-Proszę mnie przepuścić, jestem lekarzem!
Naokoło Margherity zgromadzili się chyba wszyscy z rodziny obecni w domu. Ciotka Maddalena szlochała, podtrzymując półprzytomną Anastasię, rodzeństwo Margherity zamarło ze skrajnie przerażonymi twarzami. Lekarz w białym kitlu i czarnych, krótkich włosach pochylił się nad dziewczyną, odchylił jej powieki delikatnie, po czym wstał.
-Pani Pianta.- zwrócił się do żony wuja Giuseppe, która zbladła momentalnie- Proszę przyjąć moje kondolencje. Córka zmarła.
Cioci Anastasii odpłynęła wszystka krew z twarzy, po czym osunęła się na dywan. Zrobiło się zamieszanie, rodzeństwo Margherity-Caterina i Eustachio-przeraźliwie płakali. Popatrzyłam na Remusa, Remus na mnie. Zrozumieliśmy się bez słów.
Zadzwoniono pod odpowiedni numer telefonu, dom nawiedził zamęt. Bieganie od drzwi do drzwi, rozdzierający skowyt po utracie Margherity, wciąż nowi goście, wezwani by z robić z tym porządek.
Wuj Giuseppe przyjechał jakiś czas z miasta po tragedii-był poza domem, gdy się wydarzyła, wiózł ojca do apteki. Tak oszalałego z rozpaczy człowieka nie zdarzyło mi się nigdy zobaczyć. Stracił rozum, tłukł się o ściany jak pijany, wyglądał, jakby nie potrafił panować nad własnym ciałem. Jego lament wstrząsał ścianami.
Mnie zrobiło się słabo. Nigdy nie miałam z Margheritą zbyt wiele wspólnego. Jednakże świadomość, że tak bezsensowna, nagła śmierć dotknęła osiemnastolatki, pragnącej iść na studia i leczyć ludzi, dziewczyny o życiu, które dopiero się zaczynało, była po prostu straszliwa. A wszystko dlatego, że wiedziała za dużo, niżby ktoś sobie życzył…
-Tak. Śmierć naszej córki jest…- wuj Giuseppe otarł czerwoną twarz chusteczką, stojąc na środku przed rodziną. Wszyscy zgromadzili się w salonie. Panował pogrzebowy nastrój, nikt się nie odzywał. Cioci Anastasii nie było-wuj zamknął ją w pokoju, gdyż nie potrafiła nawet stać na dwóch nogach- To nie do uwierzenia. Ale wiem…- tu zatrząsł się od szlochu- Wśród nas jest morderca. Dzieci miały rację, ale kto ich słuchał!…
Zapłakał głośno.
-Gdy tylko się dowiem, kto zabił moją córkę, ten… Ten odpowie za jej śmierć swą własną!…
Więcej nie był w stanie z siebie wydobyć. Dostał drgawek, podobnie do kilku ludzi w pomieszczeniu. Zerknęłam na zgromadzonych. Czy to możliwe, że wśród tej rodzinki, spoczywającej na sofach i kanapach jest nieczuły, bezwzględny morderca?…
Wszyscy udali się w swoją stronę, pocieszając nawzajem i roniąc łzy. Zaczekałam w korytarzu na Remusa, który rozejrzał się nieufnie po odchodzących. Po chwili szepnął:
-To był wypadek.
-Że co?- zapytałam, zdezorientowana.
-Mary Ann, nie rozumiesz?- popatrzył na mnie z niepokojem- To CIEBIE chcieli otruć, a nie Margheritę!
Rozdziawiłam usta ze zdziwieniem. Ta teza wcale nie przyszła mi do głowy przez ten rozgardiasz. Remus miał rację…
Przypomniało mi się tajemnicze zabielenie kawy, jej zapach, okrzyk Margherity, że jest gorzka i kwaśna… Dlaczego mnie to wtedy nie zastanowiło?! Czemu nie wylałam po prostu tej kawy po kryjomu do doniczki, czy coś takiego? A więc to ja byłam celem mordercy…
Rzuciłam nieufnie wzrokiem po ciemnym korytarzu. Poczułam się, jak na patelni.
-Wuj Giuseppe ma rację. Tym razem tylko ktoś z wewnątrz mógł was otruć. Kawę przygotowywała Bonifacja w kuchni, nie?- rzekł Remus. Skierowałam na niego ponownie wzrok.
-A może to ona?
Remus skrzywił się.
-Szczerze w to wątpię. Takie coś łatwo byłoby jej udowodnić, to by było samobójstwo. Może przez przypadek jej coś wpadło do tej kawy?- cmoknął ze zniecierpliwieniem- Tyle, że najprawdopodobniej nic takiego, co leży w kuchni, nie zabiłoby człowieka w ciągu chwili.
-A inni mieszkańcy domu?- zapytałam szeptem- Kto ma wytłumaczenie, a kto nie.
-Zacznijmy od początku. Giuseppe odpada. Wyjechał z Luciano do miasteczka, prawda? Jakoś przed tym, zanim tą kawę zrobiono.
-Skąd wiesz?- zdziwiłam się- Jesteś taki dociekliwy…
-Słyszałem, jak Anastasia mówiła Caterinie, że ojciec jakiś czas temu wyjechał do apteki. Było przed dziewiątą.
-A kawę piłyśmy o dziewiątej, masz rację.
-Myślę, że jedynymi podejrzanymi są ci, co przebywali chociaż sekundę w kuchni. Pani Bonifacja zapewne wszystkich widziała…- Remus chytrze zmrużył oczy, po czym spytał jeszcze ciszej- A może byśmy poszli jej zapytać?
Zakradliśmy się do kuchni, jakby to było przestępstwo. Stara pani siedziała nad wiadrem i biadoliła do siebie, skrobiąc marchewki.
-Przepraszam, czy moglibyśmy o coś spytać?!- wrzasnęłam. Kobieta przeniosła na mnie zaczerwienione oczy i kiwnęła głową.
-Kto przebywał dziś rano w kuchni?
-Proszęęę?!
-KTO PRZEBYWAŁ DZIŚ RANO W KUCHNI!
Kobieta zmarszczyła czoło.
-No więc eee… pani Maddalena.
-Tylko?!
-Nie, wszedł jej mąż. Sprzeczali się o coś.
-O co?- zdziwiłam się.
-Nie wiem, ja głucha jestem, panienko. Aha, i ten młody chłopak. Bawił się wszystkimi pokrywami do przypraw.
Ja i Remus popatrzyliśmy na siebie ze zrezygnowaniem.
-I to wszystko?
-Słucham?!
-CZY TO WSZYSCY?!
-Tak. Ja nic nie wiem, nic nie słyszałam!- zawołała z rozpaczą- Jestem głucha, jak głaz, dzieci.
Westchnęłam cicho.
-A ta kawa… Dolewała pani do kawy mleka?! Śmietanki?! Czegokolwiek?!
-Nie! Nie przypominam sobie… Ech, ta skleroza…
-Czyli jak pani nam nią niosła, to była już biała?!
-Nie mam bladego pojęcia. Nie pamiętam… Chyba tak… OJ!
Woda wykipiała na piec. Kobieta doskoczyła do garnka.
-Świetnie, głucha służąca.- warknął Remus, gdy miotała się w kłębach pary- I do tego ze sklerozą…
-Głuchy świadek.- mruknęłam.
***
„Drogi Rogasiu!
Śmierć zatacza coraz ciaśniejsze kręgi. Wydarzyła się następna tragedia. Margherita zmarła na skutek otrucia. Trucizna znajdowała się w filiżance rannej kawy, o którą poprosiła służącą. Najlepsze jest to, że to ja miałam umrzeć, nie ona. Na skutek nieszczęśliwego wypadku stało się odwrotnie. Pogrzeb odbędzie się jutro.
Czuję się strasznie. Patrzę na domowników, jakby byli demonami, czyhającymi na moje życie. O ile śmierć Sergio, której również jeszcze nie rozszyfrowaliśmy, można było wytłumaczyć atakiem kogoś obcego, o tyle wykluczone jest to w tym przypadku. I to jest chyba najstraszliwsza ze świadomości. Najbardziej na razie podejrzewamy Giacinto, w końcu pasuje do obu tych morderstw, ale nie mamy żadnych dowodów. Możliwe, że morderca nie jest sam. Raczej wątpię, by tak było. Margherita wiedziała, kto zabił Sergio. Rzekła, że wierzę pozorom. Ciekawe, co chciała mi przez to dać do zrozumienia.
Ostatnio miałam mój pierwszy sen…”
Urwałam, obserwując liść palmy przed moim oknem. Nieodkryte tajemnice. Co tak naprawdę wydarzyło się na plaży? Kto wlał truciznę do mojej filiżanki, gdy pani Bonifacja nie patrzyła?
Wierzysz pozorom…
Na sznurku za oknem powiewały kalesony któregoś z panów. Wyglądały na bardzo stare. Uśmiechnęłam się do siebie. „Te majtki mojego starego… Potrafi je nosić kilka dni! I co go interesuje, że non stop kupuję mu nowe pary!” zaskrzeczała ciotka Maddalena w mojej głowie. „Mam chyba trzy takie same pary, Maddalena ostatnio mi kupiła na rynku.”. Żal, trzy takie same pary slipek. Wszystkie identyczne, czarne. Jakież to nudne, w sam raz dla Giacinto…
I ten biedny Sergio musiał je nosić. Wyglądali jak idioci, oboje w takich samych galotach. Niczym bracia.
Podskoczyłam na równe nogi. Roztrzęsiona wypadłam z pokoju i poleciałam na górę do brata.
-REMUS!- wrzasnęłam, gdy wbiegłam. Remus także wrzasnął i podskoczył kilka cali na krześle, na którym siedział, pisząc list. Ze wstydu zakrył dłonią adresata.
-Remus, ja wiem!- wydyszałam.
-Dobra dobra. Na drugi raz zapukaj, jak cywilizowany człowiek…- burknął, zmazując atrament z listu i blatu biurka.
-Remus, to nie był Sergio!
-Co?- zmarszczył brwi.
-To nie Sergio widziałam, gdy przyszliśmy na plażę! To był Giacinto, mieli takie same kąpielówki! Sergio musiał już dawno nie żyć! Wszystko się zgadza!
-Nie!- zaprzeczył- Margherita powiedziała, że zmarł około dwunastej trzydzieści.
-Tak, ale potem mi powiedziała, że wierzę pozorom. Zrobiła to w ten sposób, że zrozumiałam, iż chciałaby mi coś powiedzieć. Ona po prostu…
-Dobrze. Dlaczego więc nie powiedziała prawdy?
Przygryzłam wargę.
-Nie mam pojęcia. Może miała ważny powód. Ale nie była pewna, gdy to mówiła. Zająknęła się, pamiętam!- podekscytowałam się- Nie wmówisz mi, że tak nie było! Teraz już wiem! I ten nagrany krzyk ma tu zastosowanie. Teraz każdy traci alibi, bo Sergio zginął dawno przed jego rzekomą śmiercią. Każdy mógł go zabić, nawet godzinę wcześniej, uruchomić kasetę i…- przełknęłam ślinę. Bardzo pomysłowo. Może nawet zbyt pomysłowo. Ta osoba musi mieć tęgą głowę, nie ma co…
-A przy drugim morderstwie krąg nam się zacieśnia.- zauważył Remus- Tylko trzy osoby wchodziły do kuchni: Fabrizio, Giacinto i Maddalena. Kto jest mordercą?
-Może pozostawił jakieś ślady?- zapytałam. Jakoś nikt nie pasował mi na skrytobójcę, z wyjątkiem Giacinto…
-Ehe. Tyle, że kręci się tam teraz ta stara Bonifacja…- westchnął Remus- Zrobiłbym to w spokoju, żeby nikt nie dyszał mi w kark. A oględziny kuchni trzeba kiedyś zrobić, zanim nie zatrą dowodów pedantyczne ręce służącej.
-Może w nocy?- zapytałam- Zostało jeszcze kilka godzin. Ale wiesz, co mnie przeraża?
Opadłam na jego łóżko. Odpowiedział mi pytającym wzrokiem.
-To musi być ktoś z nas. Jeżeli Sergio zaatakował obcy, nie nagrałby krzyku, by zapewnić sobie alibi. To mnie właśnie przeraża…
-„Dwa biedne pisklacki
ćwielkać w gniazdku chciały,
nie wiedząc o kotku,
baldzo wygłodniałym…”- rozległo się z korytarza. Chiara przemierzała właśnie trasę obok drzwi naszego pokoju. Jej obojętny, pozbawiony emocji, błędny głos odbił się jak echo w mojej głowie.
Noc nadchodziła powoli, lecz nic nie trwa wiecznie, toteż z Remusem zbiegliśmy na palcach w piżamach na dół, gdy większość rodziny poszła spać. W kuchni powinna być czystka.
Myliliśmy się. Fabrizio podskoczył, gdy weszliśmy. Szybko okręcił się na pięcie i popatrzył na nas podejrzliwie.
-Co tu robicie?
-A ty?- zapytałam nieufnie.
-Przyszedłem napić się wody…- wzruszył ramionami- Słuchajcie, eee… Wierzę wam. Przepraszam, że wyśmiałem wasz pomysł o morderstwie.
Trochę złagodniałam. Nie, naprawdę przez moment wpadł mi do głowy Fabrizio, jako szalony morderca. To niemożliwe. Chyba…
-Nie przejmuj się. Pomożesz nam?- zapytał Remus- Szukamy czegoś podejrzanego.
Rozbiegliśmy się po kuchni.
-Nic.- zajrzałam do słoiczka z bazylią i ostrożnie wyjęłam następny, tym razem z oregano.
-Niczego nieznanego nie dotykajcie!- zawołał Remus, grzebiąc przy piecu- To niebezpieczne.
Prychnęłam, wąchając ostrożnie pieprz ziołowy.
-Czego właściwie szukamy?- Fabrizio buszował w niskich szafkach.
-Nie wiemy. Jakiejś dziwacznej substancji. Może tabletek, płynu, proszku…
-Ktoś idzie!- przeraziłam się. Zamarliśmy, słysząc wyraźne kroki. Z trwogą spojrzeliśmy na siebie.
-A kosiaz kosił zyto, lala lala….- Chiara, w białej koszuli nocnej i z misiem w rączce wkroczyła do kuchni. Bez wahania podeszła do brata.
-Jesteś księciem z Zakazanych Klain?- zapytała prosto z mostu. Powieki w połowie zakrywały jej oczy.
-Eee… Tak, kochanie.- ukląkł przy małej.
-To mnie ulatuj, księciu. Do mnie psychodzi taki jeden cłowiek. On jest zły. I dziwnie pachnie. Nie lubię go wcale…
Otworzyła oczy bardzo szeroko, obrzuciła wszystkich skrajnie przytomnym z przerażenia wzrokiem, nie wyłączając Fabrizio i szybko uciekła.
-No tak.- skomentował Włoch ze znużeniem. Wróciliśmy do szukania.
-O kim Chiara mówiła?- zagadnęłam, sprawdzając, czy ktoś nie zakamuflował środka w soli.
-A nie wiem. O kimś takim gada czasem. Co za smród! To mleko jest już chyba żywe…
Wyjął ze zniesmaczeniem szklaną butelkę zżółkłego mleka, ukrytą w szafce z naczyniami.
-Tylko co ono tam robiło…
-Poczekaj…- podeszłam do niego i z najwyższą ostrożnością powąchałam względnie białą ciecz- Nie, to tylko mleko… Co prawda, wyjątkowo stare. Weź je wyrzuć, jeszcze karaluchy przyjdą.
Poza tym dość osobliwym znaleziskiem, nie było w kuchni nic, co mogłoby świadczyć o morderstwie. Dowody pozostały niewidoczne.
***
-Och, przepraszam… Mama szaleje…
Fabrizio wypadł prosto na mnie zza węgła. Trzymana w jego dłoniach miska z jadalnymi kasztanami rozsypała całą swą zawartość po podłodze korytarza. Padliśmy na kolana i poczęliśmy zbierać je z powrotem.
-FABRIZIO! GDZIE JESTEŚ, CHŁOPCZE! PRZYNOŚ MIGIEM TE PRZEKĄSKI!- dało się słyszeć z salonu.
Chłopak westchnął ostentacyjnie.
-Nie przejmuj się. Wszyscy są zdenerwowani. W końcu na pogrzeb Margherity zebrało się tylu jej znajomych…- pocieszyłam go. Spazmatycznie wciągnął powietrze.
-To trochę niesprawiedliwe, nie uważasz? Stypa stypą, ale wszyscy powinni obsługiwać gości. Czemu to ja zawsze występuję w roli czarnego robola?!
-My też mieliśmy swoje zadania!- zaprzeczyłam- Nakrywaliśmy stół.
Fabrizio wzruszył ramionami ze zrezygnowaniem. Z salonu dobiegał gwar rozmów mnóstwa ludzi. Na pogrzebowej stypie nie brakowało studentów, przyjaciół, znajomych…
Czujnie rozglądałam się po wszystkich kątach, zdając sobie sprawę, że morderca nigdy nie śpi, nawet na takiej niepozornej uroczystości, nawet w tłumie. Właśnie wtedy jest najlepiej ukryty…
Remus w bardzo podobny do mnie sposób toczył czujnym spojrzeniem po każdej twarzy, próbując coś wykryć. Przysiadłam obok niego na oparciu fotela, częstując trzymanymi kasztanami od Fabrizio. Remus w posępnym zamyśleniu wziął jednego i poobracał trochę w palcach.
-Doprawdy, czegoś takiego jeszcze nie widziałem…- w najbliżej stojącym dość młodym Włochu rozpoznałam lekarza, który czasem wpadał do naszego domu, do dziadka. On także zdiagnozował śmierć Margherity. Remus cmoknął z irytacją i oczyścił trzymanego kasztana z paprochów, jakie kulka pozbierała z podłogi.
-Tak, w istocie, dość przykry i tajemniczy przypadek… Otruto ją?- Giacinto z raczej przeciętnym zainteresowaniem rozmawiał z doktorem.
-Tak. Chyba niedługo na głowy zwali wam się policja…
Fabrizio przysiadł obok mnie i uśmiechnął się smutno, sięgając po garść kasztanów. Bezwiednie obracałam mój pierścionek od Rabastana na palcu.
-Policja?- w głosie Giacinto wyczułam jakąś niechęć, niedowierzanie, a nawet strach- Policja tu nie wkroczy, ha! Nasza rodzina nie wyrazi zgody, by roztrząsano nasze sprawy publicznie! Chiara! Zwolnij, bo na kogoś wpadniesz!
Bo oto mała dziewczynka przybiegła do Fabrizio i wskoczyła mu na kolana. Znad jego ramienia błysnęły złowrogie oczy.
-Dość dziwne. Nie chcecie, aby rozwiązano tę sprawę?- lekarz zmrużył oczy.
-Policja jest tu raczej niemile widziana…- rzekł półgębkiem Giacinto i sięgnął po najbliżej stojącą filiżankę z cappuccino. Nawiedziły mnie nieprzyjemne wspomnienia.
Remus chrupał smakowicie kasztana, głęboko się namyśliwszy. Wyglądał, jak jakaś śnięta, rozlazła wiewiórka. Fabrizio rozglądał się wrogo, w kącie stała ciotka Maddalena i Bonifacja z tacą. Obydwie szeptały o czymś w ukryciu. Każdy może być mordercą… Zaczęłam się zastanawiać, czy nie ogarnia mnie przypadkiem paranoja.
-Tatusiu!- dał się słyszeć z prawej nieprzyjemny głosik Chiary- Nie pij tej kawy!
-Co? O czym ty mówisz?- zdziwił się Giacinto. Remus westchnął i wstał. Chwilę potem zajął się pocieszaniem Cateriny w rogu salonu. Zachichotałam. Cicha woda…
-Tam jest coś bleee.- szepnęła.
-To tylko kawa!
-Nie plawda. W sklance jest coś niesmacnego.- zaczerwieniła się mimo szarej skóry.
-Chiara! Co znowu żeś wymyśliła?!- zniecierpliwił się jej ojciec.
-Nic!!!- wrzasnęła. Wierzgnęła, lecz Fabrizio, który ją trzymał, dzielnie stawił opór- Nigdy mnie nie słuchas!
-Tato!- skarcił go Fabrizio i spytał ostrożnie- Co jest w tej kawie, Chiara?
-Eee… Coś niesmacnego. Sklanka z niebieskimi kwiateckami. Tak ładnie wyglądała…- speszyła się jeszcze bardziej. Naprężyłam się. Szklanka z niebieskimi kwiatkami?…
-Ja byłam ciekawa cegoś…- tłumaczyła kulawo.
Chyba nie chodzi Chiarze o moją filiżankę w chabry!? Z trucizną…
-Czy dolałaś czegoś do tej filiżanki w kwiatki?- zapytałam ostrożnie, domyślając się źródła zakłopotania. Chiara wykręciła się w ramionach brata.
-Taak…- przyznała w końcu najcichszym szeptem.
Ja i Fabrizio wymieniliśmy przerażone spojrzenia.
-Czego tam dolałaś!- zaatakował natychmiast.
-Stalego mlecka. Mlecko stało psy śmieciach… Carny napój zlobił się taki śmiesnie jasny…- spuściła głowę.
-To było kilka dni temu, prawda?
-Ehe…
-I schowałaś mleko do szafki w obawie, że będzie na ciebie!
-Taak… Zbijes mnie?
-Jeszcze nie teraz…- burknął nonszalancko Fabrizio i gestem kiwnął na mnie. Wybiegliśmy prawie z salonu, tak bardzo byliśmy tą informacją podekscytowani.
-Chiara wlała mleko do twojej kawy.- wcisnął głęboko ręce do kieszeni.
-To dlatego była taka biała i niedobra…- zmarszczyłam brwi- Co to może oznaczać? Przecież Margherita nie zatruła się starym mlekiem! Wąchaliśmy tą butelkę, poza mlekiem nie wlano tam innego środka, chociaż, kto to wie…
-Margherita musiała spożyć truciznę w inny sposób, wcześniej…- Fabrizio tryumfalnie uśmiechnął się pod nosem- Tylko jak? Przecież nie jedliśmy śniadania, było za wcześnie…
Pokręciłam głową. A potem coś kliknęło w moim mózgu.
-Margherita mówiła mi wtedy…- szepnęłam z olśnieniem- Że też wcześniej nie zwracałam na to uwagi! Pamiętam, że skarżyła mi się, że jest bardzo zmęczona i kawa, którą przyniosła Bonifacja, była jej drugą tego dnia… O wiele wcześniej wypiła już jedną!
Ja i Fabrizio posłaliśmy sobie nieco przerażone spojrzenia.
-Siedziała w gabinecie, pisząc pracę…- szepnęłam ostrożnie i kiwnęłam porozumiewawczo głową.
-Być może wciąż stoi tam szklanka?- bezbłędnie odczytał mnie chłopak- Od jej śmierci chyba nikt nie wstępował do jej pracowni. Ruszamy? Ale tak po kryjomu, zgoda?
Kiwnęłam i ulotniliśmy się po schodach na piętro, uważając, by nikt nas nie widział. W tym domu w końcu siedzi ktoś wyjątkowo groźny i jeżeli zorientuje się, że stanowimy zagrożenie, to… Ciarki mnie przeszły, na myśl o niewidzialnym obserwatorze naszych kroków.
Podłoga skrzypnęła za nami. Oboje, jak na komendę, obróciliśmy głowy w tamtą stronę.
-To tylko podłoga skrzypi…- szepnął niezbyt przekonująco Fabrizio. Wstrząsnęły mną dreszcze. Na piętrze było tak podejrzanie cicho, wszyscy zgromadzili się na dole.
Uchyliłam ostrożnie drzwi gabinetu.
-Właź, ja popilnuję, czy ktoś nas nie śledził…- szepnął Fabrizio.
Wślizgnęłam się do martwego gabinetu, czując irracjonalny strach. Był to przestronny pokój o wąskich, pozasłanianych oknach i średnio wysokich półkach z książkami, szafkach z dziwacznymi przyrządami. Te drewniane meble stały na środku, prostopadle do ściany wejściowej, przez co nie było widać całego pokoju, wydawał się on nieco zagracony. Przełknęłam ślinę. Za każdą z tych szafek może się coś czaić… Tu jest zdecydowanie za cicho, czas stanął w bezruchu.
Ostrożnie ruszyłam wzdłuż najbliższej szafki. Nie podobał mi się fakt, że jestem w pomieszczeniu należącym do nieboszczyka, z drugiej strony zaatakowało wspomnienie o legendarnym duchu, a z jeszcze innej-o przyczajonym mordercy, co mnie chyba przerażało bardziej niż dwa pierwsze fakty razem wzięte.
W gabinecie panowała wręcz niezdrowa, martwa cisza. Z wolna pokonywałam kolejne kroki, mijając coraz to nowe przyrządy i szafki z butelkami. Wyglądało to na pokój szalonego naukowca.
W biurku i na jego blacie znalazłam spory zapas strzykawek, kilka zakurzonych butelek po spirytusie, zakurzone okulary, książkę o nowotworach a także niedokończony projekt.
-Bingo…- szepnęłam do siebie drżącym głosem. Nerwowo obróciłam głowę za siebie, nie mogąc się pozbyć nieustannego poczucia, że ktoś za mną stoi. Sięgnęłam po filiżankę, w której na zaschniętych już fusach z kawy osiadł dziwaczny nalot. Ostrożnie powąchałam, kawa miała metaliczny zapach i zupełnie nie przypominała kofeinowego napoju. Przyjrzałam się nalotowi.
TRZASK!
Na drugim końcu pokoju coś wyraźnie wywołało hałas. Zesztywniałam. A potem rozległy się kroki.
Walcząc z gulą, która narosła mi w gardle, podskoczyłam do najbliższej szafki, by do niej wleźć. Uchyliłam ją ostrożnie i z przerażeniem stwierdziłam, że zapełniona jest flakonikami. Kroki słychać było już zza szafki, coraz bliżej…
-Ach, tu jesteś!
Odetchnęłam z ulgą. Stał tam mój brat.
-Palpitacji serca się prawie nabawiłam!- skarciłam go. Remus parsknął i podszedł do mnie.
-Zauważyłem, że wypadliście z tego salonu, to za wami ruszyłem. Fabrizio wszystko mi już wyjaśnił. Pokaż tę filiżankę…
Podałam mu trzymane naczynie. Remus przyjrzał jej się i zmarszczył brwi.
-Cóż, o ile wiem, zaschnięte fusy po zwykłej kawie wyglądają nieco inaczej…
Przytaknęłam gorliwie. Remus wpatrzył się w coś za mną, przekrzywiając podejrzliwie głowę.
-Ktoś musiał zatruć jej tę kawę. Poczekaj…
Schował filiżankę do biurka.
-Jakbyśmy potrzebowali dowodów…- wyjaśnił mi- A teraz muszę zejść do służącej. Idziesz?
Zbił mnie tym nieco z tropu, ale posłusznie pobiegłam za nim. Fabrizio dołączył do nas zaraz po wyjściu z gabinetu.
Na dole wciąż trwało przyjęcie, choć niektórzy goście zdążyli się ulotnić. Bonifacja grasowała tym razem w salonie, zbierając na tacę brudne naczynia.
-Zapytaj jej, czy pamięta, że przyniosła kawę Marghericie.- poprosił Fabrizio Remus. Chłopak wykonał zalecenie. Służąca westchnęła ciężko.
-Chyba tak…- zastanowiła się- Pamiętam, że coś jej niosłam. O której to było…
-Może o siódmej?!- zasugerował Fabrizio. Pokręciła głową.
-Nie, to już było po ósmej, mleczarz zdążył właśnie przybyć. Powiedziałabym, że to było w granicach ósmej trzydzieści, ale zapewnienia nie dam…- westchnęła ciężko, po czym odeszła, mamrocząc coś pod nosem.
-Jeżeli Margherita otruła się pół do dziewiątej, to nikt nie ma alibi, nawet Giuseppe.- zauważył trzeźwo Remus, gdy otrząsnęliśmy się z letargu- Wyjechał przed dziewiątą.
-Zawsze wiedziałem, że wuj coś ukrywa!- zawołał cicho Fabrizio, zadowolony, że nie tylko na jego ojca pada podejrzenie.
-Raczej nie sądzę.- szepnęłam, patrząc nieufnie na otaczających nas gości- Kiedy szłam na śniadanie, wuj rozmawiał z ciotką w pokoju. A to było właśnie wtedy. Niestety, nie wiemy więcej, nikt poza nimi nie ma wykrętu na ten okres czasu.
Remus kiwnął na znak, że przyjmuje do wiadomości moją informację.
-Sergio zabity wcześnie rano, kaseta z krzykiem, otruta Margherita, głucha Bonifacja…- wyliczył Remus- Ciekawe, co dalej?
***
„Meggie!
To, o czym piszesz, zakrawa na jakąś komedię. Ci mugole są nienormalni! Mam tylko nadzieję, że nie zrobią Tobie krzywdy. Ulżyło mi, gdy napisałaś, że tak naprawdę nie chodziło o Ciebie, tylko o tamtą dziewczynę. Jednakże, względnie nie jesteś bezpieczna. Radziłbym, Abyś stamtąd uciekała czym prędzej. Nie możesz po prostu wsiąść w pociąg?
Znając Ciebie, tak łatwo nie odpuścisz. Wiedz jednak, że popieram stanowczo Twój powrót do Anglii. Jeżeli ci mugole chcą się nawzajem wybić i wytruć-w porządku, ale nie mogą do tego mieszać mojej narzeczonej. Jeżeli nie chcesz wracać pociągiem, przylecę po Ciebie na miotle.
U mnie nie tak źle. Koniec lipca w Anglii jest nieco cieplejszy i słoneczniejszy od jego początków. Owutemy napisałem na zadowalające mnie wyniki, nie narzekam. Trochę mi się jednak nudzi.
Rudolfus wysłał prośbę Bellatriks Black, dotyczącą ślubu i połączenia majątków. Zgodziła się, wyobrażasz to sobie?! Będziemy mieli ją w rodzinie, choć Ty zapewne nie cieszysz się specjalnie. Nie wyobrażam was sobie na wspólnej herbatce, ale cóż.
Nawiązując do tematu… Myślałem o dacie naszego ślubu. Co powiesz na październik 1978? W przesądach czarodziejów jesień sprzyja miłości i ślubom. Co prawda, to już za ponad rok no i po drodze musimy gdzieś wcisnąć uroczyste zaręczyny. Ale chyba się wyrobimy. Nie wiem, jak Tobie, ale mnie się spieszy. Zbieram się w sobie, by napisać list do Twoich rodziców, tak, jak to zrobił Rudolfus, ale jeszcze nie mam odwagi. Przemyślę tę kwestię za kilka dni.
Napisz mi koniecznie, co się tam dzieje i co Ty na ten nasz ślub. Rabastan.”
Westchnęłam.
-Całkiem dobre te ozorki, Bonifacjo!- starsza pani zerknęła przez ramię na ciotkę Maddalenę, podlewając kwiatki w jadalni. Byłam pewna, że nie usłyszała.
Remus bezwiednie bawił się łyżką, przelewając nią zupę cebulową. Podczas posiłków, odkąd zginął Sergio, panował albo grobowy albo nerwowy nastrój.
Wpatrzyłam się w okno, oświetlone zachodzącym słońcem. Kolejna kolacja, dzień za dniem… A wciąż nikt nie wie, co jest grane…
-Ojciec nie chciał dziś jeść.- pożalił się wuj Giuseppe, wchodząc właśnie do jadalni. W ręku trzymał talerz z ozorkami- Od paru dni jest z nim naprawdę źle…
Bonifacja przejęła talerz, mrucząc „Da się psu.” i wyszła z jadalni. Wuj usiadł z ciężkim westchnięciem na krześle i po raz enty zerknął z żalem na puste miejsce, na którym zwykle jadała Margherita. Zerknęłam ponownie na list od mojego narzeczonego, spoczywający na podołku.
Przyleci po mnie miotłą. Ciekawe, jak… Rabastan ma jednak rację, nie poddam się. A jeżeli ja się poddam, to nie Remus. Nigdy.
Ukradkiem rzuciłam w jego stronę spojrzenie. Tak, Remus potraktował to jako osobisty pojedynek umysłów. On MUSI zwyciężyć, nie daruje sobie.
Wstałam od stołu i ruszyłam do sypialni z przeświadczeniem, że za rok czeka mnie tak ważne wydarzenie. Kładąc się w miękkiej pościeli i starannie się okrywając, nawiedziła mnie wizja mnie samej w białej sukni, z bukietem róż. A obok Rabastan… Westchnęłam ze szczęścia.
Ciemność. Ale nie, robi się przecież jaśniej. Dlaczego?…
Złota mgła owiała mnie delikatnie. Czułam, że mur jest tak blisko, furtka na wyciągnięcie ręki. Teraz musi mi się udać!… Uniosłam rękę i uchyliłam złotą bramę.
Stuk, stuk, stuk.
-Możesz wejść!- mruknęłam i mocniej pociągnęłam klamkę. Furtka rozwarła się na oścież. Stał tam duży, czarny pies. Kiedyś już mi się śnił, spotkałam, go w tym samym miejscu!
-Ty tutaj?- zapytałam ze zdziwieniem. Pies warknął.
Stuk, stuk, stuk
-Mam na to lekarstwo!- zawarczał głosem Blacka, przyglądając mi się z nienawiścią.
Stuk, stuk, stuk.
-Przestań. To irytujące…- mruknęłam.
Pies zaczął wydawać dziwaczne odgłosy, po czym rzucił się na mnie w swej furii i zaczął rozrywać moje gardło, szarpiąc boleśnie, krew płynęła…
STUK, STUK, STUK.
-NIEEE!!!- wrzasnęłam i usiadłam gwałtownie na łóżku. Po chwili wypuściłam powietrze ze spoconej piersi i przejechałam dłonią po mokrym czole. Uff, to był tylko sen, przeraźliwy koszmar.
Dla pewności przejechałam dłonią po pulsującej szyi. Była cała.
Westchnęłam z ulgą i znużeniem, wpatrując się bezwiednie w przestrzeń. Nagle zamarłam.
Przed moim łóżkiem w powietrzu nieruchomo zawisło prześcieradło. Wyglądało, jak duch.
Bez szmeru wpatrywałam się w wysoką, bardzo smukłą postać. Poczęła się lekko chybotać, to w jedną, to w drugą stronę. Z przerażenia znieruchomiałam.
Nagle postać opadła gwałtownie na ziemie.
Stuk, stuk, stuk.
Podczołgałam się wolno do krawędzi mojego łóżka przy nogach. Prześcieradło spoczywało na ziemi. Nic nie wskazywałoby na to, że przed chwilą wisiało w powietrzu.
Rozległ się donośny stukot od strony biurka. Zauważyłam, że to krzesło. Drgało, raz wolno, raz gwałtownie, szurając po podłodze.
-Co, do…- szepnęłam, ale przestało. Tymczasem prześcieradło, na którym dostrzegłam napis „TEN DOM JEST PRZEKLĘTY” zaczęło jeździć w tę i nazad po podłodze, zwinięte w szmatkę. Towarzyszyły temu przedziwne stukoty. Nagle znieruchomiało. Przełknęłam głośno ślinę.
Poczułam bardzo wyraźne drgania całego łóżka. Dosłownie jego przód chodził. Tego było już za wiele. Zeskoczyłam z posłania, potykając się o prześcieradło, które znów uniosło się ku górze. Krzyknęłam ze strachu głośno i podbiegłam, skrajnie przerażona, do drzwi. W biegu, ogarnięta paraliżującą umysł paniką i pozbawiona orientacji gdzie góra, a gdzie dół, wleciałam z impetem na drzwi naprzeciw. Bez trudu się otwarły, a ja wpakowałam się do idealnie ciemnego pomieszczenia.
ŁUP!
Poczułam ostry ból całego ciała i wyłożyłam się prosto do wanny, boleśnie obijając sobie nogi, głowę i łokcie. Deszcz spadających flakonów nieco mnie skonfundował. Strach wzrósł dwukrotnie. Nigdy nie bałam się aż tak ciemności, jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałam się z niej wydostać. Była lepka, nie pozostawiła miejsca nawet na iskierkę światła. Nie widziałam absolutnie nic, wyczuwając jedynie zimne ścianki wanny. Uniosłam się gwałtownie i zaraz zaryłam czołem o kran. Doświadczając widoku wszystkich gwiazd, osunęłam się z powrotem do wnętrza.
Rozległ się głośny trzask i szum-to wszystkie krany w łazience poszły. Poczułam gigantyczny strumień lodowatej wody, który lunął na mnie z góry, wprowadzając jeszcze większy zamęt i panikę. Woda błyskawicznie mnie zalała.
-Pomocy!… REMUS!!!- zdążyłam zawołać.
-Co tu się dzieje!
Błysnęło światło, rozległy się kroki i czyjeś silne dłonie wyciągnęły mnie za ramiona z wody. Flakoniki przetoczyły się po całym moim torsie w dół. Odetchnęłam spazmatycznie.
-Mary Ann, dziecko!- to był wuj Giuseppe. W jego oczach dostrzegłam niepokój i przerażenie. Otarł mi dłonią twarz z troską.
-Co ci się stało?- za wujem dostrzegłam mały tłum ludzi. Stali tam Remus, Fabrizio, Eustachio i Maddalena.
-Ja n-nie wiem…- zająknęłam się- Ten duch mnie zaatakował…
-Duch? Jaki duch?- zachłysnęła się Maddalena.
-Duchy nie atakują ludzi, przecież wiesz!- Remus położył nacisk na ostatnie sformułowanie, komunikując mi, że duchy Hogwartu są zupełnie inne.
-Zależy jakie. A poltergeisty?- pokręciłam głową.
Wuj i ciotka wymienili spojrzenia, podobnie jak Fabrizio i Eustachio.
-Duch w naszym domu? Przecież to niedorzeczność!- wuj uśmiechnął się z politowaniem.
-To jak wytłumaczysz, że Mary Ann znalazła się w wannie?- zauważył Fabrizio.
-Ech, wy, chłopy!- zaskrzeczała Maddalena- Trzeba się przede wszystkim zająć nią! Kawalerowie, na co jeszcze czekacie?!
Fabrizio i Remus usłużnie doskoczyli do mnie i wyciągnęli ostrożnie z wanny.
-Tu masz szlafrok. Chodź ze mną, napijesz się gorącej czekolady.- ciotka Maddalena zagarnęła mnie do swojego obfitego ciała. Wstrząsały mną dreszcze zimna i strachu. Łomoczące serce wyrównywało powoli rytm. Zostawiłyśmy za sobą sprzeczającą się o coś zawzięcie grupkę mężczyzn.
Co to było?… Jeżeli duch, to co to może oznaczać dla tych wszystkich morderstw? Czy ma to jakiś związek? Miałam wrażenie, że coś w tej historii nie było tym, czym wydawało się być…
Ten dom jest mniej bezpieczny, niż się zawsze spodziewałam. Mijane ściany wydały mi się teraz wrogie i przerażające.
Za tydzień c.d.
Komentarze:
Syrcia Niedziela, 09 Maja, 2010, 05:44
Tak! Uważam to za bardzo zabawne!
Ha, ha, ha, jak wyobraziłam sobie twoją minę, to normalnie... Nieważne, że nawet nie wiem, jak wyglądasz o_O
O, o. Ja jestem brunetką i mam ciemnobrązowe, psowe oczy. A ty? ^ ^
Zbaczam z tematu.... A nie, nawet na niego nie weszłam.
Notkę czytałam mało uważnie, po "prtocentach" trochę ciężko mi skupić uwagę... Zapamiętałam tylko ten sen i końcówkę. Niezła jazda z tym duchem. Ta Chiara napewno coś wie, niech ją spytają!
Remusek oczywiście cud, miód i truskawki w czekoladzie. Dokąd on ma włosy, tak w ogóle?
A mogłabyś w końcu posłać tego Rabastana na drzewo? Bo on mnie z lekka wkur... Denerwuje.
No nic. Zabieram się za notkę, o...
Alice Niedziela, 09 Maja, 2010, 17:52
A byłam pewna że to Mary Ann jest celem ataku. No cóż myliłam się. Tak jak Syrcie wkurza mnie Rabastan.
Mam nadzieje że ze stroną nic się nie stanie (a jest to coraz częstrze zjawisko) i za tydzień będę mogła przeczytać kolejną część.
Syrcia Niedziela, 09 Maja, 2010, 19:17
Też mam cykorka, chyba skopiuję sobie wszystkie wpisy o_O
No, a ten. Notka u Huncwotów.
Daria Wtorek, 11 Maja, 2010, 16:23
Oooo... Eeee... Yyyyy... Aaaa...
Jednym słowem SUPER!!!
No i zgadzam się Syrcią i Alice: Rabastan jest...
Brak mi słów, by opisać uczucię jakim go darze. Aż mi zęby zgrzytają :/
Aleksa Wtorek, 11 Maja, 2010, 20:51
Za to ja opisze uczucie jakie mnie ogarnia, kiedy mysle o Meggie i Rabastanie: totalny wkurw!
Wez go poslij w chu...cholere, chcialam napisac..;d
Notka zajebsta i w ogole..
Fajnie, ze tyle sie dzieje ;d;d
I zgadzam sie z Syrcia: ta mala cos wie!
czekam na ciag dalszy ;d
Buzka ;* ;)
Szczurek18 Wtorek, 11 Maja, 2010, 21:24
Fajna notka, . . . co ja mówię: baaaaaaaaaardzo fajna, wspaniała, cudowna notka. Uwielbiam czytać albo oglądać coś z emocjami. A tu wyraźnie były.
Chcę natychmiast następny wpis!
Syrcia Środa, 12 Maja, 2010, 18:25
Nowa notka u słodziaka o oczkach w kolorze złota...
Tak, tak! Mówię o Luniaczku ^ ^
parszywek Niedziela, 11 Lipca, 2010, 23:32
A więc tak: ogólnie to bardzo mi się podoba. To, że każdy jest trochę podejrzany, to, że to jednak nie
Mary Ann miała być otruta, długie nieodkrywanie przez Ciebie prawdy, co raz większa ilość zagadek, to, że samemu można było skojarzyć (o tych kalesonach). Tylko nie jestem pewna, czy dobry pomysł z tym, żeby mieszać w to jeszcze rzeczy nadprzyrodzone. Ale powiem szczerze, że przeszedł mnie dreszcz kiedy wysoka postać stanęła Mary Ann przed łóżkiem;) naprawdę. Trochę denerwuje mnie zaraz postaci Luniaczka. Niby jest taki inteligentny ale tak naprawdę rzadko kiedy ten jego umysł się ujawnia, a poza tym zawsze jest jakiś przyśnięty i ma dziwne humorki. Moim zdaniem powinnaś bardziej popracować nad zarysowaniem osobowości głównych postaci (choć Mary Ann jest w porządku!)