-WSTAWAJ! LECIMY DO NOWEJ ZELANDII!
Ryk rozentuzjazmowanego Remusa rozwiał ostatecznie mój sen, w którym płynęłam i podgryzały mnie krokodyle.
Wydałam zaspane fuknięcie. Jakoś wcale mi się nie chciało. Wolałam tak leżeć i spać w nieskończoność…
Remus wypadł z pokoju, a ja zebrałam swe poobijane odnóża z łóżka. Zerknęłam na zegarek, który dostałam na dwunaste urodziny, a który obecnie spoczywał na biurku. Co?!... Dopiero czwarta nad ranem?! Faktycznie, za oknem było jeszcze dosyć ciemno.
Z niezbyt dużą przytomnością wciągnęłam na siebie moje jasne dzwony, biało-zieloną, luźną koszulę z płótna i trampki.
Mierzwiąc loczki porozsypywane na głowie i ramionach wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach za regał do biblioteki, omal po drodze nie zaliczając gleby.
W kuchni już siedział Remus i mama w szlafroku, z potarganymi, marchewkowymi falami na głowie. Wyglądała nieco nieprzytomnie.
Remus pochłaniał naleśniki i był tak rześki, że aż zrobiło się gęsto. Przeżułam moją porcję powoli.
-Lily powinna być lada chwila!- stwierdził mój brat jakoś zbyt krzykliwie. W każdym razie coś nieprzyjemnie zdrętwiało w moim mózgu.
-A gdzie wyleci?- zachrypiałam z trudem.
-Chyba w głównym salonie.
Po śniadaniu pożegnaliśmy się z mamą, która wróciła do łóżka i usiedliśmy w salonie. Zwinęłam się w kłębek na jednym z foteli i próbowałam usnąć. Miękki sen powoli przychodził…
Jednak nie dane było mi usnąć, bo oto rozległ się łoskot i z kominka wypadła ruda postać.
-Hej!- przywitała nieco osowiałego Remusa.
-To co? Lecimy do Jamesa?- zerwał się na równe nogi.
Wkroczyłam do kominka pierwsza i już po chwili leżałam na dywanie, przed kominkiem a nade mną pochylała się roześmiana twarz Rogacza. Pomógł mi wstać, zaraz po mnie na dywan wyleciała Lily, a po niej Remus.
Na jednym z foteli siedział Peter i spał w najlepsze.
-Naradzamy się, jak rozparcelować bilety.- oznajmił Rogaś.
-Właśnie widzę…- i wskazałam na Peta.
James podszedł wolno do potencjalnej ofiary i bezceremonialnie zawył w jej ucho:
-DO BRONI, RODACY!!!
Peter podskoczył o kilka cali.
-No więc… Siadajcie!... Dwie osoby są ze mną i z moim tatą, a dwie z Syriuszem i jego tatą. Właśnie się kłóciliśmy z Glizdkiem.
-A w czym problem?- spytał Remus.
-Z ojcem Syriusza może być nieco… No wiecie, mój tato jest super!- zakończył dziarsko.
-Czyli będziemy rozdzieleni?- zdziwiła się Lily
-Tak, ale nie non stop. Będziemy się odwiedzać. I na trybunach siedzimy obok siebie. Ale teraz dwójka z was musi lecieć do Łapki i od niego podróżować. To kto ma ochotę?
Cisza.
-Przewidziałem to. Dlatego przygotowałem losy…
-Spora przytomność umysłu.- pochwaliłam- Wiesz, że Lily nie powinna tam lecieć? Ojciec Syriusza ma fioła na punkcie czystej krwi.
Lily spojrzała na mnie z przerażeniem.
-To co?- James udał trochę zmartwionego, ale w oczach dostrzegłam błysk tryumfu- Evans zostaje ze mną?
-Ale z Meg.- szybko wtrąciła
-A nie powinniśmy podzielić dziewczyn? Tak byłoby ciekawie…- zaproponował Remus. Wyczułam, że chce być ze mną.
-A może zostanę jednak z Lily?- zasugerowałam. Niezbyt mi się podobała perspektywa spania z Syriuszem pod jednym dachem. Jeszcze się pokłócimy. A tym bardziej nie chcę być tam z jego wymuskanym ojcem.
-Losujemy!- zadecydował James, bo koniecznie chciał wykorzystać swoje losy- Wyrzucam Evans…- i z mściwą satysfakcją podarł ją na pół.
Lily posłała mi nieszczęśliwą miną, gdy zgromadziłam się razem z chłopami wokół cylindra, w którym grzebał już Rogaś. Po chwili wyciągnął kawałek pergaminu.
-Teraz losujemy, kto poleci do Łapy, a będzie to…
Rozwinął i przeczytał:
-Meggie. No cóż, tak widocznie miało być.
Ja i Lily wymieniłyśmy zawiedzione spojrzenia. Ale głupio wyszło!
-A teraz losuję osobę, która zostanie tu! A będzie to…
Włożył rękę do cylindra.
-Uwaga… werble, tam tararam tam tam…
Wyciągnął w pełnej napięcia ciszy i przeczytał:
-Luniaczek. Czyli Glizduś i Meggie lecą do Łapki.
Tym razem wymieniłam smutne spojrzenia z Remusem. Chcąc nie chcąc weszłam do kominka i powiedziałam:
-Grimmauld Place12.
Wyleciałam odpowiednim rusztem, tym razem na kamienną posadzkę w kuchni Syriusza.
Ten siedział przy stole i męczył owsiankę, ale tak go przestraszyłam, że się zachłysnął i prawie wciągnął łyżkę do środka.
-O rany, to już…?
Wstałam szybko, by nie ugodziło we mnie cielsko Peta, który zresztą zaraz wypadł za mną.
-A więc jesteście gotowi?- spytał Syriusz
-Tak.- kiwnął Glizdogon- Już się podzieliliśmy.
-Dobra, chodźcie.
Poszliśmy do salonu, tak, jak w ferie wielkanocne. Tam już siedział pan Black ze swoim młodszym synem Regulusem.
Ojciec Łapy był podobny do niego, chociaż nie tak przystojny. I miał krótkie włosy. Lecz chłód na twarzy i wyniosłość była ta sama.
-To jest Mary Ann Lupin oraz Peter Pettigrew.- odezwał się sztywno Syriusz.
Oczy jego ojca zwęziły się.
-Lupin? To z tego podupadłego rodu szlacheckiego?
-Tak- odparłam, przełykając ślinę.
Lustrował mnie jeszcze uważnie przez chwilę, po czym podniósł się z kanapy, a za nim młody Black.
-Będziemy podróżować z rodziną mojego szwagra…
Syriusz poruszył się niespokojnie.
-…oraz z zacną rodziną Malfoy.
Tym razem ja podskoczyłam dziwnie.
Wyszliśmy na ciemny dwór. Świeciły się tu jedynie latarnie uliczne.
-Złapcie się siebie nawzajem, dokonam teleportacji łącznej.
Wykonaliśmy polecenie, a ojciec Syriusza obrócił się w miejscu.
To było bardzo dziwne uczucie. Jakby wepchnęli mnie do gumowej rury i nie mogłabym oddychać. Znaleźliśmy się w jakimś dziwnym miejscu, mianowicie na leśnej polanie.
-Gdzie my jesteśmy?- szepnęłam do Syriusza, ale nie raczył odpowiedzieć. Stała przed nami grupka ludzi w liczbie czterech osób. Dostrzegłam starsze od nas Narcyzę i Bellatriks. A więc to jest ta rodzina szwagra…
Dorośli wymienili między sobą grzecznościowe zwroty, ale dziewczyny nie raczyły podejść.
-Twój starszy syn wygląda bardzo obiecująco, Orionie.- zwróciła się do pana Black kobieta.
-Cóż, Druello, jeszcze żeby zadawał się z odpowiednimi ludźmi…- wycedził i zmierzył go krytycznym spojrzeniem od góry do dołu.
Tym czasem Bellatriks usiłowała zmiażdżyć mnie spojrzeniem, ale ja wlepiłam wzrok w trampki.
-A to kto?- usłyszałam.
-Przyjaciele syna, Peter Pettigrew i Mary Ann Lupin…
-Naprawdę? Lupin? Cóż, żal takiej rodziny…- skwitowała kobieta, obserwując mnie z lekką pogardą zmieszaną z zawodem, po czym zwróciła się do męża- A gdzie Malfoyowie?
Jak na komendę pojawiło się dwóch mężczyzn. W jednym, młodszym, rozpoznałam Lucjusza.
-A więc ruszajmy!- zadecydował pan Black- Jest już Abraxas i Lucjusz.
Abraxas? Niedoszły mąż mojej mamy… Aż zmroziło mnie, gdy to sobie uświadomiłam.
Wszyscy dorośli poczęli rozmawiać ze sobą, Bellatriks trzymała się ich blisko, tak samo Regulus. Natomiast Lucjusz i Narcyza szli trochę przed nimi, rozmawiając półgłosem. Ja i chłopcy szliśmy na samym końcu. Syriusz widząc moją minę, złapał mnie za rękę, pragnąc dodać otuchy i uśmiechnął się.
-Nie przejmuj się! Nie będziemy z nimi cały czas! Rozchmurz się Mary Ann, są Mistrzostwa!
Odparłam mu bladym uśmiechem.
Po jakichś trzech godzinach drogi, kiedy to Syriusz i Peter naradzali się, jakby tu przypalić spodnie Rega z tyłu (co było ich ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu, przynajmniej, dopóki mieli pod ręką jakiegoś Ślizgona), doszliśmy do niewielkiego pagórka.
-Myślę, że jesteśmy w komplecie. To chyba wszyscy?
Dorośli wyrazili zdanie, iż owszem.
-W takim razie trzeba poszukać świstoklika…- zadecydowała Druella Black.
-Świstoklik?- szepnęłam z przerażeniem, a Syriusz kiwnął głową potakująco.
-Takie coś starego, co leży… Może być puszka, but… Jakiś śmieć. I nie podnoś tego! Chodź, pomogę ci szukać.
„Dziwne” przeszło mi przez myśl, gdy obszukiwaliśmy pobliską kępkę traw.
W końcu świstoklika odnalazł Regulus, a okazało się, iż była to butelka po tanim winie.
-Teraz musimy jej dotknąć.- instruował mnie Łapa półgębkiem.
Każdy dotknął w jakimś miejscu butelki. Po jakiejś minucie stania w okręgu (co musiało wyglądać nader komicznie) przedmiot rozjarzył się błękitnym blaskiem, po czym niespodziewanie wchłonął naszą grupę w jakąś dziwną przestrzeń. Moja ręka przywarła płasko do rozgrzanego, ciemnozielonego szkła, włosy Łapy, którego głowa stykała się z moją głową, łaskotały mnie w policzek…
Wylądowaliśmy twardo na trawie. Szybko usiadłam, by się rozejrzeć.
Dorośli chyba często podróżowali świstoklikiem, bo stali na nogach. Tak samo ich dzieci, jedynie ja i Peter leżeliśmy.
-No, a oto Nowa Zelandia.- stwierdził niskim głosem Abraxas Malfoy.
Stwierdziłam, że było tu nieco zimniej, niż obecnie w Anglii. A potem przypomniałam sobie, że przecież u nich jest zima. Sama tu kiedyś mieszkałam, gdy rodzice przeprowadzali się z miejsca na miejsce.
Równina, na której staliśmy, była niesamowita. Miękka trawa, błękitne niebo… Na horyzoncie rysowały się pasma gór, ośnieżonych na samym czubku.
Dorośli, rozmawiając ze sobą beztrosko, ruszyli w kierunku przez siebie wyznaczonym, a my podążyliśmy za nimi.
Nagle naszym oczom ukazał się tak szokujący widok, że aż dech zaparło. Bowiem doszliśmy na skraj monstrualnych rozmiarów depresji, a w niej… Na początku myślałam, że to jakieś ogromne mrowisko, ale to byli ludzie. Tysiące ludzi, poruszających się po swoich utartych szlakach, wymijających namioty, które porozstawiali. Doprawdy, widok z góry był niesamowity.
Znowu dokonaliśmy teleportacji, by po chwili znaleźć się na dole. Gdy tylko wkroczyliśmy do obozu, podszedł do nas czarodziej w czerwonej pelerynie.
-Państwo Black z córkami, jak miło państwa widzieć…- ukłonił się nisko, a Blackowie popatrzyli nań z wyższością.
-Zapisuję… Dalej mamy panów Malfoy, oraz pana Black z synami, Mary Ann Lupin i Peterem Pettigrew. Doskonale, to wszyscy! Zapraszam do…
Zerknął w jakąś okropnie długą rozpiskę.
-Sektor H, dla ważnych osobistości. Tam mogą państwo rozłożyć swe rzeczy i odpocząć przed widowiskiem. Jak tylko…
-Dobrze, jestem już zmęczona!- warknęła kwaśno pani Black i szybko ruszyła w odpowiednią stronę, potrącając niechcący człowieka. Wszyscy poszliśmy za nią.
Tłok był niesamowity. Namioty stały, jeden przy drugim, a właściciele kotwasili się w ich pobliżu.
-No nie, na takie widowiska powinni jeździć jedynie cywilizowani ludzie!- jęknęła pani Black, odpychając na bok jakąś kobietę.
Nieznośny, jednocześnie radosny hałas i zamęt w pełni uświadomiły mi, że są wakacje, że szykuje się wspaniała zabawa i widowisko. Oglądałam zaintrygowana namioty. Niektóre były zwykłe, ale inne ewidentnie nosiły oznaki, że dany właściciel jest za którąś z drużyn.
-A tak właściwie to kto z kim gra?- spytałam Syriusza, bo Peter szedł jakieś dziesięć stóp przed nami.
-Rumunia z Grecją. Patrz…
Chwycił mnie za łokieć, bym się zatrzymała. Wskazał na jeden z namiotów. Był cały niebieski w czerwone napisy po rumuńsku.
-To strefa kibiców rumuńskiej drużyny. Podejrzewam, że zaraz wdepniemy w tą drugą strefę. Mam nadzieję, że się nie pozabijają nawzajem…
Wytrzeszczyłam oczy.
-No co?- wzruszył ramionami.- W siedemdziesiątym roku, gdy miałem dziesięć lat, tak właśnie było. Jakieś straszliwe zamieszki, szarpanina, ofiary śmiertelne…
-A kto z kim grał?- spytałam.
-Niemcy z Polską.- mruknął i wydał drwiące parsknięcie.
Ruszyliśmy przed siebie i po chwili znaleźliśmy się w strefie kibiców Grecji. Ich namioty płonęły, niczym pochodnie, ale byłam pewna, że to tylko czary. Zresztą, ogień miał inną barwę, był niebiesko-biały.
-A konkretnie Zachodnie Niemcy.- stwierdził- Tamten mecz był rewelacyjny, Wroński złapał znicza, bo wykonał swój sławetny Zwód… Leipzig zarył w murawę.
Ale go nie słuchałam.
-Gdzie są dorośli?- spytałam nagle, gdyż spostrzegłam, że wszyscy znajomi wsiąkli w tłum, jak kamfora. Ja i Syriusz staliśmy całkowicie sami między płonącymi namiotami.
-No to fajnie.- stwierdził, po czym parsknął zupełnie nieśmiesznym śmiechem.
-To co teraz robimy?- spytałam go ze strachem
-Jak to co? Idziemy dalej!- wzruszył ramionami- W końcu ich znajdziemy…
Podszedł do jakiejś ciemnej kobiety.
-Czy wie może pani, gdzie jest sektor H?
Wymamrotała coś w obcym języku i szybko się oddaliła. Syriusz jeszcze wlepiał w nią dziwne spojrzenie, po czym usiadł na jakimś pieńku, widocznie niczyim. Wsparł łokcie na udach i ukrył częściowo twarz w dłoniach, wydając raz po raz westchnięcie. Przysiadłam się do niego, bo zrobił mi miejsce na połowie pieńka i poklepałam go po ramieniu.
-Nie martw się. Dowiemy się, gdzie ten sektor jest. Musimy tylko znaleźć informację, co TO jest za sektor.
Wskazałam na ziemię.
-Popatrz na to z innej strony. Możemy sami pochodzić po tym miejscu, nie mamy towarzystwa w postaci twej rodziny.
Zorientowałam się, że zabrzmiało to niezbyt miło, więc speszyłam się i chciałam naprawić gafę. Jednak Syriusz parsknął i spojrzał na mnie przez ramię z rozbawieniem. Chyba się nie obraził.
-No, masz rację. Całkiem fajnie, że tak…
-Przepraszam, mówisz angielski?- usłyszałam nade mną. Zerknęłam w górę.
Stał tam jakiś chłopak. Miał ciemną karnację i meszek pod nosem oraz szeroki uśmiech. Ukucnął przede mną.
-Eee…- wyrwało mi się
-Masz niesamowity włos, wiesz?- powiedział dość wysokim głosem. Zerkał na mnie z dzikim zaintrygowaniem. Syriusz poruszył się dziwnie obok mnie.
-Tak?- zachichotałam nerwowo i machinalnie przejechałam dłonią po marchewkowo-czarnych loczkach.
-Jak ci na imię?
-Mary Ann…- wykrztusiłam. Doprawdy, nie podobał mi się jego wzrok. Ogólnie, cała twarz mnie irytowała.
-A ja jestem Christian.
-Aha.- odparłam, bo nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.- A skąd jesteś?- spytałam, bo chciałam być miła.
-Z Włoch jestem. I mam dziewięćdziesiąt lat. A ty?
-Widać…- usłyszałam pomruk Syriusza, zanim nie spytałam ze zdziwieniem:
-Dziewięćdziesiąt?
-Och, przepraszam cię. Dziewiętnaście.
Zaśmiał się nieco zniewieściałym śmiechem, że tak łagodnie ujmę. Wlepiał we mnie zachwycone spojrzenie, a ja, nie wiem czemu, skuliłam się blisko lewego boku Syriusza, którego właściciel wydał mi się nagle bardzo sympatyczny i swojski. Słyszałam już, jak Łapa wyłamuje sobie palce z donośnym trzaskiem, tym razem Christian brnął dalej:
-A który sektor jest twój? Może cię odwiedzę?
-Ona nie życzy sobie…- warknął Czarny, ale nie skończył.
-ŁAPA!!!
Oto przed nami stali Remus, Lily, James oczywiście i jego tata.
-Romantyczny spacerek?- parsknął James.
-Witajcie, Syriuszu i Mary Ann!- przywitał nas pan Potter- A gdzie reszta?
-Zgubiliśmy się.- powiedziałam z ulgą, mogąc wreszcie skupić się na nich, a nie na natrętnym obcokrajowcu. Szybko wstaliśmy z pieńka i poszliśmy razem w stronę sektora H, jak przypuszczam.
-Do widzenia, Marianno!- usłyszałam za sobą krzyk Christiana.
-Wkurzający dupek!- warknął Syriusz do mnie.
-Chciał być miły…- wzruszyłam ramionami.
-Miły?!- zawołał piskliwie Syriusz- Tak wyrywać laskę, ja bym się nie dał na twoim miejscu…
-A co miałam mu powiedzieć? Fuknąć, żeby zjeżdżał?!
-Na przykład!
James przyglądał się tej wymianie zdań z widoczną uciechą, a Lily i Remus pytająco.
-Dobra, zostawmy temat Christiana.- i żeby Syriusz się już nie boczył, zaproponowałam- Może opowiesz mi o tym Zwodzie Jakmutam… Wrońskiego…
Z niechętną, obrażoną miną zmienił temat, za chwilę jednak odzyskał humor.
Doszliśmy wreszcie do sektora H. Pan Potter miejsce na namiot miał prawie na drugim końcu, więc ja i Syriusz udaliśmy się na poszukiwanie namiotu Blacków. W końcu dostrzegliśmy jakiś niesamowity, ciemnofioletowy pałac, a ja miałam nieodparte wrażenie, że właśnie to jest nasz namiot.
-To tu.- mruknął z zażenowaniem Syriusz, potwierdzając te przypuszczenia. Weszliśmy do środka.
Pałac wewnątrz był o wiele większy, niż z zewnątrz. Wszystko dosłownie raziło w oczy. To dziwne, że Blackowie nawet w namiocie muszą mieć, jak królowie. Właśnie podszedł do nas ojciec Syriusza, za nim powiewała czarna peleryna. Miał nieco zatroskaną minę, ale nie do końca.
-Gdzie byłeś?
-Zgubiliśmy się.- wyjaśnił ojcu.
-Dobrze, że jesteście z powrotem. Nie chciałbym, by stało się coś złego tobie, albo twoim przyjaciołom.
Zmierzył mnie nieco chłodnym spojrzeniem.
-No cóż…- zwrócił się do mnie- Mamy tu dwa piętra. Czy nie przeszkadza ci spanie z kolegami?
-Raczej nie…
-Bo jak nie, to damy ci jedno piętro, a nasza czwórka będzie spać na drugim.
-Nie, ja, Mary Ann i Peter możemy spać razem!- szybko wtrącił Łapa- Prawda?
Zerknął na mnie niepewnie.
-No pewnie!- kiwnęłam.
Ojciec Syriusza odszedł, a ja i Czarny poszliśmy na piętro. Tu było również bardzo bogato. Syriusz padł na jedną z pryczy i wydał z siebie odgłos totalnego zmęczenia-coś pomiędzy westchnięciem a krzykiem. Położyłam się na pryczy obok, a towarzysz zaczął mi opowiadać różne rzeczy na temat Quiddicha. Widać, że go to pasjonowało.
-…naprawdę, to będzie niesamowity mecz! Dwie najlepsze drużyny na świecie! Meczyki w szkole mogą się schować! Tu zawodnicy są tak szybcy, że niekiedy ich nie widzisz! Mają najnowsze miotły… I każdy kraj przywozi swe maskotki, czyli charakterystyczne stworzenia. Ciekawe, co przywiozą Grecy… Słyszałem, że gryfy. A Rumunia zapewne ma smoki.
-Smoki?- wytrzeszczyłam oczy. Smoki na stadionie?
-Taak. Wyszkolone smoki. W Rumunii jest ich największa kolonia na świecie. Zapewne przywiozą ciemnozielonego Długoroga Rumuńskiego.
Wlepił oczy w sufit i założył dłonie za głowę.
-Założyłem się z Jamesem, że wygrają Rumuni. On twierdzi, że Grecy, uwielbia ich szukającego Dalopulosa… Mnie się podoba Jovanescu, rumuński ścigający, wbija multum goli.
-O co się założyliście?
Syriusz parsknął.
-Ten, kto przegra, musi pocałować Glizdka.
-Że co?- bo oto przyszedł Peter i spojrzał z popłochem na kumpla.
-Nic, skarbie!- zawołał Syriusz i przymknął jedno oko, a drugim łypał na Glizdogona.- Byłeś u reszty?
-Tak. Mają fajny namiot, zresztą, ten także jest wypasiony. Tamten jest z herbem Gryffindora i ma takie kolory. Chyba cała rodzina jest bardzo Gryfońska.
-I co robią?
-Lily grała z Remusem w szachy, ale obecnie zastąpił go James, jak wychodziłem. Remus skulił się w jakimś kącie i coś pisał.
-Pisał?- ożywił się Syriusz- Co?
-Pamiętnik. Tak mi powiedział.
Łapa odgiął się na łóżku i ryknął rubasznym śmiechem.
-Remusik pisuje pamiętniczki!!! Ale jaja… Ty, Glizdogon, może mu…
Nie dokończył, zerknął na mnie znacząco.
-Jak chcecie mu go odebrać i przeczytać, to go w porę ostrzegę! To na razie!
Szybko ruszyłam do drzwi, ale Syriusz złapał mnie wpół i odciągnął z dzikim rechotem.
-A gdzie waćpanna się wybiera?! W życiu cię tam nie puścimy! Zapomnij! To będzie pasjonująca lektura!
-Nie!!- pisnęłam, jednocześnie zwijając się ze śmiechu i próbując wyrwać się z żelaznego uścisku Czarnego.
-Glizduś, pomóż mi!- zawołał Syriusz, ale ten nie wyraził entuzjazmu.
-Puszczaj, wariacie!- zacisnęłam palce na jego skórzanej kurtce, próbując się od niego oderwać. Gdy to nie wyszło, połaskotałam go w brzuch. Zwinął się, a ja w tym czasie wypadłam z pokoju, potem zbiegłam po schodach. Ledwo to zrobiłam, Czarny dobiegł do schodów i zjechał na sam dół po poręczy, wrzeszcząc dziko z uciechy.
Ja jednak już byłam przy wyjściu i wybiegłam na dwór. Kluczyłam między namiotami, szukając właściwego i czując, że Syriusz jest tuż tuż za mną.
Jeden ze wspaniałych namiotów w naszej strefie dla VIP-ów był bardzo progryfoński. Wpadłam do niego. Na szczęście Remus wciąż trzymał ciemnozieloną książeczkę w dłoniach.
-Remus, oni chcą…- ale w tym momencie Czarny wleciał jak burza do środka i staranował mnie. Przewróciliśmy się razem na ciemnoczerwony dywan, a ja nie mogłam wydobyć tchu, szczególnie, że zaczęliśmy się w milczeniu szamotać. Nikt nic nie powiedział, jedynie Lily wytrzeszczała oczy, gdy na nas patrzyła. Potem spytała:
-Remusie, idziesz na spacer?
Mój brat bez słowa odłożył dziennik na stół i wyszli razem z namiotu.
-Łap to, James, łap!- stęknął Syriusz.
-Co?- zdziwił się, nie do końca przytomnie.
-Pamiętnik Luniaczka, dziecinko!
-To?- wskazał na dziennik i ruszył ku niemu.
-NIE!!!- wrzasnęłam spod cielska Łapy- James, ostrzegam, nie dotykaj tego!
Znowu połaskotałam Syriusza i wykorzystując chwilowe osłabienie sił przeciwnika, odepchnęłam go i podleciałam do książeczki, zanim doszedł do niej Rogacz.
Chłopcy stanęli po dwóch stronach stołu, za którym stałam, przyciskając sekrety Remusa do piersi.
-Bądź grzeczna i oddaj nam ten dziennik.- poprosił chytrze Syriusz.
-Teraz to już go nie odbierzemy!- jęknął James, który najwyraźniej zrozumiał wartość przedmiotu.
-Bo masz za wolny zapłon, dziecko!- pokręcił głową Syriusz.- Na trzy-cztery, Rogaś…
Zbliżali się powoli.
-Trzy-cztery!
Zaatakowali z dwóch stron. Dałam nura pod stół głową naprzód w ostatnim momencie, a oni zarobili mocne zderzenie czołowe. Na ten widok wszedł tata Jamesa i jakiś koleś.
Szybko wygramoliłam się spod stołu, ale chłopcy jeszcze nie zajarzyli, co się dzieje. W każdym razie nie podnieśli się z ziemi, lecz wciąż na niej siedzieli i masowali sobie czoła.
-Wiesz, to bardzo wielkie wyrzeczenie z jego strony. W końcu bilety są dość drogie… Ale jak musi wracać… Co ty na to, Henry?- spytał ojciec Jamesa.
-Taak. No cóż, trzeba będzie mu skombinować świstoklika. Gdzie to jest?
-Wysepka Augón. Biedny Alexandrós… nie zobaczy tego meczu, a tak na niego czekał…
-No cóż, żona ważniejsza. Zajmie się pan świstoklikiem dla niego, panie Potter?
-Oczywiście. Jeśli będzie chciał transport, niech przyjdzie do mnie za kilkadziesiąt minut… Teraz muszę jeszcze dowiedzieć się o paru sprawach, które umknęły mej uwadze…
Po czym wyszedł zaaferowany z namiotu, a za nim jego gość. Minęli w drzwiach Remusa i Lily.
-Chodźcie szybko, kogoś zobaczycie!- zawołali jednocześnie, ucieszeni.
James i Syriusz wyszli za nimi, a ja, choć niechętnie, rzuciłam dziennik na kanapę.
Wyszliśmy z sektora H i szliśmy kawałek wśród nieco ubogich, zwyczajnych namiotów. Przed jednym z nich siedział… Patrick Wilder we własnej osobie. Nalewał właśnie do kilku filiżanek herbaty. Uśmiechnął się do nas, gestem zapraszając, byśmy usiedli.
-Dzień dobry, herbaty?- spytał. Długie, czarne włosy związał w kucyk, ubrany był w czarną, zgrabną szatę. Wyglądał nieco niechlujnie, szczególnie, że miał rozchełstaną koszulę i był jak zwykle nieogolony. Jednak to nie odbierało mu osobistego uroku tajemniczego włóczęgi, wręcz przeciwnie, był przystojny, jak zwykle.
-Pan przyjechał sam na Mistrzostwa?- zdziwił się James.
-Tak. Jestem zupełnie sam na tym świecie, nie mam rodziny. Ale mnie to nie przeszkadza, bynajmniej!- dodał, widząc nasze miny i roześmiał się- Lubię samotność.
Zapadła cisza, wszyscyśmy się w niego wpatrywali. Natknąć się na nauczyciela poza szkołą było bardzo dziwnie.
-Ach, nie zapytałem was… Jak wam poszły SUM-y? Szczególnie byłbym rad, jakbyście mi opowiedzieli o przedmiocie, którego was nauczałem.- uśmiechnął się łagodnie.
-Nauczał nas pan?- zdziwił się James- W czasie przeszłym? To już pana nie będzie?
-Nie, panie Potter.- westchnął- Mam bardzo ważną misję poza granicami Anglii.
-Gdzie?- spytała Lily.
-Niestety, tego nie mogę powiedzieć. Bardzo miło mi się was uczyło.- uśmiechnął się- Nie wracam do Hogwartu, przede mną bardzo ważne zadanie… Zajmie mi co najmniej kilkanaście lat… Nie wiem, czy przeżyję, więc chciałem wam podziękować za ten rok.
-Pan nie może zginąć, jest pan za młody! Ile ma pan lat?- dopytywał się James.
Wilder się zaśmiał.
-A na ile wyglądam? No cóż, jestem niewiele od was starszy.
-Pan ma dziewiętnaście lat!- stwierdził James.
-Nieprawda, bo dwadzieścia pięć!- krzyknął Remus.
-A ja myślę, że dwadzieścia jeden.- zawołał Syriusz.
Wilder uśmiechał się, a potem nieco spoważniał.
-Pan Lupin był najbliżej, bo mam dwadzieścia cztery. Tylko osiem lat różnicy.
Zachichotałam w duchu, bo mnie zawsze Wilder przypominał trzydziestolatka. Może to przez jego dojrzałą twarz?
-Pan wygląda jeszcze tak młodo, nie może pan zginąć!- stwierdziłam
-Panno Lupin, śmierć może przyjść każdego dnia, często prędzej dotyka młodego, niż starego.- uśmiechnął się blado- Więc dlaczego miałaby mnie oszczędzić?
-Pan nie zginie. Nie. Zna pan za dużo zaklęć, by być w niebezpieczeństwie.- uparł się James.
-A komu w takim razie pan przepisze cały swój majątek i nieruchomości?- zainteresowała się Lily- Skoro pan nikogo nie ma…
Usta mężczyzny wygięły się w uśmiechu.
-Panno Evans, ten namiot, jego zawartość, kilka sztuk ubrań, książek, różdżka i niewielkie konto w Gringotcie-to wszystko, co posiadam. Nie jestem bogaty, nocuję sobie w namiocie, przenosząc się z miejsca na miejsce…
-Co?!- zdziwił się Syriusz- Ty, Rogaś, to jest pomysł!
-Owszem, to bardzo wygodne.- przytaknął Wilder- No cóż, miło było mi was gościć, ale niestety muszę jeszcze znaleźć pewnego osobnika…
-Do widzenia!- rozległ się zgodny pomruk, a ja dodałam:
-Powodzenia!
Oddaliliśmy się od namiotu Patricka Wildera, prawdopodobnie zerkając na niego ostatni raz. Ja jednak miałam niejasne przeczucie, że kilka razy nasze drogi się skrzyżują…
-Hej, Marianno!
Przed nami wyrósł znikąd Christian, szczerząc zęby we wdzięcznym uśmiechu.
-Ech, witaj, Christian!- wyrwało mi się.
-Przeszłabyś się ze mną na spacer? Pogoda piękna! Opowiedz mnie o swojej kraju. Idź!
Chwycił mnie za rękę i począł ciągnąć ku sobie. Potem objął mnie w pasie. Czułam się okropnie.
Na szczęście zauważył to James.
-Gdzie odchodzisz z Marianną?- spytał wojowniczo.
Włoch zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.
-Na spacerowanie!- odparł.
-A…- przewrócił oczami, myśląc nad dalszym ciągiem.- A pytałeś o pozwolenie jej ee… chłopaka? On jest groźny i bardzo agresywny…
Nie wiedzieć czemu, Christian uznał, że to Syriusz jest moim chłopakiem, bo zerknął na niego nieco płochliwie. Może dlatego, że razem siedzieliśmy na tamtym pieńku? A może, ponieważ Syriusz miał zaciśnięte pięści i szczęki, które drgały w niekontrolowany sposób. Naprawdę go nie trawił.
-Mogę się przejść z nią?- spytał grzecznie Włoch.
James dał Łapie sójkę w bok, a Syriusz lekko się wzdrygnął.
-Jasne, że nie możesz! Zostaw moją dziewczynę w spokoju!- chyba postanowił grać swoją rolę. Po chwili splótł ręce na piersiach i burknął urażonym tonem- Nie będę się z nikim nią dzielił!
Zdjął skórzaną kurtkę i podkasał rękawy białego golfa, którego miał pod spodem. Stanął w pozycji gotowej do walki.
-Ja nie wiedział, żeś ty zajęta. No cóż, szczęściarz…- Christianowi ewidentnie opadł humor i zerknął na Syriusza spode łba.- Do widzenia! Żegnaj, Marianno!
-No wiecie!- prychnęłam.- Tak go oszukiwać!
-Przynajmniej się odczepił!- mruknął Czarny.
Spacerowaliśmy jeszcze kilkadziesiąt minut po różnych sektorach, natykając się na znajome twarze ze szkoły.
-Za siedem godzin mamy mecz!- cieszył się Rogaś, zerkając na zegarek- O szóstej.
-Chyba zaraz uwiecznię tą chwilę w mym dzienniku!- mruknął Remus, a ja uchwyciłam spojrzenie, jakie powędrowało od Jamesa do Syriusza. Widocznie zapomnieli o pamiętniku.
-Ekhem, ja już chyba wrócę do namiotu…- powiedział powoli Rogaś.
-Ja również, jestem nieco głodny…- stwierdził Syriusz, oboje zaczęli się cofać wolno.
-A ja umieram z głodu!- wykrzyknęłam i rzuciłam się pędem ku sektorowi H. Za mną pędzili chłopcy, przeskakując i przewracając ludziom garnki z wodą, które stały przed namiotami.
Dopadłam do namiotu Potterów niemalże ramię w ramię z Huncwotami. Szybko rozejrzeli się za książeczką, po czym zauważyli ją leżącą na środku stołu. Wszyscyśmy się ku niej rzucili w plątaninie nóg i odnóży i złapaliśmy ją w jednym momencie. Każdy ciągnął w swoją stronę z najwyższym wysiłkiem. Wydała mi się o wiele cieńsza, niż przedtem, mogłaby się łatwo rozwalić.
-Puszczaj!- wydyszał James do mnie.
-To ty puszczaj!!!
Na tą scenę weszli Remus i Lily, a za nimi Glizdogon, który najwyraźniej już odespał noc i przyszedł nas odwiedzić. Wszyscy wytrzeszczyli gały. Remus błyskawicznie zorientował się, co jest grane, wrzasnął gniewne „Hej!” i podleciał błyskiem do nas.
-Peter, pomóż!- krzyknął błagalnie, a Glizduś, jak na komendę, podbiegł, by chwycić dziennik. Teraz aż pięć osób ciągnęło za książeczkę z różnych stron.
Nagle Lily wrzasnęła:
-Puśćcie to! To nie jest dziennik Remusa!
Podbiegła do niego, schwyciła go w pasie i poczęła odciągać od kręgu wtajemniczonych.
-Uch, a czyj!?- wysapał z trudem Syriusz. Machinalnie zerknęłam na kanapę, nie wypuszczając książeczki z rąk. Dziennik Remusa leżał niewinnie obok poduszki. Co?...
-To jest…!- krzyknęła Lily, ale nie zdążyła dokończyć, bowiem książka rozjarzyła się niebieskim światłem, wciągając wszystkich nas w inną przestrzeń…
Po chwili wylądowaliśmy. Ale gdzie?...
Komentarze:
parszywek Wtorek, 13 Października, 2009, 21:59
hurrrra!!!! nareszcie można dodawać komentarze xD mam nadzieje, że pomimo tego utrudnienia wkrótce wstawisz nową notkę.. Co do tej to czytałam ją dość dawno i nie pamiętam dokładnie co mi się podobało a co nie.. fajny był ten motyw z tym podrywem i ratunkiem od super-joł Syriusza pozdro 600:**
parszywy Niedziela, 18 Października, 2009, 14:08
Czekam niecierpliwie na następną notke.. co to ma być za obiboctwo? nieróbstwo?! wałkoństwo??
Hmm... Doo, nie wiem, po prostu weszłam na panel admina, zalogowałam się, kliknęłam w to, czym się dodaje notki, skopiowałam co napisałam, poprawiłam i dodałam... I się pojawiło. Może spróbuj dodać jeszcze raz? A nóż-widelec zadziała?...
Parszywy, żadne wałkoństwo, tylko jeszcze strona chwilami odmawia współpracy -.-
Odnośnie komentarza od Ciebie, Doo... Dzięki^^ Poprawił mi humor, normalnie... Nie wiem jak Ciebie, ale mnie z lekka wkurzają komentarze w stylu: "Świetna notka, kiedy następna?". Ty przynajmniej piszesz coś z sensem xd
A co do notki... To z dziennikiem Remuska zdecydowanie najlepsze. I powiedz mi, jak Ty to robisz, że jak czytam Twoje wpisy, to przeważnie rżę jak głupia, muszę przerywać w różnych momentach żeby się wybiegać, bo dostaję takiego kopa, że nie mogę usiedzieć?... Zdradź mi tę tajemnicę, o potężna xD
I powtarzam: Spróbuj jeszcze raz dodać notkę.