-Impedimenta!!!- zawyłam, celując w drzwi wyciągniętą różdżką. Nic, zamykały się dalej, a ja z przejęcia wygrzmociłam się na twarz. Sięgnęłam czubeczkami palców po różdżkę, która wtoczyła się w nisko sunącą przy podłodze mgłę i wciąż leżąc krzyknęłam „Relashio!!!” w stronę marmurowej płaskorzeźby nad drzwiami. Szczątki kamienia rozprysły się na wszystkie strony, a jeden utknął między futryną, a skrzydłem drzwi, blokując proces zamykania.
Zerwałam się na równe nogi i odzyskując równowagę w biegu dopadłam do portalu i w ostatniej chwili uchyliłam go szerzej na tyle, by przecisnąć się do korytarza z gabinetem Dumbledore’a. Co będzie, jeśli gargulec mnie nie wpuści?!
Ale w korytarzu wpadłam prosto na samego dyrektora.
-O, panna…- zaczął pogodnie
-Panie profesorze!- wysapałam- Potwór… mnie goni…
-Co?!- spoważniał, potem syknął- Stań za mną!
Dostosowałam się do jego rozkazu bez dwóch zdań, wciąż dysząc ciężko po ucieczce. Powoli mgła wpełzała do korytarza, rozlegały się dudniące infradźwięki.
Dumbledore wyczarował wokół nas jakąś złocistą poświatę. Mgła omijała ją szerokim łukiem, na całe szczęście. Czaiłam się za błękitnymi połami płaszcza dyrektora, mimo strachu czując się wyjątkowo bezpiecznie.
W końcu przed nami w korytarzu zmaterializowało się to przerażające zjawisko w kształcie człowieka. Wypełniał je dziwny, metaliczny płyn.
Nagle potwór zrobił coś niezwykłego- przemówił:
-JUŻ CI POWTARZAŁEM, DUMBLEDORE! NIE WYGRASZ, TO JUŻ SIĘ ZACZĘŁO!
Jego okropny, wyjątkowo niski głos zadudnił mi okropnie w czaszce, powodując, że mój mózg zaczął się obijać o jej wewnętrzne ścianki. W każdym włóknie mojego ciała słyszałam ten przenikliwy dźwięk.
-To się jeszcze okaże!- odparł spokojnie, ale z zawzięciem Dumbledore, a z jego osoby emanowała nieprzeciętna siła.
Stwór wyciągnął coś w rodzaju dłoni przed siebie. Całe hektolitry substancji, z której się składał oblały złocistą kulę nas otaczającą, pełniącą rolę ochrony. Zrobiło się przez moment idealnie ciemno. Dumbledore machnął dłonią i żrący płyn spłynął z kuli niczym z kaczki i wsiąkł w posadzkę, wypalając czarne plamy.
W akcie obrony dyrektor machnął w stronę potwora dłonią, przecinając go na pół jakimś promieniem, co nic nie dało, gdyż zlał się znów w jedno.
-HA HA HA!!!- rozległo się, przypłaszczając mój mózg. Zatknęłam uszy i nadal wyglądałam zza rękawa Dumbledore’a.
W odwecie stwór wydał z siebie ohydne wycie, najwyraźniej, by nas znokautować. Zatykałam uszy z wszystkich sił, ale dudnienie wdzierało się siłą, było w mojej głowie.
-Aaaach!- jęknęłam, osuwając się na podłogę i ściskając głowę w dłoniach. Dyrektor wyczarował wokół nas dodatkową osłonę- bańkę powietrza. Dźwięk wciąż dochodził do naszych uszu, jednak był sto razy bardziej znośny. Panowała napierająca na uszy cisza, czułam się, jakbym znajdowała się pod wodą.
Zaklęcie Dumbledore’a przebiło przezroczystą bańkę i ugodziło w stwora, który ryknął, chyba się nie spodziewając nagłego ataku. Wymierzył w nas sporą ilość mgły, która owiała osłony, podobna do mleka. Za ochronami zrobiło się cicho, nic nie widziałam.
Mgła powoli rozwiewała się w ciszy… Gdy nagle…
-ZE MNĄ NIE WYGRASZ, STARCZE! TO JESZCZE NIE KONIEC, JESZCZE TU WRÓCĘ, ZAPAMIĘTAJ!!!
Mgła powoli ulatniała się przez jedno z okien, które się musiało wcześniej otworzyć. Zaległa cisza…
Po drugiej stronie drzwi, które się za mną zamknęły gdy biegłam do gabinetu, rozległ się zbiorowy wrzask:
-REDUCTIO!!!
Drzwi wyleciały futryny, czemu towarzyszył ogłuszający tumult.
Na korytarz wpadło kilku nauczycieli.
-Co się stało, Albusie?!- krzyknęła przerażona McGonagall- Słyszeliśmy jakieś hałasy… Panna Lupin?!
Dumbledore usunął osłony i niepostrzeżenie oparł się o gargulca. Potem podszedł do okna.
-Poleciał do Zakazanego Lasu…- mruknął
-Kto?- spytał Horacy Slughorn, nieco zdezorientowany
-Niebezpieczny efekt działań naszego drogiego Toma- westchnął cicho dyrektor, jakby do siebie.
Zmarszczyłam brwi. Jaki Tom?
-Czyli za tym wszystkim stoi… Sami-Wiecie-Kto?!- szepnęła McGonagall.
Dumbledore skinął wolno. Czułam się, jak głupia- nie rozumiałam ni ździebka z tego, co mówili.
-Z tego, co wiemy od zaufanych źródeł- zaczął, zerkając na mnie znad okularów- to Voldemort wysłał do Hogwartu w tym roku, tuż pod moim nosem, pewne niebezpieczeństwo. Nie wiem, po co, ale zaczyna mi się jego działalność coraz bardziej nie podobać. Mniejsza… Wiem, że czarnomagiczny twór podróżował do szkoły pociągiem, pod postacią uczennicy, a potem krył się w Zakazanym Lesie. Nie mam zielonego pojęcia, czemu Voldemort nasyła na mnie takie dziwne eksperymenty- czyżby spodziewał się, że to coś miało mnie zabić? Najwyraźniej, jednak się przeliczył. Nie twierdzę jednak, że nie jest niebezpieczny. Pamiętacie, co mówiłem wam we wrześniu?- posłał nauczycielom wymowne spojrzenie.
Zaległa pełna napięcia cisza, jakieś mroczne widmo zawisło nad zgromadzonymi.
-Ten potwór tu wróci?- otrząsnął się w końcu Flitwick
-Wątpię, uszkodziłem jego serce. Ale to nie koniec z Voldemortem, dopiero początek… Proponuję, byście weszli do mojego gabinetu, omówimy pewne sprawy…
-Odprowadzę pannę Lupin do dormitorium- stwierdziła McGonagall i chwyciła mnie delikatnie za ramię- Wszystko w porządku, Lupin?
-Tak, pani profesor.
Udałyśmy się więc korytarzem do Salonu Gryfonów. Byłam bardzo zmęczona i głowa mnie bolała. Już na śmierć zapomniałam o książce dla Syriusza, po którą w końcu przecież poszłam. Wspięłam się na górę, do sypialni.
-Coś się stało?- spytała Alicja, gdy weszłam- Zapachniało amoniakiem…
Opowiedziałam jej wszystko.
-O matko…- zakryła dłonią usta.- Dobrze, że był tam Dumbledore…
-Noo! Wiesz, chyba się położę, to było bardzo wyczerpujące doświadczenie… Widzę, że Lily już śpi, to dobrze. Nie potrafiłabym powtórzyć wszystkiego od nowa…
Umyłam się zatem bardzo dokładnie i osunęłam w ciepły sen. Uff, jak dobrze czuć tą ulgę, że nic ci nie zagraża… Przynajmniej na razie…
***
W szkole ponownie zapanował względny spokój. Ludzie nie obawiali się niebezpieczeństwa, lecz jednak nie do końca chyba czuli się bezpiecznie.
Tymczasem my, czyli ja, Severus i Lily, harowaliśmy dniami i nocami. Zniesiono zakaz przebywania o późnych porach poza dormitorium, więc mogliśmy przesiadywać razem w bibliotece do nocy.
Ja skupiałam się głównie na eliksirach, których nie byłam do końca pewna i na transmutacji, będącej moim słabym punktem. Z resztą sobie poradzę, szczególnie zaklęcia szły mi zawsze dobrze.
-Hmm, chyba oleję opiekę.- mruknęłam zaspanym głosem któregoś wieczora- Nie potrzebuję tego.
-No, ja też nie.- podchwyciła ruda, wciąż wyjątkowo ożywiona.- Albo to całe wróżbiarstwo…
-Ja się nie uczę tego, czego nie potrzebuje- stwierdził krótko Sev. Hmm, może i ma rację? Po co zaśmiecać umysł czymś, co i tak się nie przyda?
Ale oni i tak mieli lżej, niż ja. Pomijając kwestię zaległości, czekał mnie jeszcze jeden mecz w tym roku- w połowie kwietnia, z Ravenclawem. Wiele trenowaliśmy, w końcu był to ostatni mecz z Dorcas Meadowes w roli kapitana i ostatni mecz Gryfonów.
-A oto i… DRUŻYNA GRYFONÓW!!!- usłyszeliśmy magicznie zwielokrotniony głos komentatora, gdy wkroczyliśmy na stadion, czemu towarzyszył niewiarygodny tumult.
Gdy czternastu graczy znalazło się nareszcie w powietrzu, rozpoczęliśmy grę.
Dorcas i Syriusz podawali sobie naprzemiennie kafla, co wkrótce zaowocowało golem na naszym koncie. Kątem oka dostrzegłam Jamesa, który krążył nad nami i szukał złotej, uskrzydlonej piłeczki. Na twarzy zastygło skupienie, a purpurowa peleryna powiewała za nim na kwietniowym, popołudniowym wietrze, wyjątkowo silnym tego dnia.
Wkrótce, jak to zazwyczaj bywało, nasza doskonała drużyna zdobyła przewagę trzech goli.
-Black podaje do Meadowes, ta upuszcza kafla, którego przejmują Krukoni. Kapitan drużyny Dowell już pędzi ku bramkom Gryfonów i… GOOOOOL!!!
Syriusz zaklął pod wąsem, a Dorcas westchnęła.
Kafel znów wszedł do gry.
-Piłka w posiadaniu Krukonów, lecz oto Black przejął ją. Podaje do Lupin, ta znów do Blacka… Już pędzą w stronę pętli Krukonów…
Przytuliłam mocno kafla do piersi i pędziłam niedaleko Syriusza, gotowego przejąć w odpowiednim momencie piłkę. Już całkiem blisko…
-UWAŻAJ!- krzyknął nagle Czarny.
Poczułam nagle, iż coś ugodziło w mój prawy bok z całej pary. Zachłysnęłam się, bo zabrakło mi powietrza.
Ześlizgnęłam się z miotły z lewej strony. Moje uda jeszcze przez moment ściskały rączkę, lecz wkrótce puściły i runęłam w dół na trawiasty stadion, gdzie ległam na wznak, wciąż ściskając kafla. Wyczułam okropne zamroczenie i posmak krwi w ustach, gdy potylicą uderzyłam w podłoże. Z nosa i ust ciekła mi krew, a żebra z prawej strony bolały nieznośnie. Piłka leżała niewinnie obok, a ja nawet nie miałam siły, by się wykręcić z bólu. Głowa pękała mi od straszliwego cierpienia.
Dopiero teraz usłyszałam krzyki i hałasy. Drużyna i sędzia wylądowali obok mnie, upadając na kolana.
-Trzeba ją zanieść do szpitala. A wy macie grać dalej- to głos sędziego, nauczyciela latania.
-Nic mi nie będzie- warknęłam. Przecież musimy wygrać!
Uniosłam się nieco, masując tył głowy, by przestała boleć. Poczułam na ręku coś lepkiego, na co zerknęłam- była to krew…
Drużyna wydała zduszone okrzyki, a nauczyciel latania pochylił się, by sprawdzić moją głowę.
-Hmm, pęknięta czaszka.- mruknął, a wszyscy wydali z siebie zgodny szmer przerażenia- Czekaj…
Dał mi jakiś eliksir. Wypiłam go, po czym ból powoli zaczął ustępować, a ja straciłam przytomność.
Ocknęłam się dopiero w skrzydle szpitalnym. Słońce, chylące się ku zachodowi, oświetlało przytulne pomieszczenie. Nie ruszałam się, wchłaniając nosem miły zapach, jaki wlatywał przez uchyloną okiennicę. Poczułam, iż na głowie mam bandaż, a także coś sztywnego unieruchamia mnie w pasie.
Do komnaty weszła cała drużyna, wciąż w szatach, a także Remus i Lily. Zauważyłam, że z drużyny brakowało Syriusza.
-Wygraliśmy?!- przeraziłam się na dzień dobry
-Oczywiście, że tak!- rozpromieniła się Dorcas- Jak zwykle, dzięki Jamesowi…
-Jak się czujesz?- spytał nasz szukający
-Jakoś. Trochę uziemiona.
Zachichotali. Widocznie musiałam śmiesznie wyglądać w tych bandażach.
-Nic mi nie będzie.
-Na pewno!- uśmiechnęła się pogodnie Ruda- Będę się tu z tobą uczyć.
-O nie!- jęknęłam cicho, a pielęgniarka kazała moim gościom spadać. Został tylko Remus.
-A co jest z Syriuszem?- spytałam
Remus zrobił niezbyt radosną minę
-Hmm, obraził się o coś i odszedł…
-Obraził?- zdziwiłam się- O co?
-Chyba pokłócili się z Jamesem. Nie wiem, co było przyczyną, ale słyszałem trochę… Coś o braku dojrzałości Rogacza, i tak dalej…
-O to się pokłócili?- zdziwiłam się
-Nie. Syriusz mu to zarzucił w trakcie kłótni. Dobra, muszę iść…
W skrzydle szpitalnym siedziałam około tygodnia. Czasem ktoś mnie odwiedził, ale przeważnie wszyscy ślęczeli nad książkami. Ja również uczyłam się w skrzydle szpitalnym, miałam na to czas.
Podobno w dwóch ostatnich tygodniach kwietnia nauczyciele nie zadawali już nam żadnych prac domowych, jedynie z nami powtarzali materiał z ostatnich lat, tak przynajmniej twierdziła Lily.
-Straszą nas wciąż tylko nieustannie. A mnie już głowa boli od tych wszystkich formułek, inkantacji, i tak dalej… A, zmieniając temat, wiesz, co dziś do mnie przyszło z ranną pocztą?
Wyciągnęła jakiś pogięty kawałek pergaminu i rozprostowała w dłoniach.
-Jakiś kawał… List miłosny.
Przeczytałam liścik.
-A jeśli to autentyk?- spytałam, oddając wyznanie Lily.
-Wątpię. No bo kto mógłby wysłać taki list, no, może z wyjątkiem tego Pottera…
-A może to on?
Lily skrzywiła się
-Podpisałby się… A zresztą, nie miał dziś czasu rano na cokolwiek… Bił się z Blackiem w Wielkiej Sali…
Zastanowiło mnie to. Ciekawe, czemu Syriusz i James tak się pokłócili?
-Może napisał to wieczorem?- zasugerowałam
-Nie, on naprawdę by się podpisał- zaprzeczyła Lily.
-A co na to Severus?- spytałam. Może to on?
-Nic- burknęła- On ze mną ostatnio coraz rzadziej gada… Wiesz, ci jego koledzy-
śmierciożercy…
Gdy wyszłam ze szpitala, powaliła mnie na kolana dziwaczna atmosfera, panująca przed egzaminami. Wszyscy uczniowie, prócz piąto- i siódmoklasistów udali się na błonia, by cieszyć się słońcem. Ci, którzy zostali, kupowali nielegalnie najprzeróżniejsze rzeczy, dotyczące szczęścia: amulety, jakieś podejrzane specyfiki…
W końcu nadszedł sądny dzień, a raczej niedzielny wieczór przed nim. Nie mogłam wprost uwierzyć, że po tylu tygodniach napięcia, po tak długim okresie strachu, wzmożonej pracy i oczekiwania wreszcie przyszły SUM-y.
Nikt nie mógł jeść kolacji, wszyscy kuli zaklęcia, jakby myśleli, że jeszcze czegoś się nauczą. Wszędzie walały się notatki ze wszystkich lat nauki, a my zerkaliśmy płochliwie w stronę stołu nauczycieli, gdzie siedzieli przybyli z Ministerstwa egzaminatorzy. Tylko Syriusz James byli wyluzowani, w dodatku chyba się pogodzili. Słyszałam, że znów dokuczali gdzieś razem Severusowi, więc chyba wszystko wróciło do normalności.
Remus siedział i ze stoickim spokojem wkuwał ostatnie definicje, Peter chyba już sikał ze strachu, przesiadując nieomal w swojej torbie, by wysilić mózg przy kilku formułkach zaklęć. Lily zachowywała się podobnie, jak Remus, ale ja czułam się okropnie. Miałam ochotę utopić się w pobliskim dzbanku soku dyniowego. Podbrzusze ściskało nie boleśnie i było mi niedobrze.
-Wiesz…- wydukałam do przyjaciółki- Chyba idę do toalety… Idziesz ze mną? Powymiotujemy sobie zdrowo…
-Ciii!- mruknęła z roztargnieniem, wertując zaklęcia z drugiej klasy.
-Jak się czujesz, Meggie?- usłyszałam cichy krzyk Rogacza, siedzącego kilka miejsc dalej
-Dziwnie- odparłam lakonicznie.
-Głowa do góry!- wyszczerzył zęby- To nie jest takie halo, jak wszyscy głoszą…
-Od tego zależy moja przyszłość!- jęknęłam płaczliwie
-E tam… I bez sumów się żyje…- wzruszył ramionami
-Ale z sumami też nie zaszkodzi…- burknęłam pod wąsem
-Jest sposób. Udaj na Sali, że cię dopadł atak jakiejś rzadkiej choroby tropikalnej… Wiesz, upadasz, krzyczysz w paroksyzmie, przewracasz stoły, robiąc ogólną histerię…
-To mnie wyproszą- stwierdziłam po namyśle.
-Nie mogą. Muszą się kisić z twoimi zarazkami- odparł i zarechotał mściwie
-No dobra, to chyba nic nie da?- uniosłam brew
-Nie, nie da- wyszczerzył zęby- Ale przynajmniej masz alibi, dlaczego nic nie napisałaś. Teraz to już nie mogą powiedzieć, że twój mózg jest objętościowo podobny do jednej dziesiątej mózgu trolla…
Syriusz zerknął znacząco na Glizdka i parsknął.
-Co!?- obruszył się Peter, myśląc że Syriusz naśmiewa się z jego wysiłków, bo nie dosłyszał konkluzji Jamesa.
-Nic, Glizduś, nic, kochanie!- pokręcił głową ze śmiechem Łapa i pogłaskał po główce naburmuszonego kumpla.
Na drugi dzień nie czułam nic. Ani strachu, czy stresu, czy jakiegokolwiek uczucia. Niczym pusta skorupa. To był znak, że sparaliżowało mnie i jest mi już w zasadzie wszystko jedno, co się stanie. Czułam jedynie mobilizację.
Po nader skromnym śniadaniu (jedzenie z trudem przechodziło przez przełyk) wszyscy zdając OWUTEM-y i SUM-y zgromadzili się w sali wejściowej. Wywoływano najpierw zdających sumy.
Wielka Sala wyglądała nieco inaczej: brakowało stołów, zastąpiły je małe stoliczki, niczym ławki zwrócone ku stołowi nauczycielskiemu. Wszyscy znaleźli własne miejsca a McGonagall przewróciła olbrzymią klepsydrę, mówiąc „Zaczynajcie”.
To było prostsze, niż myślałam. Zaklęcia zawsze szły mi całkiem dobrze, więc bez problemu opisałam procesy, inkantacje, przebiegi czarów. Gdy wreszcie skończyłam, łeb mi pękał, ale czułam, że napisałam wszystko, co mogłam.
-To było łatwe, no nie?- spytała znękana Lily.- Ostatnie może mi poszło źle, ale pozostałe…
Nie gadałyśmy dużo- zbliżał się popołudniowy egzamin z praktyki zaklęć. Bałam się praktyki, ale była też dla mnie całkiem ciekawym wyzwaniem.
Wywoływano nas grupkami do Wielkiej Sali. Weszłam tam razem z Remusem i dwoma Krukonami.
Opanowałam strach i udało mi się wykonać wszystkie potrzebne polecenia za pierwszym razem. Co prawda, mój kieliszek do jajka raczej się toczył, a nie tańczył, ale egzaminator był tak stary, że chyba nieco niedowidział i nic nie powiedział.
Gdy już wyszłyśmy z tej rzezi z Lily, to udałyśmy się od razu do Pokoju Wspólnego, by powtórzyć na jutrzejszego suma z transmutacji. Tego bałam się najbardziej.
Kolejnego dnia stresowałam się dwa razy bardziej, niż w całym moim życiu kiedykolwiek.
Na pisemnym poszło mi nieco gorzej, niż na wczorajszej teorii, a egzamin z praktyki był po prostu straszliwy. Pomyliło mi się kilka definicji ze strachu, ale szybko ponaprawiałam błędy. Ostatecznie nie poszło mi tak fatalnie, zobaczymy, jakie będą wyniki…
W środę zdawaliśmy egzamin z zielarstwa. No cóż, nie przejmowałam się nim zbytnio, bo zielarstwo nie jest mi potrzebne, więc podeszłam do niego bardzo swobodnie, co zaowocowało tym, że poszedł mi całkiem nieźle.
Następnego dnia mieliśmy suma z obrony przed czarną magią. Tego też się bałam, jeszcze nie do końca czuję się w tej dziedzinie dobrze.
Usiadłam jak na jeżu przy jednym ze stolików i przez następne kilkadziesiąt minut skupiałam się wyłącznie na opisywaniu działania zaklęcia straszącego bogina, wymienianiu i charakteryzowaniu Zaklęć Niewybaczalnych, opisie działania, gdy spotka się druzgotka oraz innych tego typu rzeczach.
Co prawda nie był to zbyt trudny test, ale kilku rzeczy nie wiedziałam. Chciało mi się śmiać, gdy przeczytałam jedno z pytań o rozpoznawaniu wilkołaka. Zerknęłam ukradkiem na Remusa, ale ten zajęty był absolutnie swoim testem, więc powróciłam do swego, by nie pomyśleli, że ściągam.
-Ale się rozpisałam o tym zwodniku, mam nadzieję, że wszystko tam zamieściłam- mruczała do siebie Lily, jak zwykle maglując wszystko od początku.
Udałyśmy się prosto na błonia, nad jezioro. Od tylu dni nie miałyśmy okazji wychodzić! Co prawda, jutro czekają nas jeszcze starożytne runy, ale to nie jest tak wyczerpujące i trudne, jak transmutacja, czy obrona przed czarną magią.
Lily zdjęła wysokie buty i włożyła zmęczone nogi do zimnego jeszcze w maju jeziora. Postąpiłam tak samo, chichocząc. Uff, co za ulga, tak się ochłodzić po duszeniu w szkole od samego rana…
-Dziś jeszcze czeka nas ta idiotyczna praktyka.- mruknęłam niedbale.
-Taa…- westchnęła Lily, a potem roześmiała się- Ale niedługo wakacje, czujesz ten klimat, Mary Ann?
-Jeszcze nie- uśmiechnęłam się wesoło- Nawet nie mam czasu w to uwierzyć…
-A ja już czuję to w zapachu, który niesie powietrze. I w zielonych gałęziach drzew…- Lily zamknęła oczy i położyła się na trawie, a potem mruknęła, jakby chciała się usprawiedliwić przed samą sobą tą chwilą słabości i zapomnienia- Zaraz pouczymy się zaklęć na praktykę, jeszcze chwilka…
Wpatrywałam się w moją przyjaciółkę i wpadło mi do głowy, że Severus i James mają rację, że ją kochają- Lily była naprawdę piękna, a do tego mądra i miała w sobie coś bardzo ciepłego. Wiatr i promienie południowego, majowego słońca grały na jej rudych lokach, rozsypanych na trawie naokoło twarzy.
Oderwałam od niej wzrok i potoczyłam go po zgromadzonych na błoniach uczniach. Tu i ówdzie rozbrzmiewały śmiechy i jakieś krzyki. Nie interesowało mnie to zbytnio i ległam na trawie obok Lily, zamykając oczy.
Krzyki, oklaski i wybuchy śmiechu stawały się coraz bardziej natarczywe i wkurzające.
-Co się tam dzieje…- usłyszałam znużony pomruk Lily i poczułam, że unosi się na łokciach, by zerknąć.- No nie, tego już za wiele!...- warknęła ostro i poderwała się na równe nogi.
-ZOSTAWCIE GO!
Uniosłam się. Lily wpatrywała się z odrazą i wściekłością w stronę Jamesa i Syriusza, stojących nieopodal dębu. Za nimi na ziemi leżał Severus, któremu wypływały z ust bańki mydlane.
-Co jest, Evans?- zapytał James głębokim głosem
-Zostawcie go. Co on wam zrobił?
-No wiesz…- James zawahał się teatralnie- To raczej kwestia tego, że on istnieje… jeśli wiesz, co mam na myśli…
Uczniowie obserwujący tą scenę ryknęli śmiechem. Tylko Remus udawał, że tego nie widzi. Wstałam. Wezbrał we mnie gniew, ale Lily zareagowała szybciej:
-Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak?- spytała z pogardą- A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostawcie go w spokoju.
-Zostawię, jak się ze mną umówisz, Evans- sprytnie zripostował James- No… nie daj się prosić… Umów się ze mną, a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka.
-Nie umówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą a wielkim pająkiem!
Ja i Syriusz wymieniliśmy rozbawione spojrzenia, a on westchnął, odwracając się flegmatycznie do zabawki, jaką był Sev.
-Nie masz dzisiaj szczęścia, Rogaczu. OJ!- drgnął, zaskoczony, bowiem Severus dostał się do swej różdżki i powiedział „Sectumsempra!”. Z policzka Jamesa trysnął czerwony strumień krwi, ten odwrócił się, machnął różdżką, a Sev zawisł do góry nogami w powietrzu. Cała szkolna szata zsunęła mu się z ciała. Widocznie dzisiaj było my na tyle gorąco, że nie założył szkolnych spodni. Zamiast tego wszyscy uczniowie mieli okazję przyjrzeć się jego starym, szarym majtkom.
Tłum ryknął śmiechem, rozległy się tu i ówdzie oklaski i gwizdy. Lily parsknęła cichutko pod nosem, ale się nie roześmiała. Natomiast ja wpadłam w furię. Jak oni mogą?! Czemu są tacy okrutni?!
-Puść go!- rozkazała Lily
-Na rozkaz!- zawołał James, gdy tylko przestał ryczeć ze śmiechu.
Severus upadł na ziemię, poderwał się, poprawiając szatę i natychmiast zaatakował. Ale Syriusz był, jak zwykle, szybszy:
-Petrificus totalus- rzucił niedbale i Sev znowu leż na ziemi, sztywny, niczym płyta nagrobna. Lily zaklęła cicho pod nosem i wrzasnęła:
-ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU!
-Różdżka…- wetknęłam jej moją różdżkę do ręki. Niech się rozprawi z tymi katami.
Black i James chyba zauważyli powagę sytuacji. Na pewno nie chcieli walczyć z Lily o Severusa.
-Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę…- rzekł ostrożnie James
-To cofnij swoje zaklęcie!- rozkazała dobitnie
James westchnął zrezygnowany i odczarował Seva
-Bardzo proszę- zwrócił się ponownie do Lily, a Severus za nim powoli gramolił się z ziemi- Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie- powiedział do Seva.
-Nie potrzebuje pomocy tej małej, brudnej szlamy!
CO?! Severus… zaraz, to się nie mogło zdarzyć…
Szybko zerknęłam na Lily. Jej twarz nie wyrażała zaskoczenia, ale zaczęła szybko mrugać oczyma, nie wierząc własnym uszom.
-Świetnie- rzekła w końcu- W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.
To było najgorsze, co mogła teraz powiedzieć.
-Przeproś ją!- to wściekły James celował różdżką w stronę Severusa
-Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał!- krzyknęła ze złością Lily. Była bardzo rozdrażniona- Jesteś taki sam, jak on…- dodała z pewnym bólem
-Co? Ja NIGDY bym cię nie nazwał… sama wiesz, jak!
Ale Lily była tak rozsierdzona, że nie panowała nad sobą:
-Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz. Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim, napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
Odwróciła się furiacko, cisnęła w moją stronę trzymaną różdżką i odeszła, zostawiając mnie, oraz zrezygnowanego i dotkniętego Jamesa.
-Evans! Hej, EVANS!
Nic to nie dało. Zrobił więc obojętną minę i spytał:
-Co jej się stało?
Syriusz ocknął się z letargu i uniósł brew
-Czytając między wierszami, powiedziałbym, że chyba uważa cię za osobę nieco próżną- mruknął.
-Świetnie. Znakomicie…- warknął James, a żeby się wyżyć, wylewitował Seva z powrotem do góry nogami. Ruszyłam szybko ku nim, by położyć temu kres
-Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi?- spytał obojętnie
Podeszłam do Huncwotów, mruknęłam „Liberacorpus” i Sev był z powrotem na trawie.
-Idź, i ją przeproś, no przecież…- syknęłam, a potem zwróciłam się do Jamesa- Rogacz, jesteś osioł.
James zrobił nadętą minę.
-Nie rób tego nigdy więcej, jeśli chcesz mieć we mnie przyjaciela- zagroziłam- Tym bardziej powinieneś się powstrzymać ze względu na Lily! Dlaczego znowu go zaatakowaliście?!
-Bo nam się nudziło!- warknął James wojowniczo
-Macie sumy, halo! Mogliście się pouczyć, popytać nawzajem, powtórzyć przed…
-A po co?- żachnął się Syriusz- To nudy i nie potrzebujemy tego z Rogaczem…
-Nie wciskaj mi kitów!- warknęłam groźnie na Blacka, a ten aż się skulił w sobie- Uważacie się za herosów, ale jesteście zerami!
Black zmarszczył brwi i łypnął na mnie z góry:
-Tylko znowu nie zaczynaj!- szczeknął ostrzegawczo
-Wcale nie mam zamiaru- zawołałam ze złością i odwróciłam się na pięcie, by dogonić Severusa. Oj, teraz trzeba będzie ich dłuuuugo godzić…
Nie mogłam go nigdzie znaleźć, więc ruszyłam zrezygnowana do Pokoju, by przygotować się do praktyki z obrony przed czarną magią.
Tam spotkałam Severusa, sterczał pod portretem Grubej Damy
-Zawołasz Lily?- miauknął żałośnie na powitanie
-Dobra, jak ją znajdę… Ale wątpię, żeby zechciała tu przychodzić do ciebie…- odparłam smutno i, wbrew sobie, poczułam w środku jakąś niesamowitą i ohydną radość i satysfakcję.
-Powiedz jej, że jeśli do mnie nie zejdzie, to… To mam zamiar tu koczować… Muszę z nią porozmawiać, wyznać jej wszystko… Ja naprawdę nie chciałem, byłem zaszczuty…
-Nie tłumacz się mnie, ale Lily.- położyłam mu dłoń na ramieniu, dodając otuchy- Postaram się z nią jakoś pogadać… Póki co, mamy egzamin z obrony… Miłej nauki…
I weszłam do Salonu, czując na plecach jego zrozpaczony wzrok…
Komentarze:
Bellatrix....xDD Sobota, 11 Lipca, 2009, 21:13
Naprawde super!!
Tak sobie myślałam, gdyby w następnym wpisie było coś o Syriuszu i Mary Ann, jak się kłócą, czy coś takiego, byłoby naprawde fajnie!!
Uwielbiam czytać ten pamiętnik!