-Iiiiiii, proszę państwa, Black przechwytuje kafla przeciwnika. Pięknie, co za chwyt, ten chłopak ma talent… Tak, teraz podaje go do Lupin, ta robi wspaniały slalom pomiędzy przeciwnikami! Już pędzi do bramek, GREYSON BROŃ!!! GOOOOL!!! GOL DLA GRYFOOONÓW! Doprawdy, dziś czerwona drużyna gra rewelacyjnie! Sto dwadzieścia do zera dla Gryfonów, absolutny rekord tego sezonu!
-Oh, yeah!- wyszczerzył zębiska do mnie Syriusz, zawieszony na miotle niedaleko. Odwzajemniłam euforię podobnym uśmiechem.
-Wznawiamy grę, Krukoni do boju, jeszcze macie znikome szanse… Kafel w posiadaniu Lupin, podaje do Blacka… Znów Lupin, znów Black… Ona i Black lawirują ostro pomiędzy przeciwnikami, co za lot!…
Ja i Syriusz, dosłownie śmiejąc się z siebie i głupich, otumanionych Krukonów, lecieliśmy blisko siebie i podawaliśmy sobie co chwilę piłkę. Ogarniała mnie aż zbyt pewna siebie euforia, coś takiego, jakby nikt mi nie był w stanie przeszkodzić, czy zepsuć humoru. Widząc po minie, Syriusz czuł chyba podobnie. Przypominało mi to chwile na jego motorze-wtedy było tak samo. Ten mecz doskonale się toczy.
-A oto Bell już podlatuje ku bramkom przeciwnika, obserwując bacznie swoich. Lupin już pędzi ku niemu, już podaje mu kafla i… BELL WBIJA GOLA! Sto trzydzieści do zera dla Gryfonów!
Philip wydał z siebie radosny odgłos. Przybiłam mu piątkę, gdy tylko mijaliśmy się w locie. Chwilę potem rozległ się gwizdek: James złapał znicza.
Przez całą widownię przetoczył się gromki ryk szczęścia, aplauz i gwizdy zagłuszyły wszystko inne. Ja i mijający mnie James, wciąż kurczowo trzymający znicza, padliśmy sobie w objęcia i opadliśmy na zieloną, kwietniową trawę w uścisku. Po chwili cała drużyna zbiła się w jedną masę. Wrzeszczeliśmy, jakby Puchar był już nasz. Tak naprawdę owa radość wynikała z poczucia, że nasza drużyna tak wiele może, że tak wspaniale się zgraliśmy…
Gryfoni wygrali druzgocącą liczbą punktów: dwieście osiemdziesiąt do zera, co było prawie niemożliwe. Nie potrafiłam uwierzyć w to wszystko.
Kiedy już nieco ochłonęliśmy, ja, James i Syriusz szybko ulotniliśmy się. Zignorowałam miażdżący wzrok Lukasa i jego wściekłe myśli, gdy tylko zobaczył, z kim odchodzę i już wkrótce przebieraliśmy się. Gdy cała drużyna radośnie trajkocząc (z wyjątkiem Luke’a) opuściła przebieralnię, nasza trójka usiadła na jej drewnianych schodkach, obserwując z niemym zachwytem zamek.
-Nie no, to było wyczynowe!- ucieszył się James z mojej lewej, nie wytrzymując kilku minut ciszy. Chwilę potem zerwał się z miejsca i począł przed nami krążyć w kółko.
-James, masz robaki? Usiądź choć raz w spokoju!- parsknął Syriusz, siedzący obok mnie po prawej- Psujesz mi widok zamku!
-Tak swoją drogą, Łapo, to czegoś się nawdychał przed tym meczem? Ty też, Meggie?! Normalnie, jak was obserwowałem, to mieliście miny, jakby was napoili alkomatem! Sorry, chciałem rzec: alkoholem, jakby was napoili alkoholem…
-Dlaczego?- uniosłam brwi.
-No patrz…- James wyszczerzył się tak bardzo, że wszystkie zęby mu było widać- Jak totalne przygłupy. Coś wam się stało? Jesteście dziwnie uradowani…
Wymieniliśmy z Syriuszem rozbawione, porozumiewawcze spojrzenia. Syriusz bezwiednie kopnął deskę, która pełniła funkcję podłogi, rozmyślając nad czymś.
-No, nareszcie! Czekamy na was już kilkanaście minut na dole!- Remus i Peter wyszli zza drewnianej ściany szatni.
-Mecz był genialny!- klasnął w dłonie Peter na powitanie- Szkoda, że tak nie poszło nam ze Ślizgonami…
-No, niestety. Mogliśmy im dokopać, stać nas było na to!- przytaknął Remus, opierając się o drewnianą barierkę niedaleko krążącego Jamesa. Peter usiadł kilka stopni niżej, niż ja z Syriuszem.
-Tja. Teraz nie panoszyliby się tak! Ten durnowaty Lestrange…- fuknął James, zatrzymując się na chwilę- Napuszony pacan. Chodzi tylko z nosem na kwintę i uważa, że jest najlepszy.
-James, nie zaprzeczysz, że jest świetnym graczem!- stwierdziłam.
-No jasne!- Rogaś wyszczerzył zęby- A ty go musisz bronić, bo ostatnio często rozmawiacie, nieprawdaż? Solidarność w stadzie musi być…
-Daj spokój!- żachnęłam się- Przecież nikt nie podważy tego faktu! Dzięki temu, że Ślizgoni mają Rabastana w drużynie, są tacy niepokonani! Sam to mi powiedziałeś, gdy leżałam w szpitalu, pamiętasz?
-Ależ on nie jest jakiś nie wiadomo jaki!- obruszył się Syriusz, czymś zirytowany- Jest po prostu bardzo zwinny.
-Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu macie do niego pretensję…- zmarszczyłam brwi.
-Tak, bo ośmiela się z tobą rozmawiać!- burknął James- To przecież parszywy gnojek!
Zaśmiałam się w głos.
-James, odbiło ci do reszty?! To chyba dobrze, że jest dla mnie taki, nie? Ja go lubię, on…
Urwałam, zastanawiając się, co wypadałoby powiedzieć po stwierdzeniu “on”.
-Ahh, i tu mamy odpowiedź, na nurtujące nas pytania!- zawołał z teatralnym romantyzmem Remus- Wielka miłość, ot co, mości panowie!
