-Mary Ann, Caterina, Fabrizio, chodźcie. Z nim jest coraz gorzej. To chyba koniec.
Wilgotny głos wuja Giuseppe wyrwał mnie z zamyślenia. Jego potężne brzuszysko tylko mignęło w futrynie i już wyszedł z bawialni. Wymieniliśmy zatrwożone spojrzenia i potruchtaliśmy za wujem, zostawiając Remusa samego.
Dziadek Luciano leżał na swym łożu. Miał napuchnięte wargi i małżowinę uszną. Wyglądał, jakby nie żył. Poruszał nieznacznie ustami, jak ryba bez wody. Był chyba sparaliżowany.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Cała rodzina zgromadziła się przed łóżkiem. Nad Luciano stał lekarz i przypatrywał mu się uważnie. Luciano toczył wytrzeszczonymi oczyma po pomieszczeniu.
-Już idę, tato.- wuj Giuseppe zbliżył się ku ojcu, lawirując ostrożnie ze swym brzuchem między zgromadzonymi. Pochylił się nad twarzą taty, jego długie, czarne, lekko siwe włosy, opadły aż na jego twarz.
-Co mówisz?- zapytał donośnie, prawie przykładając ucho do ust ojca. Luciano westchnął chrapliwie. A potem rozległ się bardzo ochrypły szept, przeciągający sylaby.
-Odchodzę. Żegnajcie, dzieci. Dziękuję za waszą troskę i opiekę…
Luciano wytrzeszczył nagle oczy i jęknął niewyraźnie.
-Majątek otrzymają Giuseppe i Maddalena. To chyba najsprawiedliwszy podział…
Łzy spłynęły po moich policzkach. Biedny dziadek! On się tak męczy!…
Luciano znieruchomiał. Ciotka Maddalena jak zwykle wpadła w prawdziwy lament. Zakryłam twarz dłońmi. Ogarnął mnie przedziwny żal. Od kilku dni każdy spodziewał się śmierci Luciano, ale i tak wszyscy byli w szoku.
Caterina wsparła głowę na moim ramieniu.
-Dopełnię formalności związanych ze zgonem.- usłyszałam, jakby przez mgłę, głos lekarza prywatnego- Już od kilku dni straciłem nadzieję dla pańskiego ojca…
Wszyscy wyszli z pokoju, szlochając. Byli dziwnie spokojni, jak na fakt, że umarła głowa rodziny. Przyjęli to w miarę dobrze.
Tym razem pogrzeb był dość skromny. Przyjechało kilkoro znajomych, a nas, młodzież, zagoniono do roboty, albo kazano nie pałętać się pod nogami, gdyż tym razem mieliśmy do czynienia z emerytami i rencistami.
Ja wróciłam do mojego pokoju, nie mogąc znieść tłumu starych dziadków, z których część w ogóle nie pamiętała, co tu robi, a część poruszała się na wózkach, w znacznej mierze blokujących ruch korytarzowy.
Ledwo zasiadłam do listu, który miałam zamiar wysłać do Jamesa, gdy wszedł Remus. Westchnął ciężko i kopnął bezwiednie mój kufer.
-Co jest?- wstałam od biurka i sfrustrowana runęłam na łóżko. Zerknęłam na brata wyczekująco znad ramienia. Wzruszył jedynie ramionami i usiadł za biurkiem na moim wcześniejszym miejscu.
-Chciałabym wrócić do domu…
-A ja nie. Nie mogę. Musimy określić, co tu się wyrabia.- oznajmił hardo i kopnął ścianę za biurkiem- W Anglii nie ma nic do roboty.
-Ależ Remusie! Przecież istnieje ryzyko, że w ogóle do niej nie wrócisz!
-Nie możemy się poddać.- Remus bawił się bezwiednie zakrętką od atramentu- Ten psychopata by z nami wygrał.
-A co myślisz o duchu? Chiara, jak się okazuje, nie tylko widzi urojenia jej chorej głowy.
Remus skrzywił się z niesmakiem.
-Nauczyłem się, że duchy wyglądają zupełnie inaczej. Ich zachowanie różni się od opisanego przez ciebie. To bardzo… mugolskie podejście do kwestii duchów.
-Uważasz, że mam mugolskie podejście?- warknęłam. Zakrętka spadła i potoczyła się pod biurko. Remus, by zyskać na czasie, zanurkował po nią.
-Nie ty, tylko ten kto za tym stoi.- rozległo się.
-Słucham? Wiem, co widziałam. Krzesło i łóżko chodziły, prześcieradło jeździło po ziemi… Nie wyobrażam sobie, by bez magii ktoś coś podobnego odwalił.
-Ludzie są bardzo pomysłowi, wbrew pozorom…
Remus z jakiegoś powodu zamarł pod tym biurkiem. Rozległy się stukoty.
-Co ty tam kombinujesz?- zapytałam ze zdziwieniem.
Remus wyczołgał się z dziwnym spokojem spod mebla. W jednej ręce trzymał zakrętkę, w drugiej długą laskę, zakończoną okrągłą kulką, by wygodniej było z niej korzystać.
-Co to?
-Hmm, no właśnie… Kulka sterczała spomiędzy szpar, pod samą ścianą. Zauważyłabyś ją?
Pokręciłam przecząco głową.
-Pociągnąłem i oto co mam.- obrócił laskę w dłoniach.
-A na co ona tam sterczała?- zmarszczyłam brwi.
Remus nie od razu odpowiedział. A potem zagadnął:
-Masz wyjątkowo szerokie te szpary pomiędzy deskami w podłodze, nie?
-Taki urok.- wzruszyłam ramionami, głowiąc się, na co mu to jest potrzebne.
-A pod twoim pokojem jest piwnica…- Remus upuścił laskę na ziemię, gdzie wydała śmieszny klekot, po czym dopadł do krzesła i przewrócił je, oglądając jego nogi od spodu.
-Eee, Remus?
-Poczekaj tu…- postawił krzesło pieczołowicie na nogi i wypadł z sypialni, pozostawiając mnie w lekkim oszołomieniu na łóżku. O co mu chodzi?
Pode mną rozległ się jakieś szurania. Widać Remus grasował po piwnicy. Wkrótce potem zaczął kręcić się dokładnie pod biurkiem, wydając dziwaczne odgłosy szurania i brzęczenia stali. Na krótko zaległa cisza, a potem…
Krzesło poczęło jeździć dokładnie w ten sam sposób, co kilka dni wcześniej w tą pamiętną noc.
Podbiegłam do niego z przerażeniem.
-Meggie, złaź do spiżarki!- rozległo się spode mnie.
Wypadłam z pokoju i poleciałam korytarzem w przeciwną stronę. Podbiegłam do sąsiednich drzwi. Mieściła się tam malutka komórka zaledwie na dwie osoby, a w podłodze sterczała klapa. Była otwarta, jako że Remus zlazł na dół.
Idąc za jego przykładem znalazłam się wkrótce na samym dole. Piwnica miała bardzo niski strop, była duża i zagracona. Mętne światło słabej żarówki prawie wcale jej nie oświetlało, pachniało stęchlizną i wilgocią. Czułam się, jak w szybie kopalni.
Podbiegłam do mojego brata. Trzymał w ręku jakąś starą rurę, zakończoną dziwnym gwintem.
-Popatrz sobie, jakie sztuczki stosuje ten twój duch…- parsknął z politowaniem, wetknął rurę pomiędzy szpary w podłodze mojej sypialni- Na spodzie nóg krzesła znajdują się wgłębienia. Gwint z łatwością w nie wchodzi.
Krzesło znowu zaczęło jeździć w tę i nazad, gdy poruszał żelastwem.
-A oto rusztowanie dla łóżka…- wskazał długi pręt o wygiętych do góry końcach i podobnych gwintach. Narzędzie stało pod jedną ze ścian- Wystarczyło wetknąć pod przednie nogi loża. Przed twoim przyjazdem ktoś wywiercił dziury w nogach mebli. Laska natomiast służyła jako szkielet na tamto prześcieradło. Pomysłowe, nie? Wystarczyło wyjechać nią na środek pokoju a po wszystkim schować pod biurko.
Rozejrzał się w skupieniu, rozmyślając nad czymś usilnie. Podszedł do jakiejś skrzynki na ścianie. Otworzył ją i dokonał generalnych oględzin.
-A to, jak się nie mylę, główny zawór całej wody w domu. Można wyłączyć wszystkie krany…- tu udał, że przekręca wajchę w dół- Lub otworzyć wszystkie blokady. Woda pójdzie każdym kranem, bez odkręcania kurka.- przekręcił niewidzialną wajchę do samej góry.- Nieźle to obmyślił, jak usłyszał, że z przerażenia wylądowałaś w wannie. Że też dałaś się nabrać…
-Nie myślałam racjonalnie! Była noc, a ja właśnie śniłam koszmarny sen!- prychnęłam.
-Na to liczył napastnik. Że podziała na twoją wyobraźnię. Mary Ann, on chce cię nastraszyć…
Zabrzmiało to dziwnie złowrogo w jego czujnym tonie.
-Przypuszczam, że w bardzo podobny sposób dana osoba manipuluje chorą Chiarą…- szepnął. Przełknęłam ślinę.
-I co teraz będzie? Chcą nas stąd wykurzyć…
-Chodźmy na górę. Nie podoba mi się to miejsce…- mruknął. Zwalczając przerażenie, wspięłam się po schodach na sam szczyt. Remus kroczył za mną.
Dlaczego akurat mnie? Czyż spontaniczna próba utopienia uciążliwej Mary Ann Lupin w wannie nie była paradoksalnie zamierzona? Może komuś przeszkadzam, chcą się mnie pozbyć…
-A co wyście tam robili?!- Giacinto podskoczył z przerażeniem, gdy wyszliśmy z drzwi od piwnicy. Upuścił cały plik kartek i dokumentów, które malowniczo rozsypały się po całym korytarzu.
-Ekhym…- Remus speszył się nieco, po czym ukląkł, by pozagarniać papiery.
-Nie powinniście tam schodzić, to niebezpieczne!- fuknął Giacinto, także zagarniając dokumenty- Tam jest tablica rozdzielcza prądu i w ogóle… Różne dziwne rzeczy.
Stałam nad nimi i obserwowałam niby mimochodem bacznie treść kartek. W większości nie była jakaś specjalnie znacząca-rachunki, listy i tym podobne.
Kątem oka dostrzegłam jednak, że Remusowi zadrżała ręka, gdy przesunął ją na krótkim liściku. Momentalnie wyczułam, co chodzi mu po głowie. Rzecz w tym, by Giacinto się nie skapnął…
-Jak ciotka radzi sobie po stracie ojca?- palnęłam pierwszą lepszą rzecz. Ku mojej uldze Giacinto uniósł głowę w moją stronę.
-Wciąż bardzo rozpacza.- urwał cierpko. Dostrzegłam, że Remus bezbłędnie wykorzystał sytuację i błyskawicznie zmiął liścik, po czym schował do kieszeni sztruksowych spodni.
-To musi być dla niej ciężkie…- westchnęłam flegmatycznie. Giacinto nie podjął wątku i począł znowu zbierać kartki.
Gdy już mu pomogliśmy, odszedł prędko. Remus odczekał jakiś czas i wyciągnął zmiętolony liścik.
-To jakiś dialog. Poznajesz pismo choć jednej z tych osób?- podał mi znalezisko.
-Nie… Ale kto i dlaczego pisał taki dialog?
-Nie wiem.- Remus wzruszył ramionami- Może nie chciał, by sens tych słów dotarł do uszu osób niepożądanych… Daj, to przeczytam… Osoba A: „Boję się.”, osoba B: „Ty to jak zawsze…”. Osoba A: „Mówię poważnie. Ktoś otruł Margheritę, teraz przyjdzie kolej na nas!”. Osoba B: „Nie przyjdzie, jeżeli się nie napatoczymy. Lepiej uważaj na twojego brata, on nie jest bezpieczny.”, osoba A: „Jeszcze o tym pogadamy. Myślisz, że Giuseppe jest w niebezpieczeństwie?”, osoba B: „Czy ty” i tu ten ktoś urwał z jakiegoś powodu. Co to może oznaczać?
-Nie wiem.- wzdrygnęłam się, ponownie doświadczając okropnego uczucia, że ktoś mnie obserwuje. Korytarz jednak był pusty, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle z góry dał się słyszeć masakryczny skowyt dziecka i głośne tupanie. Chiara przeżywała jeden ze swoich ataków wściekłości. Zachowywała się wtedy, jakby opętały ją demony, czy coś takiego. Ja i Remus wpatrzyliśmy się w sufit w zamyśleniu, a potem naraz przenieśliśmy wzrok na siebie.
-Wiem tylko, że wuj Giuseppe jest w niebezpieczeństwie. Musimy coś z tym zrobić, zanim i on nie skończy w piachu.
Remus nic nie odpowiedział, lecz jedynie spuścił wzrok na enigmatyczny list, myśląc zawzięcie.
***
„Kochany Severusie!
Dziękuję za Twoją troskę. Szkoda, że wakacje spędzasz w Anglii w tej Twojej dzielnicy-z tego, co mi pisałeś, niezbyt ciekawie to wygląda.
Ja na nudę nie narzekam, wręcz przeciwnie. Sam wiesz, co się u mnie dzieje.
Odkryliśmy, że nie o mnie chodziło mordercy, lecz o Margheritę. Została bowiem otruta grubo przed swoją śmiercią. Nic, niestety, poza tym faktem nie udało nam się ustalić.
Kolejną nowością jest śmierć dziadka Luciano. On chyba naprawdę zmarł śmiercią naturalną. Przynajmniej tak to wyglądało, ale kto może być tego pewny, skoro po domu grasuje jakiś psychopata? Już nie wiem, kogo podejrzewać. Czasem przychodzi mi do głowy, że to może ja, we śnie, lub w jakimś transie…
Ostatnio morderca zaatakował także mnie, zrobił to pod przykrywką jakiegoś wyimaginowanego ducha. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się bałam! To było w nocy, meble się ruszały, a jakieś prześcieradło…”
Wytężyłam słuch znad listu. Z korytarza bowiem doszedł do moich uszu odgłos wystrzału. O nie, co się znowu dzieje…
TRZASK! Niewątpliwie gdzieś nad moją głową poszła szyba.
-Ludzie, poszaleliście?- zaskrzeczała ciotka Maddalena z korytarza- Co się tam wyprawia?!
-Na pomoc!- dało się słyszeć.
Bez zastanowienia rzuciłam pióro na blat biurka i ruszyłam ku drzwiom. Chwilę potem już pędziłam po schodach, wyprzedzając ciotkę Maddalenę, która poruszała się o wiele za wolno przez swoje obfite kształty.
Tylko bawialnia miała uchylone drzwi. Wleciałam do niej prawie równo z Fabrizio, który posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
Na środku bawialni leżał wuj Giuseppe. Wypuściłam powietrze z płuc.
-Pomocy!- zagrzmiał, trzymając się za nogę. Podłogę oblała jego krew.
Wkrótce zgromadził się tłumek. Ciotki jazgotały, co należy z nim zrobić, Fabrizio biegał w tę i nazad po różne rzeczy, od wrzątku po cukier (nie wiem po co, ale ciotka Maddalena uparła się, by koniecznie przynieść cukier). W pokoju panował dziwny przeciąg. Gdy wszyscy obskakiwali wuja, ja rozejrzałam się bacznie. Jedynym, który nie brał udziału w ogólnym wrzasku, był Remus. Stał spokojnie, oparty o drewniany stolik niedaleko i patrzył na wszystkich z dystansu. Zorientowałam się, że czujnie każdego analizuje. Za nim dostrzegłam malowniczo rozbitą szybę, co wyjaśniałoby przeciąg. Podbiegłam do resztek okna i wyjrzałam na ciemny wieczór. Niebo przysnuły burzowe, granatowe chmury, zasłaniając zachód. Na dole płynęła rzeka, nieco bardziej wzburzona, niż zwykle.
-Co się stało, wuju?- podeszłam doń, gdy tylko nieco go wyswobodzili. Miał założony opatrunek na nogę.
Rozległ się donośny trzask i Remus skotłował się na ziemię ze stolikiem, o którego się opierał. Posłałam mu karcące spojrzenie. Stolik doszczętnie się rozwalił.
-Przepraszam…- wybąkał mój brat i zajął się składaniem mebla.
-Zaatakował mnie jakiś zakapturzony psychol!- zaryczał wuj Giuseppe- Stanął na środku, wycelował we mnie spluwę… Strzelił i wyskoczył przez okno, rozbijając je!
-Spokojnie, skarbie!- ciotka Anastasia westchnęła- Do sypialni z nim.
Cała kawalkada ruszyła z wujem w kierunku wybranego celu. Zostałam sama z bratem, który stanął przy oknie, wyglądając na rzekę.
Remusem wstrząsały dreszcze. Położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Co się stało?- spytałam czule.
-Jutro pełnia.- wzdrygnął się. Przeraziły mnie jego słowa.
-Ciekawe, kto zaatakował wuja.- starałam się odwrócić własny umysł od przykrych rozmyślań na ten temat- Musiał zostać wynajęty przez mordercę, nie?
Remus tylko westchnął.
-Nie wiem… Tu się nic nie trzyma kupy… Giuseppe został zaatakowany, bo, jak sama powiedziałaś, dziedziczy spory majątek ojca. Czyżby mordercą była Maddalena?
-Jakoś nie chce mi się w to wierzyć…- pokręciłam głową- Zastanawia mnie jedynie, dlaczego Giacinto pasuje dziwnym zbiegiem okoliczności do wszystkich tych zbrodni. I ma motyw.
-A mnie zastanawia tylko jedno.- rzekł nieco nieprzytomnie Remus- Dlaczego nie słychać było plusku.
-Co?- rzekłam, zdezorientowana.
-Nie słyszałem, żeby ktokolwiek wpadł do tej rzeki. Czyż nie jest to dziwne?
-Co, myślisz, że ulotnił się inną drogą?
-Myślę, że…- Remus urwał i nic więcej nie powiedział.
-Remus?
-Teraz idzie pełnia. Musisz bardzo uważać. Zostawię cię na parę dni zupełnie samą. Jednak w ciągu tych kilku dni może się sporo wydarzyć. Margherita cię przestrzegła, żebyś nie ufała pozorom.- odwrócił się do mnie- Miała rację. Już wiem, co miała na myśli…
-Powiedz mi!- poprosiłam błagalnie.
-Nie mogę, nie mam dowodów. Ale zaczyna mi się formować w głowie pewien pomysł…
Tak więc Remus udał się do komórki, gdzie zamknęłam go kluczem na cztery spusty. Rodzinie dość ciężko było to wytłumaczyć, zważywszy, iż nie mogłam specjalnie używać słów takich, jak likantropia czy wilkołak. Szczególnie ciotkę Maddalenę trudno było spławić. W końcu rzuciłam hasło, że Remus dostaje raz na miesiąc rzadkiej choroby śmiertelnej, bardzo zaraźliwej, po której organy wyłażą nosem, czym skutecznie zapewniłam sobie święty spokój.
-Miejmy nadzieję, że mi jej nie amputują.- zmieniony przez wydarzenia ostatnich tygodni głos wuja Giuseppe przeciął ciszę jego sypialni. Przyglądałam mu się z Cateriną, siedząc na skraju jego posłania. Wuj poklepał się czule po nodze w bandażu.
-No, ale dobrze, że ci się nic nie stało.- rozpromieniłam się.
-To już teraz nie ma dla mnie znaczenia…- mruknął z rozgoryczeniem.
-Tato, co ty opowiadasz! Masz nas! Masz mnie, mamę, Eustachio…- zawołała Caterina gwałtownie. Wuj tylko uśmiechnął się krzywo.
-Ech, masz rację… Straciłem ostatnio trzy bardzo bliskie mi osoby, to dlatego…
Głos uwiązł mu w gardle. Kilka łez zwilżyło jego szeroką twarz.
-To trudne. Trudne, gdy musisz żyć dalej i udawać, że nic się nie stało…- otarł potężnym przedramieniem oczy. Caterina przytuliła się doń bardzo mocno. Czule odwzajemnił uścisk. Biedny wuj. Ze wszystkich on chyba otrzymał największy cios, stracił najwięcej bliskich…
-Panie Pianta, w sprawie testamentu… Dzień dobry!- do pokoju wkroczył jakiś człowiek. Wuj kiwnął głową na przywitanie- Jego zmieniona wersja głosi, że to pan i pańska siostra dziedziczą cały majątek, pan jest tego świadom? Ojciec musiał panu to powiedzieć.
-Zgadza się. Rozmawiał pan już z moją siostrą?
-Owszem. Majątek po połowie, około stu tysięcy na głowę.
-Dużo…- szepnął- Czy jesteśmy jedynymi spadkobiercami?
-Cóż, w tej sytuacji tak… Pański brat figurował na liście, ale zmarł, podobnie do pańskiej córki. Obecnie jedynie wy macie prawo do majątku po ojcu…
-To nie ja!!!- Chiara wpadła do sypialni, rycząc. Rzuciła się na wujka Giuseppe i przytuliła mocno.
-Chiara, natychmiast do mnie!- zezłościł się Giacinto, który stanął w drzwiach- Nie rób przedstawienia!
-Uspokój się, Giacinto…- zagrzmiał wuj. Ja i Caterina wymieniłyśmy wymowne spojrzenia.
-Wujciu, to nie ja…- rzekła Chiara teatralnym szeptem- Nie ja zabiłam, plawda?!
-O czym ty mówisz, skarbie?
-Duch mi powiedział, ze to moja wina, ze oni chodzą wślód aniołków… To nie moja wina, nie?
-Kto ci naopowiadał takich rzeczy!- zdziwił się wuj.
-Ten duch, co u mnie był.- wtuliła się mocniej. Wszyscy, łącznie z nieznajomym urzędnikiem, wpatrzyli się z napięciem w Chiarę, nagle wyjątkowo spokojną. Usadowiła się na kolanach wuja.
-„Wlas kotek na płotek i mluga…”- zanuciła w idealnej ciszy obojętnym tonem.
***
-Tak więc na nic nie wpadliście.- Remus krążył po moim pokoju. Napawałam się jego widokiem, przez ostatnie kilka dni bowiem bałam się tak straszliwie samotności, że spałam z Cateriną.
-Nie, wciąż wszystko jest jedną wielką enigmą.- mruknęła Caterina, boleśnie kalecząc angielski.
-Nie przybliżyliśmy się ani na krok do sedna sprawy.- burknął Fabrizio, skrobiąc bezwiednie paznokciem po powierzchni mojego parapetu.
-Nie, jesteśmy bliżej, niż ci się wydaje…- Remus uśmiechnął się tajemniczo.
Zmarszczyliśmy brwi ze zdziwieniem.
-Przynajmniej ja. Ale muszę zdobyć jeszcze parę dowodów. Czy nikt teraz nie chodzi po korytarzach?
-Jest dwudziesta pierwsza.- zerknęłam na zegarek- Idealny moment na szperanie po kątach, zważywszy, że dorośli udali się razem na operę w miasteczku. To co robimy?
-Nic. I nie wy, tylko ja sam. Wolę sam ocenić, na co dana poszlaka mi się przyda. Wrócę za jakiś czas. Póki co, ruszcie trochę głowami…- Remus wypadł z mojej sypialni. Miałam nadzieję, że nikt nic mu po drodze nie zrobi. Poza nami w domu siedziała jedynie Chiara, która chyba przerażała mnie najbardziej ze wszystkich. Była taka niepozorna, nie z tego świata…
-Dobra, jeszcze raz!- jęknęłam. Wałkujemy to od tylu tygodni…- Sergio zmarł wcześnie rano. Każdy mógł go zabić, nawet ktoś, kto potencjalnie siedział w domu. Morderca włożył kasetę z krzykiem do skrzyni, by zapewnić sobie alibi. Tak więc ktoś, kto w momencie krzyku siedział na plaży, najprawdopodobniej jest mordercą. Dalej. Margheritę otruto w gabinecie przy porannej kawie, którą otrzymała od służącej wcześnie rano.
-Wykluczamy moich rodziców. Mówiłaś, że rozmawiali.- wtrąciła Caterina.
-I bez tego bym ich nie podejrzewała. Zabiliby własną córkę?… Mniejsza. Atak na wuja. Ktoś postrzelił go w salonie i wyskoczył przez okno, rozwalając je. Sam wuj mówił, że był zakapturzony. Remus twierdzi, że nie słyszał plusku do wody. Czyli napastnik uciekł inną drogą.
To chyba wszystko…
-Nic mi się jakoś nie jawi…- burknął Fabrizio.
-A mnie tylko tyle, że mam wrażenie, iż to co przed chwilą powiedziałam, to czubek góry lodowej. Pod spodem znajduje się tak wiele szczegółów i motywów…
-Kto to mógł zrobić?- zapytała Caterina- Musimy wykluczyć nas i Remusa, a także mojego tatę i mamę.
-Twoja mama nie ma wcale alibi.- obruszył się Fabrizio.
-Ma, rozmawiała, gdy morderca otruł Margheritę.
-A jak z kimś współpracuje?
-Tego nie przewidziałam.- Caterina przejechała palcami po głowie ze zniecierpliwieniem.
Zaległa cisza. Miałam takie okropne wrażenie, że coś jest tak oczywiste, iż to aż wstyd tego nie widzieć. Czułam frustrację i rozdrażnienie.
Jako, że nic nie przychodziło nam do głowy, Caterina skoczyła po puzzle. Rozsiedliśmy się w trójkę nad tysiącem elementów. Po złożeniu powinny stworzyć Plac Świętego Piotra. Nie szło nam układanie nawet puzzli, co w irytujący sposób przypomniało mi o naszej nierozwiązanej zagadce, bardzo podobnej do właśnie takiej układanki puzzli. Wciąż brakowało elementów…
Po godzinie męki dało się słyszeć zgrzyt otwieranych drzwi w hallu. Aż ciarki mnie przeszły, gdy uświadomiłam sobie, że Remus szpera właśnie w najbardziej osobistych rzeczach zupełnie obcych ludzi. Jak zostanie nakryty…
Na szczęście w tym samym momencie zaskrzypiała podłoga nade mną, co oznaczało, że kręcił się po swojej sypialni.
-I jak, dzieci, wszystko gra?- wuj Giuseppe zajrzał do mojej sypialni. Rozejrzał się po naszych twarzach bacznie. Mruknęliśmy ponuro „Taa…”. Wuj wycofał się, zza niego dało się słyszeć krótkie „Spać! Fabrizio, do łózia!” ciotki Maddaleny. Fabrizio westchnął potężnie i odszedł, ignorując nasze chichoty. Caterina też wkrótce poszła do siebie za namową ciotki Anastasii.
Oddychając samotnością, rzuciłam się na własne łóżko. Jeżeli mamy wyjechać praktycznie pojutrze, nie czuję z tego powodu jakiegoś smutku. Jak piękne byłyby te wakacje, gdyby nic nam nie przeszkodziło! Czy my zawsze musimy mieć takie zrypane szczęście?! Rok temu wyspa, teraz to… Czy naprawdę stałaby się tragedia, gdybyśmy w spokoju przeżyli dwa miesiące?!
-Aach!- wydałam z siebie zduszony okrzyk, bo z sufitu zleciał mały liścik, zbierając po drodze kurz i pajęczyny. Widocznie Remus przecisnął go przez szpary w podłodze. Otworzyłam go.
„Tej nocy radziłbym ci mieć się na baczności. Nie spuszczaj wzroku z drzwi! Luniek”
Przełknęłam ślinę i wlepiłam wzrok w sufit. Co go naszło? Z trwogą zerknęłam na portal, jakby czaił się tam psychopata z siekierą. Żałując, że nie mam klucza do zamka, położyłam się na łóżku, czujny wzrok wlepiając wciąż w drzwi. Oczy jednak same mi się kleiły i po kilkunastu minutach już je przymknęłam. Nie potrafiłam pohamować zmęczenia…
-Mam na to lekarstwo!
-Przestań…- mruknęłam. Słyszałam, jak gadał za tą złotą furtką. Wiedziałam, że nie mogę otworzyć-rzuciłby się na mnie od razu i zabił. O tak, Black jest wściekły.
Zaczął po czymś szurać. Zaśmiałam się głupio z tego odgłosu.
-Mogę powiedzieć to samo!- zawarczał w końcu.
-Przestań skrzypieć!- rzuciłam ze zniecierpliwieniem.
-Co cię to obchodzi?! On się do tego nie nadaje!- zawołał z radosną złością.
-Przestań skrzypieć!
Nie odpowiedział. Rozległ się tylko chichot. Black się śmiał. Śmiał się tryumfalnie. A potem wrzasnął:
-CO TO?!
-Otwieraj!- krzyknęłam, zdziwiona jego wrzaskiem.
Rozległ się odgłos szamotaniny.
-KTO TO?!
-HA!
-OTWÓRZ!
BUCH!
Usiadłam na łóżku tak gwałtownie, że złapał mnie skurcz w łydce. W pokoju było idealnie ciemno. A potem dotarło do mnie, iż coś szamocze się po podłodze. Serce zamarło.
-Kto to?!- zawołałam.
-MARY ANN! ŚWIATŁO!- poznałam stęk Remusa. Podbiegłam na oślep, modląc się w duchu, by nie zaliczyć po drodze o coś gleby. Dopadłam do włącznika. Za mną rozlegały się odgłosy milczącej, lecz zaciekłej walki. W gorączce poczęłam macać dłonią po ścianie. Z ulgą wyczułam urządzenie i zapaliłam światło w pokoju.
Na środku szamotały się dwie postacie, zaplątane w prześcieradło. Niedaleko nich na podłodze dostrzegłam porzuconą samotnie strzykawkę z jakimś płynem. W lot pojęłam, że igła zapewne miała zatonąć w mojej skórze…
-POMOCY!- krzyknęłam na cały dom, żeby wszyscy się zlecieli. Nie minęło parę chwil, gdy usłyszałam pospieszne kroki na korytarzu. Do pokoju wpadło kilka osób.
-Co tu się dzieje?!- zakrzyknęła ciotka Maddalena.
Na podłodze leżeli bowiem Remus i…
Za tydzień nowy odcinek!
Komentarze:
Aithne Sobota, 15 Maja, 2010, 15:40
...tak się nie robi! ;)
Chyba jeszcze nie komentowałam Twoich notek, ale czytam je regularnie od dłuższego czasu... A już myślałam, że się dowiem, o co chodzi! No nic, poczekam kolejny tydzień...
Szczurek Sobota, 15 Maja, 2010, 18:35
Dlaczego tu umiera tak dużo osób, no!
Ten dom jest baardzo tajemniczy i baaardzo duży. Po tych wypadkach nie wytrzymałabym tam dłużej niż dwa tygodnie. Nie mogę się nawet domyślić kto jest tym mordercą, przez chwile myślałam nawet o Giuseppe. No bo w końcu mógł nie chcieć już żyć ... Miałam jeszcze jeden argument, ale zapomniałam.
No ale cóż zrobić i tak nie dowiem się wcześniej, więc muszę poczekać, bo szantaż chyba nie pomoże...
Daria Sobota, 15 Maja, 2010, 19:09
Jak mogłaś?!
Skończyć w takiej chwili?!
No poprostu nie mogę...
Trzeba czekać cały tydzień...
Dziś albo jutro dodamnotkę u Liz
Syrcia Niedziela, 16 Maja, 2010, 00:53
Nie mogę z tobą, no! Doo, jak mogłaś, ty blondwłosa cholero?!
Remus jest zajebisty i każdy to wie Chodząca słodycz o jasnych kosmykach na mądrej główce i tych złotych oczach. Wrrau... ^ ^
Dobra. Masz dodać tę notkę za tydzień, bo jak nie!...
To...
...Ja przestanę pisać. Co ty na to? xD
Właśnie, notka u Remusa. Z dedykacją m. in dla ciebie
Nie, Chiara też jest wyjebana w kosmos.
„Wlas kotek na płotek i mluga…”- zanuciła w idealnej ciszy obojętnym tonem.
Świetny kawałek xD
ammmaga Niedziela, 16 Maja, 2010, 11:05
Strzeż się miejsc ciemnych bo ja nadchodzę
BUHAHA!!!
Aleksa Wtorek, 18 Maja, 2010, 22:42
Ja wiedziałam, ze tak zrobisz!
Juz ma byc wszystko jasne i nagle...- trzy kropeczki- zapraszam na ciag dalszy za tydzien..
Ale ogolnie notka bombowa i w ogole ;d;d.
Ale co ja Ci to bede pisac, skoro juz tyle razy udowodniłas, ze swietnie piszesz? xd
Kurde, cały czas sie zastanawiam czy tym morderca nie jest przypadkiem Giuseppe..
w sumie mialby motyw.
A Marry Ann zaatakowałby, bo za duza weszy razem z Remusem.
Mam racje, mam? xd
Czekam z nieceierpliwoscia, na koniec tej zagadki ;d;d.
Bużka :*
parszywek Niedziela, 25 Lipca, 2010, 22:32
bardzo fajne, przypomina mi to styl Agaty Christi ale trochę nienaturalny wydaję mi się moment kiedy wchodzi jakiś kolo i zaczyna mówić o majątku - wskazuje to na tego wujka jest to zbyt oczywiste i banalne,a mimo to nikt nie zwraca na to uwagi (z wyjątkiem pewnie Remusa)