Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Sobota, 13 Marca, 2010, 17:08

48. Polowanie na Psią Gwiazdę.

Hej, notka się nareszcie pojawia. Nawiasem mówiąc, dokładnie dwa lata temu wstawiłam tu pierwszy odcinek. Ale ten czas leci...
Następną planuję dodać za tydzień. No, to miłej lektury.
Dedyk dla Syrci ;-)

Zimno…
Głowa dawała o sobie znać tępym bólem. Miałam wrażenie, że leżę w powietrzu, w próżni, idealnej ciemności, która mnie otaczała…
-To ona?
-Tak, najwyraźniej.
-Wygląda tak niewinnie…
-Przypomina nas!
-Weź już się nie wygłupiaj… Nie przypomina. I nie powinniśmy jej tu ściągać bez pytania.
-A ty znowu swoje…
Rozchyliłam powoli powieki. Nie widziałam prawie nic, ciemno… Może te głosy to jedynie jakieś halucynacje? Chwilę potem ukazał się zamazany obraz, nade mną majaczyły kolorowe plamy.
-Otwiera oczy! Ciekawe, czy nas widzi…
-Skoro na nas patrzy, to chyba oczywiste, że tak!
-Remus?- szepnęłam machinalnie.
-Coś mówi… Cii! Nie przeszkadzajcie, dzieci!
Obraz wyostrzył się. Usiadłam, zorientowawszy się, że siedzę w trumnie. Mój przymulony wzrok padł na twarz najbliżej: był to jakiś chłopak o jasnych, postawionych na sztorc włosach i oszołomionym spojrzeniu. Dalej stała kobieta, starsza od niego grubo. Była piękna, mimo, iż twarz znaczyły zmarszczki. Na końcu dostrzegłam jej wierną, młodszą kopię. Wydało mi się dziwnie niejasne, że już ich kiedyś widziałam.
-Jak się czujesz?- zapytała kobieta z troską w głosie.
-Dziwnie…- szepnęłam, kryjąc twarz w roztrzęsionych dłoniach. Pozwolili mi odetchnąć. Po wzięciu głębszego oddechu zakręciło mi się w głowie.
-Jak masz na imię?- zapytał chłopak z uprzejmym zainteresowaniem po chwili.
-Eee… Mam to na końcu języka!- zawołałam, czując, że pamięć ciurkiem wypływa mi uszami na zewnątrz. Jednak chwilę potem stwierdziłam z żalem- Nie wiem!
Moi towarzysze spojrzeli po sobie wymownie.
-Pomyśl, na pewno sobie przypomnisz!- zachęciła mnie młoda dziewczyna.
-Nie, już mi uciekło!
-To na pewno jedno z tych imion: Lucy, Grace, Elisabeth…
-Susan…- dorzucił chłopak.
-No, może Susan!- przytaknęła dziewczyna- Mary, Agnes…
-Deborah…
-Mary!- olśniło mnie- To imię brzmi dziwnie znajomo…
Znowu wymienili spojrzenia, chłopak poruszył się dziwacznie, a potem starsza kobieta uśmiechnęła się nieco krzywo, jakby męczył ją wyjątkowo silny skurcz.
-Więc, Mary… Witaj w naszym domu!- zaśmiała się perliście.
-Pomóc ci?- chłopak podał mi rękę i chwilę potem stałam obok niego na nogach. Rozejrzałam się z oszołomieniem.
-Gdzie ja jestem?- wyrwało mi się.
-To Norwegia.- wyjaśniła kobieta- Nie tak daleko od twojego domu, nieprawdaż?
-Mojego domu?- wymamrotałam- A wy wiecie, gdzie on jest? Bo ja tak nie do końca…
-Jak to gdzie, w Anglii! Jesteś z Anglii!
-Aha…- mruknęłam z niekłamanym zaskoczeniem- Nic sobie nie przypominam…
Zachwiałam się lekko na niesprawnych nogach. Wszystko wydawało mi się takie śmieszne i zabawne…
-Lecimy!- ucieszyła się z jakąś wrogością najstarsza kobieta.
-Matko, przecież ona musi wypocząć.- mruknął półgębkiem chłopak.
Kobieta popatrzyła na niego ze zdziwieniem, potem na mnie, a na końcu wydała warknięcie pełne frustracji.
-No dobrze!… Ale za trzy dni ruszamy! Do tej pory…
Namyśliła się, urywając w połowie, po czym szybko odeszła, zamiatając połami pięknej, starodawnej sukni. Młodsza dziewczyna westchnęła z zawodem i wyszła z pokoju, po posłaniu mi nieco wrogiego spojrzenia.
-I naprawdę nic nie pamiętasz?- podjął po chwili chłopak, gdy cisza zrobiła się już nieznośna. Oparłam się plecami o trumnę, by nie chwiało mną tak, jak obecnie. Kiwnęłam w odpowiedzi.
-Zanim się nie obudziłaś, coś powiedziałaś…- zmarszczył brwi.
-Co?
-Nie wiem… Było niewyraźnie…
Zamknęłam oczy, próbując sobie przypomnieć wspomniany moment. Nic. Pokręciłam głową.
-No trudno… Jestem Florian, Mary.- podałam mu rękę. Ujął ją w swoją i pochylił się nad nią szarmancko. Wydawało mi się to jednak sztuczne, jakby innych powitań Florian nie znał- Moja matka to Diana, pewno pozwoli ci do siebie mówić po imieniu. Siostra nazywa się Marina. Mam jeszcze brata-Jonasza, ale nie ma go w domu. Udał się na polowanie.
-Na jakie polowanie?- wytrzeszczyłam oczy.
Florian zmieszał się.
-On poluje na ludzi. I wilkołaki.
-Poluje na…- zamarłam.
-Tak. Bo my… jesteśmy wampirami.- odwrócił wzrok w bok- Ty zresztą też. No, prawie.
-Ja? Ale dlaczego?
Florian rozejrzał się czujnie.
-Chodźmy stąd. Marina tu się zaraz zjawi. Nie lubię, jak czyta w myślach… Robi to bardzo łopatologicznie.- uniósł się kilka cali nad drewnianą podłogą- Wiesz, powinnaś się trochę zregenerować. Przyniesie ci to sprawność. Po prostu połóż się w trumnie i wyłącz świadomość…- po czym wyfrunął leniwie przez drzwi. Zza framugi rozległo się- A jutro ci wszystko wytłumaczę.
Czując się nieco dziwnie, złożyłam swe ciało w trumnie, mając wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje. Nic nie pamiętam… Dlaczego? Kim jestem? Skąd się tu wzięłam?
Póki co wiedziałam, że jestem prawie wampirem, mam na imię Mary (chyba), oraz, że znajduję się w Norwegii. Gdzie cała moja przeszłość? Co się działo wcześniej? Ile mogę mieć lat?
Na żadne z tych pytań nie potrafiłam sobie odpowiedzieć. W mojej głowie powstała wielka, czarna dziura, w której znikło całe moje dotychczasowe życie. Straciłam tożsamość…

***

Idealnie białe niebo bez żadnej chmurki. Zimny powiew owiał moją twarz, rozsypując po szyi i ramionach rudo-czarne loki. Odgarnęłam je niedbale z twarzy i ponownie uniosłam głowę.
Najcichszy szmer nie mącił martwej ciszy. Wydawało mi się, że słyszę, jak kropla z wolna płynie po igiełce na pobliskiej jodle, by wkrótce spaść i wyżłobić pionowy tunel w śniegu pod nią.
Oderwałam spokojnym ruchem nitkę z półprzezroczystego, purpurowego, rozkloszowanego rękawa. Jego drugi koniec sięgał prawie moich kolan. Sukienkę ową miałam na sobie od samego początku, odkąd tylko się ocknęłam w trumnie. Była przepiękna, lecz niestety, nie mogłam się przejrzeć w lustrze, nie zobaczyłabym własnego odbicia.
Bezwiednie przejechałam dłonią po najbliższej gałązce średniego iglaka, usiłując przypomnieć sobie jakiś szczegół z życia, ale niezbyt mi to wychodziło. Głowa pulsowała tępym bólem, niezbyt dokuczliwym. Wiedziałam, że to od światła słonecznego, które, pomimo gęstej warstwy bezbarwnych chmur, zdołało ogrzać i rozjaśnić ten ponury, nieruchomy las norweski.
Poczułam, że nie jestem sama. Rozejrzałam się z trwogą dookoła, nikogo jednak nie było. Znów skupiłam wzrok na gałązce. Natychmiast ponownie odwróciłam się do tyłu z czujnością.
-Kto tu jest?- zapytałam ostrożnie. Cisza. A potem…
-Wiedziałem, że prędzej, czy później się zorientujesz!- parsknął Florian i opadł na śnieg z powietrza, w którym przed chwilą wisiał- Wampirów się nie oszuka.
-Obserwowałeś mnie!- oburzyłam się. Uśmiechnął się chytrze.
-Tylko trochę. Zachowujesz się nadzwyczaj osobliwie…
Podszedł do mnie z wolna, wciskając ręce głęboko do kieszeni garnituru, który nosił. Przyjrzałam mu się podejrzliwie.
-Jesteś taki smutny.- rzekłam pewnie, zanim nie ugryzłam się w język- Tak myślę.
Jego blade wargi wykrzywił gorzki uśmiech.
-Z czego mam się cieszyć? Chyba nie z życia, którego nie mam, nie?!
Odwrócił się i odszedł z wolna. Po chwili namysłu zaniechałam próby dogonienia go. Najwyraźniej woli zostać sam. Cóż, doskonale go rozumiem.
Ruszyłam w przeciwnym kierunku, delikatnie wodząc stuloną lekko dłonią po ośnieżonych, iglastych gałązkach. Szczypał mnie w skórę chłód śniegu, z wolna topniejącego na opuszkach.
Niebo przysłoniły ołowiane chmury, zwiastujące burzę śnieżną. Rozejrzałam się po nich ze spokojem. Kilka płatków zamrożonej wody nagły wicher podrzucił w górę z ziemi.
Rozległo się warczenie. Wyczułam jakiś nieprzyjemny smród sierści. Raptownie odwróciłam się do tyłu, dosłownie w tym samym momencie, w którym coś uderzyło mnie z prawej. Z cichym okrzykiem wylądowałam na ziemi w śniegu. Stwór z niewiarygodną prędkością zawrócił ku mnie, ujadając dziko. Odleciałam szybko w bok, uderzając ramieniem o głaz pod śniegiem. Wróg dopadł jednak do mnie szybciej, niż mogłabym przypuszczać, kierowany dziką nienawiścią. Instynktownie wystrzeliłam w powietrze, bestia podskoczyła wysoko w biegu. Ostre, obnażone kły zabarwiła moja czerwona krew…
Z oszołomieniem zerknęłam na bok, cały skąpany we krwi. Nie czułam bólu.
Na dole stwór wychodził z siebie, by sięgnąć do zawieszonej w powietrzu ofiary.
Z lasu ku stworzeniu śmignęła smuga czegoś, co poruszało się niezwykle szybko. W ułamku sekundy zaatakowało zwierzę. Rozległ się ohydny skowyt i jęk, donośne wycie zadźwięczało w mojej głowie. Stworzenie ochlapało swą krwią śnieg, kilka razy wierzgnęło konwulsyjnie, po czym zaległa martwa cisza.
Florian stał na dole, przyglądając mi się ze znużeniem. Otarł twarz, naznaczoną krwią napastnika. Delikatnie opadłam na ziemię.
-Dzięki…- wymamrotałam- Co to było?
-Wilkołak.- burknął Florian, z niesmakiem przełykając krew bestii. Wlepiłam w niego pytające spojrzenie- No tak! One są naszymi największymi wrogami. Pamiętaj, NIGDY nie lituj się nad ŻADNYM wilkołakiem. On na pewno nie zlituje się nad tobą. Sama zresztą widziałaś…
Przyjrzałam się uważnie zwłokom na śniegu. Naokoło mokrej, brudnej mieszanki sierści i stygnących mięśni rozlewała się brunatna krew, topiąc i barwiąc śnieg w jakiś makabryczny sposób. Znowu przeniosłam wzrok na chłopaka. Wlepił zimne spojrzenie w obiekt na śniegu.
-Wracajmy, nic tu po nas.- mruknął, gdy już otrząsnął się z letargu- Ale wolno. Naprawdę, nie spieszy mi się do wieży…
-Do domu?
-Nie, do wieży. Dom utraciłem już dawno temu.- spuścił swe oszołomione spojrzenie z powrotem na wilkołaka.
-Ja swój także…- szepnęłam ze smutkiem, gdy już zrównaliśmy się i ramię w ramię ruszyliśmy ku wieży. Florian przeniósł na mnie pytający, nieco współczujący wzrok.
-Naprawdę nie pamiętasz domu?
Pokręciłam przecząco głową.
-Przypuszczam, że musiałaś znać Psią Gwiazdę…- wpatrzył się w czubki ośnieżonych jodeł.
-Kogo? - zdziwiłam się.
-Psią Gwiazdę.- zerknął na mnie z ukosa- On zabił naszego ojca.
Nic, ale to nic z tego nie zrozumiałam.
-Możesz mi wyjaśnić to głębiej? Kim był wasz ojciec?
-Wampirem, jak my. Miał na imię Wiktor. Udał się na polowanie, na Wyspy Brytyjskie. Uwielbiał dreszczyk emocji i nie zważał na śmiertelne dla niego promienie słoneczne…
-Śmiertelne? Przecież my jesteśmy na zewnątrz, a nic nam się nie dzieje!
-Zależy od wampira, jak reaguje na światło słoneczne. Ojciec miał bardzo silną fotofobię, choć nie tak, jak Jonasz-jego słońce mogłoby zabić. Ojciec jeszcze potrafił wytrzymać w pochmurny dzień, co prawda z silnymi bólami, ale jednak. Moja mama też nie jest zbyt odporna, mogłaby zemdleć i naprawdę silne słońce pewnie by ja zabiło. Natomiast mnie dokucza ból i ogólne otępienie. Marinę słońce w ogóle nie rusza. Czyli widzisz, jak wiele skrajnych reakcji może wywoływać światło słoneczne… Mniejsza, wrócę do ojca… Poleciał na Wyspy, by trochę zapolować, to była jego „pasja”, czy coś takiego. W pewnym stopniu Jonasz go bardzo przypomina…
Zmarszczył brwi, dumając nad czymś usilnie, po czym podjął na nowo:
-Któregoś dnia matka wyznała, że ojciec nie żyje. Zabił go właśnie on.- wlepił wrogie spojrzenie we własne buty.
-Psia Gwiazda? Czemu myślisz, że on mógłby mnie znać?- zdziwiłam się.
-Ponieważ zabił go w trakcie, gdy ojciec cię… zabijał. Dobra, wiem jak to brzmi!- zniecierpliwił się.- Ale tęsknię za nim, mimo, że taki był…
Odwrócił wzrok. Byłam prawie pewna, że jego blade policzki zwilżyły łzy, do których nie chciał się przyznawać.
-Kiedyś było inaczej…- szepnął- Kiedyś wszyscy się kochaliśmy, mieszkaliśmy w zdrowym, normalnym amerykańskim miasteczku, mieliśmy swe plany na przyszłość…
-Florianie…- rzekłam ze współczuciem, kładąc mu prawą dłoń na ramieniu. Zwrócił ku mnie nieco oszołomioną twarz. Smutne oczy barwy ciemnego złota zasłoniła szklista kotara łez.
-Może myślisz, że to głupie, iż teraz płaczę. Ja też tak uważam. To takie… niemęskie. Ale mam już dość, rozumiesz?!- krzyknął cicho z wyrzutem, kryjąc twarz w jednej ze swych szczupłych dłoni- Dzień w dzień to samo, porażająca pustka, brak prawdziwego życia, tylko takie bezsensowne zawieszenie w przestrzeni… I tak w nieskończoność. To jak klątwa, odwieczna kara za nic… Chcesz tak?!
-Nie…- wyszeptałam, zaskoczona, że o to pyta.
Kiwnął lekko, jakby moja odpowiedź utwierdziła go w jakimś przekonaniu.
-Tak myślałem…- szepnął bardziej do siebie, niż do mnie.
Dobrnęliśmy do wieży, gdy dzień zamieniał się w noc. Delikatny, granatowy kolor opanował świat naokoło nas. Cisza, jaka panowała przy wieży, zdawała się być aż zbyt głośna. Wnet rozdarło ją wycie dzikiego zwierzęcia gdzieś za naszymi plecami. Wlecieliśmy z wolna do środka.
Weszłam do dość sporej biblioteczki, Florian za mną. Nikogo tu nie było, ani kobiet, ani tego Jonasza, którego jeszcze nie zdołałam zobaczyć.
-Chciałabyś coś poczytać, Mary?- zapytał uprzejmie. Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-To jest doskonała książka, jeżeli chcesz więcej dowiedzieć się nas temat wampirów… Oczywiście, dla człowieka z połowy XX wieku tekst może być nieco ciężki do rozszyfrowania…
Wyjął dość cienki wolumin, oprawiony w połyskliwy materiał. Domyśliłam się, że musiał mieć co najmniej sto lat.
Drzwi za nami rozwarły się gwałtownie. Wleciała Marina.
-Florianie, jesteś proszony uprzejmie do salonu, prośba naszej matki.- oznajmiła, jednak wyczułam, że jest nieźle podminowana z jakiegoś powodu. Na białe policzki wkradł się rumieniec zdenerwowania. Wymieniłam zdziwione spojrzenia z Florianem. Westchnął i udał się za siostrą do salonu.
Opadłam na poduszki i otworzyłam książkę na chybił trafił.
„…od dawien dawna ma taką postać rzeczy. Gdyż ilekroć kogo Syn Nocy ukąsi, tego żywot nie do poznania się zmienia. Oto, co może się zadziać:
1) Ofiara bestyi staje się jej podobna, odtąd niewinne dusze żywych sama kąsać będzie, na błagania niepomna, niegodne miano wampira przybiera, demona z piekielnych czeluści rodem wziętego. Zważmy w duszach swych, iż nieczęsto tak się zadziać może;
2) Nieszczęśnik nieodżałowany snadnie ducha swego wyzionie. Ot jest najczęstszy skutek;
3) Jeżeliby kto potępioną sromotnie praktykę przerwał, którą to wampiryj na swej niewinnej ofierze z lubością stosuje, ten to liczne powikłania i zakłócenia w pracy ciała ugryzionego powoduje.
Nie jest to w ludzkiej słabej możliwości, by na owy stan rzeczy cóżkolwiek…”
TRZASK!
Gwałtownie uniosłam głowę znad książki i przeniosłam na ścianę, którą biblioteka dzieliła z salonem. Widocznie ktoś od drugiej strony coś o nią rozbił.
Z najwyższą ostrożnością podleciałam do ściany i przyłożyłam doń ucho. Zapewne w normalnym stanie nie usłyszałabym zbyt wiele, ale obecnie moje zmysły były bardzo ostre.
-…No przecież ci mówię!- usłyszałam podniesiony głos- Ona go nie pamięta!
-Trochę tego nie rozumiem, jak mogłaby nam pomoc zabić tego człowieka!- zadrwił obcy mi męski głos.
-Jonasz ma rację. Ona się do tego nie nadaje! Nie każmy jej robić takich rzeczy! Nie mogę sobie wyobrazić, by Mary mogła kogoś…- ktoś przerwał Florianowi:
-Nie po to ją tu sprowadzałam! Mówię chyba jasno, nie?!- krzyknęła Diana.
-A ja myślałem, że…
-Że co? Że ona będzie do nas podobna? Możemy się starać ją tu jakoś uplasować, ale nie to jest naszym priorytetem, Florianie! Naprawdę, nie rozumiesz?!
-To TY nie rozumiesz!
-Czego?!- podjęła gwałtownie Diana. Florian nie odparł.
-Nie no, to jest chore. Jak możecie się tak kłócić?- stłumiony głos Mariny był podirytowany- Polecimy zabić Psią Gwiazdę z jej pomocą, gdyż ona NA PEWNO go zna. Tylko to ukrywa, tak myślę…
-Myślisz widać za dużo…- burknął Florian.
-O co ci chodzi?! Chciałam tylko powiedzieć, że po wszystkim przyjmiemy ją w swoje szeregi i już tu pozostanie! Co cię tak irytuje?!
-Florian na pewno pragnie ją uratować, czy jakoś tak… Ech, braciszku, ona nawet nie wie, że chcemy z niej zrobić wampira z krwi i kości…- znów zadrwił nieznany mi głos- Polecimy tam jutro wieczorem? Doskonale…
Wystarczyło mi tego dobrego. Wyleciałam dość gwałtownie z wieży i pomknęłam w ciemnym już las.
Śnieg padał z nieba, na którym brak było księżyca, zabranego przez chmury. Leciałam na niskiej wysokości nad ziemią, w końcu przycupnęłam na grubej, oszronionej gałęzi wysokiego drzewa iglastego, obserwując tępo przestrzeń.
Czyli mam być wampirem… Tym uwięzionym we własnym ciele stworem, którego mi opisywał dziś Florian. Ścisnęłam mocniej trzymany pień. Nie chcę tego… To brzmiało przerażająco, nie podoba mi się taki obrót spraw. Tylko gdzie mam uciec? Nie ma wyjścia, muszę siedzieć w tej wieży…
Kto to jest Psia Gwiazda?! Jeżeli go znam, może mi pomóc…
Usiłowałam rozpaczliwie cokolwiek sobie przypomnieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Muszę coś szybko wykombinować, jeżeli chcę powrócić do normalności, gdziekolwiek ona jest…
Poczułam się okropnie dziwnie. Jakby z każdej strony czyhało zagrożenie. Z jakiej racji oni chcą ze mnie uczynić jakąś krwawą, potworną bestię?! Bardzo, bardzo się tego boję! Boję się nawet wrócić do wieży… I co ja mam teraz ze sobą począć? Jak powrócę, to może mnie zjedzą, kto to wie? W końcu człowiek to dla nich nie lada rarytas do schrupania, nawet taki pół-na pół człowieczy…
Ukryłam twarz w dłoniach. Muszę się uspokoić, może coś mi zaraz przyjdzie do głowy…
-Hej, co tak siedzisz?- naprzeciw mnie, wysoko nad ziemią zawisł Florian i przyglądał mi się nieco zdziwionym wzrokiem.
-Odejdź!- warknęłam, po czym zeskoczyłam z drzewa na dół i szybko oddaliłam się. Florian dogonił mnie z łatwością- Zostaw mnie w spokoju!
-Co ci się stało?- zdziwił się.
-Nie łatwiej byłoby ci przeczytać moje myśli? Tak łopatologicznie, nieczule, bezlitośnie… Oszczędziłbyś sobie mojego milczenia!
-Mary!- stanął przede mną, wlepiając oczy w moje- Nie chciałbym czytać twoich myśli! Powinnaś o tym wiedzieć. Przecież należą do ciebie.
Wygładziłam zmarszczone ze złości czoło. Florian spuścił speszony wzrok.
-Więc…- podjęłam, nieco zbita z tropu- Ja nie chcę być wampirem, Florianie… I nie kojarzę waszego wroga.
Z wolna podniósł na mnie spojrzenie pełne zrozumienia.
-Słyszałaś naszą rozmowę. Może i dobrze, czułem, że muszę cię ostrzec prędzej, czy później…
-To dlaczego tego nie zrobiłeś?- zaatakowałam.
Florian odwrócił wzrok gdzieś na granatowe niebo.
-Bo… Ech, nie potrafię ci tego wyjaśnić… To było takie egoistyczne. Wybacz mi, proszę. Myślałem, że jak do nas dołączysz, to nie będę taki samotny. Z każdą sekundą, godziną, dzień w dzień. I tak upływają lata… Co innego z tobą… Wiesz, tak bardzo lubię przebywać w twoim towarzystwie, że balem się ciebie stracić. Jedyną przyjazną mi osobę od dwustu lat…
Odwrócił się i z wolna odszedł.
-Florianie, czekaj!- zawołałam za nim po chwili. Zatrzymał się raptownie- Zostań ze mną, proszę!- poprosiłam cicho. Obserwowałam jego czarną sylwetkę. Chwilę potem podszedł do mnie, na jego twarzy gościł niewidoczny uśmiech, bo nie wyrażany poważnymi wargami, lecz oczyma.
-Chodź!- zawołał nagle, po czym złapał mnie za dłoń i zaczął szybko biec przed siebie. Z powodzeniem za nim nadążałam. Jednocześnie naszła mnie myśl, że już kiedyś biegłam z kimś za rękę w tak szybkim tempie…
-Gdzie lecimy?!- wrzasnęłam. Nie odparł.
W końcu zatrzymał się na polance, na której wznosiło się parę ośnieżonych głazów. Wdrapaliśmy się na nie. Florian spojrzał na śnieg na skale, ten w mig się roztopił, a głaz był suchy.
-Madame usiądzie pierwsza!- skłonił się teatralnie, udając dżentelmena. I znowu naszło mnie dziwaczne deja vu, że już nie raz ktoś tak robił.
-Spryciarzu, pewnie chcesz się przekonać, czy głaz jest odpowiednio suchy!- parsknęłam, ale usiadłam. Skała nawet się nagrzała dzięki psychokinezie Floriana- Czemu akurat tu?
-Żeby wilkołaki nas nie dorwały.- ukląkł obok i wpatrzył się w szaro-granatowe niebo, niosące zawieje śnieżne i zimne wichry. Obserwowałam jego dziewczęcy profil z jakimś dziwnym spokojem.
-W zasadzie to ile ty masz lat?- zapytałam. Parsknął.
-Dziewiętnaście, tak w teorii. A w praktyce ponad dziesięć razy tyle.
Uśmiechnęłam się.
-A reszta twej rodziny?
-Cóż… Marina ma dwadzieścia cztery, Jonasz… dwadzieścia siedem, tak myślę. Matka miała czterdzieści cztery, gdy wampir ją ugryzł, ojciec był starszy o trzy lata. Ciekawe, ile ty masz lat…
Uśmiechnęłam się smutnie. Niestety, na to pytanie nie znałam odpowiedzi.
Po chwili ciszy podjęłam:
-Florianie, jak to się stało, że jesteście wampirami?
Florian natychmiast spoważniał. Spuścił wzrok, unikając mojego.
-To chyba zbyt złożona historia, by ją opowiadać. Nie potrafiłbym ci tego opowiedzieć, by odpowiednio oddać dramatyzm.
-Proszę, opowiedz! Na pewno ci się uda!
-Nie, wolę ci to pokazać. Chcesz?
Posłałam mu pytające spojrzenie.
-Wystarczy, że zajrzysz do mojego umysłu…
Skupiłam się więc na jego myślach. Po chwili w głowie uformował mi się obraz…

Stara, ciasna uliczka. Na jasnobłękitnym niebie zawisło słońce, które chyliło się ku zachodowi. Drewniany szyld piekarni z wymalowanym nań rogalikiem delikatnie kołysał się na wietrze, skrzypiąc przy tym monotonnie. Niewielu ludzi mijało stojącego przed piekarnią chłopca. Przeważnie czarne niewolnice, skromnie ubrane w fartuchy i proste sukienki, spieszyły do domu właścicieli. Co jakiś czas rozlegał się tętent koni po brukowanej ulicy i stukot obcasów, gdy możnowładcy wychodzili ze swych lektyk w celu załatwienia spraw finansowych.
Florian westchnął i zmrużył oczy, które zawiesił na wystawie piekarni. Miał śniadą, zdrową cerę, włosy w nieładzie (najwyraźniej nie było go stać na białą perukę). Jego twarz również nie wyglądała, jak obecnie. Była spokojniejsza, mniej… szalona. Wyglądał jak najzwyklejszy w świecie nastolatek, ubrany w nieco niechlujny strój z końca osiemnastego wieku.
Ładna, czarnoskóra dziewczyna przemknęła prawie niepostrzeżenie pod ścianą piekarni, ściskając w dłoniach wiklinowy koszyk z jajkami. Kroki kierowała do drzwi.
-Mary?- zapytał rozedrganym od emocji głosem Florian.
Dziewczyna raptownie odwróciła się ku niemu. Jej wielkie oczy rozwarły się szerzej z wolna.
-Czekałem na waćpannę…- spuścił wzrok na trzymany w ręku bukiecik fiołków i spąsowiał. Posłała mu pytające spojrzenie.
-Co zaś waćpan mówisz? Przecież mówiłam, że niemożliwe moje spotykanie z panem…- nieśmiało zwiesiła głowę, świadoma, że rozmawia z kimś ważniejszym w hierarchii.
-Nie dbam o zdanie piekarza, Mary. Ja waćpannę uwolnię i nawet, gdy on nie przyzwoli.
-Paniczu Florianie, przecież to nie godzi się! Pan piekarz surowo zakazał! Ja jestem zwykłą niewolnicą, piekarz wydać może mnie jedynie za drugiego niewolnika. A prędzej już umrze, niż mnie wyswobodzi.
-To w takim razie rychło umrze!- zawarczał gniewnie przyszły wampir. Mary wytrzeszczyła jeszcze bardziej oczy i z przerażeniem pokręciła głową.
-Nie!… Waćpan nie możesz być mordercą! Proszę odwołać swe zgubne słowa!
-Co tu się wyprawia?!- z piekarni wytoczył się pokaźnych rozmiarów człowiek. Wsparł grube ręce na bokach.
-To znów ty, przybłędo?! Nie nastawaj na moja służkę, bo cięte razy otrzymasz! A ty, dziewko nieprzyzwoita, ośmielasz się słuchać tego młokosa?! Śmiesz łamać umyślnie nakazy pana?! Już, do spiżarki, pomiocie czarta!- chwycił ją za gęste, czarne włos i począł szarpać niemiłosiernie. Dziewczyna błagała o zlitowanie-nie pomogło.
-Stać!- wrzasnął przerażony Florian. Piekarz puścił niewolnicę, która natychmiast skorzystała ze sposobności i poratowała się ucieczką do wnętrza piekarni.
-Śmiesz mi rozkazywać, obdartusie?!- ryknął. Florian cofnął się automatycznie do tyłu- WYNOŚ SIĘ STĄD I ŻEBY ME OCZY NA CIĘ WIĘCEJ NIE PATRZAŁY!!!
Florian nie drgnął, jedynie mocniej i pewniej stanął na bruku, wlepiając zbuntowany wzrok w potężne ciało piekarza.
-Słyszałeś mnie?! Może się powtórzę kijem?!- zero odpowiedzi- John! Natychmiast do mnie!- ryknął w głąb sklepu. Chwilę potem wytoczył się z niego olbrzymi, czarnoskóry niewolnik, o napakowanych mięśniami ramionach i ogolonej głowie. Na siebie zarzucił brudny fartuch, biały od mąki. Uśmiechnął się okrutnie do Floriana, który jakby skulił się w sobie.
-Zabierz mi go sprzed inwestycji, bo niezmiernie mnie rozdrażnił… Jeno masz mi rychło wracać do tych francuskich rarytasków! A ty, młokosie, zaś spróbuj na mnie do panów donieść!…
Piekarz wrócił do piekarni, murzyn chwilę potem zmiażdżył wątłego Floriana, wykręcając mu boleśnie kończyny. Florian jęknął z bólu, próbując jednocześnie umknąć. Nic to nie dało i chwilę później spoczywał w rynsztoku, pełnym brudnych pomyj z pobliskich budynków, słaniając się z bólu.
-Za pozwoleniem, panie.- niewolnik z okrutną miną pochylił się nad nim- To ja posiądę na własność tę dziewkę. Jestem jedynym sługą mego pana, hojnie mnie nią wynagrodzi.
-Ależ ona miłuje mnie! Jesteś od niej starszy o połowę!- przeraził się zrozpaczony Florian, nie dbając o obrzydliwe odpady, płynące z nurtem i zatrzymujące się na nim.
-Nie robi to różnicy… Nie ważysz mi się do niej więcej zbliżyć…- wyszczerzył się. Błysnęły białe, ostre kły. Zbyt ostre… Florian zmierzył je zaskoczonym spojrzeniem- Bo jeśli nie… Kara będzie niewspółmierna do przewinienia…
Niewolnik wstał i odszedł. Miodowowłosy westchnął, po czym zrobił to samo. Zdawałoby się, że w jednym z niewielkich okienek błysnęły duże oczy, które przyglądały się chłopakowi. Ale on już się nie odwrócił, pozostawiając po sobie jedynie bukiecik fiołków, stratowanych brutalnie na bruku…
Obraz nieco się zamazał, potem wyostrzył i znajdowaliśmy się w bardzo skromnym i ciasnym wnętrzu. Na zewnątrz zapadł już dawno zmrok, pomieszczenie oświetlał bardzo słaby blask z jednej, zwyczajnej świecy. Na przykrytej narzutą taniej sofie siedziała czarnowłosa kobieta i w skupieniu dziergała kobierzec na krośnie. Poznałam w niej Dianę. Przy prostym stole siedziała Marina i skrobała kartofle do wielkiej miednicy. Rozejrzałam się za właścicielem wspomnienia: Florian podpierał jedną ze ścian, wlepiając tępo wzrok w nogę stołu.
-Czyli fiołki nie pomagają zakochanym…- westchnęła Diana, nie odrywając wzroku od wykonywanej pracy.
-Nie pomagają…- szepnął chłopak- Matko, cóż mam począć? Toć przecie ona mnie kocha! Jestem tego prawie pewien! Z wzajemnością…
-Ależ to tylko niewolnica piekarza, synu mój. Wyszukać musisz pannę, co z twojego stanu pochodzi.
-Nie mogę, zakochany jestem. W tej jedynie.
Diana westchnęła:
-Syneczku! Szkoda twego gorącego serduszka na takie czcze uczucie do jakiejś niewolnicy!
-Widocznie on tylko taką zdobyć potrafi…- prychnęła Marina znad kartofli.
-Milcz, siostrzyczko. Nie pojmujesz nic.- burknął dziewiętnastolatek i wypadł z domu.
-Zali wróć rychło!- wrzasnęła za nim Diana.
Na uliczkach amerykańskiego miasteczka na modłę Europejską panował już prawie mrok. Brakowało tu elektrycznych lamp, na to było za wcześnie. Ciemność oświetlały jedynie świece. Ich mdły blask wydobywał się z licznych okien skromnych zabudowań. Florian szedł sprężystym krokiem przed siebie, widocznie bez jakiegoś konkretnego celu. Minął bez zastanowienia piekarnię i skręcił w prawo. Po kilku chwilach wyszedł spomiędzy budynków na polankę, nieco oddaloną od miasteczka. Tu oparł się o niską sosenkę i wpatrzył w czerniące niebo.
-Wciąż tu waćpan przychodzisz?- rozległo się w półmroku.
Nieopodal stała Mary. W jej dłoni tkwił bukiet fiołków. Pomyślałam, że Florian musiał ich narwać właśnie tu.
-Tak. Tu przecież spotkałem waćpannę.- spuścił głowę ze smutkiem, jakby go to zabolało.
Mary przybliżyła się nieco i śmiało wpatrzyła w jego twarz. Przyglądali się sobie chwilę z jakimś bólem, dopóki nie zapytała:
-Po co tak bardzo chciał pan mnie widzieć? Piekarz mówił, że nie jestem godna nawet dobrego słowa…- szepnęła- Nie wolno mnie myśleć, ale uważam się za rzecz. Toć nie mogę zrozumieć waćpana. Skoro rzeczą jestem, po co waćpan mi kwiaty znosisz? I o miłowaniu mówisz?
-Bo cię miłuję, Mary.- szepnął z prostotą chłopak.
-Co? Myślałam, że pan mnie chce za żonę brać, żebym domu co dzień doglądała i sprawunki załatwiała!…
-Mylisz się, ukochana…- stwierdził jeszcze ciszej. Chwilę potem Mary i Florian zatracili się w delikatnym pocałunku. Jego delikatność wkrótce jednak zanikła, ustępując miejsca intensywności…
Obraz ponownie się zamazał, tym razem na nieco dłużej.
Ulica wyglądała bardziej ponuro. Na bruku leżały pojedyncze zbitki ze śniegu, wszystko było szare, zimne i mokre. Nawet ciemnobure niebo zdawało się płakać nad tym miejscem. Wydawałoby się, że od poprzedniego wieczora, który zapewne miał miejsce późnym latem, a obecnym wspomnieniem minęło co najmniej trochę tygodni.
Florian wyszedł z niewielkiego sklepiku. Ciaśniej otulił się lichą kurteczką, po czym ruszył ulicą, nie zwracając na siebie uwagi przeciętnego przechodnia.
Za rogiem wpadł prosto na przyczajonego tam rosłego murzyna, opatulonego grubą odzieżą.
Niewolnik przywitał go potężnym ciosem w brzuch, po czym zaciągnął miodowowłosego chłopaka za kołnierz na wąską uliczkę.
-Ty szumowino!- warknął murzyn. Florian wytrzeszczył oczy z przerażenia, próbując się rozpaczliwie uwolnić- Jak śmiałeś!- potrząsnął nim mocno.
Mgła nasilała się i nikt nie widział zajścia w uliczce. Florian milczał.
-Miałeś czelność… Ona… jest przy nadziei!- wrzasnął w końcu, targała nim nieopanowana furia. Floriana natomiast tak zatkało, że przestał się wyrywać.
-Co?!- wykrztusił.
-Zaraz obaczysz, co robię z takimi, jak…
-Ludzie, ratunku! Co ten czarny niewolnik wyczynia?!- odezwał się głos z prawej. Jakiś mieszczanin zauważył poczynania murzyna i szybko podszedł do nich. Niewolnik pokornie ukląkł, puszczając Floriana.
-Należy ci się za to chłosta, głupcze!- warknął nieznajomy.
-Tak, panie.
-Kto jest twoim panem?
-Pan Ramsey, piekarz.
-Pójdź ze mną. A ty, młodziku, jeno czmychaj stąd szybko.
Razem się oddalili. Na odchodnym niewolnik posłał Florianowi tak potworne, złowrogie, mściwe spojrzenie, że tamten aż się wzdrygnął.
-To nic takiego…- szepnął do siebie na uspokojenie i wyłonił się nieśmiało na główną, opustoszałą ulicę. Potrząsnął głową, bardzo czymś zaaferowany, po czym wkroczył do pobliskiej gospody. W środku panował mrok i zaduch. Coś mi to przypomniało, ale zanim się nad tym zastanowiłam, Florian usiadł gwałtownie przy jednym ze stołów. Wbił buntowniczy wzrok w wyszorowany blat, chwilę potem gwizdnął na służącą, by przyniosła mu grzane piwo. Kilkanaście minut nie działo się nic godnego uwagi, a Florian, jedyny klient gospody, całkowicie skupił swe czyny na cynowym kuflu. Wydawałoby się, iż rozważa coś dokładnie. Jego czoło zmarszczyło się w próbie myślenia nad czymś i wyglądał, jakby się zamartwiał.
Scena nieco przygasła, w końcu Florian wstał. Wydawać by się mogło, że chwilę potem, jednak na stole dostrzegłam aż dwa nowe opróżnione kufle, które pojawiły się tam znikąd, a przy ścianie samotnego mężczyznę. Czas więc musiał pobiec trochę naprzód.
Florian nieco chwiejnym krokiem wyszedł na mroźną noc. Jego oddech owiał twarz w postaci pary, na ulicy nie było nikogo.
Dziewiętnastolatek ruszył samotnie ulicą, zapewne w stronę domu. Na chwilę dosłownie przystanął przed piekarnią, jakby się zamyślił, jednak szybko otrząsnął się i podjął drogę na nowo.
Cisza napierała na uszy, ludzie spali już dawno. Florian czujnie rozglądał się na boki, zanim nie stanął przed swym skromnym, obdrapanym domem. Wspiął się po niestabilnych, krzywych schodkach i przekroczył próg. Drzwi przeraźliwie zaskrzypiały, a chłopak syknął.
W środku panowała absolutna ciemność i cisza. Florian starał się zachowywać jak najciszej. Minął drzwi, które były sypialnią jego rodziców (dzięki temu, że pozostały uchylone, dostrzegłam ich w łóżku) i pokrótce wkroczył na rozklekotane, drewniane schody na górę. Niemiłosiernie trzeszczały, gdy na nich się wspinał. Poza trzeszczeniem nie słychać było nic. Przeszły mnie ciarki.
Po omacku dotarł do drzwi i wkrótce opadł z cichym jękiem na zbyt skromne łóżko. Pod naprzeciwległą ścianą stało drugie, na którym spał w najlepsze jakiś czarnowłosy mężczyzna. Przyszło mi do głowy, że mógł być to jego brat, Jonasz.
Florian, mając głęboko w nosie fakt, iż ma na sobie kompletny strój codzienny, nie wyłączając butów, przewrócił się na plecy i założył dłonie za głowę. Jego wzrok błądził nieświadomie po sczerniałych belkach przy niskim stropie. Nic nie przerywało absolutnej ciszy. Nic, poza…
Z korytarza dobiegł do uszu dziewiętnastolatka trzask. Potem następny. Ktoś niewątpliwie wchodził na górę, lub też schodził ze schodów. Trzaski były nieregularne, osoba zatrzymywała się z jakiś powodów, potem znów zaczynała iść. Florian zmarszczył brwi, lecz nie przejął się tym zbytnio. Nakrył jedynie kołdrę na siebie, aż na głowę. Spod nakrycia rozległo się ciężkie westchnięcie.
Drzwi cicho skrzypnęły i minimalnie się uchyliły. Nie byłam w stanie w mroku rozpoznać pojedynczego oka, które omiotło krótko pokój. Florian nie odkrył kołdry, widocznie uznając, że matka sprawdza, czy już powrócił. Postać cofnęła się i na korytarzu rozbrzmiały ciche kroki. Przeszły mnie dziwaczne ciarki. Nie spodobało mi się, że o tak późnej godzinie ktoś zajrzał do pokoju chłopców. Florian zbytnio się tym faktem nie przejął i wciąż spoczywał pod kołdrą. Kroki ucichły, za to skrzypnęły drzwi w korytarzu, po czym zaległa martwa cisza.
Obserwowałam ciemne niebo, zasnute chmurami. Nie było żadnej gwiazdy, najmniejszy promień księżyca nie rozjaśnił niezdrowej ciszy i ciemności zakamarków hermetycznego miasteczka…
-MAAAAAAAMOOOOOOOO!!!
Florian, jak na komendę, poderwał się. Kołdra zjechała na ziemię. Jednym susem znalazł się przy drzwiach, następnym wypadł na korytarz. Dopadł do pobliskich drzwi jak burza i wpadł do środka. Moim oczom ukazał się straszny widok.
Na podłodze leżała ciemnowłosa dziewczyna w nocnej koszuli, zalana własną krwią. Zachowywała się, jakby zaczynał się jej atak padaczki. Przy nodze jednego z dwóch łóżek kulił się zaledwie kilkuletni chłopczyk. Wpatrzył się w wrzeszczącą na ziemi z potwornego bólu Marinę, skrajnie nieprzytomny z przerażenia. Nad nimi górował olbrzymi, ciemnoskóry człowiek. Jego twarz splamiły duże ilości krwi. Oblizywał się i wkrótce, gdy Marina ucichła, podszedł do dziecka.
-NIE! ZOSTAW JACOBA!!!- ryknął Florian, po czym zakrył własnym ciałem dziecko. Murzyn prychnął jedynie, po czym z łatwością pochwycił drobnego dziewiętnastolatka i zanurzył zęby w jego barku.
-Zostaw!…- jęknął Florian- JONASZU!!! NIE!!!
Dziecko płakało, chłopak wierzgał, ale robił to coraz wolniej i wolniej, niczym mucha, która dostała się w objęcia pająka i otrzymała śmiertelną dawkę trucizny…
Po chwili, trupioblady chłopak osunął się na ziemię i zawył z bólu. Jego mięśnie drgały w niekontrolowany sposób, wszystka krew właśnie z niego uszła…
-JONASZU!!!- ryknął jeszcze ostatkami sił- JONASZ!!!
Rozległy się pospieszne kroki, do pokoju wpadł czarnowłosy chłopak, który dzielił sypialnię z Florianem. Wydał zduszony okrzyk, po czym rzucił się ku napastnikowi. Florian miotał się na ziemi, ale jego ruchy znów się spowolniły i ustawały coraz bardziej, jad trawił wnętrze…


-O rany…
Światło księżyca i ośnieżony las. Ponownie znalazłam się we własnej skórze, z oszołomieniem wlepiłam wzrok przed siebie.
-Co było dalej?- wykrztusiłam wreszcie, przenosząc na Floriana wzrok.
-Dalej?…- ocknął się z trudem- Dalej wampir pogryzł Jonasza, a potem przeszedł do Jacoba. Obudziliśmy się kilka dni potem z potwornym bólem i dziwnym uczuciem. Później zorientowaliśmy się, że jesteśmy wampirami, gdy żaden nie mógł usnąć i ten wstręt do słońca…
-A Jacob? Nie wspominałeś o nim.
Florian spuścił wzrok na dłonie.
-Jacob nigdy się nie ocknął. On po prostu umarł. Był moim najmłodszym braciszkiem, miał zaledwie dziewięć lat…
Zaległa przykra cisza. Po chwili złamałam umowne milczenie:
-A ta dziewczyna, Mary… Takie samo imię, jak moje.- zastanowiłam się nad tym chwilkę- Co się z nią stało? I z twoim dzieckiem?
Dłonie Floriana drgnęły konwulsyjnie.
-Powiedziała mi, gdy tylko ją spotkałem, że woli być żoną Johna, niż spotykać się ze mną i ściągać na siebie gniew i zbulwersowanie. I tak przecież staliśmy się dziwakami. Wiesz, zasłonięte okna, wychodzenie po zmroku ojca i Jonasza, brak na ulicy roześmianego Jacoba… Kilka tygodni potem Mary poroniła w piwnicy swego pana, a on, zamiast wezwać medyka, zbił ją do nieprzytomności za zadawanie się z łachmytami. Zmarła w wyniku ran i przez ciężki poród, dosłownie parę dni potem… A my wynieśliśmy się tu, gdy tylko przyszło lato…
Głos Floriana się załamał.
-Florianie…- łzy potoczyły się po moich policzkach i mocno ścisnęłam jego dłoń w swojej. Wpatrzył się we mnie, jasne, orzechowe oczy zalśniły.
-Dziękuję, że tu jesteś.- szepnął. Delikatnie go objęłam w pasie, po czym oparłam swą głowę na jego ramieniu. Trwaliśmy tak długo, dopóki pierwsze zorze nie rozjaśniły cichego lasu…
Ten dzień był niezwykle pochmurny. Słońce nie wychodziło zza chmur nawet odrobinę. Ciarki mnie przechodziły, ilekroć pomyślałam, że mogliby ze mnie zrobić wampira. Siedziałam grzecznie w bibliotece i czytałam właśnie o tych stworach, gdy do pomieszczenia wkroczyły dwie kobiety.
-Myślę, Mary, iż już czas, byśmy wyruszyli.- stwierdziła Diana. Ja i towarzyszący mi Florian przenieśliśmy na nią wzrok.
-Teraz?- zapytałam.
-Tak. Eee, spieszy nam się z powrotem. Musimy wykonać ważny rytuał.- oczywiście, zapewne chodziło o zrobienie ze mnie bestii. Wstałam z wolna, odsyłając książkę na półkę. Florian również się podniósł.
-Dlaczego chcecie mnie użyć do zabicia Psiej Gwiazdy?- zapytałam podejrzliwie. Diana westchnęła.
-Ty jesteś z tamtego terenu. Znasz go, mniemam, doskonale. Znasz zapewne też naszego wroga. Musimy tam lecieć dużą grupą. Dwie osoby nie wystarczą.
-Tylko dwie?- zdziwiłam się- Kto leci, a kto nie?
-Marina ma pewne ważne sprawy na zachodzie Europy. Natomiast Florian nie planuje nikogo zabijać w najbliższej przyszłości…- mruknęła ze słabo ukrywaną pogardą.
-Ale nie wiem, jak mogłabym wam się przydać…
-W istocie…- do pokoju wkroczył żwawo wampir, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Miał czarne włosy i kojarzyłam go ze wspomnienia Floriana.
Jonasz zmierzył mnie straszliwym wzrokiem. Była w nim wrogość i pogarda, a także coś w rodzaju żądzy pomieszanej z ironicznym spojrzeniem i jakaś mściwa satysfakcja. Skuliłam się blisko Floriana, który nagle wydał mi się ciepły i przyjazny. Miodowowłosy wampir zmierzył skrajnie różnego od siebie brata ostrzegawczym, nieco zdenerwowanym wzrokiem, po czym delikatnie objął mnie w pasie, by dodać otuchy.
-Gdy już go dorwę…- zaczął Jonasz, zwracając się do matki- Pożałuje, że kiedykolwiek przyszedł na ten świat. Będzie cierpiał straszne męki…
Aż się wzdrygnęłam. Jejku, biedny ten nasz wróg…
-Dobrze, wyruszamy. Za dziesięć minut masz stać pod wieżą, Mary!- zarządziła Diana- Dorwiemy tego Syriusza… Żegnajcie, synu i córko!
Oboje wyszli z biblioteki, Marina westchnęła wymownie, po czym wyleciała leniwie przez drugie drzwi, prosto na piętro bez dachu.
-Syriusz…- szepnęłam ze zdziwieniem.
-Co mówisz?- Florian przybliżył się nieco i zmarszczył brwi.
-Syriusz.- powtórzyłam. Coś uformowało mi się w głowie. Szare, lśniące oczy. Żaden z wampirów takich nie miał…
Masz fajne włosy, wiesz?… No co? Smakowała tak, jak cuchnie mój skrzat domowy… Zaraz powiesz, że twoje włosy to też moja wina?!… Czy ja jestem jakiś słownik?… Jak sobie życzysz, kotku!… Zrobię specjalnie dla ciebie zeza rozbieżno-dośrodkowego… Byłbym grzeczny… Uważaj, jak się do mnie zwracasz, dziewczyno!… Zostawiłeś ją na pastwę CHIMERY?!?!… Słyszałeś panią profesor?! Zlizuj to!… Od pewnego czasu badam twój ciężki przypadek… Masz na myśli tego Ślizgona z mordą, niczym traktor?!… Nie możesz usnąć! NIE MOŻESZ USNĄĆ!
-Syriusz!- rzekłam stanowczo, zdziwiona, jak łatwo można było sobie o nim przypomnieć. Florian zmarszczył brwi jeszcze mocniej.
-Masz na myśli Psią Gwiazdę? Co z nim?
Nie odparłam. Stałam jedynie, przetrawiając fakt, że pamięć całkowicie mi wróciła. Wszystko! Jakie to dziwne uczucie! Jeszcze przed sekundą nie wiedziałam, jak mam na imię. Uśmiechnęłam się z ulgą.
-Widzisz, Florianie, moje prawdziwe imię brzmi Mary Ann.
-Co?! Czyli już wszystko pamiętasz?!- ucieszył się.
-Tak. Mam siedemnaście lat i chodzę do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.- mruknęłam dla pewności- Dziś tam nareszcie wrócę!
Nagle zmroziło mnie ze strachu. Przecież lecimy tam, by zabić Syriusza! Łapa jest w niebezpieczeństwie!
-Florianie! Syriusz to mój przyjaciel! A twoja rodzina chce, byśmy go zabili!- zawołałam ze strachem.
-To co zrobisz?- zmrużył oczy.
-Musisz mi pomóc! Leć tam ze mną! Uratuj go! Ja nie poradzę sobie z twoją rodziną!
Florian zaśmiał się wcale nie śmiesznym śmiechem.
-Nie wiesz, o co prosisz. Ja mam ocalić zabójcę mego ojca? I jeszcze sprzeciwiać się matce i bratu? Przecież to nonsens!
-Florianie!- poprosiłam rozpaczliwie- Potrzebuję twojej pomocy! Pomóż mi!
-Nie mogę spełnić twojej prośby!- zmrużył chłodno oczy i odwrócił się, by odejść.
-Ale ja go KOCHAM!- jęknęłam błagalnie. Była to poniekąd prawda, Syriusz był mi bardzo bliski, z pewnością darzyłam go jakimś rodzajem braterskiej miłości. A już na pewno nie chciałam, by mu się coś stało.
Florian odwrócił się gwałtownie. Jego oczy rozszerzyły się, twarz wyrażała szok.
-Kochasz?…- wydusił z siebie wreszcie. Kiwnęłam. Dziewiętnastolatek wlepił we mnie niewidzące spojrzenie. Po chwili przerobił je na wściekłe, nieco zbuntowane. A następnie po prostu wyparował.
-Florianie?!- jęknęłam z rozpaczą- Florianie, wróć!
Nie pojawił się ponownie.
-Proszę bardzo, idź! Zajmij się tą swoją akromantulą, po co masz mi pomagać!- krzyknęłam z wyrzutem. Przeszły mnie ciarki, że będę musiała sama pokonać te wampiry, ale nie było czasu do stracenia-Diana właśnie mnie zawołała. Czas ruszać do Hogwartu…
Przeszły mnie ciarki, że będę musiała sama pokonać te wampiry, ale nie było czasu do stracenia-Diana właśnie mnie zawołała. Czas ruszać do Hogwartu…
Wyłoniłam się na zimny wieczór.
-Ruszamy! Lećcie za mną, już ja znam trasę, czytałam przyszłość… Coś się stało, Mary?- Diana zmarszczyła brwi.
-Nie, nic takiego…- mruknęłam, czując, że ktoś zagląda mi do umysłu. Zapewne był to Jonasz…
-W drogę!- zawołała Diana i wzbiła się momentalnie kilkanaście stóp nad ziemią. Jonasz poszedł za jej przykładem, a na końcu ja, czując narastającą rozpacz.
Diana pomknęła pionowo na południe, poły jej sukni gwałtownie zafalowały. Moja suknia również tak uczyniła, nieco znosząc mnie w bok.
Diana wyglądała, jak mała kropka, Jonasz był nieco większy. Ja leciałam na końcu, niewiarygodnie szybko. Wiatr zatrzymywał dech. Nigdy na miotle nie osiągnęłam takiej prędkości.
Korony nagich drzew śmigały pod nami. Gdzieniegdzie dostrzegłam lśniące oczy wilka, niczym dwa kamienie szlachetne, jednak za szybko leciałam, by przyjrzeć im się bliżej. Niebo zasnuły granatowo-szare chmury, zwiastujące burzę śnieżną.
Wkrótce podróż mnie znużyła i poczęłam zastanawiać się nad Syriuszem. Przecież nie uda mi się mu na czas pomóc! Jestem zbyt słaba, by walczyć z Dianą, a co dopiero Jonaszem! I co, mam ich zabić? Mam osierocić Floriana, sprawić, by jego życie na nowo przeszył ból? Przecież matka była najdroższą mu osobą! A może ich jakoś skutecznie z Hogwartu wykurzyć… Chyba jednak nie, oni są bardzo zdeterminowani. A jakby tak ostrzec w porę Dumbledore’a? Tylko jak wejść do Hogwartu, żeby nie poleźli za mną? Zakładając oczywiście, że w ogóle się do niego dostaniemy, przecież chronią go czary…
Po, zdawać by się mogło, dwudziestu minutach lotu, oczom moim ukazał się niesamowity widok: norweskie fiordy i bezkresne morze.
Diana skręciła lekko w prawo, powieliliśmy jej zachowanie. W moje nozdrza uderzył nieprzyjemny, morski zapach ryb i słonej wody. Wkrótce fiordy zostały za nami, otoczył nas ocean. Przeszyła mnie lekka paranoja, gdy uświadomiłam sobie, że pode mną faluje cała masa głębokiej wody, a do lądu jeszcze tak daleko…
Kolor wody był dosłownie czarny i nieco przeraził mnie fakt, iż wyglądała tak głęboko, ciągnąca się w nieskończoność toń… Nade mną chmury, prawie zupełnie czarne, toczyły się po niebie. Zawisłam w nieważkości pomiędzy dwoma nieskończonymi przestrzeniami: niebem a oceanem. Zdawać by się mogło, że poza nimi nie istnieje inny świat, że jedynie kolor czarny, szary i granatowy zdobią wszechświat rzeczy…
Podróż trwała niewiarygodnie długo. Poza nieskończonym horyzontem nie widziałam nic nowego. Wkrótce z nieba znikły resztki chmur, a rozsypały się na nim lśniące, białe kropelki-gwiazdy. Na Ziemi zapadł mrok, że oko wykol. Woda jeszcze bardziej pociemniała, o ile to w ogóle możliwe, nade mną roztoczyła się czarna kopuła z mrugającymi gwiazdami. Przez nieboskłon biegła lśniąca Droga Mleczna. Nie widziałam nic poza srebrnymi punktami na niebie, pęd wiatru oddzielił mnie od świata. Nigdy nie czułam się tak zawieszona w czasie, w bezruchu i nicości. Sekundy zdawały się być wieczne, wieczność była sekundą…
W końcu, zdawałoby się, w następnym życiu, dostrzegłam delikatny zarys lądu. Wyspy Brytyjskie roztaczały przed nami swe tereny. Niedługo potem pode mną nie falowała już woda, lecz rosła trawa, oszroniona z powodu niskiej temperatury.
Kilkanaście minut potem Diana gwałtownie zniżyła lot, Jonasz za nią, a ja na końcu.
-Proszę, proszę, a więc to tu zginął Wiktor…- kobieta zmrużyła oczy, rozglądając się czujnie po lesie, w którym stanęliśmy. Panowała nieprzyjemna, nocna cisza, bardzo niepokojąca. Tu i ówdzie rozległ się jakiś szelest. Czyżby był to Zakazany Las?…
Jaka to ulga, wrócić do domu! Nie byłam tu co prawda zaledwie kilka dni, ale czułam, że minęło pół wieku. Jak to się wszystko różni od norweskiego lasu! Brak śniegu, nieco cieplejsze powietrze… Powstrzymałam się całą siłą woli od ucałowania omszałego pniaka.
-Zatem chodźmy dopełnić zemsty!- wysyczał Jonasz i pędem rzuciliśmy się w stronę zamku. Gdy tylko wyszliśmy z Lasu, naszym oczom ukazał się najukochańszy widok: zamek Hogwart w całej swej okazałości. Poczułam, jakby ktoś oblał moje serce złotym, kojącym balsamem.
-Cóż to!- warknął Jonasz, oczy mu się zwęziły- Wyczuwam wilkołaka!…
-O czym ty mówisz?!- zdziwiłam się. A potem serce mi zamarło. Remus… Przecież Remus jest wilkołakiem, jak mogłam to przeoczyć?! O nie, teraz i on jest w niebezpieczeństwie…
-W tym zamku czai się ten brudny szczeniak!- warknął- Ale mnie nie umknie, jak tylko skończymy z tamtym, zajmę się wilkołakiem…
-Dobrze, synku…- rzuciła niedbale przez ramię Diana, widocznie zajęta analizowaniem czegoś. Coś mi przyszło do głowy…
-Mam pomysł!- rzuciłam- Pójdę po nich i wywabię ich do Lasu. Po co robić raban, wszyscy się zbiegną… Zabijecie Psią Gwiazdę w Lesie.
Jonasz zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem. Skupiłam całą siłę woli na małej trawce i analizowaniu jej zwyczajnego wyglądu. Jeśli się wyda, co zamierzam…
-Tak. To jest pomysł!- przytaknęła Diana, nie zdradzając jakichkolwiek podejrzeń- Ale szybko wróć, dobrze? Już chciałabym pomścić Wiktora…
Niepewnie ruszyłam przed siebie, obróciłam się tylko raz ku wampirom. Diana zachęciła mnie kiwnięciem, a Jonasz wpatrywał się we mnie z jakąś złowróżbną satysfakcją.
Potrząsnęłam głową, by odgonić przykre myśli i wzbiłam się w powietrze. Szybko pokonałam dystans pomiędzy zamkiem a lasem i kucnęłam na jednej z okiennic Wieży Gryffindora. Przede mną rozpościerał się znajomy widok: cztery łóżka z czerwonymi baldachimami i kolumienkami. Wszystkie były zasłonięte, ich właściciele musieli spać w najlepsze.
Poziomo, z wolna, twarzą w dół wlewitowałam do środka. Rozsunęłam zasłony pierwszego lepszego łóżka. James Potter chrapał w najlepsze, malowniczo rozwaliwszy swe ciało na całej powierzchni posiadanego posłania. Uśmiechnęłam się do siebie, po czym wycofałam i uchyliłam zasłony przy nogach sąsiedniego łoża. Tym razem to był Syriusz, założywszy rękę za głowę, wtulił w nią niewinnie twarz. Odgarnęłam zasłony i wleciałam za nie, czując się, jakbym pływała w głębokiej wodzie. Zawisłam nad Syriuszem głowiąc się, jak mam go obudzić, żeby nie dostał śmiertelnego ataku zawału. Problem rozwiązał się sam, bowiem któryś z chłopaków za zasłoną przypuszczalnie zleciał z posłania, gdyż rozległo się głośne BUM! i Syriusz ocknął się raptownie. Zamlaskał ustami, po czym wpatrzył się we mnie błogo, uśmiechając, jak przygłup. Dwie sekundy potem wytrzeszczył oczy, zamarł i rozwarł paszczękę:
-AAAAA!!!…
-Nie, CIII!!! Nie krzycz, to tylko ja!- szybko położyłam mu mój palec wskazujący na ustach. Wlepił we mnie skrajnie przerażone spojrzenie, a za zasłoną rozległo się:
-Łapsko, co prujesz twarz?! Znowu ci się coś przyśniło? Sarenka, czy coś tam…- wybełkotał półprzytomny Rogaś.
-Syriuszu?- skrzypienie podłogi oznajmiło, że ktoś się zbliża. Chwilę potem Remus rozchylił w pełni zasłony. Zatkało go.
-Co jest?- Peter wstał i wydał zduszony okrzyk. Stwierdziłam, że nie ma sensu wciąż wisieć nad Syriuszem, toteż wyleciałam na zewnątrz i zawisłam przy stropie na środku sypialni. Z dołu zmierzyłam wszystkich spojrzeniem: Peter kulił się gdzieś przy oknie, Remus wciąż stał z opuszczoną szczeną i trzymaną w dłoni zasłoną z łóżka Syriusza. Głowa właściciela tegoż wychyliła się zza zasłon i wpatrywała we mnie ze strachem i zaintrygowaniem. Natomiast James aż wypadł ze swego posłania, gdy tylko próbował stanąć na nogi.
-Duch Meg!- pisnął Peter- Będzie nawiedzać Hogwart!
Roześmiałam się, nieco nerwowo.
-Co ty, chory?!- zapytał Syriusz i parsknął radosnym, pełnym ulgi śmiechem. Opadłam na ziemię i wykonałam teatralny ukłon, zamiatając połami mojej bordowej sukni. Syriusz zwlekł się z posłania i podbiegł, by mocno mnie przytulić. Jego zachowanie powielili kolejno Remus, James i Peter, wciąż nieco wystraszony
-Nie pytajcie, co i jak. Syriuszu, grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo. Tobie też, Remusie.- rzekłam, zanim zaczęły się pytania. Oboje wyszczerzyli oczy. Zaległa napięta cisza.
-Co?…
-Nie czas na pytania. Uciekamy stąd.- rzekłam stanowczo. Remus i Syriusz wymienili wymowne spojrzenia- Nie wiem, gdzie. Daleko. Nie możecie tu zostać. Nie chcę was stracić…
Ujęłam ręce obydwu. Nie pozwolę, by ktoś ich zabił…

Komentarze:


Syrcia
Sobota, 13 Marca, 2010, 19:00

O rzesz w dupę... O rzesz w dupę...
Piękne. Długie, czytało się jednym tchem.
Nie zawiodłam się na Tobie, Doo :D
Jak ty to robisz, że piszesz takie długie, świetne wpisy? Mi udają się tylko krótkie...
Cholerra...
Świetna końcówka. Taki Syri... *dostaje ślinotoku, traci władzę w ciele...*
No tak.
TRZASK!
Dobra, dałam już sobie z liścia.
Co z nimi będzie? Pewnie pójdą do Dumbledore'a... Tak? ^ ^
Zapraszam do Remuska. Akurat dodałam notę i weszłam do Ciebie, żeby Ci o tym powiedzieć, a tu "Polowanie na Psią Gwiazdę"... :D

 


Daria
Sobota, 13 Marca, 2010, 19:29

ŚWIETNE!!!!!
Czekam na następną :D

 


Alice
Sobota, 13 Marca, 2010, 20:51

No nareszcie mogłam wejść na stronę hp.
Bardzo mi się podobał wpis.
Szczególnie jak Mary Ann odzyskiwała pamięć. Do każedego cytatu potrafiłam sobie przypominieć notkę. Nie mogę się doczekać kolejnej notki, mam nadzieje że za tydzień będzie bo bardzo lubię czytać twój pamiętnik
Nie wiem skąd masz taką wyobraźnie ale tylko pozazdrościć. Wiem że słyszysz to ciągle ale ŚWIETNIE PISZESZ!!!!
I mam nadzieje że długo jeszcze będziesz.
I znów się rozpisałam

Weny, weny, i jeszcze raz weny życze i pozdrawiam

 


Szczurek
Sobota, 13 Marca, 2010, 22:20

Świetna notka!
Ale: skąd ty wzięłaś te słowa, które są na początku, gdy czyta tą książkę o wampirach? Nie rozumiem połowy słów, jak na przykład tego "nieszczęśnik nieodżałowany snadnie ducha swego wyzionie".:D
I jak te wampiry, kurcze, ją porwały(?) ?

 


doredoma35
Niedziela, 14 Marca, 2010, 12:57

CUD
MIÓD
I
ORZESZKI!!!
Jesteś po prostu boska!

 


Syrcia
Niedziela, 14 Marca, 2010, 17:43

A ja zapraszam do Luniaka... Nowa notka ; )

 


Daria
Środa, 17 Marca, 2010, 19:12

Zapraszam do pamiętnika Elizabeth Rosemond!!!

 


Syrcia
Środa, 17 Marca, 2010, 22:15

Cóż. Ujmę to tak.
Ty w swoje urodziny dodałaś notkę...
...To ja też. :D
Jutro o dziesiątej rano będzie wpis u Huncwotów i u Remuska.
Zapraszam :D

 


parszywek
Poniedziałek, 05 Kwietnia, 2010, 22:38

To ta rodzinka wilkołaków nie była wcześniej czarodziejska tylko zwykła mugolska? A w jaki sposób się przemienili ich rodzice?
Super fajny opis tego lotu ich.. normalnie aż czułam ten norweski klimat..
Nie rozumiem też trochę tego, że Mary Ann jest niby na wpół wampirem. to tamci np. Jonasz nie mieli wielkiej ochoty jej schrupać? A ona mogła sobie normalnie wleźć do zamku jako pół-wampir?
Nie mogłam z tego starodawnego języka:D "jest przy nadzieji" "waćpanna" momentami wyglądał wiarygodnie a momentami tak śmiechowo:P na pewno trudno jest pisać takim językiem jak się go nie zna że tak powiem z praktyki.
Fajny jest ten Florian ale naprawdę bardzo mi przypomina tego ze Zmierzchu z tym wyrazem twarzy..
pozdro!

 


Joanna
Środa, 19 Maja, 2010, 12:22

Było świetnie, trzyma w napięciu do ostatniej chwili... czytam dalej...

 


meizitang
Sobota, 04 Października, 2014, 00:31

not enough multi-tasking is a largest small coming on this product, nevertheless not any HI-DEF is incredibly much anticipated and for that reason is not a digicam, however with the these types of characteristics absent believe many might even now buy the item...
<a href="http://thegallahergroup.com/meizitang/" >meizitang</a>

 


louboutin femme
Piątek, 17 Października, 2014, 16:38

I appreciate information! A person responded to typically the concern We posted on StackOverflow.
louboutin femme

 


cheap christian louboutin shoes uk
Piątek, 17 Października, 2014, 16:39

ABSOLUTELY NO My partner and i havent analyzed the item however, but chips goes Windows Storage Hardware regarding the vSphere group thus not well be sure to mention the item to help the pup intended for when he attempts to upgrade. We are going to inform you each of our distance Did you ever before produce WSS iSCSI target use ESXi 5 various. 0 Don't have attempted... do they offer a recognized matter? We plan to update some sort of co-workers group wed nighttime as well as is definitely WSS while his or her SAN
cheap christian louboutin shoes uk

 


canada goose
Piątek, 17 Października, 2014, 16:39

Maxis and also DiGi get started promoting iphone in M'sia<br />By SHARIDAN Michael. ALI LEONG PUT YEE
canada goose

 


canada goose
Niedziela, 19 Października, 2014, 22:54

You must take part in any contest, sweepstakes for starters of the highest quality sites on the net. I will propose this site!
canada goose

 


moncler jassen dames
Niedziela, 19 Października, 2014, 22:54

That iphone app right now accidents whenever We make an effort to acccess that because the last revise! I will now not gain access to many essential pics. Make sure you explaine to me how to handle it to repair this! I won't be able to reduce these kinds of pics!
moncler jassen dames

 


longchamp pas cher
Niedziela, 19 Października, 2014, 22:54

I simply bought the actual PDF/ePub down loadable model yesterday... the actual ELECTRONICO has a built/in web page link in which goes with a down load web page for the online video content material.
longchamp pas cher

 


canada goose site officiel
Poniedziałek, 20 Października, 2014, 21:48

First, appreciate your purchasing the particular update throughout Non-public Picture Vault.
canada goose site officiel

 


canada goose online bestellen
Poniedziałek, 20 Października, 2014, 21:48

I question you will discover 12 individuals in this particular country who would possess voted to get Romney with the exception of the fact this individual hasn't already released his or her taxation statements. Now i am using Romney about this one.
canada goose online bestellen

 


moncler heren jassen
Poniedziałek, 20 Października, 2014, 21:48

Let me obtain get the kindle keyboard or touch type regarding Vector' however how might I then find the DVD? will it be down-loadable?
moncler heren jassen

1 2 3 »

Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki