Reszta ferii minęła nam spokojnie. Żeby się nie dołować, ani ja, ani Remus nie pisaliśmy do Rogacza pytań w stylu: „Salon odremontowany?”, „Rodzice poznali swój dom?”, czy „Tyłek masz koloru sinozielonego, czy czerwonego z żółtymi akcentami?”. Na szczęście szybko mogliśmy wracać do Hogwartu, bo dom bardzo mnie przygnębiał. Ma w sobie tyle magicznej melancholii i ponurości! Ciągle na korytarzach słychać, jak wiatr gwiżdże, wszystko ma taki stary, nostalgiczny wygląd, przywodzący na myśl zamglone pola wrzosów w listopadzie o tej godzinie dnia, gdy zaczyna się robić modro na zewnątrz. Mam nadzieję, że w przyszłości nie będę tu musiała mieszkać... Ten dom wprawia mnie w poczucie, że własny cień mnie goni. To okropne. Poza tym miałam już dość rodziców. Ciągle zapominają, że mam już piętnaście lat! Myślę, że to przez to, że jesteśmy ze sobą właściwie od półtora roku, wcześniej nie mieli okazji mnie uklepywać jak niemowlaka, to teraz nadrabiają stracone lata. Nieustannie mnie męczą, bym wzięła się za naukę do sumów. Bez przesady, przecież mamy kupę czasu! Ale oni uważają, iż skoro mam zaległości (które już w zasadzie nadrobiłam…), to powinnam już teraz zakuwać. Dobrze, że mieszkam w szkole z internatem.
Ekspres do Hogwartu był jak zwykle zapchany uczniami, wracającymi z ferii. W tym roku było ich wyjątkowo dużo, w końcu ostatnim razem widzieli rodziców przed katastrofą z pociągiem. Na pewno wziął ich strach, że każdego dnia może nadejść śmierć. Mimo tego ponurego widma, zasnuwającego pokój jutra niczym skostniałe palce czarnych dłoni wszyscy byli we wspaniałych wręcz humorach. Gawędzili o świętach, nadziejach na nowy rok, a także o kompletnych idiotyzmach. Remus szybko został upolowany przez resztę paczki, ale ja za nic nie mogłam znaleźć Lily. W końcu wypatrzyłam ją w którymś z licznych przedziałów, z zadumą kontemplującą widoki.
-Hej!- od razu rozchmurzyła się na mój widok. Przytuliłyśmy się. Nie wiedzieć czemu, wyglądała bardzo nieprzytomnie, jakby myślami była mile stąd.
-Coś nie tak?- upewniłam się
-Nie, wszystko jest naprawdę dobrze…- brzmiała enigmatyczna odpowiedź. Zasępiłam się. Kłamała.
-No dobra, skoro tak…
Usiadłyśmy naprzeciw nie rozmawiając zbyt dużo. Lily, jak nigdy, totalnie zatkało. Nie było to normalne. Zaczęło mi brakować Seva. W zasadzie to odczuwałam jego brak całe ferie. Został w Hogwarcie, biedaczek! Niestety, czułam do niego coś, czego nie czułam do tej pory do nikogo: bezgraniczne współczucie, chęć obrony, opieki…
-Idę się przejść, zaraz wracam…- nie mogłam znieść dziwnego napięcia. Bezwiednie udałam się do kibla na końcu wagonu. Na korytarzu krążyli prefekci, przybyli też jacyś czarodzieje z Ministerstwa Magii. Patrolowali miejsce, szepcząc coś do siebie. Zapewne Dumbledore ich tu przysłał, być może obawiał się podobnej jatki, co we wrześniu. Usłyszałam urywek rozmowy:
-…no, nie wiem, stary, przecież nie ma powodu by tu sterczeć. Dyrektor, jak zwykle zresztą…
-Czy ja wiem, Mike? Po to są przecież aurorzy…
Aurorzy? Ciekawe, co to? Być może kiedyś obiło mi się o uszy, ale nie pamiętam już…
Weszłam do toalety. Od razu zauważyłam, iż ktoś uchylił okno, a do niewielkiego pomieszczenia wpadało ogromnie dużo lodowatego powietrza. Zaraz je zamknęłam, wzdrygając się z zimna i potarłam przedramienia, by pozbyć się gęsiej skórki. Przejrzałam się w brudnym małym lusterku na ścianie. Za mną usłyszałam szczęk zamka i skrzypienie uchylanych drzwi. Odwróciłam się dyskretnie.
Do łazienki weszła jakaś dziewczyna, której w życiu nie widziałam. Był całkiem zwyczajna, przeciętna, jeśli nie liczyć faktu, że mnie totalnie zignorowała. Weszła do jednej z maleńkich kabin. Postanowiłam także się nią nie przejmować, a że nie chciało mi się wracać do nieobecnej umysłowo Lily, usiadłam grzecznie na obskurnym parapecie, wdychając ostre styczniowe powietrze, sączące się przez niewielkie szparki w białej, drewnianej framudze. Tu i ówdzie wydrapane na niej były wyznania miłosne, inicjały, daty, sentencje… Kilkanaście razy dostrzegłam serduszko z literami S.B., albo zwrotami „Kocham S.B.!”. O rany… Gdyby Syriusz był normalnej orientacji (nie, no żart), przewróciłoby mu się w głowie od nadmiaru lachonów…
Zmartwiła mnie nienaturalna cisza panująca w toalecie. Nawet już zaczęłam się zastanawiać z ironią, czy dziewczyna się nie utopiła w muszli. Może toaleta ją wciągnęła? Heh…
Po kilkunastu minutach bez żadnej wyraźnej akcji sama zaczęłam pisać bezwiednie inicjały paznokciem: „S.S.”…
Nagle w moje nozdrza uderzył okropny smród. Jak zapach rozkładającego się mięsa. A także amoniaku. Zeskoczyłam z parapetu, obserwując z uwagą kabinę, w której od dłuższego czasu siedziała nieznajoma. Zmarszczyłam brwi. Znów przejrzałam się w obskurnym i obtłuczonym lusterku, stwierdzając, że pewnie dziewczyna waży jakiś zakazany eliksir, dlatego tak cicho się zachowuje. No cóż, to nie mój biznes. Obserwowałam z rosnącą rezygnacją moje podkrążone oczy.
Za mną rozległ się szczęk zamka, a ja odwróciłam się ukradkiem. Dziewczyna ze stoickim spokojem ruszyła w kierunku wyjścia. Znowu zerknęłam w lustro, gdy mijała mnie z tyłu. Moja cera wygląda tak blado! Co z tym zrobić. Może…
Nieznajoma wyszła, zostałam sama. Po chwili też zdecydowałam się opuścić toaletę, ruszyłam więc flegmatycznie w stronę drzwi, wlepiając oczy w szare kafelki…
Co?!?! To niemożliwe…
Przystanęłam, dokładnie analizując to, co przed chwilą miało miejsce.
-Nie…- szepnęłam, jakby zdziwiona, nie dowierzając.
Szybko wybiegłam z łazienki. Dziewczyny nigdzie nie było. Puściłam się więc pędem, by odnaleźć Huncwotów, z Lily nie będę gadać.
Wpadłam do ich przedziału w chwili, gdy próbowali siłą wepchnąć Peta do jednej z walizek. Czyjeś ciuchy walały się po podłodze, a z opróżnionego kufra raz po raz dobiegały fuknięcia stłamszonego Glizdka. Przestali się głośno cieszyć, gdy zobaczyli moja minę.
-Coś się stało?- spytał zaskoczony James.
-Właśnie widziałam coś niesamowitego!- wysapałam.- Chodźcie szybko!
Polecieliśmy zatem do toalety. Chłopcy, nic sobie z tego nie robiąc, że toaleta była dla dziewczyn, wpakowali się do niej łopatologicznie.
Opowiedziałam im dokładnie co zaszło. W przypływie emocji chwyciłam Jamesa za fraki i umiejscowiłam przed lustrem dokładnie tam, gdzie stałam, gdy dziewczyna wyszła. Reszta wlepiała we mnie zaskoczone spojrzenia.
-Patrz! Patrz w swoje odbicie!- rozkazałam i powieliłam zachowanie dziewczyny, przechodząc dokładnie za Jamesem- Co widzisz?
James wpatrywał się zaskoczony w lustro, jakby widział się pierwszy raz. Jego oczy rozszerzyły się i krzyknął ze strachu. A potem dodał „A nie, to tylko moja twarz… Już myślałem, że…”.
-James! Nie rób jaj, tylko gadaj, co zobaczyłeś!
-Ojeja, nie wiem!- zniecierpliwił się- Moją śliczną buzię…
-To wszystko? A z tyłu biała plama?- zadrwiłam- Egocentryk…
-No, nie no… Białe kafelki, drzwi od kabiny…
-I?
-Nie wiem, klamki, ciebie, jak przechodzisz, świeczki w kandelabrach…
-Właśnie!- ucieszyłam się tryumfalnie
-Co? Świeczki w kandelabrach?- skrzywił się
-Nie! Widziałeś mnie, jak przechodziłam za tobą, no nie?
-I co w tym niezwykłego?- zdumiał się
-Wszystko. Bo ja nie widziałam tej dziewczyny w lustrze, ona NIE MIAŁA odbicia.
Zanim sens dotarł do móżdżków reszty Huncwotów, Syriusz parsknął pogardliwym śmiechem.
-Co cię tak cieszy?- zdziwiłam się.
-Człowiek bez odbicia! Dobre!
-Nie wierzysz mi?
-Oczywiście, że wierzę…- zawołał wesoło- Ja sam też czasem lubię sobie poznikać, takie urozmaicenie…
Wsparłam ręce na biodrach. Wredny dekiel!
-Tylko się znów nie kłóćcie, błagam…!- zajęczał James, składając ręce jak do modlitwy.
-Przepraszam bardzo, sugerujesz mi kłamstwo lub zwidy?
-Nie, wcale…- powiedział sarkastycznie.
-To lepiej wcale się nie odzywaj, skoro masz marnować nasz cenny czas na przymus słuchania tych idiotycznych bzdur. Jak lubisz poznikać, to znikaj stąd, będzie lepiej dla ogółu!
Syriusz wykrzywił się z pogardą. W jego oczach dostrzegłam to, co zwykle tam było: nieokiełznaną niechęć.
-Syriusz tylko zasugerował, że mogłaś jej nie widzieć, jak cię mijała! Masz przecież takie puszyste włosy, zasłaniają prawie cały widok… - próbował ratować sytuację Remus.
-Nie, on tak nie sugerował. Nie próbuj go usprawiedliwiać, szuka powodu do kłótni ze mną już bardzo długo.- warknęłam- Nie moja wina, że jest zbyt dumny, by przyznać…
-Och, czy możesz się zamknąć?! Nie chce mi się tego słuchać!…- jęknął ze znużeniem Black
-To nie słuchaj, nikt cię nie prosił!- odcięłam mu się. Posłał mi mordercze spojrzenie.
-To, że masz jakieś totalne schizy i rozdwojenie jaźni, to…
-Co mam?! Powtórz, co powiedziałeś…
-Każdy ci to powie, dziecino!
Zaśmiałam się sztucznie, patrząc w sufit z bezsilnością.
-Nie, Black, przymknij się, nie mam ochoty ciebie nawet słuchać!
-Nie uciszaj mnie!- warknął groźnie
-Słyszałeś, co ci powiedziałam?! Albo zamykasz twarz, albo wynoś się!
-NIE UCISZAJ MNIE!
-WYNOCHA!!!- wskazałam teatralnym gestem na drzwi kibla- To miejsce dla cywilizowanych ludzi, nie dla ciebie!!!
Black wściekły jak rozjuszony byk ruszył w kierunku drzwi.
-ZJEŻDŻAJ MI Z DROGI!!!- ryknął na mnie, bo stałam dokładnie między nim a drzwiami. Tego było już za wiele. Zamachnęłam się, by strzelić go prosto w twarz, ale Black był szybszy. Złapał w porę mój nadgarstek, ściskając go mocno. Poczułam, jak krew stanęła mi w żyłach. Szarpnęłam ręką, ale nie puścił, wciąż zaciskając coraz mocniej i piorunując mnie najbardziej nienawistnym spojrzeniem, jakie u niego kiedykolwiek wystąpiło.
-Syriuszu!!- oburzył się Remus, a James ruszył w naszą stronę. Black opamiętał się, puścił mnie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Poczęłam rozcierać nadgarstek-miejsce, w którym ścisnął mnie tak mocno Syriusz… Czułam się dziwnie. W jego oczach nigdy nie było takiej nienawiści, a przecież ta kłótnia nie należała do tych mocniejszych! Nawet wtedy, w czerwcu tak się nie wkurzył. Co go ugryzło?
-Co go ugryzło?- wypowiedziałam na głos. Huncwoci popatrzyli na mnie w milczeniu, a Remus wybiegł za Blackiem. James spuścił wzrok.
-A co to?- spytał.
Na szarych kafelkach dymiła się jakaś metaliczna substancja, wydzielająca ostry zapach.
-Widzieliśmy to!- krzyknęłam, gdy mnie olśniło.- Wtedy, w lesie na szlabanie, pamiętasz?
James skinął głową. Substancja spryskała trochę ścian w kabinie a także sedes.
Dziwne, najpierw Zakazany Las, potem toaleta w pociągu… Zmarszczyłam brwi. Bardzo podejrzane…
Szukaliśmy po różnych wagonach i przedziałach, ale dziewczyna ulotniła się jak kamfora.
-Pewnie jej nie poznałaś- tłumaczył mi James, gdy już wracaliśmy do siebie- Na pewno gdzieś siedziała, wśród tych rozchichotanych dziewuch…
-Nie, Rogaś, jej tu nie ma…
-Nonsens!- obruszył się Peter.- Nie mogła wyparować.
-Myślcie, co chcecie.- westchnęłam- Jej tu nie ma i koniec.
***
W Hogwarcie nie zmieniło się nic, rzecz jasna. Sev przeżył całkiem ciekawe Święta, zupełnie sam (jeśli nie liczyć kilku ciemnych kumpli…). Był bardzo zachwycony faktem, że chociaż my przysłałyśmy mu jakiś prezent.
Nauczyciele bardzo nas przyciskali. W końcu zbliżały się SUM-y. Ale tylko Remus i Peter (i Lily) byli w stanie kuć się maniakalnie już teraz, w połowie stycznia. A ja na dodatek musiałam trenować Quiddicha, bo czekał nas mecz z Puchonami. James był optymistą.
-Spoko, na pewno wygramy! Ja miałbym nie złapać znicza i zawieść swych ziomków?!
-Tak, James, wiem, już mi to mówisz dzisiaj dziesiąty raz…
Zaległa cisza. Siedzieliśmy w przyjemnej ciszy na moich ulubionych murach. James zaczął pstrykać w sople lodu, by poodpadały.
-Chciałbyś być w przyszłości szukającym?- zagadnęłam
-Nie…- James skrzywił się.- Chcemy zostać aurorami…
-Chcemy?
-Tak, ja i Łapa. On jest szczególnie zdeterminowany… Chce zrobić na złość rodzicom, ha!
-Typowe- mruknęłam- On wszystkim robi na złość… Mnie ostatnio bardzo zrobił.
-Musisz go zrozumieć, Meggie. Jest rozgoryczony po tym, jak go olałaś na bal, no przecież!
-Co?- taki powód w życiu nie przyszedłby mi do głowy.- No coś ty, chyba nie zależało mu na pójściu specjalnie ze mną! Zresztą, poszedł ze sto razy ładniejszą dziewczyną!
James skrzywił się.
-Są różne gusta. Jak dla mnie Jo jest brzydsza od ciebie.
-Ale ma taką nietypową twarz!
-Ty tez masz! Poza tym, miałaś chyba najładniejszą sukienkę ze wszystkich dziewczyn! Byłem dumny, że ze mną poszłaś.
-Ale mnie zostawiłeś- zauważyłam zjadliwie.
-To nie była twoja wina.- uciął
-Kto to są aurorzy?- spytałam, by zmienić temat.
-Czarodzieje łapiący tych złych czarnoksiężników.
-Policjanci?- zdziwiłam się
-Słucham?- zmarszczył brwi.
-No… ochrona? Służby porządkowe, tak?
-Taa, można to tak nazwać… Ale połączona ze szpiegowaniem i w ogóle… Jak chcesz być aurorem, musisz być najlepsza i najinteligentniejsza. To praca dla elity.
Kiwnęłam głową. Dobra myśl…
Mecz z Puchonami rozegraliśmy w trzecim tygodniu bardzo pracowitego stycznia. Pogoda była tak fatalna, że myślałam, iż zamarznę. Śnieg gęsto prószył, zasłaniając widoczność.
-Drużyna Gryffindoru wychodzi na boisko! Dziś nie mamy zbyt dobrej widoczności, może być ciężko!- usłyszeliśmy głos komentatora. Wszyscy wzlecieliśmy do góry, zaczęła się gra…
-Kafel przejmuje kapitan Puchonów, podaje do Jonesa, już ruszają w stronę bramek Gryfonów! Iiiii…… Nie! Gryfoni odbili kafla, Black podaj do Meadows, ta z powrotem do Blacka…
Syriusz ostentacyjnie mnie ignorował. Dorcas była już nieźle wkurzona!
-Co robisz, Black!- krzyknęła. –Podaj do Lupin!
Nie zrobił tego. Oddał kafla jej, ona rzuciła go do mnie. Pokażę mu, na co mnie stać…
Podleciałam z furią do bramek Puchonów, przecinając zimne, ostre powietrze. Rzuciłam kaflem w jedną z pętli…
-GOOOOOOOOLL!!!! DLA GRYFONÓW! LUPIN WBIJA GOLA!!!
Zatrzymałam się na chwilę, by rzucić mu pogardliwe spojrzenie. Odwzajemnił je.
-UWAŻAJ!- krzyknęła Dorcas, ale było już za późno. Syriusz tak bardzo skupił się na zrobieniu wściekłej miny, że nie zauważył tłuczka, który zdzielił go prosto w głowę. Nieprzytomny balansował jeszcze przez chwilę w pozycji siedzącej, po czym osunął się z miotły i zleciał na dół, niczym bezwładna kukiełka, której ktoś obciął liny. Super, straciliśmy ścigającego! Do moich uszu dobiegł pisk rozhisteryzowanych dziewczyn…
Puchoni bardzo wykorzystali tę stratę. Było ich więcej i zdobyli sporą przewagę. Mimo tego, że ja i Drocas wbiłyśmy po trzy gole, oni mieli już sto punktów. A James wciąż nie widział znicza…
W końcu go dostrzegł, na całe szczęście. Mogło być z nami krucho! Ostatecznie zdobyliśmy 210 punktów, a Syriusza wzięli do skrzydła szpitalnego, gdzie siedział trochę czasu. Za nic Huncwoci nie zmusili mnie, bym do niego zajrzała.
-Nie będę go przepraszać, on jest dumnym arystokratą!- warknęłam, gdy chłopcy gonili za mną.
-Ależ Meg!- obruszył się Remus- Co ty wygadujesz!
-No właśnie! Też jesteś arystokratką!
-James, nie wydurniaj się, przecież wiesz, o co mi biega! Poza tym…
Głos uwiązł mi w gardle, bo właśnie wpadłam na kogoś, kto napatoczył mi się pod nogi.
-Uważaj, jak łazisz!...- zaskrzeczała ta osoba. Przyjrzałam się jej. Przede mną stała…
Sorry za nieobecności. Spowodowane były wyłącznie prawdziwym brakiem czasu, jaki ma miejsce w liceum, oraz spadkiem weny. Dalej, myślę, będzie nieco ciekawiej. Po 30 maja powinno się pojawić więcej notek, ale raczej wcześniej nic nie dodam-mam wtedy egzamin i muszę ćwiczyć. To do następnej notki! Muszę się wziąć za ten pamiętnik, bo zarósł nieco chwastami
Komentarze:
Diana (ZKP);P Poniedziałek, 18 Maja, 2009, 20:22
Dawno nie pisałaś, dlatego tak mało komentarzy.
Jako stała czytelniczka (czytałam od Twojej pierwszej notki) stwierdzam, że Twój styl się polepszysz i zachwycasz ciekawszymi wątkami. Bardzo mi się podoba. ;PP
zgadzam się z opinią wyżej... mój ostatni koment był niezbyt przychylny, ale nic... ciesze się, że wróciłaś, ale proszę też o małą przysługę... wejdź i skomentuj... a może i zareklamuj...:www.liannnatashapruelupin.bloog.pl ten blog ma pokrewny temat do twojego... plizzz
Doo Czwartek, 21 Maja, 2009, 18:33
OK, dzięki, wejdę jak najszybciej
Adully Sobota, 23 Maja, 2009, 11:04
Notka bardzo mi się podobała i rozumiem Cię, sama jestem w liceum . Myślę że Twój styl polepszył się. Z niecierpliwością czekam na następną notkę!!