Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Niedziela, 31 Maja, 2009, 01:18

35. Groza...

…nisko przy podłodze zaczęło się coś dymić. Zawijasy jakiejś eterycznej materii płynęły wolno po podłożu, skłębiając się w coraz to wyraźniejsze kształty. Dym gęstniał i miał mlecznobiały, nieprzezroczysty kolor. Sunął niewinnie ku naszym stopom, przybierając w ilości. W końcu lekka mgła wypełniała prawie cały korytarz. Straszliwie śmierdziało amoniakiem i jakimś innym, gorszym odorem.
Zaczęliśmy kasłać. Było trudno widzieć cokolwiek w gęstniejącej chmurze, w której się znajdowaliśmy, oczy łzawiły od chemikaliów, jakie unosiły się w powietrzu.
-Dość!- usłyszałam stłumiony przez szatę charkot Syriusza, bo trzymał ją przy ustach- Wiejemy stąd.
Ruszyliśmy zatem na oślep w idealnie białej mgle, trzymając się za ręce by nie pogubić jedno drugiego, instynktownie kierując kroki ku wyjściu. Syriusz próbował wyczarować bańkę powietrza naokoło-nic z tego. Mgła była chyba zaczarowana.
Doszliśmy do drzwi, którymi można było zazwyczaj wejść do korytarza. Zwykle były otwarte na oścież, a na pewno tak było, gdy tu weszliśmy. Tym razem jednak Łapa oślepiony mgłą wyrżnął czołem w dębowe deski.
-Cholera!- fuknął spod szaty, masując czoło ze złością- Kto zamknął te drzwi?!
Pchnęłam wolną dłonią portal-był zamknięty na amen.
-Alohomora!- warknął Syriusz. Nie pomogło. Jęknęłam. Przecież my się tu podusimy…
Mgła była teraz tak gęsta, że ledwo widzieliśmy siebie nawzajem, a w końcu staliśmy przytuleni do siebie, by czuć się raźniej.
-Syriuszu, to koniec!- zaczęłam płakać.- Przepraszam za wszystko!
-Nie, to nie koniec! Musimy coś zrobić, nie poddam się…- wykrztusił, bo przez brak powietrza mówiło się nam okropne trudno.
Dym wypełniał każdy cal kwadratowy korytarza. Nie było miejsca, do którego śmiertelne opary by nie wleciały. Kasłałam nieustannie, w pustych płucach narastał potworny ból, gdy próbowały się bezskutecznie napełnić… To koniec…
-Dumbledore!- wyrzęził resztkami sił Łapa, łapiąc się machinalnie futryny- Tu jest… O Boże… Jego GABINET!
I rozkasłał się na dobre, osuwając się o drzwi. Podniosłam go. Otumaniony mózg przypomniał sobie, że dwa razy byłam w gabinecie dyrektora. I to rzeczywiście było tu… Na końcu korytarza…
Podtrzymując jedno drugiego ruszyliśmy wolno ku zdającej się wcale nie przybliżać parze gargulców. Oczywiście ich nie widzieliśmy, szliśmy na intuicję. To było okropne, jak niekończący się psychopatyczny koszmar… Chyba nigdy nie przeżyłam czegoś takiego. Nogi uginały się pod nami, gdyż brakowało im energii czerpanej z tlenu, mięśnie odmawiały posłuszeństwa…
Syriusz przewrócił się na twarz, ciągnąc mnie za sobą.
-Syriuszu…- przerwałam, kaszląc, po czym pisnęłam po raz drugi, bo nie mogłam więcej z siebie wydobyć- Syriuszu, nie…
Nie odezwał się. Może już nie żył…
Postanowiłam dobrnąć do końca. Próbowałam wstać, ale nie odzyskałam raz utraconej równowagi. Czołgając się więc nisko przy ziemi, gdzie unosiły się jeszcze resztki tlenu, podjęłam na nowo próbę ratunku.
Nagle, naprzeciw mnie mgła zgęstniała w jednym słupie powietrza i coś zaczęło się kłębić w środku. Ominęłam łukiem to dziwne zjawisko i już byłam przy gargulcu. Resztkami sił uniosłam głowę.
-Hasło?- spytał, jak gdyby nigdy nic. Nawet nie miałam tlenu, by na niego nakrzyczeć. Wyrzęziłam jedynie:
-Wpuść mnie, proszę… Umieram…
-Nic z tego. Jakie hasło?- brzmiała odpowiedź. Umrę tu. Po prostu tu umrę, bo jakiś posąg nie chciał mnie przepuścić…
Obróciłam zmęczoną głowę ku dziwnemu zjawisku. Przybrało kształt i rozmiary człowieka, a wypełnione było tą metaliczną substancją.
Pociemniało mi przed oczyma. Przestałam tracić świadomość, gdzie jestem, co się dzieje… Potwór ruszył ku Syriuszowi, wydając ogłuszające, niskie dźwięki, dudniące nieprzyjemnie w mojej głowie. Wydawało mi się tylko, że za mną ktoś coś otworzył… A potem wszystko się rozpłynęło…

***

-Nie, panie dyrektorze, jeszcze się nie budzili… Dam znać, jak to się stanie…
Usiadłam flegmatycznie na łóżku.
Tak jak myślałam, znajdowałam się w skrzydle szpitalnym. Obok mojego łóżka stali Dumbledore i pielęgniarka.
-Panno Lupin, jak się czujesz?- spytał dyrektor zatroskany i usiadł na skraju mego posłania. Rozejrzałam się: pomieszczenie wypełniało delikatne słońce lutowego przedpołudnia. A więc już po wszystkim…
-Syriusz?- spytałam bez ładu i składu.
-Pan Black? Wyliże się. No, to zostawiam was samych, ale tylko PIĘĆ MINUT! Dziewczyna musi oszczędzać płuca!- zaskrzeczała pielęgniarka i oddaliła się pospiesznie.
-Co to było?- spytałam słabo; wciąż jeszcze czułam, że płuca nie odzyskały zwykłej sprawności.
Dumbledore zawahał się.
-Coś bardzo złego…- odparł enigmatycznie, po czym dodał.- Muszę cię o coś spytać: co się stało w nocy?
-Ja i Syriusz wyszliśmy razem…- zaczęłam i zaczerwieniłam się. Brzmiało to bardzo dwuznacznie w moim mniemaniu!
-Po co?
-On chciał mi pokazać, gdzie jest Remus. Nie mógł tego zrobić w dzień przy innych uczniach…- wyjaśniłam, za wszelką cenę pragnąc, by nie wyglądało tak, jak wyglądało.
-Rozumiem…- mruknął znacząco. Ciekawe, czy powie, jaką karę dostaniemy?
-Po drodze napotkaliśmy na dziwne ślady jakiejś metalicznej substancji, która znaczyła schody, kierując się w jakimś konkretnym kierunku…
-Ku mojemu gabinetowi!- dodał dyrektor tonem, jakby go to ubawiło.
-Zabrnęliśmy do ślepego korytarza i TO nas tam zamknęło, materializując się w jakichś trujących oparach…
-Hmm.- skomentował- A kiedykolwiek już się z tym spotkałaś?
-Tak!- ucieszyłam się, że ktoś wreszcie zadał to pytanie- Raz w Lesie, na mchu… A drugi raz… Na początku stycznia, gdy wracaliśmy z ferii. Jakaś dziewczyna weszła do toalety i coś robiła, a gdy stamtąd wyszła, to znalazłam substancję na ścianie i w ogóle… A ona nie miała odbicia w lustrze!
-Która to dziewczyna?- zainteresował się Dumbledore, marszcząc brwi.
-Nie wiem, nigdy jej tu nie widziałam…
Dyrektor westchnął.
-Gdy ja wyszedłem, słysząc te dziwne dudnienia, to to coś się rozpłynęło… No nic. Sprawy nie wyglądają najlepiej. To, czego wczoraj byłaś świadkiem… To bardzo zaawansowana czarna magia…
-Panie profesorze…- wtrąciłam
-Słucham, panno Lupin?- odparł uprzejmie
-Czy za tym stoi może ten czarnoksiężnik? Voldemort?
Dumbledore zawahał się po raz kolejny
-Myślę… Cóż, wydaje mi się, że to bardzo prawdopodobne… On zaszedł już wyjątkowo daleko, jeśli chodzi o czarnomagiczne praktyki, nie wydaje mi się, żeby ktoś inny mógł za tym stać… W każdym razie ostrzegłem już resztę szkoły przy śniadaniu. Zrobiło się tu bardzo niebezpiecznie…
Po tym optymistycznym akcencie pielęgniarka wywaliła dyrektora za drzwi na zbity pysk.
Syriusz obudził się po południu. Nie pozwolono nam jeszcze wychodzić („Wasze biedne, skołatane płuca! Nie zgadzam się!!! Potrzebujecie regeneracji! Poza szpitalem jest za ostre powietrze!”), więc zabijaliśmy czas rzucając do siebie nawzajem poduszki, bawiąc się czarami i odrabiając lekcje. Oczywiście, tego ostatniego Łapa nie mógł ścierpieć („Mam gdzieś sumy! Jestem na to za mądry!”). Odwiedzali nas też znajomi, czyli Lily, Severus (od razu zrobiło się gęściej…), oraz Huncwoci, na których pielęgniarka nałożyła dwa razy krótszy limit przebywania z chorymi.
Szybko jednak przyszliśmy do zdrowia i mogliśmy wyjść ze szpitala.
W szkole zrobiło się naprawdę ponuro. Wszyscy chodzili zbitymi grupkami, śmiertelnie przerażeni tym, co im powiedział Dumbledore na apelu. Po dziewiętnastej mieliśmy zakaz wychodzenia poza teren dormitoriów. Najgorsze było jednak to, że nikt tak w zasadzie nie wiedział, czego się bać. Wiadomo było jedynie, że w szkole panuje coś potwornie groźnego, charakteryzującego się specyficznym zapachem.
Chyba ze strachu przed czarną magią w szkole zaczęto coraz częściej poruszać kwestię Voldemorta. Nagle na powierzchnię wypłynął cały strach, jaki ogarniał czarodziejskie społeczeństwo, odkąd pojawiły się o nim jakieś informacje. Ja nie czytam gazet, więc do tej pory nie zastanawiałam się, co się dzieje poza szkołą. Jedynymi informacjami były listy od rodziców, ale one nigdy nie zawierały niepokojących informacji. Co prawda, podobno nie było tak źle. Na świecie nie panowała większa przemoc, czy coś. Jednak wszyscy bali się tego, co MOGŁOBY by być, gdyby Voldemort przejął władzę. Na razie to nam nie groziło, ale jednak… podobno w szkole też miał kilku „swoich”, rzecz jasna, wśród Ślizgonów… Wiedziałam o tym od Severusa, gdyż było to jego jedyne towarzystwo poza nami. Czasem miałam wrażenie, że spędzał z nimi więcej czasu, niż z nami.
Nastroju nie polepszył nawet mecz quiddicha, który Ślizgoni rozegrali z Puchonami na początku marca. Wygrał Hufflepuff, co oznaczało, że mamy szanse na Puchar, jak zwykle zresztą. Póki jest z nami James, nie ma się czego bać.
Tym czasem nieuchronnie zbliżały się SUM-y, a co za tym idzie-wybór specjalizacji i przyszłości. W każdym dormitorium pojawiły się ulotki i plany osobistych spotkań z opiekunami, którzy mieli doradzać. Ja już wiedziałam, że chce być aurorem, mimo, że rodzice mnie od tego odwodzili, twierdząc, że to nieprzydatny zawód, bardzo niemodny i bez przyszłości, oraz niebezpieczny. Co mi tam, nie chce mi się słuchać ich gadaniny. Poza tym, mam dodatkową umiejętność, o której nikt nie wie: będę się potrafiła już niedługo zamieniać w kota! Jeszcze trochę wysiłku, a nabędę czegoś bardzo potrzebnego do kamuflażu!
-Ja już wiem, że będę aurorem, nie ma głupich!- zawołał James, odrzucając ulotkę o treserze widłaków i mierzwiąc swe bujne owłosienie na główce. Ostatnio miał taki denerwujący odruch coraz częściej.
-Owszem, są głupi, ja nawet znam jednego takiego osobiście…- parsknął Łapa, zerkając na przyjaciela i robiąc z jednej z ulotek papierową łódkę. Łódź popłynęła w powietrzu, gdy ją zaczarował.
-Co powiesz na to, Łapo?- spytał James- „Odnawianie czarodziejskich zabytków. Potrzebne runy, zaklęcia, transmutacja i odrobina kreatywności!”
-Phi, to nie dla mnie!- prychnął z wyższością- Jestem na to za mądry!
-Masz rację, jakby cię tak umieścić na takim rusztowaniu, twoja ciężka, mądra głowa przeważyłaby całą konstrukcję!
Remus, Peter i ja parsknęliśmy, a Łapa rzucił zmiętą ulotką w twarz Jamesa, próbując wcelować w otwartą jamę ustną.
Wszystkich nagle ogarnęła mania pytań o zawód. Ja, Lily i Alicja już wybrałyśmy: będziemy aurorami.
-To niby taki niemodny zawód, no nie?- spytała ruda któregoś wieczora- A wszyscy jakoś się tam pchają…
Huncwoci też tak zamierzyli, oprócz Petera, który chyba się boi, a Remus stwierdził, że jeszcze zobaczy. On będzie miał problemy ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy…
Severus natomiast stwierdził, że może będzie robił coś z eliksirami, w których jest po prostu alfą i omegą.
-Może będę pracował w magicznej aptece… Albo w jakimś sklepie z zakazanymi substancjami!- stwierdził ponuro.
Tak więc we wtorek, zgodnie z rozwieszoną rozpiską, udałam się do gabinetu McGonagall, by porozmawiać z nią o mojej przyszłości.
-Witam, panno Lupin!- przywitała mnie z uśmiechem.- Siadaj.
Wykonałam polecenie.
-I co? Jakie masz plany na przyszłość?- spytała, lustrując mnie zza okularów.
-Hmm, miałam nadzieję, że zostanę aurorem…
-Aurorem?- mruknęła- No cóż, musiałabyś mieć najwyższe oceny. To minimum pięć owutemów. Powinnaś doskonale zdać zatem co najmniej pięć sumów, w tym z transmutacji…
Nie przyjmę na szósty rok nikogo, kto nie zda suma z mojego przedmiotu na niżej, niż „powyżej oczekiwań”.
Syknęłam mimowolnie. Kurczę, transmutacja jest taka trudna, przynajmniej dla mnie… Jak dla mnie, to na razie jestem na „zadowalającym”.
-Poza tym powinnaś otrzymać P z zaklęć. Chyba nie będzie to dla ciebie zbyt trudne, prawda?
Kiwnęłam. No, z zaklęciami dam radę, chyba…
-Kolejnym sumem jest obrona przed czarną magią… To najbardziej potrzebna umiejętność! Musisz sobie poradzić z tym przedmiotem, ale pan Wilder stwierdził, że sobie poradzisz…
Poza tym potrzebujesz suma z eliksirów. Profesor Slughorn przyjmuje uczniów od „powyżej oczekiwań”. Słyszałam, że idzie ci z eliksirów całkiem dobrze, to chyba też nie będzie problem… Poza tym potrzebujesz jeszcze jednego dowolnego suma na co najmniej P. Może to być na przykład zielarstwo, albo runy, które też są przydatne.
Prócz tego po szkole czeka cię dodatkowe szkolenie i zajęcia… To ciężka i żmudna droga, musisz być doskonałym czarodziejem, by zostać przyjęta. No, to mniej więcej wszystko. Największy problem będzie chyba z transmutacją. Przyłóż się do niej! Będzie ci bardzo potrzebna, panno Lupin!
-Do widzenia. I dziękuję.- wstałam, już planując uczyć się transmutacji dwa razy więcej. W drzwiach minął mnie Remus, szczerząc zęby.
Na szczęście jest coś takiego, jak ferie wielkanocne! Tłumieni grozą uczniowie z ulgą spakowali się, by móc wrócić na święta do rodziny. Tym razem nikt nie został w szkole. Nawet Severus, którego na święta zaprosiła Lily, bojąc się o jego życie.
Podczas ferii nie działo się nic niezwykłego. Poza szkołą czuło się coś takiego dziwnego-ulgę i spokój… Nie trzeba było obserwować z obawą każdego skrawka powietrza, czy przypadkiem nie materializuje się tam eteryczny dym… Szczególnie ja byłam przeczulona na tym punkcie. W końcu, po przeżyciu tamtego traumatycznego wydarzenia sprzed miesiąca naprawdę się bałam!
Na dworze czuło się wiosnę, zimie zostało już niewiele dni… Na drzewkach przed domem pojawiły się jasnozielone pączki, przylatywały ptaki, inaczej pachniało powietrze, a ja z Remusem mieliśmy niezły ubaw, gdy rodzice pochowali nam po całym domu i okolicach czekoladowe jajka. Remus, który oczywiście narzekał ile wlezie, że niczego nie znajdzie, bo on ma zawsze pecha, znalazł chyba czterdzieści jajek. A ja resztę, czyli dziesięć… No cóż, podzieliliśmy łup na pół.
Ostatniego dnia przy śniadaniu ładna sowa z listem zaatakowała nasze zamknięte okno.
-To do ciebie, synu!- zagrzmiał tata, odwiązując list. Sowa usiadła na parapecie, najwyraźniej czekając na odpowiedź.
-To od Łapy.- mruknął i usiadł przy stole, aby przeczytać.- Ach, ten Syriusz!- westchnął z ubawem- I jego kwieciste słownictwo…
Zasłonił przezornie część listu, by mama nie dostrzegła co poniektórych wyrazów. Najwyraźniej Remus chciał, by tkwiła w przekonaniu, że Łapa to niewinne i grzeczne książątko…
-O!- ucieszył się i pobiegł, by odpisać.
Po śniadaniu i kawałku tortu urodzinowego (tak tak, dziś skończyliśmy szesnaście lat!) poszłam poćwiczyć animagię i patronusa. To drugie już dawno zaczęło mi wychodzić. Z mojej różdżki wyskakiwała teraz olbrzymia pantera, co mnie bardzo cieszyło. Przynajmniej przed dementorami będę się potrafiła obronić, żywię jednak nadzieję, że do spotkania nigdy nie dojdzie, brr…
Potem pobawiłam się trochę z Julianem, ale nie był zbyt zainteresowany, w końcu jest już starszy i wolał się pogrzać na plamie marcowego słońca, rozciągniętej na zielonym dywanie. Pouczyłam się więc eliksirów do sumów, ale mi przerwali.
-Lecę. Do Łapy.- oświecił mnie mój braciszek, wchodząc bez pukania do pokoju.
-Super. Miłych wrażeń.- skomentowałam zdawkowo i ryknęłam śmiechem.
-Ależ Meg! Ty przecież lecisz ze mną!- żachnął się.
Spojrzałam na niego, unosząc brew.
-Pogrzało cię?- spytałam ze znudzeniem.
-To nie mnie, tylko Syriusza! On zaprosił również i ciebie!
-Zaprosił? Na co? Ma urodziny, czy coś…
-Nie!- Remus pokręcił głową ze zniecierpliwieniem- Urodziny ma w listopadzie, zapomniałaś?
-No tak… Jak mogłam zapomnieć tak przełomowej dla ludzkości daty…
-Ha ha. Po prostu-postanowił nas zaprosić, byśmy go odwiedzili. Z okazji naszych urodzin.
-Super. Dzięki za prezent. Ale nie będzie rozwalania salonu?- spytałam przezornie.
-Nie!
-Nie. Tylko rozwalenie dwóch salonów. I sypialni.- burknęłam pod nosem.
-Dobra, tylko bez takich. Lepiej ubierz się po ludzku, nie tak, jak zwykle i lecimy! Szkoda czasu!
I wyszedł. Ubierz się po ludzku, też coś! Odszczeka to…
Wskoczyłam więc w moje ukochane dżinsy-dzwony, glany i koszulkę, na którą założyłam gruby sweter z golfem, ten czarny z zielonym paskiem.
Podróż siecią Fiuu jak zwykle była niezapomniana. W chwilę potem leżałam już na Remusie, który nie zdążył się pozbierać w porę z podłogi.
-Uff…- wstałam, rozglądając się na wszystkie strony.
W przeciwieństwie do domu Jamesa, gdzie wszystko wyglądało na królewskie i musiało błyszczeć i wyglądać na co najmniej piekielnie drogie, siedziba miała coś z lochów. Była stara i droga, to fakt, ale jakaś taka ponura i jednobarwna. Grubo ciosane kamienie w ścianie, ciężkie, ciemne meble… I to oświetlenie, jak w jakichś katakumbach.
-Nie patrz, nie ma na co…- mruknął zmieszany mieszkaniec, widząc mój wzrok. Poszliśmy więc na górę, do jednego z salonów. W pomieszczeniu nie było nikogo, nie licząc małego, zaledwie dwuletniego dziecka, bawiącego się w najlepsze na dywanie. Ja i Remus spojrzeliśmy na Syriusza pytająco. Nie wiedziałam, że ma młodsze rodzeństwo.
-Czy to…- zaczął Remus, a Syriusz parsknął:
-Nie martw się, to nie moje!
Zaśmialiśmy się na tą sugestię.
-Nie o to mi chodziło!- zawołał Remus.- To nie jest twoje rodzeństwo!
-Nie, dziecko kuzynki…- mruknął, wpychając ręce do kieszeni.
Zmierzył wzrokiem malucha, który skorzystał ze sposobności chodzenia i nim się obejrzeliśmy, podleciał do szafki, by wyjąć jakiś niebezpieczny nóż.
-Nimfadora! Nie wolno! Och…- krzyknął Syriusz i podbiegł błyskiem do małej, jak się okazało, dziewczynki. Zauważyła to w porę, wybuchnęła jakimś wrzaskliwym okrzykiem uciechy i wymknęła mu się w ostatniej chwili. Syriusz potknął się o nogę stołu i legł, jak długi, na podłodze. Dłuższy czas się nie podnosił, wydając jęki frustracji i mrucząc coś o szkodliwości posiadania bachorów. Tym razem mała podtuptała do mnie i Remusa, przyglądając nam się od dołu z najwyższym zainteresowaniem. Łapa zaczaił się z tyłu bezszelestnie, po czym capnął ją wpół, podnosząc do góry i syknął „Mam cię, ty zatracony potworze!”. Nimfadora wrzasnęła zirytowana, wykrzywiając buzię w grymasie, po czym poczęła okładać twarz Syriusza otwartymi dłońmi. Jej włosy zrobiły się niebieskie…
-Co to?!- spytałam.
-Ona… jest metamorfomagiem, uch…- wykrztusił Łapa, bo dziecko właśnie przywaliło mu z całej pary prosto w usta- Ma niebieskie włosy, jak się wkurza… A fe! Nie wolno bić Popo, Popo nie chce!- warknął znudzony, łapiąc długimi palcami obie piąstki dziewczynki.
-Popo?- parsknął Remus- To twoja nowa ksywka, Łapko?
-Tja…- burknął- I zamiast rechotać, lepiej ją potrzymaj, zdaje się, że James przybył…
Z ulgą i mściwością wręczył wiercącą się i rzucającą Nimfadorę Remusowi, któremu drwiący uśmieszek natychmiast spełzł z twarzy, ustępując miejsca przerażeniu.