-Dobrze się czujesz, braciszku?- zadałam retoryczne pytanie, nasączone pogardą- Źle odczytałeś moje milczenie, dziecinko. Po prostu, dobrze nam się rozmawia…
-Nie, nie wzbraniaj się przed tym namiętnym uczuciem!- Remus aktorskim gestem odgiął głowę w bok, zasłaniając twarz dłonią we wdzięcznej pozie- Poczujesz smak prawdziwego uczucia! Bo kiedy tak się dzieje, gdy jeden homo sapiens kocha drugiego homo sapiens, wszystko wkoło pokrywa taka kolorowa…
-Zaraz!- przerwał Peter zdziwionym głosem- Myślałem, że jak homo kocha homo, to jest coś nie tak…
Remus urwał, bo go zatkało, James ryknął rubasznym śmiechem, a Syriusz obok mnie burknął, czymś zezłoszczony:
-Peter, ty ćwierć-inteligentny jednokomórkowcu…
Peter rzucił mu spojrzenie dziecka, któremu ktoś zabrał zabawkę.
-Ehh…- James chrząknął- Syriusz chciał powiedzieć “Peter, ty uzdolniony, wartościowy mężczyzno, którego nie ima się żadna wiedza…”! Nie odczytuj tego opacznie, Pet!
Peter zrobił nieco urażoną minę.
-Syriusz ma zły humorek…- dodał James z szyderczym uśmieszkiem.
-To proste, nie zaznał MIŁOOOŚCI!- podjął dramatycznie Remus na nowo.
Syriusz posłał mu tak wymowne spojrzenie, iż wszyscy zrozumieli, że powątpiewa poważnie w istnienie jakiegokolwiek choćby śladu organu myślącego w głowie Luniaczka.
-No, przecież mam rację. Bez miłości człowiek nie może żyć, spytaj mamy.- wyszczerzył się perfidnie Remus.
-Osobiście uważam, że ważniejszy jest tlen…- burknął pod nosem Łapa.
-Ty ignorancie. Bezwstydny realisto! Jak mogłeś tak go sprowadzić na ziemię!- zakrzyknął James z udawanym dramatyzmem- Każdy potrzebuje miłości, nawet taki kozak, jak ty, Łapo! Co prawda, nie zazdroszczę tej ekstremalnie cierpliwej i wyrozumiałej dziewczynie bez rozwiniętego powonienia i narządu słuchu, która zagości w twoim życiu… Kupię jej trumnę na wasz ślub, taki skromny, praktyczny prezent…
-Dzięki, że mnie tak dowartościowujesz. Póki co, szaleją za mną same puste dziuńki… Jak się ich pozbyć?!- zadał retoryczne pytanie Łapa.
-To proste: nie myj się.- zagadnął rzeczowym, poważnym tonem Rogaś- Przez tydzień. Gwarantowane masz, że nawet zaczną uciekać! A jak wytrzymasz dłużej i na skórze pojawi ci się szarawo-brunatna skorupa: bonus! I nauczycieli masz z głowy! Fajnie, nie? A jak potrzymasz jeszcze trochę, załóżmy, że nie wykorkujesz po drodze, to niewątpliwie intensywny dym, jaki za tobą się pociągnie, wnet zabije uporczywe insekty, w tym Ślizgonów! Hmm, ile radości z nieczystości…- dodał na koniec niepewnie.
-Jakby się ze mnie tak kurzyło, to miałbym chyba nieco zakłóconą widoczność. Ale to dobry pomysł, dzięki! Grunt, to być zdesperowanym…- westchnął Syriusz. Położyłam dłoń na jego kolanie, pragnąc dodać mu otuchy.
-Hej, uszy do góry!- szepnęłam uspakajająco- Idzie maj, Łapo!
Posłał mi niemrawy uśmieszek.
A maj przyniósł stres przed egzaminami, oraz duże temperatury i wspaniały zapach zbliżających się wakacji… Ale zanim egzaminy nastąpiły, uczniowie udali się po raz ostatni w tym roku do Hogsmeade. Większość wolała pozostać w zamku i uczyć się, ale spora ilość skorzystała z możliwości spędzenia soboty we wiosce.
Niezbyt interesował mnie fakt, że za dwa dni mam egzamin z transmutacji. Z czystym sumieniem ja i Lily chwyciłyśmy formularze i zbiegłyśmy na sam dół, do Filcha, zbierającego pozwolenia od rodziców.
-Jesteś pewna, że nie chcesz powtórzyć do transmutacji?- spytała Lily nieco niepewnie. Prychnęłam z pogardą.
-Naprawdę, kufel kremowego piwa dobrze nam zrobi, Liluś… Nie stresuj się tak, to tylko egzamin… Poza tym, zaraz wrócimy i zdążymy wszystko nawet z dwa razy powtórzyć!
-Niech ci będzie.- mruknęła, gdy zbiegałyśmy łagodnym zboczem ku drodze do wioski- Ale nie chcę wysłuchiwać potem twoich utyskiwań, że czegoś nie zdążyłaś, ostrzegam!
-Taa…
Leniwe, ciepłe południe odznaczało się małym, praktycznie niewielkim ruchem na uliczkach Hogsmeade. Także fakt egzaminów oznaczał mniej ludzi we wiosce. Czułam się doskonale, pomijając fakt nieprzyjemnego bólu głowy spowodowanego fotofobią.
Za zakrętem przy magicznej aptece przypomniało mi się o eliksirze na łaknienie krwi.
-Wstąpimy na chwilę? Muszę coś kupić…
-Może poczekam na zewnątrz? Tam trochę cuchnie…- mruknęła niewinnie Ruda. Westchnęłam ostentacyjnie i wstąpiłam do środka.
-Tak, kochaneczko?- zapytała dziarsko ekspedientka.
-Chciałabym prosić o średniej wielkości porcję eliksiru zwalczającego łaknienie krwi.
Kobieta spojrzała na mnie ostrożnie, po czym sięgnęła do odpowiedniej beczułki, by nalać kilka uncji płynu. Poczułam się dziwnie wyobcowana, ale moją uwagę zaraz odwróciła Lily, która za oknem rozmawiała z Lukasem. Zmarszczyłam brwi. Ciekawe, czego on chce?
Zaledwie wyszłam z apteki, Lukas zwrócił się ku mnie. Posłałam mu niezbyt przychylne spojrzenie, toteż wykrzywił twarz, obrócił się na pięcie i odszedł.
-Ech, znowu ma jakieś pretensje…- wytłumaczyła Lily- Coś chciał od ciebie.
-No nie, chyba się nigdy nie odczepi!- przeczesałam czarno-rude loczki palcami ze zniecierpliwieniem- O co mu chodzi?! Czy ja jestem jakaś cudownie piękna?!
-No wiesz, nie powiedziałabym, żebyś była brzydka…- rzekła wymijająco- Masz interesującą urodę. Poza tym, nie miej do niego pretensji, tak to już jest na tym świecie. Może, jakbyś sobie kogoś znalazła, to by przestał…
Zawiesiła głos sugestywnie, po czym zerknęła na mnie z szyderczym uśmieszkiem.
-Jak tam Syriusz?
-To aluzja?- mruknęłam, unosząc ironicznie brew.
-Oj, przestań się boczyć! Po prostu się pytam, ostatnio często was razem widuję…
-Lubię go.- wzruszyłam ramionami- Chyba nawet za bardzo…
Lily wydała z siebie odgłos pomiędzy okrzykiem tryumfu, a błogim westchnięciem.
-Lily!- fuknęłam z wyrzutem i zatrzymałam się, zaplatając ręce na piersiach- Wykluczone! To nie jest tak, jak myślisz, że jest… To znaczy… Jeżeli już o tym mowa… Tak w ogóle… Syriusz jest tylko… Syriusz ma…
-No już, pozbieraj się z gleby!- zarechotała mściwie- Widzę, że wprawiłam cię w niezły zamęt. To chyba mówi samo za siebie…
-Przestań! Nie ma mowy! Syriusz jest dla mnie…
-No, jaki? Dalej, kotku, nie krępuj się!
Niedaleko nas przystanęli Huncwoci, wszyscy czterej. Rozdziawiłam buzię z zakłopotania. James, Remus i Peter dusili się ze śmiechu, a Syriusz wyszczerzył białe kły, wspierając dłonie na ubranych w skórę biodrach. Chrząknęłam wymownie, zdając sobie sprawę, że od dłuższego czasu nas słuchali.
-No, jeżeli masz mówić o mnie, powiedz mi to prosto w twarz!- zawołał entuzjastycznie.
-Nie! Chciałbyś!- zmrużyłam oczy.
-Jakbyś zgadła! Chciałbym usłyszeć, co masz o mnie do powiedzenia.
Zaległa dziwna cisza, w czasie której wpatrywaliśmy się w siebie wyczekująco. Huncwoci i Lily porozrzucali swe spojrzenia po otoczeniu z zakłopotaniem, przynajmniej prawie wszyscy.
-Chciałam ci powiedzieć, Lily, że Syriusz jest dla mnie jak przyjaciel. Koniec podniecającej nowiny!- zawołałam przekornie. Huncwoci zgodnie ryknęli śmiechem, poza Syriuszem, który udał zmartwionego, marszcząc brodę w podkówkę.
-Czyli mnie już nie kochasz?!- chlipnął teatralnie, a wszystkich to bardzo ucieszyło.
-Jesteś okropny!- burknęłam i obróciłam się na pięcie, czując na policzkach rumieńce wstydu i zakłopotania. Rzuciłam się pędem przed siebie, ignorując ryczącą ze śmiechu piątkę za mną po czym wpadłam do Trzech Mioteł, by napić się wytęsknionego kremowego piwa i mając nadzieję, że zaraz nieco ochłonę po tej sytuacji.
Rosmerta zerknęła na mnie ze zdziwieniem, gdy tylko dostrzegła moją zaróżowioną z emocji twarz, ale bez zbędnych pytań podała mi butelkę piwa. Usiadłam sama przy jednym ze stolików, czując zirytowanie. No nie, wypadło zupełnie inaczej, niż miało! Syriusza lubię, owszem, może nawet za bardzo, ale nie w tym sensie! Nie podoba mi się, oj nie! Chyba nie…
Potrzasnęłam głową, jak pies, który otrzepuje się z wody. Już sama nie wiem, co czarne, a co białe. Syriusz jest wyjątkowy i w ogóle, to nie pozostawia żadnych wątpliwości. Czyżby miał być kimś więcej? Przecież to nonsens, nigdy tak na niego nie patrzyłam! Co prawda, od pewnego czasu widziałam w nim kogoś zupełnie innego niż reszta, ale bez przesady! To nie musi oznaczać od razu nie wiadomo czego!
-Bzdury!- syknęłam do siebie.
-Co bzdury?- usłyszałam pretensjonalny głos nade mną. Rabastan Lestrange zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem. W ręku trzymał chyba Ognistą Whisky.
-Nic, nic!- zaśmiałam się z zakłopotaniem- Mam na myśli instytucję egzaminów! Eee…
-Hmm, racja!- postawił kufel naprzeciw mnie i usiadł.
-Gdyby nie egzaminy, mielibyśmy masę wolnego…- dokończyłam ostrożnie.
-Zgadzam się z tobą w stu procentach!- oznajmił nieco wyniośle, gładząc swój niedbały zarost- Przez owutemy nie mam nawet kiedy polatać na miotle, a przecież one mi się nie przydadzą na nic!
-Nie?- zdziwiłam się. Posłał mi badawcze spojrzenie.
-No, zależy gdzie trafię.- rzekł wymijająco- Poza tym, jestem tak bogaty, że nie muszę pracować!
-No tak, racja.- przyznałam- Ja muszę pracować... Ale mnie to nie przeraża!- dodałam szybko, widząc jego pytający wzrok. Upił trochę whisky, wpatrując się w brudne okno. Przypominał mi teraz młodszą kopię Patricka Wildera, choć nie tak przystojną. Wpatrzyłam się bezwiednie w jego półprofil, nie dostrzegając, że zerknął na mnie. Przejechał smukłą dłonią długie, ciemne włosy, uśmiechając się do mnie.
-Co?- zagadnął.
-Nic.- speszyłam się, karcąc w duchu za tracenie świadomości. Wyczułam bijące od niego pozytywne rozbawienie i jakiś spokój. Coś go musiało odprężyć, ciekawe tylko, co?
-Długo przyjaźnisz się z Severusem?- zagadnął.
-Już ze dwa lata.- odparłam po krótkim zastanowieniu.- A co?
-Zawsze bardzo pozytywnie cię opisywał, byłem ciekaw, czy miał rację.- wzruszył ramionami niby od niechcenia- Tamtą szl… mugolkę… także. Tak samo Gregor. Zapewne jesteś bardzo interesująca, jeżeli przykułaś jego uwagę…- znów upił whisky, wlepiając we mnie swój badawczy wzrok. Zastanowiłam się nad jego słowami. Lukas, Gregor… Można się nabawić arogancji i narcyzmu, he he.
-Na pewno Gregor coś sobie ubzdurał.- pospieszyłam z wyjaśnieniem.
-Wątpię. Ale bardzo mnie intrygujesz. Wiesz, Gregor nie jest zbyt hmm… no, żadna dziewczyna jeszcze nie zaprzątała jego myśli. Po prostu próbuję to rozgryźć. Próbuję ciebie rozgryźć.
Spuściłam wzrok na butelkę. Rabastan chyba to opacznie odebrał, bo zaraz zawołał:
-Nie, nie czuj się skrępowana! Nie próbuję cię stawiać w niezręcznej sytuacji. Po prostu mnie zastanawiasz, to wszystko.
-W porządku.- uśmiechnęłam się- Nie krępujesz mnie. Ja zwyczajnie nie rozumiem Gregory’ego. Pomagałam mu w szpitalu, opiekowałam się nim. To wszystko, nic więcej…
-No widzisz i tu masz odpowiedź!- Rabastan uśmiechnął się lekko- Czy wyobrażasz sobie, żeby on opiekował się, tak dla przykładu, Gryfonem? To go właśnie zafascynowało: że jesteś opiekuńcza, że traktujesz go inaczej, mimo, iż to wróg.
Uniosłam brwi. Rabastan przyglądał mi się chwilę z badawczym zaintrygowaniem, po czym dopił zawartość kufla i wstał.
-Na razie, Meggie!
Obserwowałam ze zdziwieniem jego smukłą sylwetkę, spowitą w raczej mroczny ubiór, dopóki nie wyszedł z pubu.
-Nazwał mnie Meggie!- stwierdziłam do siebie szeptem. Z zaskoczeniem odkryłam, że ta poufałość wcale mnie nie obraziła, wręcz przeciwnie.
Na zewnątrz poraziło mnie słońce i z cichym jękiem, posyłając tęskne myśli ku ciemnemu wnętrzu Trzech Mioteł, swe kroki skierowałam ku błoniom Hogwartu.
-Meg!- z Miodowego Królestwa wypadła właśnie Lily, machając mi. Posłałam jej pogardliwe spojrzenie ciężko obrażonej i dalej szłam w swoją stronę. Trochę mnie goniła, dopóki zza węgła jednego z domów nie wynurzył się Severus z Nottem i Rabastanem. Wyglądali, jakby o czymś zawzięcie przed chwilą dyskutowali. Posłałam im zdziwione, ostrożne spojrzenie. Sev uśmiechnął się z zakłopotaniem, Rabastan podobnie, natomiast Nott coś warknął i odszedł w kierunku wioski. Wpatrzyli się w niego z niepokojem.
-Meg, idziesz do szkoły?- zagadnął Severus, gdy już otrząsnął się z letargu.
-Tak, miałam zamiar się pouczyć do transmutacji…- wzruszyłam ramionami.
-Świetnie, pouczymy się razem. Chyba, że Lily…
-Nie, możemy pouczyć się razem, Sev!- ucieszyłam się- Chodź!
-Idziesz, Rabastan? Może pouczysz się z nami do owutemów?- zagadnął Sev na odchodnym. Ślizgon jedynie kiwnął głową i razem, w trójkę, udaliśmy się do zamku, by spędzić razem resztkę soboty na nauce.
Niedziela także nie zapowiadała się lepiej, już po śniadaniu ja i Severus ściągaliśmy ze wszystkich możliwych miejsc księgi z dziedziny transmutacji i zaklęć. Głowa bardzo mnie bolała, ale wolałam się nie skarżyć. Wiedziałam, że niewiele pozostało do końca. Severus chyba czuł podobnie. Razem wertowaliśmy woluminy w poszukiwaniu wiedzy, rozkoszując się myślą, że do końca pozostał jedynie ostatni ciężki tydzień…
-Mary Ann, czujesz? To ostatnie egzaminy w Hogwarcie! Więcej już nie będzie, tylko owutemy…- Severus sięgnął po księgę zaklęć i przewertował ją jeszcze raz od końca. Robił to po raz kolejny w ciągu pięciu godzin, które upłynęły od śniadania.
-Taa… Szybko zleciało.- westchnęłam.
Naraz obróciliśmy głowy w kierunku korytarza, skąd dochodziły podejrzane odgłosy. Wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia.
-Dobra, pójdę zerknąć, o co chodzi.- mruknęłam i podeszłam szybkim krokiem pod same drzwi biblioteki.
Na korytarzu zgromadził się mały tłum uczniów, obserwujący jakąś scenę z podnieceniem. W większości byli to Gryfoni, którzy krzyczeli coś, nieźle się przy tym bawiąc.
-Przepraszam, och, przepraszam…- przepchnęłam się przez tłum gapiów, by dotrzeć do centrum sprawy, zaciekawiona, co się dzieje.
Rabastan Lestrange leżał na ziemi krzyżem, z ust wypłynęło trochę krwi. Nad nim, w optymalnej odległości stał Syriusz Black, celował weń różdżką i uśmiechał się mściwie. Pod ścianą dostrzegłam Jamesa i Petera, zaśmiewających się do rozpuku ze Ślizgona.
-Te, Lestrange, jużeś się chyba należał…- warknął Łapa i uniósł różdżkę.
-Stop.
Złapałam go za nadgarstek w ostatnim momencie. Jego pytający wzrok omiótł moją twarz.
-Zostaw go.- poprosiłam. Syriuszowi stężała twarz.
-Ale przecież to gnój!- zerknął na Rabastana z obrzydzeniem.
-Ale go zostaw.- nacisnęłam.
-Daj spokój, to Ślizgon! To chyba zrozumiałe, nie?- lekko oswobodził dłoń z mojego uścisku i z jego różdżki wystrzelił niebieski promień. Chybił, obok ofiary w podłodze pojawiło się płytkie wgłębienie.
-Syriuszu, PROSZĘ!- rzekłam natarczywie. Syriusz cmoknął ze zniecierpliwieniem i przybrał zblazowaną pozę. Wsparł ręce na biodrach.
-Radziłbym ci nie litować się nad takimi bezwartościowymi…
-On NIE JEST bezwartościowy, rozumiesz?- zapytałam, czując wzbierającą złość.
Syriusz uśmiechnął się złośliwie.
-Och, jeżeli uraziłem twoje uczucia…- skłonił się teatralnie- Z góry wybacz.
Zmarszczyłam się ze złością.
-JEGO przeproś!- wskazałam na Rabastana. Syriusz wydał jęk obrzydzenia.
-Chyba najpierw zdechnę… Nie zadaję się z takimi śmieciami.
-Jesteś tak przekonany o własnej wartości, że mnie mdli!- warknęłam- Zawsze tak było…
Black spojrzał na mnie wrogo.
-Powinieneś mieć lepsze rozeznanie w rzeczywistości.- zmierzyłam go od stóp do głów pogardliwym spojrzeniem.
-Masz coś do mnie?!- zaplótł ręce na piersi.
-Owszem, jest wiele takich rzeczy…
-Proszę bardzo, chętnie posłucham!
-Jasne… Wolałabym, zamiast mówić o tobie, usłyszeć, DLACZEGO sławetny, boski Syriusz Black RACZYŁ zaatakować bezbronnego Ślizgona!
-Nie musisz tego wiedzieć!- warknął.
-Och, no tak!- zawołałam z ironią- Zapomniałam, że doskonały pan Black NIE ŻYCZY SOBIE by zwykli śmiertelnicy zgłębiali sekrety jego świątobliwej główki!
-Ale jesteś miła!- rzekł zjadliwie- Po prostu, może miałem powód! Chyba mam prawo?
-Wiesz co?- zmrużyłam oczy- Nie pogrążaj się…
-No nie!- zaśmiał się jak wariat- Nie wierzę własnym uszom! Czy ty zdajesz sobie sprawę, dziecinko…
-Nie mów tak do mnie.- warknęłam ostrzegawczo.
-Mówię, jak mi się podoba, dziecinko!
-NIE MÓW TAK DO MNIE!- wrzasnęłam.
-Opanuj się trochę!- krzyknął ze złością- I lepiej idź się pouczyć, z pewnością to pożyteczne, kotku…
Wymierzył w Rabastana Zaklęcie Swobodnego Zwisu.
-BLACK!- opuścił różdżkę, gdy dostrzegł koniec mojej przy swym lewym policzku.
-Zgłupiałaś do reszty?!- wrzasnął, zaskoczony.
-Sam zgłupiałeś! NATYCHMIAST go wypuścisz!
-No no, tylko mi nie mów, co mam robić!
-Proszę, jakie to typowe!- zaśmiałam się z sarkazmem- Wysil się na oryginalniejszy tekst… O co ci chodzi?! Wściekasz się na niego, bo… Bo ze mną rozmawiał?! Bo spędzam z nim czas?!
Blackowi twarz poczerwieniała z wściekłości.
-O czym ty bredzisz?!- dostrzegłam w jego oczach jakiś strach. Roześmiałam się ze złośliwym, tryumfem.
-Hmm, jakie to oczywiste… Rabastan to niezła konkurencja dla szacownego panicza Blacka…
-Ja… może mam coś… Jesteś nienormalna…!- zaplątał się we własny język.
-SAM JESTEŚ NIENORMALNY! Atakujesz go bezpodstawnie!
-Oczywiście, teraz dobrotliwa panna Lupin postanowiła wszystkich nawracać na słuszną drogę miłości i pokoju… Weź już się zamknij, dobra?! Nie mam ochoty słuchać twych prawych morałów!
-Ty jesteś jakimś totalnym idiotą!!!- zawołałam z niedowierzaniem- Gadam z imbecylem!
-Przestań!!!- ryknął- Po prostu się zamknij, dobra?!
-NIE MÓW TAK DO MNIE, BLACK!
-MOGĘ MÓWIĆ, CO CHCĘ, DZIECKO!
-POWTÓRZ TO, KRETYNIE!!! SPRÓBUJ POWIEDZIEĆ TAK JESZCZE RAZ, A…
-A CO?!- ryknął śmiechem. Był tak wściekły, że aż się chwiał- NIC MI NIE ZROBISZ, DZIECKO!!! MAM GŁĘBOKO GDZIEŚ TWOJE ZAKICHANE GROŹBY!!!
-UWAŻAJ, BO ZARAZ PRZEGNIESZ!!!- pobielałam ze złości. Miałam ochotę go rozerwać na strzępy. Z różdżki wystrzeliły czerwone iskry.
-I CO Z TEGO?! NIE ROZŚMIESZAJ MNIE, KOTKU!!!- łzy wściekłości zwilżyły jego oczy.
-ACULEUS!!!
Fioletowy promień ugodził go prosto w policzek. Black zawył i złapał się za twarz. Zacisnęłam mocno dłoń na mojej różdżce.
Przez tłum gapiących się na scenę uczniów przebiegały szmery. Nie patrzyłam w tamtą stronę.
Black wyprostował się i odjął rękę od buzi. Na policzku miał wyraźną, czerwoną pręgę po Zaklęciu Żądlącym. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę jeszcze nią w niego uderzyć. Nogi trzęsły się pode mną z furii. Waza, stojąca nieopodal, poszła w drobny mak.
Black wpatrywał się we mnie z wściekłością i, jednocześnie, niedowierzaniem. Był siny na twarzy, jego zaszklone łzami oczy z dziką furią mnie obserwowały.
-Nienawidzę cię!- wycedziłam z goryczą- NIENAWIDZĘ!
-Mogę ci powiedzieć dokładnie to samo!- warknął szeptem.
-Przepuśćcie mnie, no! Black, Lupin! Co to ma znaczyć?!- Castor Black przepruł się przez tłum szepczących uczniaków- Aha, wdajemy się w pojedynki na środku korytarza?! Lestrange, a co tobie?- pochylił się nad Rabastanem. Skorzystałam ze sposobności i przeniosłam wzrok z powrotem na Blacka.
-Nie odzywaj się do mnie do końca życia. Nie mam zamiaru NIGDY WIĘCEJ z tobą rozmawiać!- warknęłam. Black mierzył mnie nienawistnym spojrzeniem.
-Są na to inne sposoby…- mruknął złowrogo po chwili. Zmarszczyłam się gniewnie, bo nie zrozumiałam tego debila ani trochę. Uśmiechnął się tylko z przerażającym, morderczym tryumfem i po prostu odszedł, łapiąc się za policzek. Obserwowałam chwilę jego plecy i trawiłam niespotykaną nienawiść, jaka opanowała moje serce. Nie cierpię go! Rozwaliłabym go z miejsca jakimś skutecznym urokiem…
Zacisnęłam mocno różdżkę w dłoni, prawie ją miażdżąc. Jego ostatnie słowa wydały mi się przez chwilę dziwnie złowrogie, jednakże szybko wróciła mi jedynie wściekłość i oślepiająca nienawiść do Blacka. Nie, on NIGDY się nie zmieni, choćby nie wiem co. Tym razem już wiem, że to koniec. Nie mam zamiaru więcej z nim rozmawiać. Ile już razy przysporzył mi takich nerwów?! Nie, więcej tak już nie będzie, odtąd nie będę się do niego nawet zbliżać. Kretyn!…
-Black, wracaj tu!- zagrzmiał za mną profesor- Rozejść się. ROZEJŚC SIĘ, mówię do was, idioci, no!… Syriuszu…- uśmiechnął się z lubością, gdy ten stanął przed nim, wlepiając w niego zbuntowane spojrzenie- Czy ty zdajesz sobie sprawę, że za bójki na korytarzu grozi szlaban?
-A za coś nie grozi?!- brzmiała przekorna odpowiedź.
-Zamknij się, baranie, i słuchaj, co mówię. Masz SZLABAN, złotko.
-A to niespodzianka…- burknął sarkastycznie pod nosem.
-Lupin, ty zresztą też. RAZEM, zrozumiano?- no pięknie, już lepiej nie mógł wymyśleć…
Zaczęliśmy gwałtownie protestować.
-Cisza. Bez dyskusji. Razem stawicie się na niego po swych egzaminach, na początku czerwca. Jeszcze ustalę termin. Miłego dnia!- uśmiechnął się zjadliwie i odszedł. Minęłam Blacka z furią i wpadłam do biblioteki, do Severusa.
-Co jest?- zdziwił się.
-Black…- wycedziłam jedynie.
-Który?- zapytał niewinnie Sev. Pokrótce streściłam mu przebieg kłótni.
-Już ci dawno mówiłem, że to kretyn. Powinnaś trzymać się od niego z daleka…- wzruszył ramionami i odłożył notatki na temat zaklęć niewerbalnych na bok.
Nie odpowiedziałam, sięgając po nie. Świetnie, teraz przez Blacka nie będę mogła się skupić na nauce! Wprost cudownie!…
Następnego dnia po śniadaniu wszyscy uczniowie szóstej klasy (w tym Lily i Remus), którzy zdawali historię magii, udali się do sali lekcyjnej. Reszta wróciła do dormitorium, powtarzać do transmutacji, egzaminu datowanego na popołudnie.
Wciąż wytrącona z równowagi wczorajszą kłótnią, samotnie weszłam przez dziurę w portrecie, jak na złość wpadając natychmiast na trójkę Huncwotów: skonsternowanego Jamesa, otępiałego Petera i zblazowanego Blacka, który jednak błyskawicznie zrobił wściekłą minę na mój widok.
-Hej, Meggie!- zakrzyknął za mną James- My chcielibyśmy pogadać…
Obróciłam się ku niemu z politowaniem.
-Taa, jasne… A konkretnie w jakiej sprawie?- uniosłam brew.
-Eyuhm…- wydukał jedynie James, zerkając z ukosa na niewzruszonego Blacka. Wszystko wydało mi się jasne, James po prostu chce nas pogodzić. Nie trzeba umieć czytać w myślach, by ta konkluzja do mnie dotarła.
-Daruj sobie, Rogaś!- uśmiechnęłam się złośliwie i pokręciłam głową. Black łypnął na mnie spode łba.
-Nie wtrącaj się, James!- warknął- Nie prosiłem cię o to!
-Widzisz? I już masz odpowiedź, James!- rzuciłam z ironicznym uśmieszkiem.
-Ależ wy jesteście nienormalni!- James złapał się za głowę- Przecież tak się lubicie! Nie psujcie tego, co budowaliście od kilku miesięcy! Syriuszu, przeproś Meggie, no…
-Z hipogryfa żeś zleciał?!- obruszył się Black- Nie będę nikogo przepraszał!
-Łudziłeś się jeszcze, James?- pokręciłam głową- NIEKTÓRYM po prostu woda sodowa uderzyła do głowy i nie potrafią przyznać, że nie są nieskazitelni, jak się powszechnie przyjęło…
-Woda sodowa?…- zapytał James, marszcząc brwi- Nie ważne… Syriuszu! Przeproś ją, zanim nie będzie za późno!- posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Black ryknął wariackim śmiechem.
-Na co?! Myślisz, że to mnie interesuje, czy będzie za późno?! Ciekawe, na co, chciałbym to wiedzieć! Nie będę przepraszał kogoś, kogo nie znoszę!- posłał mi nienawistne spojrzenie.
Tym razem to ja się zaśmiałam.
-Nie, wiesz co James? Mamy dziś egzamin z transmutacji, więc pozwól, że sobie pójdę, zamiast tracić czas na niedojrzałych idiotów…
-Meg!- James zawołał za mną ostrzegawczo, ale nawet się nie odwróciłam.
W dormitorium usiadłam skrzyżnie na posłaniu z księgą od transmutacji na kolanach, starając się skupić umysł na powtarzaniu. Wściekłe oczy Blacka obijały się o ścianki mojego mózgu i za nic nie mogłam się ich pozbyć. Nie potrafiłam wymazać z pamięci jego nienawiści. James miał rację: wczoraj runęło coś, co budowaliśmy od wakacji. Ale może i dobrze, przekonałam się, że nie można ufać Blackowi, iż muszę go omijać szerokim łukiem.
Westchnęłam z irytacją, stwierdzając, że już się niczego nie nauczę, odrzuciłam książkę i rzuciłam się do tyłu na plecy, zakładając dłonie za głowę. Wlepiłam zirytowany wzrok w baldachim. Ale ten moment w lesie…
Szybko się zerwałam, by uwolnić się od tego wspomnienia. Nie będę go niczym wybielać! Żaden sympatyczny moment nie może przesłonić mi prawdy…
-O Meg!- Lily po pewnym czasie wkroczyła do dormitorium- Co się dzieje? Jesteś jakaś rozsierdzona…
-O tą awanturę z wczoraj!- warknęłam i osunęłam się po kolumience łóżka na podłogę. Lily podeszła, po czym usiadła obok, obejmując mnie ramieniem.
-Nie przejmuj się tym tak! Wkrótce z pewnością się pogodzicie i nie będzie sprawy!
-Taa!... I mówi mi to osoba, która nie odzywa się do przyjaciela od roku… Pocieszające.
Lily spełzł uśmiech z twarzy.
-Zresztą, kto mówił, że chcę się z nim pogodzić?!- ciągnęłam- Irytuje mnie jedynie fakt, że nie potrafię się skupić na nauce przez tą złość!
-Może cię przepytam? Wysilisz nieco mózgownicę, zapomnisz o Syriuszu…
-Nawet nie wymawiaj jego imienia!- ofuknęłam ją- Od dziś jest tabu.
-Od dziś jest na cenzurze.- uśmiechnęła się z rozbawieniem Lily.
-Ehe, najlepiej by było, gdyby go całego ocenzurowali, szczególnie twarz…
Na szczęście egzaminy i adrenalina kazały mi się skupić na moich przedmiotach owutemowych, nie na Blacku. Po transmutacji przyszedł wtorek i zaklęcia z wróżbiarstwem. Następnie eliksiry, oraz zielarstwo, na które nie musiałam iść. Za to Lily owszem, toteż to popołudnie spędziłyśmy na zewnątrz, gdy tylko zakończyła egzamin.
-Wiesz, tak dawno nie rozmawiałyśmy…- Lily uwiesiła się mojego ramienia, po czym z wolna ruszyłyśmy ku jezioru. Majowy, wieczorny powiew wiatru przyniósł zapachy lata. Słońce nisko zawisło nad horyzontem, oświetlając płynnym złotem całe błonia i wydłużając cienie. Na wschodzie, naprzeciw zachodzącego słońca zawisły ciężkie, granatowe chmury, nieomalże czarne, tworząc ze złocistym światłem niesamowity kontrast.
-Będzie burza…- westchnęła Lily- Pierwsza burza tego roku.
Przytaknęłam do siebie z wolna.
Zajęłyśmy zazwyczaj obsadzone Huncwotami tereny pod dębem i oparłyśmy plecy o ciepłą korę, w milczeniu obserwując ciemniejące na wschodzie niebo.
-I co? Zapomniałaś już o Syr… eee, twoim problemie?
-Zapomniałam!- burknęłam- Dzięki za przypomnienie, Lily!
-Aha. Przepraszam! Ja po prostu martwię się…
-Martwisz?- zdziwiłam się- Czym?
-Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć… To tajemnica. I proszę, nie czytaj w moich myślach!
-Tajemnica?
-Tak, moja i Syriusza. Powiedział mi to, gdy się rozstaliśmy. Prosił, bym nikomu nie mówiła.
Westchnęłam z rezygnacją.
-Obiecaj mi, że gdy on cię przeprosi, przyjmiesz to!- wypaliła nagle Ruda, pesząc się.
-Cóż, na przeprosiny się raczej nie zapowiada w najbliższym czasie. On jest wyjątkowo pewny siebie, zawsze tak było…- mruknęłam, nawijając trawkę na palec.
-Ale bardzo chciałby dojść z tobą do porozumienia!
-Nie zauważyłam. Lily, możemy zmienić temat?! Ty naprawdę tak lubisz to wałkować? Jak dla mnie wszystko w tym temacie jest już jasne i uważam go za zamknięty.- prychnęłam. Lily przymknęła się, spuszczając głowę.
-Może i masz rację… Też nie lubię rozmawiać o takich rzeczach.- przyznała z lekką ulgą.
Głośno zaburczało jej w brzuchu. Roześmiałam się razem z nią, czując dziwną lekkość serca.
-Chyba zrobiłam się głodna. Idziemy na kolację?
Wydałam z siebie odgłos, który natychmiast zakomunikował Lily, że na dworze jest zbyt pięknie, by iść do dusznej Wielkiej Sali w tak przyziemnych celach. Westchnęła.
-Dobra, wygrałaś! Przyniosę nam tosty, chcesz?- zaoferowała.
-Świetnie!- ucieszyłam się- Dla mnie możesz dostarczyć z sześć, zgoda? Oraz dwie babeczki.- zarechotałam mściwie, a Lily westchnęła.
-Nie za mało? Może jeszcze szampana pani dostarczyć?- sarknęła.
-No, jakbyś mogła…- wzruszyłam ramionami z rozbawieniem, opierając głowę na korze.
-Super, Lily-transportowiec. Na drugi raz ty się pofatygujesz, leniu!- parsknęła, wymierzając mi cios w bok, po czym pobiegła w kierunku zamku. Z zadowoleniem, które nawet mnie zaskoczyło, stwierdziłam, że doskonale czuję się zupełnie sama. Niestety, nie długo dane mi było smakować samotności i milczenia, bowiem wkrótce po odejściu ktoś usadowił się obok mnie, opierając plecy o korę jak ja.
-Lubisz samotność.- było to bardziej stwierdzenie, ale Rabastan uniósł brwi, jakby czegoś oczekiwał.
-Tak.- przytaknęłam po krótkim czasie- Tak, jak ty.
-Masz rację. Wolę siedzieć sam.
-Zapewne więc ci przeszkadzam, nie?- zapytałam go. Gwałtownie pokręcił głową.
-Nie, bardzo lubię twoje towarzystwo. Ono mnie odpręża.- uśmiechnął się przyjaźnie.
Posłałam mu zdumione spojrzenie. Po chwili moje wargi rozciągnęły się w odwzajemnionym uśmiechu porozumienia. Stwierdziłam sama w sobie, że Rabastan ma zbyt intensywny wzrok.
-Tylko tak mówisz…- spuściłam głowę, zirytowana tym dziwacznym spostrzeżeniem- Ja jestem chyba wyjątkowo irytująca. Ze wszystkimi się kłócę, wszyscy mają mnie dość...
Miałam tu na myśli oczywiście Blacka, ale nie sprecyzowałam tego.
-Cóż, ja tak nie myślę. Bardzo lubię z tobą przebywać. Chyba nawet za bardzo…- chrząknął, także spuszczając wzrok na kolana. Zerknęłam na niego z ukosa ze zdziwieniem.
-Dlatego tak sobie pomyślałem…- znów przeniósł na mnie nieco wytworny, arogancki wzrok, który już miał w genach- Moglibyśmy być razem. Jako para.
Żołądek podjechał mi pod samo gardło, potem opadł z wolna. Rozchyliłam jedynie usta, jednocześnie uśmiechając się z niedowierzaniem.
-Jeżeli oczywiście chcesz…- przeczesał swe długie do ramion czarne włosy ze zdenerwowaniem.
-Ależ Rabastanie! Przecież ty już odchodzisz z Hogwartu, no nie?- zdziwiłam się.
-Nie robi mi to różnicy. Związki na odległość też mają sens. A potem, jak skończysz szkołę…- urwał swą myśl, zawieszając głos wymownie.
-Ale…- zaśmiałam się- Przecież to szaleństwo! Ja jestem Gryfonką, ty Ślizgonem…
-No i co z tego?- wzruszył ramionami, uśmiechając się do mnie zachęcająco. Parsknęłam i pokręciłam głową z rozbawieniem.
-Znamy się ledwo miesiąc…
-To dostatecznie długo, by stwierdzić, że mi się podobasz! To co? Chcesz?- wyczekujący wzrok wwiercał się w moje zakłopotane oczy. Zamyśliłam się, jednak odpowiedź sama pchała się na usta i już po chwili mruknęłam z delikatnym uśmiechem:
-No dobra. Chcę.
Rabastan roześmiał się szczerze z radości, po czym wstał i podał mi rękę, bym też to zrobiła.
-Chodź no tu, Meggie…- przytulił mnie do siebie mocno. Poczułam się dziwacznie zakłopotana, ale w sercu, które dziko łomotało, narósł jakiś spokój i szczęście. Jeszcze nie zdążyłam otrząsnąć się z szoku, jaki mnie trafił. To po prostu nierealne…
Gdy wreszcie się od siebie odsunęliśmy, Rabastan złapał mocno moją dłoń i razem udaliśmy się na długi spacer po błoniach, osnutych ciemnozłotymi smugami…
Ekhym... Za tydzień nowy odcinek. Możliwe, że coś się opóźni-muszę dużo przemyśleć. Pa!
Komentarze:
doredoma35 Sobota, 03 Kwietnia, 2010, 13:08
Uuu... ładnie się rozpoczyna Meggie z Rabastanem.
Syrcia Sobota, 03 Kwietnia, 2010, 22:05
Nie mam pomysłu na jakiś konstruktywny komentarz, a więc:
1. Ci znowu.
2. Meg i Rabastan.
...
Aha.
Alice Niedziela, 04 Kwietnia, 2010, 12:04
Ja może zaczne od życzenia Ci Doo i wszystkim komentującym Wesołych Świąt.
A teraz skomentuje notkę:
Znowu się pokłócili.Eh a już tak fajnie było. Podejrzewam że i tak się pogodzą. Rabastan chyba wyprzedził kolege z domu.
Czekam niecierpliwie na kolejny wpis. Mam nadzieje że w przyszłym tygodniu. Weny i dużej ilości pomysłów.
Aleksa Poniedziałek, 05 Kwietnia, 2010, 16:25
Syrcia.
zgadzam się Twoimi słowami.
Nic innego nie przychodzi mi do głowy, ale notka... hm. Oryginalna...
lily lupin Poniedziałek, 05 Kwietnia, 2010, 18:39
"Bez miłości człowiek nie może żyć, spytaj mamy.- wyszczerzył się perfidnie Remus.
-Osobiście uważam, że ważniejszy jest tlen…"
oglądasz House'a? , tam był taki cytat
Doo Wtorek, 06 Kwietnia, 2010, 21:07
Nie, nie oglądam... Ale gdzieś na niego wpadłam, nie pamiętam, gdzie.
Pozdro!
Syrcia Piątek, 09 Kwietnia, 2010, 22:03
Nareszcie notka u Huncwotów... Zapraszam. Z dość istotnym pytankiem, więc jeszcze z góry poproszę o odpowiedź...
Daria Sobota, 10 Kwietnia, 2010, 13:14
Te ich kłótnie doprowadzają mnie do szału, było już tak fajnie. A co do Rabastana to sama nie wiem co myśleć.
U Elizabeth Rosemond nowa notka
Szczurek Sobota, 10 Kwietnia, 2010, 20:29
Gdy czytałam początek, nie wiem dlaczego, ale naszło mnie coś na wspominanie początków Meggie. Coś tam pamiętam, choć nie za dobrze, ale w pamięć wbiła mi się podobna kłótnia Syriusza z Meg.
Baaaaaaaaardzo podobał mi się sposób Jamesa na pozbycie się natrętnych lasek Syriusza. Przepraszam, jeśli coś pokręciłam, ale musiałam urwać w połowie i nie mogę przeczytać od nowa, bo przed chwilą dostałam niesprawiedliwy szlaban.
Syrcia Sobota, 10 Kwietnia, 2010, 21:32
No i gdzie ten wpis? Dziś mija tydzień.
Tyy, niedobra, ty.
Zapraszam do Lunia.
parszywek Wtorek, 13 Kwietnia, 2010, 15:02
Hę? Co to ma być? cóż za nagły zwrot akcji! mnie tam się nawet podoba ten mroczny Rabastan;) ale to że stało się to tak troche nienaturalnie nagle. w sensie, że nagle stali się romantyczną parą wystarczyło: ej, będziemy razem? Ale spoko podoba mi się
wkurza mnie Mary Ann! bo jest taka uwielbiana i cudownie wspaniala.. dobra koncze bo klawiatura mi sie chrzani
Joanna Środa, 19 Maja, 2010, 15:51
nie no makabra... a ja byłam taka pewna Blacka... no cóż... żal bierze na takich arogantów, którzy boją się własnych uczuć... dobrze mu tak...