James oniemiał i otworzył usta, by się kłócić w razie potrzeby. Syriusz zaklął ledwo dosłyszalnie pod nosem przekleństwo, zapożyczone z jego bogatego słownictwa. Żołądek opadł mi na samo dno brzucha. No trudno, stało się. Nie jestem w drużynie. A tak daleko zaszłam! Cóż, trzeba umieć przegrywać, nie rozpłaczę się, nie lubię tego. Jednak mimo tego, poczułam żółć w gardle. To niesprawiedliwe!
Kathleen wyprostowała się z dumą.
-Kathleen…- podjęła na nowo Dorcas- Byłaś rewelacyjna w strzelaniu goli. Przydałaby nam się taka osoba, lecz mi zależy na zgraniu drużyny. Jesteśmy jednością. Mary Ann i Syriusz doskonale ze sobą współpracowali, czasem miałam wrażenie, że porozumiewają się telepatycznie. Taka osoba jest nam niezbędna. Więc… Mary Ann, jesteś w drużynie.
Dotarło to do mnie dopiero po pięciu sekundach. Co?!...
Kathleen przyklapła, westchnęła, po czym udała się z powrotem do zamku, rzucając mi dziwaczne, pełne niezdrowych emocji spojrzenia.
-HUUUURA!!!!- James, gdy tylko znikła za węgłem do szatni, podleciał do mnie i podniósł z ziemi, i okręcił się ze mną wokół własnej osi.
-James!- zaśmiałam się. Jeszcze wciąż do mnie nie docierało, co się wydarzyło w rzeczywistości.
-Ale będzie odlotowo z tobą na treningach! Będziemy robić kawały wszystkim naokoło, nawet sobie nawzajem!
-Potter…- Dorcas pokręciła głową- W tym roku ci się to nie uda, wycisnę z was ostatnie poty, musimy zdobyć puchar.
-Jasne- mruknął pod nosem James- Co roku to samo… Słówka na wiatr…- po czym dodał głośniej- Mnie nie trzeba trenować, ja już jestem doskonały…
Syriusz zaśmiał się krótko i uniósł ostentacyjnie brew do góry.
-Nie rechocz, czopie- warknął obrażony James- w przeciwieństwie do ciebie, mnie nie potrzebne wyciskanie ostatnich potów.
-Masz rację, i bez tego od ciebie capie…- wykrztusił Łapa
James zrobił minę obrażonej ciężko księżniczki, i odwrócił się plecami do Syriusza.
-Na drugi raz nie pożyczę ci majtek, gdy będziesz w potrzebie…- mruknął piskliwym głosikiem
Cała drużyna ryknęła zgodnym śmiechem. Syriusz spalił cegłę, i natychmiast zripostował:
-Jakich majtek?! Nigdy od ciebie nie pożyczałem! Mam własną bieliznę!
-Uchu…- odparł James, tym razem niskim głosem
-No tak! Chyba zauważyłeś, no nie?!
-Aż zbyt wyraźnie, rozrzucasz ją gdzie popadnie, właśnie ostatnio się zorientowałem, że wycieram się nie ręcznikiem, tylko jedną z twoich podkoszulek…
Syriusza zatkało.
-Tak się składa, że twoje kalesony…- zaczął ze złością
-Cicho!- krzyknęła Dorcas- Mogę nareszcie dojść do słowa?!
Kiwnęli zgodnie głowami.
-Więc tak. Treningi odbywają się w każdy weekend. Pierwszy mecz rozegramy pod koniec października. Ze Ślizgonami. Jakieś pytania?
Nikt nie odpowiedział.
-Dobra.- westchnęła ciężko.- Koniec przeprawy. Hammersmith, Lupin, witamy was w drużynie. Możemy już się rozejść.
Wszyscy zgodnie udaliśmy się do składzika na miotły. Wszyscy, prócz Syriusza i Jamesa, którzy mieli własne miotły. Stali, wspierając się na nich i kłócili się zawzięcie, kto jest właścicielem różowej podkoszulki, znalezionej ostatnio pod sedesem.
-A może to Remus?- zapytałam- Chyba widziałam u niego coś takiego…
Spojrzeli po sobie i parsknęli śmiechem.
-Remus?- Łapa skrzywił się- No co ty, to on ją znalazł.
-Może specjalnie podłożył, żeby nie było na niego?- zaproponował James
Usłyszeliśmy za sobą ostentacyjne chrząknięcie. Wiadomo, czyje.
-Miałaś na mnie czekać.
-Evans! Jak promiennie dziś wyglądasz!- James zaczął, jak zwykle zresztą, rżnąć pacana.
Lily zmierzyła go przeciągłym, ironicznym spojrzeniem, jakby się zastanawiała „gdzie ty masz mózg, koleś”.
-Niczym jutrznia, co nigdy nie gaśnie…- dodał teatralnie, a ja i Syriusz wybuchnęliśmy niemym śmiechem za jego plecami.
-Robię się sentymentalny, chlip.- pisnął przepraszająco.
Lily nie czekała, aż nabiorę powietrza do płuc, postanowiła się ratować ucieczką. Chwyciła mnie za przegub, i pociągnęła w stronę zamku.
Dwaj kretyni, zataczając się, niczym pijani, ruszyli za nami. Śpiewali coś, czego nie mogłyśmy zrozumieć, na szczęście.
-Jejku, mam dość Pottera, ale mi działa na nerwy! Coraz bardziej chyba.
Przemilczałam tą zaczepkę, myśląc tylko o biednym Jamesie. Ciekawe, czy kiedykolwiek Lily się do niego przekona. Mam nadzieję, bo to takie dobre chłopaczysko! Trochę wprawdzie nadpobudliwe, ale co tam. Żal by mi go było, gdyby przez nią cierpiał. Ona go ocenia wyłącznie po pozorach.
Huncwoci parę razy nas zaczepiali. Wrzeszczeli do Lily, by poszła z nimi na bal, najlepiej we trójkę. Ona jednak ignorowała ich dzielnie wiedząc, że to wyłącznie zabawa, o ile można to tak nazwać.
-No nareszcie weekend- próbowałam zmienić temat
-No!- ucieszyła się- Odrobiłaś już esej na temat buntu charłaków z 1891?
Westchnęłam.
-Chyba sama podniosę bunt. Nie mam najmniejszej ochoty, by to robić…
-Ja też- przyznała- Może jutro, co? Chodź, zgłodniałam i zmarzłam na tym stadionie, ciekawe, co na kolację…
-Hej, Evans!
Odwróciłyśmy się, jak na komendę. W Sali Wejściowej stali już Huncwoci, zdążyli się doczołgać.
-Ale mówię poważnie- podjął James- Pójdź ze mną na bal, nie żartuję.
Lily zmarszczyła ze złością brwi. Sęk w tym, że chyba Jamesowi nie uwierzyła.
-Ustaliliśmy, że byłoby super, gdybyś poszła ze mną na bal, a Meggie, na przykład, z Syriuszem…
-Co?! Ja niczego nie ustalałem!- zaprzeczył gwałtownie Łapa
James dał mu kiepsko ukrytego kuksańca w bok.
-Nie, Potter, chcę pójść z FACETEM na bal, a nie w roli przedszkolanki…
I nie czekając na mnie, wpadła jak burza do Wielkiej Sali. Tą uwagą dotknęła Jamesa do żywego. Na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie.
Stwierdziłam nagle, że James nigdy niczym nie przejął się tak mocno, jak tym wydarzeniem. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że on też ma głębsze uczucia, nie tylko te, które tak wylewnie okazuje, ale także takie, które są zakopane naprawdę głęboko. Nie sądzę, by był w Lily zakochany, nie pasowało to do niego i kiedyś się z tego wyleczy, ale fakt faktem była dla niego kimś innym niż wszyscy.
Zapominając o kolacji powlokłam się do łóżka.
Rozciągnęłam zmęczone ciało na miękkiej pościeli, rozmyślając nad wszystkim, co tylko się człowiekowi przytrafia. Jeszcze rok temu bym płakała, że Jamesowi zależy na Lily, nie na mnie. Parsknęłam do siebie, gdy tylko skojarzyło mi się to dziwne uczucie.
Prawie całkowicie zapomniałam o sukcesie dostania pozycji ścigającego. Wyobraziłam sobie stres związany z wyjściem na boisko w dniu meczu i aż mi się niedobrze zrobiło. W sumie to niepotrzebnie się w to pakowałam. Ciągle nie potrafiłam się oswoić z faktem, że coś się w moim życiu zmieniło. To niewiele, ale zawsze coś. Powinnam się cieszyć z takiej nawet błahostki, przecież życie jest takie ulotne…
***
Dni października mijały nam na nauce do sumów. Przynajmniej naszej trójce, reszta tak się nie przejmowała. Zbliżał się mecz quiddicha, a treningi okazały się… niezapomnianym przeżyciem, oczywiście z przyczyny Huncwotów. Same w sobie były niezłą zabawą, a za ich sprawą stały się dla mnie relaksem i odpoczynkiem od nauki i codziennych problemów. Grałam coraz lepiej, nawet kilka goli wbiłam, ale nie za dużo, bo mamy dobrego obrońcę, na szczęście. Remus był dumny ze mnie.
-Patrz, ty jesteś w drużynie, a ja jestem prefektem. Rodzice są zachwyceni.
Prawie kompletnie zapomniałam o dziwnym, nienazwanym lęku, który towarzyszył mi od początku roku, o spotkaniu nauczycieli w lesie, o dziwacznej substancji… Moje życie zwykłej, szkolnej uczennicy na dobre się rozpędziło, nie miałam głowy do rozmyślania nad niewytłumaczalnymi zjawiskami.
Lily natomiast wpadła w dziwaczny nastrój. Dla wszystkich była oschła, prawie z nikim nie rozmawiała. Wyobcowała się całkowicie. Sev i ja także straciliśmy kontakt. Ja prawie całkowicie zatraciłam się w nauce, jak nigdy. Towarzyszyli mi równie zdeterminowani Remus i Pet, który dosłownie oszalał na punkcie sumów. Severusa widywałam albo samego, albo z kumplami ze Slytherinu. Jak na mój gust to on tam nie za bardzo pasuje; ci ludzie są okrutni, a on taki nie jest.
Syriusz i James natomiast zmienili taktykę działania: latali po Hogwarcie i podrywali panienki.
-Dla mnie też by jakąś zdobyli, nie mam z kim pójść na bal- jęczał Peter.
-No coś ty, pewnie się tylko zgrywają, przynajmniej Syriusz.- mruknął Remus znad książki o eliksirach- Przecież on chce się wywinąć, nie ma zamiaru nikogo zapraszać…
-O czym wy w ogóle gadacie, do balu zostało ponad dwa miesiące!- zdenerwowałam się.- Jeszcze się nawet zapraszać nie zaczęli, tylko jacyś zdesperowani maniacy.
-Racja, skupmy się na nauce!
Nadszedł wreszcie dzień przed moim debiutanckim meczem ze Ślizgonami. Nie mogłam spać, co jest chyba zrozumiałe, więc postanowiłam się przejść. Na szczęście, było dość wcześnie, około dziewiątej, Filch się nie będzie pieklił. Piątoklasistom można było łazić po szkole do dziesiątej.
Korytarze prawie całkowicie opustoszały. Było tak zimno, że oddech zamieniał się w parę. Usiadłam na jednej z kamiennych ław, trzymając się za brzuch, tak mnie bolał. Co to będzie się działo jutro…
Naprzeciw mnie, na sąsiedniej ławce dostrzegłam ciemny kształt. Widać nie jestem sama. To był Severus.
Usiadłam obok niego, zastanawiając się, dlaczego jest sam.
-Co ci się stało?- spytałam z troską, gdyż jego twarz doskonale pasowała do określenia „Nieszczęście”.
Spojrzał na mnie nieprzytomnie. Widać było ewidentnie, że coś go trapi.
-Tak. Lily ze mną nie rozmawia.- szepnął- Ty też zresztą nie.
-Wiesz, jak mi z tego powodu przykro?- westchnęłam. Nie wiedziałam, że go to tak bardzo boli!- A Lily się nie martw, ona tak teraz ma. Do mnie też się nie odzywa.
-Ale mi bardzo zależy… nawet nie wiesz.
-Mnie też zależy, w końcu się z wami przyjaźnię. Czyż nie?
-Tak, ale…
Zawahał się.
-Ale?- zapytałam. Chyba chciał mi coś powiedzieć.
-Jest coś, o czym nikomu nie mówiłem do tej pory. Ale powiem tobie, bo ci ufam. Przyrzeknij mi jedynie, że za żadne skarby nie powiesz tego Lily.
Kiwnęłam głową. Poczułam się w jakiś sposób wyróżniona, hehe.
-Ja… uch. Ja zawsze, odkąd ją znam… Nawet wtedy, zanim nie poszliśmy do Hogwartu… Ja byłem w niej zakochany.
Żołądek podskoczył mi do gardła. Sev?! Sev kocha Lily?! Przyjaźnią się tak długo… Nigdy w życiu nie podejrzewałabym Seva o kogoś, kto może żywić uczucia do Lily. Wiedziałam, że zawsze byli sobie bliscy. Najgorzej, jeśli Lily powie mu kiedyś zdanie „Jesteśmy przyjaciółmi, ale tylko. Lepiej, by tak pozostało.” Przecież chłopak się załamie. Wbrew pozorom Severus jest bardzo czuły na takie rzeczy. Nigdy nikt go nie kochał, może trochę matka, zawsze był pośmiewiskiem, nic dziwnego, że zakochał się w jedynej osobie, która go akceptowała. No, może ja też go akceptuję, ale znają się z Lily dłużej. A jeśli ta jedyna też go wyśmieje?
-Porozmawiam z Lily, żeby przestała się na ciebie boczyć za nic.
Nie wiem czemu, ale brzuch rozbolał mnie jeszcze bardziej. Biedny Sev. Tak mi go żal! Chciałabym zrobić coś, by mu pomóc…
Jego czarne oczy wyrażały taki żal. Czarne oczy…
-Jestem taki żałosny.
-Co ty wygadujesz?!- miałam paskudny humor, wszystko było nie tak
-Jak takie zero może się zakochać, co? Jak takie nic może chcieć być szczęśliwym… Nie, szczęście jest dla wesołych, pięknych ludzi…
-Sev, przestań, bo się rozryczę!- naprawdę byłam tego bliska- Lily ciebie akceptuje i zawsze mówiła o tobie bardzo dobrze. Czemu miałaby w jakiś sposób ciebie odrzucić? Ona odrzuca Jamesa, bo jest nachalny. Ale nie ciebie. Ciebie nigdy nie odrzuciła. I kto ci nagadał, że jesteś zerem? To, że Huncwoci cię atakują… Ich jest czwórka, ty jesteś jeden. To oni są zerami, nie ty.
Wcale tak nie myślałam, szczególnie o Remusie, ale musiałam go jakoś pocieszyć.
Severus westchnął ciężko.
-Cóż, chyba pójdę do łóżka. Ty też powinnaś, jutro masz mecz. Ale dzięki ci. Jesteś prawdziwą przyjaciółką.
Uśmiechnął się z wdzięcznością. Położyłam mu rękę na ramieniu, by dodać mu otuchy.
-Życzę ci jutro powodzenia, spisz się najlepiej, jak potrafisz.
Odeszliśmy w stronę swoich dormitoriów. Dawno nie czułam się tak fatalnie. Wyobraziłam sobie moment, w którym Sev i Lily są razem. A ja ta trzecia, zbędna. Przyjaźnimy się wszyscy, lecz to się może kiedyś skończyć.
Opadłam bezwładnie na poduszki. Łzy same pociekły mi z oczu, ginąc w rudo-czarnych lokach i purpurowej pościeli. Ogarnęło mnie poczucie pochłaniającej wszelką nadzieję beznadziejności. Czemu płaczę?! Nie mam powodu. A może mam?
Chyba zdałam sobie właśnie sprawę, że oczy w które wpatrywałam się dzisiaj były identyczne z tymi, które czasem mi się śnią. Miały ten sam wyraz…
Chciałabym go tak bardzo pocieszyć! Jest taki nieszczęśliwy, nie zasługuje na to. Chciałabym mu w jakiś sposób to szczęście zapewnić, ale nie wiem, jak!
-Szczęście! Ha! Szczęście to władza, sukces! Miłość?! Jak takie coś może przynosić szczęście?! Żadna miłość nie stanie na drodze do mojej nieśmiertelności i nieograniczonej władzy… Stoję na drodze, po której nikt przede mną nie stąpał…
Obudziłam się nagle, jakby mnie piorun trzasnął.
-Mary Ann, dziś jest mecz, obudź się!
To Alicja i Lily stały nade mną i potrząsały mną.
-Musisz iść i zjeść, by mieć siłę!
Ból brzucha zwiększył się dwójnasób. Zwinęłam się na łóżku, próbując przeczekać niespodziewany atak bólu.
-Nie jestem głodna, nie chcę…
Alicja wybiegła szybko z dormitorium z jakiejś przyczyny, a Lily zaprowadziła mnie do łazienki. Tam kazała mi się uczesać i umyć twarz.
Gdy wyszłyśmy, zapytałam, jakby to było najważniejsze:
-Dlaczego ignorujesz Seva?! On to bardzo przeżywa! Ranisz go!
-On sam tego chciał! Zadaje się z tymi Ślizgonami.
-Ale mu stokroć bardziej zależy na twym towarzystwie! Zadaje się z nimi, bo musi.
-Dobra, dobra. Nie teraz. Teraz najważniejsze jest to… No, nareszcie.
Alicja wpadła znowu, tym razem niosąc górę tostów.
-To dla ciebie.
Obie były nieźle podekscytowane i rozgorączkowane. Zjadłam dwa tosty, bo więcej nie mogłam przełknąć.
-Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.- wymamrotała Lily.- No, chodźmy na stadion.
Moje nogi były jak z galarety. Ubrałam się i trójkę wyszłyśmy z Pokoju Wspólnego.
-Dziewczyny? Muszę tam iść?!
Popłynęła kakofonia różnych dźwięków, oraz wodospad reprymend, pocieszeń i kazań.
-Cześć, żyjesz?
To był Severus.
-Chodź Sev. Prowadzimy Mary Ann na stadion. Dołącz się.- Lily chyba wzięła sobie do serca moją uwagę, bo zrobiła się wyjątkowo miła dla Severusa.
Wszyscy mijani Ślizgoni gwizdali szyderczo w moją stronę. A ja czułam, jakby cała krew z mojej twarzy odpłynęła.
Na dworze lało niemiłosiernie.
-Pięknie.- zmarkotniałam- Gorzej być nie może…
Zarzuciliśmy kaptury i pobiegliśmy w stronę stadionu. Ciężkie, ołowiane chmury toczyły się szybko na niebie. Zdawały się nie mieć końca.
Moje towarzystwo poszło na trybuny. Wszystko co robiłam, wydawało mi się niczym ciąg bezsensownych przedsięwzięć, mój mózg pracował prawie jak jakiś zaprogramowany robot, który nie czuje nic, prócz motywacji, by wykonać jedno po drugim, polecenie dane z góry.
Najpierw składzik i miotła. Potem szatnia. Czerwono-złote szaty do quiddicha wisiały na moim haku. Przebrałam się, nie bardzo wiedząc, co robię. Niesamowite, że moja skóra, każde włókienko, wyczuwało dotyk sto razy silniej niż zwykle. To bardzo drażniło.
Gdy już założyłam suche szaty, całą drużyną zgromadziliśmy się przy wyjściu. Trzymałam się blisko chłopaków, do meczu pozostało jeszcze kilka nieznośnych minut.
-Boisz się?- spytał mnie Syriusz- Nie ma czego. To jest rewelacyjne, zobaczysz.
-Noo!- przytaknął James- Nie przejmuj się, złapię znicza szybciutko, nie będziesz się męczyć zbyt długo.
-James to ma cykora, na nim spoczywa los meczu!- pocieszył mnie Łapa- A my? Jesteśmy we trójkę, więc nam raźniej.
-Zresztą, bardzo dobrze ci szło na treningach.
-Poza tym, czekanie jest zawsze najgorsze.
-No, drużyno, wychodzimy. Bez nerwów, Ślizgoni to mydłki, jesteśmy najlepsi!- dziarski głos Dorcas wyrwał mnie z obojętnego otępienia. Bardzo mnie irytowało, że ręce mi się spociły, będąc jednocześnie lodowatymi. I brzuch mnie strasznie bolał. Rączka miotły była mokra.
-Dobra, wychodzimy teraz. Bez przepychania, raz raz!
Wyszliśmy na okropnie zabłocony, mokry stadion. Powitały nas ryki i ogłuszający wrzask. A więc tak się czuje ktoś wychodzący na scenę, czy stadion…
Stres osiągnął już takie apogeum, że go nie czułam. Nie czułam właściwie nic.
Dorcas i jakiś kolosalny Ślizgon uścisnęli sobie ręce, i czternaście osób uniosło się na miotłach do góry, w nieustających strugach deszczu. Syriusz spojrzał na mnie ciepło, dodając otuchy, a z ruchu jego warg odczytałam „Nie martw się, to Jamesa zabijemy, gdy nawali”.
Do moich uszu dochodził głos komentatora, ale mózg już nie przetwarzał danych. Czułam się tak paskudnie, że zaczęłam żałować decyzji zgłoszenia się na ścigającego. Mokre loki, które przylgnęły do mojej twarzy łaskotały mnie, lecz ja nawet nie odważyłam się unieść ręki, by podrapać policzek.
Rozległ się gwizdek, kafel, mój jedyny cel, znalazł się w grze. Nie myślałam, wykonywałam polecenia.
-Kafel w rękach Gryfonów, przejmuje go Meadowes, podaje do Blacka…
Syriusz rzucił mi kafla, którego złapałam z lekkim oszołomieniem. Stres gdzieś zniknął, pozostawiając jedynie motywacje do działania.
Polecieliśmy w stronę bramek Ślizgonów, podając sobie z Syriuszem na zmianę kafla. Doskonale mi się z nim współpracowało, był szybki, jak moje myśli.
-Kafel w ręku Blacka, ten go podaje do Lupin, nowego nabytku drużyny Gryffindoru. Och, ścigający Ślizgonów był o cal od kafla, niestety, nie udało mu się go przejąć. Zbliżają się, i… GOL!!! BLACK ZDOBYWA DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA GRYFFINDORU!!!
Komentatora zagłuszył wrzask kibiców.
Syriusz przybił piątkę z mijaną Dorcas. Dostrzegłam Jamesa, który krążył wysoko nad stadionem w poszukiwaniu znicza. Nie wiem, jak on go wypatrzy w tym deszczu.
Ślizgoni przejęli kafla. Cała wataha ścigających przelała się w stronę bramek Gryfonów. Ogarnął mnie po raz pierwszy od wystartowania paniczny strach, że nasz obrońca nie złapie kafla, i gol Syriusza pójdzie na marne. Jednak moje obawy okazały się przesadzone. Ślizgoni nie wbili gola.
Po jakimś czasie szala zwycięstwa przesunęła się na stronę Ślizgonów: Syriusz wbił jeszcze gola, Dorcas również, ale Ślizgoni aż pięć.
-Oto szukający Gryfonów dostrzegł znicza. Już pędzi w jego stronę… Ale Black nie da za wygraną. Już siedzi na ogonie Pottera.
Przez chwilę nie wiedziałam o czym mówi komentator, lecz zorientowałam się, że chodziło o brata Łapy, Regulusa. Musiał być szukającym Ślizgonów.
Chwyciłam podanego przez Dorcas kafla. Nie mogę się rozpraszać osobistym pojedynkiem Regulusa i Jamesa.
Poleciałam w stronę bramek Ślizgonów. Obrońca już stanął mi na drodze, lecz ja w ostatnim momencie przed strzałem wykonałam mylący ruch, jakbym kierowała kafla do prawej obręczy. Obrońca już tam był, a ja wykorzystałam moment i wbiłam kafla do lewej bramki, nie mogąc uwierzyć, jakie to było banalne.
-LUPIN WBIŁA GOLA DLA GRYFONÓW!!! I… KONIEC MECZU! POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! STO PIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW DLA GRYFONÓW! GRYFFINDOR ZWYCIĘŻA!!!
Uff, pomyślałam, już po wszystkim. Nasza drużyna skotłowała się w jedną wielką plątaninę, i tak opadliśmy na śliską trawę.
-Brawo, James! Ty zawsze zwyciężasz!!!- krzyknęła zachwycona Dorcas.
Wszyscy zaczęliśmy się przytulać i cieszyć z wygranej, a ja poczułam dumę, że udało mi się wbić gola.
-Mary Ann, Jack, spisaliście się rewelacyjnie, jak na pierwszy mecz! Widziałam, jak uratowałeś Jamesa przed tłuczkiem w decydującym starciu. A ty, Mary Ann, wbiłaś gola. Bardzo się cieszę, że nasz wysiłek nie poszedł na marne…
Odetchnęłam z ulgą. Już po wszystkim…
***
Lily na nowo zechciała łaskawie z nami rozmawiać, więc wszystko wróciło do normy. Nie musiałam się nieustannie trzymać Petera i Remusa.
Nadszedł lodowaty wręcz i wietrzny listopad. W zamku było tak zimno, że nawet nie da się opisać. Coś potwornego. Dlatego miałam wątpliwości, czy iść na pierwszy w tym roku wypad do Hogsmeade, jednak Lily przypomniała mi, że jeśli nie chcę wejść na salę balową w bojówkach i na platformach, to muszę kupić strój. Rzecz jasna, nie miałam prawie wcale kasy, moja rodzina jest biedna. Remusowi rodzice przysłali wiekową, starą szatę po pradziadku. James prawie się posikał, gdy ją zobaczył („Koronki!!! Remusik będzie miał koronki!”). Na szczęście nie była taka tragiczna, a obciachowe elementy po prostu usunęli czarami. W gruncie rzeczy wyglądał teraz bardzo stylowo. Ja miałam większe zmartwienie. Gdzie teraz znaleźć ładną, tanią suknię? Dostałam od mamy niewiele galeonów, prawie wszystkie, jakie mieli w Gringocie, co było sporym poświęceniem ich strony.
-Wiesz co?- spytała Lily, gdy szłyśmy w stronę wyjścia z zamku.- Możesz sobie kupić jakąś bardzo tanią sukienkę, i ją trochę przerobić według własnego pomysłu. Albo kupić materiały, i coś wykonać…
-Tak, ale czy materiały dostanie się w Hogsmeade?
-Powinno. Zobaczymy, Meg…
Stanęłyśmy w długaśnym ogonku do Filcha.
-Gdzie jest Sev?- spytała, rozglądając się na wszystkie strony.
-Nie wiem, chyba jeszcze je śniadanie. Zaraz dołączy, nie martw się… On też musi sobie sprawić szatę, ojciec mu nie przyśle… Ale zaraz. Skoro on mu nie przysłał pieniędzy, to kto?
-Nikt- odparła- Musiał sam wybrać się wczoraj wieczorem do skrytki po mamie, Dumbledore wyraził zgodę. On jest taki wyrozumiały…
Zauważyłam Huncwotów. Remus także mnie zauważył i kiwnął, bym podeszła.
-Ciekawe, czego on chce?- rzuciłam w powietrze i podeszłam do chłopaków.
Każdego z nich, prócz Remusa, rozpierała nieprzerwana energia. Peter, w swoich rozciągniętych jasnych dżinsach i długim, burym płaszczu oraz James w eleganckich sztruksach i ciemnozielonym, grubym golfie, ganiali się naokoło mojego braciszka. Remus był jak zwykle obszarpany i zaniedbany. Zbliżała się pełnia, co było widoczne.
Syriusz wyglądał najlepiej. Z początku jego widok z lekka mnie zszokował: miał na sobie białą koszulkę z jakimś nadrukiem, skórzaną czarną kurtkę, niedbale rozpiętą, skórzane, obcisłe spodnie w tym samym kolorze, oraz ciężkie, brązowe buty, z cholewami do kolan. Rzeczywiście wyglądał jak punk, tyle że nie miał irokeza. Podrygiwał lekko w rytm śpiewanego, rockandrollowego kawałka:
-„ …Get your kicks on Route 66!”
-Ty nosisz… skórę?- spytałam
Zamilkł na chwilę i uśmiechnął się nonszalancko w odpowiedzi.
-Czego chciałeś?- zwróciłam się do Remusa, próbując otrząsnąć się z szoku po zobaczeniu tej punkowej natury Łapy
-Czy masz pieniądze rodziców?- spytał z troską
-No. Tak jakby, coś mi przysłali, ale niewiele.- dodałam zmartwionym głosem
-Nie wiem, czy za kilka galeonów znajdziesz cokolwiek godnego uwagi w Hogsmeade.- zmarszczył brwi.
-Musisz zdać się na własną kreatywną stronę i coś uszyć…- zaproponował James, a potem ryknął śmiechem. Najwidoczniej wizja mnie, szyjącej sobie cierpliwie ubiór bardzo go rozbawiła.
-No co! Kiedyś szyłam sobie sama rzeczy, nie lubiłam kupować. Teraz mi się to może przydać.- przyznałam
-„ …Oklahoma city looks so, so pretty!”- zawył mi do ucha Syriusz, a James z drugiej strony ryknął kawałek jakiejś czarodziejskiej piosenki, ale w przeciwieństwie do Syriusza, nie można było tego nazwać śpiewem.
-Dobra, zwiewam stąd.- burknęłam czując, że wszystko naokoło przyprawia mnie o ból głowy.- Dzięki za troskę…
Z ulgą stanęłam znów u boku Lily i Seva, którzy na mnie czekali.
W wiosce tego dnia roiło się od ludzi, bo ci, co nie posiadali szaty wyjściowej mieli pierwszą i ostatnią szansę by kupić sobie na własną rękę. W przeciwnym razie czekała ich wątpliwa przyjemność otrzymania paczki od rodziców.
Severus jeszcze nigdy nie był tak nieszczęśliwy i obolały. Jęczał, że zakupy ubrań są prawdziwą próbą wytrzymałości. Kupił sobie dość tanią, skromną szatę w jego ukochanym, czarnym kolorze. Wyglądał jak nietoperz.
Lily i ja długo nie mogłyśmy zdecydować. W końcu ruda kupiła śliczną sukienkę w jasnobłękitnym kolorze. Była zwiewna i prosta, niczym sukienka leśnej driady. Coś w sam raz dla Liluś!
Dla mnie nie było zbyt dużego wyboru. Postanowiłam przerobić sukienkę którą kupię, więc nie patrzyłam wyjątkowo krytycznym okiem na wygląd, lecz bardziej na cenę. W końcu udało nam się wylukać jedną taką w sklepie z używanymi szatami. Była dość tania. Cała soczyście zielona, ze stylowego, prostego, lnianego materiału. Leżała wręcz idealnie, a nawet była zbyt obcisła. Zwykła, prosta sukienka z odkrytymi ramionami i rękawami za łokcie.
Sprzedawczyni machnęła różdżką, zawijając zakup w brązowy papier, tym czasem ja odwróciłam się do przyjaciół.
-Dostanę tu gdzieś jakieś materiały, no nie?
-Pewnie!- zawołał Sev, ale chyba z sarkazmem. Był bardzo podminowany i w każdej chwili mógł wybuchnąć. To przypominało układanie domku z talii eksplodujących kart, gdy za tobą stoi James i nie wiadomo w którym momencie przyrżnie ci z całej pary w plecy, wrzeszcząc „A kuku!”. Nie wiedziałam już, co mówić, by go jeszcze bardziej nie rozjuszyć.
Udało nam się jednak znaleźć sklep z odpowiednimi rzeczami, gdzie nawiasem mówiąc, czaili się również Huncwoci. Szybko (przy Huncwotach to oczywiste) znalazłam odpowiednie rzeczy: zwiewny, przezroczysty materiał o zielonym kolorze i ciemnozieloną siatkę, wyszywaną w róże.
-Dobra, zmykamy, zaraz sklep zmieni się w pożogę…
Szybko dokonałam transakcji i wypadłam ze sklepu z marudzącą coś pod wąsem Lily i wściekłym na wszystko co się rusza Sevem.
Najgorzej było z butami. Ja szybko znalazłam zielone balerinki, lecz Lily nic, ale to nic nie odpowiadało. Severus stał jedynie przy drzwiach i wyglądał, jakby go przepuścili przez magiel. Więc przy butach spędziliśmy spokojnie dwie godziny.
-Kosmetyki kupię na własny koszt…- mruknęła Lily, która była w ferworze zakupów. Ja i Sev byliśmy niesamowicie zmęczeni, więc nawet nie weszliśmy do magicznej apteki, lecz jedynie usiedliśmy na bruku, a Sev w akcie desperacji się nawet położył.
-Nigdy więcej…- udało mu się jedynie wydukać.
Gdy wróciliśmy do Hogwartu, szybko naszkicowałam projekt mojego stroju na kawałku pergaminu. Hmm, zapowiadało się nieźle, może nie będzie takiej tragedii…
Komentarze:
gorgie Sobota, 27 Grudnia, 2008, 21:02
A ja miałam nadzieje, że ta notka będzie o balu....
Ale to nic. notka była extra ponieważ była bardzo długa, była dośc szybko dodana i najważniejszy argument jej treść była super. Wiem, że się powtarzam, ale tej notki nie umiem przedstawić. Czy byś mogła dodawać notki w takim tempie co teraz???
Doo Sobota, 27 Grudnia, 2008, 21:47
Możliwe, jakbym miała więcej czasu... Ale postaram się dodawać notki jak najczęściej, może kolejna pojawi się za kilka dni, tym razem już zahaczy o bal .
gorgie Niedziela, 28 Grudnia, 2008, 23:00
No nareszczie juz nie mogę się doczekać;)
gorgie Czwartek, 08 Stycznia;, 2009, 22:14
Doo miałaś dodawać notki szybciej,a tu juz rok minął, a notki nie widać
No żarcik, ale kiedy dodasz nastepna nocie????