-Syriusz, nie! Wracaj!- jęknął, po czym próbował oddać mi dziewczynkę, ale ja odsunęłam się ze śmiechem.
-Nie, nie płacz, lalalala…- zawołał, rozgorączkowany.
Począł podrzucać Nimfadorę do góry o kilka cali, a minę miał tak sparaliżowaną, że myślałam, że się posikam ze śmiechu.
Gdy przestał, Nimfadorę całkowicie pochłonęło analizowanie jego twarzy. Jej włosy powoli nabrały koloru gumy balonowej, a ona pociągnęła go za nos, zanosząc się śmiechem i gaworząc coś do siebie. Remus też się uśmiechnął. Potem zaczęła bawić się kołnierzem jego koszuli, a to ją tak zajęło, że chłopcy zdążyli już przyjść.
-O matko, Remus, jesteś genialny!- szepnął Syriusz z uznaniem.- Tak cicho to jeszcze nie była…
-I patrz!- ucieszył się James- Ma różowe włosy, jak wtedy, gdy się cieszy. Jest absolutnie szczęśliwa mogąc bawić się kołnierzem Remusa… Cóż, widocznie to wyjątkowy kołnierz!- parsknął, po czym dodał- To co robimy?
-Wynosimy się na miasto!- mruknął Syriusz.- W domu jest tylko Andromeda, która postanowiła nas odwiedzić. Reszta wybrała się na wystawny obiad do Malfoyów.- skrzywił się- Mam nadzieję, że ich tam czymś podtrują…
-Jak możesz!- oburzył się James.- Taką przemiłą rodzinkę!
Gdy udało nam się wreszcie uśpić Nimfadorę, mogliśmy wyjść.
-A gdzie Peter?- spytałam.
-Nie mógł, matka dała mu szlaban na wychodzenie z domu…- westchnął Syriusz.
W czarodziejskim kantorze wymieniliśmy trochę galeonów na funty.
Syriusz mieszkał w Londynie, w dzielnicy mugolskiej, co było dziwne zważywszy na poglądy jego rodziny. Spotkaliśmy po drodze kilku punków, którzy byli znajomymi Łapy z okolicy. Każdy musiał do niego zagadać, więc trochę to trwało, zanim doszliśmy do najbliższego parku.
Londyn tętnił życiem. Mijały nas piętrowe czerwone autobusy, fordy i mercedesy oraz motocykle, za którymi tęsknie obracał głowę Syriusz. Zafrasowani ludzie z naręczami zakupów spieszyli w swoją stronę, popędzani brakiem czasu. Niektórzy wpadali z pośpiechem do czerwonych budek telefonicznych, inni do sklepów…
Rozbijały nas grupki młodzieży, rodzin, a nawet raz staranowali nas hippisi, wiecznie uśmiechnięci i cieszący się wolnością, jaką daje życie…
-Sklep muzyczny!- wysapałam, gdy zobaczyłam kolorowy szyld przy jednej z ulic.
-To co?- spytał z niesmakiem Remus
-Winyle… Cała góra winyli! I adaptery na winyle…
Wpadłam, jak zaczarowana do pomieszczenia, a za mną, jak za panią matką, zmieszani chłopcy.
Muzyka. Muzyka, instrumenty, płyty, sprzęt, radia, gramofony, kasety… Jedynego, czego nie mogłam znieść w magicznym świecie, to brak muzyki. Owszem, było radio, a w nim jakieś przeboje… Ale ja ich nie znałam i nie lubiłam. A tu… Te wszystkie niesamowite zespoły, które kochałam, jako mugolka…
-O rany, mają tu Beatlesów…- pisnęłam- I jest Slade… T-Rex, o matko, umieram!
Huncwoci patrzyli na mnie, jakby mi już totalnie odbiło.
-Nie możesz czegoś sobie kupić?- spytał James takim tonem, jakby nie wiedział, po co.
-Ale nie mam sprzętu…- westchnęłam. Po co mi płyta winylowa, gdy nie mogę jej odtwarzać?! Chyba jej nie oprawię w ramki i nie powieszę na ścianie…
-Hmm, może kiedyś dostaniesz…- wzruszył ramionami Syriusz.- Zacznij od zbierania płyt i kup sobie jakąś! Przecież te gramofony… Tak to się nazywa, dobrze pamiętam?... Działają na korbkę…- mruknął, oglądając jednego z nich- Nie na prąd. Kiedyś może uzbierasz i będziesz mogła odtwarzać nawet w naszym świecie.
-Nie mam kasy!- mruknęłam ze zrezygnowaniem.
Popatrzyli na mnie.
-A którą byś chciała płytę?- spytał Syriusz bez zainteresowania, wciąż lustrując megafon.
-Tą…- i wyciągnęłam płytę, którą dostałam kiedyś jako pierwszą: „A Hard Day’s Night” Beatlesów.
Syriusz wziął ode mnie winyl, przyjrzał mu się uważnie, po czym podszedł do lady i zwyczajnie ją kupił. Odebrało mi mowę.
Wyszliśmy.
-Ile ci jestem winna?- spytałam, wciąż nie wierząc i przyciskając do piersi płaski kwadrat, w którym tkwiła moja kochana płytka.
-Nic…- odburknął- Nie chcę od ciebie kasy.
-Ale…
-Mary Ann, uspokój się! To był prezent!- żachnął się.
-Z jakiej okazji?- spytałam.
-Bez okazji. Prezent bez okazji. Albo wiem! Na twoje urodziny. Pasuje ci?
-Dzięki…- ucieszyłam się cicho.
-Chociaż byś mu buzi dała…- szepnął teatralnie James zza pleców Łapy.
-James!- warknął Syriusz.
-No co, on ma rację!- ucieszył się Remus- I nie mów mi, że to by cię nie ucieszyło!
-Ucieszyłoby mnie danie ci fangę w nos!- szczeknął Czarny, czerwieniąc się.
-Oj, zamknij się, Popo!- zachichotał Remus, co wszyscy skwitowali ryknięciem śmiechu na widok rozeźlonej miny Syriusza.
-To co robimy?- spytałam, gdy udało mi się opanować atak śmiechu.
-Jakieś pomysły?- zagadnął Remus.
-Może pójdziemy do jakiegoś pobliskiego pubu?- wzruszyła ramionami James.
-Żebyście z Syriuszem wdali się w jakąś bójkę z miejscowymi? O nie!- zawołałam.
-To ja już nie wiem, co możemy robić innego w mugolskim świecie!- jęknął James.
-Wiesz, mamy ze sobą dwóch znawców.- zauważył Remus- Czarodziejkę, wychowaną przez mugoli, oraz ucznia mugoloznastwa. Na pewno coś wymyślą!
-Pewnie! Jest cała masa rzeczy w mugolskim świecie! Przecież mugole też muszą się jakoś bawić, no nie?- dodałam, a potem zwróciłam się do Łapy- Syriuszu, ty znasz Londyn. Gdzie moglibyśmy pójść? Ale nie jakieś lipne sklepy, czy coś tego rodzaju… Pomyśl, może przyjdzie ci do głowy coś oryginalnego…
Syriusz przygryzł wargi, dumając usilnie.
-Jest takie miejsce, w olbrzymim parku niedaleko. Wiem to od kumpli z okolicy. Ten park jest tak duży i dziki, że postanowili zbudować coś takiego… Hmm, zapomniałem nazwy… W każdym razie poustawiali po całym terenie wysokie słupy z linami i na nich jeżdżą dwuosobowe ławki… Podobno za przejechanie takiej trasy coś trzeba zapłacić, ale słyszałem, że to jest całkiem fajne… Siadasz na takiej ławce z kimś i jedziesz wysoko nad parkiem. Spotkałaś się już z czymś takim?
-Tak, byłam na tym kiedyś, to się nazywa wyciąg krzesełkowy…
-No właśnie. Czego to mugole nie wymyślą, żeby sobie polatać!- zaśmiał się pod wąsem Syriusz- Słuchajcie, mamy pomysł!
I wytłumaczył reszcie, co musiał.
Doszliśmy po jakichś piętnastu minutach do celu. Oczywiście ja zmuszona byłam kupić im bilety na przejazd, a jakże.
-No?- spytał James, gdy przeszliśmy przez barierkę i stanęliśmy niedaleko mężczyzny, pilnującego, czy wszystko dobrze z tymi, którzy wsiadają (bo krzesła się nie zatrzymywały, trzeba było wsiąść na nie w trakcie ich jazdy)- To kto pierwszy? I z kim?
Nikt nie kwapił się do jazdy z Jamesem, w obawie, że ten na trasie urwie krzesło.
-Chodź, Meggie!- począł ciągnąć mnie za rękę- Chodź, nie wykręcaj się!
-Ale…- spojrzałam z rozpaczą na Remusa i Syriusza, ale ci tylko posłali mi drwiące uśmieszki.
Wskoczyliśmy zatem na jedno z jadących krzeseł.
-Jupiiii!!!- wrzasnął na dzień dobry James, prosto do mojego lewego ucha, gdy tylko znaleźliśmy się kilka stóp nad ziemią. O rany, to będzie długi odcinek trasy…
Za nami na kolejną ławkę wgramoliły się pozostałe przypały.
-Ale jazda!!!- zawył James, skutecznie skupiając na sobie uwagę jadących z naprzeciwka delikwentów. Ukryłam twarz w dłoniach, co za wstyd!
-Wyluzuj, dziewczę me drogie!- zaśmiał się Rogaś, a gdy nie zareagowałam, zawołał- Już będę grzeczny, no dobra… Masz kwiatek…
Po czym parsknął i zerwał dla mnie jakieś zielsko z gałęzi mijanego drzewa.
-James, pacanie, nie chcę tego!- wygięłam się w prawo, bo od lewej strony chłopak próbował mi wetknąć znalezisko do ucha.
-Ach, wzgardzasz unikatowym darem?!- zawył z rozpaczą- No nie, nie pozbieram się…
Rzucił zielskiem od niechcenia w prawo, gdzie zgrabnie wylądował na głowie pasażera mijanego przez nas krzesła.
James wygłupiał się nieustannie. Dostał totalnej głupawki! Nie przytrafiała się mu ona ostatnio zbyt często, zachowywał się tak w czwartej klasie, ale od pewnego czasu spoważniał i w szkole był nieco napuszony. Ale tym razem, na moje nieszczęście, coś z dawnego Jamesa wróciło i rzucało się obok mnie na krześle, niczym wesz na grzebieniu, wykręcając się na wszystkie możliwe strony i sposoby.
Wreszcie skończył się pierwszy z czterech odcinków trasy wyciągu, a ja zsiadłam z zagrożonego krzesła. Niestety, na kolejny odcinek James znowu próbował mnie zaciągnąć.
-No chodź! Ja tak lubię cię wkurzać!...
-Nie, James, teraz pojedziesz z innym nieszczęśnikiem!- warknęłam- ACH!!!
Bo oto Rogaś zgrabnie przerzucił sobie moją osobę przez ramię, jak to kiedyś uczynił Syriusz i, jak gdyby nigdy nic, podszedł do wyznaczonego na wsiadanie miejsca.
Tym razem James nie zachowywał się tak dziko. Zaraził mnie swym skrajnie euforycznym humorem i oto oboje śmialiśmy się ze wszystkiego: z mijanych mugoli, drzew, z siebie samych…
-Hej, ŁAPA! ŁAPSKO!!!- wrzasnął James, gdy odwróciliśmy się do Remusa i Syriusza, jadących sobie za nami i rozprawiających o czymś w najlepsze.
-Czego?!- odwrzasnął Syriusz.
-Szkoda, że was tu nie ma z nami! Zostaliśmy brutalnie rozdzieleni!- wrzasnął Rogacz, dramatycznie wyciągając dłoń ku Syriuszowi.
-No! Szkoda że ciebie tu też nie ma, opowiedziałem właśnie Remusowi pewną historyjkę…
-Jaką?!- zaciekawił się żywo James.
-Potem ci powiem…
-Ale ja chcę TERAZ!- jęknął rozpaczliwie.
-Jesteś przecież za daleko!- odkrzyknął Syriusz i zaśmiał się szyderczo, żeby mu dopiec.
-Do czasu!- odwrzasnął obrażony łopatologią Łapy, po czym… wspiął się po metalowej rurze, na której wisiało nasze krzesło i uczepił się lin dłońmi.
-JAMES!!!- wrzasnęłam z przerażeniem. O matko, on się zabije…
Dziecko, jak gdyby była to tak zwyczajna rzecz jak pranie skarpetek, przespacerowało grzecznie po linach w stronę krzesła z kolegami, którzy ryczeli ze śmiechu, ha ha. To znaczy Syriusz, bo Remus był nieco zielony ze strachu. James zgrabnie zjechał po metalowej części, lądując brutalnie tyłkiem na głowie słaniającego się ze śmiechu Łapy. Zaczęli się tam w trójkę kotwasić („Zejdź ze mnie, czopie!”. „James, weź ten palec z mojego oka!”. „A gdzie z tą stopą?!”). Ludzie dziwnie milkli, gdy tylko mijali nieszczęsne krzesło. Oczywiście, nikt z założycieli wyciągu zapewne nie przypuszczał, iż odwiedzi go w przyszłości tak niezwykłe indywiduum jak James, któremu zachce się nagle zmienić w trakcie jazdy miejsce pobytu, toteż ławki nie były przystosowane dla tak dużej ilości pasażerów naraz. Liny niebezpiecznie ugięły się pod niespodziewanym ciężarem. Widząc to, krzyknęłam:
-James, skoro ci tak odwala, to już chociaż siedź grzecznie na tyłku, bo urwiesz to krzesło i będzie z was zapewne marmolada!
-Nie spinaj się, dzidzia!- wrzasnął tryumfalnie i odwinął niechcący Remusowi prosto w twarz- Zaraz do ciebie wracam, bo widzę, że nie możesz znieść, gdy nie ma przy tobie jakiegoś heroicznego, odważnego mięśniaka, który cię uratuje od ewentualnych agresorów!
Uniosłam brew. Od kiedy to James jest mięśniakiem?
Rogacz znowu wspiął się na liny i wrócił na swoje miejsce, zdążając w ostatnim momencie przed słupem.
Dojechaliśmy do końca drugiego odcinka, więc trzeba było wracać.
-Ja już z tobą nie jadę!- zaprzeczyłam, patrząc na Jamesa- Pomęcz teraz kogoś innego!
I schowałam się za Łapą, sugerując tym samym, by Rogaś jego pomęczył. Ale James pociągnął ze sobą nie tego, co trzeba, czyli nieco skwaszonego Remusa. Ja i Syriusz wsiedliśmy na trasę za nimi.
Było to zdecydowanie najspokojniejszy odcinek, jaki dotychczas przejechałam. Co prawda z początku było nawet za cicho i nieco niezręcznie, ale potem nawiązaliśmy nić rozmowy. Bardzo bałam się jakiejś kłótni, czy sprzeczki do których często między mną i Łapą dochodziło, lecz nic takiego nie miało miejsca.
Opowiadał mi dużo o jego rodzinie, dzieciństwie, Hogwarcie, tym sprzed mojego pojawienia się w nim, a także kilka śmiesznych anegdotek, które pamiętał. Gadało mi się z nim doskonale, co było dla mnie zaskakujące. Ja sama opowiedziałam mu mnóstwo o życiu, gdy jeszcze byłam mugolką, a było co opowiadać! W końcu tyle razy się przeprowadzaliśmy, poznałam tak wielu dziwnych ludzi, miałam tak wiele wspomnień. O tym życiu nie pamiętam na co dzień, dobrze, że mogłam je tak wywlec na wierzch.
Podczas, gdy zza oparcia krzesełka, za którym jechaliśmy dochodziły różne okropne krzyki, ja mogłam spokojnie siedzieć i z kimś wreszcie normalnie porozmawiać.
-A pojedziecie z Remusem na Mistrzostwa Świata w Quiddichu?- spytał z zapałem Syriusz.
-Nie wiem… Pewnie to będzie droga impreza, no nie?- zmartwiłam się. Tak straszliwie chciałabym tam być!
-Mój ojciec jest bardzo ważną szychą w Ministerstwie, zapewne dadzą mu darmowe bilety w najlepszych lożach!- powiedział to takim tonem, jakby sądził, iż bogaci ojcowie mogą się czasem na coś przydać.- Ja i James na pewno pojedziemy.
-A gdzie będą te Mistrzostwa?
-Jeszcze nie wiadomo. Na razie szukają jakiegoś olbrzymiego obiektu na pustkowiu, żeby wszystko zorganizować.- mruknął- Słyszałem, że to może być w Szkocji. Ale to może być przecież tylko plotka, no nie?
Kiwnęłam.
-Miło byłoby zabrać Lily, ona nigdy na czymś takim nie była, jest mugolką.- mruknęłam, myśląc też, że muszę wziąć kogoś, kto byłby swoistą opozycją rozkokoszonych Huncwotów.
-Możemy zabrać Evans, jak chcesz. Mojemu tacie nie musimy mówić, że jest mugolką, wmówimy mu, że jest siostrą Glizdogona…
Parsknęliśmy na tą wizję, a Łapa dodał:
-O ile ona oczywiście zgodzi się pojechać gdzieś z Rogaczem…
Na tej bystrej uwadze skończyliśmy przedostatni odcinek trasy. Słońce chyliło się już ku zachodowi.
-Chodź, jeszcze z tobą nie jechałem, Łapo stary druhu!- zawołał James i oboje z Syriuszem wsiedli na jedno z krzeseł. O rany, urwą je, jak ich znam…
Ja i Remus wsiedliśmy za nimi. Przekazałam mu wiadomości o Quiddichu, które przyjął z entuzjazmem, po czym oparłam głowę na jego ramieniu, wsłuchując się w marcowe odgłosy wieczora…
Było bardzo przyjemnie, choć zrobiło się chłodno. Tak, jak myślałam-Syriusz i James prawie urwali ławkę, próbując jakoś ją rozhuśtać i darli się przy tym w niebogłosy. O rany, współczuję ich żonom i dzieciom… A jak się zaczną nawzajem odwiedzać, to już w ogóle!
Remus i ja nie rozmawialiśmy, nie potrzebowaliśmy tego. Regenerowaliśmy siły w milczeniu (w końcu oboje mieliśmy za sobą przejażdżkę z Jamesem, co wiele tłumaczy).
Zrobiło się już modro, gdy wróciliśmy przez Londyn do domu Syriusza. Jego rodziny jeszcze nie było, na całe szczęście. Z tego co mi mówił, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Ja i Remus wróciliśmy spokojnie do domu przez kominek, po czym spakowaliśmy się szybko, by móc pojechać następnego dnia rano do szkoły. No, przynajmniej nie skończyło się tym razem na wybuchu w dzielnicy Syriusza, który zmiótłby wszystkie domy w promieniu dwóch mil…

***

Nadszedł kwiecień. Kułam się do SUM-ów, szczególnie transmutacji. Wiedziałam, że fakt pójścia do szkoły cztery lata później wcale mi nie pomoże, wręcz przeciwnie.
W szkole działy się dziwne rzeczy, mącące spokój Hogwartu i sprawiające, że wszystko wydawało mi się w nim obce. Przede wszystkim, po powrocie z ferii dowiedzieliśmy się o niezbyt miłym fakcie. Otóż nauczyciel astronomii został w czasie ferii zaatakowany przez tamto dziwne zjawisko. Skończyło się podobnie, jak z nami-ledwo uszedł z życiem.
Ludzie panicznie bali się pustych, zamkniętych przestrzeni i późnego wychodzenia poza teren dormitoriów. A Dumbledore nie potrafił sobie poradzić z tym wszystkim, gdyż chyba jeszcze nie wiedział, z czym lub kim ma do czynienia.
Ja najbardziej bałam się, że mogą zamknąć szkołę.
-Nie mogą tego zrobić!- żachnął się James- Hogwart jest przecież dość bezpiecznym miejscem…
-No nie wiem…- pokręcił głową Remus- Kilkadziesiąt lat temu miało tu miejsce bardzo niebezpieczne wydarzenie. Podobno nawet jakaś dziewczyna zginęła… Czytałem o tym w zaktualizowanej wersji „Dziejów Hogwartu”.
-A o czym tyś nie czytał!- Syriusz ziewnął przeciągle, przeczesując palcami włosy i wertując jedną z książek o zaklęciach. Odchylił się niebezpiecznie do tyłu na drewnianym stołku, marszcząc brwi, po czym westchnął i opadł z hukiem przednimi nogami na wiekowe kafelki.
-Super. Zostawiłem tą arcynudną książkę na temat zaklęć manualnych gdzieś na górze… W pościeli…
-Ja mogę po nią iść…- mruknęłam znad notatek na temat zamiany jeżozwierza w fotel- I tak muszę jeszcze obudzić Lily i spytać, czy nie ma więcej tych bzdur gdzieś w notatkach…
Wstałam i wyszłam z biblioteki, w której uczyłam się z Huncwotami. Tak ściślej ujmując, to z Remusem-tamta radosna trójka dołączyła do nas nieco później.
Korytarze były nieomalże puste, w końcu była już dziewiąta wieczorem. Szłam, a w głowie huczało mi od jeżozwierzy, foteli, skomplikowanych formułek i książki Syriusza. Po drodze wstąpiłam jeszcze do toalety, by przemyć zmęczoną twarz. Było mi co prawda nie po drodze, ale trudno. Gdy wyszłam na pusty, mroczny korytarz, oparłam się na chwilę o ścianie przy drzwiach, by nieco odpocząć. Oddychałam głęboko, uwalniając mózg od okropnego natłoku…
I wtedy to poczułam. Otworzyłam wolno oczy, zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje. Panowała absolutna cisza, nawet w moim otępiałym mózgu. Do nozdrzy dochodził coraz ostrzejszy zapach. Zapach amoniaku…
Od strony, z której przyszłam, zatlił się gęsty dym, totalnie odgradzając mi drogę. Nie… Co robić?!
Rzuciłam się do ucieczki w przeciwnym kierunku. Dym był tak szybki, że właściwie mnie dogonił.
W końcu wypadłam na korytarz, ten, niedaleko którego dwa miesiące temu ja i Syriusz zostaliśmy zamknięci. Przystanęłam. Wokół moich nóg już sunęła gęsta mgła, czułam ją na plecach. Nie było odwrotu, za sobą słyszałam bardzo niskie dudnienie. To coś się do mnie zbliżało, było w tej ścianie bardzo gęstej mgły, za mną…
Do gabinetu Dumbledore’a.
Rzuciłam się pędem przed siebie, by dobiec do drzwi na końcu długiego, prostego korytarza. Za nimi jest przecież tamten korytarz z gargulcami na końcu, tam jest ratunek…
Mgła dotarł już do portalu, oddzielającego korytarze. Byłam w połowie drogi, gdy dębowe drzwi powoli zaczęły się zamykać, by uniemożliwić mi dotarcie do celu…
O nie, to koniec…

Komentarze:


Daria
Środa, 03 Czerwca, 2009, 19:54

Super!!!!
Super i jeszcze lepiej!!!
To było świetne!!!
Jak czytałam to raz pękam ze śmiechu, a na koniec to po prostu... nie mam słów!!!
Jak najszybciej dodaj następną!!! Proszę!!!!

I zapraszam do Lily P.

 


JOANNA
Poniedziałek, 15 Czerwca, 2009, 09:43

notka świetna... zakończenie trzyma w napięciu... mam nadzieję, że szybko dodasz następną nocię... czekam nicierpliwie... i nadal czekam na to, że wejdziesz na mojego bloga...

 


Doo
Środa, 17 Czerwca, 2009, 23:31

JOANNA, już weszłam ;). Ale nie miałam czasu na przeczytanie w całości i skomentowanie, lecz wkrótce to zrobię.

 


parszywek
Wtorek, 30 Czerwca, 2009, 15:07

świetne! bardzo przyjemnie czytało mi się tę notkę, a najbardziej lubie poczucie humoru James'a:) I ten klimacik z lat 60 :)

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki