Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Sobota, 17 Kwietnia, 2010, 12:47

51. Chandra

Udało się mi napisać;-)

Egzaminy szybko uciekły. Trudno było mi się skupić na nauce, gdy myśli ciągle biegły do Rabastana. Wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że ten smukły, poważny, arystokratyczny Ślizgon z ostatniej klasy jest mój i tylko mój…
Wystarczyło, że go widziałam, serce podskakiwało pod samą krtań. Wywoływał u mnie z chwili na chwilę coraz silniejsze uczucie mimo, że na początku, gdy tylko poprosił mnie o chodzenie, nie czułam specjalnie nic. Pod koniec tygodnia obarczonego egzaminami mogłam z całą pewnością stwierdzić, iż jestem zakochana.
Reakcje na tę wiadomość, która obiegła Hogwart w ciągu dnia, były różne. Tłum ludzi dziwnie zareagował w pierwszym momencie, gdy w czwartek ja i Rabastan wyszliśmy ze śniadania trzymając się za ręce. Ludzie obracali się, pytali jeden drugiego, czy to prawda…
Severus był jednym z nielicznych, którzy się ucieszyli. Bardzo spodobał mu się fakt, że teraz więcej czasu będę spędzać z nimi. Ślizgoni przyjęli mnie również grzecznie, aczkolwiek miałam wrażenie, że robią to wyłącznie dla Rabastana. W sumie zdziwiłoby mnie, gdyby było inaczej.
Gryfoni mieli skrajnie inne podejście do sprawy. Szczególnie kilku z nich.
Pierwszym, który się dowiedział, był Lukas. On i jego kumple moczyli swe nogi w jeziorze, gdy ja i Rabastan przechadzaliśmy się w środę po południu. Luke stanął, jak słup soli i rozdziawił usta. Chwilę potem ze złości kopnął najbliższy kamień i posłał mi wściekłe spojrzenie, pełne nienawiści i żądzy mordu na moim towarzyszu.
Następnym był Black. Wydarzyło się to po śniadaniu następnego dnia. Stałam spokojnie przy drzwiach, czekając na Rabastana, który już zbierał się od stołu Slytherinu, gdy usłyszałam:
-Mary Ann! Musimy pogadać!
Black spieszył ku mnie wzdłuż stołu Gryffindoru. Miał skruszone oblicze, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że chciałby się ze mną pogodzić. W tym samym momencie poczułam dłoń Rabastana na własnej, a właściciel pociągnął mnie ku wyjściu. Zdążyłam tylko uchwycić wzrok Blacka, jego niedowierzającą, tracącą kolory twarz i wyszłam za Rabastanem.
Lily oniemiała, gdy jej powiedziałam. Po prostu zabrakło jej słów.
-Czyś ty zgłupiała?! Ze Ślizgonem? I to w dodatku z tej grupy najgorszych typków?!
Położyła mi dłoń na czole, po czym pokręciła głową z niedowierzaniem.
-Mary Ann, nie poznaję cię. Ile ty go znasz?
-Trochę ponad miesiąc. Ale wciąż się poznajemy, dzięki temu nie nudzi nam się razem!
-I co? On naprawdę ci się podoba?
-Bardzo…- przytaknęłam.
-Żartujesz… Całowaliście się już?!
-No nie… Przecież na to za wcześnie…
-No widzisz! Zaprzeczasz sama sobie! To za wcześnie na całowanie, a na chodzenie w sam raz?!
-Lily!- pokręciłam głową cierpliwie- Po pierwsze, dla niektórych taka kolejność jest odpowiednia, a po drugie ty po prostu mi zazdrościsz!
-JA?! W żadnym wypadku! Zwyczajnie się o ciebie martwię!- oburzyła się- I lepiej skup się na astronomii, chyba chcesz jutro zdać ten egzamin, no nie?
Czułam się jeszcze bardziej na tapecie, niż kiedykolwiek wcześniej, gdy tylko szliśmy razem przez szkołę. Jako, że słyszałam myśli, przytłaczała mnie ich mnogość, a treść brzmiała mniej więcej tak: „Lestrange z Lupin, para dwóch świetnych ścigających wrogich drużyn, zapewne pokłócą się o quiddicha!”, „Ciekawe, ile wytrwają razem…”, lub „Phi, daję im najwyżej tydzień”.
Jednakże przepowiednie się nie spełniły i nadszedł czerwiec; cudownie gorący, pachnący latem i wolnością, choć pełen burz i deszczu. Teraz, gdy lekcje nie były tak wymagające, a prac domowych mieliśmy o wiele mniej, ja i Rabastan mogliśmy spędzać ze sobą każdą najmniejszą chwilę.
-O czym myślisz?
Szept wyrwał mnie z zamyślenia. Podkuliłam nogi i objęłam je rękoma. Na jeziorze tańczyło pomarańczowe słońce, z każdą chwilą odchodzące za horyzont. Uśmiechnęłam się do siebie, po czym obróciłam głowę w kierunku mojego chłopaka, siedzącego ramię w ramię ze mną na jednej z kamienistych skarp przy jeziorze. Przyjrzał mi się z jakąś tęsknotą i przygnębieniem.
-Nie wiem… Jest tak spokojnie, że żadne konkretne myśli mnie nie nachodzą…
-Prawda?- westchnął, marszcząc ciemne brwi i pochylił się trochę do przodu, by schwycić kostropaty kamień w szczupłe palce i bezwiednie obracał go w opuszkach. Poczułam przemożną chęć, by złapać go za dłoń. Teraz wszystko będzie wyglądać inaczej, teraz mamy przed sobą najprawdopodobniej całe lata…
-A ty o czym myślisz?- zagadnęłam po chwili spokojnej ciszy.
-O tobie, między innymi…- uniósł wzrok znad obserwowanego kamienia i uśmiechnął się do mnie nieco niepewnie, jednak jednocześnie z wielką wdzięcznością- Czasem nie potrafię uwierzyć, że to wszystko się dzieje…
Oparłam mu głowę na ramieniu, czując słodki spokój. Tu, na skarpie, było tak cicho, żadne zbędne odgłosy nie mąciły śpiewu ptaków i wieczornych świerszczy, wiatr grał w trawach…
-Poznałaś już moich kumpli?- podjął z zaciekawieniem.
-Tak, chyba wszystkich. Jest Severus, Nott, Mulciber, Goyle, Crabbe… Kogoś pominęłam?
-Całą masę… Dołohow, Avery, nie wspominając o tych spoza szkoły. No, ale nie miałaś okazji ich poznać. My jesteśmy… inni.
Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w Północną Wieżę Hogwartu. W mojej głowie uformował się wyraz „Voldemort”, ale natychmiast go wyrzuciłam z pamięci, jakby był natrętną przeszkadzającą, muchą.
-Poznam cię kiedyś z nimi. Z pewnością ci się spodobają, może nawet potraktują cię, jak swoją!
-Mówisz o zwolennikach Voldemorta?- szepnęłam ostrożnie. Rabastan uniósł głowę z mojej i spojrzał na mnie uważnie. Po chwili wzruszył ramionami.
-Cóż, jeżeli tak to nazywasz… Ale przekonasz się, że mam rację! To są świetni ludzie. Nie można tak po prostu określić nas zwolennikami Czarnego Pana. My jesteśmy wybrani.
-Czarny Pan?
-Tak, tak się na niego mówi. Zobaczysz. Spodoba ci się.
Uśmiechnęłam się do niego, oplótł mnie jednym ramieniem i tak trwaliśmy, dopóki słońce nie zanurzyło się w jeziorze…
-Czy ja wiem, czy to taki genialny pomysł?- Severus skrzywił się.
Dzwon wybił właśnie dwunastą, czyli przerwę na lunch. Ja i Sev przemierzaliśmy zatłoczony dziedziniec. Wsłuchałam się w stukot własnych obcasów o kamienną ścieżkę, czekając, co jeszcze powie.
-Wiesz, Rabastan jest bardzo zaangażowany w przyszłą służbę Czarnemu Panu. On to traktuje nieco inaczej. Co wiesz o Voldemorcie?- zapytał.
-Niewiele. Do tej pory słyszałam o nim same najgorsze rzeczy. Kto to tak naprawdę jest, Sev?
-Ech, trudno mi rzec. Wolałbym jednak, byś ty się nie pchała, jak to się mówi, pod topór…
-A ty to niby co?- odszczeknęłam.
-Ja to ja. A ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nie chcę, by coś ci się stało.
Zerknęłam na niego z ukosa, odrywając wzrok od czubków butów. Sev wytarł niedbale haczykowaty nos, by zyskać na czasie.
-Ale Rabastan mu ufa…- mruknęłam niepewnie- Czy on naprawdę jest tak zły?
-Hmm, przepraszam, że ci to teraz powiem.- zawahał się- Ja naprawdę się cieszę, że kręcisz się teraz w naszej paczce Ślizgonów. Jednak wolałbym, by na tym poprzestać…
-Oczywiście, tyś myślał, że ja chcę być zwolenniczką Voldemorta?!- zaśmiałam się- Za co mnie przepraszasz?
-Bo myślę, że twoja… miłość…- z trudem to wymówił- Cię trochę zaślepia. Wiesz, myślisz sobie „Rabastan to, Rabastan tamto…”, a nie oceniasz racjonalnie, nie masz obiektywnej oceny sytuacji. Do tej pory, jak to mówiłaś, Potter i Black mieszali Czarnego Pana z błotem, a ty im wierzyłaś. Dlaczego tak nagle zmieniasz zdanie?
-Niczego nie zmieniam! Ja po prostu chcę znać prawdę, jasne?! I nic mnie nie zaślepia!- prychnęłam, odwróciłam się na pięcie i odeszłam swoją drogą, pozostawiając skołowanego Severusa na środku dróżki.
-Hej, Meeeeeeeeeeegie!- dało się słyszeć gdzieś z prawej. Zerknęłam tam. Na niskim parapecie jednej z arkad siedział Remus, obok, co dziwne, Joanne, a niedaleko o słupek arkady opierał się James, machając mi tak ostentacyjnie i entuzjastycznie, że chyba i ślepy by trafił. Podeszłam do nich ostrożnie, ciekawa, co mi powiedzą. Od egzaminów nie miałam z nimi okazji do rozmowy-spędzałam czas głównie ze Ślizgonami i Rabastanem, gdy ten nie miał treningów.
James ściągnął z włosów czarną frotkę, na którą naplótł kępkę swych bujnych włosów - nosił ją od wczoraj, odkąd Slytherin zwyciężył z Ravenclawem i Ślizgoni wygrali przez to Puchar Quiddicha- i teatralnie, zamaszystym ruchem cisnął mi ją pod nogi. Wpatrzyłam się w bezbronną gumkę, po czym niewinny, pytający wzrok skierowałam na Rogacza.
-Oto, co ci powiem!- rzekł z goryczą- Wstyd. Jak możesz zdradzać czerwono-złote barwy?! Jak możesz bratać się z wrogiem?!
-Ło matko!- zawołałam ze zrezygnowaniem, podnosząc wzrok i dłonie ku niebiosom- Przedstawienia ciąg dalszy… Czy wy nie możecie po prostu tego zaakceptować?! Czemu wszyscy się nas czepiają?
-Nie, nie mogę go znaleźć…- Peter stanął obok Jamesa, zaplótłszy ręce na piersiach- A wydawałoby się, że… O, hej Meggie!- spojrzał na mnie surowo- Ty zdrajco!
-Skończcie już z tym!- zerknęłam na Remusa wojowniczo, ciekawa, czy także ma coś mądrego do powiedzenia, ale on pogrążony był w rozmowie z Jo, czasem tylko zerkał na mnie ukradkiem. Wyczułam troskę bijącą od niego. Ze zdziwieniem spostrzegłam też, że jest lekko zaróżowiony…
-My się tylko o ciebie martwimy! Dostałaś się w obmierzłe łapska tego Lestrange’a…- burknął Rogaś- Nie podoba mi się to. Ślizgoni wygrali Puchar, napuszone głąby…- zakończył z goryczą.
Zaległa cisza.
-A TY DO TEGO ŚMIAŁAŚ ZOSTAĆ DZIEWCZYNĄ TEGO…- wybuchnął nagle, machając rękoma na wszystkie strony, jak cepami, po czym znowu oklapł- Ech, szkoda mi słów…
-Miło, przynajmniej zamilkniesz choć na sekundę!- rzekłam zjadliwie.
-I jeszcze do tego tak zignorowałaś Syriusza!- rozległ się pretensjonalny głos Petera zza Jamesa.
-Ja?! To ON się ze mną pokłócił, to ON jest na mnie obrażony. Jeżeli mu na mnie zależało, to powinien to rozegrać bardziej dyplomatycznie!
-Aha, czyli ty się na nim zemściłaś!- zdenerwował się Peter- Tu cię mam!
-Peter, o czym ty mówisz?! Nikt nie powiedział, że kiedykolwiek myślałam o nim jako o… no, w ten sam sposób, jak o Rabastanie!
-Przypomnij sobie te wszystkie chwile!- dodał James dramatycznie- Choćby taką jedną, w Lesie, tą, w którą kiedyś tak subtelnie wdepnąłem… Nie jestem taki znowu głupi i niekumaty!
Zmierzyłam Rogasia wątpiącym spojrzeniem.
-Jeżeli kiedykolwiek… nie mówię, że tak, no!… to już dawno odeszło to w niebyt. Teraz mam Rabastana. Jeżeli tego nie rozumiecie, to już wasz problem…- wzruszyłam ramionami, zerkając podejrzliwie na Joanne. Coś mi się w niej nie spodobało.
-Ouu, Łapsko…- wydukał nagle James sztywno. W istocie, zza Rogacza wyłonił się z wolna Black, wciskając ręce głęboko do kieszeni. Wtem mnie spostrzegł i się zatrzymał. Zaległa przykra cisza.
-Cóż, to chyba wszystko, co macie mi do powiedzenia. Pójdę już…- machnęłam ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. Black spopielił mnie wzrokiem, chwilę potem uśmiechnął się krzywo.
-Pewnie. Pędź do swojego chłopaka…- mruknął cicho, przekrzywił głowę, przyglądając mi się z jakimś rozbawieniem i politowaniem. Jego oczy pozostały lodowate. Miał w gruncie rzeczy straszliwą minę, kotłowały się w niej skrajnie różne emocje i nienawiść, mimo uśmiechu.
Posłałam mu miażdżący wzrok, odwróciłam się na pięcie i w tym momencie oberwałam sówką z listem prosto w twarz. Black za moimi plecami zaśmiał się mściwie, wyraźnie usatysfakcjonowany. Prychnęłam ostentacyjnie i otworzyłam niewielki liścik, nabierając wrażenia, że już kiedyś dostałam bardzo podobny.
„Szacowna Panno Lupin!
Twój szlaban, jak i również szlaban czcigodnego panicza Blacka, odbywać się będzie codziennie, od godziny 16 do 21, przez cały najbliższy tydzień od poniedziałku, włącznie do soboty. Liczę na Wasze skore do prac ręce w lochach-mamy trochę składników do obrobienia. Możesz być pewna, że wymyślę dla Was jakieś dodatkowe atrakcje, by umilić czas spędzony razem.
Z wyrazami szacunku p. prof. Castor Black”
-Co?!- wydusiłam z siebie, zanim zdążyłam się powstrzymać, a potem westchnęłam najgłośniej, jak potrafiłam- I jak ja wytrzymam przez te pięć godzin codziennie!?
-Wyobraź sobie, że mam podobny problem…- rozległo się zza moich pleców znużone sarknięcie. Puściłam to mimo uszu i pobiegłam na wytęskniony lunch, zdając sobie nagle sprawę, że uczucie, które odstręczało mnie od Joanne, to dziwaczna zazdrość o Remusa…

***

Promień słońca padł na ścianę. Przyjrzałam mu się, wsłuchując w miarowe oddechy Lily i Alicji. Spały spokojnym snem, niezmąconym przykrościami…
Przewróciłam się na drugi bok, nie czując piasku pod oczami, mimo, że całą noc przeleżałam bez snu. Wlepiłam oczy w nieruchomy baldachim, niezmieniony obiekt mojej obserwacji od kilku godzin. Westchnęłam do siebie z ponurą satysfakcją-przecież wampiry nie śpią, a jeżeli już się regenerują, to nic im się nie śni. Ja nie potrafiłam poddać się tej nocy regeneracji, zbyt wiele nachodziło mnie przykrych myśli i pojawiła się melancholia. Czy naprawdę już nigdy nic mi się nie przyśni? Czy będę tak trwać w nieskończoność, aż przeżyję wszystkich bliskich? Co zastanę w domu, gdy któregoś dnia wrócę po pogrzebie ostatniej żyjącej bliskiej mi osoby? Pustkę i ciszę… I te rzeczy, należące w przeszłości do kogoś mi bliskiego, leżące w bezruchu, bo ich właściciel nigdy już ich nie dotknie. Pozostawią na sobie jedynie pamięć jego dłoni, zapach…
Wspomnienia, w których przechowam ukochaną osobę, nigdy nie wygasną. Będą doprowadzać mnie do szaleństwa codziennie, aż do końca… Nieustająca tęsknota i samotność-tak będzie wyglądało moje życie za kilkadziesiąt lat. Będę się snuła po pustkowiach i wrzosowiskach, gdy społeczeństwo mnie odrzuci, uznając za relikt… Zamieszkam zupełnie sama na końcu świata, otoczona zdjęciami i przedmiotami, noszącymi ducha bliskich, które codziennie będą mnie wyśmiewać pogardliwym chichotem, mówiąc „Już NIGDY ich nie spotkasz, jesteś sama. Zupełnie sama.”. I ta przejmująca cisza, wieczna cisza pędzących pokoleń…
A może by tak kogoś…? Przewróciłam się na drugi bok, czując do siebie obrzydzenie. Co za egoizm! Jak mogę chcieć kogoś ukąsić, żeby dotrzymał mi towarzystwa przez tyle lat?! Przecież to jest takie samolubne! Jego także wpakuje w to niekończące się szaleństwo?! Wyobraziłam sobie, jak wieczność spędzam, powiedzmy z Rabastanem… Zamknięci w czterech ścianach, gdzieś na pustkowiu, zdani wyłącznie na siebie i na swe humory. Dzień w dzień sami ze sobą… O rany, zwariować można, oglądając przez wieczność nawet najbardziej ukochaną twarz. Z jednej strony to niezła podpora, ale mogłoby to zniszczyć doszczętnie nasze uczucie…
Czyli jednak droga, którą kroczę, jest z góry określona jako samotna… Będę się cieszyć życiem do pewnego momentu, a potem nic mi już nie pozostanie.
Jedna łza z wolna spłynęła po mojej skroni, lądując w czarno-rudych loczkach. Wieczna samotność, zamknięcie we własnej głowie…
Zerknęłam na niewinnie śniącą Lily. Jej życie będzie takie piękne…
Usiadłam na skraju łóżka, wlepiając wzrok w blade stopy. Chwilę potem niepewnie postawiłam je na wyszorowanych belkach, pełniących funkcję podłogi i ruszyłam do toalety.
Nie czując zmęczenia, lecz jedynie lekkie skołowanie, ściągnęłam z siebie o kilka numerów za duży t-shirt, używany jako piżama, przyjrzałam się księżycowi na biodrze i blademu ciału. Pięknie, wyglądam, jakbym nie wychodziła na słońce od wieków. W sumie kiedyś zapewne do tego dojdzie…
-Meg, jesteś tam?- rozległo się.
-Taa… Miałam zamiar brać prysznic, czego chcesz, Lily?- cisza. Zmarszczyłam brwi i wyjrzałam ostrożnie z łazienki. Lily i Alicja spały w najlepsze i nic nie wskazywałoby na to, że którakolwiek z nich wstawała w ciągu ostatnich godzin. Zmarszczyłam brwi i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Rozejrzałam się po łazience i zakryłam automatycznie trzymaną koszulką.
-Ktoś tu jest?
Odpowiedziała mi cisza. Czyżby moja głowa produkowała takie zwidy? Zapewne tak bardzo doskwierała mi w obecnej chwili samotność, że chciałam za wszelką cenę kogoś usłyszeć...
Wkroczyłam po kilku chwilach pod lodowaty prysznic, mający mnie orzeźwić i dodać sił przed bardzo przykrą perspektywą dzisiejszego szlabanu.
Uczucie smutku doskwierało mi cały dzień. Na wszystkich patrzyłam, jak na żywe trupy, tak kruche i nietrwałe…
-Hej, Meg! Pobudka, zmiataj na szlaban!- Rabastan potrząsnął mną lekko- Bo Black cię zabije.
Rozejrzałam się nieprzytomnie po twarzach przy stoliku. Prawie zupełnie zapomniałam, że siedzą tu poza mną Severus, Gregor, Rabastan i Antonin. Wszyscy wyglądali na nieco zaskoczonych tym nagłym odlotem od rzeczywistości. Wymusiłam na twarzy niemrawy uśmiech i westchnęłam.
-Tak, już idę. Wcale mi się jakoś nie spieszy…
Wstałam niechętnie od stolika w bibliotece, gdzie odrabialiśmy ostatnie resztki prac domowych.
-Odprowadzę cię, chcesz?- zaofiarował się mój chłopak. Kiwnęłam niepewnie, wciąż pogrążona w niezbyt sympatycznych myślach.
Poczułam jego dłoń na mojej, Ślizgoni zgodnym chórkiem ponuraków mruknęli „Cześć…”, a my poszliśmy w kierunku lochów.
-Dzisiaj jesteś jakaś zamyślona i niedostępna. Coś się stało?- zerknęłam na jego posępną, twarz o szczupłych policzkach, którą już tak doskonale znałam.
-Nic… Dopadła mnie jakaś chandra w związku z moją przypadłością.
-Wampiryzmem?- zapytał. Kiwnęłam- Cóż… Podobasz mi się taka, jaka jesteś. Podobasz mi się jako wampirzyca. Wiesz, jestem z arystokracji, my lubimy takie mroczne klimaciki.- zarechotał.
-Nie chodzi o to. Zdajesz sobie sprawę, że ja wszystkich przeżyję?
Rabastan znowu spoważniał i nic nie odparł. Westchnął pod nosem do siebie.
-No, to cię tu zostawiam.- burknął swym ponurym głosem o ciemnej barwie. Wpatrzył się we mnie uważnie- Mam nadzieję, że to jakoś przeżyjesz.
Cmoknął mnie w policzek na pożegnanie, po czym odszedł, przeczesując długie włosy palcami. Obserwowałam jego czarną sylwetkę w najdroższych ubraniach od Madame Malkin, a gdy znikł za rogiem, wkroczyłam do komnaty.
Blacka jeszcze nie było, za to przy stoliku na środku spoczywał jego młodszy krewniak. Posłał mi takie spojrzenie, że automatycznie cofnęłam nogę z powrotem za siebie. Serce mocniej mi zabiło ze strachu. Jak ja zniosę to milczenie?! Może powinnam się modlić, by Castor Black szybko przybywał?
Mimo wszystko odważnie podeszłam do stolika i opadłam naprzeciw Blacka, za wszelką cenę starając się ignorować jego natarczywe spojrzenie. Wlepiłam beznamiętny wzrok w stary blat przede mną, czując się obserwowana.
-Doskonale, już jesteś! Czekaliśmy wyłącznie na ciebie!- Castor Black wyłonił się zza drzwi po drugiej stronie komnaty. Chyba jeszcze nigdy tak mnie nie ucieszył jego widok. Podszedł do nas i zawiesił wręcz zachwycone spojrzenie na nas.
-No i następny szlabanik, prawda, Syriuszu?- wyśpiewał- Wasze żałosne próby zabicia się nawzajem spełzły na niczym, niestety… Ale, skoro tak bardzo się kochacie, przygotowałem specjalne wydanie nudnego zadania, jakim jest marynowanie ingrediencji…
Machnął krótka różdżką. Ciężkie kajdany z białego złota o obręczach bezpośrednio przytwierdzonych do siebie uniosły się z jednej z półek i zawisły nad stolikiem, lekko podzwaniając. Na sekundę przed tym, co się stało, już wiedziałam, o co chodzi. Kajdany podleciały ku Blackowi, jedna obrączka z trzaskiem zacisnęła się na jego lewym nadgarstku, po czym błyskawicznie podleciały do mnie, szarpiąc go do przodu tak, że położył się w połowie na stoliku. Wkrótce mój prawy nadgarstek także był uwięziony. Castor zaśmiał się perliście. Poczułam do niego silną nienawiść.
-Wstawać!- wrzasnął nagle. Ja i Black uczyniliśmy to, z trudem manewrując uwięzionymi rękoma. Stanęliśmy obok siebie (nie było wyjścia), jednak czułam do niego silny wstręt. Castor Black ponownie machnął różdżką. Krzesła znikły, pojawiło się jedno jedyne, nieco szersze, by mogło się na nim zmieścić więcej, niż jedna osoba, ale i tak niedostatecznie szerokie. Black uśmiechnął się zjadliwie.
-Siadajcie grzecznie…
Wykonaliśmy rozkaz, starając się usiąść jak najdalej od siebie. Nie było to jednak możliwe i wbrew swej woli musieliśmy skupić się jak najbliżej. Czułam perfumy Blacka w nozdrzach i wcale mi się to nie spodobało. Ręka, obciążona cudzą i w dodatku w bardzo ciężkim żelastwie, poczęła mi drętwieć. A zostało jeszcze pięć godzin…
Na stoliku pojawiły się przedmioty związane z marynowaniem oraz masa składników. To, co się nie zmieściło, znajdowało miejsce w pudłach pod stolikiem. Jęknęłam pod nosem. Świetnie.
-Bawcie się dobrze!- wyszczerzył kły Black- I zapamiętajcie: ma tu być spokój i cisza. Pracuję w gabinecie obok, jak coś usłyszę…
Ruszył ku korytarzowi, po drodze niedbale przeczesując włosy Blackowi. Tamten wykonał jedynie ruch obronny i popatrzył na niego, jak na coś wyjątkowo obrzydliwego.
Trzasnęły drzwi i zaległa cisza. Black westchnął ze zbuntowaną miną i uniósł nasze ręce w kajdanach ku składnikom. Nie spodobało mi się, że kieruje moją dłonią, każdy przypadkowy dotyk jego skóry przyprawiał mnie o bardzo niesympatyczne uczucie i odruch wsteczny.
W milczeniu musieliśmy razem sięgać po przedmioty, obierać je, potem marynować i tak w nieskończoność. Zrobiło mi się gorąco ze zdenerwowania, szczególnie gdy odkryłam, że następna porcja grzybów, którymi się zajmowałam, spoczywała w pudle przy nodze Blacka.
Chrząknęłam.
-Czy mógłbyś być na tyle łaskaw i podałbyś mi tamto pudło?
Dłoń Blacka na nożu drgnęła konwulsyjnie.
-Wątpię.- uciął cierpko- Nie będę na tyle łaskaw.
-Jesteś wredny.- stwierdziłam chłodno.
-Najpierw pomyśl o sobie, dziecinko…
Westchnęłam ze znużeniem i przechyliłam się przez niego, by sięgnąć wolną ręką ku pudle. Poczułam się niezmiernie głupio i jeszcze bardziej się zaczerwieniłam. Gdy wróciłam do poprzedniej pozycji, niechcący uderzyłam potylicą w jego podbródek.
-Auu! Hej, uważaj trochę może, co?!- warknął.
-Trzeba było mi podać to pudło, a nie grać obrażoną księżniczkę!
Mierzyliśmy się wściekłymi, nienawistnymi spojrzeniami.
Nienawidzę jej, niech mnie uwolnią tylko z tych kajdan…
-To co?- parsknęłam ironicznie- Ale się ciebie boję!
Black zgrzytnął zębami.
-Z łaski swej nie czytaj moich myśli, dobra?!
-Z łaski swej nie muszę ciebie słuchać.
-Tylko spróbuj znowu zajrzeć mi do umysłu!- wrzasnął, blady na twarzy. Wyczułam strach od niego bijący i ogarnęła mnie ohydna satysfakcja.
-Och, jaka szkoda, że nic z tym nie możesz zrobić…- wyśpiewałam mściwie.
-Ostrzegam cię…- wycedził, ściskając mocno mój przegub do krwi. Uderzyłam z całej siły pięścią w jego zaciśniętą dłoń. Black wydał zduszony okrzyk bólu i już miał zamiar wymierzyć mi cios dłonią w kajdanach, gdy te nagle szarpnęły i przylgnęły do naszych ud.
-Cholerne żelastwo!- syknął, próbując wolną ręką ściągnąć je z nadgarstka.
Uwolnijcie mnie, a ją zabiję…
-Hej, opanuj się nieco!- zawołałam ze zdziwieniem pomieszanym z konsternacją. Nieźle się zeźlił! Musiałam bardzo go irytować.
-Chyba coś ci mówiłem! Wara od moich myślisz, rozumiesz?!- wrzasnął.
-Przestań drzeć twarz!
-Nie rozkazuj mi! Jesteś taka…
-Spokój! Co tu się dzieje?!
Castor Black stał naprzeciw, w dłoni trzymał jakąś księgę.
-Słychać was w całym korytarzu! Cóż, widzę, że radzicie sobie chyba za dobrze… Może trochę wam utrudnię, odechce się wam kłótni i wrzasków z byle powodu…
Wyjął zza pazuchy różdżkę i machnął nią w stronę kajdan. Ja i Black zawyliśmy z bólu, bowiem wykonały nagły odrzut w tył i sekundę potem uwięzione dłonie znajdowały się za naszymi plecami. Nie mogliśmy dać ich w przód, kajdanki znieruchomiały. Posłałam Castorowi wściekłe spojrzenie.
-Och, co za pech!…- udał zmartwionego- Musicie chyba sobie pomagać, nie zwolnię was ze szlabanu, mimo, iż każde z was ma wyłącznie jedną rączkę do roboty. Biedactwa!…
Nienawidziłam go. Za jego cyniczność i znęcanie się nad uczniami.
-I jeszcze raz któreś z was podniesie głos, zwiążę wam wolne ręce z tyłu i będziecie pomagać sobie nawzajem ustami! Groźbę tą potraktujcie jako aktualnie obowiązującą przez cały szlaban. Wyglądacie uroczo. Jak mutant o dwóch głowach.
Odszedł, rechocząc z uciechy. Black zgrzytnął zębami. Zaległa cisza.
-Wolisz skrobać czy przytrzymywać?- zapytałam martwym głosem bez entuzjazmu.
-Wszystko mi jedno!- warknął cicho.
Musieliśmy przez pozostały czas wykonywać w nieskończoność żmudną pracę. Irytowało mnie przymusowe przylgnięcie do Blacka, ale nie było rady-musiałam to jakoś znieść. Starając się nie myśleć o chłopaku obok, znowu zatonęłam we własnych myślach, w których gościł głównie wampiryzm oraz Rabastan.
Mimo, iż szlaban był istną katorgą (Castor uparł się, że już na stałe odegnie nam kajdany do tyłu i „jeszcze jedno zbyt głośne słowo, a pozostaną wam wyłącznie usta!”), semestr letni miał się wkrótce zakończyć. Nic, poza szlabanem i wampiryzmem nie wywoływało u mnie przykrych emocji. Niestety, moja choroba zabierała wiele szczęścia z życia. Dopadła mnie istna chandra, zawsze, gdy tylko z czegoś się ucieszyłam, jakiś głos w głowie przypominał mi „Spokojnie, wkrótce szczęście, jak i wszystko inne, należeć będzie do wspomnienia…”.
Noce spędzałam przewracając się z boku na bok, bez choćby kilkugodzinnego zapomnienia o życiu, ucieczki. W pełnię było jeszcze gorzej: nie potrafiłam nawet spokojnie leżeć, nie wspominając o spaniu, mój organizm był bardzo pobudzony i jeszcze do tego wyczulony na ruch, dźwięk, zapach. Potem zorientowałam się, że chodzi o Remusa-wyczuwałam obecność wilkołaka, dlatego nie potrafiłam spocząć i po prostu czułam podświadomie, że trzeba bardzo uważać. Życie stało się jakby dręczące i wiedziałam, że prędzej, cz później oszaleję.
-Może jednak ktoś mógłby ci pomóc?- zapytał Rabastan, gdy ostatniego dnia szlabanu i jednocześnie ostatniej soboty roku szkolnego zmierzaliśmy korytarzem przy dziedzińcu.
-Nie wiem, czy znane jest na to jakieś remedium. Biorę co prawda ten eliksir przeciwko łaknieniu krwi. To chyba jedyne lekarstwo…- westchnęłam- Uzdrowiciele powiedzieliby moim rodzicom, jakbyśmy mieli możliwość zmiany.
Odrzuciłam niedbale długie do połowy pleców loki i zerknęłam nieco wrogo na tradycyjnie okupujących wybraną arkadę Huncwotów, próbujących mnie zmiażdżyć wzrokiem. James wciąż nie rezygnował ze śmiesznej kiteczki na boku czerepu, przewiązanej czarną, żałobną frotką. Widocznie bardzo przejął się stratą przez jego drużynę Pucharu Quiddicha.
-Do domów wyjeżdżamy jutro. Może Dumbledore coś wie?- wymówił to z wyjątkową uwagą ze względu na mnie. Doskonale wiedziałam, że nie przepadał za pogodnym profesorem- Zdążysz z nim porozmawiać. Spróbuj! Widzę, że twój wampiryzm cię zabija.- spojrzałam na niego uważnie. Na jego ponurej twarzy odbiła się troska. Chwilę potem złapał niewielką przesyłkę od puchacza w jedną dłoń. Mała paczuszka z powodzeniem mieściła się w jego ręce. Wydał z siebie odgłos miłego zaskoczenia i schował przesyłkę do kieszeni, rzucając mi ukradkowe spojrzenie.
-No dobra…- westchnęłam, gdy otrząsnęłam się z zamyślenia- Wątpię, czy to cokolwiek da…
Pożegnałam się z nim na rogu, po czym zrobiłam się niewidzialna. Są jednak jakieś plusy tej przypadłości, pomyślałam i wzbiłam się ku górze. Poleciałam wysoko ponad zamkiem, rozkoszując się widokiem całego świata na poziomie oczu. Zewsząd rozpościerał się nieskończony krajobraz. Góry, jezioro, zamek… Z wolna w powietrzu podeszłam ku jednej z wież i zerknęłam za witraż. No tak, Dumbledore siedzi przy swym biurku i czyta, tak dla odmiany. Chyba się nie obrazi, jeżeli wkroczę do niego w nieco niekonwencjonalny sposób…
-Panie dyrektorze?- zapukałam w szybę. Podskoczył jak oparzony i podszedł zaskoczony do okna. Zmaterializowałam się pospiesznie- Mogę wejść? Chciałabym porozmawiać…
-Proszę, panno Lupin…- otworzył okienko najzwyczajniej w świecie i gestem zaprosił do środka. Trochę frapował mnie fakt, że w ogóle się nie przejął moim wejściem. Cóż, być może codziennie ktoś mu włazi do gabinetu przez okno kilkadziesiąt stóp nad ziemią- O czym chciałaś porozmawiać?
-O moim wampiryzmie. Męczę się z nim trochę…- spuściłam wzrok. Zabrzmiało to wyjątkowo mięczakowato, jak na mój gust- Wątpię, by pan mógł z tym cokolwiek zrobić. Ale mój chłopak twierdzi, że może zna pan jakiś sposób, cokolwiek…
-Lecz ty mu nie wierzysz, jak widzę. I masz rację, teoretycznie nie ma takiego sposobu…- rzekł.
-Teoretycznie?- zdziwiłam się. Dumbledore poprawił okulary na nosie.
-Jest pewien zabieg. Niestety, bardzo drogi i krótkotrwały. Pozwala pozbyć się na około rok do dwóch lat wszelkich oznak i umiejętności związanych z wampiryzmem. Niestety, jak mówiłem, jest krótkotrwały. No i de facto wampirem zostajesz tak czy tak.
-Wszystko mi jedno. Wolę żyć jako człowiek chociażby przez dwa lata, bez czytania w myślach najbliższych, normalnie śpiąc, bez wstrętu do własnego brata i bólu głowy w słoneczny dzień.
-Ten zabieg jest bardzo drogi, panno Lupin.- zwrócił mi uwagę dyrektor- Twa rodzina jest wspaniała- skłonił głowę z szacunkiem ku mnie- ale wątpię, czy stać by ich było na taki wydatek.
Westchnęłam. Czemu zawsze najważniejsze są pieniądze?
-Eliksiry, które wchodzą w skład takiej kuracji otrzymywane są z wyjątkowo rzadkich i drogich składników.- ciągnął- Chociaż… jeżeli wiążesz swą przyszłość z panem Lestrange, nie powinno to stanowić problemu…- spojrzał na mnie nieco kwaśno.
Do mojego serca wkradła się nadzieja. Potem moje brwi zbiegły się razem.
-Pan tego nie pochwala.- to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
-Nie pochwalam.- przyznał prostolinijnie- Zechciej posłuchać rady starego człowieka, który już niejedno widział i przeszedł: towarzystwo pana Lestrange może mieć w najbliższym czasie pewne przykre konsekwencje. To tylko rada, wybór należy do ciebie…
Spojrzałam na niego pytająco, ale stwierdziłam, że nie zdenerwował mnie.
-Dziękuję.- kiwnęłam głową- To chyba wszystko…
-Zastanowię się, co z twoim problemem zrobić. Widzisz, wielu ludziom nie przeszkadza to, że są wampirami.- ruszył ze mną ku dębowym drzwiom wyjściowym, a w jego błękitnych oczach błysnęła iskierka- Perspektywa bycia niewidzialnym i podglądania sąsiadów, szczególnie w porach wieczornych kąpieli, wydaje się być dostateczną rekompensatą. Do widzenia!
Uśmiechnęłam się do siebie i wyszłam z gabinetu dyrektora.
Za oknem burzowe chmury zakryły niebo. Jedna kropla uderzyła w szybę, za jej przykładem poszła inna, aż deszcz siekł bez litości w wiekowe szyby. W zamku zrobiło się ciemno, piski i śmiechy uczniów uciekających do środka z błoni wypełniły moje uszy. Ruszyłam wolno przed siebie, obserwując z zamyśleniem dywan. Jutro wyjedziemy. Na nasze ostatnie wakacje szkolne… Zostanie jedynie rok w tym kochanym miejscu.
Przede mną zawisł w powietrzu niewielki liścik. Ze zdumieniem go rozwinęłam.
„Musimy się spotkać. Czekam na korytarzyku do lochów”. Po piśmie poznałam, że to Rabastan. Zerknęłam na zegarek i zrobiło mi się słabo: od pięciu minut trwał mój szlaban.
Użyłam mego sprintu, by znaleźć się na dole. Wpadłam prosto na mojego chłopaka.
-Musimy porozmawiać.- mruknął, nieco wytrącony z równowagi. Skupiliśmy się blisko siebie w rogu korytarza.
-Słuchaj, Meggie.- zaczął- Wiem, że cierpisz z powodu wampiryzmu i jest ci smutno. Wiem, że masz szlaban i nie powinienem poruszać tego tematu właśnie teraz…
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Bezwiednie potarł przedramię i ciągnął dalej:
-Chodzi mi o to, że zależy mi na tobie. Ale wiesz… Nie chciałbym, by to wszystko się zakończyło po szkole, gdy tylko przestaniemy się widzieć regularnie.
Zajrzałam w jego ciemne, smętne oczy. O co mu chodzi?…
-W ogóle nie chciałbym, by to się skończyło. Dlatego…
Sięgnął wyjątkowo opanowanym ruchem do kieszeni czarnych, smukłych spodni i wyciągnął coś, co prawdopodobnie znajdowało się w paczuszce: niewielkie pudełeczko. Uchylił je. Wstrzymałam oddech. W środku znajdował się pierścionek ze srebra z małym, czarnym diamentem o kształcie półksiężyca, lśniącym głębokim granatowym blaskiem, nawet w ciemnościach lochów. Rozdziawiłam buzię. Tak pięknego klejnotu w życiu nie widziałam.
-Wyjdź za mnie.- usłyszałam szept w głuchej ciszy. Przeniosłam wzrok na jego twarz. Mój chłopak był pewny swojego wyboru, widziałam to- Ja wiem, że znamy się dwa miesiące, ale chcę, byś była moją żoną. Dojrzałem do tej decyzji. Kiedy tylko skończysz szkołę…
Uśmiechnęłam się do niego ciepło, czując silne uczucie, oblewające moje serce.
-Dobra, wyjdę za ciebie…- odparłam cicho, z trudem mówiąc. Zapomniałam, że jestem potworem. Zapomniałam o szlabanie. Teraz liczył się jedynie on.
Włożył pierścionek na mój serdeczny palec. Przyjrzałam się klejnotowi.
-Jest piękny…- wyszeptałam. Rabastan przybliżył się do mnie.
-Chyba pora na pierwszy pocałunek...- mruknął ponuro i jednocześnie radośnie, tak po swojemu, za co go kochałam. Zbliżył twarz do mojej…
-Czy możesz mi wyjaśnić, wampirku, dlaczego czekamy na ciebie z Syriuszkiem już piętnaście minut?! Bardzo się stęskniliśmy, obaj!
Ja i Rabastan odskoczyliśmy od siebie gwałtownie. W korytarzu stał Castor Black, wspierając dłonie na biodrach.
-Ja… właśnie…- zająknęłam się.
-Nie widzę potrzeby obśliniania się ze Ślizgonem po kątach naszego lochu na MOIM szlabanie. Już ci mówiłem, będziesz się mogła poślinić z moim kochanym krewniakiem, jeżeli tylko znowu zrobicie cyrk, jak w poniedziałek. A teraz szoruj do gabinetu. A ty, Lestrange, zmykaj w podskokach.- rzucił ręką zamaszyście w stronę wyjścia. Rabastan posłuchał, a ja, powłócząc nogami, poszłam za Blackiem.
-Siadaj!- przykazał Castor. Wykonałam polecenie z wielce obrażoną miną. Chwilę potem ja i Black syknęliśmy z bólu, gdy kajdany odgięły się do tyłu.
-Wiecie, co macie robić. Za karę zostaniecie piętnaście minut dłużej. Odechce ci się ślinienia z panem Lestrange, Lupin.
-Z nikim się nie śliniłam!- warknęłam, patrząc na niego bykiem.
-Nie, ale liczą się intencje.- stwierdził zjadliwie.
-Cóż, jeżeli pan uważa, że na tym polega całowanie… Nic dziwnego, że jest pan sam. Mam jeszcze jedno wytłumaczenie do mojej długiej listy…- zripostowałam mściwie, nie dbając o przebieg dalszych wydarzeń. Black chrząknął z premedytacją, a Castor wpatrzył się we mnie z zimnym niedowierzaniem. Już myślałam, że nastąpi najgorsze, gdy podszedł do mnie i pochylił twarz nisko nad moją.
-Uważaj, dziewczynko.- wyszeptał- Nie jestem taki znowu dobry wujek, jak ci się wydaje…
-Nie odniosłam takiego wrażenia…- wtrąciłam.
-CISZA, JA TERAZ MÓWIĘ!- odgiął moją twarz w kleszczowym uścisku do tyłu. Nawet nie jęknęłam, choć nie należało to do najprzyjemniejszych doznań mojego życia- Wiesz, jak boli rozgrzany metal, gdy dotyka skóry? Może się ZDARZYĆ, że rozgrzeję do białości ten twój zaręczynowy pierścionek na czas tych pięciu godzin…
Black gwałtownie obrócił głowę w naszą stronę, aż chrupnęło.
-Jeszcze mnie nie znasz od tej strony, ale potrafię być naprawdę… nieprzyjemny, słonko.
Odsunął się ode mnie, a ja wyczułam czerwone pręgi na policzkach.
-Do zobaczenia. Przyjdę za jakieś pięć godzin, no, chyba, że mnie zmusicie do wcześniejszej wizyty…
Opuścił komnatę i zostaliśmy sami, po raz szósty w tym tygodniu.
-Ach, rewelacja tygodnia…- usłyszałam z prawej- Zaręczyny. Super. Gratuluję.
-Dziękuję.- burknęłam przekornie.
-Faaajnie.- sarknął Black- Podziwiam cię.
-Słucham?! Za co niby?
-Za to, że wytrzymasz z tym ponurakiem kilkadziesiąt lat. Ja to bym chyba się skichał, ale co tam. Życzę szczęścia młodej parze! Szczęścia po wsze czasy…- ciągnął dalej tym wkurzającym, udającym radość głosem.
-Mógłbyś się przymknąć i siekać ten korzeń?- warknęłam. Z trudem mu to przychodziło, bo dłoń dzierżąca nóż drżała od emocji. Zaśmiał się jedynie pogardliwie.
-Pasujecie do siebie.- mruknął- Serio.
-Słuchaj, w rzyci mam, co myślisz o mnie, czy o moim narzeczonym!- prychnęłam ze złością- Siekaj ten korzeń. Nie mam zamiaru siedzieć nad nim przez cały szlaban.
-Rozkaz, słoneczko moje.- szepnął zjadliwie i zaczął tak siekać, że w stole pojawiły się głębokie wgłębienia na cal. Westchnęłam z politowaniem.
-Tak dobrze?!- warknął, tracąc kontrolę nad sobą. Milczałam- Pytam się!
-Nie muszę ci odpowiadać. W ogóle nie muszę zamieniać z tobą jakiegokolwiek słowa przez całe życie.- mruknęłam. Prychnął.
-Jak chcesz. Bardzo ciekawe. Szkoda, że mam na to lekarstwo.
-O czym ty bredzisz?!
-Nie muszę ci odpowiadać.- uśmiechnął się mściwie. Zajrzałam do jego umysłu, jednak znalazłam tam jedynie wściekłość i mściwą satysfakcję. Sprytnie nauczył się ukrywać myśli.
Zirytowana zrezygnowałam z czytania w myślach i skupiłam uwagę na przytrzymywaniu korzonków, by Black mógł je posiekać swym genialnym sposobem rąbania stołu na drzazgi.

***

„Droga Panno Lupin!
Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej we własnej skórze i że te dwa dni wakacji, które zdążyły minąć, przyniosły Ci odprężenie i radość.
Piszę w sprawie kuracji usuwania efektów ugryzienia przez wampira. Przemyślałem to i udało mi się znaleźć sponsora zabiegu, jeżeli Twój problem jest nadal aktualny. Pan Castor Black z przyjemnością przeznaczy część swych dochodów na taki cel. Wyperswadowałem mu to, w końcu uważam, a zapewne Ty również, iż jest, niestety, pośrednią przyczyną Twych problemów. Szczegółowe wytyczne prześlę Twoim rodzicom, jeżeli jeszcze nie zrezygnowałaś z pozbycia się Swych nadprzyrodzonych cech. Pamiętaj, co Ci mówiłem o sąsiadach.
Łączę wyrazy szacunku. Albus Dumbledore”

***

-A jak im się nie spodobam?
Remus sięgnął do paczki z kolorowymi Fasolkami Wszystkich Smaków. Z podświadomą obawą włożył zieloną do ust. Parsknęłam, gdy gorliwie ją żuł.
-To włosi, Remusie. Oni są naprawdę bardzo otwarci!
-No nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Czemu nie wytłumaczyłaś mamie, żeby się nie upierała?
-Bo ja też chcę, żebyś pojechał ze mną. Byłeś kiedyś za granicą?
Popatrzył na mnie sceptycznie.
-No nie… Ale i tak pozostaję przy swoim stanowisku. To jest po prostu niebezpieczne! Wyjeżdżamy tam na miesiąc, nie? A co z moją likantropią?
-O to się nie martw. To duża, stara willa, znajdziemy dla ciebie miejsce, o ile się nie mylę, była tam taka komórka…
Remus zaśmiał się i podszedł do okna naszego przedziału i uchylił je. Pęd powietrza wpadł do środka, rozwiewając mu gęste, jasnobrązowe włosy.
-Komórka! Dzięki… Ale pięknie, nie?
Podeszłam do niego i wtuliłam twarz w jego szyję, wpatrując się w drzewa o jasnych liściach i zwalczając ogarniające mnie obrzydzenie. Odwzajemnił uczucie.
-Nie mogę uwierzyć, że już są wakacje! Zdaje mi się, jakbyśmy wczoraj lecieli na Mistrzostwa Świata w Quiddichu.- westchnęłam- Teraz jedziemy dalej, niż kiedykolwiek byłeś. Cieszysz się?
-Hmm, w sumie tak. Nigdy nie byłem za granicą. Poza tym wyjazdem do Nowej Zelandii na mistrzostwa. Martwi mnie tylko, że niezbyt dużo zrozumiem z tego, co oni będą mówić.
-Nie przejmuj się. Włoski mam opanowany do perfekcji!… No prawie, nie mówiłam nim już od kilku lat, ale co tam!- wzruszyłam ramionami- Zresztą, oni trochę umieją po angielsku.
-Czemu tak dobrze znasz ten język?
-Miałam dużo do czynienia z moją przybraną rodziną z Włoch. Przypomnę ci, jakbyś zapomniał…
-Może lepiej nie?- Remus poruszył się niespokojnie- Znowu coś pogmatwam. A więc tak. Twoja ciotka, Anastasia, była przyrodnią siostrą twej matki? A jej mąż nazywa się Giuseppe.
-Tak. Nie byłam u nich od sześciu lat!- pokręciłam głową z niedowierzaniem.
-No i co dalej? Ojciec tego twojego wuja ma na imię Luciano, jesteś jego pupilkiem. Twoja przyszywana ciotka ma brata…
-Nie! To jest rodzina wujka Giuseppe, nie mojej ciotki. Zupełnie inna rodzina. Nie jestem z nimi nawet powiązana genami, ale traktują mnie jako członka rodziny, kumasz?
-Ehe. W takim razie od nowa. Twój wuj ma rodzeństwo…
-Tak, starszą siostrę Maddalenę i wiele młodszego brata, Sergio. Sergio jest kawalerem, z tego co pamiętam, rzadko bywał w domu, jest nieco odosobniony. Natomiast Maddalena ma męża i dzieci.
Remus westchnął, próbując się skupić:
-Twoje wujostwo ma trójkę dzieci, ale nie pamiętam imion.
-Najstarsza jest Margherita, z tego co pamiętam, jest między nami dwa lata różnicy. Czyli jest już pełnoletnia. Zawsze była nieco wyniosła i poważna. Potem jest Caterina, moja rówieśniczka, czyli siedemnastolatka. Zawsze ją najbardziej lubiłam. Pamiętam jeszcze tego malucha, Eustachio. Teraz ma jakieś jedenaście lat…
-A dzieci Maddaleny?
-Jedno, starszy ode mnie o rok Fabrizio. Nieco dziwny, zaglądał mi pod spódniczkę.
Remus parsknął.
-I co, oni kotwaszą się i gniotą wszyscy razem? W jednym budynku?
-A co to za problem?- wzruszyłam ramionami- To bardzo zgrana rodzinka.
-No to ładnie… Będzie cud, jak nikt nie zorientuje się, że jestem jakiś lewy. Mam nadzieję, że wziąłem zestaw obowiązkowy…- zerknął z obawą na kufer, po czym podszedł doń i pogrzebał trochę w idealnie uporządkowanym wnętrzu- Jest!
Wyjął kuferek z eliksirami.
-Byłoby krucho… A ty nie zapomniałaś tej swej wypasionej, oszałamiającej cud-miód kuracji?
-Weź już się nie nabijaj. Aż mnie to zdziwiło, że nasz ulubieniec postanowił być moim sponsorem…
-Taa jasne.- mruknął Remus- Już widzę, jak chętnie, z ekstatycznym uśmiechem na ustach, w podskokach galopuje do banku, by wpłacić wspaniałomyślnie pieniądze na twoją kurację… Na pewno. Pewnie to Dumbledore go do tego zmusił siłą perswazji…
-Serio?- sarknęłam, po czym założyłam ręce za głowę- Dłuży mi się ta podróż… Gdzie jesteśmy? Wciąż w Szwajcarii?
-Nie pamiętam. Chyba już we Włoszech…- Remus zerknął na zegarek- Trzynaście godzin podróży. Tyle to jeszcze nie jechałem. A wciąż nie dojechaliśmy!
-Która godzina?- jęknęłam, masując sobie kark.
-Prawie dziesiąta. Dobrze, że jesteśmy tu tylko w dwójkę, a nie, jak w trzeciej klasie… Widziałaś ten tłok?! Mogliśmy spać na siedzeniach sami, bez towarzystwa. To była chyba najmniej wygodna noc mojego życia, wyłączając przemiany i spanie z Syriuszem, gdy James ze śmiechu posikał się w moją pościel…
Wzniosłam wzrok ku górze.
-To w ogóle jest w jakimś konkretnym miejscu?- zagadnął obojętnie.
-Nie, same lasy. Niedaleko jest miasteczko, Mortara, ale rzadko tam bywamy. Szczególnie w wakacje. Wszystko jest na miejscu, bujny ogród, rzeka…
-Rzeka?- zainteresował się Remus- Kocham wodę. Jaka to rzeka? Duża, szeroka…
-Nie wiem. Jakiś nic nie znaczący dopływ rzeki Scrivia. Niezbyt głęboka, w sam raz na kąpiele… Nasz dom stoi na skarpie, pod którą ona płynie, z okien można by skakać! O ile oczywiście chcesz mieć złamany kręgosłup. Czasem jest rwąca, szczególnie w nocy. Słychać z okien jej delikatny szum…
-Super…- ucieszył się Remus- Ci twoi krewni muszą być bogaci. Willa w takim miejscu, duży ogród…
-Tak. Nawet na służbę domową ich stać.- przyznałam- Jednakże to dość stara posiadłość, sprzed wojny. Prawdziwie bogaty jest Luciano, mój przyszywany dziadek. On dzierży cały majątek, podzieli go dopiero po śmierci.
-Hmm. Służba. To brzmi mi nieco pompatycznie… Zapewne też wystawne przyjęcia…
-Nie, nic z tych rzeczy!- zaśmiałam się- W sumie jest to bardzo hermetyczna rodzina, niewiele wspólnego mająca z zewnętrznym światem, odizolowana… Wystarczy im ich towarzystwo.
Za oknami zmieniał się krajobraz. Było trochę gór, ale nie pamiętałam, czy są to Apeniny, czy Alpy. Powietrze, cudownie rześkie wpadało do naszego dusznego przedziału, robiąc nam bałagan na głowach. Trochę żałowałam, że pozbyłam się na rok moich wampirzych zdolności-mogłabym zrobić się niewidzialna i lecieć na zewnątrz, ramię w ramię z pociągiem, przynajmniej przestałoby mi się nudzić.
-Nudzę się, Remus…- jęknęłam ospale.
-A to moja wina? Nudnym ludziom się nudzi…- wyjął jakąś książkę i zagłębił się w lekturze- Poczytaj coś.
-Już czytałam! Aż mnie głowa rozbolała…
-Nie marudź, Meggie. Za oknem dzieją się naprawdę niesamowite rzeczy…
-Wiem, że tobie się podobają, bo nigdy nie widziałeś niczego poza Epping Forest, Londynem, Hogwartem, ewentualnie krajobrazów na drodze do niego. Ale ja już setki razy widziałam taki widok! Mieszkałam i nie w takich miejscach.
-A jeszcze wczoraj entuzjazm cię zatykał. Mówiłaś „Wielka podróż, ekscytująca podróż”… Czyż nie tego chciałaś?
-Ale adrenalina już zdążyła mi opaść!- Remus westchnął cierpliwie- Możesz mi poczytać na głos.
-Dzięki za łaskę…- prychnął.
Pociąg począł zwalniać po jakimś czasie. Pomyślałam, że to już tysięczna z kolei stacja, lecz wkrótce zorientowałam się, iż to koniec podróży.
-No, jesteśmy na miejscu.- byłam tak ucieszona, że ogarnął mnie dziwaczny spokój.
Wygramoliliśmy się z kuframi na betonową, porośniętą kępkami ziół i chwastów leśną stację kolejową. Pociąg począł gwizdać, puszczać kłęby pary, a ja rozejrzałam się niepewnie po peronie. Mam nadzieję, że pamiętają o naszym przyjeździe!
Jednak wkrótce spostrzegłam, że nie mam się czym przejmować.
-Mary Ann!- rozległ się tubalny okrzyk i wkrótce ku nam potoczył się olbrzymi, brzuchaty wujek Giuseppe, tradycyjnie w garniturze i z gładkim kucykiem, oraz z dwoma mężczyznami, depczącymi mu po piętach- No, chodź tu do mnie, wyściskam cię!
Wujek zgniótł mój nędzny szkielecik jednym, czułym uściskiem. Remus poruszył się niespokojnie-nie zrozumiał ni w ząb tego, co powiedział wujek. Włoch ujął moją twarz w ogromne dłonie, w jego oczkach dostrzegłam łzy szczęścia.
-Nie widziałem cię już tak dawno… Wszyscy bardzo żeśmy tęsknili! A ten młodzieniec?
Przeniósł wzrok na speszonego Remusa.
-On jest ze mną, to mój brat bliźniak. Wiesz, wuju, z mojej prawdziwej rodziny. Przepraszam, że tak bez uprzedzenia…
-Och, nic nic! Znajdziemy dla niego miejsce, bądź tego pewna! Twój brat także należy do naszej rodziny! Eee… jakie ma imię?
-Remus.- Luniaczek poruszył się niespokojnie, słysząc swoje imię.
-Remus?! Pięknie. Brat założyciela naszej pięknej stolicy!- ryknął z uciechy wujek- A poznajesz tych dwóch dżentelmenów? Widziałaś ich ostatnio z sześć lat temu!
Zza pokaźnego wuja Giuseppe wyjrzały dwie przyjazne twarze. Jednym z nich okazał się być Sergio, z o wiele poważniejszą twarzą, niż go zapamiętałam. Miał czarne włosy, jak wszyscy w rodzinie Pianta, nosił skórzaną kurtkę motocyklisty i takie spodnie. W gruncie rzeczy bardzo różnił się od swego brata. Drugiego mężczyzny nie poznałam, chociaż wydało mi się oczywiste, że znam jego twarz.
-To Fabrizio!- zawołał wujek z uciechą, widząc moją minę- Pamiętasz Fabrizio? Zawsze robił ci na złość i kradł twojego misia. Albo podwijał spódniczkę. Raz pamiętam, jak miałaś pięć lat i hasałaś nago po ogrodzie i on się zakradł i wtedy…
-Starczy, wuju…- burknął Fabrizio i spalił cegłę. Wujek i Sergio ryknęli potężną salwą niekontrolowanego śmiechu. Wuj tak się śmiał, że aż zrobił się siny. Remus zmierzył ich mocno spłoszonym spojrzeniem.
Fabrizio wyglądał na typowego osiemnastolatka. Jedna kępka lekko pofalowanych włosów zachodziła mu na oko, ubrany był w dżins. Sprawiał wrażenie znudzonego pana i władcy.
-To co, idziemy do auta? Chodźcie, czeka na was w domu dobre drugie śniadanie!
-Dawaj ten bagaż, Mary Ann…- Sergio wyciągnął rękę, wciąż krztusząc się ze śmiechu. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się do niego, podając kufer. Sergio zawsze mnie fascynował.
Remus nie chciał pomocy od wuja i sam chwycił walizę. Wkrótce zgromadziliśmy się przy ukochanym Cadillacu z Ameryki. Kufry zostały załadowane do bagażnika, a ja, Remus i Fabrizio skotłowaliśmy się z tyłu.
-Tak się wszyscy ucieszą!- wrzeszczał wuj zza kierownicy- Cieszyliśmy się na twój przyjazd! Naprawdę… Ale chociaż ty żyjesz, to się liczy! Hej, Sergio, ryczeliśmy wtedy jak bobry, nie?! O, puść głośniej, UWIELBIAM TO LIBRETTO! LA LA LA LAAAA!!!
Wuj zaryczał wraz ze śpiewakiem operowym, którego głos niósł się z radia, w Cadillacu zadudniło. Wyczułam, że Remus był autentycznie sztywny. Jazda samochodem po prostu wytrąciła go z równowagi.
Po kilkunastu minutach zajechaliśmy na kamienisty podjazd. Wysiadłam z samochodu pierwsza, chłonąc wzrokiem ukochane miejsce. To samo ogrodzenie, obrośnięte powojnikiem, ten sam stary dom, zakryty prawie całkowicie koronami śródziemnomorskich drzew, stojący na lekkim wzniesieniu. Wiedziałam, że za nim rozpościera się niesamowity widok z niskiej skarpy na rzekę w dole i jej drugi brzeg, jego lasy i pagórki…
Uśmiechnęłam się lekko do Remusa, on to odwzajemnił.
-Nie bój się. Jestem tu.- złapałam go za rękę, posyłając krzepiący uśmiech.
-Mary Ann!- ciotka Maddalena upuściła misę z praniem i podbiegła do nas najszybciej, na ile pozwoliły jej na to obfite kształty- Dziecko drogie, jak ty wyrosłaś!
-Normalka, ciociu. A to jest mój brat, Remus…- wskazałam na Remusa. Ciotka pokiwała głową z powagą kilka razy, jakby wszystko zrozumiała. Posłała mu też zachęcający uśmiech.
-A ty co tak stoisz, chłopie, jakbyś Mussoliniego zobaczył?- skarciła brata i uderzyła w jego potężne przedramię- Idź do kuchni i zagoń Bonifację do roboty!
-Swego syna poślij, babo, a nie na mnie będziesz wrzeszczeć, jak opętana!- zawołał z pasją wuj Giuseppe- Fabrizio ma zdrowe nogi, szybko się uwinie.
-No jasne, zawsze tylko „Fabrizio to, Fabrizio tamto”…- burknął chłopak, wpychając ręce do kieszeni i z wolna ruszył ku domowi. Sergio puścił mi oko i także się tam udał, rozglądając nieco niefrasobliwie po otoczeniu i pogwizdując beztrosko.
-Chodźcie, dzieci. Ach, i jeszcze jedno: twój brat mówi wyłącznie po angielsku, zgadza się?- zagadnęła- Postaramy się mówić po angielsku, ale nie wszyscy są w tym dostatecznie dobrzy… Niektórzy praktycznie nic nie umieją! Świat się wali, dziecko drogie…
-Nie biadol!- rozległo się żachnięcie wuja- Mary Ann umie w dwóch językach. Poradzi sobie.
-Czy aby na pewno?- zmartwiła się ciocia.
Wkroczyliśmy do ciemnego korytarza, gdzie unosił się już znany mi przytulny zapach wilgoci.
-Zaraz pokażę wam wasze pokoje, tylko…
Przez cały korytarz przetoczył się dziki śmiech dziecka. Z jednego z wielu pokojów na parterze wypadło małe dziecko, zaledwie kilkuletnie. Zauważyło nas, po czym stanęło, jak wryte. Za nim wybiegła dziewczyna o czarnych kędziorkach do pasa i czarnych, ładnie zarysowanych brwiach.
-Hej!- ucieszyła się Caterina- Chiara, przywitaj się z gośćmi!
Mała, blada dziewczynka o wielkich, fioletowych sińcach pod oczami i dziwnie wydatnym czole popatrzyła na nas w nieco przerażający, wrogi sposób spod tego czoła, po czym wzięła szybki odwrót i znikła tam, skąd przyszła. Caterina westchnęła z cierpliwością.
-No tak, boi się obcych. Tak rzadko ich widuje. Mary Ann…
Rozpromieniła się i podbiegła do mnie, by przytulić mocno.
-Co to za dziecko? Tak dawno cię nie widziałam!- uśmiechnęłam się do niej promiennie.
-Ja też! Chiara to siostra Fabrizio!
-Co?! Ile ona ma lat?
-Pięć. Kiedy tu ostatnio byłaś, jeszcze jej nie było. A teraz…
-Dosyć tych pogaduszek, Caterina! Zwołaj wszystkich do salonu, będziemy jeść! Muszę pokazać gościom ich pokoje!- zniecierpliwiła się ciocia Maddalena.
-Ależ ciociu!- jęknęła Caterina, ale posłusznie udała się na obchód ich olbrzymiego domu.
-Mary Ann, ty dostaniesz, tradycyjnie wasz stary pokój, prawda? Twojemu bratu zaraz coś znajdziemy na jakimś piętrze. Już możesz odnieść tam swój bagaż, dziecko. Remus!
Luniaczek aż podskoczył, że tak poufale ktoś do niego podszedł.
-Chodź, pokażę ci pokój. Wprawdzie po angielsku nie umiem tak świetnie, ale może uda nam się porozumieć, co? No chodź, synku…
Chwyciła go pod ramię i zawlokła po drewnianych schodach, pokrytych dywanem na górę. Parsknęłam do siebie z jego miny i zaniosłam kufer do pokoju na samym końcu długiego korytarza, naprzeciw łazienki. Uchyliłam solidne drzwi i weszłam do ukochanego, staromodnego wnętrza, w którym zawsze spałam z mamą. Potężne meble zrobiono z dębu: dwuosobowe łoże, o kolorowej, folklorystycznej narzucie stało przy wschodniej od wejścia ścianie, biurko z krzesłem naprzeciw a olbrzymia szafa z wielkim lustrem na zachodniej, równolegle do łoża. Obejrzałam złoty, zaśniedziały żyrandol z żarówkami-nie było na nim ani jednej pajęczyny. Widać, przygotowywali się na mój przyjazd.
Kufer położyłam w nogach łóżka i jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Obraz z poprzedniego życia…
-Mary Ann?- Caterina wpadła do mnie z uśmiechem- Już wszyscy czekają.
Udałam się za nią do jadalni. Gdy weszłam, od razu rzucił mi się w oczy spory tłumek, panujący w pomieszczeniu. W wejściu dopadła do mnie ciocia Anastasia, skrajnie różniąca się posturą od swego potężnego męża. Była też jedyną blondynką w rodzinie. Młodsza od wujka Giuseppe o jedenaście lat, wciąż piękna i atrakcyjna. Zawsze ją lubiłam, była najspokojniejsza.
Dziadek Luciano podszedł do mnie z wielkim trudem, wspomagany przez Margheritę. Ponad siedemdziesięcioletni staruszek był już ślepy i przygłuchy, lecz popłakał się ze szczęścia, gdy przytulił mnie zgrabiałym dłońmi. Poczułam, że jednak pozostał na tym świecie jeszcze jakiś mój dziadek. Bardzo się stęskniłam za nim…
Margherita powitała mnie z umiarkowanym entuzjazmem, aczkolwiek grzecznie. Było to dla mnie normalne, ta krępa dziewczyna o czarnych, gęstych falach zawsze była bardzo powściągliwa i opanowana.
Giacinto, mąż Maddaleny zazwyczaj odnosił się do mnie uprzejmie, jednak nigdy nie okazywał mi wylewnie uczuć. I tym razem tak było. Giacinto był młodszy od swej żony o jakieś cztery lata, robiła mu się łysina na czubku głowy, był szczupły i wysoki. Zawsze czułam do niego jakąś dziwną niechęć. Może dlatego, że nie należał do rodziny genetycznie?
Eustachio, syn wujka i cioci przywitał się nieco sztywno i niechętnie, jako, że praktycznie wcale mnie nie znał.
Remus wywołał sporą sensację i deszcz pytań. W końcu zrobił się rumor i nic nie było w stanie go zagłuszyć, no, może z wyjątkiem wciąż wybuchającego tu i ówdzie rubasznego śmiechu wuja.
W końcu dało się słyszeć zachrypły wrzask:
-Cicho, ludzie szaleni! Zasiądziemy teraz do jedzenia! Bonifacjo!- to ciocia Maddalena wrzasnęła, aż domem zatrzęsło. Towarzystwo, jazgocząc beztrosko, zasiadło do stołu. Zajęłam miejsce pomiędzy Remusem a Cateriną, każdy porozsiadał się, gdzie chciał. Tylko Chiara z nieco speszoną miną wskoczyła wujkowi Giuseppe na kolana i mocno się przytuliła.
-Moje ty…- pogładził ją po czarnych, martwych włosach czule.
-Chiara, złaź z wujka. Wujek chce zjeść jak człowiek.- rzuciła niedbale ciotka Maddalena do córeczki. Tamta tylko pokręciła przecząco głową i jeszcze mocniej się przytuliła. Dostrzegłam, że Giacinto przewrócił oczyma, zanim nie zabrał się za swoją porcję mozarelli z pomidorkami.

Komentarze:


Syrcia
Sobota, 17 Kwietnia, 2010, 16:12

A więc Meggy i Rabastan wezmą ślub? Ciekawe... Ja bym nie chciała : P
Rogaty jednak nie jest taki tępy, he, he. Wiedział, że "wdepnął" wtedy w ruinach. A ta frotka...
Nie mogłabyś ich w końcu pogodzić? Tak już na dobre... Bo to naprawdę robi się nudne. Ciągle się kłócą, wyzywają i nienawidzą. Prawie jak w jakiejś beznadziejnej telenoweli.
Ahh, ten szlaban... Kiedy zamiast Meg wyobraziłam sobie Remusa, to w mej głowie pojawiły się mało przyzwoite sceny. Khym, khym...
Łapa ma wspaniały sposób cięcia korzonków, he, he. Taki sam jak ja, kiedy się wkurzam. Szkoda tylko, że raz prawie sobie odrąbałam palec...
Dumbledore jak zwykle świetny: zabiłaś mnie tym podglądaniem sąsiadów.
Czekam na nowy wpis ^ ^

 


Daria
Sobota, 17 Kwietnia, 2010, 16:59

Zaręczyny!!!
Nie mogę uwierzyć...
Ona po prostu nie może za niego wyjść! Mam nadzieję, że pogodzi się z Blackiem albo Rabastan zrobi coś takiego dla Voldemorta co ją odrzuci i odda pierścionek, prawda???

 


Doo
Sobota, 17 Kwietnia, 2010, 17:04

Syrciu, w tej kłótni mam pewien cel, związany z dążeniem do oryginalności... Ale to dopiero za jakieś cztery notki ;-)
Zapomniałam o tym, że następny wpis za tydzień. I dla tych, co lubią zagadki: proponuję uważnie wczytywać się w szczegóły i zapamiętywać fakty. Papatki!

 


Acid
Niedziela, 18 Kwietnia, 2010, 15:24

Jeszcze nie komentowałam, ale cztam ten twój pamiętnik.
Czemu nie, mnie się tam ich kłótnie podobają. Zresztą już bardzo dawno się nie kłócili, z tego, co pamiętam. Po prostu nie pałają do siebie sympatią.
Zaręczyny... Nie zrobisz tego Syrkowi, nie? :-)

 


Syrcia
Poniedziałek, 19 Kwietnia, 2010, 02:31

Ha, ha! Nieźle zlałam z tego drugiego zakończenia :D
Biedny, zaszczuty Remusek, otoczony przez nieznanych ludzi, mówiących w języku, którego nie zna... Biedactwo xD
Już widzę jego minę, kiedy ta kobieta, której imienia nie pamiętam, ciągnęła go po schodach... ^ ^
Żebyś ty słyszała, co mi wyrwałaś z gardła, kiedy czytałam fragment, w którym Remi opowiadał o spaniu z Syriuszem. I to dlaczego z nim spał...

 


Daria
Poniedziałek, 19 Kwietnia, 2010, 12:21

Interesująca rodzinka :D
I rzeczywiście trochę biedny Remusek

 


Szczurek
Wtorek, 20 Kwietnia, 2010, 22:09

Więc tak: połowy nie pamiętam, bo mój mózg pracuje na wolnych obrotach, ostatnio.:D
Lepiej pamiętam drugą część, chociaż imiona mi się trochę pomyliły (heh... jednak duża ta rodzinka, nie ma co). Ale na tym peronie, tak mi się skojarzyło z mafią - Włochy, garnitur, dwóch mężczyzn z tył (jakby ochrona:D) i duża rodzina.:D
Z pierwszej części to przypomniał mi się szlaban Meg z Syrkiem. Jestem wredna i dlatego podobało mi się to jak ich potraktował Castor. Chociaż to z rozgrzanym prętem nie byłoby już zabawne. Za dużo się rozpisałam jak na mnie, więc kończę. :*

 


Syrcia
Piątek, 23 Kwietnia, 2010, 23:37

A ja zaproszę do Remuska. :D

 


parszywek
Wtorek, 06 Lipca, 2010, 11:33

hehe skąd ja to znam.. klimat wielkiej rodzinki tyle, że we włoskiej odmianie :))

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki