildera jak nie było, tak nie ma!
-Słuchajcie, gdzie on jest?- szepnęłam- To nie było zbyt roztropne, teraz go nie znajdziemy! Jak w ogóle mogliśmy się łudzić, że go dogonimy!
Remus zacisnął usta, powstrzymując swą osobę od komentarza. Za to pochylił się, obserwując uważnie ziemię.
-Szedł chyba tędy, tu są ślady… Zresztą, póki co ścieżka się nie rozwidliła, nie miał powodu, by iść inną drogą.
Podążyliśmy zatem smukłymi śladami butów Wildera, zagłębiając się coraz bardziej w dziki las.
Śledzenie jego rytu szło nam świetnie, dopóki nie dotarliśmy do bardzo dzikiego obszaru lasu. Znajdowało się tam rozwidlenie ścieżek, niestety, obydwie porośnięte były runem leśnym. Nijak rozróżnić, czy ktoś tędy szedł.
-I co teraz?- mruknął James- Którędy mógł pójść?
-Ja myślę, że skręcił w prawo- zasugerował Remus- Ta lewa ścieżka jest chyba zbyt dzika…
-Ale to nie znaczy, że się nią nie udał, no nie?- zaprzeczyłam- Dzika czy nie-nie wiemy przecież, dokąd zmierzał! To nie ma nic do rzeczy!
-Ale słuchaj, on chyba ma trochę rozumu, no nie?- zirytował się Remus- Nie będzie przecież przedzierał się przez ten dziki gąszcz…
-A może mu to nie przeszkadzało! Może miał coś ważnego, hę?
-Ej, nie kłóćcie się. Co TO jest?
James stał samotnie pod jednym z drzew i wpatrywał się tępo w poszycie lasu. Podeszliśmy do niego ze zdziwieniem.
Na mchu rozlana była jakaś dziwaczna, błękitna substancja. Wszyscy ukucnęliśmy nad nią, przyglądając się z zaintrygowaniem.
-Nie dotykaj!- powiedział ostro Remus, gdyż Rogaś już miał wyciągać rękę, by zbadać ów ciecz.
-Serio?- mruknął tamten z sarkazmem.
-Co to może być?- rzuciłam w przestrzeń.
Substancja nie przypominała mi niczego, co dotychczas widziałam. Dymiło się z niej nieomalże niezauważalnie, zapach pary był ostry, przywodził na myśl amoniak. Na powierzchni lśniła ledwo dostrzegana, dziwaczna chemiczna powłoczka, w kolorach tęczy. Mech naokoło miał żółtawy odcień, co oznaczało, że substancja była żrąca.
-Nigdy czegoś takiego nie widziałem!- zachłysnął się Remus
-Patrzcie, jest też na korze!- zawołał James- Ciekawe…
Gdy już otrząsnęliśmy się z dziwacznego transu, postanowiliśmy zadecydować.
-Dobra, mam pomysł!- mruknął James- Losujemy. Ty, Meg, chcesz iść w lewo, Remus w prawo. Ja pójdę z Meg, bo chyba nie puścimy niewiasty samej, co nie?
Remus skrzywił się, lecz musiał przyznać mu rację.
-Ale uważajcie, co?- Remus wskazał na plamę- Tu, jak widać, nie jest bezpiecznie…
Ja i James wymieniliśmy spojrzenia. Rozległ się dziki krzyk jakiegoś ptaka.
-Jakby co, to wyślesz patronusa, dobra?- mruknął James.- Jakby się coś stało, ale tylko wtedy, jak zauważysz Wildera, to go śledź sam, mógłby zauważyć patronusa…
Rozdzieliliśmy się zatem. Bardzo bałam się o Remusa!
-Jak myślisz, co to była za substancja?- szepnęłam do Jamesa, jednocześnie przywierając ze strachem do jego ramienia, wytrzeszczając oczy w ciemnościach gdy usłyszałam podejrzany szelest i wyciągnęłam różdżkę.
-Myślę, że krew.- mruknął spokojnie, lecz jakoś słabo.
-Krew?!- jęknęłam. Tego się nie spodziewałam…
W lewo, prawo, lewo… zaczynałam już tracić orientację. I coraz bardziej imałam się przekonania, że to nie ma sensu.
-James, wracajmy, tylko się zgubimy… I tak już nie wiem, którędy mamy iść…
Chłopak przystanął i zerknął na mnie, marszcząc brwi.
-Może i masz rację… Chyba i tak go nie znajdziemy w tym buszu… Trzeba go kiedy indziej capnąć… tylko, jak o tym powiemy Remusowi?
-Hmm, nie wiem, wracajmy. Chociaż…
-Masz może pomysł na drogę powrotną?- spytał z lekką paniką w głosie
-A co? Nie pamiętasz? Nie szkodzi, mam dość dobrą jeszcze pamięć, może coś wymyślę…
Tak więc obróciliśmy się w miejscu i już-już miałam się zastanawiać, nad drogą, gdy nagle z zarośli wypadło coś olbrzymiego, prosto na nas.
-AAAAA!!!!!!!!!!- pisnął przenikliwie James. Ale był to wyłącznie patronus, uff!
-Remus ma kłopoty…- mruknął po dłuższym czasie James. Zjeżyły mi się włosy na karku. Patronus o kształcie wilka pomknął tam, skąd nadbiegł, a my, w jednej wielkiej plątaninie nóg i odnóży, pognaliśmy za nim, ładując się z całym impetem w kłujące zarośla. Nie dbałam o ból. Mojego brata spotkało coś strasznego, to się liczy najbardziej…
Wtem patronus rozpłynął się.
-Co jest!- warknęłam ze strachem
-Widocznie nie mógł już nim kierować… stracił może władzę nad różdżką.
Te słowa tylko dolały oliwy do ognia. Zmroził mnie strach
-I co teraz?!- wrzasnęłam
-Nie wiem…- szepnął James. Na jego czole zalśnił pot.- Po prostu nie wiem…
-Rozdzielmy się!- byłam tak zdesperowana, że łapałam się wszelkich pomocy.
-Dobra…
-Ja popędzę prosto, a ty rób, co uznasz za słuszne. Nie pozwolę, by coś się stało Remusowi.
Tak więc pobiegłam przed siebie, nie zważając na poczynania Jamesa, nie było czasu.
Pędziłam, ile sił w płucach, dopóki nie dobiegłam na środek jakiejś dziwacznej ścieżyny. Co teraz? Dokąd? Żywo przed oczami stanęły mi wydarzenia sprzed roku…
Rozglądam się, dysząc ciężko. Jakby tego było mało, za moimi plecami rozległ się rozdzierający wrzask przerażenia.
-James…
Nie wiedziałam, w którą stronę mam się udać, co mam robić. Ogarnęła mnie kompletna paranoja.
Nagle poczułam czyjąś obecność. Coś mnie obserwowało. Przywarłam do drzewa, rozglądając się we wszystkich dostępnych kierunkach, dysząc ciężko. Po plecach spływały z wolna krople potu…
Nagle, gdzieś na prawo usłyszałam szelest. Na ziemi powoli kształtował się cień czegoś, co chyba się zbliżało. Nie wytrzymałam dłużej, nerwy mi puściły i wyciągając różdżkę, rzuciłam się do ucieczki.
Coś mnie goni, pomyślałam w jakiś dziwny, prymitywny sposób.
-Impedimenta!
Nagle… jakby cały świat stracił tempo. Lub prawo ciążenia. Próbowałam podnieść nogę, ale szło mi to zastraszająco wolno. Co jest, no?...
Gdy zaklęcie przechodziło powoli, podszedł do mnie ktoś, kto mnie gonił. Wilder…
Zatrzymał działanie spowalniacza i spytał zdumiony:
-A co ty tutaj robisz o tej porze, Mary Ann?
Nie mogłam przecież odpowiedzieć, że go śledziliśmy, więc przełknęłam ślinę, po czym zawołałam:
-James! I Remus! Mają kłopoty!
-Co?- zdziwił się Wilder. Na jego zabójczo przystojną twarz wkradł się niepokój. Przeczesał szczupłymi palcami swe długie, czarne włosy.- Oni też tu są?
Kiwnęłam.
-Jak to… Dobra, nieważne. Gdzie ich widziałaś? I co się stało?
Nie mogłam patrzeć w jego oczy, były zbyt przenikliwe, rozpraszały mnie.
Na szczęście nie musiałam dłużej tego znosić, bo na ścieżce rozległy się kroki, co kompletnie odwróciło jego uwagę. Wyciągnął czarną różdżkę i kazał mi stanąć za sobą jednym gestem.
Na naszej drodze stanęli… McGonagall, Dumbledore, James i Remus, ci ostatni ze skruszonymi minami.
Brwi McGonagall zbiegły się w jedną krechę.
-A co to ma znaczyć?!- zgrzytnęła.- Kolejny Gryfon? No nie, mnożą się, jak króliki! Co wy sobie w ogóle myślicie, co?! Że wolno wam tak latać w nocy po lesie! Mylicie się!!! Kara was nie ominie! Potter!
-Tak?- spytał niewinnie James, unosząc opuszczoną głowę.
-Gdzie twoja druga połówka?
James udał uprzejmie zainteresowanego
-Słucham?
-Black, gdzie jest Black, nie bądź głupi bardziej, niż jesteś! I Pettigrew! Gdzie oni są?!
-W łóżku… łóżkach… - poprawił natychmiast
-Nie kłam mi tu, pacanie!- fuknęła. Była wściekła.
James udał niewiniątko i skulił się w sobie jeszcze bardziej. Odnosiłam wrażenie, że pomimo lekkiego strachu przed karą i nauczycielami, nieźle go to wszystko w środku bawiło.
-Lupin? Co ty na to?- zapytał łagodnie Dumbledore, ale widać było, że jest zły.
-James mówi prawdę, panie profesorze.
-No cóż, to był spory wybryk. Jaka kara, Minerwo?- spytał znużony Dumbledore
-Jeszcze się zastanowię, ale na pewno szlaban. Nie wierzę, jak mogliście... Po co tu poszliście?! Czekam na wyjaśnienia!
Nikt się nie odezwał.
-Dobrze. Wracamy do zamku!
Przez prawie całą drogę nikt się nie odezwał. McGonagall i Dumbledore szli obok siebie, z przodu, ja z chłopcami w jednym szeregu w środku, a Wilder z tyłu.
-I po co wystrzeliłeś tego patronusa?- warknęłam. Byłam strasznie zła. Szlaban!
-Bo mnie przestraszyli! Wiesz, jak brzmi głos McGonagall, zaszła mnie od tyłu z zapytaniem „CO TO MA ZNACZYĆ?!”. Prawie popuściłem, tak mnie to przestraszyło! To był zwykły, obronny odruch!
-I nie zareagowali na patronusa?
-Trochę ich zszokowało, ale tylko przez chwilę, byli bardzo źli.
-No, jak mnie McGonagall znalazła, to aż wrzasnąłem, tak mną wstrząsnęło!- szepnął James.
Zamilkliśmy. Nie należało opuszczać dormitorium. Stało się! Mam mój drugi szlaban, znów przez Huncwotów, no trudno. Nastrój spadł mi momentalnie.
***
Westchnęłam, bawiąc się krawatem od szaty. Bezwiednie wyryłam paznokciem na zwietrzałym kamieniu serce, a w nim moje inicjały, sama nie wiem czemu.
Zamek górował nad wszelkimi innymi szczytami naokoło. Wyglądał pięknie, ale ja nie potrafiłam się nim cieszyć. Nie lubiłam przebywać w środku, gdyż moje życie malowało się zbyt słonecznie na wieczne spędzanie czasu wewnątrz murów, niczym w jakimś koszmarnym, mentalnym więzieniu.
Od śmierci rodziców minął już rok. Czyżbym przyzwyczaiła się do życia w obecnej sytuacji? Wątpię. Oczywiście, teoretycznie tak. Ale nie do końca…
W moim życiu było już dużo poprzestawiane, nigdzie nie zagrzałam miejsca i nie sądzę, bym to zrobiła. Tylko ta tęsknota za mamą i tatą… Gdyby żyli, co by teraz powiedzieli? Nie mam pojęcia, to już teraz nie istotne…
Ciekawe, co wymyśli McGonagall jako karę za naszą wycieczkę do lasu? Na razie uświadomiła nam, że szlaban odrobimy na początku października, nie teraz. Sev i Lily oczywiście mnie okrzyczeli za szwendanie się po nocy z Jamesem. Nie ma to jak przyjaciele, na których możesz liczyć, no nie?
Ciekawe, jak wyglądałoby moje życie bez magii. Zwykła nastolatka, mieszkająca w niewielkim miasteczku… Koncerty lokalnych grup, wypady z przyjaciółmi, których nigdy nie miałam… Nie ma co, teraz jest fajnie. Ale bardzo brakuje mi The Beatles. I gitary, och, jak ja za nią tęsknie! Kochałam na niej grać, jamować, udawać gwiazdy przed lustrem…
-Co tam, tęsknisz?
Czyjś męski głos wykoleił pociąg moich wspomnień i rozważań.
To był Syriusz. Uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem i usiadł obok, na okiennicy. Spojrzałam na niego i zmarszczyłam brwi.
-Tęsknię?
-No, tak myślę. Nie będę dochodził, za czym. Ale tak mi się wydaje.
Zaległa cisza.
-Nie wiem. Za czymś nieustannie tęsknie. Nie potrafię wytłumaczyć. A ty? Też tak masz?
Syriusz zlustrował mnie wzrokiem, po czym przeniósł go na horyzont.
-Owszem.- uciął zagadkowo.
Jego profil oświetlały łagodne promienie różu; zachodziło słońce. Wyglądał na zatroskanego.
-Czemu tu przychodzisz?- zagadnął.
Wzruszyłam ramionami.
-Nie mam pojęcia. A ty?
-Bo to miejsce jest… niesamowite. Jedyne takie na ziemi, kocham tu być.
-Naruszyłam twą prywatność?- spytałam spokojnie
Parsknął śmiechem.
-Co ty wygadujesz! Oczywiście, że nie, rozumiem, jeśli ktoś czuje coś podobnego tutaj.
Usłyszałam dopiero teraz cichusieńkie mruczenie spod koszuli Łapy. Dobrze wiedziałam, co to.
Zaległa długa cisza. Dziwne, ale nie przeszkadzało mi to, choć zazwyczaj te długie, żenujące przerwy w rozmowach są nieznośne!
-A co zrobiłeś z motorem? Tym, którego ukradłeś tamtemu pakerowi?- podjęłam nagle
Syriusz otrząsnął się z zadumy, po czym parsknął.
-Przy jednym z zakrętów nie zdążyłem wyrobić i wpadłem na nim w cały mur kubłów na śmieci!
Zaśmiałam się w głos, a on mi zawtórował.
-Pucowałem się po tym zdarzeniu chyba z tydzień. Na szczęście, przywalony stertą śmieci i żelastwa, nie zostałem złapany i wsadzony do paki, o Matko… Drugi raz już bym chyba tego nie przeszedł.
-Drugi raz? Byłeś kiedyś w areszcie?- zdziwiłam się
-Tak!- przyznał- Z mugolskimi znajomymi. Za pisanie po ścianach.
-CO?!- zaśmiałam się- Zadajesz się z Mugolami w twoim miejscu zamieszkania?
-No tak. Wiesz, nie znoszę siedzieć w domu z moją rodzinką, to się wałęsam po całej okolicy. Kiedyś, gdy byłem młodszy i akurat po awanturze w domu, to skopałem kosz na śmieci w parku, rozwalając go… Ledwie umknąłem glinom na dach jakiejś fabryki… W każdym razie, jakaś zbuntowana grupa chłopaków, nosząca skórę i dziwaczne fryzury zauważyła mnie kiedyś i do mnie zagadała. W sumie to nazywają się moimi kumplami, he he. Jak się nazywa taka grupa? Taka zbuntowana, z irokezami na łbach, jakaś nowa subkultura… Słuchają Sex Pistols, między innymi…
-Acha, skoro nowa, to zapewne punk. Wybrałam się w wakacje do Londynu, to sporo ich chodziło, ku wątpliwej uciesze ogółu… Jest ich coraz więcej!
-No! Ale ja nie wiem, czy do nich należę-to subkultura Mugoli! A ci goście wciąż chcą, bym z nimi łaził po strzemach… Już sam nie wiem… Nigdy chyba nie będę do nich w pełni należał, jestem z innej bajki. W każdym razie, powracając do naszego poprzedniego tematu, motor się rozwalił, niestety…
-Jak jest w areszcie?- zapytałam, gdy Łapa już otrząsnął się z zamyślenia.
-Strasznie. Biją, krzyczą na ciebie… Wiesz, to był dziecięcy areszt, więc sobie pozwalali…
Wyciągnął kotka zza koszuli i bezwiednie zaczął się nim bawić.
-Czemu on mruczy?- spytałam
Odpowiedział mi tylko tajemniczym uśmiechem. Stwierdziłam, że nie uzyskam odpowiedzi, więc zapytałam:
-Czemu mi go dałeś? Słyszałam, że nie lubisz dziewczyn.
Syriusz zaśmiał się
-Lubię… Albo i nie? Nie wiem, są zbyt… krzykalskie.
-Jakie?!- parsknęłam
-Krzykalskie… Ale nie mówię o tobie, jesteś inna niż wszystkie.
Uniosłam brwi. Co za człowiek!
-Chyba nigdy się nie ożenię, nie planuję tego!- zaśmiał się
-Nie chcesz mieć żony? I dzieci?
-Dzieci bym chciał mieć… Ale powiedzmy szczerze, taki wandal jak ja… pasuję ci na troskliwego ojca?
-Chyba tak.- powiedziałam, wbrew jego oczekiwaniom. Uniósł jedną brew, jak to miał w zwyczaju. Obserwowałam przez chwilę kota w jego szczupłych palcach. Zauważył to.
-Wiesz co, Mary Ann? Dałem ci tego kota, a ty mi go zwróciłaś… Na pewno go nie chcesz?
Zastanowiłam się, po czym uśmiechnęłam szeroko.
-Chcę, no pewnie!
Usta Syriusza także rozciągnęły się w uśmiechu, zdjął łańcuszek, po czym założył mi go na szyję. Uśmiechaliśmy się do siebie jakiś czas, potem mruknął:
-Ale już go nie zwrócisz? Nie zerwiesz i nie ciśniesz mi pod nogi?
-Jak mnie wkurzysz…
Parsknął śmiechem i pokręcił głową, po czym udaliśmy się na kolację.
-Och, stadion Quiddicha!- jęknął, gdy na horyzoncie słońce oświetliło bramki.- Nie mogę się doczekać treningów. Zaczną się na początku października, wraz z naborem nowicjuszy do drużyny…
-Hmm…- skomentowałam. Jeszcze nikt nie wie, a już na pewno nie on, że mam zamiar się zgłosić już niedługo jako ścigający! Ale o tym sza!
Komentarze:
gorgie Sobota, 29 Listopada, 2008, 22:10
super piszesz. Czekam na następną notke jak najszybciej...... napisz kiedy ona beszie chodziaz w przyblizeniu np. za tydzień
Lily Potter Niedziela, 30 Listopada, 2008, 14:47
Wiesz co... ty to się nadajesz do Mam Talent
Lily Poniedziałek, 01 Grudnia, 2008, 16:15
Jestem pod wrażeniem.! ;D
I cieszę się, że stosunki Mary Ann i Syriusza się ociepliły.! ;P
Chociaż znając Ciebie nie jestem pewna czy na zawsze.!
A notka jest fantasyczna.! xdd.
A Mary do drużyny napewno przyjmą.! :dd.
Pozdrawiam :*:*
I czekam na następną notke.! ;P
c Poniedziałek, 01 Grudnia, 2008, 16:22
Cudwnie jak zawsze! Z niecierpliwością czekam na następną notkę.
Syrcia Środa, 03 Grudnia, 2008, 22:57
Co mam napisać?? No zajbiś*** jak zawsze. Łapuś w areszcie?? hehe, łobuza z niego zrobiłaś ;* Ale ja go takiego kocham^^
HAHAH!! Remi prawie popuścił xD rozwaliło mnie to... Sora, że nie daję komentów, ale czas mnie goni...
No i w zwyczaju nowych... Jako kolejna ;p właścicielka Księgi Huncwotów zapraszam do siebie
JOANNA Niedziela, 14 Grudnia, 2008, 14:39
notka genialna. tylko twój pamiętnik wciągnął mnie bardziej od pamiętnika Natashy, jakby powiedziała moja psorka od polaka "styl idealny prawie" ale że ja nie jestem moją psorką to powiem że styl jest idealny. jest tylko jedno ale......dziewczyno już jest grudzień a notki ma.... kiedy ją wreszcie dodasz???
gorgie Poniedziałek, 15 Grudnia, 2008, 20:19
Kiedy dodasz następna Notkę???Zlituj się nad nami i nie trzymaj nas w niepewnośći!!
Doo Sobota, 20 Grudnia, 2008, 00:32
Niedługo nową nocię dodam, nie martwcie się, jeszcze mi się wena nie kończy XD
Skozystam, że mam ferie, to może nocie będą się częściej teraz pojawiać.
Pozdro