-Wujek Giuseppe?!- wykrztusiłam.
W istocie, na podłodze leżał potężny wuj, zaplątany w prześcieradło i w Remusa. Mój brat zwinnie wyplątał się z krępującego materiału.
-Puttana!- warknął ze złością wuj.
-Giuseppe, co ty tu wyrabiasz?!- zaskrzeczała ciotka Maddalena.
-Pozwólcie, że wytłumaczę…- zaczął rzeczowym tonem Remus. Stanął na środku. Zauważyłam, nie bez rozbawienia, że całą sytuacją się podświadomie rozkoszował.
-Wuj Giuseppe zamordował swego brata…- tu podniosły się okrzyki protestów i przerażenia- oraz córkę, a także ojca.- dodał głośniej.
-Ojca?! Ojciec umarł ze starości! Co za brednie!- Maddalena wytrzeszczyła oczy- Jak możesz zarzucać mojemu bratu takie rzeczy!
-Remusie, o czym ty mówisz?!- oburzyła się Caterina.
-Posłuchajcie go!- poprosiłam- Zaraz poda nam jakieś dowody!
-Nie będę słuchać takich oszczerstw! Spodziewałam się czegoś innego po gościu z Anglii!- zezłościła się ciocia Anastasia- Mój mąż mordercą?! Śmiechu warte!
-Poczekajcie, wysłuchajmy go!- zawołał nagle Giacinto. Z Remusem wymieniliśmy zdziwione spojrzenia. Giacinto naszym sprzymierzeńcem?!…
Zaległa cisza. Wszyscy wpatrywali się w Remusa wyczekująco, co go lekko speszyło.
-Eee… Od czego by tu zacząć…
-Może od początku?- rzuciłam sarkastycznym szeptem, by go rozluźnić.
-Dobrze, jaki miałby mieć motyw?- zirytowała się Maddalena- Nie miał motywów.
-Och, motyw był!- rzucił nonszalancko Remus, odrzucając szpanersko włosy z oczu- Dziecinnie prosty. Banalny. Odwieczny motyw wielu zbrodni. Pieniądze. A konkretnie majątek pana Luciano Pianta.
Zaległa napięta cisza.
-Może niewielu z was wie, jak wyglądała treść testamentu. Zgadza się?
Milczeli. Remus spojrzał chytrze na leżącego na ziemi wuja Giuseppe, zaplątanego w materiał.
-Ja miałem okazję go odczytać. Spoczywał sobie, jak nigdy nic, w biurku w pokoju Luciano. Znalazłem go wczoraj wieczorem, jak wiele innych interesujących rzeczy.
-Ach, więc grzebiesz w naszych rzeczach?!- zdenerwowała się Anastasia.
-Cel uświęca środki.- stwierdził chłodno Remy- Testament zakładał pierwotnie, że cały majątek przejmie pupilka dziadka Luciano. Mary Ann nieświadomie kiedyś wyznała mi, że to ją kochał najbardziej. Zgadzało się to z testamentem, całe dwieście tysięcy miało trafić na jej eee… konto. Ale Mary Ann zginęła, toteż testament zakładał, że po śmierci Luciano pieniądze przejmie jego najmłodszy syn, Sergio.
-Ja? Zginęłam?- spytałam ze zdziwieniem.
-Tak. Nie bez przyczyny. Zaraz do tego wrócę. Kiedy Giuseppe dowiedział się, że Meg żyje, zaprosił ją tu, by z nią skończyć, a przy okazji ze wszystkimi potencjalnymi spadkobiercami.
W tym z własnym bratem.
Remus począł się przechadzać, by skupić myśli.
-Doskonały moment, plaża. Rodzinka zostaje w domu, nikt się nie pałęta… Wyszli wcześniej, on, Sergio, Giacinto i Margherita. Do przewidzenia było, że wszyscy porozłażą się po krzakach. Wcześniej Giuseppe już wszystko przygotował: radio w krzakach i nagraną ścieżkę dźwiękową. Wystarczyło się zaczaić na brata, który stał na skarpie. Giuseppe przyłożył mu pistolet do ucha tak, by kula nie zrobiła dziury, bo wszystko by się wydało…
-Pistolet? My nie mamy broni!- zakrzyknęła Maddalena.
-No, teraz już nie! Do tego też wrócę.- zniecierpliwił się Remus- Być może Sergio myślał, że Giuseppe żartuje? W każdym razie udało się mu, zastrzelił brata i zrzucił go ze skarpy, na której stał.
-A on go nie zepchnął?- zdziwił się Fabrizio.
-Nie. Powiadomienie z kostnicy o znalezieniu kuli w mózgu to kolejna z tych ciekawych rzeczy, które wczoraj znalazłem. Uciszono kilku ludzi i sprawa nie trafiła w ręce policji.
-Kto uciszył?
-Odpowiedni ludzie. Zaraz o tym powiem. Wracając do wypadku… Wystarczyło nastawić nagranie, które za dwie godziny miało się skończyć, a na końcu taśmy znajdował się krzyk z filmu. Tym samym zapewnił sobie wytłumaczenie. Pistolet włożył do swojej torby, gdy nikt nie patrzył. Po jakimś czasie wszyscy przyszli, oczywiście, Sergio już nie żył.
Giuseppe chciał być pewny, że nikt nie odkryje pistoletu w torbie. Jakoś tak się stało, że Chiarę rozbolała głowa. Giuseppe udawał, że szuka leków, podczas gdy pomysłowo schował broń do wiaderka pod foremki. Żeby jak najszybciej się pozbyć pistoletu, powiedział Chiarze, że pałąk się złamał i ruszył do domu go naprawić.
-Skąd to wszystko wiesz?- szepnęłam z podziwem.
-A stąd, że pałąk się NIE złamał. Oglądałem przez przypadek to wiaderko wczoraj. Nie ma na nim najmniejszej rysy.
-To dlaczego Chiara powiedziała, że jest złamane?- rzekłam podejrzliwie- Sama słyszałam.
Remus uśmiechnął się mściwie.
-Właśnie… Otóż Chiarze dziecinnie łatwo jest wmówić różne rzeczy. Nawet coś, czego nie widzi. A szczególnie łatwo to przychodziło Giuseppe… Była od niego uzależniona, jako jedyny znosił cierpliwie jej fochy, chorobę, przywidzenia… Przychodził do niej w przebraniu ducha, całkiem łatwo w to uwierzyła. Uzależnił ją też środkami, jak to wy mówicie, psychotropowymi… Tyle razy była naćpana, a nikt nawet się nie zorientował.
Zaległa chyba najgorsza cisza.
-Jak to? Jakie środki?- przeraził się Giacinto.
-Chiara sama kiedyś powiedziała, że duch przynosi jej sny i marzenia. Miała tu na myśli urojenia, różne halucynacje. A duchem był, oczywiście, Giuseppe. Silnie ją sobie przyporządkował, był bardzo czuły, za czuły…
Wykrzywił się z obrzydzeniem, jakiego u niego nie znałam.
-To znalazłem u niej głęboko w szafce.- rzucił zgrabnym ruchem opakowanie jakichś pastylek o halucynogennych właściwościach prosto w ręce Giacinto. Tamten obejrzał je i ogarnął go prawdziwy gniew.
-Ty…- wydyszał w stronę Giuseppe.
-Wracając do tematu…- szybko podjął Remus- Poszedł naprawić wyimaginowaną szkodę, po czym wrócił. Rozległ się krzyk, rozbiegliśmy się po krzakach. Margherita jako jedyna wiedziała, co jest grane. Ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę, prawdopodobnie była naocznym świadkiem, nie wiem. Niestety, to był jej ojciec, nie potrafiła wydać go innym. Gdy chciała określić zgon, zapewne doskonale wiedziała, że zmarł grubo wcześniej, wcisnęła jednak kit, by nie pogrążać ojca.
Giuseppe poleciał po karetkę, w rzeczywistości jednak poszedł zakopać skrzynkę. Pierwsze morderstwo się udało, spadkobierca odpadł. Pozostała kwestia Margherity, która, nie dość, że wiedziała o jego zbrodni, to do tego była następną kandydatką do majątku. Luciano przecież chciał ułatwić jej żywot i marzenia o studiach.
Rano, pewnego pięknego dnia, Giuseppe wślizgnął się do gabinetu Margherity, gdzie pracowała. Gabinet jest zawiły, zawalony półkami, łatwo się w nim ukryć. Margherita zajęta była pracą i krzątaniem się przy sprzęcie. A wkoło Giuseppe miał tak wiele trucizn, tak wiele dziwnych eliksirów… eee, chciałem powiedzieć, substancji. Wystarczyło wpuścić do jednej z licznych strzykawek trochę, zakradnąć się, gdy córka odeszła daleko i wpuścić jej do rannej kawy środek. Oczywiście, wypiła.
-Przecież mówiłam ci, że wtedy wuj i ciotka rozmawiali w sypialni!- żachnęłam się.
-Rano, około ósmej trzydzieści?- Remus pokręcił głową z politowaniem- Rachunki za telefon też się czasem przydają. Ciocia Anastasia rozmawiała przez telefon, a nie z twoim wujem!
Wiem, bo na jednym z nich tkwi data, godzina i rachunek. To znalazłem już dawno, ale nie zwracałem na to uwagi. Ten rachunek leżał chyba tydzień na widoku!
Bonifacja zaniosła kawę Meg i Marghericie, która zrobiła sobie przerwę od pracy, a Giuseppe wyjechał z ojcem do miasteczka. Oczywiście, wszyscy uznali, że kawę zatruto przed podaniem, i że to Meg była celem, co przez przypadek zapewniło Giuseppe alibi. Przecież nie mógł być wtedy w kuchni, nie? Potem wydało się, że to Chiara wlała skwaśniałego mleka do kawy Meg, czego nie słyszała głucha Bonifacja.
Odetchnął trochę, po czym rozpoczął na nowo:
-Potem miejsce miał atak na Meg. Porządnie ją przestraszył, suwając meblami i prześcieradłem. Kiedy wpadła do wody, postanowił już po raz drugi z nią skończyć.
-Po raz drugi?!- zdziwiłam się.
-Tak, Meg. Pierwszy raz miał miejsce bardzo dawno temu.- Remus pokiwał z powagą- Bo widzicie, wuj Giuseppe przewodzi włoskiej mafii.
-CO?!- wszyscy wrzasnęli zszokowani.
-Stąd ta broń. Stąd lekarz, który nie jest lekarzem, tylko najętym pomocnikiem. Stąd atak na domek, w którym mieszkała Mary Ann Brown z rodzicami w siedemdziesiątym czwartym!
-CO?!- tym razem to ja krzyknęłam. Nie, to niemożliwe… A więc śmierć moich rodziców to była sprawka wuja Giuseppe?! Najął kogoś, by mnie sprzątnęli?! Jak to się wszystko trzyma kupy… Wreszcie się dowiedziałam, kto za tym stoi.
-Taa, nie działał sam. O wiele łatwiej mu było zorganizować trzecie morderstwo z pomocnikiem. Już kilka dni przed nadarzyła się okazja, by nieco osłabić ojca. Przede wszystkim Luciano nie mógł puścić pary z ust. Bonifacja zrobiła któregoś dnia ozorki. Giuseppe zaniósł je ojcu. Najprawdopodobniej wyciął mu jego własny język i zakamuflował w kupce ozorków zwierzęcych. Zauważyłem po prostu, że jeden z ozorków jest zupełnie inny.
Poczułam, że zbiera mi się na wymioty.
-Taka jest moja teza. Z tego, co mi opowiedziała o śmierci dziadka Meg, wywnioskowałem, że warto zajrzeć pod łóżko. Rzeczywiście, na listwach, które tworzyły rusztowanie łóżka, ktoś postawił dyktafon, na którym nagrano słowa wypowiedziane w ostatniej chwili przez Luciano. Miały one również charakter alibi-o wiele wiarygodniej to wyglądało. Nikt nie miał wątpliwości, że Luciano umarł na oczach wszystkich, śmiercią naturalną.
Tymczasem Giuseppe podszedł do ojca. Luciano wyglądał fatalnie od kilku dni, a to za przyczyną rycyny, którą otrzymywał od lekarza. Buteleczkę tego środka znalazłem na szafce. Przeciętnemu człowiekowi bez większej wiedzy kojarzy się ta nazwa z olejem rycynowym, całkiem nieszkodliwym. Ale to dwa różne specyfiki. Nikt więc nie zwróciłby uwagi, jak silną truciznę otrzymywał. Tak więc spuchł i ogólnie nie wyglądał za ciekawo. Jednak Giuseppe musiał się upewnić, że wszyscy zobaczą śmierć Luciano. Podszedł doń, dyskretnie sięgnął pod łóżko, włączył dyktafon i przytknął ucho do ust-by nikt nie widział, że Luciano nie porusza ustami przy wypowiadaniu kwestii. Musiał się nieźle nachylić. Tak głęboko, że z łatwością wbił strzykawkę z natychmiastowo paraliżującą dawką trucizny w materac, a potem w plecy ojca. Miał już dość czekania, aż rycyna wykończy ojca. Strzykawkę znalazłem wbitą bez zmian w materac. Obydwie rzeczy podrzucił pomocnik, ale, biedaczek, zapomniał sprzątnąć…
-To wszystko jest takie zawiłe…- Giacinto westchnął.
-Tak, to prawda.- przyznał Remus- Dla mnie długo było. Do czasu, aż nie znaleźliśmy z Meg liściku. Ktoś napisał tam sformułowanie „Lepiej uważaj na twojego brata, on nie jest bezpieczny”. Rozmówca odebrał to tak, jak każdy przeciętny czytelnik. Jednak słowa można odebrać opacznie, mogły oznaczać, że to brat jest niebezpieczny, nie ktoś dla niego. Wtedy nawiedziły mnie podejrzenia. Jakoś wkrótce potem pogłębiły się wraz z atakiem na Giuseppe. Rzecz jasna, wszystko było jedynie atrapą, ataku nie było.
-Przecież widzieliśmy, jak krwawił!- oburzyła się Anastasia.
-Bo krwawił naprawdę. Ale to wszystko było jedynie przedstawieniem. Kiedy wypadek się wydarzył zaskoczyło mnie, że nie usłyszałem plusku do wody. Przecież człowiek jest taki ciężki! Poza tym zdziwiła mnie kolejność wydanych odgłosów. Najpierw strzał, potem trzask, a potem „pomocy”. Chyba „pomocy” powinno pójść na sam początek, no nie? Wtedy, kiedy się przestraszył widokiem obcego, którego, rzecz jasna, nie było. Przeciętny człowiek wydarłby się głupi, jakby nagle, niespodziewanie stanął we własnym domu twarzą w twarz z uzbrojonym i zamaskowanym typkiem.
Kolejną poszlakę odkryłem, gdy stół się rozsypał. Było to podejrzane. Próbowałem go złożyć, ale brakowało śrubki. Znalazłem ją daleko pod szafką, bezładnie rzuconą. Na czubku została okrwawiona. I już wiedziałem, jak wyglądał rzekomy atak: Giuseppe najpierw zranił się głęboko wyciągniętą ze stolika śrubą, rzucił ją gdzieś, po czym wystrzelił w okno. Nie rozprysło się w drobny mak za pierwszym razem, toteż cisnął pistoletem w szybę. Rzecz jasna, podziałało. Rozległ się trzask pękającej szyby, ale pistolet nie wywołał plusku w rzece, w końcu był za lekki. Być może wcale do niej nie wpadł? By być pewnym, że zleci się pół domu, wrzasnął po namyśle „pomocy”.
I ostatnia rzecz: skąd wiem o mafii i o tym, że dziś miał zamiar pozbyć się Mary Ann? Z licznych notatek, które ukrył pod obluzowaną deską swej garderoby.
Uśmiechnął się szeroko. Zaległa dziwna cisza, którą przerwało warknięcie wuja:
-Mogłem przewidzieć, że taki wścibski bachor coś namąci!
-Jejku, Remusie! Jesteś niezwykle inteligentny i spostrzegawczy!- pokręciła głową ciotka Maddalena z niedowierzającym zachwytem. Nikt nic nie mówił, zamurowało wszystkich, poza mną:
-Widzisz, wuju?- rzekłam chłodno- Trzeba było potraktować moją radę serio: Z Remusem nie ma żartów, jego umysł jest dla nas za mądry!
Giuseppe zgrzytnął zębami. Wszyscy byli w tak ciężkim szoku, że nic nie mówili. Giacinto poleciał za to natychmiast po policję.
-Ja w to nie wierzę.- rzekła Caterina- Tato, to nie prawda, nie? Nikogo nie zabiłeś…
-Giuseppe, powiedz coś!- poprosiła ze łzami w oczach ciocia Anastasia- Broń swego honoru! Powiedz, że to, co on powiedział, jest bujdą!
Giuseppe nic nie rzekł na początku.
-Gdyby nie ten dzieciak, wkrótce bylibyśmy jedynymi spadkobiercami, żono! Nie gnietlibyśmy się w jednym domu z darmozjadami, kupilibyśmy własną willę we Francji, a potem…
-Giuseppe, nie wierzę… Nie poznaję cię! Co się z tobą stało?!- ciocia Anastasia rozpłakała się na dobre. Maddalena podtrzymała ją wielkim ramieniem.
Policja zjawiła się kilkanaście chwil potem. Aresztowano Giuseppe przy ogólnym jęku i rozgardiaszu, wzięto Remusa na spytki.
Całą noc nikt w wielkiej willi nie zmrużył oka. Nikt nawet nie próbował. Bonifacja zrobiła wszystkim duże latte z pianą. Każdy niezmiernie się tym przejął. Jedynie Caterina, Eustachio i ciocia Anastasia zamknęli się w pokojach, by spędzić kilka chwil samotności.
Następnego dnia słońce oświetliło cichą willę, ukrytą w koronach śródziemnomorskich drzew. Śniadanie było jakieś ciche, ale czułam, że w tej ciszy jest spokój. Znikło napięcie ostatnich kilku tygodni.
-Chcecie, bym was podwiózł na stację, prawda, Mary Ann?- zagadnął dziwnie nieśmiało Giacinto- A może poczekamy z tym jeszcze kilka dni?
-Nie, myślę, że już na nas najwyższa pora.- uśmiechnęłam się delikatnie- Teraz możemy już odjechać. I tak…- spuściłam wzrok- I tak za dużo namieszaliśmy.
-Ależ chyba wręcz przeciwnie.- pokręciła głową Maddalena z uśmiechem.- Pomogliście wyjaśnić tak wiele… Co prawda, moja bratowa i jej dzieci jeszcze długo nie będą mogły się pozbierać…- zerknęła na puste miejsca przy stole- Ale dziękujemy, że zdemaskowaliście prawdziwe oblicze Giuseppe. Tak widocznie miało być…
-Przykro mi.- spuściłam wzrok.
-Uratowaliście moje życie. Gdyby nie wy, zapewne wkrótce pozbyłby się mnie także. Dziękuję, dzieci.- jej uśmiech był taki ciepły i kochany…
-Wszyscy żeście się spisali!- uśmiechnął się Giacinto, czochrając włosy synowi.
-Tato…- burknął Fabrizio.
-To co, pakujecie się? Na pewno już się zbieracie?
-Tak, już postanowiliśmy. Remus…
Kiwnęłam na niego, po czym wstaliśmy od stołu, by udać się do kufrów w sypialniach.
Westchnęłam, pakując wszystko. Te półtora miesiąca tak szybko minęły… Nie mogłam uwierzyć, że za dwa tygodnie ponownie wrócimy do Hogwartu, by przygotowywać się do owutemów. Rabastana ze mną nie będzie, chlip!
Wkrótce wytaszczyliśmy rzeczy na podjazd. Giacinto spakował wszystko do Cadillaca, a Maddalena ryknęła na cały regulator, że wszyscy mają się zebrać, bo będzie pożegnanie.
-Fajnie było cię poznać!- Fabrizio uściskał Remusowi dłoń, po czym mnie przytulił, nieco skrępowany.
-Chodźcie tu, no!- zachlipała ciotka Maddalena, przygarniając nas do swych potężnych kształtów- Tylko pamiętajcie o ciepłych swetrach, jak wjedziecie w Alpy!
-Dobrze, ciociu.- rzekliśmy naraz, Remus nawet po włosku.
-A ta jak zwykle biedzi…- prychnął Giacinto, ładując się do samochodu.
Zerknęłam z nostalgią na domek. Nie wiem, czy tu powrócę…
Przez dębowe drzwi przebiegli Anastasia, Caterina i Eustachio.
-Siema!- rzucił zaczerwieniony chłopak do swoich trampek i uścisnął nam końce palców.
Zauważyłam, że Caterina i ciocia mają zaczerwienione oczy.
-Dziękuję, Remusie.- rzekła ta ostatnia- Za to, że pozwoliłeś mi przejrzeć na oczy.
Remus kiwnął porozumiewawczo.
-Pa pa, Meggie!- Caterinie puściły nerwy i zaczęła ronić łzy. Przytuliła mnie mocno. Odwzajemniłam uścisk.
-Trzymaj się.- szepnęłam w jej ucho.
-Postaram się…
-Żegnaj, kochanie.- ciocia mocno mnie objęła- Pisz do nas, co? Bardzo się cieszę, że przeżyłaś atak tamtej włoskiej mafii trzy lata temu… Bądź szczęśliwa z Rabastanem do końca swojego życia. Jeżeli go kochasz, nie pozwól, by los ci go zabrał.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi promiennie.
-Żegnaj Remusie…- Caterina objęła go nieco nieśmiało- To mój adres. Napiszesz?
Kiwnął głową, uśmiechając się lekko. Caterina po chwili wahania cmoknęła go w policzek, a Remus spiekł obciachowego raka. Zachichotaliśmy.
-Ładujcie się!- zawołał Giacinto z auta.
-Choć, Remusie.- złapałam go za kołnierz i pociągnęłam. Był nieco rozkojarzony- Casanova…
-Jaki Casanova?- obruszył się, gdy wsiedliśmy.
-Najpierw Jo, teraz Caterina… Opanuj się, jedna w zupełności ci wystarczy!
-No co ty!- parsknął- Ja?! Ja mam się marnować dla jednej dziewczyny?! Nie, lubię uszczęśliwiać jak największą liczbę ludzi, dziecinko!
-Nie mów do mnie tak…- rzekłam ze znużeniem- Mówisz, jak Black.
Remus się przymknął.
No i opuszczaliśmy to miejsce… Wyjrzałam za okno, by uchwycić ostatnie obrazy tego pięknego, starego domu. W jednym oknie na piętrze stała Chiara i przyglądała nam się z grobową miną. Jej szara, chora cera dziwacznie współgrała z ciemnym pomieszczeniem, które za nią majaczyło. Po chwili jej małe wargi rozciągnęły się w ohydnym uśmiechu złośliwej lubości i wytrzeszczyła jednocześnie oczy. Twarz zmieniła się i straciła dziecięcą niewinność, wyglądała straszliwie.
Wzdrygnęłam się i z powrotem opadłam na siedzenie.
-I wracamy do Anglii…- uśmiechnął się Remus- Przed nami kilkanaście godzin podróży, wiesz?
-Ehe…
Jak wiele się zmieniło. Teraz już znalazłam odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Wuj Giuseppe zesłał mafię na nasz dom. To był szok. Wuj był chyba ostatnią osobą, którą mogłabym podejrzewać. W ogóle nie brałam go pod uwagę, gdy myślałam o morderstwie. Z góry go wykluczałam. Taki ciepły, opiekuńczy, wesoły… Z nim czułam się bezpiecznie, radośnie. Kochał swą rodzinę. A przynajmniej tak to wyglądało. Jejku, jak dobrze, że możemy już wracać do Anglii!…
Poczułam jednak dziwaczną nostalgię, gdy pożegnaliśmy się z Giacinto i wsiedliśmy do pociągu, by wyruszyć do ojczyzny.
***
-Mary Ann! Na dół!!!- usłyszałam wrzask mamy. Och, co za życie… Ciekawe, co znowu przeskrobałam.
Wyszłam więc z mojego ślicznego pokoju, otworzyłam klapę w podłodze i zeszłam spiralnymi schodami za regał, który uchyliłam pchnięciem ręki. Następnie skierowałam kroki do kuchni, gdzie prawdopodobnie siedzieli rodzice.
Jednak tam ich nie było. Zapewne są w salonie…
Przekroczyłam próg salonu, tego w ciemnozłotych barwach. Rzeczywiście, przy okrągłym, jasnym stole siedziała cała rodzina, łącznie z moim bratem.
-Coś się stało?- spytałam.
-Usiądź, córeczko i napij się z nami herbaty.- zaproponowała mama, wskazując na pusty fotel. Ciekawe, o co im chodzi…
Gdy już spoczęłam i nalałam sobie herbaty do porcelany, rodzice wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Remus spojrzał na mnie pytająco. Chyba również nie wiedział, co się stało.
-Hmm, sprawa, którą chcemy poruszyć jest nieco…- zaczęła kulawo mama, bawiąc się bezwiednie jednym z licznych rudych loczków. Spojrzała na ojca, prosząc niemo o pomoc.
-Więc, jesteście już dorośli.- przejął inicjatywę tata- Możecie czarować i tak dalej…
-Ale nie wiemy nic o waszych planach na przyszłość.- wtrąciła matka.
Ja i Remus wymieniliśmy spojrzenia. A więc o to chodzi…
-Chcę być aurorem, mamo.- mruknęłam- Remus też by chciał…
-Nie, nie chodzi mi o to!- zmieszała się mama- Kariery zostawmy w spokoju, czy dobre, czy złe. Nam chodzi o wasze życie prywatne. O założenie rodziny…
-Remus i tak nie powinien tego robić, prawda, synu?- ojciec posłał mu wymowne spojrzenie, a Remus skulił się mimowolnie i skinął. Ja wiedziałam, że bardzo chciał mieć kiedyś dzieci i żonę, a nie mógł, bo był wilkołakiem… Ogromnie mi go żal!- Więc chodzi nam bardziej o ciebie, Mary Ann. Masz kogoś?
-Eee…- co robić?! Jak im powiem, że jestem zaręczona z Rabastanem Lestrange, to mnie wydziedziczą i będzie awantura…
-Wspaniale!- ucieszyła się mama- A więc znaczy, że jeszcze o tym nie myślałaś?
Milczałam, zastanawiając się, co powiedzieć.
-A po co chcecie to wiedzieć?- zainteresował się Remus.
Rodzice znowu się zmieszali. Chyba chcieli mi powiedzieć coś nie do końca wygodnego…
Zapadła niezręczna cisza.
-Wiesz kochanie, co to są Tradycyjne Czarodziejskie Śluby Czystej Krwi?
Ostrożnie przytaknęłam.
-No właśnie. A my jesteśmy ze szlacheckiego rodu, co prawda nieco podupadłego, ale zawsze…
-Kiedyś myśleliśmy, że uda nam się odzyskać świetność naszej rodziny, ale tak się nie stało. Możliwe by to było chyba jedynie przez otrzymanie Orderu Merlina, gdyby któreś z nas przysłużyło się Ministerstwu. Albo przez małżeństwo któregoś z was z kimś o bardzo wysokim statusie społecznym.
Remus spojrzał na mnie z lekkim przerażeniem. Wytrzeszczyłam oczy.
-Oczywiście, nie mieliśmy zamiaru cię do niczego zmuszać, słonko!- zaśmiał się tata, widząc moją minę.
-Ale przyszedł do nas pod waszą nieobecność list z pewną propozycją… Pewna bajecznie bogata osoba wysłała do nas pytanie, czy nie wydalibyśmy ciebie za któregoś z jej synów. To połączyłoby nasze rody, odzyskalibyśmy dobre imię, a ty miałabyś męża. Czyż to nie cudowne?
Zaschło mi w gardle. Ojej, to brzmi przerażająco. Nie mogę być z tym kimś, przecież kocham kogoś innego! Małżeństwo dla pieniędzy?! Nie poznaję własnych rodziców, o rany… Chociaż... Przecież Rabastan miał wysłać do nich list! Jeju, co za ulga, to tylko Rabastan ze swoją propozycją.
Lecz coś kliknęło mi w mózgu. Przecież by mi o tym napisał! Nie podoba mi się to, może lepiej udawać, że nic o tym nie wiem...
-Właściwie…- zaczęłam, nie wiedząc, co odpowiedzieć.- Mamo, tato, czy muszę?...
Rodzicom zrzedły miny.
-Kochanie, przecież to rewelacyjna okazja! Całe życie ledwo wiążemy koniec z końcem, teraz nareszcie mielibyśmy nieco więcej ulgi! Posag, który wniósłby ten chłopak do waszego małżeństwa, jest niesamowicie bogaty!- obruszył się ojciec.
-A jeśli nie przypadłabym mu do gustu? I by mnie zdradzał, czy coś…- próbowałam jakoś to ratować, czując coraz większą panikę.
-O to się nie martw, jesteś przecież taka śliczna!- rzekła natychmiast słodkim głosikiem matka. Pokręciłam głową przecząco, czując narastającą złość.
-Mamo, nie pleć bzdur! A co ze mną? Nie pomyśleliście o mnie?! Ja też mam swoje uczucia!- zawołałam, zirytowana.
-Mary Ann, od ciebie zależy dobro całej naszej rodziny!- zdenerwował się ojciec- Wiesz, co mi ostatnio przysłali z Ministerstwa?! Groźbę, że jeżeli nie uregulujemy do końca przyszłego roku wszystkich zaległości w Gringotcie, to zabiorą nam dom! Jedyny skarb po przodkach, pełen wspomnień i pamiątek rodzinnych… Tu są groby naszych rodzin, na tym terenie! A my wylądujemy gdzieś pod mostem w Londynie, jak tysiące biednych i bezdomnych! Podoba ci się ta opcja?!
Jęknęłam z rozpaczą.
-Proszę was, czemu akurat ja?!- łzy stanęły mi w oczach.
-Kochanie, pomyśl o Remusie.- szepnęła mama- Co z nim zrobimy, gdy wylądujemy na ulicy? Nie będzie można go zamknąć w szopce za domem, jak teraz… Zabiją go, po prostu. By uniknąć zagrożenia.
Wszyscy wpatrywali się we mnie w milczeniu. Boże, to jest jakiś zły sen…
Upłynęło pół minuty, zanim wydobyłam z siebie głos.
-Dobrze.- przełknęłam ślinę i łzy- Dla Remusa…
Rodzice nieco rozpromienili się. Zaległa cisza.
-A kim są kandydaci?- spytałam, starając się, by zabrzmiało to spokojnie.
W Hogwarcie było kilkanaście osób ze szlacheckich rodzin. Pomyślmy…
James. No, to już byłby najlepszy wybór, James jest moim przyjacielem. Ale on kocha Lily, nie bylibyśmy szczęśliwi razem. Poza tym jest jedynakiem, a mowa była o synach.
W Slytherinie są jeszcze Lestrange’owie. Ich jest kilku. Oj, niedobrze… Byłoby pięknie, jakby chodziło o Rabastana, ale jest jeszcze Rudolfus. W ogóle w Slytherinie jest największe w szkole skupisko braci arystokratów. Super, ech!...
Lucjusz Malfoy. Co prawda skończył już szkołę dawno temu. I był już zaręczony z Narcyzą Black. Odpada, na szczęście.
Och, Narcyza Black… No tak, zapomniałam jeszcze o całej barwnej plejadzie Blacków…
A jeżeli ci synowie są grubo ode mnie starsi? Makabra… No, ale to i tak lepiej, niż gdybym miała wylądować, powiedzmy, z Blackiem…
-W swym liście Walburga wymieniła dwa imiona. Są to…
-Walburga?- uśmiechnął się lekko tata- To już jesteście na ty?
Mama uśmiechnęła się z wyższością.
-Walburga?- spytałam- Kto to?
Remus przyklasnął, gdy go olśniło.
-Mama Syriusza!- ucieszył się.
Żołądek zjechał mi do jelit, w mózgu zabrakło tlenu. CO?!... To… NIEMOŻLIWE, co za pech!...
-Nie.- wykrztusiłam.
-Co: nie?- zmarszczył brwi tata.
Jeżeli nie wyjdę za Syriusza, to Remus zginie… To okrutne! Chwila, jest jeszcze Regulus… Uff, co za ulga…
-Imiona synów: Syriusz i Regulus.- powiedziała mama, dokańczając przerwaną myśl.
-Dobra. To ja wybieram Regulusa, możesz jej przesłać odpowiedź.
-CO?!- tym razem krzyknęła cała moja rodzina. Czego się spodziewali?
-No co? I tak zawężony wybór, to chociaż pozwólcie wybrać tego, z kim będę.
-Ale…- Remus wytrzeszczył oczy- Meg, a co z Łapą?
-Nic z Łapą!- zezłościłam się- Czy choć przez chwilę łudziłeś się, że wyjdę za Syriusza Blacka? Nic z tego!
-Ależ kochanie!- oburzył się ojciec- Bądź rozsądna! Regulus jest młodszy i to jeszcze dziecko! Poza tym jest ze Slytherinu! Czy nie lepiej ci wybrać Syriusza? To taki inteligentny i odważny chłopak!
-Syriusza już znamy i to całkiem dobrze!- dodała mama- Uratował cię dwa lata temu i nie tylko, pamiętasz? Poza tym jest taki przystojny! W sam raz dla ciebie, dziecko!
-Jeśli chcecie się nad nim rozpływać, to załóżcie jego fanklub. Nie wyjdę za niego! Jest zarozumiałym palantem i egoistą. Nikt mnie tak nie wkurza na tym ziemskim padole, jak on!
Chcecie, żebym dostała nerwicy?! Prędzej wyjdę za Sami-Wiecie-Kogo niż za tego imbecyla!
-Mary Ann!- zdenerwował się ojciec- Nie pozwolę, by w mojej rodzinie znalazł się Regulus Black! Nie lubimy Blacków, ale Syriusz jest inny, więc dlatego się na to godzimy! To doskonała okazja by odzyskać honor w bezbolesny sposób!
-W bezbolesny sposób?!- krzyknęłam- Bezbolesny dla kogo?! Jak możecie być tacy bezduszni?!?! Po tym co sami przeszliście w młodości?!?!?!
-Mary Ann!- krzyknęła ostrzegawczo matka.- Bez dyskusji!!!
Wstałam. Nie zniosę tego dłużej, do cholery!
Rzuciłam filiżanką o dywan, gdzie rozbiła się w drobny mak. Herbata wsiąkła w wełnę.
Popędziłam do swego pokoju, roniąc łzy złości.
„Musimy się spotkać jutro. Na Pokątnej. O jedenastej, w Kotle. Nie przyjmuję odmowy”
Napisałam tekst dwa razy i wysłałam sowę Remusa. Jeden świstek dla Lily, jeden dla Severusa z dopiskiem „trzydzieści„ po podanej godzinie. Ciekawe, co oni mi powiedzą…
Siedziałam przy biurku, roniąc łzy i ukrywając twarz w dłoniach. To jest po prostu chore. Chore.
Zatęskniłam nagle całym sercem za moimi rodzicami. Oni mnie nigdy nie zostawili! I nie zrobiliby mi takiego świństwa! Ich zawsze bardziej kochałam. Cholerny wuj Giuseppe…
Skoro mam za kogoś wychodzić z przymusu-jestem w stanie JAKOŚ to znieść. Ale powinni mi dać prawo wyboru, skoro i tak mi już spaprali żywot!
Nie mogę w to uwierzyć. Mam wyjść za Syriusza Blacka. Za kogoś, za kogo NIGDY nie wyszłabym z własnej woli. Jest moim największym wrogiem. Nie dam się, wyjdę za Regulusa. I co ja powiem Rabastanowi?...
Skuliłam się na łóżku, płacząc w poduszkę. Usnąć… Usnąć, to może się obudzę i to będzie tylko zły sen…
HA HA!
Ekhym, a tak apropos, to nie wiem, czy dodam notkę za dwa tygodnie. Może mi się to nie udać. Niemniej, zajrzyjcie tu za dwa tygodnie, może dodam.
Tak mi się z kojarzyło z mafią na początku jak zaczęłaś opisywać ich rodzinę. No i miałam rację, tylko że to był Giuseppe, a nie cała rodzina.:P
Remus powinien zostać mugolskim detektywem! Czarodziej rozwiązał tajemnicę morderstw bez użycia magii! Jak mama Meggie powiedziała imię Walburga, zaczęłam się śmiać. Meg i Syriusz się nie nawidzą, a tu proszę . . . Teraz trochę mi jej szkoda. To tyle i mam nadzieję, że notka będzie za dwa tygodnie.
Syrcia Sobota, 22 Maja, 2010, 16:47
O tak. Remus powinien zostać agentem FBI xD
No, no... Ja prawie się zadławiłam powietrzem, jak zobaczyłam "Walburga". Nieźle to wymysliłaś!
Ciekawe, czy Syri o tym wie... Już widzę jego minę!
Biedna Chiara... Żeby naćpać dziecko!...
Zapraszam do siebie, dodałam wpis
A za dwa tygodnie zajrzę, a jakże xD
Alice Sobota, 22 Maja, 2010, 16:59
Syrcia napisała wszystko co chcialam poruszyć.
Wiedziałam że wyswatasz Syriusza i Mary Ann ale nie wiedzialam że w taki sposób. Remus świetnie rozpracował sprawe. I wiecej nie pisze bo będę powtarzać sie po Syrci xd
Joanna Sobota, 22 Maja, 2010, 23:26
o rany... z tą mafią i to wszystko, to było świetnie logiczne.. no ale żeby musiała zostawić Rabastana... i to z takiego powodu..już mi dziewczyny żal... świetna nocia.. osiwieję przez dwa tygodnie oczekiwania!! ale cóż... nie mam wyboru..będę czekała..
Daria Niedziela, 23 Maja, 2010, 15:07
Jestem ciekawa czy już na początku wymyśliłaś, że to Giuseppe czy dopiero teraz tak to dopasowałaś.
Interesuje mnie też czy Syriusz wie o liście swojej matki. A może sam ją do tego namówił, żeby Meg nie wyszła za Rabastana?
No i nie mam pojęcia czy masz jakieś dalekosiężne plany, ale przecież w czasach Harrego Syriusz nie wspomina o kimś, kto mógłby być jego żoną czy coś w tym stylu.
Wpadnę za dwa tygodnie :P
Aithne Niedziela, 23 Maja, 2010, 21:49
Mi tylko jedno ciśnie się na usta: co to za rodzice?!
Wiem, że Rabastan jest po ciemnej stronie mocy, ale i tak wolałabym, żeby była spokojnie z nim niż coś takiego... Ja bym się nie dała
A Chiara, cóż... To by wiele wyjaśniało. A ta przerażająca mina na koniec? Była na głodzie może?
Daria Poniedziałek, 24 Maja, 2010, 21:40
Wpadłam tu jeszcze i uznałam, że w moim komentarzu wystąpiła pewna nieścisłość.
Zastanaiwałam się czy już na początku tej historii wymyśliłaś, że to Giuseppe zabił rodziców Mary Ann
Doo Sobota, 29 Maja, 2010, 10:45
Daria, tak, od początku to zaplanowałam. Może nie konkretnie na wuju Giuseppe, ale taki plan miałam na samym początku.
A jeśli chodzi o Syriusza... Dowiecie się wkrótce.
Pozdro
Syrcia Sobota, 05 Czerwca, 2010, 13:27
O ile mnie moja zdolność liczenia nie zawodzi, dziś mijają dwa tygodnie
Czekam ^ ^ Choć pewnie i tak będę zbyt roztrzęsiona, by to przeczytać...
parszywek Poniedziałek, 26 Lipca, 2010, 00:18
jeżeli chodzi o szefa mafii włoskiej to kilka elementów trochę mi tu nie pasuję, zazwyczaj osoby wyżej postawione w mafii mają już gigantyczne majątki i koncentrują się głównie na chronieniu swojej rodziny, a nie jej obrabianiu i niszczeniu. Moim zdaniem trochę pomieszałaś dwie rzeczy: motyw zabójstwa dla pieniędzy jest w porządku ale to połączenie z mafią nie pasuje mi.. a poza tym ten wuj dodatkowo wykorzystywał seksualnie tę dziewczynkę? mafiozo, zboczeniec i przebiegły wuj w jednym.. trochę za dużo na raz! Co do Mary Ann to nie wierzę, że tak szybko by się zgodziła.. raczej szukała by najpierw innego rozwiązania! a poza tym Rabastan też jest bogaty więc czemu to za niego nie mogłaby wyjść?
parszywek Poniedziałek, 26 Lipca, 2010, 00:21
Ale faktycznie widać że wszystko było wcześniej zaplanowane i to jest bardzo fajne w Twoim pisaniu!