-Meggie? Meg!
-Hę?- mruknęłam niezbyt przytomnie i niechętnie oderwałam wzrok od zaśnieżonych błoni za oknem. Pozwoliłam sobie odpłynąć.
-Czy panna Lupin mogłaby powtórzyć, co powiedziałam?- cięty głos McGonagall ostro zadźwięczał w mojej głowie.
James obok mnie popatrzył tępo w blat. Cała klasa wlepiała we mnie uważny wzrok, począwszy od Lily i Alicji, siedzących razem na drugim końcu komnaty, skończywszy na Blacku i Remusie przed nami.
Spuściłam wzrok pokornie.
-Przepraszam.- szepnęłam.
McGonagall patrzyła na mnie, obrażona.
-Dlaczego mnie nie słuchasz?!- zapytała cierpko.
-To przez te problemy z koncentracją.- mruknęłam pod nosem. Wiedziałam, że wkopuję się jeszcze bardziej. Problemy z koncentracją! Tak bardzo chciałam, żeby nauczycielka mnie zrozumiała. To wszystko przez mamę, gdyby nie umierała…
McGonagall nie odpowiadała. Zdobyłam się na odwagę i nieśmiało na nią zerknęłam. Byłam nieco zdumiona tym, co zobaczyłam. Na jej twarzy gościło zniecierpliwienie, ale również troska.
-Lupin.- rzekła w końcu nieco delikatniej- Rozumiem waszą tragedię. Postaraj się jednak pozbierać. Jesteś w szkole, za pół roku masz owutemy!
Pokiwałam głową z pokorą.
-Jeszcze raz to się wydarzy, będę niestety zmuszona odjąć ci punkty. A wcale tego nie chcę.- dodała po chwili nieco łagodniej- Na czym stanęłam? Acha… Ziarnka piasku bardzo trudno zmienić w coś żywego. Im większy organizm, im bardziej zaawansowany, tym mocniej trzeba się skoncentrować…
Skoncentrować… Ziarna piasku…
-Remus? Czemu naniosłeś tyle piachu w butach? Gdzieżeś się włóczył, synek?
-Przepraszam, mamo. Rzeczywiście, dużo się nasypało, nie wiedziałem…
-Sprzątałam hall dziś rano! Otrzepuj buty przed drzwiami, bardzo cię proszę!
-Mogę pozamiatać. Gdzie miotła?
-Nie, idź już. Sama to zrobię. Korzystaj z wakacji, póki jeszcze możesz. Niedługo znów znikniecie z Meg. A, i znajdź mi ojca, spytaj, czy woli dżem truskawkowy czy jagodowy do marmoladek. A ty, jaki byś chciał?
-Marmoladki?! Mamuś, kocham cię…
-Meg!- zaśpiewał mi do ucha James. Otrząsnęłam się i nerwowo zerknęłam na McGonagall. Zajęta była zmienianiem świstaka w piasek. Jej twarz kobiety w średnim wieku nie zdradzała jakichkolwiek oznak, że interesowałoby ją cokolwiek innego.
-Czego?- burknęłam.
-Nie opuszczaj nas.- zarechotał- Bo McGonagall znów się będzie gotować. A do końca lekcji zostało jeszcze piętnaście minut. Potem zaklęcia…
I miauknął żałośnie do siebie.
-Fakt, że Luniak ma dziś aż pięć godzin. Ktoś cierpi bardziej, niż ja. Pocieszające.
-Ale Remus ma jutro tylko jedną, a ty trzy.- wzruszyłam ramionami obojętnie i wsparłam brodę na dłoni, opierając łokieć o blat. Obserwowałam ze średnim zainteresowaniem nauczycielkę, obracając w palcach bezwiednie okrągłe, zaśniedziałe lusterko, jeden z nielicznych przedmiotów w moim dzierganym piórniku poza piórami i kałamarzem. Lusterko miało na grzbiecie różę o płatkach z chropowatego, czarnego, pobłyskującego wszystkimi kolorami topazu, a łodygę, listki i kolce zrobiono z prawdziwej masy perłowej. Reszta była z brudnawego, zaśniedziałego srebra.
Rogacz zamilkł na moment.
-Ładne lusterko, mamo!
-To? Tak, masz rację… Czy nie wyglądam dziwnie w tym koku, Mary Ann?
-Nie… Mogę zobaczyć?
-To prezent ślubny twojej babci. Jak chcesz, mogę ci go dać. W końcu niedługo macie szesnaste urodziny, a z pieniędzmi krucho…
-A ty?
-Tobie bardziej się przyda, córeczko. Wprost nie mogę się wami nacieszyć. Dobrze, że są ferie!
-Ładne lusterko.
To Rogacz wyrwał mnie z kolejnych sentymentalnych wspomnień. Przekrzywił głowę.
-Mogę?
Podałam mu lusterko, a on spojrzał w nie. Najpierw zrobił nadętą minę i przejechał po głowie palcami, pusząc się swą nieskazitelnością. Potem nieco spoważniał i z zainteresowaniem zaczął bardzo intensywnie przyglądać się tafli lusterka, przekrzywiając je pod różnymi kątami. Dopiero po kilku chwilach dotarło do mnie że James musi przyglądać się komuś za nim. Obróciłam się dyskretnie do tyłu. Nie było wątpliwości, że chodzi o Lily. Siedziała daleko, ale chłopak doskonale ją w lusterku widział. Dyskretnie obserwował jej ruchy, odgarnianie włosów za ucho, migdałowe, zielone oczy wędrujące raz na McGonagall, raz na koniuszek pióra lub butelkę z kałamarzem. Zerknęłam na niego ukradkiem. James miał delikatny, czuły uśmiech, zakamuflowany w oczach. Nagle szybko odłożył lusterko i wbił speszony wzrok w profesorkę. Marszcząc brwi, znów się obróciłam. Lily patrzyła na Jamesa czujnie, ze zdumieniem. Chyba musiała zauważyć, że jej się przyglądał. Zerknęła na mnie wymownie a potem uśmiechnęła się nieśmiało. Puściłam jej oko i znów odwróciłam się do przodu. James zajęty był niewinnym puszczaniem zajączków po suficie komnaty, a to dzięki blademu, grudniowemu słońcu, które nagle wyjrzało zza Wschodniej Wieży i oświetliło zamek i ośnieżone błonia jasnym blaskiem. Potem nakierował promień na tył głowy McGonagall, która akurat pisała coś na dużej, stojącej na drewnianym rusztowaniu tablicy. Rozległo się parę parsknięć, a James, niezmiernie ucieszony, że rozruszał towarzystwo, spuścił zajączka prosto na zadek McGonagall, ruszający się miarowo na boki pod wpływem nerwowego pisania po tablicy.
Pół klasy parsknęło naprawdę głośno. Black obrócił ubawioną na całego twarz ku Jamesowi, a Remus, nieco poważniejszy, ale z trudem tą powagę utrzymujący, mruknął:
-Ostatnia klasa szkoły. Siedemnastoletni, dorosły chłop.
-Co się dziś z wami dzieje?!- McGonagall obróciła się do nas z niedowierzaniem. James błyskawicznie zakrył lusterko, a cała klasa natychmiast spoważniała. Profesorka rozejrzała się podejrzliwie po wszystkich. James przybrał bardzo poważną, znudzoną minę. McGonagall posłała mu spojrzenie dodatkowo ubogacone czujnością, po czym wróciła do pisania. James ponownie z mściwością skierował zajączka tam, gdzie wcześniej. Klasa znów zaczęła się śmiać.
-Zboczeniec.- zarechotał ubawiony Black, gdy się obrócił.
-A ja jestem James, miło mi!- zawołał wesoło i potrząsnął ręką nieco zaskoczonego Blacka.
McGonagall znów obróciła się z furią. Cała klasa, jak na komendę zamarła, udając, że nic się nie działo. Nauczycielka zmrużyła oczy ze złością.
-Wszystkie domy otrzymują minus pięć punktów! Och, prócz Slytherinu, nie mam w tym roku Ślizgonów na lekcjach owutemowych.
Po czym powróciła do pisania.
-I dobrze. Dla nich.- zarechotał do mnie mściwie Black, zanim się nie odwrócił- Teraz, kiedy umiemy zmieniać ludzi w piasek, mieliby chyba mały problem, he he…
-Nawet cudzemu dziecku nie pozwoliłbym się bawić w piaskownicy ze Ślizgonów.- wykrzywił się James. Black już nie dosłyszał, bo obrócił się do swojej rolki pergaminu. Wpatrzyłam się nieprzytomnie w jego plecy, pokryte czarną peleryną od szaty ucznia Hogwartu. Pod szatą krył tatuaże na plecach i brzuchu. Na jego smołowatych włosach tańczyło grudniowe słońce.
-I co, pani Black? Pogodziliśmy się już z drugą połówką?- szepnął kąśliwie Rogaś, by nauczycielka nie dosłyszała, gdy zobaczył mój wzrok.
Popatrzyłam na niego ze złością.
-Przecież się z nim nie kłóciłam. Nie w tym roku przynajmniej.- odparłam, siląc się na spokój.
-No wiem, no!
-To czemu pytasz?- prychnęłam.
-Jesteś już pogodzona z tym przykrym losem?- uśmiechnął się mściwie.
-Nie. Ale z Blackiem się przecież nie kłóciłam, więc nie rozumiem co ma jedno do drugiego.
-Znaczy, że nie jesteś na niego wściekła? Obrażona? Nie planujesz oskalpowania, dezintegracji, rozszczepienia, zrzucenia z hipogryfa, napalmu, napuszczenia nań chimery, zakupienia Kałasznikowa, wydłubania oczu widelcem, rozbicia koktajlu Mołotowa o jego śliczną buźkę, znalezienia Voldemorta w celm mm mmmm mmm mm…
Ostatnie słowa zagłuszyła moja dłoń, która zamknęła Jamesowi wiecznie otwarte na oścież usta. Posłał mi pełne wyrzutu spojrzenie, po czym polizał moją rękę i obślinił. Z obrzydzenia mnie zemdliło i wytarłam dłoń o jego twarz malowniczo.
-Łeee! Nie przypuszczałem, że tak zajeżdżam w środku!- wytarł twarz w rękaw, nie zdejmując okularów, przez co ślina rozmazała się na nich smugą.
-Wyglądasz, jak żul z dworca.- mruknęłam mściwie.
-Żul z dworca?- zdziwił się- Masz na myśli tego miłego pana, co to mi pokazał kiedyś, gdzie jest peron dziewiąty i dziesiąty? Myślałem, że nazywa się konduktor…
-James, nie zgrywaj głupka. A tak na marginesie, to skąd znasz tyle mugolskich terminów?
-Od Łapy. On lubi szastać na prawo i lewo swą bogatą wiedzą o mugolach!
-No tak. Typowe.- wydęłam wargi- Wracając do tematu… Postanowiłam nie obrażać się na Blacka. Przecież to nie jego wina, że rodzice go tak wpakowali, nie?
James nie odparł, tylko popatrzył na mnie z politowaniem.
-Rany, Meggie. A ja myślałem, że masz w głowie nieco więcej, niż tylko płyn ustrojowy.
Uniosłam brew pytająco.
-Czy to nie oczywiste?- zachłysnął się posiadaną wiedzą- Jak myślisz, czemu Łapa wrócił do rodziny? Pamiętasz, jak bezwiednie snułem te domysły, które okazały się być prawdziwe? Miał w tym jakiś cel, nie? Ten sam Black, który nienawidzi matki i ojca, zażegnuje się, że nigdy już nie wróci, rok później pokornie powraca w rodzinne strony i naraża się na wrzask, lanie po twarzy, wydziedziczenie, wylanie na bruk z kopa… Dlaczego, jak mylisz?
W tym momencie to do mnie dotarło. Poczułam, że brwi boleśnie ściągają mi się w jedną krechę. Pamiętałam jego wypowiedzi, kiedyś niezrozumiałe. Już wtedy knuł…
„-Nie odzywaj się do mnie do końca życia. Nie mam zamiaru NIGDY WIĘCEJ z tobą rozmawiać!
-Są na to inne sposoby…”
„-Nie muszę ci odpowiadać. W ogóle nie muszę zamieniać z tobą jakiegokolwiek słowa przez całe życie.
-Jak chcesz. Bardzo ciekawe. Szkoda, że mam na to lekarstwo.”
Zacisnęłam mimowolnie szczęki. A więc to tak! Black sam z siebie przylazł do tego domu, by zasugerować matce ten ślub!
-No chyba żartujesz!- wytrzeszczyłam oczy na Jamesa z chłodnym niedowierzaniem, chociaż wiedziałam, że nie żartuje- Czyli że on potraktował rodzinę jako sposób, by się ze mną ożenić?!
-No a co myślałaś?- wzruszył ramionami- Chyba nie z innego powodu. Byłaś tak zagmatwana w cudowny, gorący romans z przewspaniałym Rabastankiem, że nie sposób mu było wyciągnąć cię do niego inaczej! Cel uświęca środki, czyż nie?
Ze złości wbiłam wzrok w zaciśniętą pięść na blacie ławki. Przez Blacka moje życie legło w gruzach! Nigdy mu tego nie wybaczę! Na siłę wtrynił mi się w prywatność, puszczając z dymem moje uczucie do innego, moje plany wobec tego kogoś.
Ze złością popatrzyłam na jego plecy, mając ochotę wbić mu z całej siły pióro w kręgosłup. Taki sprytny jest?!
Całą resztkę transmutacji piekliłam się na Blacka. Jakiekolwiek pozytywne uczucia względem niego wyparowały jak kamfora. I mam z tak fałszywym, szczwanym do bólu gnojkiem spędzić resztę życia?! Chyba z hipogryfa zleciał!
Na nowo odezwał się we mnie nieco otumaniony i uśpiony bunt. Nigdy nie zgodzę się, by Syriusz Black był moim mężem! A tak właściwie to po co on to zrobił?! Żeby się na mnie zemścić?! Żeby mi dopiec, bym nigdy nie zaznała szczęścia?!
Ogarnęło mnie ponownie obrzydzenie, podobnie jak w pierwszych sekundach świadomości, że on ma być moim mężem albo w momencie wkroczenia do Wielkiej Sali.
Gdy zabrzmiał dzwonek, wstałam gwałtownie i mechanicznie zebrałam moje rzeczy. Black obrócił się ku Rogaczowi i zerknął na mnie z rozbawieniem. Miałam ochotę przylać mu w te nieskazitelne ząbki bardzo z siebie zadowolonego imbecyla. Zamiast tego posłałam mu najbardziej mordercze, najwścieklejsze spojrzenie, jakim kiedykolwiek obdarzyłam drugiego człowieka. Zgasiło go to skutecznie.
-Mary Ann?- zapytał nieśmiało.
Nie odparłam, tylko obróciłam się na pięcie i odeszłam. Byłam tak wściekła, że dałam się nieść nogom tam, gdzie chciały. Nie potrafiłam sobie uzmysłowić niczego. Po prostu wciąż nie widziałam tego wszystkiego w realiach. Black, sugerujący rodzicom takie rzeczy?! Po co w ogóle się to wydarzyło?! To nie powinno mieć miejsca! I w nosie miałam fakt, że ślub z Rabastanem mimo tego stanowiłby problem. Jego przynajmniej kocham! Może by się nawrócił, czy coś… Zawsze można by coś wykombinować. Ale oczywiście, Mary Ann Lupin musiała spotkać rzadka sytuacja, charakterystyczna dla kilku epok wstecz, sytuacja, z której nie można wyjść! Nikogo to nie spotkało, tylko akurat mnie.
-Czuję się wyróżniona.- burknęłam do siebie i ze złością kopnęłam sedes. Znajdowałam się w jakiejś łazience, w której chyba jeszcze nie byłam.
-Uuu, to źle! Nie za wysoko mierzysz, dziewczynko?- wyśpiewał jakiś nudny głos. Z jednej z kabin wyleciał Irytek i wyszczerzył się do mnie paskudnie.
-Nie twoja sprawa, Irytku!- prychnęłam, odwracając głowę- Odejdź.
-I jeszcze do tego niemiła!- usłyszałam za sobą- Pyszałkowata, uważająca się za lepszą, mała, piegowata brzydula, która wyprasza grzecznego Irytka. Ludzie nie lubią takich!
-Nie interesują mnie twoje opinie.- warknęłam- Mam swoje problemy.
-Biedne dziecko!- zarechotał paskudnie i zmaterializował się przede mną do góry nogami- Ktoś cię skrzywdził? Opowiedz Irytkowi, obiecuję na mój honor, że nikomu nie powiem…
Zakończył swoją wypowiedź ironicznym śmiechem.
-Wynocha!- wrzasnęłam.
-Sama się wynoś!- zaskrzeczał- To toaleta dla chłopczyków! Jesteś chłopczykiem, dziewczynko?
-Możliwe.- burknęłam, nie mogąc już znieść tego przeklętego poltergeista, kopnęłam w kafelek i wyszłam. Irytek, niestety, wyfrunął za mną.
-UWAGA UWAGA! WSZYSCY ZAINTERESOWANI! OTO DZIEWCZYNKA, KTÓRA JEST CHŁOPCZYKIEM! SAM WIDZIAŁEM!
-Zjeżdżaj!- ryknęłam na niego ze złością i zamachnęłam się ściśniętą pięścią, gdy paru Puchonów z pierwszej klasy wytrzeszczyło na mnie oczy z przerażeniem. Właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem spóźniona na zaklęcia, co jeszcze bardziej wyprowadziło mnie z równowagi.
-Łiiii!- zakwiczał dziko Irytek, po czym zrzucił na mnie z góry wiekową wazę. Ominęłam ją jakoś i uderzyła w ziemię. Nie zważając na zaczepkę, pobiegłam szybko na lekcję. Irytek odleciał porzucać nieco odłamków stłuczonej wazy w pierwszaki z Hufflepuffu i ignorując wyjącego z furii Filcha, który ganiał go z miotłą po korytarzu.
-Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie!- wydyszałam od progu. Ale Flitwicka nie było. Panował jazgot, rozmowy i śmiech.
Odetchnęłam z ulgą. Widocznie zamarudził w pokoju nauczycielskim. Podeszłam żwawym krokiem do mojego miejsca. Natychmiast jednak zamarłam. Za mną otworzyły się drzwi i po podłodze począł drobić maleńki czarodziej.
-Dzień dobry, uczniowie!- zaskrzeczał, po czym wdrapał się dzielnie na stos książek przy pomocy różdżki. Postukał nią w dyndającą obok zawieszoną na wielkim, starym łańcuchu tablicę, dostosowaną do jego potrzeb.
-Uczniowie, cicho! Dziś przypomnimy sobie… Panno Lupin! Czemu tak stoisz? Siadaj!
-Ja…- wydusiłam z siebie jedynie.
James, z którym zawsze siedziałam, znalazł się nagle na miejscu Blacka, który zazwyczaj siedział z jakimś Krukonem w rzędzie na samej górze daleko od wejścia. Tym czasem na jego miejscu zasiadł Black…
Popatrzyłam na Jamesa z zaskoczeniem, marszcząc brwi. A co to za zamiana?
Rogacz posłał mi jedynie mściwy uśmieszek satysfakcji i poruszał brewkami wymownie. Natychmiast zrozumiałam. „Sprezentował” mi miejsce obok tego idioty specjalnie, po mojej reakcji na nowinę, że to Black odpowiada za to całe zamieszanie.
Black popatrzył na mnie wyczekująco z chłodnym zadowoleniem. On najwyraźniej już wiedział o mojej reakcji. Pewnie się wściekł niebotycznie na Jamesa, a tamten sprytnie zaproponował mu właśnie coś takiego.
-Lupin, siadaj! Na swoim miejscu, już już!- zachęcił mnie Flitwick ruchem dłoni- Chłopcy się przesiedli, jak widzę. Doskonale. Pewnie wolisz pobyć ze swoim narzeczonym?
Zarechotał, patrząc na mnie przyjaźnie. Wiedziałam, że miał jak najlepsze intencje, ale nie potrafiłam się zdobyć na inny uśmiech niż ten w stylu bólu brzucha. Wyszczerzyłam się z sarkastycznym przymusem, unosząc brwi z niedowierzaniem.
-Siadaj obok narzeczonego!- zachęcił mnie znów. Nie potrafiłam mu odmówić, wydawało mu się, że sprawia mi wielką przysługę. Zazwyczaj nauczyciele w Hogwarcie nie lubili, gdy uczniowie zmieniali miejsca.- Chociaż, chłopcy, wolałbym, żebyście ze mną ustalali takie zamiany.- dodał surowiej- A teraz zajmijmy się czarami drugiej grupy Reynolda, tymi bardziej zaawansowanymi. Prawie na pewno pojawią się na owutemach! Szczególnie przydatne, gdy chcemy utrwalić coś w bezruchu na długie, długie lata. Przeczytajcie rozdział trzydziesty a potem omówimy zastosowanie.
Nie patrzyłam w stronę Blacka. Byłam na niego tak wściekła i jednocześnie nim przestraszona, że tylko spuściłam głowę na stronicę podręcznika, zasłaniając się ręką, o którą oparłam głowę. Jego chytry plan mnie prawie przeraził, gdy nad nim myślałam. Za wszelką cenę do celu…
Black się nie ruszył, tylko wpatrzył pretensjonalnie w nauczyciela, zaplatając ręce na piersi i rozpierając się niedbale na siedzeniu. Flitwick zauważył jego wzrok.
-Panie Black, czy coś się stało?- zapiszczał- Nie widzę, żeby pan czytał. Gdzie podręcznik?
-Eee, nie mam.- odparł, udając smutne niewiniątko- James zawsze nosi, więc…
-Książki się nosi, panie Black.- rzekł z powagą Flitwick- Ale jestem pewien, że panna Lupin podzieli się z panem podręcznikiem.
-Ooo, na pewno!- wyczułam w jego entuzjastycznym głosie coś, jakby miał dodać „Bo jak nie…”.
-Wyjdę na chwilę do profesor McGonagall. Proszę, czytajcie. I bez hałasów!
Flitwick zgrabnie wylądował na ziemi przy pomocy zaklęć i odszedł w stronę drzwi. Nie minęło kilka sekund, a klasa pogrążyła się w wesołym gawędzeniu i śmiechu.
Machinalnie przesunęłam książkę na środek, nie zaszczycając Blacka spojrzeniem.
-Dziękuję, misiaczku.- wyszeptał słodko. Podszyte to było mściwą satysfakcją.
-Uważaj, Black.- wycedziłam przez mocno zaciśnięte zęby- Grabisz sobie ostro…
-Uuu, boję się…- szepnął i zbliżył nagle twarz do mojego ucha- Bardzo…
-Co ty wyrabiasz?!- odsunęłam się na bezpieczną odległość. Popatrzyłam na niego z chłodnym niedowierzaniem. Black się śmiał. Chichotał złośliwie, wyjątkowo z siebie zadowolony- Mózg ci odjęło?!
Nie odparł, posyłając mi tryumfalne spojrzenie pana i władcy. Cofnął się na swoje miejsce.
-A tak w ogóle to jak śmiałeś?! Cóżeś najlepszego zmalował?! Zdajesz sobie sprawę, że ja też mam coś do powiedzenia?!
-Właśnie dlatego obrałem taki tor działania. Żebyś NIE MIAŁA nic do powiedzenia.- wyszczerzył białe zęby- Ratuję ci skórę. Kiedyś mi podziękujesz, kotek.
-Nie mów do mnie tak, no!- krzyknęłam, tracąc nerwy. Mój niedowierzający, wściekły wzrok padł na Severusa. Siedział naprzeciw z małą grupką Ślizgonów. Od dłuższego czasu przypatrywał nam się. Posłałam mu błagalny, tęskny wzrok. Uśmiechnął się blado i coś napisał, po czym puścił liścik ku mnie. Złapałam go w locie.
„Odwagi. Wytrzymaj. To się wkrótce skończy.”
„Jak? Nie widzę wyjścia, poza samobójstwem. Do Rabastana się nie udam, bo to śmierć lub służba złu. Nie mam do kogo się zwrócić o pomoc, Sev!”
-Co ty robisz?- zapytał mnie Black ze złością- Nie pisz do niego!
Posłałam mu mocno drwiące spojrzenie i wysłałam kartkę. Sev podrapał się po nosie, gdy to odczytał, po czym nabazgrolił coś. Liścik znów leniwie poszybował nad rozwrzeszczaną klasą. Już po niego sięgałam, gdy Black brutalnie podbił mi rękę i złapał świstek.
-EJ!- zezłościłam się- To mój list!
-Inspekcja sanitarna.- burknął z obrzydzeniem.
-Natychmiast to oddawaj, bo nie ręczę za siebie!- zgrzytnęłam.
-Nie zacietrzewiaj się tak, bo ci twarz odpadnie.- zaśpiewał nieco zblazowanym tonem i obrócił się do mnie plecami, czytając liścik- Zabraniam ci kontaktów ze Smarkerusem. Konspiracja.
-Proszę?! Niczego mi nie zabronisz! Nie jestem twoją własnością!- zasyczałam.
-Do czasu. Nie, no żartuję, kotek.- rzucił niedbale.
Nie wytrzymałam. Wstałam zamaszyście, chwyciłam ciężki wolumin zaklęć i zdzieliłam go z całej pary w czarny łeb. Zero reakcji. Zirytowałam się i ponownie uderzyłam, jeszcze mocniej. Black wcale się tym nie przejął, jedynie obrócił ku ławce, olewając mnie na całej linii.
-HALO!- wrzasnęłam mu do ucha- Właśnie przylałam ci książką w łeb, baranie! Jakieś wnioski?!
-No coś takiego…- mruknął, niezbyt zainteresowany tym faktem- Powinienem nosić czyrakobulwę na głowie dla bezpieczeństwa? A, proponowałbym ci nie dziurawić godnej siedziby mojego niezawodnego mózgu. Zrobisz dziurę i się będzie mu lało na łeb.
Napisał parę słów do Seva. Zanotowałam, że większość należała do kategorii mocno nieprzyzwoitych kolokwializmów. List Severus przeczytał, po czym spopielił go różdżką na proszek. Oboje z Blackiem piorunowali się nienawistnymi spojrzeniami.
Dzwonek zabrzmiał paręnaście minut potem. Z ulgą to przyjęłam. Pozbierałam się szybko z miejsca i prawie podbiegłam do Severusa, przy którym czułam się bezpieczna. Odetchnęłam, gdy przyjęłam fakt, że jedyna moja lekcja, która jeszcze mi dziś pozostała, miała się odbyć bez asysty Blacka, za to u boku mojego najlepszego przyjaciela. Już nie muszę dziś oglądać tej wkurzającej mordy, jak się bardzo postaram.
-To chodźmy. Teraz jest przerwa na lunch.- zauważył, wciąż nieco wytrącony z równowagi Sev.
-Nie jestem głodna.- burknęłam, łapiąc go za rękę dla otuchy- Nie mam apetytu.
-Czy mi się wydaje, czy od śmierci mamy nie chcesz jeść?- zapytał surowo- Mam cię karmić? Oszczędź mi tego!
Wyobraziłam sobie Severusa Snape’a, jak karmi kogokolwiek, nawet własnego synka. Trochę mnie to ubawiło.
Wyszliśmy na korytarz, trzymając się z lojalności za ręce. Ogarnęła mnie mściwa radocha, gdy wyobraziłam sobie minę Blacka za nami. W końcu sprzeciwiłam się zakazom pana.
Nagle zatrzymałam się raptownie.
-Co jest?- zapytał Sev.
Ktoś, poza nami, wychodził z klasy za rękę z inną osobą. I był to Remus. A szedł z Joanne.
***
Ciemne chmury zawisły nad Hogwartem. Przez śnieg i burzowe niebo zamek zrobił się ponury. Nie tylko mowa tu o braku światła.
Kilkoro uczniów straciło bliskich w niewyjaśnionych okolicznościach, a nagła śmierć naszego wykładowcy lekcji teleportacji sprawiła, że te zajęcia przeniesiono na początek następnego roku.
Aurorzy krążyli z ponurymi minami po ciemnych, cichych korytarzach, na wybuchy śmiechu reagowano ostrym, krytycznym spojrzeniem. A ciemne chmury pędziły po niebie, jakby wysłał je tam ktoś, kto pragnął, by wszyscy pogrążyli się w depresji. Nawet śnieg zdawał się być szary i bardzo rzadko skrzył na bladym słońcu, które od czasu do czasu wyjrzało zza kurtyny ciemności.
Perspektywę kolejnego, drugiego meczu quiddicha w tym roku szkolnym (Hufflepuff kontra Ravenclaw) ludzie przyjęli z ulgą, lecz także i z konsternacją. Wydawało się to nieco nienaturalne, krzyczenie i świętowanie z tak błahego powodu. Bo ktoś przerzucił piłkę przez obręcz lub złapał małego znicza. I to wszystko.
Choć nie rozpaczałam z powodu straty mamy, jej osoba gościła w moich myślach bardzo często. W towarzystwie Rabastana, Blacka i Voldemorta, bo o nich nieustannie rozprawiałam w umyśle. Cała czwórka bardzo mnie raniła z różnych powodów, moje myśli opanowało przygnębienie, jakiego nie znałam. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak właśnie o nich, a przecież to bolało. Bardziej, niż myśl, że jestem nieśmiertelnym, skazanym na samotność wampirem.
Nawet, kiedy o mamie nie myślałam, coś, jakaś cząstka mnie nieustannie ku niej wołała, zastanawiając się, gdzie jest i dlaczego nigdy już jej nie zobaczę. Kto tak zdecydował? Przecież powinna wciąż tu być, to naturalne. To była jej rola, obowiązek, wspierać dorosłe już dzieci. Dlaczego ktoś nam ją odebrał? Co na tym zyskali? Rozrywkę? Satysfakcję? Bogactwa? A teraz leży, zimna, nieświadoma, jak wiele osób skrzywdziła, odchodząc…
-Meg?
-Severusie…- zareagowałam smutnym szeptem.
Powiał zimny wiatr od błoni, kilka loków poderwało się wesoło do góry. Obróciłam twarz w bok, czując napięcie kącików ust ku dołowi.
-Nie idziesz na mecz? Czemu siedzisz sama na tym zimny korytarzu?
Severus z troską wypisaną na twarzy usiadł obok na parapecie i objął mnie ramieniem, nie mówiąc słowa. Oparłam głowę o jego ramię, pokryte tłustymi, czarnymi strąkami. Po kilku chwilach wreszcie przerwał ciszę łagodnym szeptem:
-Słuchaj. Wiem, jak to jest stracić mamę. To potworny ból, bo tracisz część siebie, kogoś, kogo znasz od urodzenia. Nikt ci nie zastąpi mamy. Ale pomyśl o tym w ten sposób…
Przerwał na chwilę i popatrzył na mnie z ciepłym uśmiechem, tak rzadkim u niego.
-Chcesz mnie wysłuchać?
-Chcę.- odparłam wilgotnym szeptem.
-Taka jest kolej rzeczy. Posłuchaj!- powiedział, gdy dostrzegł, że chcę zaprzeczyć- Mama, jak wiele osób w twoim życiu, kiedyś i tak by odeszła. Teraz, choć cię to boli, masz za sobą jeden z wielu ciosów, które musisz kiedyś przyjąć. To nieuniknione. Twoja mama na pewno nie chciałaby, byś się teraz przez nią smuciła. Ona wciąż żyje w twym sercu. Jej głos, zapach, wspomnienia… To nie umrze, dopóki ty nie zapomnisz, dopóki twój umysł pamięta. Nie wiem, co dzieje się po śmierci…
Severus wbił zamyślone, melancholijne spojrzenie w czarne czubki butów. Posmutniał.
-Podejrzewam, że wiesz.- odparłam spokojnie- Ale nie chcesz mi mówić, by mnie nie zdołować.
Przeniósł na mnie wzrok.
-Jeżeli mam być z tobą szczery, chociaż w tym przypadku nie chcę… Twój żal jest wciąż zbyt świeży. Nie wiem, co się dzieje po śmierci, ale myślę, że nic. Pustka.- zakończył z goryczą- Umierasz, jak zwierzę, lądujesz w piachu i nic nie pozostaje z twoich myśli i osobowości. Jesteś wspomnieniem. Dopóki żyją ci, co cię pamiętają. A potem znikasz z kart historii tego świata.
-Nie wierzę w to.- zaprzeczyłam- Człowiek musi gdzieś być! Pomagać stamtąd komuś, kogo kocha. Miłość jest tak silna, że śmierć nie może jej zabić! To domena ludzi. Potrafimy kochać naprawdę mocno. Czy taki los może nam być pisany? Na równi ze zwierzętami?
-Mówisz, jak idealistka.- zaśmiał się gorzko.
-Hej, Sev! Miałeś mnie pocieszać!- upomniałam go.
-Racja.
-Po prostu myślę, że ludzie, chociaż czasem naprawdę durni i nieznośni, mają swoje miejsce po śmierci.- uśmiechnęłam się, czując otuchę- To byłoby bez sensu. Ich cele, emocje, uczucia, wspomnienia, niczym obrazy… i nic? Rozsypują się w proch? Marnotrawstwo czasu, lepiej już od razu położyć się i umrzeć. Zresztą, spytaj duchów. One ci powiedzą. Jak myślisz, skąd się wzięły? Chyba nie ze spróchniałego szkieletu?
Severus popatrzył na mnie, nieco się rozchmurzywszy.
-Widzisz? To chyba ja cię pocieszyłam.- uśmiechnęłam się blado. Ostatnio tak rzadko się uśmiechaliśmy w szkole…
Zaległa krótka cisza. Słyszałam wycie wiatru z ośnieżonych błoni i dreszcze zimna przebiegały po moim ciele. Było to dość przygnębiające.
-Masz szczęście.- uśmiechnął się Sev- Przynajmniej został ci kochający ojciec i brat. Ty wciąż nie jesteś sama na tym świecie. Ja nie miałem takiego szczęścia. Jestem sam.
-Przecież masz mnie!- zdziwiłam się- Co ty mówisz, Severusie!
Posłał mi delikatny uśmiech.
-Dziękuję. Naprawdę mnie pocieszyła ta rozmowa.- rzekłam szczerze- Zdałam sobie sprawę, że śmierć bliskich nie musi być smutna. To chyba pocieszenie na czasy, które nadchodzą.
Spuściłam głowę.
-Meg?- zagadnął Severus.
-Nic. Nieco mnie to przeraża. Czuję dziwne, niesympatyczne napięcie. Ślub z Blackiem wydaje się być trywialny w porównaniu do tego, co nadciąga.
Popatrzyłam na horyzont. Zawisła nad nim olbrzymia, czarna, gradowa chmura. Wydało mi się to zwieńczeniem moich słów. Kącik ust powędrował do góry z ponurą satysfakcją.
-Co będzie, Sev?
-Nie wiem. Naprawdę, nie mam pojęcia.- szepnął.
Zaległa napięta cisza.
-Wiesz…- mruknął po chwili- Chciałbym, abyś dołączyła do Voldemorta. Dla własnego bezpieczeństwa. Lecz ty się nie zgodzisz. Zresztą, nie jest powiedziane, że zwolennicy Voldemorta są bezpieczni, nie?
-Co to znaczy?
-No wiesz… Czarny Pan jest bardzo potężnym czarodziejem. Czy ktoś taki, według ciebie, przejmuje się bezużyteczną armią sługusów? Trzeba się bardzo postarać, by ci ufał i darzył jakimś minimalnym uczuciem.
-Severusie?- zagadnęłam ostrożnie- Czy ty nie chcesz przypadkiem się jakoś wkupić w jego łaski? Czemu zawsze mówisz o nim z respektem? Co zamierzasz? Naprawdę złączysz się ze swymi kolegami z domu?
Severus nie odparł natychmiast.
-Nie wiem, Meggie.- wlepił czarny wzrok we własne, żylaste ręce, splecione kurczowo razem na udach.
-Ja…- szepnęłam, nie mogąc uwierzyć, że Severus też mnie opuści. Jak Rabastan i mama- Wciąż wmawiałam sobie, że tego nie zrobisz. Dla mnie. I dla Lily. A przede wszystkim dla siebie samego, Sev.
-A co mi pozostanie?!- w jego głosie zagościła ponownie gorycz- Kim ja jestem, Meg? Twoi koledzy z Gryffindoru dają mi ciągle do zrozumienia, że nikim. Gdzie się mam podziać? Albo strona Voldemorta, albo śmierć. A po stronie śmierci stoją tacy ludzie, jak Potter, czy Black.
Chyba oczywiste, którą stronę mam wybrać.
-Ale przecież po stronie śmierci stoję i ja.- mruknęłam cicho- I Lily…
-Lily, która nie chce mnie znać!- prawie krzyknął. Zerknęłam na niego. Miał łzy w oczach- Już wybrałem. Nie mogę się wycofać.
-Severusie…- z nieszczęśliwą miną położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Proszę, proszę.- to był James, Black, Remus i Peter. Z Remusem szła Joanne. Na czele całej bandy stanął właśnie ten, na widok którego miałam nieprzyjemne dreszcze. Wsparł ręce na biodrach ubranych w skórzane spodnie i przyglądał nam się zapalczywie.
Severus wstał. Miał wrogo nastawioną pozycję bojową. Uniosłam się z parapetu obok przyjaciela.
-Czyż nie zakazałem ci czegoś, słońce?- zapytał chłodno Black.
Uniosłam brwi, opanowując wybuch.
-Wiesz co, Black, żal mi ciebie.- uśmiechnęłam się filuternie. Uniósł brwi, udając chłodne zdziwienie- Obrałeś sobie naprawdę krnąbrny obiekt do podporządkowania. Jeżeli myślisz, że KIEDYKOLWIEK cię posłucham w najmniejszej choć kwestii, to znak, że jesteś skończonym matołem, SŁONKO! Będziesz miał chyba trudne życie.
-Czyżby?- mruknął w bardzo arystokratyczny sposób, po czym ukłonił się przesadnie nisko- Nie w mym zamierzeniu jest urażać dumę dziewicy, która kiedyś ozdobi moje włości i będzie zwać się panią w mej twierdzy, lecz wątpiłbym poważnie w twoją właśnie roztropność, milady!
-Co ty bredzisz?! Wdychałeś coś?- uniosłam pogardliwie brwi.
-Nie chcę, żebyś zadawała się ze śmierciożercą!- warknął, opuszczając grę aktorską- Żadnym!
-Syriusz ma rację, Meg!- ostrzegł mnie Remus zza jego pleców.
-To nie towarzystwo dla nas!- zawołał James- Musisz uważać. Lepiej odstaw Smarkerusa, my jesteśmy ciekawsi. I dłużej pożyjemy.- dodał, posyłając mu mściwe spojrzenie.
-Może dajcie JEJ wreszcie zdecydować w jakiejś sprawie, co?- wycedził Sev groźnym szeptem.
-Nie odzywaj się, śmieciu.- Black popatrzył nań, jak na coś naprawdę obrzydliwego- Nie wtrącaj się między mnie i Mary Ann.
-Dość już przez ciebie będzie cierpieć! Nie dałeś jej wyboru, Black!- Sev wytrzeszczył dziko czarne oczy- Skazałeś ją na życie z kimś, kogo nienawidzi!
Było to lekką przesadą, Voldemorta mogłam nienawidzić, nie jakiegoś Blacka, ale nie zaprzeczyłam. Widać było, że Sev uderzył w samo sedno. Z oczu Blacka zniknęły zmieszane razem ubawienie, ironia i gniew. Pojawił się ból i wściekłość.
Wycelował w Severusa koniec czarnej różdżki, Sev wyciągnął swoją.
-Robię to dla jej dobra. Jeżeli jesteś na tyle głupi, że tego nie kumasz…- zaczął, ledwo panując nad wściekłością.
-Już to widzę!- parsknął cynicznie Ślizgon- Ty dbasz o kogokolwiek, prócz świętego Pottera i własnego, dumnego siedzenia?! Jaka zmiana w tobie nastąpiła?! W coś się uderzył, Black?! Co tobą kierowało, jeżeli nie własny hedonizm! Ty musiałeś posunąć się do czegoś takiego, w końcu która by cię chciała?!
Huncwoci ryknęli śmiechem, nawet Joanne uśmiechnęła się drwiąco.
-Może byś przejrzał się w lustrze?!- parsknął Black- Wiesz w ogóle, co to takiego, widziałeś może taką rzecz kiedykolwiek? Szkoda, że nie.
Severus zacisnął szczęki.
-Żyj w realiach, Smarku!- kontynuował swą wypowiedź rozbawionym tonem- Jak się pokażesz na balu?! To już za tydzień, wiesz? Zobaczymy wreszcie twoje włosy umyte? Żeby zmyć ten łój, musiałbyś już od dziś szorować drucianą szczotką!
Huncwoci znów się zaśmiali. Ręka Severusa drgnęła konwulsyjnie.
-Masz w ogóle z kim iść?! To CIEBIE nikt nie chce, Smarku.- Black zacisnął usta i pokiwał kilka razy głową, jakby mówił „Tak tak!”- Kto ci pozostał?! Nawet twoje przyjaciółki cię opuściły! Lily idzie z Jamesem, Mary Ann ze mną… I co ty na to?
-Ja z tobą?!- ocknęłam się- Od kiedy? Masz rozdwojenie jaźni?! Panuj nad tym, Black!
Tym razem po raz pierwszy Black osłupiał. Moja wypowiedź zwaliła go z nóg.
-Oczywiście, że idziesz ze mną!- warknął.
-Nie idę! Idę z Severusem, zaprosił mnie już w październiku! A ty nawet nie pisnąłeś słówkiem, więc zapomnij!- oburzyłam się- Pytałeś mnie o zdanie?!
-Słucham?!- zezłościł się.
-Meg, to ty nie wiesz?- zapytał ze zdziwieniem Peter.
Posłałam mu wściekłe, pytające spojrzenie.
-Na bankiecie pożegnalnym, jeżeli ktoś jest sobie przyobiecany, musi iść razem. To nie podlega dyskusji!- wytłumaczył Glizdogon. W jego oczach czaił się ohydny, rozbawiony błysk.
Zamarłam.
-Owszem, podlega! Od tej pory!- warknęłam, czując panikę.
-Nie możesz się postawić! To tradycja, od wieków tak jest na bankietach pożegnalnych!- obruszył się Remus- To symbol wspólnej drogi, jaką będą kroczyć, dorosłości odchodzących i znaku, że czeka ich po Hogwarcie inne, dojrzałe życie! Będą zakładać rodziny…
-Nie wierzę!- zakryłam dłońmi twarz. To jakiś absurd!- Niemożliwe. Wiedziałeś?!
Severus pokręcił głową przecząco, marszcząc wściekle brwi.
-Idę do McGonagall, kłamcy! Severusie!
I odeszłam szybkim krokiem, a Severus popędził za mną, rzucając Huncwotom ostatnie spojrzenie śmiertelnego wroga.
Niestety, szybko okazało się, że Huncwoci nie zmyślali. McGonagall była zdziwiona, że o tym nie słyszałam, po czym kazała mi surowym tonem pogodzić się z okrutnym losem.
Byłam wściekła. Po raz kolejny możliwość pójścia na bal z Severusem, czyli kimś, na kim mi zależało, spełzła na niczym. Tym razem nie uciekłam Blackowi. Nie udało mi się, jak dwa lata temu. Miałam wrażenie, że wszystko, co robię, cokolwiek to jest, i tak sprowadza się w ostateczności do Blacka. Mimo prób nie udało mi się uciec przed ślubem w żaden sposób, nie potrafiłam też wymigać się od przymusu tańczenia z nim. Miałam poczucie porażającej w każdej sferze klęski, upokorzenia na całej linii, jakbym zbliżała się do czarnej dziury, zakuta w kajdany, z których nie sposób się uwolnić. A miało być jeszcze gorzej.
Wbrew mojej cichej nadziei i uśpionej czujności, na cztery dni przed balem dostałam wiadomość od taty. Pisał w niej, że ceremonię oficjalnych zaręczyn ustalił z państwem Black na wieczór Bożego Narodzenia. Czyli za tydzień.
-Coś się stało?- zapytała z troską Lily, gdy zobaczyła, że osuwam się mimowolnie po kolumience łóżka, czytając liścik. Zrobiło mi się nieco słabo i zbladłam.
-Proszę, możesz przeczytać…- podałam jej roztrzęsioną ręką list. Lily przeczytała, potem popatrzyła na mnie uważnie.
-I co? Coś zamierzasz?- spytała ostrożnie.
-A co mogę?- rozłożyłam ręce.- Boję się, Lily. Nie lubię Blacków. Oni są tacy odpychający! Byłam w ich domu. Nigdy nie widziałam matki, ale ojciec nie sprawił na mnie piorunująco dobrego wrażenia.
-Czego się boisz, Meg?- zapytała z troską, opadając na moje posłanie.
-Nieznanego.- usiadłam obok niej, siląc się na spokój- Ja nawet nie wiem, jak powinna wyglądać taka ceremonia. Nikt mnie nie dokształcił. A jak palnę gafę i zrobię z siebie wieśniaka?…
-Meg?- zdziwiła się- Mam wrażenie, że chcesz za wszelką cenę stłumić przerażenie urojonymi fobiami i irracjonalnym lękiem. Wiem, czego naprawdę się boisz i czego nie chcesz.
Pogłaskała mnie uspakajająco po długich lokach.
-Nie chcesz Syriusza. A nie jego rodziny. Nie gafy.- rzekła w końcu- Z tego bierze się całe twoje zdenerwowanie. Żal mi ciebie. Naprawdę nie da się nic zrobić, byś poszła na bal z tym, z kim byś chciała? Może choć trochę by cię to rozluźniło przed zaręczynami…
-Klamka zapadła.- odparłam martwym tonem- Ani na balu, ani na ślubnym kobiercu nie stanę z kimś, z kim chcę. Nikomu nie życzę takiej kary.
Spuściłam smętnie wzrok na kolana.
-Czy teleportację już ustalono?- zapytałam cicho, by zmienić temat.
-Nie wiem, polecę zerknąć.
I Lily wybiegła z dormitorium, rzucając mi zatroskane spojrzenie. Westchnęłam i podeszłam do kufra. Po chwili zastanowienia odrzuciłam długie włosy na plecy, pochyliłam się i wyciągnęłam z wnętrza moją bajeczną, zieloną suknię, którą zrobiłam dwa lata temu na bal. Trzeba ją w końcu przymierzyć, sprawdzić, czy nie ma usterek i braków, w końcu od dwóch lat jej nie wkładałam.
Pogładziłam czule jej spódnicę. Dawno jej nie widziałam. Była piękna. Wtedy nie miałam obecnych trosk, szłam na bal z radością, James tak się cieszył…
Zdjęłam ubranie i flegmatycznie włożyłam nogi w otwór, by podciągnąć ją do góry na ciało. Zamarłam. Talia zatrzymała się na udach i w żaden sposób nie mogłam jej przecisnąć.
-No nie…- wydyszałam, po czym spróbowałam przez głowę. Z trudem weszła. Pociągnęłam materiał w dół i poczułam potworne napięcie w biuście. Chociaż ramiona, brzuch i talia pozostawały luźno opatulone, nie mogłam swobodnie oddychać.
Czując lekką panikę, spróbowałam zdjąć suknię przez głowę. Nie mogłam. Spocona, zadyszana i zmiętolona, wreszcie poczułam wściekłość i furię. Ze złością i szaleństwem warknęłam frustracyjnie, po czym z całej pary pociągnęłam za suknię do góry. Rozległ się suchy, nieprzyjemny odgłos i kreacja legła na podłodze, przedarta na pół. Jedna z materiałowych róż również odpadła smętnie. By dać upust swemu nadpobudliwemu charakterowi i emocjom, które ogarniały mnie stopniowo od kilku dni, rzuciłam się na sukienkę i przedarłam ją na pół całkowicie.
-Evanesco!- ryknęłam w jej stronę i po chwili z krnąbrnej sukni nie został proszek.
Stałam nad miejscem, gdzie znikła, ochładzając wściekłość.
-O rany…- szepnęłam, gdy już się uspokoiłam. Teraz dopiero poczułam przerażenie, gdy zdałam sobie sprawę, co zrobiłam- Skąd ja teraz wytrzasnę sukienkę na bal?! LILY!
Zarzuciłam na bieliznę swój o wiele za duży t-shirt, udający piżamę, po czym zleciałam na łeb na szyję po schodach do Pokoju Wspólnego gryfonów.
-Lily!- potrząsnęłam nią, gdy dopadłam do tablicy ogłoszeniowej- Lily, podarłam sukienkę w przypływie wściekłości! Co ja teraz założę?!
Lily wywaliła gały na wierzch.
-To nie problem. Możemy ją zaczarować i na nowo będzie cała. Gdzie ona jest?
-Już ją unicestwiłam…
Ruda popatrzyła na mnie spłoszonym wzrokiem.
-Mary Ann, panuj nad sobą. Teraz to nie wiem, co możesz zrobić. Do Hogsmeade się nie wybieramy w najbliższym czasie… Czemu to zrobiłaś?
-Bo była na mnie za ciasna w udach i biuście!- krzyknęłam, próbując się usprawiedliwić.
-Dlatego?- zdziwiła się Lily.
-Tak! Utyłam! Nie wiedziałam o tym! Na gacie Merlina, czemu nie przymierzyłam wcześniej?!
-Nie utyłaś! Po prostu-zaokrągliłaś się. To domena dojrzewania, Meg.
-Ale ja już dawno dojrzałam!- krzyknęłam ze zdziwieniem na pół Pokoju, potrząsając Lily.
-Najwidoczniej nie. Uspokój się, Meg!- Lily zmierzyła mnie zmęczonym wzrokiem i poczęła się oddalać tyłem- Przecież nie dzieje ci się krzywda, no może z wyjątkiem tej sukni. Idę spać.
-Remus!- rzuciłam do siebie, gdy zobaczyłam brata w towarzystwie kumpli na kanapie przed kominkiem, po czym podleciałam do niego. Miał nieco nieobecny wzrok.
-Remus!- miauknęłam- Czy u nas w domu są jakieś ładne suknie?
-Nie wiem… Chyba nie.- Remus zdziwił się niezmiernie.
-A mama? Miała jakieś?!
-Tata… spalił wszystkie jej ubrania po pogrzebie… A co?
Załamałam ręce nie bacząc na to, że wszyscy Huncwoci mnie uważnie obserwują.
-Coś się stało?- zapytał Remus z troską w głosie.
-Sukienka…- wyszeptałam jedynie, próbując skupić myśli.
-…ci zwiała! Tak? Wiedziałem!- ucieszył się James.
-To nie jest śmieszne! Przymierzałam tą z balu i była na mnie ciasna, więc się wściekłam i…
-Powiększyła grono aniołków.- rzekł wyrozumiałym tonem James.
-I co teraz włożysz?- zmartwił się Peter.
-Worek z cementem.- parsknął James- Tak ekstrawagancko i oryginalnie.
-Meg, nie mam pojęcia, co możesz zrobić…- zamyślił się Remus- Możesz tylko poprosić tatę o pomoc. Ale on nie ma ani kasy, ani sukienek.
-Dziwne, gdyby miał jakieś, nie?- sarknął Black, siedzący najdalej i przysłuchujący się uważnie.
-A co, Łapo, ty nie masz żadnych?- zdziwił się szczerze James, po czym przysunął się z trwogą do reszty bliżej, tym samym oddalając się od Syriusza. Popatrzyli na Blacka z przerażeniem- Chłopaki, zawsze wiedziałem, że on jest jakiś dziwny… Nie zadajemy się z nim, nie?
Black nic, tylko uwalił się na zwolnionym przez Jamesa miejscu. Zauważyłam, że na stoliku przed nim, na książce, którą właśnie odłożył, spoczywa otwarty list od rodziców. Dostrzegłam słowo „Zaręczyny”. Uniósł tryumfalnie brwi. Natychmiast spojrzałam na Remusa, czując ucisk żołądka. Czyli już wie…
-Może twoja luba ma coś, Luniaczku?- zagadnął James.
-A pytałaś Lily?- wpadł Remusowi w słowo Peter.
-Przecież Lily nie ma.- odparłam- Tylko dla siebie, jedną.
-Meg ma rację. Ile sukienek może mieć jedna dziewczyna?!- oburzył się Remus.
-Żebyś się nie zdziwił kiedyś, Remusie…- burknął Black. Remus posłał mu spłoszone spojrzenie.
-Mam genialny pomysł! Możecie nosić ją na zmianę, Meg!- parsknął James- Co taniec-szybka zamiana na boku!
-Taa?- Black uniósł brwi i sarknął- Tak, najlepiej, jak Mary Ann i Lily założą ją wspólnie, co ty na to? Po co tracić czas zamiany?
-Tylko wtedy my musielibyśmy założyć jeden garnitur, Łapo! Żeby nie wzbudzać zdziwienia…
-Jasne!- ironicznie parsknął Black- W osobnych garniturach wzbudzalibyśmy tak dużo, nie?
Spuściłam smętnie głowę i odeszłam, zostawiając Huncwotów-Remusa i Petera rozmawiającego o Joanne, oraz Blacka i Jamesa, rozprawiających, kto wejdzie do lewej nogawki, bo żaden nie chciał. Rzuciłam się na łóżko pod purpurowym baldachimem. Dlaczego byłam tak głupia i bezmyślna?! Zachowałam się jak rozkapryszona księżniczka i teraz muszę ponieść karę…
Zza zasłoniętej kotary dochodziły mnie wesołe rozmowy Lily i Alicji. Alicja żałowała, że Frank Longbottom, jej narzeczony, odszedł już ze szkoły i nie będzie mogła tańczyć z nim, a Lily rozprawiała z przejęciem o pięknej sukni, którą sobie kupiła.
Założyłam rękę za głowę, wdychając zapach czarno-rudych loczków. Czemu wszyscy tak się tym podniecają? Cały bal… Równie dobrze mogłoby go nie być…
Ani nie mam sukienki, ani partnera, na którym by mi zależało. Może by tak jakiś przekręt?…
Z goryczą odkryłam, że prawie wszyscy moi bliscy zaczynają być z jakiegoś powodu szczęśliwi. Przez kogoś. Wszyscy, poza mną.
Lily, na przykład. Do tej pory nie znosiła tego oszołomiastego, czarnowłosego okularnika. Zauważyłam, jak bardzo się to zmieniło. Zerkała na niego co jakiś czas ukradkiem. Kiedy ktoś wspominał o nim przy niej, dziwnie milkła, oczy jej się świeciły. A James? Przy Lily zachowywał się tak ujmująco, jednocześnie nie robiąc z siebie pięcioletniego dzieciaka. Lily nigdy nie rozmawiała o Jamesie, poza kilkoma nieśmiałymi wzmiankami. Ale znałam ją na tyle dobrze, że wiedziałam, iż to najlepszy znak zainteresowania nim, jaki kiedykolwiek okazała. Czasem rozmawiali razem. Czasami widziałam ich z okna sowiarni lub innego, na którym siedziałam, by kontemplować w samotności ciemne, grudniowe niebo i świat, okryty smutkiem i szarością. Lily i James szli obok siebie. Jej rude włosy powiewały na zimnym, późnojesiennym wietrze, niosącym w ich stronę szare liście, których oni nie widzieli…
Remus był zakochany w Joanne. Chociaż nie widziałam się z nim od bardzo długiego czasu na osobności, widziałam, jak chodzili razem po korytarzach pięknego zamku, jakim był Hogwart, trzymając się za ręce.
Było mi z jakiegoś powodu przykro, gdy na to patrzyłam. Jednej strony cieszył mnie fakt, że jest szczęśliwy. Z drugiej czułam się zazdrosna i oszukana. I do tego taka samotna…
Zawsze mogłam się do niego zwrócić. Jego miodowe, szlachetne i szczere spojrzenie, niosące jakąś melancholię i smutek działało na mnie tak uspakajająco. Dzięki tym dwóm oknom do jego duszy czułam się kochana. Bo wyglądał przez nie człowiek, który akceptował mnie w całości i dla którego byłam najważniejsza. Remus to był ktoś, kto nigdy nie odejdzie. Kogo nie zatrze czas. Mimo cierpienia i bestii, która w nim siedziała, był taki łagodny i jego obecność wpływała na mnie kojąco. A teraz znalazł kogoś innego. Już nie jestem dla niego najistotniejsza, ktoś zajął moje miejsce. Człowiek za oknami zamknął je przede mną…
Jedna łza spłynęła po mojej skroni i wylądowała w lokach. Czułam się bardzo samotna i zagubiona. Moi najlepsi przyjaciele, James, Severus, Remus, Rabastan i Lily-został mi z nich ktokolwiek? A może wszyscy zatracili się w czymś, opuścili mnie, uciekając daleko tam, gdzie nie mogę za nimi podążyć…
Wszystko odchodzi. I rodzice, i mama odeszła bezpowrotnie, i Remus odszedł, James i Lily, Rabastan odszedł… Zamek Hogwart, mój jedyny dom, który kochałam całym sercem, wkrótce zniknie, jakby był tylko marzeniem. Wolność mnie opuści, przyjaciele rozejdą się po świecie. A Severus ulotni się jak piękny, krótkotrwały zapach czegoś, co się tak bardzo lubi, zapach, który łapie się każdym rozpaczliwym tchem. Co mi pozostanie? Do kogo mam się zwrócić o pomoc, o ratunek, o uwagę, gdy za oknem dmie tak zimny, nieprzyjazny wiatr, niszcząc śmiech…
W dzień balu znaczna większość uczniów klas niższych, niż siódma po śniadaniu udała się do wozów, by odjechać do domów. Pozostała nieliczna garstka, która święta zamierzała spędzić w dormitoriach.
Wielką Salę dekorowano pod kierunkiem balu. Nie byłam przy tym, przechadzając się w zamyśleniu i melancholii po nieośnieżonych, ciemniejących błoniach. Z dala obserwowałam zamieszanie przed drzwiami wejściowymi. Na zewnątrz wylewała się głośna fala młodszych uczniów, krzycząca radosne pożegnania. Dostrzegłam Lukasa Steinmanna, idącego za rękę z jakąś Puchonką z jego klasy. Uśmiechnęłam się do siebie smętnie. Odwróciłam wzrok i moje spojrzenie omiotło całe błonia. Skryłam usta za czarnym, grubym golfem, gryząc go bezwiednie. Błonia były tak szare, tak smutne. Chatka Hagrida z dymem, ulatniającym się kominem, wydawała się jedynym żywym punktem całego krajobrazu. Nade mną latały sowy i inne ptaki, które nie odleciały na zimę. Dalej było niebo, wiecznie osnute szarymi chmurami, wolno sunącymi po niebie. Nawet ono zdawało się płakać.
Obróciłam się na pięcie, mając dość tej wszechogarniającej rozpaczy nad stratą Hogwartu i nie tylko i pobiegłam do dormitorium.
Piętnaście minut potem opadłam beznamiętnie na łóżko siedzeniem. Z łazienki wyszła Lily, susząc włosy różdżką. Popatrzyła na mnie ze współczuciem, gdy patrzyłam bezwiednie w przód.
-Lily, to nic strasznego. Najwyżej nie pójdę na dzisiejszy bal…- burknęłam pod nosem.
Lily odrzuciła różdżkę na posłanie i wpatrzyła się w zamyśleniu na ciemne niebo.
-Meg!
Alicja wpadła w tym momencie do dormitorium. Niosła olbrzymie pudło.
-To podobno przyszło przed chwilą do ciebie! James mi wręczył! Masz!
Rzuciła na moje łóżko tekturowe, stare pudło. Ja, Alicja i Lily pochyliłyśmy się nad nim z napięciem i stałyśmy tak chwilę.
-No, dalej! Otwieraj! Co może być w środku?- pogoniła mnie Alicja.
-Chyba już podejrzewam…- mruknęłam i uchyliłam wieczko.
W środku połyskiwał jakiś aksamitny materiał koloru białego. Wyglądał na bardzo drogi.
-Suknia.- wyrzuciłam z siebie w idealnej ciszy.
-Od kogo?- zapytała natychmiast Lily, bardzo podniecona- Od taty?
-Nie, na pewno nie…
-Tu masz liścik!- zauważyła Alicja i złapała wystającą z boku kopertę- Przeczytaj na głos!
„Szanowna panno Mary Ann!
Jako że doszły mnie i mojego czcigodnego małżonka słuchy, iż Twa rodzina nie posiada żadnej godnej balu kreacji, postanowiłam wspaniałomyślnie ofiarować Ci tą oto suknię. Żywię nadzieję, iż będzie odpowiednia i posłuży Tobie jak najlepiej. Czuj się zobowiązana podziękować memu synowi i wyraź mu, iż jestem zaszczycona, wysyłając mej przyszłej synowej ten oto dar.
Z wyrazami szacunku Walburga Violetta Black.”
-Ooo…- wypuściła powietrze z ust Lily- Mama Syriusza ci to przysłała!
-Nieźle…- przytaknęła Alicja z podziwem- Wyjmij!
Ostrożnie wyciągnęłam złożoną na kilka suknię od Walburgi Black. Oniemiałam.
-Jest… cudna…
Suknia była z białego, bardzo delikatnego i zwiewnego materiału. Nie miała ramiączek (z wyjątkiem dwóch sznurków białych, połyskujących masą perłową koralików o nieregularnym kształcie, doszytych po obu stronach stanika, oplatających luźno oba ramiona na wysokości pach). Góra była smukła, dół bardzo zwiewny i obfity. Materiał na staniku wyszyty został w srebrne gałązki cierniowe bez liści, biegnące zawile po całym materiale aż w dół, gdzie każdy koniec zakończono różą z przyszytych korali, identycznych, jak te, które pełniły funkcję ramiączek. Cała spódnica zatem obsypana była różami, lśniącymi masą perłową.
-Tu masz buty i naszyjnik!- zauważyła Alicja, zerkając na dno pudła.
Faktycznie, leżała tam para aksamitnych balerinek o bardzo wysmukłych koniuszkach, co wydało mi się śmieszne. Wyglądały, jak buty elfa. Obok spoczywał łańcuszek z białego złota, na którym ktoś zawiesił mały diament o szlifie w kształcie łzy.
-Meg… Nie mogę w to uwierzyć…- Lily wciąż wytrzeszczała oczy.
Gryzłam jamę ustną od środka, myśląc usilnie. A potem wpakowałam suknię na jej miejsce i zamknęłam pudło, po czym wsunęłam je pod łóżko.
-Co ty wyrabiasz?!- zawołała Lily z przerażeniem. Obróciłam się ku niej gniewnie.
-Przecież nie mogę tego przyjąć! To kosztowało kupę forsy!
-Której Blackom nie brakuje.- dodała ruda, uśmiechając się ironicznie.
-Daj spokój, Lily! Będę mieć wyrzuty sumienia.
-Nie marudź! Nie masz wyboru!- wsparła ręce na biodrach, a Alicja pokiwała z powagą.
-Dobra…- westchnęłam- Chociaż te ciernie to chyba jakaś aluzja…
Wyciągnęłam z powrotem sukienkę, patrząc na nią, jak sroka w kość. Niechętnie włożyłam ją na siebie, bardzo uważając, by nie urwać koralików.
-Super!- ucieszyła się Lily.
-Taa…- wydęłam wargi- Zawiążesz mi ten gorset z tyłu?
Lily uczyniła to z wielką ostrożnością, podczas gdy Alicja włożyła swą starą, złotą, prostą sukienkę, rzucając mi ukradkowe spojrzenia zaciekawienia.
-Trochę przyciasna w biuście…- mruknęłam do siebie.
-Ale to nie powód, by ją drzeć. Wszystko będzie dobrze, spokojnie…- rzekła ostrożnie Lily.
-Lily!- parsknęłam, wsuwając nogi w buciki, odnotowując nieprzyjemny ścisk w talii. Nie wiedziałam, czy ma coś wspólnego z opięciem sukienki, czy stresem przed balem.
Pomalowałam usta na jasny beż, oczy potraktowałam czarnym cieniem i rozmazałam. Niechętnie spojrzałam na siebie w lustrze, zapinając wisiorek.
-Co to za kwaśna mina?- ofuknęła mnie Lily, robiąc sobie obok mnie makijaż w łazience.
-Bo tak.- burknęłam, zapinając włosy w artystyczny kok. Najkrótsze sprężynki wymsknęły się z niego. Mój zblazowany wzrok padł bezwiednie na skrzące się srebrem ciernie.
-Podkręcisz mi rzęsy różdżką, Meg?- usłyszałam z dormitorium głos Alicji. Z wielką chęcią oderwałam wzrok od tafli i chwyciłam różaną różdżkę.
Całą trójką zeszłyśmy do Pokoju Wspólnego. Nikogo tam nie było.
-Pewnie chłopcy czekają na nas już na samym dole…- mruknęła Lily, przygładzając nerwowo poły jej bardzo zwiewnej, choć niezbyt ozdobnej sukni koloru wiosennej zieleni.
Po przejściu opustoszałego Hogwartu, stanęłyśmy u szczytu marmurowych schodów, prowadzących do Sali Wejściowej. Na dole kręciło się kilkanaście par i samotników w kolorowych strojach, a także podekscytowane duchy, krążące między siódmoklasistami. Drzwi do Wielkiej Sali pozostały zamknięte. Panowało podniecenie.
Ja, Lily i Alicja, ramię w ramię ruszyłyśmy po schodach w dół. Alicja i Lily wymieniały podekscytowane spojrzenia. Lily była mocno zarumieniona. Moja twarz pozostała obojętna.
U stóp schodów ulokowali się już wszyscy Huncwoci. Każdy z nich miał na sobie długą, czarną pelerynę, pod spodem krył takie same spodnie i kamizelkę, oraz jakąś elegancką koszulę. Remus wyróżniał się od nich swoją nietypową, wiekową szatą w kolorze ciemnobrunatnym.
Chłopcy podnieśli ku nam wyczekujące twarze. James był także zarumieniony, a oczy mu się świeciły z podniecenia. Peter patrzył na nas z uprzejmym zainteresowaniem i miłym uśmiechem. Black obserwował mnie, uśmiechając się tylko oczami i mrużąc je swym sposobem od dołu. Remus też patrzył wyłącznie na mnie, był bardzo zdziwiony.
Dobrnęłyśmy na sam dół i stanęłyśmy przed Huncwotami. Spuściłam speszony wzrok na balerinki, przyglądając się ich czubkom. Nie chciałam patrzeć na tryumfującego Blacka.
-Lily, ale ładnie wyglądasz!- James zamyślił się- Przypominasz mi kogoś… Coś z lasem…
Lily zaśmiała się radośnie i wymieniła z uradowaną Alicją spojrzenia. Jaka ona szczęśliwa…
-Chodziło ci o Hagrida?- parsknął Black.
James spopielił go wzrokiem, że tak sprofanował jego komplement.
-Meggie, skąd ty masz suknię?- zapytał Remus z niekłamanym zdumieniem.
-Eyyy…- wydukałam cicho.
-Pożyczyłem jej Remusie, spoko!- wyszczerzył się Rogacz.
-Od mojej mamy.- oświadczył parsknięciem Black, wyręczając mnie. Nagle bardzo zabolał mnie fakt posiadania na karku sukienki, którą przysłał mi ktoś z jego rodziny. I to za jego rozkazem. Poczułam się, jak jakiś biedak. Miałam wrażenie, że jestem mu coś winna.
-O, Jo!- ucieszył się Remus i spiekł raka- Wiem, że wyglądam jak ósme dziecko stróża…
Joanne uśmiechnęła się wyrozumiale swymi wąskimi wargami i zarzuciła ognistymi puklami do tyłu. Mierzyłam ją zazdrosnym, nieufnym spojrzeniem.
-SONORUS!- od drzwi Wielkiej Sali dało się słyszeć magicznie nagłośniony głos McGonagall- Siódmoklasiści! Ustawcie się parami w kolejce do wejścia! Pierwszy idzie prefekt naczelny, za nim ustawiają się narzeczeni i pary sobie przyobiecane! A potem cała reszta! Ruszać się!
Poczułam ukłucie w splocie słonecznym i odważyłam się wreszcie popatrzeć zbuntowanym wzrokiem na Blacka. Wlepiał we mnie chłodne, arystokratyczne spojrzenie pana i władcy, ale kącik ust podwinął do góry. Wydawał się być zadowolony z siebie.
Remus i Joanne ustawili się pod samymi drzwiami. Remus, jako prefekt naczelny, był nieco chyba skrępowany pełnioną funkcją i zbladł jeszcze bardziej, niż zwykle.
-Madame?- Black znów zmrużył oczy od dołu i wykonał przede mną aktorski ukłon, po czym wyciągnął ku mnie dłoń. Niechętnie położyłam rękę na jego delikatnie, a on ukłonił się przed nią, jak wskazywały zasady, wpojone mu w domu. Peter i James parsknęli w rękawy.
Black poprowadził mnie tanecznym krokiem ku drzwiom, delikatnie ujmując moją dłoń. Mimo ochoty zwymiotowania do pierwszej z brzegu zbroi, ryczałam ze śmiechu we wnętrzu. Bo Black grał doskonale, a jego mina bardzo chytrego kozaka była bezcenna. Miałam wrażenie, że nie zdaje sobie sprawy z tego, że gra. Wszystko robił tak naturalnie, jakby zachowywał się tak non stop. Chyba cyniczność i sarkazm wlazły mu już w krew na stałe.
Starając się ignorować nieprzychylne spojrzenia rówieśniczek, ustawiłam się z Blackiem za drugą parą narzeczonych w ogonku. Miałam ochotę puścić dłoń Blacka, bo moja spociła się już nieco. Ale niestety, Black kurczowo trzymał. Pewnie się obawiał, że w akcie desperacji zwieję, czy coś…
-Puść moją dłoń.- mruknęłam do niego.
-A czemu?- uniósł brwi podejrzliwie.
-Bo mi się spociła.- oświadczyłam wyniośle.
-Nie puszczę, kotek.- brzmiała przekorna odpowiedź- I co?
-Tak myślałam. Obrożę mi może jeszcze nałóż, będzie wygodniej…
Westchnęłam i obróciłam głowę na resztę Huncwotów z tyłu. Lecz James z Lily i Alicja z Peterem musieli sobie znaleźć miejsce na końcu, gdzie szła cała reszta, bo ich nie dostrzegłam.
Czułam się strasznie nieswojo, stojąc za rękę z Blackiem w rozgardiaszu, a jednocześnie w ciszy. Ciszy między nami.
Zorientowałam się nagle, że para Ślizgonów przed nami to nie kto inny, jak tych dwoje, którym wspólną przyszłość wywróżyła Trelawney na tamtej pamiętnej lekcji w walentynki. Wtedy nie wydawali się być sobą wielce zainteresowani…
Zanim to do mnie dotarło, drzwi Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem. Ruszyliśmy do środka.
Wielka Sala wyglądała przecudnie. Została gruntownie wysprzątana, wszędzie wisiały białe draperie, świece, krążące pod stropem, umieszczono w szklanych kloszach koloru jasnoniebieskiego, przez co rzucały zimny, lodowy blask na białe draperie i biały dywan, przytaszczony skądś przez Filcha.
Znikły stoły, pojawiając się przy ścianach, za to na podwyższeniu pojawili się muzycy, obok których stanął Dumbledore, uśmiechając się ze wzruszeniem.
Black prowadził mnie ku niemu z gracją w ruchach, unosząc wysoko głowę i omiatając okolicę raczej znudzonym wzrokiem. Ja wzrok wbiłam w wysokie, gotyckie okna za dyrektorem, czując na sobie zazdrosne spojrzenia za moimi plecami. Gdyby one wszystkie wiedziały, o co proszą…
Zauważyłam Severusa w nielicznym tłumie samotnych siódmoklasistów, którzy nie wkraczali z parami w ogonku, tylko od razu zostali umiejscowieni niedaleko podestu dla nauczycieli.
-O, Smarkerus!- zagadnął Black ze zdziwieniem- UMYŁ WŁOSY!
-Genialny jesteś…
-Albo wpadł przez przypadek pod prysznic. Zdarzyło mu się. Biedaczek. Ciekawe, jak przeżył szok po spotkaniu z wodą… Może tak mu odwinęło, że tu przylazł nieświadomie…
Wymieniłam z Blackiem zadziorne spojrzenia.
Stanęliśmy wreszcie pod podestem z Dumbledorem.
-Moi drodzy uczniowie!- rozpostarł ramiona z uciechą- Nie mogę uwierzyć, że to siedem lat minęło tak szybko. Za mniej, niż pół roku, macie owutemy. Musicie być z siebie dumni, że tak daleko zaszliście! Przede wszystkim ja jestem z was dumny. Zasłużyliście na dzisiejszą zabawę, bardzo!
Rozległy się gromkie brawa, a Dumbledore obdarzył wszystkich wesołym uśmiechem. Zauważyłam, podejrzliwie mrużąc oczy, że tylko usta mu się śmiały…
-Będzie mi was bardzo brakować, już wkrótce.- nieco spoważniał- Bardzo żeście mi zapadli w pamięć. Co poniektórzy szczególnie postarali się, by szkoła ich nie zapomniała…
Tu popatrzył wymownie na każdego z Huncwotów, którzy jednomyślnie zaczęli wiwatować na swą cześć w różnych częściach Wielkiej Sali.
-No, to nie zanudzam! To wasz wieczór!- uśmiechnął się znów, tym razem szczerze, po czym kiwnął na zespół kameralny zachęcająco- Bawcie się dobrze!
Wesoły, skoczny, nie pozbawiony gracji walczyk popłynął przez całą salę. Wkrótce nauczyciele i aurorzy stłoczyli się i wmieszali w uczniów, tańcząc ze sobą. Niedaleko nas Slughorn usiłował ubłagać panią Redhill w oszałamiającej sukni, by zatańczyła z nim.
Black parsknął na ten widok pogardliwie, po czym okręcił mnie delikatnie ku sobie. O nie, zaczyna się…
Gardło ścisnęło mi się boleśnie w proteście, gdy chłopak przysunął się bliżej, kładąc dłoń nisko na moich plecach, a drugą chwytając moją rękę. Ja za to oparłam drugą dłoń o jego ramię.
Zaczęliśmy kręcić się żwawo po białym dywanie, jak wiele par. Wychodziłam z siebie ze zdenerwowania, bowiem twarz Blacka była zdecydowanie za blisko, tylko kilka cali od mojej. Odchyliłam się nieco w pasie do tyłu, odważając się wlepić w jego oczy wyzywający wzrok. Black doskonale się z tego ubawił i dalej kręcił ze mną naokoło, uśmiechając się zadziornie.
Wkoło wirowali inni, poza kilkoma samotnymi wyjątkami, w tym Severusem. Obserwował mnie zmartwionym wzrokiem, po czym przeniósł spojrzenie na kogoś innego.
-I z czego się tak cieszysz, Black!- burknęłam, patrząc na niego spode łba, co nie było trudne, biorąc pod uwagę, że był wyższy prawie o głowę. Uśmiechnął się znów.
-Jesteś zielona, wiesz?
-Życie…
Parsknął mi prosto w twarz. Posłałam mu jeszcze bardziej wrogie spojrzenie, którym się nie przejął ani trochę. W jego oczach było takie ubawienie, jakiego dawno u niego nie widziałam. Otarłam ostentacyjnie jego ślinę z mojego czoła i nosa, wprawiając go w jeszcze lepszy humor.
Znad jego barku dostrzegłam Jamesa i Lily. James zachowywał się zupełnie inaczej, niż na balu w piątej klasie. Teraz tańczył z gracją, bez wygłupów i rozmawiał z Lily w najlepsze.
Peter z Alicją tańczyli niedaleko. Chłopak nie posiadał takiej elegancji w ruchach, jak James czy Black, ale nie było tak źle. Pomijając fakt że był niższy od Alicji o głowę. Remusa i Joanne nie widziałam.
Walczyk się skończył i wszyscy przystanęli. Rozległ się szum rozmów i śmiechy, po czym zespół rozpoczął następnego walca, tym razem w minorowej tonacji.
Mój partner ukłonił się przede mną, robiąc chytrą minkę. Ujął moją dłoń.
-Zechciej zaszczycić mnie jeszcze jednym powabnym tańcem, milady!
-Dobra, niech ci będzie…- mruknęłam pod nosem, paląc cegłę na widok miny Slughorna, którego wąsy zatrzepotały. Walcował niedaleko z profesor McGonagall. Black ponownie przysunął mnie do siebie.
-No no, panno Lupin!- rzekł basowy głos Ślimaka- Trafił ci się bardzo grzeczny kawaler, ho ho!
-Bardzo grzeczny, rzeczywiście…- sarknęłam w kierunku uśmiechniętego zadziornie Blacka.
-A co, nie jestem grzeczny?- ułożył podbródek w podkówkę- Jeszcze nigdy nie starałem się być tak sztywny, jakbym kij połknął, słonko.
Uśmiechnęłam się ironicznie. Wbiłam wyzywający wzrok w jego zmrużone oczy i tak tańczyliśmy, aż smutny walc dobiegł końca.
Impreza zaczęła robić się dla mnie męcząca. Wszyscy znajomi wcale nie zaprzątali sobie mną głowy-Lily i James, Remus, a nawet Severus, zajęty poufną rozmową z kolegami ze Slytherinu, tymi samotnymi, więc skazana zostałam na Blacka.
-Podoba ci się sukienka od mojej matki?- zagadnął po kilkudziesięciu minutach, gdy poprowadził mnie do stołu, na którym stały małe fontanny ponczu i półmiski z najwyborniejszymi ciastkami Hogwartu, a także dzbany dyniowego soku.
Zerknęłam na niego niechętnie.
-Może być…- burknęłam do pucharu z ponczem, który mi wręczył. Black parsknął.
-Możesz mówić prawdę. Nie obrażę się, naprawdę!
Popatrzyłam na niego uważnie, nie kryjąc niechęci.
-No dobra. Tak, podoba mi się.- oświadczyłam buntowniczo.
-Przynajmniej raz moja ukochana mamusia na coś się przydała…- podwinął kącik ust do góry, po czym stuknął złotym pucharem o mój i orzekł z szelmowskim błyskiem- Za nasze zaręczyny!
Zacisnęłam usta, ale powstrzymałam się od ciętej riposty. Zamiast tego rzekłam chłodno:
-Szanuj matkę, Black. Masz tylko jedną.
-Na całe szczęście!- zaśmiał się w psi sposób- I tak o jedną za dużo! Czuję się obdarzony przez naturę w tej sferze w nadmiarze…
Spuściłam beznamiętny wzrok na jego wyczyszczone, lśniące buty. Zaległa przykra cisza.
-Przepraszam.- usłyszałam jego poważny szept- Zapomniałem, Mary Ann…
Złapał mnie nieśmiało za ramiona, by dodać otuchy i potarł kciukami skórę.
Przeniosłam melancholijny wzrok na Dumbledore’a za Blackiem. Tańczył bardzo skoczny kawałek z profesor Sprout, biorąc się pod boki i śmiejąc w głos. Musiałam mimowolnie parsknąć, gdy to zobaczyłam. Wtem podbiegł do niego jakiś auror, którego nie widziałam do tej pory wśród bawiących się czarodziejów i czarownic. Wyszeptał coś do ucha Dumbledore’a. uśmiech spełzł dyrektorowi z twarzy i popatrzył na niego, zaniepokojony. „Jesteś pewien?” odczytałam z jego warg. Auror pokiwał, śmiertelnie poważny. Dumbledore i on pobiegli gdzieś i zniknęli w tłumie.
Od strony muzyków dobiegł do moich uszu kolejny utwór. Melancholijne, smutne i powolne nuty akordeonowej melodii docierały do mnie i szeptały coś o przemijaniu i stracie. Wciąż wlepiając bezwiednie wzrok w miejsce, gdzie Dumbledore zniknął, mimowolnie przybrałam smutny, tęskny wyraz twarzy, ignorując Syriusza.
-Chodź… Mary Ann?
Ocknęłam się i popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Przez chwilę wydało mi się, że coś nie gra. Za dużo tu radości, muzyki, za dużo śmiechu i kolorów, beztroski…
-Zatańczysz ze mną?- zapytał, tym razem nie grając, po czym wysunął ku mnie dłoń. Bez zastanowienia podałam mu swoją, wciąż rozmyślając nad tym, co mogło tak zaniepokoić dyrektora. Ciekawe, co usłyszał…
Black odszedł od stołów, prowadząc mnie ze sobą. Melancholijny akordeon rozbrzmiewał w całej Wielkiej Sali aż po sam strop, na którym toczyły się czarne chmury nocnego nieba. Syriusz przysunął mnie tym razem bardzo blisko, prawie oparłam brodę o jego bark. Poczułam się nagle bezpiecznie, nie wiedzieć, czemu. Przede wszystkim, jego świdrujące oczy nie przenikały mnie, a w dodatku czułam dziwne ciepło, bijące od niego.
Wolno okręcaliśmy się wokół własnej osi, a ja patrzyłam czujnie na wszystkich znad ramienia Blacka. Tacy niewinni, niczego się nie spodziewający… A gdzie poszedł Dumbledore? Może to miało związek z Voldemortem? Intuicja podpowiadała mi, że tylko coś tak ważnego wywołałby u niego taki wyraz twarzy. Co się dzieje?…
Komentarze:
alieenka Sobota, 28 Sierpnia, 2010, 17:30
AAA AAA AAAAA (sorry, ale nie jestem w stanie skomentować tej notki a w każdym razie nie w języku normalnych ludzi)
Natalie Junes Sobota, 28 Sierpnia, 2010, 17:40
Droga Doo!
Składam hołd twemu talentowi pisarskiemu oraz twej niezwykłej wyobraźni. W twoich wpisach doskonale potrafisz oddać nastrój Mary Ann, jej świat, przeżycia...
Muszę też wyznać, iż czytam twój pamiętnik od samego początku i zawsze miał u mnie pochlebną opinię. To dlatego zaglądam jeszcze na tę stronę.
Mam nadzieję, że następna pojawi się niedługo.
I pamiętaj o jednym. Nawet jeśli nie dodaję komentarzy to i tak zawsze czytam twe wpisy jako pierwsza.
Szczurek Sobota, 28 Sierpnia, 2010, 19:54
Na początku to zdziwiłam się, że McGonagall nie słyszała tej rozmowy na transmutacji A Syriusz jest naprawdę podły!!! To tyle, bo nie wiem co mam jeszcze napisać, to znaczy napisałabym, ale mi się nie chce.
Daria Sobota, 28 Sierpnia, 2010, 21:36
WOW...
Śmierciożercy wdzierają się do zamku? Trochę szkoda, że im bal przerwali, bo myślałam, że może Meg się jakoś dogada z Syriuszem jak tak tańczyli.
Czekam na następną...
U Liz dodam coś jutro albo w poniedziałek
Scarlett Wtorek, 31 Sierpnia, 2010, 14:29
niesamowite!
Kat(i)e Środa, 01 Września, 2010, 15:56
"ale nie przyjął tak długiego wpisu" czemu to się nie wydaje dziwne?Notka świetna,dobrze że następna już niedługo.
Syrcia Czwartek, 02 Września, 2010, 22:48
Mmm... Przepraszam, że dopiero dziś.
Nie mogę zebrać myśli, w ogóle jakaś rozbita jestem...
Notka długa i bardzo, bardzo dobra. Wybitna. Wspaniała (...) etc...
Śmieciożercy... Ech, znowu... : P
A ja wcale nie uważam, że Syriusz jest podły. Próbuje ją przecież chronić!...
Aithne Piątek, 03 Września, 2010, 23:31
Dziwna ta notka. Nie, nie notka, klimat. Taki... Mroczno zaczyna się robić. No i Mary Ann nie będąca w stanie kierować swoim życiem, pogodzona ze swoją bezsilnością. Dla mnie z tej notki mrok i ponura rezygnacja przemijają tak silnie, że aż zimno mi się robi. Brrrrrrr.
A z drugiej strony, w końcu i tak przeżyje Syriusza o kilkaset lat (co najmniej ;)), więc co tam - te parędziesiąt lat w tę czy we wtę...