Za tydzień dodam coś nowego. A, i nie zapomniałam o tajemniczym chłopcu z lustra, nie nie! To, że wątek się urwał chwilowo... Rozwiążę go za paręnaście wpisów! Tak na przyszłość piszę, żeby nie było niedomówień.
-Witam panią Black uniżenie…
-James, jeszcze głośniej, weź megafon…
Staliśmy właśnie całą grupą siódmoklasistów przed Wielką Salą. Za drzwiami rozlegały się podejrzane szurania.
James wyprostował się z ukłonu i ryknął na całe gardło:
-WITAM PANIĄ BLACK UNIŻENIE!!!
Kilkoro uczniów Hufflepuffu obróciło się ku niemu ze zbulwersowaniem.
-Cicho, James!- skarciła go Lily, stojąca z nami. Posłał jej przepraszające spojrzenie.
Wciągnęłam haust powietrza, czując perfumy Blacka w nozdrzach. Ten zapach, chociaż taki cudowny, kojarzył mi się od kilku lat wyłącznie z nim, a co za tym idzie-z kłótniami i niezgodą.
-Nie denerwuj się!- wyszczerzył się do mnie Remus, widząc to nerwowe wciągnięcie tlenu- Teleportacja nie jest zła.
-Ale może cię rozszczepić!- zarechotał Peter, sięgając do kieszeni po czekoladową żabę.
-To chyba raczej plus, nie?- wyszczerzył się James- Wreszcie postawiłbym nogę na różnych kontynentach, zawsze o tym marzyłem…
-Poza tym, to niezła zlewa!- parsknął Black, stojący obok- Wyobraziłem sobie Remusa z kwaśną miną, włażącego do dormitorium bez obu ramion i kierującego swe kroki do toalety w celu próby załatwienia najprostszej potrzeby fizjologicznej, hehe.
Wszyscy Huncwoci ryknęli głośnym śmiechem. Nawet Lily i Joanne się roześmiały. Zachichotałam na widok miny Remusa. Spalił cegłę i zaczął wymachiwać rękoma na wszystkie strony, wołając zapalczywie:
-Co ci strzeliło na dekiel, łomie?! Zawsze musisz mnie poniżać?! Oczywiście, powiedz całemu światu o tym mięczaku Remusie Lupinie! Możesz rozgłosić, że boję się ciemności jak cholera! Że śpię z misiem i w pierwszej klasie zeszczałem się do łóżka! Upokarzaj mnie, proszę cię bardzo! Już się nie mogę doczekać, aż cała szkoła będzie mówić o tym, że capię jak obora, że jestem do niczego i NIE MAM RĄK I OWŁOSIENIA NA TORSIE!!!
Zamarł, dysząc ciężko. Huncwotom mowę odjęło. Wreszcie odezwał się Black z troską w głosie:
-Eee. To był żart. Remusie, powiedz mi coś… Masz jakieś problemy w domu?
-Wchodźcie, siódmoklasiści!
McGonagall stanęła w drzwiach i posłała uważne, taksujące spojrzenie Remusowi.
-Lupin, ciszej. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że nie jesteś owłosiony na torsie, chłopcze…
Remus tym razem zrobił się czerwony, jak włosy Joanne, a Huncwotów zgięło w pół ze śmiechu.
Kiedy masa uczniaków wlała się do Wielkiej Sali, usłyszałam szept Blacka:
-Nie przejmuj się, Luniaku. Widocznie McGonagall ci zazdrości, że nie jesteś owłosiony na torsie. Może ona nie ma tego luksusu…
W Wielkiej Sali brakowało stołów. Na nauczycielskim podeście zgromadzili się opiekunowie domów i jakaś nieznana mi czarownica z Ministerstwa.
-Witajcie, uczniowie.- zabrała głos, ale nikt jej nie słuchał. Panował jazgot.
-CISZEJ!- zagrzmiał Slughorn.
-Ekhym… Dobrze więc. Oto wasz kurs teleportacji. Nazywam się Zelda Goshawk i postaram się nauczyć was tej niezbędnej w naszym świecie sztuki, jaką jest teleportacja. Oczywiście, musicie mi to ułatwić i nie nadawać jeden przez drugiego.- dodała na koniec miażdżącym tonem.
-A może drugi przez jednego?- zapytał teatralnym, niewinnym szeptem James. Parę osób naokoło niego parsknęło.
-POTTER!- fuknęła McGonagall.
-Dooobrzeeee.- odparł znudzonym, rutynowym tonem Rogaś.
-Tak więc zaczynamy. Ustawcie się wszyscy tak, byście mieli nieco miejsca przed sobą…
Zaczęliśmy się kotwasić po całej Sali. Huncwoci uparli się, by stać obok siebie. Ja w rezultacie wylądowałam między Syriuszem i Lily.
Przed nami pojawiły się obręcze.
-Skupcie się na ich wnętrzu. Musicie WIDZIEĆ swój cel. Spróbujcie!
Zaległa względna cisza, gdy wszyscy skupili się na swojej obręczy. Usłyszałam obok Blacka:
-Czuję się jak idiota, wlepiając wzrok w jakieś kółko…
-Łatwo ci mówić, ty już się teleportowałeś z tego samochodu policyjnego…- odburknęłam. Przypomniało mi się, że Jamesowi i Blackowi już w te wakacje się udało. Ciekawe, jak to zrobili, tak bardzo się spiesząc i czując na karkach śmierć?
-Teraz skupcie całą swą wolę na tym, by się tam przenieść. Prawie POCZUJCIE, że tam stoicie!
Uwierzcie w to, uczniowie, to niezbędne. Kiedy już to zrobicie, obróćcie się w miejscu, rozważając znalezienie się w tym kole, WIDZĄC się oczami wyobraźni i woli w jego środku.
Siódmoklasiści zaczęli obracać się w miejscu, ale nikomu nie udało się teleportować.
-Nie mogę uwierzyć, Łapo!- jęknął James- Nie potrafię znów się teleportować!
-Ja też nie!- zgrzytnął- Może trzeba na nas napuścić śmierciożercę dla motywacji… Spróbuj, Jim.
Chwilę potem rozległ się suchy trzask a potem zdumiony ryk przerażenia:
-AAARGHHH!!! NIE WIERZĘ, ŻE TO SIĘ DZIEJE!!!
Wszyscy obrócili się w stronę Huncwotów, od których on dobiegł. Rozdziawiłam buzię.
W obręczy Jamesa leżała… jego głowa, przerażona do ostatnich granic. Tułów, niczego nie świadomy, spoczywał sobie bezwładnie na ziemi tam, gdzie głowa go zostawiła.
-NIE, TO SIĘ NIE DZIEJE NAPRAWDĘ!- jęknęła głowa Jamesa piskliwie- PRZESTAŃCIE RŻEĆ, ĆWOKI! POMOCY!!!
Bo Huncwoci leżeli obok tułowia Rogacza, ze śmiechu dosłownie popuszczając w galoty. Cała sala zadrżała od ryku wszystkich zgromadzonych. Nie śmiała się tylko urzędniczka i McGonagall, choć ta ostatnia zakrywała twarz, by to zamaskować.
-Jak zwykle, sam sobie muszę radzić!- zaskrzeczała z wyrzutem głowa Jamesa- EJ! TY!
Tułów usiadł na ziemi i zamarł. Wyglądał tak tępo, że nie wyrobiłam i osunęłam się na klęczki.
-Tak tak, do ciebie mówię, cwaniaczku bez głowy! Chodź no tu!
Tułów począł się gorliwie obmacywać. Zniecierpliwiona głowa Jamesa zaczęła prawie podskakiwać na podłodze z wściekłości.
-NIE NO! CHODŹ NO TU, NIEDOROZWOJU JEDEN! GŁUCHY JESTEŚ, GNOJU?!
-Jim, odnoszę wrażenie, że twój tułów cię nie słyszy…- powiedział, udając zdziwienie Remus.
Black tarzał się obok mnie ze śmiechu, a Peter, skulony, piszczał bardzo wysoko, krztusząc się:
-Nieee!… Popuszczam!… Ratunku!…
Nauczycielom udało się sklecić Jamesa razem do kupy po kilku minutach śmiechu.
-To był skutek rozszczepienia, uczniowie!- objaśniła pani Goshawk znudzonym tonem- Zdarza się. Kontynuujmy.
Poza tym dość zjawiskowym wyczynem Jamesa i kilkoma razami, gdy oboje z Łapą teleportowali się prawidłowo, nie wydarzyło się nic godnego uwagi przez całą lekcję. Pod koniec urzędniczka pożegnała nas i rozeszliśmy się po całym Hogwarcie.
-Cóż!- James odzyskał swój wyborny humor, gdy wychodziliśmy całą siódemką z Wielkiej Sali- Przynajmniej mogłem się przyjrzeć mojemu doskonałemu ciału z perspektywy osób trzecich! Te spodnie mi chyba nie pasują, nie Łapo? Za ciemne.
-Uwielbiam twoje egzystencjalne problemy!- parsknął Black, idący obok mnie- Ciebie rozszczepiło, zatraciłeś poczucie jedności, wartości i osobowości, a ty zastanawiasz się nad kolorem spodni!
-Czuję się niezrozumiany przez społeczeństwo… Ale przynajmniej przekonałem się, że z tym golfem mi do twarzy!- wyszczerzył zębiska.
-Taak. Pod warunkiem że tej twarzy nie masz!- zarechotał Remus.
Huncwoci, Lily i Joanne skwitowali jego wypowiedź wybuchem śmiechu.
-Jesteście okrutni dla mnie… Nie cieszycie się, że mnie zlepili…
-Cieszymy się i to bardzo, stary!- uśmiechnął się ciepło Black.
-Och, Syriuszu! Ty mnie nie opuścisz, kocham cię! Wiedziałem, że…- James splótł ręce razem.
-Cieszymy się, bo wystarczy nam James w jednym kawałku. Dwa fragmenty to astronomiczna suma dla tego świata, jeden James to w zupełności za dużo. Świat ocalał.
Huncwoci popatrzyli na Jamesa z rozbawieniem. Ten klepnął się w udo.
-Łohoho! Bardzo mnie to bawi, że się tak ze mnie naigrawasz! Ale puszczę to mimo uszu, panie, bo mam doskonały humor. Zlepili nas razem i znów stanowimy jedno.
-Was?- uśmiechnął się z politowaniem Peter- Nie wiedziałem, że masz schizofrenię!
-Co ty pitulisz, Glizduś?!- oburzył się James- Nie mam schizofrenii!
Po chwili mruknął cicho, zaniepokojonym tonem:
-Masz schizofrenię?
-Nie mam, a ty?- odparł sam sobie, przystając.
-No właśnie! Co on gada?- zbulwersował się.
-Nie wiem, ale dziwny jest jakiś…
-Ciszej, bo jeszcze usłyszy!
-Może trzeba mu powiedzieć, że się leczy?
-No bo jest nienormalny! Dobra. Ale ty mu powiedz.
-Dlaczego ja?
-No a dlaczego ja?
-Bo to JA a nie TY zawsze mówię takie rzeczy! Kolej na ciebie!
-Nie! To JA zawsze gadam!
-Chyba się nie słyszysz!
-Owszem, słyszę się, dziecko!
-No dobra, głupszym się ustępuje… Peter!- ostatnie wymówił do Glizdogona- Masz coś chyba z głową, słonko! I nie mamy schizofrenii!
***
-Lil?
-Hmm?…
Zmarszczyłam brwi flegmatycznie, zakładając ręce za głowę i wpatrzyłam się w baldachim.
-Co jest między tobą a Jamesem?- szepnęłam nieśmiało.
Odpowiedziało mi milczenie. Odwróciłam głowę w prawo, patrząc na gwiaździstą, styczniową noc za strzelistym, malutkim oknem. Lily myślała. Tego się spodziewałam.
-Nic.
-Zupełnie?
-Ech…
-No więc?
-Cóż… Lubię Jamesa. Jest zabawny, szczery i ciepły. I…- zająknęła się- Hmm…
-A czy no wiesz… Jakieś głębsze uczucia?
Cisza. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. Nigdy bym nie przypuszczała, że dożyję chwili, kiedy Lily i James staną przed perspektywą bycia razem.
-Czemu pytasz?- odparła ruda.
-Bo… Wybacz. Tak z ciekawości.- westchnęłam- Zazdroszczę wam.
Wyciągnęłam przed siebie rękę z pierścionkiem zaręczynowym Blacka. Był to najpiękniejszy klejnot, jaki w życiu widziałam. Z białego złota, kryształ na środku miał szlif o kształcie róży. Kamień mienił się na niebiesko, fioletowo, zielono i czarno. Nie mogłam wyjść z podziwu.
-Zazdrościsz. Czego?
-Bo… Nieważne. Po prostu, nie znam uczucia, że ktoś, kto zaczyna mi się podobać to odwzajemnia. Nie potrafię sobie go wyobrazić. To musi być piękne.
-Co ty opowiadasz, Meg! Przecież miałaś swoje uczucie do Rabastana.
-Sytuacja była inna, Lily. On mnie poprosił, a ja zakochałam się w nim później. Nigdy nie wpadłoby mi wcześniej do głowy, że z nim będę. Nie mieliśmy momentu zakochania bez bycia razem. A teraz już za późno na uczucie do kogokolwiek.
Wyciągnęłam przed siebie drugą dłoń. Na jej kciuku znajdował się pierścionek od Rabastana. Chociaż piękny, dziwnie wyblakł przy moim pierścieniu zaręczynowym. Czarny półksiężyc świecił granatowym blaskiem słabiej, niż kolorowa róża. Nosiłam go jedynie, by pamiętać.
-To… Rabastan pisze z tobą? Wciąż?
-Tak, oczywiście. My jesteśmy razem, nieważne, jak to zabrzmi...
Lily zamilkła, wpatrując się we mnie z troską. Udałam, że tego nie widzę i wciąż patrzyłam na pierścionki. Symbole walki o uczucie.
-To dziwne, prawda? Całą szkołę nic, a potem siódma klasa i nagle ŁUP! wszyscy ze sobą są i w ogóle… Zastanawiało cię to kiedyś?- zagadnęła.
-Owszem. Pewnie dlatego, że po szkole zakłada się rodzinę, szczególnie wcześnie w społeczeństwie czarodziejów, nie? To chyba najlepszy moment.
-Do tej pory bym nie przypuściła, że James…- mruknęła, jakby nie usłyszała mojej riposty- Albo Joanne i Remus… Nie wiem, jak ty, ale nie pasują mi do siebie.
-Czemu? Jak są szczęśliwi… Nie wszystkim skapnęło z nieba takie szczęście w postaci ukochanego.- burknęłam gorzko.
-Tak, ale czy na pewno? Przecież Joanne jest jakby no…
Skrzywiłam się mimowolnie. To, czego nie znosiłam u moich rówieśniczek, właśnie się pojawiło-obgadywanie i ocenianie innych. Lily wcale nie chciała przez to zranić Jo, wiedziałam o tym. To było tak naturalne, że nie zauważała, kiedy zaczynała obgadywać innych.
-… ulepiona z innej gliny. Syriusz mi mówił, jak starał się ją zaprosić na bal w piątej klasie. Musiał stawać na głowie, by się zgodziła. Czy taka osoba jest odpowiednia dla wrażliwego Remusa, według ciebie? Czy nie ma szansy, że go nie zrani?
-Może i masz rację… Ale nie wygląda na taką. Wydaje się być szczęśliwa.
-Do czasu… Nie zapominaj, Meggie, że ona nic nie wie o przypadłości Remusa…
Zerknęłam na Lily uważnie.
-Nie powiedział jej?
-Nie powiedział.- pokiwała wymownie głową.
Nie spodobało mi się to, czego się dowiedziałam.
-Dowiem się kiedyś, dlaczego wy dwaj NIGDY nie czytacie w dormitorium podręczników?!
Huk piskliwego głosu pani Redhill na środowym bloku obrony wyrwał mnie z zamyślenia i oderwałam tępy wzrok od zaśnieżonych błoni. Remus obok mnie zachichotał.
-Czytaaamy, pani profesor!- wyszczerzył się James.
-Bezustannie!- dodał gorliwie Black.
-Cały czas wolny poświęcamy na czytanie podręcznika!
-Nie odrywamy od niego wzroku, to taki kuszący obiekt!
-Czytam wszędzie! Gdy jem…
-… i gdy śpię…- wpadł mu w słowo Black.
-… grając w szachy…
-… i biorąc prysznic!
-Och, uciszcie się, bachory!- zatkała sobie ostentacyjnie uszy.
-Jakie bachory?! Jesteśmy już starzy! Mamy po siedemnaście lat!- oburzył się James.
-Ja mam osiemnaście…- mruknął Black.
-Dobrze więc! Uciszcie się, stare dziadki! Dobrze tak?!- wrzasnęła, czerwieniejąc.
James zgarbił się i roztrzęsionym głosem wychrypiał:
-Syriuszu Black III, podaj mi tę zacną księgę, synu. Dostałem nagłego ataku reumatyzmu, coś mi chrzęści i stuka w kręgosłupie. Boże uchowaj cię od choroby!
-Przykro mi, Jamesie Potterze.- zacharczał Black- Jestem tak stetryczały, że nie dowidzę. Gdzie ta księga? Może pod moją sztuczną szczęką, zostawiłem ją gdzieś tu. Tylko jej nie podepcz… Powinna spoczywać w moim słoiczku. Jego też potrzebuję, zaraz przyjdzie godzina wypróżniania…
James nie wyrobił i zaryczał wniebogłosy z tego wypróżniania.
-Trzymasz szczękę w słoiczku do wypróżniania?! Powodzenia, kozaku!
-Matołki! Jakbyście nie widzieli, wciąż tu stoję i czekam na odpowiedź!- Redhill zaplotła ręce na piersi, przyglądając im się uważnie- Nic nie robicie. Nie czytacie w domu i w dodatku na lekcji absorbujecie swoimi osobami mnie i resztę klasy. Black! Co tam pisałeś mu na dłoni?!
Podeszła i pochyliła się nad ręką Jamesa, zapisaną czarnym tuszem. Analogicznie wyglądała dłoń Blacka. Widać powypisywali sobie wzajemne jakieś słowa.
-Proszę bardzo! Pięknie!- zawołała z ironią pani Redhill- „Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol. Głupol.”. Black, pokaż rękę…
Złapała kościstą dłonią śniady nadgarstek mojego narzeczonego.
-„Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota. Idiota.”.
-Wygrałem.- wyszczerzył się James mściwie- Ty jesteś większym idiotą, niż ja głupolem!
Black wytknął mu język. Stało się coś, czego nikt się nie spodziewał: Redhill złapała jego język gołymi rękoma i pociągnęła ku sobie.
-LEYĄĄ!!!- wyrzęził w szoku Black- LEEEE!!!
-No to masz, kotku!- wycedziła w uciesze, po czym puściła i odeszła do katedry.
Black tkwił wciąż w ciężkim szoku, po czym wydukał:
-Pani mnie przeraża.
-Miło mi to słyszeć, Syriuszu.- uśmiechnęła się filuternie- A teraz bądź łaskaw podnieść pana Pottera z podłogi, bo wpadł pod ławkę i dusi się ze śmiechu. Zabierzcie się do czytania, wszyscy! Rozdział sześćdziesiąt dwa! Po lekcji porozmawiamy, Black. Sam na sam, koteczku.
Oczy jej się zwęziły. Syriusz przełknął głośno ślinę. Prychnęłam, czując irracjonalną złość i postarałam się skupić na tekście o patronusie. Wykwitły na moich policzkach plamy czerwieni.
Rozległ się dzwonek po kilku minutach. Wszyscy siódmoklasiści, siedzący na obronie rzucili się ku drzwiom. Niektórzy, w tym ja i wszyscy mi znajomi ludzie, mieli już wolne.
Lily i Alicja, szczebiocząc wesoło, oddaliły się z innymi po schodach w kierunku Wielkiej Sali, by zjeść lunch. Remus i James, szturchając się przyjacielsko, ruszyli za dziewczynami. W końcu na korytarzu zostałam sama, przyciskając księgę o obronie do piersi. Obróciłam się z jakimś strachem ku drzwiom do klasy obrony przed czarną magią. W środku siedziała jedynie Redhill, rozmawiająca w cztery oczy z Blackiem…
Zmarszczyłam gniewnie brwi. Coś nie pozwalało mi się oddalić, ignorować fakt, że mój narzeczony siedzi sam z tą piękną kobietą. Nie jest istotne, że Black jest chyba ostatnią osobą, którą mogłabym posądzić o to, że ona mu się podoba. Sęk w tym, że on podobał się jej.
Skarciłam sama siebie za to dziwaczne uczucie zazdrości. Z jednej strony niewiele mnie to obchodziło, nawet, jeżeli rzeczywiście coś by się tam działo. W końcu Blacka nie kocham pomimo faktu bycia jego narzeczoną. Z drugiej jednak strony moja wyobraźnia szalała. Pani Redhill potrafi być bardzo zmysłowa i… przekonująca, jak się postara. Niewielu mogłoby się oprzeć jej urodzie. A co, jeżeli ta kobieta do czegoś doprowadzi? W końcu to mój narzeczony…
Parsknęłam, czując śmieszność całej sytuacji i moich niezrozumiałych nawet dla mnie uczuć. Poszłam więc w kierunku Wielkiej Sali, ignorując gniew.
Kilka kroków dalej zatrzymałam się, obejrzałam na niewinne drzwi, po czym podbiegłam doń i przytknęłam ucho do ich powierzchni.
-Po prostu, Syriuszu… To nieco irytujące, nieprawdaż?
Jej głos był inny, niż zwykle. Taki bardziej miękki. Zmarszczyłam brwi.
-Irytujące. Mógłbym się domyślić.- drwił.
-Czasem tak mnie irytujesz, że nawet nie masz pojęcia, co chciałabym ci zrobić…- wyśpiewała słodko. Zastukały obcasy. Czując falę gorąca, przytknęłam oko do pokaźnej dziurki od klucza, obserwując komnatę obrony przed czarną magią. Syriusz stał na środku sztywno, odchyliwszy lekceważąco głowę do tyłu i zaplatając ręce z tyłu, obserwował ją uważnie.
-Boję się.- mruknął cicho, podnosząc brew- Ciarki mnie przechodzą.
-To dobrze…
Pani Redhill ruszyła ku niemu wolno miękkim, delikatnym krokiem. Poczułam złość. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że Black nie jest wolny, co ona wyprawia?!
Przystanęła kilka cali przed nim. Black nie spanikował, ale odchylił się nieznacznie do tyłu. Byli prawie tego samego wzrostu, różnica wynosiła może kilka cali więcej dla Syriusza.
-Bój się. Masz czego. Mam nad tobą władzę, podlegasz mi, Black…
Absolutnie nie spodobał mi się lubieżny ton, jaki został przez nią użyty. Syknęłam furiacko.
-Nie zachwyca mnie ten fakt. Robi się nieco niebezpiecznie…- mruknął sztywno Black, patrząc na nią lodowatymi oczyma i cofając. Wpadł na ławkę, która odcięła mu drogę ucieczki.
-Zaraz się może zrobić, koteczku…- zbliżyła się.
Ne wytrzymałam i ze złości zaklęłam. Po tym z całej pary kopnęłam drzwi komnaty. Otwarły się na oścież. Black i Redhill stali bardzo blisko i wlepiali we mnie osłupiałe spojrzenie.
-Mary Ann!- wykrztusił Black, twarz mu się wydłużyła. Natychmiast obiegł panią Redhill i odsunął się jak najdalej od niej- To nie jest tak, jak…
Ale zignorowałam Blacka, doskonale zdając sobie sprawę, że nie jest winny. Podeszłam do pani Redhill i bez zastanowienia wymierzyłam jej siarczysty policzek. Była w takim szoku, że oniemiała. Do głowy by nikomu nie przyszło, że nauczyciel zostanie spoliczkowany przez ucznia.
-Za pozwoleniem, pani profesor!- wycedziłam z zimną furią- Ale pan Black jest już zajęty! Proszę się do niego nie zbliżać bez mojej zgody! To mój narzeczony. Pani mnie poniża!
-Ty… TY BEZWSTYDNA PANNICO!- pisnęła wysoko, aż zadźwięczało w moich uszach i złapała się za policzek- Jak… JAK ŚMIAŁAŚ!?
-Jak PANI śmiała dobierać się do cudzego narzeczonego!? Na jedno wychodzi!
Wrzasnęłam, po czym wskazałam teatralnym gestem na przerażonego Blacka.
-On już nie jest do wzięcia. Proszę go nie uwodzić, bo dowie się o tym profesor Dumbledore!
-Ty… ty…- zrobiła się sino czerwona. Złapała mnie z przodu za bezrękawnik od szaty i potrząsnęła- Wylatujesz… Już tu nie mieszkasz! Jak mogłaś mnie tak poniżyć?!
-Proszę zostawić Mary Ann!- zezłościł się Black i podbiegł by nas rozdzielić.
-Zostaw mnie! ONA WYLATUJE!
-NE WYLATUJE!
-OWSZEM!
-Co tu się dzieje?!
Profesor McGonagall stanęła w drzwiach. Była naprawdę zgorszona tym, co widziała; nauczycielka i uczennica szarpiące się ze sobą i uczeń, próbujący je rozdzielić.
-Prudencjo, panno Lupin! Black! Co się stało?!
-Minervo, ta dziewczyna uderzyła mnie w twarz! Odważyła się uderzyć mnie w twarz!
-Panno Lupin!- McGonagall wypuściła hałaśliwie powietrze- Tego się po tobie nie spodziewałam! Jak mogłaś to zrobić!?
-Miałam powód!- wycedziłam ze złością, zaciskając pięści.
Usta McGonagall zbielały ze złości.
-A więc ten powód musi być niezmiernie ważny. Wytłumacz się natychmiast!
-Nie wiadomo, czemu mnie zaatakowała!- wciąż przeżywała Redhill, łapiąc się za serce teatralnie- Rozmawiałam spokojnie z panem Blackiem na tematy naukowe, a Lupin wpadła nagle, nawet nie zapukawszy i mnie uderzyła!
-Jak to? Lupin!
-Pani Redhill…- tu spojrzałam na nią ze złością, rozważając. Zdawałam sobie sprawę, że wkopałabym i ją i siebie, a na dokładkę może i Syriusza, jeżeliby wydało się, że podsłuchałam, jak z nim flirtowała- Pani Redhill mnie obraziła! Bardzo ciężko.
Syriusz popatrzył na mnie znad jej ramienia. W mig załapał, o co mi chodzi i czego się boję. Naprawdę nie chciałam, by Redhill miała kłopoty, nawet jeżeli przed chwilą flirtowała z moim narzeczonym. Była dobrą nauczycielką i przedstawianie tej sprawy biało na czarnym nie byłoby rozsądne, zwłaszcza, że nie zrobiła Syriuszowi nic, co można by przedstawić jako twarde dowody jej winy. Mogła przecież sobie żartować.
-Obraziła? W jaki sposób?- brwi McGonagall połączyły się w jedną krechę.
-Cóż…- poczęłam się jąkać.
-Lupin, wpakowałaś się w poważne kłopoty!- warknęła- Wytłumacz mi to, bo będzie źle!
Wykręciłam się, myśląc gorączkowo.
-To moja wina, pani profesor!- ozwał się nagle Black, robiąc skruszoną minkę. Wszystkie na niego spojrzałyśmy- Ja po prostu… Eyyy… Zacząłem podrywać panią Redhill w trakcie naszej rozmowy, a Mary Ann musiała to opacznie odebrać. Zapewne zrozumiała, że to pani Redhill zaczęła, więc… Zwykłe nieporozumienie…
-Dobrze rozumiem, Black?! PODRYWAŁEŚ nauczycielkę?!- McGonagall popatrzyła na niego strachliwie. Pokiwał skromnie z powagą. Przełknęłam cicho ślinę. Grunt, to się poświęcić…
-Świat staje na głowie!…- załamała ręce profesorka- Mogłabym wszystkich o to podejrzewać na czele z panem Filchem i naszymi skrzatami domowymi, ale ty?! Nie wiedziałam, że reprezentujesz tak niski poziom moralny! Przecież masz narzeczoną, a to jest twój nauczyciel! Black, jak mogłeś, ty… niewyżyty… bez hamulców… o zwierzęcych instynktach…
Syriusz uniósł cierpliwie oczy na sufit udając, że słucha.
-Bardzo się na tobie zawiodłam. Zawsze miałam cię za kogoś wartościowego! Lowelas się znalazł, proszę państwa! Dobrze więc, Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów i piętnaście za panią Lupin. Sam fakt podniesienia ręki na nauczyciela jest fatalny, Lupin, chociaż zrobiłaś to w afekcie. Pani Redhill wymierzy ci jakąś karę, to jej przywilej w obecnej sytuacji. I przeproś!
-Dobrze więc. Masz szlaban!- wycedziła delikwentka. Odetchnęłam, myśląc, że mnie wywalą- W każdy dzień o trzynastej przez dwa tygodnie. Będzie trwać dwie godziny!
-Ale pojutrze o czternastej jest mecz z Hufflepuffem.- zauważyłam.
-To w nim nie zagrasz!- wycedziła mściwie.
-CO?!- wrzasnęłam ja, Black i McGonagall.
-To będzie element kary!- wyśpiewała słodko Redhill.
-Może zwolniłabyś ją jeden dzień ze szlabanu?- zapytała McGonagall z trwogą. Leżało jej na sercu dobro drużyny.
-Nie, Minervo, przykro mi.- zaśpiewała słodko- Musisz znaleźć nowego ścigającego na pojutrze.
McGonagall, zabita własną bronią, zwiotczała i oklapła w sobie.
-Idę do pana Pottera.- wycedziła w końcu- Musimy kogoś znaleźć…
-Też tak sądzę!- zawołała z entuzjazmem Redhill- Black, Lupin, wyjdźcie. Zmęczyliście mnie.
Gdy drzwi za nami się zamknęły, wymieniliśmy z Blackiem wymowne spojrzenia.
-Eee… Idziesz na lunch?
Kiwnęłam sztywno.
-Ja… To nie była prawda, co jej powiedziałem. To ona…
-Wiem. Nie tłumacz.- mruknęłam w stronę własnych nóg.
-Idziesz?…
Poszliśmy zatem razem na lunch.
-Czemu tak wpadłaś? Coś cię zdenerwowało?- zagadnął nieśmiało po kilku chwilach ciszy.
-Też pytanie!- prychnęłam- Jej karygodne zachowanie!
Black zarechotał tryumfalnie. Zerknęłam na niego niechętnie.
-Co cię tak bawi?
-Tu cię mam! Jeżeli wleciałaś z taką furią i uderzyłaś nauczycielkę z mojego powodu…
-Och, weź się ucisz!- burknęłam, czując rumieniec wstydu i złości- To… To nic nie znaczy, ja…
-Uchu.- zatrzymał się, wyjątkowo rozbawiony, po czym zaczął się cofać do tyłu. Na jego twarzy gościł podobny wyraz, co na balu i zaręczynach- Pozostawię cię z twymi wzburzonymi sprzecznościami sam na sam, kotku! Może dojdziesz wreszcie do jakiejś ciekawej konkluzji. Nie zapomnij się nią potem ze mną podzielić. Na razie!
Cmoknął buzi w moją stronę i oddalił się, każąc mi tym samym iść na lunch samej.
-Głupi buc.- burknęłam do siebie i ruszyłam dalej, rozważając absurd całej tej sytuacji w samotności. Byłam na siebie zła z jakiegoś powodu. Do tego przeżywałam bardzo fakt, że nie dane jest mi zagrać w meczu z Hufflepuffem.
-Do chrzanu z Blackiem!- fuknęłam do siebie, nie bardzo wiedząc, czemu.
-Uuuu, masz rację, dziewuszko!- ucieszył się ohydnie Irytek, wystawiając głowę z pobliskiej zbroi, po czym wyleciał, prując się na cały regulator- WRZUCIĆ BLACKA DO CHRZANU!
***
-Nienawidzę walentynek.
Severus wlepił wściekły wzrok w przestrzeń. Położyłam mu dłoń na ramieniu, nie wiedząc, co powiedzieć. Mijały nas rozochocone pary, gdy zbliżaliśmy się do Wielkiej Sali, by zjeść.
-Spotkasz się dziś z Rabastanem w Hogsmeade, nie?
-Tak, umówiliśmy się pod Trzema Miotłami, tradycyjnie. Nie widziałam go już od listopada! Już się nie mogę doczekać.- ucieszyłam się. Coś jednak zaprotestowało w mojej głowie, sprawiło, że wypowiedź była sztuczna i wymuszona. Jakiś głosik mruknął: „Ciekawe, ile od listopada zabił mugoli i czarodziejów…”.
Otrząsnęłam się z tej dziwnej uwagi. Wydała mi się złowieszcza. W końcu ofiar przybywało i tylko zaręczyny z Blackiem pomogły, jak na ironię, oderwać mi się od ponurych rozmyślań na temat mamy, Rabastana i Voldemorta.
-Smacznego!- rzucił beznamiętnie Severus i odszedł do stołu Slytherinu. Westchnęłam, przybita nagłą falą przygnębienia.
Usiadłam z Lily, Alicją i Huncwotami. Odkąd Lily i James raczyli łaskawie ze sobą rozmawiać, przebywała najczęściej w ich towarzystwie, ciągnąc ze sobą Alicję.
Lily i Alicja radośnie rozmawiały. Lily co jakiś czas odrzucała kasztanowo rude włosy na plecy, ukradkiem zerkała na rozkokoszonego Jamesa. Okularnik założył dziś na siebie golf w kolorze korzennym i spodnie od nieśmiertelnego białego garnituru. Był bardzo czymś pobudzony. Remus również zdawał się tętnić życiem, mimo bladości związanej z pełnią, którą miał wkrótce przebyć. Oglądał się na stół Krukonów, gdzie siedziała Jo. Luniaczek ubrany był w koszulę w ciemnogranatową kratkę, która kontrastowała z jego miodowymi włosami i czarne sztruksy.
-Remus, wytłumacz mi pewną anomalię…- zmarszczył flegmatycznie brwi Black, ubrany tradycyjnie w czarną koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i czarne, dość obcisłe dżinsy- Czemu nie wsadziłeś jak zwykle swej bluzki do spodni, pedancie? Czyżbyś na coś zachorował?
-Bo tak. Nie muszę zawsze wyglądać tak dojrzale.- objaśnił Remus wyniośle.
-Bo widzisz, Syriuszu… Te kobiety… Co z człowiekiem robią…- udał rozmarzonego James- Ani się nie obejrzysz, a gaci zapomnisz założyć…
-Chyba, że ktoś nie nosi majtek, to ma problem z głowy!- wyszczerzył się Black.
-Teoretycznie.- przyznał James- Gorzej, jeśli przez kobiety zapomni i spodni.
-Och!- wydusiłam z siebie, bo sowa upuściła przede mną dwie walentynki. Lily dostała jedną, a Alicja-list od Franka.
-Od kogo?- zagadnął mnie Peter, siedzący obok i ubrany w rozciągniętą, jasnoniebieską koszulkę i jasne, wytarte dżinsy. Tak się najbardziej lubił ubierać.
Otworzyłam walentynkę od Remusa. Nalepił na pergaminie nasze zdjęcie. Ja i Remus uśmiechaliśmy się do obiektywu, wyglądaliśmy na bardzo szczęśliwych. Pod zdjęciem Remus napisał: „Jesteś moim skarbem, Meggie.”.
-Dzięki, Remusie!- szepnęłam do brata, gdy nikt nie patrzył. Poczułam ku niemu ponownie falę uczucia, którą stępił fakt, że był z Joanne. Uśmiechnął się bardzo ciepło. Nikt tak nie umiał. Utonęłam w uśmiechu Remusa, ignorując napastowania Jamesa na Lily o walentynkę.
-I co, Lily?! Wybrałem zielone kwiatki, lubisz zielone kwiatki, nie? A może wolisz różowe? W sklepie były jeszcze walentynki z fioletowymi, ale one takie ponure… Źle, że wybrałem zielone, nie? Lily, powiedz!!! Nie zniosę tej niepewności!
-Mózg ci uciekł?!- burknął zaspany Black- Przecież się cieszy jak w mordę strzelił, nie?
-Tak, Jim! Podobają mi się!- pogłaskała go po ręku, uśmiechając się i tłumiąc ryknięcie śmiechu. James oniemiał i po chwili uśmiechnął się błogo.
Otworzyłam moją walentynkę od Jamesa. Jak zwykle, miotnął swym zwalającym z nóg talentem:
„Oda do Mary Ann Lupin (na razie, heh…)
I chodź nie jesteś ma,
jeno innego kozaka,
z tobą po łące mych snów
latam na bosaka.
Twe zielone gały,
olbrzymie i piękne,
jakby do zielonego raju chciały!
Przy nich mięsień mi mięknie.
A twe włosy czarniawe
niczym kora w Zakazanym Lesie,
purpurą poprzetykane
koloru dywanika przy sedesie.
Autor: James Rogacz Potter, Kawaler Na Zamku Hogwart, Główny Huncwot, Posiadacz Największej Liczby Orderów W Zawodach Na Najbardziej Malowniczego Pawia, Król Gryfońskich Szukających, Najbardziej Wzięty Gryfon, etc.”.
Ryknęłam zdrowym śmiechem, co rzadko mi się zdarzało, nawet przy Huncwotach.
-Uwielbiam twoje wyczucie sytuacji, James!- zaśmiałam się. Black bezzwłocznie wyrwał mi liścik i przeczytał. Zdrowo go on rozbudził.
-Za to cię kocham, niuniek!- parsknął- Ale dlaczego jeden mięsień, a nie mięśnie?
-Bo bym się skichał a by mi się nie rymowało!- odparł z wyższością Rogaś.
-Aha…- zamyślił się i znowu zarechotał- Boskie…
-Coś źle?- zmartwił się James- Coś nie tak?
-Nie, wszystko gra… Tylko ten koniec. Las tu nie pasuje ździebko…- uśmiechnął się Black i puścił mi oko.
-Owszem, pasuje!- zaprzeczył szybko James- To taka metafora, nie kumasz?! Las jest głęboki, niczym kolor włosów Meggie!
-Tak, cóż, najwyraźniej w twych wierszach są ukryte górnolotne przesłanki. Szkoda tylko, że ich nie widać, boś je ukrył na głęboko dnie…- parsknął Black.
-Mądrala się znalazł!- warknął James- A sam nie raczyłeś jej wysłać walentynki!
-Bo jej nie potrzebuje!- uśmiechnął się, bardzo z siebie zadowolony.
-Aha, a ty wiesz lepiej!
-Niech cię głowa o to nie boli! Już ja się o to postaram, by jej to zrekompensować!
Posłał mi nonszalancki uśmieszek, wstał i odszedł.
-Ciekawe, o co mu chodziło…- zastanowiłam się.
-Nie wiem, Syriusz lubuje się w gadaniu enigmą.- zaskrzeczał James- Opracuj słownik syriuszowo-angielski i angielsko-syriuszowy, jeżeli cokolwiek chcesz z niego zrozumieć w przyszłości. Powie ci „Sprzątnąłem śmieci” czyli „Mamuśka w szpitalu”. Albo „Nasz skrzat zdycha”, a tu dziecko się dusi. I teraz wyczuj, o co mu biega!
-Zapamiętam te dwa przykłady na wypadek wizyty Walburgi i uduszenia naszego dziecka…- burknęłam, zanim nie zdałam sobie sprawy, że z Blackiem nie będzie ŻADNYCH dzieci, po czym wstałam i ruszyłam po formularz do Hogsmeade. Nie mogłam się już doczekać spotkania z Rabastanem. Bardzo chciał ze mną na jakiś temat porozmawiać, a jak twierdził w listach, musiał w cztery oczy. Zżerała mnie ciekawość, no i oczywiście tęsknota.
Po wyjściu z Wielkiej Sali wpadłam prosto na przyczajonego tam Blacka. Posłałam mu zdumione spojrzenie.
-Cześć, kotek!- wyszczerzył się idealnie- Jak miło, że jesteś na tyle domyślna, że wylazłaś sama z tej Sali. Nie daliby mi spokoju…
Zmarszczyłam brwi.
-A tak konkretnie, to coś ci dolega? Bo tak się czaisz…
-Cóż, słońce moje…- mrugnął mi. Poczułam przemożną chęć zwiania- Ech, jakby ci to zakomunikować w praktyczny, aczkolwiek poetycki sposób…
Popatrzył z rozbawieniem na lutowe niebo, widoczne za otwartymi na oścież Drzwiami Wejściowymi. Odkryłam, że to tryumfalne rozbawienie, jakie u niego gościło na twarzy nieomalże nieustannie, pojawiło się stosunkowo niedawno, w chwili, gdy przyszłam do nich do dormitorium w tym roku po przybyciu do Hogwartu z wyspy likantropów. Wtedy popatrzył tak po raz pierwszy, nie licząc kilku momentów przed tym, no i mu pozostało. Nieco zirytował mnie fakt zdania sobie sprawy z tego, że tak go bawi moje nieszczęście. Minę dawnego Blacka zapamiętałam zupełnie inaczej. Kiedyś była zblazowana, chłodna i znudzona. Ale nie teraz.
-Skoro dziś są walentynki, a my tak jakby jesteśmy parą…- zaczął nieśmiało, zrzucając grę aktorską i konsekwentnie jeżdżąc czarnym, wypolerowanym butem po posadzce- Może byśmy…
-Zapomnij!- parsknęłam, łapiąc w lot sugestię.
Natychmiast pożałowałam tak ostrego podejścia do zagadnienia. Black posłał mi taką minę, jakbym go chlasnęła w policzek. Nie bawił się już, nie grał. Naprawdę oberwał prosto w czułe miejsce. Poruszał ustami kilkakrotnie, szukając słów, po czym popatrzył na mnie gniewnie.
-Dlaczego?- brzmiała harda odpowiedź.
-Bo…- uznałam, że brzmiałoby to idiotycznie przed własnym narzeczonym, że umówiłam się z chłopakiem- Bo Lily…
-Lily? Przecież idzie z Jamesem, nie rozśmieszaj mnie! Ty po prostu nie chcesz, nie?
Przełknęłam ślinę. Jego wzrok palił mnie niesympatycznie.
-Spoko.- skwitował lodowato- Nie ma sprawy. I na drugi raz nie wpadaj do Redhill, kiedy zaczniemy… „rozmawiać”. Dzięki, że przez ciebie wyszedłem na jakiegoś playboya. Doskonale się z tym czuję! I wiesz co? Zachowujesz się, jak gobliny. Egoistyczne pokraki, które gromadzą skarby, wcale z nich nie korzystając. Ciekawa polityka. Daleko nią zajdziesz.
Dotknął mnie tym do żywego. Nieistotna okazała się świadomość, że próbuje we mnie wywołać jakąś zazdrość, czy coś i uwaga o Redhill wcale nie była prawdziwa. Po prostu, słowa Blacka zabolały mnie do żywego.
Odwrócił się teatralnie i odszedł w stronę Filcha, miętosząc w dłoni formularz. Stałam tak chwilę, trawiąc gorycz i smutek. Ale wtopa. Poczułam znów niechciane zawirowania we własnym umyśle. Z jednej strony nienawidziłam go całym sercem, z drugiej chciałam go dogonić i przystać na propozycję. Honor mnie jednak powstrzymywał. A może to pycha?
Czując ponure otępienie, ruszyłam po formularz, by samotnie udać się do Hogsmeade na spotkanie z ukochanym.
Lutowe błonia były ponure, mokre, bezśnieżne. Tak naprawdę wyglądały, jak głęboka jesień. Jeszcze bardziej mnie to przygnębiło i zasępiłam się. Znowu dopadło mnie nieodparte wrażenie w związku z Voldemortem, iż moje problemy życiowe są tak banalne, że wstyd. Ilekroć błonia wyglądały tak szaro i jesiennie, nachodziła mnie melancholia i chęć samotności.
Po poszarzałym zboczu zbiegali uczniowie. Dostrzegłam czarną, skórzaną kurtkę Blacka. Szedł sam, kopiąc kamienie ze złości.
W przypływie nagłego impulsu rzuciłam się biegiem, by go dogonić. Udało mi się to dopiero na kilka jardów przed wioską.
-To yyy… gdzie idziemy?- zagadnęłam nieśmiało, czując potrzebę odwdzięczenia się za Redhill.
Black podskoczył o kilka cali. Rozdziawił usta, ale szybko odzyskał zachwianą równowagę i obrócił obrażone ciężko arystokratyczne lico przed siebie, warcząc:
-Chyba się nie słyszysz! Mam swój honor. Teraz to se możesz!
Przystanęłam, śmiejąc się ironicznie i nie wierząc własnym uszom.
-Doskonale, panie Black! To twój problem, nie mój! Ja mam się z kim dziś spotkać! Ulżyło mi! A więc zjeżdżaj w podskokach i nie proś mnie o takie rzeczy więcej! Żegnam, Black!
Przyspieszyłam znacznie, czując upokorzenie i wściekłość.
-Ej ej ej… Czekaj, kotek. Żartowałem, no…
Złapał mnie w biegu za ramię. Popatrzyłam na niego buntowniczo.
-Ha ha.- skwitowałam wściekle.
-No już, przepraszam cię, dobra…
Staliśmy tak chwilę, piorunując się spojrzeniami. Black w końcu puścił i sztywno ruszyliśmy do wioski, nie oglądając się na siebie i nie zaczynając rozmowy. Czułam się dość dziwnie.
Kiedy ruszyliśmy wzdłuż głównej ulicy Hogsmeade, zapytałam chłodno:
-Czemu nic nie mówisz?
-A muszę?- uciął flegmatycznie.
-Eee…- zbił mnie tym z tropu- Cóż, praktycznie rzecz biorąc…
-No właśnie. Nie muszę mleć ozorem, by się rozkoszować myślą i dawać upust entuzjazmowi w związku z twoim towarzystwem, no nie?
Tym mnie zabił. Popatrzyłam na niego, speszona. Chociaż twarz pozostawała chłodna, do oczu wkradał się ten psotny błysk, jaki gościł u niego od wakacji.
-Nie szarżuj. Nie każdą złapiesz na pustosłowie.- mruknęłam chytrze, nie będąc jednak pewną, czy to rzeczywiście było pustosłowie.
-Ciebie na pewno nie, Mary Ann.- wyszczerzył się, przepuszczając mnie w wejściu do Miodowego Królestwa- Dlatego go wobec ciebie nie stosuję.
W Miodowym Królestwie panował rumor. Szyby zaparowały, kręcili się uczniacy. Dostrzegłam Remusa z Joanne w tłumie oblegającym jakieś nowe słodycze.
Syriusz kiwnął na mnie i też tam podeszliśmy.
-Karaluchowy blok?- przeczytał nad ramieniem Remusa, robiąc mimowolnie zniesmaczoną minę- Prawdziwe karaluchy?
-Tak, oblane syropem, Łapo!- wytłumaczył Remus- Spróbuj, mają promocyjne ceny! Niezłe!
-Niee, dzięki. Wygląda uroczo.- rozszerzył dziurki od nosa- Dam Regulusowi trochę.
-Ale z ciebie troskliwy braciszek!- parsknął Remus- I słodycze bratu dajesz bezinteresownie…
-Remusie, idziemy?- Jo wyglądał na nieco znudzoną i pociągnęła go za drobną dłoń. Pomachał nam i znikli w drzwiach.
Ja i Black zabawiliśmy nieco przy czekoladach, próbując nowych smaków a potem Syriusz kupił pudełko moich ulubionych cukrowych myszy i wyszliśmy na nieprzyjemny dwór, objadając się piszczącymi słodyczami.
-Kiedyś wrzuciłem jedną cukrową mysz do ust rozwrzeszczanego Rega. Akurat leżał w łóżeczku i ryczał z otwartą japą. Otwór gębowy mu się zatkał i zrobił się czerwony. To było zabawne, wyglądał, jak muchomor. Oczywiście byłem za mały, żeby zajarzyć, że zaraz uduszę brata głupią cukrową myszą. I to był pierwszy raz w życiu, kiedy oberwałem ostre lanie miotłą po tyłku.
Parsknęłam z nim. W zasadzie nie przeszkadzało mi jego towarzystwo tak, jak się tego spodziewałam.
Mijały nas pary i grupki przyjaciół. Przyłapałam się na niechlubnym zajęciu doszukiwania się, kto śmieje się zbyt hałaśliwie lub bulwersująco. Odegnałam od siebie niesympatyczne myśli o wojnie czarodziejów i o śmierci.
-Co jest, Mary Ann?- zagadnął czujnie Black, czując już moją chandrę.
-Nic, nic…- mruknęłam nieprzekonywująco.
Syriusz delikatnie, niezdecydowanie chwycił moją dłoń. Poczułam się i zła i jednocześnie uspokojona. Gdy zrozumiał, że jej nie odtrącę, załapał mocniej. Nie zaprotestowałam, modląc się, by Rabastanowi nie zechciało się nagle przejść po głównej ulicy Hogsmeade.
-To co, włazimy?- Black wskazał kciukiem wolnej ręki na Trzy Miotły- Zimno.
-Dobra, yyy…- zacięłam się. Black uniósł brwi. Nie byłam pewna, czy ten moment jest odpowiedni by powiedzieć mu, że czeka tam na mnie mój chłopak we własnej osobie- Dobra.
Niepewnie wkroczyłam do środka, rozglądając się płochliwie. Co powie Rabastan?
Usiedliśmy razem przy wyszorowanym, ciężkim stole. Czułam się autentycznie sztywna i obserwowałam czujnie wnętrze.
-Coś nie tak?- zagadnął Syriusz. Pokręciłam zakłopotaną głową gorliwie.
Wreszcie dostrzegłam Rabastana: siedział pod ścianą i sączył whisky, nie zwracając na nic uwagi. Szczęśliwie mnie nie zauważył.
By Black nie zaczął czegoś podejrzewać, odwróciłam raptownie wzrok na niego. Przyglądał mi się badawczo. Kiedy zauważył, że na niego patrzę, uniósł zadziornie kącik ust i przeciwległą brew. Przypomniał mi się ni z gruchy ni z pietruchy Lukas Steinmann i „randka” z nim, toteż nieco się zbiłam z tropu i odwróciłam wzrok na zaparowaną szybę.
Usłyszała rechot Syriusza.
-Nie poznaję cię!- parsknął- Coś taka speszona cały czas? I w ogóle nie czynisz kąśliwych, sarkastycznych uwag! Czy coś się stało?
-Nie, tylko…- pociągnęłam nosem, by zyskać na czasie, po czym palnęłam cokolwiek, by zmienić temat- Hmm, ile lat ma Regulus?
Black nieco osłupiał przez moment, po czym rzucił nonszalancko:
-Szesnaście. A czemu pytasz?
-Z ciekawości…- wzruszyłam ramionami- A w tym wieku mógłby zostać śmierciożercą?
-No pewnie. Nie ma ograniczenia wiekowego. Szczerze powiedziawszy…- schylił się bliżej mnie, by nikt nie usłyszał- Moi rodzice bardzo chcą, by nim został. Uważają, że Voldemort to zdrowo myślący i działający człowiek. Bardzo go popierają.
Popatrzyłam na Blacka uważnie. Zaniepokoił mnie.
-Nie dziwię ci się, że tak nie chcesz z nimi być.- mruknęłam chłodno, szorując ręką po blacie biurka- Ja bym chyba zwiała i więcej nie wracała.
-Ale musiałem wrócić.- szepnął Black- Przecież wiesz…
Zerknęłam na niego krzywo, czując się w jakiś sposób oskarżana.
-Może nie musiałeś.- burknęłam.
-Nie musiałem?- zdziwił się- Oczywiście, że musiałem. Groziło ci zaprzedanie duszy Voldemortowi. Mam taką dewizę: ZAWSZE chronię przyjaciół, których kocham. Choćbym miał przypłacić to cierpieniem i trudnościami. Już po prostu taki jestem. Za samym Jamesem skoczyłbym w ogień. Remusowi nie wahałbym się oddać serca, jeżeli jego przestałoby pracować. Za Petera oddałbym własne życie. Rozumiesz, nie? Oni albo ja. Muszę się siebie wyrzec w niektórych sytuacjach, by im było łatwo, by byli szczęśliwi. Po prostu nie wyobrażam sobie, że któremukolwiek z nich mogłoby się coś przydarzyć…
Twarz skurczyła mu się w bólu i strachu.
-Ja też jestem tą przyjaciółką, którą kochasz?- zdumiałam się. Zdawało mi się, że Black mnie nienawidzi. Zawsze, z drobnymi przerwami, miałam takie wrażenie.
-No jasne!- uśmiechnął się zawadiacko, gdy otrząsnął się z niesympatycznego rozmyślania.
-Cóż, miło to słyszeć…
Zamyśliłam się. Czułam, że Black nie przesadzał. Nie tym razem. Właśnie ta jego ognistość, emocjonalność doskonale pasowały wbrew pozorom do tego, co przed chwilą powiedział. Był kimś, kto nie myślał nad konsekwencjami, nie zastanawiał się oportunistycznie, co jemu z tego przyjdzie-zysk czy strata. Był właśnie kimś takim. Niczym rozhukany płomień, który się nie zatrzymuje, paląc wszystko co stanie mu na drodze. Nie wiedzieć czemu, przypasowało mi to porównanie Blacka do ognia. Było trafne.
Zaległa cisza, dość sympatyczna. Zachodziłam w głowę, jak mu powiedzieć o Rabastanie, szczególnie po tym, co przed sekundą rzekł. Problem rozwiązał się sam dość brutalnie.
-A co on tu robi?- zapytał ostro Black, gdy skończył swe kremowe piwo.
-Kto?
-No on! Ten parszywy gnojek!- wskazał brodą na kąt Trzech Mioteł, gdzie siedział Rabastan.
Poczułam chłód.
-Umówił się ze mną. Nie wolno mi się z nim spotkać?- zapytałam, tamując złość.
-Co?!- Black poczerwieniał- Przecież to my się spotkaliśmy!
-Super. Miło, że dopiero dziś mnie oświeciłeś. A Rabastan już z miesiąc temu.
Syriusz roześmiał się szczerze.
-Co się cieszysz?- zmarszczyłam brwi, nieco urażona jego reakcją.
-Wiesz, to dość dziwne, ale wciąż, od półtorej godziny to nie z nim spędzasz czas, lecz ze mną. Zauważyłaś? Co ci się stało, Mary Ann? Jeżeli tak bardzo ci na nim zależy, to co ty tu jeszcze robisz? Jesteś przecież umówiona ze szlachetnym Rabastanusiem!
-RABASTANEM!
-Oops, sorry!- wstał, szykując się do wyjścia- Zapomniałem, że forma „Rabastanuś” przysługuje tylko tobie. Baw się dobrze!
Chociaż Black zbagatelizował fakt, że Rabastan bezwiednie popsuł nam spotkanie i że teraz będę rozmawiać z nim, widać było, że jest wściekły. Przy drzwiach zawołał jeszcze sarkastycznie:
-I wyperswaduj mu, jak wiele rozrywek jest tu, w Hogsmeade. Nie musi od razu dla zabawy wyrżnąć pół pubu i poeksperymentować Cruciatusem na Rosmercie.
-Sam tego chciałeś, Black!- wycedziłam, gdy wstałam. Po czym obróciłam głowę ku Rabastanowi. Ogarnął mnie specyficzny zamęt i strach. Po chwili stłumiłam go w sobie i ruszyłam szybko ku niemu, bo właśnie mnie dostrzegł i podniósł się z miejsca.
-Rabastan!- przytuliłam go mocno, czując znajomy mi zapach. Tęskniłam za nim tak mocno!
Usiedliśmy przy stoliku. Rabastan nie patrzył na mnie, zajęty był czujnym obserwowaniem wnętrza. Jego wygląd był bardzo niechlujny. Dużo zmian w nim zaszło.
-Jak tam w szkole?- zagadnął.
-Sam wiesz, owutemy…- machnęłam ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
Zaległa cisza. Wydała mi się dziwna.
-A ty?- przerwałam ją.
-Jakoś idzie.- odparł.
Cisza.
Zdziwiło mnie to. Zawsze mieliśmy tyle tematów do rozmów. Ale to było kiedyś.
-Widzę, że nosisz obcy pierścionek.- mruknął po chwili- A ten mój?
-Też go mam.- pokazałam obie ręce.
-Aha…
Ponownie zapanowało dziwaczne, przykre milczenie. Trwało z pięć minut.
-Rabastanie, mówiłeś coś w listach o temacie, którego nie możesz poruszyć…
-Ano.- podskoczył nieco- Tak, chciałbym, byś coś dla mnie i dla siebie przy okazji zrobiła…
Pochylił się ku mnie.
-Chcesz za mnie wyjść?
-No.
-Nie chcesz wychodzić za Blacka, nie?
-Nie chcę.- szepnęłam.
-Chcesz przeżyć?
Zamarłam.
-A co to za pytanie? Przeżyć co?- przełknęłam ślinę.
-Nie udawaj, że nie widzisz. Wszyscy widzą, co nadchodzi. Będzie walka. Ci, co są słabi, jej nie przeżyją.- wycedził i złapał mnie za rękę- Ty masz szansę! Masz mnie! Ale bez twej… deklaracji… nie będę mógł cię przy sobie utrzymać!
-Co to za deklaracja?- zapytałam po chwili.
-Zostań śmierciożercą. Bądź przy mnie. Uratujesz siebie. Będziemy panowali razem z innymi!
Wytrzeszczyłam oczy.
-Nie możesz mnie o to prosić!- wyprostowałam się- Przecież będę musiała zabijać!
-Ale siebie uratujesz!- zirytował się.
-Rabastanie!- oburzyłam się- Wszyscy moi przyjaciele… no, wyłączając Severusa… są i będą po stronie Dumbledore’a! Nigdy bym nie przypuszczała, że mógłbyś poprosić mnie o coś takiego! O splamienie mych rąk krwią niewinnych, bezbronnych ludzi, być może moich przyjaciół! Nie widzisz, że namawiasz mnie do najgorszych, potępieńczych czynów?!
-Nic nie rozumiesz!- zezłościł się- To ultimatum, które stawia ci los! Albo ja, albo strona przegranych! Nie ma opcji, byś się rozdwoiła!
-Nie wolno ci stawiać mi takich alternatyw!- prawie krzyknęłam- Ty nic nie rozumiesz! Nie potrafisz sobie wyobrazić, ile by mnie kosztowała taka decyzja! Być dobrym albo szczęśliwym!
Rabastan oniemiał. Zabrakło mu słów. Po chwili puścił moją rękę i pokiwał z powagą. W jego oczach dostrzegłam chłód, którego nigdy nie miał. Uśmiechnął się z politowaniem.
-Pozwól, że ułatwię ci jej podjęcie.
-Co?- zapytałam, zdezorientowana.
-Wiedziałem, że tak zareagujesz. Jeżeli tak stawiasz sprawę, to życzę ci powodzenia z Blackiem. Nie mamy już sobie nic więcej do powiedzenia.
Wstał, zbierając się do wyjścia. Zabrakło mi tlenu.
-Ale…- poczułam dziwaczne uczucie paniki i rozdzierającego się serca. Potem była pustka- Rabastanie, chyba nie mówisz poważnie!
Dogoniłam go w wejściu do pubu. Obrócił się ku mnie. Jego twarz była zupełnie mi obca. Brakowało w niej uczucia. Właściwie po uczuciu nie zostało śladu. Tylko chłód. Zrozumiałam.
-Co ty opowiadasz?!- jęknęłam. Czułam się fatalnie. Łzy zaszkliły się w moich oczach. Nie dbałam, że niektórzy ludzie przyglądali nam się z zainteresowaniem- Nie możesz… NIE MOŻESZ MNIE ZOSTAWIĆ!
-Miło było, pogadaliśmy…- rzekł formalnym, bezlitosnym tonem- A teraz odczep się, Lupin. Mam ważne sprawy do załatwienia. Nie zatrzymuj mnie jakimiś bzdurami.
-Rabastanie, błagam, kocham cię…- jęknęłam, czując potworną, ogarniającą mnie beznadzieję.
-Mdli mnie na twój widok.- wycedził- Taka dobra, do ostatnich granic… Jeżeli twoja miłość byłaby szczera, wybrałabyś mnie.
-Jeżeli twoja by była, nie kazałbyś mi wybierać!- jęknęłam błagalnie, łamiącym się tonem.
Rabastan Lestrange odszedł. Tak po prostu. Obrócił się jeszcze na odchodnym i zadrwił:
-Żegnam cię, bo długo się chyba nie zobaczymy… No, a jeśli już, to raczej nie będziemy mieli okazji do wymienienia innych słów, niż inkantacje zaklęć, nieprawdaż?
Roześmiał się okrutnie i teleportował z wioski.
Stałam na środku sama. Nie potrafiłam uwierzyć, że właśnie to zrobił. Odszedł. Tak po prostu. Rzucił mną, jak szmacianką. Czułam, że ręce i nogi drżą mi w niekontrolowany sposób.
-HURAA!!!- to był James, stojący kilka kroków dalej z Lily i przyglądający się całemu zdarzeniu- Rabastan poszedł w cholerę!
Popatrzyłam na niego załamanym spojrzeniem. Po raz pierwszy w życiu się dogłębnie speszył.
-Przepraszam…
Lily już ku mnie biegła. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Osunęłam się bezwiednie na śliski, zimny bruk. Nie czułam nic. Pustka zżerała mnie od środka. Nicość ogarnęła umysł…
-Meggie, tak mi przykro!- Lily przytuliła mnie bardzo mocno.
Łzy powoli napływały do oczu, docierała do mnie straszliwa prawda. Rabastan mnie zostawił, odszedł z mojego życia. Ktoś, z kim wiązałam nadzieje. Ktoś, kto był tylko mój i nikogo innego. Ktoś, kogo kochałam…
Zaniosłam się potwornym, rozdzierającym płaczem. Nic nie było w stanie mi uzmysłowić w pełni, co się właśnie wydarzyło, a mimo to już obecnie czułam powalającą rozpacz.
Zerwał ze mną, zostawiając na pastwę losu. W walentynki. Święto miłości.
-Co jest?- to był głos zatroskanego Petera.
-Lestrange z nią zerwał…- wytłumaczył James.
-Naprawdę?- ucieszył się Black.
Nie wytrzymałam. Wstałam zamaszyście, odpychając zaskoczoną Lily.
-ZADOWOLENI JESTEŚCIE?!- zawyłam- MACIE, CZEGO CHCIELICIE! WSZYSCY, NA CZELE Z TOBĄ!!!
Wskazałam oskarżycielsko na Blacka.
-MUSISZ BYĆ Z SIEBIE DUMNY! W KOŃCU TO TWOJA DŹWIGNIA! WSZYSCY!!!
W S Z Y S C Y RÓWNO NAM TEGO ŻYCZYLI!!! A TERAZ SIĘ RADUJCIE! NO DALEJ!
ŚMIEJCIE SIĘ!!! TO TAKIE ZABAWNE!!! HA HA HA HA!!!
Mój wariacki śmiech zamienił się w atak dzikiego szlochu. Nie dbałam o to gdzie jestem. Rzuciłam się przed siebie, zostawiając ich wszystkich w osłupieniu.
Biegłam przed siebie, roztrącając przechodniów, aż w końcu skuliłam się w jakimś ponurym zaułku, łkając wciąż i łkając. Rabastan mnie opuścił, z zimną krwią i nienawiścią…
Mój wzrok padł na plakaty naprzeciw. Niektóre były poodrywane przez wiatr. Na wszystkich zamieszczono portrety niebezpiecznych śmierciożerców.
Skuliłam się na bruku. To wszystko wina Voldemorta. Śmierć, mama, która odeszła, Rabastan, nie dający mi dokonać sensownego wyboru… Czy jego miłość była w takim razie szczera?
Zapłakałam rzewnie, po raz pierwszy zdając sobie w pełni sprawę, że absolutnie taka nie była. Nigdy.
Komentarze:
Kate Sobota, 18 Września, 2010, 18:29
Biedna Mary Ann...Remus i jego klata są świetni,ale najlepsze jest to : "Powie ci „Sprzątnąłem śmieci” czyli „Mamuśka w szpitalu”.Nie no bezkonkurencyjne porostu.Nie sądziłam,że Redhill tak odwali.
Syrcia Sobota, 18 Września, 2010, 22:58
O maj.
Na początku rżałam na cały dom. Dokumentnie, czytałam to kilka razy i za każdym tarzałam się po ziemi. Normalnie cię kocham! :
Remi z misiem... Kyaaaa! *_*
"Oczywiście, że musiałem. Groziło ci zaprzedanie duszy Voldemortowi. Mam taką dewizę: ZAWSZE chronię przyjaciół, których kocham. Choćbym miał przypłacić to cierpieniem i trudnościami. Już po prostu taki jestem. Za samym Jamesem skoczyłbym w ogień. Remusowi nie wahałbym się oddać serca, jeżeli jego przestałoby pracować. Za Petera oddałbym własne życie. Rozumiesz, nie? Oni albo ja. Muszę się siebie wyrzec w niektórych sytuacjach, by im było łatwo, by byli szczęśliwi. Po prostu nie wyobrażam sobie, że któremukolwiek z nich mogłoby się coś przydarzyć…". Całkowicie się z tym zgadzam. Całkowicie mój Syriuszek...
Przez Jamesa bez głowy mało nie zlałam się w spodnie. Boru, jeszcze mój chory pęcherz...
Potem... ugh... Kurczę... Rozumiem ją. Mi wystarczy pomyśleć, że kiedykolwiek to, co mnie łączy z moim Serem mogłoby się skończyć, to mam łzy w oczach...
Ogólnie to zapraszam do siebie, przy okazji... Do Huncwotów.
Scarlett Niedziela, 19 Września, 2010, 00:05
jeeejć, mocne zakończenie... a ogólnie, to dawno się tak nie uśmiałam
Victoria Niedziela, 19 Września, 2010, 04:19
Jak się cieszę, że natrafiłam na ten pamiętnik ;D wgl daaawno mnie tu nie było...
Momentami tak się śmiałam, że masakra! Prawie się przez Ciebie udusiłam! ;)
Szkoda mi Meg- przypomina mi to sytuację mojej przyjaciółki, którą też chłopak zostawił, a ona była w nim taaak zakochana... Biedna.
No ale mam nadzieję, że los się do Meggie niedługo uśmiechnie, co?
Aithne Poniedziałek, 20 Września, 2010, 15:56
Biedna Meg...
...
...
...
... i jeszcze to zakończenie. Strasznie to przykre.
Durny Lestrange.
Nie wiem, nie jestem w stanie nic powiedzieć. Biedna Mary Ann. Dobrze, że tak to się skończyło, ale...
alieenka Poniedziałek, 20 Września, 2010, 17:27
-Do chrzanu z Blackiem!- fuknęłam do siebie, nie bardzo wiedząc, czemu.
-Uuuu, masz rację, dziewuszko!- ucieszył się ohydnie Irytek, wystawiając głowę z pobliskiej zbroi, po czym wyleciał, prując się na cały regulator- WRZUCIĆ BLACKA DO CHRZANU!-To mnie zabiło... trochę smutna końcówka... A gdy czytałam wiersz rogacza to mi kompletnie odbiło
Daria Wtorek, 21 Września, 2010, 22:43
W końcu udało mi się doczytać do końca
Najlepsza była walentynka od Jamesa i lekcja teleportacji :P
Rabastan niech idzie w cholere! chociaż smutne było, że kazał jej wybierać
Szczurek Środa, 22 Września, 2010, 21:03
Komentarz by był, ale komp mi się zawiesił i całe pisanie na marne. Teraz mi się nie chce już pisać , a jeszcze muszę się nauczyć historii,więc powiem krotko : notka rewelacyjna, dużo śmiechu i Rabastan jest świnią każąc Meggie wybierać!
Mam na koniec nadzieję, że między Syriuszem a Meg się wszystko ułoży.
Szczurek Środa, 22 Września, 2010, 21:33
Komentarz by był, ale komp mi się zawiesił i całe pisanie na marne. Teraz mi się nie chce już pisać , a jeszcze muszę się nauczyć historii,więc powiem krotko : notka rewelacyjna, dużo śmiechu i Rabastan jest świnią każąc Meggie wybierać!
Mam na koniec nadzieję, że między Syriuszem a Meg się wszystko ułoży.