Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Piątek, 24 Września, 2010, 22:49

63. Toujours Pur

Plusk. Plusk. Plusk. Plusk.
Westchnęłam spazmatycznie.
Na wodzie tańczyło marcowe, czyste niebo. Zimny, zimowy wciąż wiatr wiał od północy, pędząc białe obłoki. Wyglądały tak niewinnie i nieświadomie…
-Płyń, moja miłości. Hen, daleko…- szepnęłam do siebie i wstałam. Zbolały, szalejący z rozpaczy wzrok nakierowałam na zeschnięty liść dębu, unoszący się leniwie na wodzie. Zaledwie trzy minuty temu położyłam na nim niewielkie pudełko po zapałkach. W środku spoczywał pierścionek o czarnym oczku w kształcie półksiężyca.
-Płyń daleko…
Ukucnęłam i popchnęłam go dmuchnięciem. Liść z pierścionkiem, moim jedynym dowodem istnienia Rabastana Lestrange, odpłynął daleko od brzegu, malejąc w moich oczach.
Obserwowałam go, czując ból w klatce piersiowej. Nie ma go. Odszedł…
Nie czułam łez, lecz winę. Czy nie powinnam lepiej zadbać o to uczucie? Czy nie powinnam walczyć? Spróbować jakoś ratować tą miłość, nie być taką bierną…
Za mną rozległy się kroki i śmiechy. Nie obracałam się, odnotowując ochotę, by wszyscy znikli.
-Ha ha!!! Wtedy normalnie myślałem, że się zleję! Całkiem mowę mi odjęło, uwielbiam Łapę, jego riposty i uwagi niejednokrotnie zmoczyły mi majtki!
-Masz rację, James. Ale twój humor jest jeszcze lepszy.
-Naprawdę?
-Tak. Rozbrajasz mnie.
Zaległa cisza za moimi plecami.
-Lubię twoje towarzystwo, Jim… Ja…
Znów milczenie. O nie, pomyślałam, pewnie Lily i James mnie zauważyli, koniec samotności…
Obróciłam niechętnie głowę za siebie. Zdumiona omiotłam wzrokiem okolicę, bo nikogo nie było. Czyżby chowali się pod peleryną? Niepewnie wyjrzałam zza pnia dębu, za którym stałam.
Za drzewem znajdowali się właśnie Lily i James. Poczułam ukłucie żalu. Oczywiste, że nie mogli mnie widzieć. James całował Lily, mieli zamknięte oczy. Co ich obchodzi świat, mają przecież siebie…
Dotkliwie odczułam chłód i powaliła mnie niesprawiedliwość sytuacji. Cicho wycofałam się, by nie zauważyli, że ich widziałam. Odeszłam więc wolno w stronę szkoły, ogarnięta niechcianą zazdrością. Teraz to dopiero będzie, jak Lily i James zaczną być razem…
Szalała we mnie jakaś złość. Proszę bardzo! Jaki ten świat sprawiedliwy! Nic, tylko się zabić…
Łzy goryczy po raz pierwszy potoczyły się po policzku. Byłam dogłębnie poruszona tym, co właśnie zobaczyłam. Rozbudziło to we mnie mnóstwo obcych emocji.
Nigdy nawet nie pocałowałam Rabastana, chociaż były ku temu sposobności. Zawsze coś przerwało. Dlaczego? Czy to nie dziwne? Może ta miłość była za słaba, by przetrwać?
Dotarłam do łóżka, rzucając się na nie. Miałam dość wszystkiego i wszystkich. Odkąd Rabastan mnie z zimną krwią zostawił, byłam jakoś dziwnie otępiała. Nic mnie nie interesowało, unikałam ludzi, w szczególności Huncwotów i Lily. Severus spędzał czas ze śmierciożercami. W sumie mi to nie wadziło. Czułam się doskonale, kiedy nie było na mnie współczującego wzroku innych. Kiedy mogłam sama przetrawiać klęskę i beznadzieję. Już się nie wyrwę z sideł, które na mnie pozastawiali z różnych kierunków moi “przyjaciele”.
Poczułam ukłucie bólu w klatce piersiowej. Przypomniało mi się ten najgorszy, najbardziej bolesny moment, gdy Rabastan się śmiał. Był to okrutny, bezlitosny śmiech, pozbawiony choćby krztyny żalu czy smutku…
Czyżby wcale mnie nie kochał? Po co w takim razie marnował na mnie swój cenny czas? Musi być we mnie coś takiego beznadziejnego, że tak mnie po prostu zostawił…
Łza tęsknoty spłynęła po skroni, lądując w białej poduszce. Rabastan… Ta twarz włóczęgi… Dziki, smętny zarazem wzrok i ten zarost… Wyglądał, jak wolny podróżnik, nieskrępowany, niekonwencjonalny. Czyż to nie pociągające?
W życiu bym nie przypuszczała, że dzień 14 lutego, ten, którego tak wyczekiwałam, by się spotkać z Rabastanem, będzie ostatnim. Nigdy więcej już nie przytulę się do niego, nie popatrzę w jego oczy… Nie dane było mi go nawet pocałować…
Popatrzyłam na błonia, oświetlone żółtawym światłem, sączącym się spomiędzy chmur, które nagle zasnuły niebieskie niebo. Ciekawe, jak to jest, całować kogoś, kogo się kocha… Raczej to mi już nie grozi… To musi być piękne uczucie. Lily jest szczęściarą… Kiedy człowiek zatraca się w kimś, kogo kocha, musi być szczęśliwy. Nic się nie liczy, druga osoba za to jest całym światem, nieograniczonym kosmosem, którego nie można ogarnąć i mózgiem i sercem…
Szkoda, że dla mnie takie cudowne uczucia są niedostępne…
-Jak ty wyglądasz?! Czemu jesteś taka blada?! Do łóżka i pić cytrynę z miodem!!!
Ciotunia Mathilda cmoknęła mnie w policzek, a raczej walnęła weń obślinionymi ustami. Popatrzyłam na nią melancholijnie. Nawet ucieszyłabym się z jej widoku. Gdyby nie nastrój.
-Oj, ciociu…- wymamrotałam smętnie.
-Coś się stało?!- przygarnęła mnie do swego obfitego ciała i wprowadziła do hallu Dworu Lupinów, na progu którego stałam.
Przełknęłam łzy i pokręciłam głową przecząco. Po co cała rodzina ma wiedzieć, że serce mi się kraje? Wolę ich nie zarażać grobowym, czarnym nastrojem.
-Witaj, Mary Ann!- ojciec wypadł na mnie z kuchni- Chodź tu do mnie, dziecko kochane…
Nieśmiało przygarnął mnie do siebie jednym ramieniem i cmoknął w czoło. Poczułam się skrępowana jego zażenowaniem w związku z nieumiejętnością okazywania uczuć.
-Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin, córeczko…- wyszeptał- Dużo szczęścia na resztę życia…
Łzy same cisnęły mi się na oczy po tym czułym zdaniu. Biedny tato… Nawet nie wie, jak jego słowa kłują i ranią moje rozszarpane już serce…
Przytuliłam twarz do jego szczupłego, zapadłego torsu i rozkleiłam się, szlochając rzewnie. Tata gładził moją głowę, a ciotka podrygiwała niedaleko, bezradna.
Panowała cisza.
Właściwie to objęła ona dom swymi martwymi ramionami na resztę dni. Zamknęłam się w pokoju, leżąc całymi dniami na łóżku z zielonym baldachimem. Za oknami świat odradzał się na nowo, by poczuć wiosenny, życiodajny wiatr.
Nie rozpaczałam, nie wyłam za Rabastanem. Nie musiałam. Łzy same, bez ingerencji emocjonalnej płynęły z moich oczu, a ja całymi dniami wpatrywałam się nieruchomym wzrokiem w martwy punkt na aksamitnej, zielonej ścianie. Godzinami w ten sam.
Zrozumiałam, jak ciężko żyć mi bez niego. Nie chodzi o jego obecność fizyczną, lecz świadomość, że jest mój, że gdzieś tam o mnie myśli, że jestem jego ostoją spokoju w tych ciężkich czasach… Co tam robi? Czy zabija niewinną kobietę? Może zabił mamę?…
Przewróciłam się z przykulonego boku na wznak i zapatrzyłam na baldachim.
Nigdy nie przytulę już Rabastana… Najukochańszej osoby… na pewno?
Zmrużyłam zmęczone brakiem snu i ronieniem łez oczy. Przypomniało mi się nagle magiczne zwierciadło Mortimera. A na nim ktoś, kogo kochałam, bez wątpienia. Kto?
Podniosłam się z trudem i podeszłam do okna, wyglądając na świat. Na drzewach pojawiały się pąki, ptaki przylatywały, słońce świeciło mocniej, życie się rozpoczynało na nowo… Życie. Paradoks, że ja właśnie teraz umieram…
Znów zmarszczyłam brwi, rozmyślając. Kim był ten chłopiec? Nigdy, przenigdy nie zapomnę jego twarzy. Miała taki smutny, melancholijny, tęskny i jednocześnie rozważny wyraz, jakby chłopak zastanawiał się i dziwił temu straszliwemu światu, tęskniąc za jego piękniejszą odmianą. Szczególnie szare oczy mówiły o tym, że się smucił.
Ta twarz tak wiele mi mówiła! Miałam wrażenie, że potrafiłabym się z nim porozumieć. Praktycznie bez słów. Jego oblicze było takie piękne, że nie potrafiłam pozbyć się go z pamięci. Może jest to ktoś, z kim będę szczęśliwa kiedyś za kilkadziesiąt lat? W końcu jestem wampirem, małżeństwo z Blackiem zdominuje jedynie parędziesiąt najbliższych lat.
Otarłam łzy, czując już takie dno, że mogłam jedynie odbić się ku górze. Usiadłam przy biurku, wpatrując się w zdjęcie z Rabastanem. Znów poleciały łzy. Wyciągnęłam różdżkę.
-Evanesco!- zaszlochałam w stronę zdjęcia. I już go nie było, żadnej pamiątki…
Popatrzyłam na platynowego kotka od Blacka. Jak zwykle, mruczał. Od sierpnia w zasadzie mruczał przez cały czas.
Samobójstwo? Kusząca świadomość, ale czy na pewno? Kiedyś, w przyszłych czasach, które jeszcze nie nastąpiły, pałęta się po świecie ten chłopiec. Może cierpi, jak ja, jeżeli już istnieje… Jak mam żyć, to tylko dla niego, by go zobaczyć, by zatonąć w jego smutnym spojrzeniu, by dowiedzieć się, czemu jest takie, by pomóc, pocieszyć… Jeżeli bym umarła, to byłoby takie egoistyczne, muszę żyć by i on żył…
Stuk! Stuk! Stuk!
Poderwałam się na fotelu. Na parapecie siedziała sowa, wyglądająca dość wytwornie, jeżeli można to tak ująć. Otworzyłam jej i odwiązałam list, a potem mruknęłam:
-Remusa nie ma w domu, nie możesz przechować się u Paproszka, przykro mi…
Sowa zaskrzeczała przenikliwie z oburzeniem, dziabnęła mnie w rękę i odleciała. Zignorowałam fakt tej oczywistej agresji i krwi cieknącej po palcu. To kolejne zranienie, co za różnica.
„Mary Ann!
Wyrażam nadzieję, że trzymasz się jakoś, wbrew wszystkiemu. Co prawda nie widzieliśmy się dopiero kilka dni, ale sprawa jest dość ważna. Przygotuj się psychicznie na to, co zaraz nastąpi.
Rodzice chcą Cię poznać przed naszym ślubem. Tak wiem, gleba. Ale to nie moja wina, serio! Co prawda, to ja im przypomniałem, że tak jest w tych zasadach… (gdybyś była Twoim bratem, okrasiłbym je odpowiednim epitetem na „zj”, ale nie wypada tak do narzeczonej, więc daruję), Ale to naprawdę nie moja wina! Oni bardzo się Tobą zainteresowali i jestem zobowiązany do zaproszenia Cię na uroczysty obiad u nas, w domu.
Mam nadzieję, że wciąż jeszcze żyjesz, a więc Cię pocieszę. Naprawdę się tym nie przejmuj. Da się wytrzymać. Obiecuję, że Cię nie zostawię samej z nimi przy stole. A jak będę chciał skoczyć za potrzebą, to pójdziesz ze mną (oczywiście nie dosłownie, hehe). A jak się nie zgodzą, a nie zgodzą się na pewno (dokuczanie innym to jedyny sport, jaki uprawia mamusia), to dyskretnie podetknę pod własny fotel miskę lub szklankę, trudno się mówi.
Obiad czcigodni państwo Black wyznaczyli na 13 marca, czyli jutro, gwoli uprzedzenia. Przyjadę po ciebie moim wyrąbistym motorem około dwunastej. Ubierz się tak, by nie zgorszyć nikogo (znaczy się ich, ja osobiście nie mam nic przeciwko, byś mnie gorszyła, kotek…).
Twój Syriusz Alphard Black III (nie mogę przedstawić się niegodnie na wypadek inspekcji)”.
Westchnęłam z bólem. Nie no, tu mamy klasyczny przykład, jak życie lubi doiwanić. Najpierw przymus ślubu, potem mama, zaręczyny, Rabastan, Voldemort, teraz to… Spędzenie u Blacków całego dnia. Nawet perspektywa spotkania z Blackiem, do którego nie odzywałam się od ponad trzech tygodni wyglądała na całkiem przyjemną, jeżeli zestawić ją ze spotkaniem rodziców…
Zerknęłam niechętnie na list. „Przyjadę po ciebie moim wyrąbistym motorem…”. Lanser. No, ale ten motor to przynajmniej jeden plus z bycia panią Syriuszową Blackową…
Poczułam nagłe ukłucie bólu w klatce piersiowej. Zachwiałam się, po czym rzuciłam list na blat.
-Remus…- szepnęłam i pobiegłam w stronę drzwi. W jakiś sposób WIEDZIAŁAM, że coś się dzieje Remusowi.
-Tato! Czy Remus powrócił już z Hogwartu?!- krzyknęłam, wpadając do kuchni.
-Nie, o ile wiem, pełnia kończy się dziś…- rzekł ze zdziwieniem ojciec, siedząc przy stole.
-Nie wpadaj tak do kuchni, młoda panno!- zakrzyknęła ciotunia Thilda- Zawału można dostać! Nieco ogłady, masz już osiemnaście lat, od dwóch dni! W tym wieku…
I zaczęła się tyrada na temat, co w tym wieku można, a czego nie wolno robić.
-Czemu pytasz?- zagadnął tata po pięciominutowym pofolgowaniu językowi ciotki. Niestety, wykład nie skończył się jeszcze i przerwał jej w momencie zakazu osiemnastolatkom wsadzania nosa do tabakierki- Wyglądasz na nieco wzburzoną.
-To nic, po prostu poczułam, że muszę się od niego czegoś dowiedzieć…
Wróciłam do pokoju, zastanawiając się nad tym dziwnym uczuciem, że stało się coś potwornego Remusowi i głowiąc się nad strojem na jutrzejszy dzień.

***

-Remy. Powiedz mi, proszę. Ja wiem, że coś się stało.
Remus popatrzył na mnie takim wzrokiem, jakiego u niego nigdy chyba nie widziałam. Była to twarz chłopca, właściwie już mężczyzny, pogrążona w bezgranicznej rozpaczy, beznadziei i depresji. Doskonale uplasowałaby się teraz na mojej głowie. Powstrzymałam jednak własne problemy zranionego serca, by poczuł się lepiej, by widział w mojej twarzy ulgę.
Remus poruszył się wolno na szarej narzucie swego łoża, na którym siedział. Odjął wzrok ode mnie, wlepiając w podłogę. Nic nie powiedział, ale zadrżał spazmatycznie.
-Ja wiem, że ktoś cię skrzywdził.- rzekłam z powagą- Nie oszukasz mnie, dobrze cię znam.
Westchnął, jakby miał na sercu ból całego świata. Zacisnął powieki, by nie uronić żadnej łzy.
-To nic, tylko… ech, wszystko moja wina, Meggie. Moja wina… Ja…
Nie wytrzymał i zakrył dłońmi twarz. Chwilę potem zatrząsł się histerycznie.
-Remus…- łzy zaszkliły się w moich oczach na ten widok. Usiadłam obok brata i objęłam go.
-Wil… kołaki… nie mogą… być szczęśliwe… Nie mogą… nawet o to błagać… To moja wina…
Pogłaskałam go po długich, jasnobrązowych włosach. Czułam, że serce kraje mi się jeszcze mocniej.
-Nie wolno mi szukać szczęścia… Nigdy więcej… Nigdy go nie znajdę, to tylko złudzenie… A potem zniknie, utwierdzając mnie w przekonaniu, że tylko się mną bawiło…
Jego słowa były tylko gwoździem do naszych trumien. Myśl, że ktoś mógł spowodować u niego ten stan, że ktokolwiek ośmielił się skrzywdzić tą niewinną istotkę w moich ramionach spowodował, że poczułam wzbierający w duszy ogień wściekłości.
Remus nie wyrzekł słowa więcej a ja dyplomatycznie nie dochodziłam prawdy. Tym bardziej, że zaledwie pół godziny potem stroiłam się pieczołowicie przed swą własną garderobą, starając się opanować mimowolne wykrzywienie twarzy.
Mając w głowie żywo słowa Blacka z jego listu o zgorszeniu ogółu, starannie wybrałam białe, materiałowe spodnie o prostym, luźnym kroju i czarną luźną bluzkę o bardzo szerokich rękawach, zakończonych jednak mankietami zapinanymi ciasno przy nadgarstku. Do tego założyłam czarne trampki, by czuć się swobodniej. Swobody mi będzie dziś brakować, o tak…
Udało mi się zapleść rudo-czarne loki do pasa w gruby warkocz.
Westchnęłam, czując niemiły skurcz dolnych partii brzucha i wzięła mnie ochota, by powrócić do cierpiącego Remusa. Przyszło mi jednak do głowy, że potrzebuje teraz intymności i spokoju.
Sprzed domu w tym samym momencie dał się słyszeć denerwujący klakson pojazdu. Kotek na biurku zaczął głośno mruczeć.
-Black…- westchnęłam, a potem zacytowałam Jamesa- No i masz ci babo stolca gnoma…
Zeszłam na dół z wątpliwym entuzjazmem, powłócząc nogami. Z hallu dobiegał jazgot ciotki:
-Witamy, paniczu Black!!! Twoja narzeczona niecierpliwie oczekuje cię w sypialni! Eee, znaczy się…
Black ryknął nagłym, niekontrolowanym śmiechem zza drzwi, a ja parsknęłam mimowolnie.
-Znaczy, w pokoju…- dopowiedziała styrana ciotunia Mathilda.
W tym samym momencie, gdy sięgałam po klamkę, chcąc wejść do hallu z biblioteki, drzwi otworzyły się gwałtownie. Odskoczyłam z przerażeniem. W wejściu stał zaskoczony Black.
-O, witam uniżenie!- ucieszył się- Zmierzałem do ciebie, jak to twa ciotka określiła, czekającej niecierpliwie mnie w sypialni…
Puścił mi zadziornie oko.
-Ha ha.- skwitowałam ironicznie- Dobra, w tył zwrot, spryciarzu.
Pogoniłam go niecierpliwym machnięciem obu dłoni.
-Życzę wam miłej zabawy, młodzieży! Gdybym znów była młoda…
Ciotunia wdzięcznie otarła wyimaginowaną łzę i zaśmiała się z własnego żartu. Black i ja wymieniliśmy skonsternowane spojrzenia, a Black zachichotał dla świętego spokoju:
-Haha ha…
Po czym wskazał, że mnie przepuszcza w drzwiach.
-Zachowuj się, Mary Ann!- warknęła ciotka, poważniejąc- To dom samych Blacków! Wkraczasz w towarzystwo znające etykietę na pamięć praktycznie od urodzenia!
Black chrząknął z premedytacją, patrząc niewinnie w sufit.
-Poczekaj, płaszczyk! To dopiero marzec, moja panno!- zaskrzeczała ciotka i potoczyła się w stronę wieszaka na płaszcze i rzuciła mi moją skórzaną kurtkę.
-Następnym razem kupię ci coś wytwornego, młoda damo!- zezłościła się i wygoniła mnie za próg- Nie przynieś wstydu Lupinom! Ech, skórzana kurtka! Jak dla jakichś meneli, nierobów zachlanych… Czemu nie kupiliśmy ci czegoś odpowiedniego?!
-Proszę się nie przejmować, panno Lupin! Mary Ann nie wzbudzi podejrzeń!- uśmiechnął się ujmująco olśniewającym uśmiechem Black i ostentacyjnie zarzucił na siebie swą skórzaną kurtkę, która spoczywała na siedzeniu motoru.
Parsknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Mina ciotki Mathildy, zażenowanej i przerażonej swoim zachowaniem była bezcenna.
-Nie, no skąd! Skórzane kurtki są takie!…- spróbowała załatać, ale nikt jej nie słuchał.
Wskoczyłam na siedzenie za Blackiem, przypominając sobie wydarzenia sprzed roku, gdy razem wałęsaliśmy się na motorze. To było pełne młodzieńczej wolności, a teraz na pewno śmierciożercy by nas zatłukli Avadą…
Motor zaryczał, Syriusz również i popruł w stronę ulicy.
-Jesteś szalony!- wrzasnęłam, mrużąc oczy- W lesie na motorze?!
-A co?! Kupa zabawy!- odwrzasnął, slalomując dziko między dwoma nagimi brzozami, po czym wydostał się na ulicę w niewielkiej ludzkiej osadzie przy Epping Forest.
Gdy tylko Black poczuł wolność szerokiej drogi, rozciągającej się przy polach i lasach, zaryczał z euforii i wrzucił prawie maksymalną szybkość. Poczułam, że wszystko mi sztywnieje.
-Zwolnij!- wrzasnęłam, z trudem oddychając przez pęd- Zsiadam!
-Proszę bardzo! Droga wolna!- odwrzasnął, rozbawiony.
-BLACK!
-Złap się mocniej i nie histeryzuj!
-Zapomnij! Zwolnij!
Reakcja odwrotna. Czując, że zaraz ześlizgnę się z motoru, mocniej złapałam Blacka w pasie. Usłyszałam niewyraźny rechot samozadowolenia z przodu. Pomyślałam, że nieroztropnie byłoby go palnąć w łeb na odlew, bo równałoby się to z samobójstwem, więc tylko zgrzytnęłam zębami i w milczeniu znosiłam nieprzyjemne przylgnięcie do Blacka.
Droga z polnej i leśnej przeistoczyła się powoli w londyńskie uliczki. Na szczęście Black musiał już tutaj zwolnić. Wkrótce zatrzymaliśmy się na jakieś niemrawej, obskurnej ulicy, przed zarośniętym placem. Zeskoczyliśmy z maszyny, a mój narzeczony popatrzył spode łba na dom.
-Grimmauld Place 12.- mruknął.
W tym momencie dwa domy o numerach 11 i 13 poczęły się jakby rozszczepiać. Patrzyłam na to z fascynacją, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego Blackowie godzą się na mieszkanie tutaj.
Wyglądało to na mugolską, ubogą dzielnicę-dwie rzeczy, z którymi Blackowie nie mieli nic wspólnego.
-Wejdźmy.- entuzjazm Syriuszowi opadł i poprowadził mnie ku ponurym drzwiom, po czym uchylił drzwi- Spokojnie…
W hallu było ciemno tak, jak to zapamiętałam. Byłam tu bowiem prawie dwa lata temu, kiedy to lecieliśmy na Mistrzostwa i ja z Peterem wylosowaliśmy pana Blacka.
Panicz poprowadził mnie przez ciemny korytarz i kilka ponurych pomieszczeń do smętnego, staroświeckiego salonu, gdzie siedziało całe towarzystwo, pijąc herbatkę.
-Ooo…- wyrwało mi się mimowolnie.
Pomiędzy niskim stolikiem do kawy o pajęczych nóżkach a gotycką sofą pomykało jakieś zwierzę. Miało długie uszy i szpiczasty nos, a wyglądało jak zasuszony dziadek.
-Jestem oto.- powiedział Syriusz z prawej, nie bez nutki drwiny.
Na sofie siedzieli państwo Black, Regulus, młodsza, aczkolwiek nie tak przystojna i udana kalka Syriusza, oraz człowiek, którego widziałam jedynie raz. Ojciec Bellatriks Black.
-Ach, Syriuszu! A więc to jest ta twoja narzeczona!- wyszeptał wyniośle.
-Witamy cię w naszych szlacheckich, wytwornych progach, moja droga!- Walburga wstała i ukłoniła dystyngowanie w moją stronę głową. Odwdzięczyłam się tym samym- Obiad zostanie podany jak najrychlej. Stworek, do kuchni!
-Tak, pani. Moja droga pani…- zwierzę wycofało się w ukłonach z salonu.
-Cygnusie, zostaniesz na obiedzie? Poznasz mą przyszłą synową!
-Chętnie, droga siostro. Pragnę się przekonać, czy ta młoda panna jest godna nosić nasze miano.
-Zechciej zaczekać, Mary Ann Reo. Syriuszu, zajmij się narzeczoną do obiadu!
-Oczywiście.- ukłonił się aktorsko i wycofał z salonu, ciągnąc mnie za sobą- Chodź…
Ruszył długim, wąskim i ciemnym korytarzem ku schodom, dudniąc głucho ciężkimi butami. Chyba robił tak specjalnie.
Cały dom wyglądał bardzo ponuro i czarnomagicznie. Efekt ten zwiększały zasuszone głowy skrzatów domowych, czy nieustanna ciemność korytarzy i pomieszczeń, przez które przechodziliśmy. Wystrój był bogaty, utrzymany w odcieniach szarości, czerni, fioletu i granatu.
-Ile ten dom ma lat?- zapytałam Blacka, gdy wspinaliśmy się po starych, zakurzonych stopniach.
-Tego nikt nie zliczy. Na pewno jest starszy od mojej drogiej mamuśki, która się tu wychowała.
Wreszcie wspięliśmy się na sam szczyt. Były tu drzwi do dwóch sypialń.
-Nareszcie spokój i cisza…- westchnął ze zblazowaniem mój towarzysz, po czym ruszył ku drzwiom z napisem „Syriusz Alphard Black III”, nadmiernie wyniośle się zachowując, po czym wygiął się przed samymi drzwiami fikuśnie, skrzecząc- Witam, najdroższy bracie! Mam cię głęboko w tyle, udław się zupą Stworka! Ale cię witam uniżenie!
-Ja również witam, ma czystokrwista siostrzyczko! Niechby kto miotnął w ciebie Avadą za plecami, nareszcie otrzymałbym ten cholerny dom! Ale witam potomkinię samego Fineasa Nigellusa Blacka! Co dziś porabiałaś, poza rozkazywaniem twemu szacownemu, rąbniętemu skrzatowi, by walił w łeb patelnią?- odparł sobie tym samym skrzekiem.
Uśmiechnęłam się niedostrzegalnie na widok Blacka, prowadzącego ze sobą tą konwersację.
-Dziś? Pomyślmy… Znowu obijałam się po salonach, żłopiąc herbatkę z mężusiem, a ty?
-Ja zabiłem stu mugoli!
-Cudnie! Do piachu z mugolami! Wyrżnąć ich w pień!
-SYRIUSZ! NA DÓŁ!
Black podskoczył nieco z lekkim strachem. Posłał mi ponure spojrzenie.
-Dobra, wejdź. I rozgość się, zaraz wracam, oby…- burknął i najzwyczajniej zjechał po poręczy.
Ostrożnie przekręciłam klamkę i wkroczyłam do królestwa mojego narzeczonego.
Był to pokój podobny do reszty domu, utrzymany w konwencji ponurego przepychu. Ściany pokrywała srebrna, szara tapeta z aksamitu, podobna do tej, jaką Remus miał w swym pokoju. Pomieszczenie miało dwa razy większe rozmiary, niż moja sypialnia, ale wystrojem ją przypominało. Meble były ciężkie i ozdobne.
Podobnie jak ja, Black poprzyklejał osobiste akcenty na jednej ze ścian. Podeszłam tam, mrużąc oczy w półmroku, panującym w pomieszczeniu.
Uśmiechnęłam się na widok zdjęcia czterech Huncwotów. Rozpoznałam je, zrobione zostało przeze mnie na początku szóstej klasy aparatem Jamesa. Stare dzieje…
Black przykleił również na ścianie wymięte plakaty imponujących motocykli i, o zgrozo, plakaty z mugolskich czasopism dla mężczyzn.
Popatrzyłam smętnie i spode łba na zgrabne, rozebrane prawie do naga modelki, wygięte w kuszących, drapieżnych pozycjach. Cudownie.
Kopnęłam ze złością ozdobną nogę biurka. McGonagall miała rację. Niewyżyty palant!
W tym momencie drzwi rozwarły się i wkroczył właściciel pokoju. Zamarł, gdy dostrzegł, na co patrzę. Uśmiechnęłam się sarkastycznie, rozszerzając dziurki od nosa.
-To jest, te plakaty, eh, one są…- wydukał.
-Cóż, twe zainteresowania są tak szczytne, że za nimi nie nadążam…- wycedziłam.
-One są tylko dla ozdoby, znaczy się…- żachnął się, próbując poprawić zdanie.
-Nie no, rozumiem. Ale kiedy odwiedza cię narzeczona, mógłbyś odpuścić sobie takie ozdoby…
-Miałem na myśli coś innego!- zawołał zapalczywie- Przylepiłem je już dawno temu, by wkurzyć rodziców. One mają jedynie taką funkcję, no! Zanim cię poznałem, Mary Ann, przecież wiesz…
Popatrzył na mnie, mrużąc oczy od dołu.
-Nie czuję się przekonana.- zaplotłam ramiona na piersi.
Usłyszałam westchnięcie.
-A co?- zezłościł się, a potem mruknął kulawo, czerwieniejąc- Przecież już dawno wiesz, i nie tylko ode mnie, że… zasadniczo dziewczyny na mnie nie działają. Zasadniczo, no…
Uniosłam brwi.
-Cóż, może zechcesz usiąść? Obiad zaraz podadzą…- wskazał nonszalancko na fotel.
Opadłam zatem na ciężki mebel, Black pstryknął palcami, a na żyrandolu zapaliły się świeczki. Chwilę potem usiadł na krawędzi łóżka, przyglądając mi się osobliwym spojrzeniem.
-Jak tam mijają wam ferie wielkanocne?- zagadnął po chwili ciszy.
-W porządku.- skłamałam szybko- Remus przysyłał ci jakieś listy?
Black zmarszczył brwi.
-Nie… A czemu pytasz?
-Przyleciał z Hogwartu wyjątkowo przybity. Coś mu się stało.- spuściłam wzrok.
-Kiedy się z nim żegnaliśmy przed przemianą, wydawał się być całkiem normalny…- Black zmarszczył brodę w podkówkę- Nie mówił ci, o co chodzi?
-Nie, ale bardzo go coś zabolało. Wspominał o tym, że wilkołaki nie zasługują na szczęście. To chyba ma związek z jego likantropią, nie?
Black splótł ręce razem i począł uderzać kciukami o siebie.
-Co by mogło mu się stać w szkole w trakcie ferii wielkanocnych? Chyba, że jakiś uczniak, co pozostał w Hogwarcie się dowiedział i go wyśmiał, na przykład Smarkerus…
Zgrzytnął zębami mimowolnie.
-Raczej by się tym nie przejął.- mruknęłam chłodno- Sev już wie o jego likantropii. I na pewno nie zrobiłby mu czegoś, co by go tak zraniło. Jest skrajnie załamany.
Po całym domu rozległ się ponury, smętny dzwon.
-Co to?- podskoczyłam.
Black parsknął.
-Ne bój się, to tylko oznacza „Obiad podano”. Taki sygnał, jakby co najmniej ktoś zdechł…
Wyszliśmy zatem na korytarz i zeszliśmy parę kondygnacji na dół, dopóki nie wpadliśmy na Stworka. Ukłonił się uniżenie, zamiatając szerokimi uszami drewnianą podłogę.
-Panicz Black z cnotliwą narzeczoną!
-Stworek, szoruj do kuchni!- rzucił Black niecierpliwie.
-Tak, paniczu, tak. Stworek pójdzie. Stworek służy wiernie paniczowi, mimo jego bezczelnej ucieczki… Po co powrócił? Stworek wie…
Żyła na skroni Syriusza zapulsowała groźnie. Stworek najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że wciąż go słyszymy, zaskrzeczał:
-Panicz Black jest szczwany, Stworek widzi to. Powrócił, by wymusić na pani Stworka ślub ze swoją narzeczoną, Stworek słyszał. Wykorzystał czcigodną panią Stworka do własnych, młodzieńczych zachcianek. Ale biednemu Stworkowi nie wolno nie służyć paniczowi…
-Zjeżdżaj, pokrako!- warknął Black i… zamachnął się okutym, ciężkim butem, by wymierzyć Stworkowi celnego kopa z glana. Zwierzę przekoziołkowało przez całą kondygnację schodów i legło na ziemi piętro niżej, piszcząc i łkając z bólu.
-Nie!- przeraziłam się- Czemuś to zrobił?!
-Bo to rzecz, która nic nie znaczy!- warknął- Włazi tylko w drogę, jego istnienie jest pomyłką!
-Ale on też ma swoje uczucia!- zawołałam z wyrzutem.
-Nie wiesz, co mówisz!- prychnął.
-Owszem, wiem…- mruknęłam ze złością.
-Przesadzasz, słonko. Skrzat domowy to skrzat domowy. One służą wyłącznie po to, by… służyć!
-A więc tak wygląda skrzat domowy…- mruknęłam do siebie, po czym ruszyliśmy na dół. Patrzyłam ukradkiem na Blacka z przerażeniem. Jaki on agresywny… Kolejna wymówka, by nie mieć z nim dzieci. Boję się pomyśleć, co by było jakby tak kopnął nasze dziecko…
Weszliśmy razem do jadalni. Była ponura i wyglądała, jak loch. Ciarki mnie przeszły.
-Zasiądźmy!- zaprosiła nas gestem Walburga Black.
Syriusz uśmiechnął się do mnie zachęcająco i poprowadził do długiego, dębowego stołu, przypominającego mi stoły w Hogwarcie, łapiąc dyskretnie za rękę.
Przy stole siedzieli już Orion i Regulus, a także Cygnus Black. Powstali.
Black odsunął mi skrzętnie jedno krzesło, sięgające chyba średniowiecza, po czym to samo uczynił z meblem obok mojego.
Orion Black usiadł jako pierwszy. Wykonałam ruch, jakbym także chciała usiąść, ale Syriusz szybko i dyskretnie złapał mnie za dłoń, dając do zrozumienia, że źle robię. Przełknęłam głośno ślinę, dziękując w duszy, że nie zauważyli mojego przysiadu w dół.
Po chwili wszyscy naraz usiedli i mogłam wreszcie opaść na krzesło, czując ścisk w splocie.
Do salonu wszedł Stworek, niosąc przed sobą dymiącą wazę z zupą. Pachniała smakowicie, ale nie miałam najmniejszej ochoty, by ją próbować, bowiem gardło zacisnęło mi się mocno.
Stworek nalał każdemu do srebrnej miski opatrzonej obowiązkowo dumnym herbem Blacków.
-Zupa z ostryg!- oznajmił przenikliwym skrzekiem.
Przełknęłam ślinę, czując zamroczenie. Nienawidziłam zupy z ostryg. Zawsze po niej wymiotowałam, od Świąt, gdy miałam sześć lat i mama wmusiła we mnie miskę.
Syriusz popatrzył na mnie wymownie, bo doskonale o tym wiedział. Opowiadałam mu kiedyś.
-Wyśmienicie, Stworku!- rzekła pani Black sztywno- Lubisz zupę z ostryg, moja droga?
Uśmiechnęłam się niemrawo w odpowiedzi, czując gorąco na całej twarzy.
W najbardziej sztywny sposób, na jaki mnie było w danej chwili stać, nabrałam srebrną, wysmukłą łyżką ohydnej cieczy, jaka przede mną stała. Miałam nadzieję, że mnie wypuszczą do łazienki, zanim zacznę wymiotować im w miski…
Dystyngowanie opróżniłam sztuciec z zupy, czując na sobie baczne spojrzenie Cygnusa Blacka z prawej. Z trudem przełknęłam, krztusząc się niepostrzegalnie. O nie, śniadanie wraca do góry…
-Och, Mary Ann!- usłyszałam obok siebie. Syriusz przyglądał mi się bacznie. Popatrzyłam na niego, starając się opanować wykrzywienie twarzy po łyżce znienawidzonej zupy.
-Coś się stało, synu?- zagadnął spokojnie Orion.
-Jest zaczerwieniona. Czy ty nie jesteś uczulona na ostrygi?- zapytał Black.
-Cóż, nie wiem…- zdziwiłam się. Syriusz kopnął mnie dyskretnie pod stołem, po czym zarządził:
-Stworek! Zabierz mojej szanownej narzeczonej tę potrawę! Najwidoczniej nie przełknie ani łyżki więcej! Nie chcę, byś mi się udusiła!- dodał przesadnie czułym tonem.
Jednakże jego rodzice natychmiast złapali się na lep, a Walburga zawołała:
-Święta racja! Moja przyszła synowa musi czuć się, jak u siebie w domu! Stworek, odnieś to!
-Oczywiście, pani!- skrzat ukłonił się nisko i zabrał miskę sprzed moich oczu. Odetchnęłam.
Walburga, siedząca naprzeciw, uśmiechnęła się z wyższością.
-Proszę nam wybaczyć. Nie wiedzieliśmy.
-Ależ skąd, nic się nie stało, pani Black!- zaprzeczyłam subtelnym ruchem dłoni.
Poczekałam, aż Blackowie zakończą pierwsze danie. Moją całą uwagę zajmowało prostowanie kręgosłupa i zerkanie na wszystkich członków rodziny, w szczególności na Syriusza. Nie wiedzieć czemu, spodobało mi się, jak jadł. To było takie… domowe.
-A więc należysz do jakiego rodu?- zagadnął Cygnus, gdy skrzat wyniósł miski.
-Jestem z Lupinów.- odparłam.
-Ach, tak…- zmrużył oczy chłodno- Pamiętam cię… Czyż nie ty leciałaś z nami na Mistrzostwa?
-Owszem.
-Lupin…- zastanowił się Cygnus, mrużąc wciąż oczy. Przypomniał mi się Syriusz- Obecnie nie jest to chyba najlepsza partia, Walburgo.
Poczułam, jak Syriusz obok mnie zesztywniał.
Walburga przeniosła z brata wzrok na mnie. Również zmrużyła oczy.
-Z jakiego domu była twa matka, moja droga?- spytała niby mimochodem.
-Crouch.- odparłam bez zająknięcia się.
-Doskonale. Widzisz, Cygnusie?
Syriusz rozluźnił się.
-Och, Crouch…- pokiwał pan Black z powagą- Doskonała rodzina czarodziejów czystej krwi! Szkoda tylko, że na wymarciu… Pozostał ponoć jedynie ten młody Bartemiusz z linii męskiej. Smutne. Cała nadzieja w nim. Jest z tobą w klasie, synu?
-Rok niżej.- odezwał się po raz pierwszy Regulus niskim głosem.
-Jaki okrzyk rodowy ma rodzina Lupin?- zagadnął Cygnus, wciąż podejrzliwie się mrużąc.
Przełknęłam ślinę, zielonego pojęcia nie mając. Okrzyk rodowy, co to na gacie Merlina jest?!
-Na pewno coś w rodzaju „AAAAA!”, wuju!- parsknął Syriusz, bagatelizując zaczepkę.
Na szczęście w tym momencie wkroczył Stworek, skrzecząc „Przystawki!”. Na stole postawił srebrne talerze o kształcie owalu, na których porozkładał dziwaczne kulki z chleba.
-Kulki czosnkowe z pastą majonezowo-ziołową!- objaśnił.
-Częstuj się, kochana!- zachęciła mnie Walburga Black. Syriusz podsunął mi talerz, nakładając parę kulek chlebowych. Tymczasem rozmowa zeszła na rodzinę Cygnusa. Na szczęście zgrabny komentarz Syriusza odnośnie mojego okrzyku rodzinnego zniechęcił go do wałkowania tematu.
-Jak ci zapewne wiadomo, Mary Ann Reo, my, Blackowie, mamy w sercach i umysłach dumny okrzyk naszej rodziny!- objaśnił z pychą- Toujours Pur! Zawsze to powtarzam! Zawsze czyści! Niestety, nie wszyscy to rozumieją, na przykład ta czarna owca, moja córka… Co za wstyd…
Zdałam sobie sprawę, że chodzi o Andromedę.
-Za to moje dwie córki są tego doskonałym wzorem!- ciągnął dalej swym nudnym, wkurzająco przemądrzałym tonem- Narcyza, droga siostro, jak ci już od dawna wiadomo, wyszła szczęśliwie za mąż za samego Lucjusza Malfoya!
Ja i Syriusz wymieniliśmy z wolna wymowne spojrzenia i pogardliwe uśmieszki. Walburga pokiwała z powagą głową.
-Za to Bellatriks wydajemy za Rudolfusa Lestrange! Już wszystko ustalone!
Ukłuło mnie to nazwisko w samo serce. Zamaskowałam chwilowe zamroczenie kolejnym wysublimowanym kęsem pysznych kulek z chleba czosnkowego.
-Lestrange…- zabrał głos pan Orion Black- Rozmawiałem ostatnio z ojcem Rudolfusa w Ministerstwie. Są bardzo podekscytowani przyszłą ceremonią. Przyjmij, Cygnusie, gratulacje!
-Miło z twej strony, szwagrze! Wszakże szacowną rodzinę Lestrange ominął podobno już jeden ślub ich drugiego syna, pewnie w naszej Belli widzą jedyną nadzieję podtrzymania rodu.
Przełknęłam ślinę i zamrugałam szybko, by nie uronić żadnej łzy.
-To okropne!- Walburga Black wcale nie wyglądała na zmartwioną- Zmarnowane nadzieje… Kim w takim razie musiała być ta kobieta?!
-To podobno nie jej decyzja, lecz syna państwa Lestrange. Ponoć się nie nadawała i młody panicz Lestrange odkrył, że nic mu po takiej żonie.
Spuściłam głowę.
-Cóż, musiała rzeczywiście być nikim!- objaśniła chłodno pani Black- Skoro jej nie chciał…
Zacisnęłam pod stołem pięść z żalu. Pani Black miała rację. Była nikim…
Zamrugałam, ale nic to nie dało i łzy zaszkliły moje oczy. Po chwili poczułam coś dziwnego: to ręka Syriusza biegła delikatnie po moim udzie pod stołem, by za chwilę mocno uchwycić moją dłoń. Pogłaskał delikatnie kciukiem jej wierzch. Dziwiąc się, że to robię, odwzajemniłam uścisk, czując kojące ciepło na sercu, jakiego nie zaznałam od walentynek.
Podano główne danie. Kurze nóżki oblane aromatycznym sosem borowikowym, roladki z kurczęcia, nadziewane szpinakową pastą, winniczki w sosie czosnkowym, zarumienione ziemniaki, wykwintna sałatka z krewetkami…
Chociaż to wszystko wyglądało bardzo smakowicie, czułam, że nie przełknę ani kęsa. Towarzystwo Blacków działało na mnie skurczowo i z całą mocą zdałam sobie sprawę, że niedługo wejdę na stałe do ich rodziny. Dobrze, że Syriusz za nimi nie przepada…
Wspomniany wyżej delikwent już nakładał mi górę sałatki.
-Stop! Nie tak dużo!- szepnęłam do niego.
Popatrzył na mnie niewinnie.
-Wyglądasz blado. Najedz się, Stworek to dobry kucharz. Najlepszy. W zasadzie do niczego innego się nie nadaje… No, może z wyjątkiem udawania piłki, ale już dawno się nim nie bawię.
-Syriuszu!- skarciła go matka- Obróć się przodem do stołu, synu! I nie szepcz, nie wypada!
Wykonał rozkaz, westchnąwszy.
Pochłonął mnie całkowicie mój talerz, czułam jednocześnie coraz większą sympatię do siedzącego obok młodego Blacka. Łapałam się nawet na tym, że, ilekroć niezamierzenie zbliżał się w moją stronę, mimowolnie przybliżałam się do niego, by poczuć ciepło bijące od niego, swojski zapach. Jedyne aspekty, które pomagały mi wytrwać. Rozbudziła mnie dopiero płachta na byka-słowo „Voldemort”.
-Co za mądry człowiek z tego Voldemorta!- zawołał Cygnus Black- Wreszcie zrobi porządek!
-Zgadzam się, bracie! Nasza rodzina murem stoi za Voldemortem!- pokiwała głową pani Black- A nasz kochany Regulus chciałby służyć mu swym talentem magicznym!
-Naprawdę?- ucieszył się Cygnus- Szczytny cel, siostrzeńcze. Tak trzymaj, a daleko zajdziesz!
-Nie to, co Syriusz…- wycedziła pani Black, mierząc starszego syna pogardliwie.
-To moja decyzja.- objaśnił chłodno mój narzeczony.
-Nie wnikam, sam się wpakujesz… A ty, Mary Ann? Co sądzisz o Voldemorcie?
Wyprostowałam się, chrząkając, by zyskać na czasie. Wszyscy Blackowie, bez wyjątku, wpatrzyli się we mnie wyczekująco. Co robić?!
-Cóż…- mruknęłam z wolna. Zaraz będzie awantura, ale super…- Ma wielką moc, nie przeczę…
-… ale źle ją wykorzystuje!- szybko wpadł mi w słowo Syriusz, po raz enty ratując moją skórę.
-Ale co myślisz o jego poglądach?- naciskała Walburga.
Miałam ochotę wznieść oczy ku górze. Się uczepiła, psiakrew…
-Z tego co wiem, Mary Ann ma takie same poglądy, co ty, ojcze.- błyskawicznie zareagował Syriusz, za wszelką cenę starając się mi pomóc w samotnej walce.
-To w takim razie mądra osoba! Doskonale, moja droga, że dostrzegasz, iż Voldemort zaczyna być nieco… brutalny w egzekwowaniu zmian!- pokiwał z uznaniem Orion.
Odetchnęłam, dziękując w duszy Syriuszowi, że momentalnie znalazł mi oparcie w Orionie.
-Niech sama odpowie!- syknęła pani Black.
-Tak, cóż… To wielki czarodziej, ale nie podobają mi się jego metody…- rzekłam sztywno.
-Otóż to, kochana!- Orion uniósł krzywy, chudy palec wskazujący ku górze- Otóż to!
-Nie podzielam twego zdania, mężu. Taka postawa jest niepożądana!
-Też tak mówiłem, moja kochana, ale to, co on wyprawia, zaczyna być zwykłą rzezią, chociaż jest bardzo zdrowo myślącym czarodziejem i pójdą za nim tłumy podobnych mu!
-Oby, Orionie.- zwęziła powieki pani Black- Nasz syn się do nich zaliczy.
-I dobrze. Wie, z kim trzymać. Syriuszu, ty też byś mógł…
-Nie, ojcze!- warknął obok mnie Syriusz- Moje fascynacje daleko odbiegają od Voldemorta…
-To źle! Doigrasz się!- Walburga poczerwieniała- Kim chcesz być, aurorem?! Powiedz mi, Mary Ann, podzielasz ścieżkę jego postępowania?! Nie przeszkadzać ci będzie jego wynaturzenie?!
-Cóż, właściwie…- głupio by zabrzmiało, że również pójdę tą ścieżką.
Zaległa cisza, a Walburga zachęciła mnie ruchem dłoni do wypowiedzenia zdania.
-Żona nie powinna ingerować w pracę i decyzje męża…- odparłam chytrze, cytując prolog z książeczki o Tradycyjnych Czarodziejskich Ślubach Czystej Krwi.
Syriusz obok mnie zamaskował parsknięcie permanentnym odchrząknięciem.
Orion gorliwie przytaknął, a Walburga skrzywiła się nieco. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
-A ty, kim chcesz być?- wydawało mi się paranoicznie, że usłyszałam podejrzenie w jej głosie.
-Matko, zapomnij!- wtrącił swoje trzy grosze Syriusz- Moja żona nie będzie pracować! Nie musi.
Znów kopnął mnie subtelnie pod stołem, a ja przytaknęłam z powagą do przyszłej teściowej.
-Mary Ann, widziałaś już nasze drzewo genealogiczne? Chodź, jest tam twoja babcia!- zapobiegliwie zawołał Syriusz, po czym zerwał się i odsunął moje krzesło.
-A deser?- zapytał Orion ze zdziwieniem- Moja przyszła synowa musi spróbować ciasta Stworka!
-Tak, spróbuje. Sam jej przyniosę do mojego pokoju, ojcze!- szybko odparł Syriusz.
-Sam, synu?!- zmartwiła się pani Black- Nie gorączkuj się, Stworek wam zaniesie, bez fatygi…
-Oczywiście.- przytaknął gorliwie młody Black i prawie wypchnął mnie z jadalni.
Potruchtał w nieznanym kierunku, gestem zapraszając, żebym udała się za nim. Zatrzymał się dopiero w oliwkowozielonym salonie, oddychając ciężko. Potem oboje zgięliśmy się w pół i zanieśliśmy cichym śmiechem.
-Dzięki.- szepnęłam- Gdyby nie ty…
Black posłał mi wyrozumiały uśmiech i pokiwał głową.
-Ale wyszliśmy z opresji wspólnymi siłami!- rzucił z samozadowoleniem.
-Do czasu. Jeżeli na każdym obiedzie po ślubie tak będzie, to chyba mnie szlag trafi…
-Zapomnij! Po ślubie-wypad. Koniec ze szlachecką rodzinką…- wyszczerzył się, a potem zmarszczył brwi, nieco zaskoczony.
-Co jest?- zapytałam uważnie.
-Nic…- uśmiechnął się nonszalancko, otrząsając ze zdumienia- Właśnie do mnie dotarło, że się najwyraźniej pogodziłaś z przykrym losem, zgadza się?
Nie odparłam, tylko zrobiłam wymijającą minę. Czy się pogodziłam? Trudo rzec… Chyba w obecnej sytuacji zbyt wielkiego wyboru nie miałam. Ale znosiłam to z większą rezerwą.
Zamiast odpowiedzieć Syriuszowi, patrzącemu na mnie wyczekująco, wyminęłam go i podeszłam do gobelinu, który wisiał na zielonej ścianie. Uniosłam głowę do góry.
-„Toujours Pur. Szlachetny i starożytny ród Blacków.”- przeczytałam na głos.
-Srutu-tutu, majtki z drutu.- prychnął Syriusz z pogardą, wydymając wargi.
Zakrztusiłam się śliną po parsknięciu z tej nagłej uwagi.
-Jestem tu, a raczej mnie nie ma!- wskazał szczupłym palcem Syriusz. Widniała tam wypalona w gobelinie dziura, podpisana jedynie „1959”. Obok dostrzegłam Regulusa („1961”).
-Olbrzymie to drzewo genealogiczne.- popatrzyłam z podziwem na cały gobelin.
-No, kiedy byłem mały, lubiłem na nie patrzeć i rozmyślać nad życiem każdej z tych osób. W końcu pierwsi przodkowie są sprzed siedmiuset lat, widzisz?
-Widzę. O, moja babcia. I rodzice Jamesa…
Popatrzyłam na Doreę i Charlusa Potterów, a potem na Charis Black, mężatkę Caspara Croucha. Pod spodem widniała jedynie informacja, że posiadali dwie córki i syna.
-Tu jest moja mama.- popukałam w tę informację- Jedna z tych córek. Syn, jej brat, odstąpił moim rodzicom nasz dom, bo był umierający. Tam się skryli przed przymusem ślubu mamy.
-Nigdy nie zwracałem na tą część uwagi.- pokiwał z powagą- A stary Bartemiusz Crouch to nie wasz wujek? Zawsze byłem o tym przekonany!
-Nie. Mój wuj zmarł dawno temu, jak już ci mówiłam. Bartemiusz to brat stryjeczny mamy. Młody Barty jest naszym kuzynem. A James jest… kuzynem mojej mamy. Staruszek z niego, hehe. Ale… czemu tu jest tyle powypalanych dziur? Czemu cię wypalili?
-Bo uciekłem.- objaśnił buńczucznie- Mój wuj, Alphard, zostawił mi spadek przed śmiercią, dlatego go wypalili. A inni? Popieranie mugoli, małżeństwo z nimi… Brat mojego dziadka od strony mamy, Marius, został wydziedziczony za charłactwo. Nie do wybaczenia…
Parsknął sarkastycznie. Popatrzyłam na niego uważnie, wyczuwając cynizm i posępność. Na mnie gobelin wywarł wrażenie niezwykle ciekawego dokumentu historii Blacków. Syriusz był odmiennego zdania. Nienawidził wszystkiego w tym domu, od rodziny, po ten interesujący obiekt. Jeszcze raz prześledziłam ryt historii rodu Blacków.
-Hmm, widzę, że niektóre imiona pojawiają się dość często.- mruknęłam.
-Tak, to dumne i rycerskie imiona, charakterystyczne dla naszej rodziny.- rzucił niedbale- Na przykład Arcturus czy Cygnus. Imiona moje i mojego brata też nie są zbyt oryginalne w naszej rodzinie, jak widzisz. Dlatego jestem szumnie nazywany Syriuszem III.
-Syriusz…- mruknęłam, wodząc oczyma po gobelinie.
-To pechowe imię.- parsknął- Mój imienny przodek miał zaledwie osiem lat, jak zszedł z tego boskiego świata…
-Czemu?
-Nie wiemy. Może zapisali to w jakiejś kronice, która zbiera kurz w jednym z pokoi. Pewnie udławił się któregoś dnia puszeniem z faktu, że jest Blackiem…- prychnął.
-Ten gobelin pokazuje jedynie potomków z męskiej linii Blacków, no nie?- zagadnęłam.
-Zaiste.- ukłonił się lekko.
-To czemu nie widnieje tu Castor Nigellus Black? Przecież jest taki… z braku lepszego słowa, problackowski… Nie mogli go wydziedziczyć, chyba że był zbyt dziwny nawet jak na Blacków.
-Nie mogli, ale jego przodka tak. Fineasa Blacka. Za popieranie praw mugoli.- wepchnął dłonie w kieszenie- To tu, pomiędzy moimi pradziadkami, Syriuszem i Cygnusem. To ich brat. Fineas to dziadek wuja Castora. Nie ma wuja na drzewie, chociaż jest mile widziany w rodzinie.
-O, Longbottom. Czyli Frank musi być…
-Twoim kuzynem, zapewne tak. Co do tego nie jestem pewien, rzecz jasna.
-A my jesteśmy kuzynami drugiego stopnia. Tak niewiele wiem o własnej rodzinie…
Popatrzyliśmy w milczeniu jeszcze raz na gobelin. Ja z zaciekawieniem, Syriusz z pogardą.
-A co to?- podeszłam do przeszklonych kredensów. Spoczywały tam drobne bibeloty, budzące grozę. Szkatułki, zakrwawione sztylety, sygnety, ordery i inne dziwaczne przedmioty.
-Niczego nie dotykaj.- ostrzegł ponuro Syriusz- To jest czarnomagiczne, w większości.
Wytrzeszczyłam oczy na mojego towarzysza podróży po świecie starego rodu.
-Moi rodzice i cały ród Blacków lubują się w czarnej magii.- uśmiechnął się- Trafiają do Slytherinu na pęczki. Kiedy wyłamałem się z korowodu, wysłali mi wyjca.
Pokręciłam głową z politowaniem.
-Te przedmioty spoczywają w rodzinie od setek lat. Są tu Ordery Merlina dla członków rodziny, krew Fineasa Nigellusa, dyrektora Hogwartu, w tej karafce…
Wskazał ręką na kryształową fiolkę z opalem w korku.
-… zaschnięta dłoń sprzed trzech stuleci, nie wiem, czyja, kosmyk włosów mojej babki w tamtej szkatułce, pozytywka, która jest bardzo niebezpieczna…
Popatrzyłam z rezerwą na piękną, budzącą jednak grozę, melancholijną pozytywkę.
-Co by mi się stało, jakbym ją otworzyła?- zapytałam ostrożnie.
-Zaczęłaby grać nieziemską muzykę, a ty słabłabyś i słabła, aż w końcu osunęła się na ziemię i umarła. To okrutny chwyt poniżej pasa, bo jej melodia uzależnia, trzeba mieć silną wolę, by zamknąć pozytywkę. Kupili to moi praprapradziadkowie w czarnomagicznym sklepie z antykami i artefaktami na Nokturnie grubo przeszło sto lat temu. Moja mamuśka uważa, że młody Syriusz umarł przez tę pozytywkę właśnie.
-Chyba w takim razie by tu nie stała.- stwierdziłam.
-Dlatego w to nie wierzę.- uśmiechnął się ponuro, po czym obrócił plecami do kredensu.
-Syriusz?- zagadnęłam. Popatrzył na mnie z półprofilu ze sztucznym rozbawieniem.
-I co? Jak tam przeżycia po podróży w najgłębsze sekrety czarnomagicznego rodu Blacków, cuchnącego od setek lat tą samą śpiewką?
-Wydaje mi się to przerażające i… interesujące.- rzekłam śmiało.
Black popatrzył na mnie z ogromnym zaskoczeniem.
-Interesujące?- powtórzył, nie wierząc własnym uszom.
-To coś takiego, czego nie potrafię wytłumaczyć. Taka tradycja, żywa historia sprzed setek lat, tajemnicze przedmioty, które noszą na sobie ślady dawnych wieków… Ogarnia mnie nostalgia. Potrafię zrozumieć kogoś, kto wywodzi się z takiego domu, obfitego w tradycje i sekrety i puszy się tym publicznie. Moja rodzina ma bogate korzenie, ale nie dostrzegam ich na co dzień.
Syriusz zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem politowania.
-Czy to twoja swoista… fascynacja śmierciożercami, ciemnymi zakamarkami i czarną magią jest wynaturzona, czy moja nienawiść do tego domu?- zapytał z rozbawieniem.
-Pewnie jedno i drugie.- odparłam chłodno, sztywniejąc na wzmiankę o fascynacji śmierciożercą.
Black chyba pokapował, że palnął bolesną gafę, która miała rozluźnić atmosferę w zamierzeniu. Mruknął zatem cicho, mrużąc oczy smutno:
-Przepraszam. Wciąż nie mogę się przystosować do tego, że kogoś miałaś i że to cię boli.
-Nic się nie stało.- odparłam obojętnie, czując dziwną, nienazwaną pustkę- To przeszłość.
Syriuszowi zaświeciły się oczy.

***

-HURAAAAAAAAAAA!!! TO NAJSZCZĘŚLIWSZY DZIEŃ MEGO NĘDZNEGO ŻYWOTAAAAAAAAAAAAAAA!
James, podskakując z taką werwą, że zatoczył się na zbroję, dopadł do mnie na korytarzu.
Chwycił mnie w ramiona, zakręcając wokół własnej osi. Opadłam na posadzkę, oszołomiona.
-Co? Odkryłeś śladowe dowody obecności jakiegoś niezidentyfikowanego organu w twej główce?- sarknęłam- Cóż, najpierw go zdefiniuj, może zbędna radość…
-Nie, to wciąż pozostaje dla mnie niewysłowioną tajemnicą, ale…
Zaczął „tańczyć”, posuwając się rytmicznie po posadzce, dudniąc gardłowe „ymcy ymcy ymcy”.
-Rogaś, wyduś to z siebie!- uśmiechnęłam się politowaniem.
-Lily Evans jest moją dziewczyną, tak tak, słoneczko!- pokiwał, gdy zobaczył moją minę- I teraz nic nas nie rozdzieli. Przewrotny los, zdrada i kolejki w sklepach na wschodzie.
-A co do tego mają kolejki w sklepach na wschodzie?- uniosłam brwi.
-Nie wiem. Ale nas nie rozdzielą, a to się liczy. NIC, rozumiesz? Kolejki w sklepach też nie, czy chociażby twoja ponętna skarpetka, wystająca właśnie z trampka! I teraz już na zawsze będziemy razem, forever together! A potem dam jej pierścionek, zamieszkamy w chałupie i będziemy mieć stado uroczych Potterków, moich miniaturek! Mam tyle fajnych imion, w sam raz dla moich dzieci! Świętopełk, Leopolda, Bożydar, Eugenia, Sędzimir, Scholastyka, Moczymorda, Zenek, Genowefa, Alfons i… John.
-Łohoho, nie mogę z tego ostatniego…- mruknął sarkastycznie obecny tu także Glizdogon.
-Moczymorda to nie imię…- zwróciłam uwagę.
-Ale pasuje mi, takie obrazowe! O! zapomniałem jeszcze o Pedofilu!
-Super, James. Świetny start dla dziecka w życie. Miejmy nadzieję, że chodzi ci o Teofila.
Parsknął ze swej pomyłki, dalej wykonując swój taniec i bujając siedzeniem na lewo i prawo. Peter, stojący obok Jamesa zatoczył się ze śmiechu, po czym z całej siły kopnął Jamesa w kołyszący się zadek. Rogacz, nie spodziewając się takiego manewru, legł na podłodze na brzuchu w oszołomieniu.
Popatrzył z wolna poważnym spojrzeniem na rechoczącego złośliwie Petera.
-Peter, zabiłeś mnie tym.
-Wybacz, tak kusząco wyglądałeś!- parsknął mściwie.
James poderwał się i odbiegł trochę od Petera tyłem, trzymając się za rzyć.
-Jeżeli moja nieskazitelna pupcia wygląda dla ciebie kusząco… Doceniam twoją odmienność, Glizduś, ale może nie na mnie… Są lekarze, ten problem można usunąć, nie łam się! Zresztą, mam dziewczynę, nie mogę mieć drugiej, więc…
I szybko się zmył.
-Dokąd idziesz?!- wrzasnął za nim Peter.
-Do mej dziołszki nieskalanej, niczym zorza o poranku!- zawołał zapalczywie, unosząc dramatycznie palec wskazujący do góry i biegnąc bokiem, wciąż zapatrzony w nas, skutkiem czego wyrżnął malowniczo w ścianę. Wzdrygnął głową porządnie, roztrzepując jeszcze bardziej owłosienie, po czym popędził, tym razem twarzą wprzód, wrzeszcząc coś w rodzaju „PRZYBYYYWAM, NIEWIASTO!!!”.
Uśmiech spełzł z mojej twarzy i ominęłam wzrok rechoczącego wciąż Petera. Oparłam się o kamienną wnękę w korytarzu i obserwowałam ze smutkiem marcowe niebo za gotyckim oknem.
-Co jest, Meg?- zapytał Peter.
-Nic, tylko… Zazdroszczę im. Kochają się.
-A ty masz Syriusza!- zawołał radośnie.
Popatrzyłam na niego smętnie. I co z tego?
-Nie łączy nas uczucie.- rzekłam.
-Jesteś tego pewna?
Peter podszedł bliżej i stanął obok mnie, także się opierając o ścianę. Popatrzył na mnie ciepło.
-Tak, przecież… Ja nie kocham Blacka, a on to robi wyłącznie po to, by ratować moją skórę…
-Tak ci powiedział?- parsknął, przeczesując palcami jasne kosmyki- A ty mu wierzysz?
Odlepiłam wzrok od trampek.
-Pamiętasz, jak Syriusz i ty kłóciliście się w zeszłym roku po tym, jak zaczęłaś chodzić z Lestrangem? Pamiętasz jego zachowanie? Co ci mówiło?
-Że mnie nienawidzi.- rzekłam głucho.
-Właśnie.- uśmiechnął się tryumfalnie Pet.
-To chciałeś mi dowieść? Że Syriusz mnie nienawidził? I co z tego?
-Kiedy byłem w pierwszej klasie i nie przyjaźniłem się jeszcze z Syriuszem i Jamesem, było mi bardzo ciężko. Teraz mam siedemnaście lat, ale jako jedenastolatek, przez pierwszy tydzień płakałem za mamusią w nocy, bo tęskniłem, bolał mnie nieustanie brzuch z głodu i w dodatku ta dwójka nabijała się ze mnie i straszyła. Byłem ich pierwszym celem do eksperymentów z ludzką wytrzymałością i nerwami. Taki mały, bezbronny, sam z nimi w dormitorium…
Zmarszczyłam brwi ciekawa, do czego prowadzi.
-I wtedy zaprzyjaźnił się ze mną Remus. Był bardzo opiekuńczy i ciepły. On namawiał chłopaków, by przestali. Był jak mój starszy brat. Byłem bardzo dziecinny w wieku jedenastu lat. Remus… aż wstyd się przyznać… czytał mi na dobranoc przez pierwsze dwa miesiące, kiedy chłopaki nie patrzyły.
Uśmiechnęłam się na myśl o ciepłym Remusie, który cierpiał obecnie przez swą tajemnicę.
-Wtedy wyczytał mi w jednej z magicznych bajek pewne zdanie i powiedział, że jest bardzo życiowe i bym je zapamiętał. „Z nienawiści tak blisko do miłości…”.
-Czyli to oznacza, według ciebie, że Syriusz mnie pokocha, bo mnie nienawidził?
-Nie. Zupełnie na odwrót.
Uniósł tryumfalnie brwi.
-Ponieważ cię kochał, to cię znienawidził. Jego miłość do ciebie ucierpiała przez Lestrange’a.
Grunt oberwał mi się pod nogami i poczułam, że serce przystanęło na chwilę.
-No co ty!- zaśmiałam się- Nie wierzę ci. Syriusz mnie kochał?! Nie wierzę.
-I naprawdę nigdy ci tego nie okazywał?- skrzywił się Peter- To ja nie wierzę.
Ruiny, pomyślałam.
-To niby kiedy się we mnie zakochał?- zapytałam sceptycznie.
-Ooo, już dawno.- rzucił Peter, mierzwiąc jasne, długie włosy- Z początku tylko mu się podobałaś, bo w sumie Syriuszowi bardzo trudno jest się zakochać. Każdemu z nas podobała się kiedyś jakaś dziewczyna, ale nigdy jemu. Dopóki nie dotarłaś z czteroletnim poślizgiem do szkoły. Spodobał mu się chyba twój niekonwencjonalny wygląd. Na początku, w pierwszym dniu twierdził, że wyglądasz zabawnie, śmiesznie i dość buntowniczo.
Nieco mnie uraził tym zabawnym wyglądem. Pewnie chodziło standartowo o włosy.
-Hmm, zdaje mi się, że odkrywał, iż mu na tobie zależy bardzo wolno. Pamiętam, jak skarżył się, Luniakowi, że cię nie znosi, wiesz, po waszej pierwszej kłótni w nocy…
Sięgnęłam do wspomnień z pierwszych dni w Hogwarcie.
-A potem poszło z górki. Spodobało mu się wołanie do ciebie per „Kotku”, a na zimę zrobił się jakiś mrukliwy. Przez pewien czas chyba nawet myślał, że ci się podoba!- parsknął.
Popatrzyłam na niego z politowaniem.
-Niby czemu?
-Nie mam pojęcia, musiał skądś wytrzasnąć taki wniosek.
Ciekawe, skąd. A może… Przypomniało mi się, jak rozmawiałam z nim pod postacią psa pewnego zimowego poranka. Powiedziałam mu wtedy nieopatrznie, że jestem zakochana. Oczywiście chodziło o Rogasia, a on pewnie stwierdził, że o niego. Nie wpadałbym na to.
-No, a potem już się zakochał.- ciągnął Peter z uśmiechem tryumfu- Nie wiem, czy mówił to chłopakom, bo Syriusz nie lubi odsłaniać kart. Tylko po zachowaniu i osowieniu można wywnioskować, że coś go dręczy. Rozmawiał wtedy o tobie wyłącznie ze mną. Zachowałem jego sekret do tego momentu. Znasz go, jego emocje są skrajne. Wciąż cię kochał lub nienawidził. A jeśli dalej mi nie wierzysz… Pamiętasz może swego platynowego kotka od Łapy?
-Jasne…- mruknęłam, otrząsając się z szoku.
-Mruczał często, prawda?
-Tak, wkurzało mnie to…
-Nie powinno.- dostrzegłam błysk w oku Peta- Bo ilekroć mruczał, Syriusz o tobie myślał, Meg.


:-P . Zapraszam za tydzień.

Komentarze:


Aithne
Sobota, 25 Września, 2010, 00:09

Och, Doo, uwielbiam Cię. Jak to się czyta! Jesteś lepsza niż niejedna pseudopisarka...

No i... NARESZCIE. Jak ona się tego nie domyśliła? Chociażby po tej scenie w lesie... Nawet ja ją pamiętam ;).
A ten chłopak... Przyszło mi do głowy, że to może ich syn? Meg i Syriusza? Nie, nie odpowiadaj, tylko myślę na głos :P.

Btw, niedawno na widelcu była ankieta na najdziwniejsze polskie imiona i wygrali Oralia i Cirzpibog. Możesz podpowiedzieć Jamesowi :D.

 


Daria
Sobota, 25 Września, 2010, 11:24

Świetne i długaśneeee....

Boże kocham cię! Ale jeszcze bardziej Syriuszka i Meg! Oni są świeni! Chcę więcej! :*****

Przy okazji, dodam dziś coś u Liz.

 


Kate
Sobota, 25 Września, 2010, 12:52

łohohoho...genialne i nie wiem co jeszcze...poprostu ymcy ymcy ymcy :p

 


Scarlett
Sobota, 25 Września, 2010, 15:22

rozmowa z Pete'm... świetna! standardowo brakuje mi słów, aby chwalić ;)

 


Doo
Sobota, 25 Września, 2010, 15:46

Dobra, Aithne, powiem mu :-P.
A co do Twojej tezy na temat chłopca z lustra... Nie powiem, uśmiechnęłam się, gdy ją przeczytałam. Czy dlatego, że była prawdziwa? Tego nie powiem ;-). Mam za to nadzieję, że pozostaniesz tu jeszcze przez następne wpisy, by się dowiedzieć prawdy o Twym pomyśle (za ca. 20 wpisów powinnam to wyjaśnić, mam nadzieję).

 


Szczurek
Sobota, 25 Września, 2010, 16:12

Notka cudowna jak zwykle. Podobał mi się obiad u przyszłych teściów, rozmowa z Peterem i to coś na korytarzu z Jamesem. xD


''A potem dam jej pierścionek, zamieszkamy w chałupie i będziemy mieć stado uroczych Potterków, moich miniaturek! Mam tyle fajnych imion, w sam raz dla moich dzieci! Świętopełk, Leopolda, Bożydar, Eugenia, Sędzimir, Scholastyka, Moczymorda, Zenek, Genowefa, Alfons i… John.''

 


Syrcia
Sobota, 25 Września, 2010, 19:04

Kh. Dużo nie napiszę, bo mam w pizd nauki, nadrabianie zaległości, na bieżąco i do konkursów.
Jo zerwała z Remusem, tak?...
Obiadek u teściów mnie załatwił, identycznie wyobrażam sobie wszelkie posiłki u Blacków.
Hmm... Co dalej... Ach, James. Zlałam z tego pedofila, nie powiem...xD
No i pet na końcu! Och, tak. Mądrze gada. Eeeej, ja też chcę takiego kotka... : P
A sam Syriusz... Cód, miód, truskaweczki i uśmiech miśka ^ ^
Odnośnie twojego komentarza u mnie: Pisałam to, jak wspominałam, w nocy, więc średnio myslałam. Wiedziałam właśnie, że ten fragment mi, cholera, znajomo wygląda - raz mi tak kolega zrobił, widziałam chyba jeszcze na komixach... Do głowy mi nie wpadło, że to u Ciebie xD Więc przepraszam.

 


Doo;)
Sobota, 25 Września, 2010, 21:52

Spoko, Syrciu :-P. Nie gniewam się przecież.

 


Victoria11
Niedziela, 26 Września, 2010, 17:17

Nie no masakra! xD James mnie rozbroił, a Pet zaskoczył swą mądrą gadką... Syrcia, też bym chciała takiego ;)
Biedna Meg, tak się męczyła na tym obiedzie że hej! Współczuję jej, ale cieszę się, że Syri ją tak wyratował przy tych "uprzejmych" pytaniach.
Ja chcę więcej! ;P

(ej a wie ktoś może jak tam ZKP? bo mam do nich sprawę i nie mogę się z nimi skontaktować...)

 


Doo;)
Niedziela, 26 Września, 2010, 18:05

Victoria, ZKP już nie ma, chyba. Przynajmniej w moim mniemaniu. Jeżeli chodzi Ci o np. nowy pamiętnik czy jakiekolwiek pomysły na stronę, to może skontaktuj się z Guardianem.
Pozdro!

 


alieenka
Niedziela, 26 Września, 2010, 21:22

Masz racje Doo, w niektórych pamiętnikach nie ma notek od przeszło trzech miesięcy a nawet ostrzeżenia nie ma.
Pojawiła się jedna literówka, ale się nie czepiam no i pomyliłaś co Croucha w czwartym tomie Ojciec Diggor'ego był staruszkiem a Syriusz około 50-latkiem.
Styl jak zwykle rewelacyjny:)

 


Victoria
Niedziela, 26 Września, 2010, 22:07

O dzięki, chyba tak zrobię ;)

(będę się podpisywać bez tej "11" bo to już głupio wygląda i mi się nie chce tych jedynek pisać)

 


Victoria
Niedziela, 26 Września, 2010, 22:08

O dzięki, chyba tak zrobię ;)

(będę się podpisywać bez tej "11" bo to już głupio wygląda i mi się nie chce tych jedynek pisać)

 


Doo;)
Niedziela, 26 Września, 2010, 22:10

:-)
alieenka, co dokładnie pomyliłam? Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, bo studiowałam to z drzewem genealogicznym Blacków i się zgadza - młody Crouch był z pokolenia Syriusza, a jego ojciec Barty Crouch Senior (w moim opowiadaniu brat stryjeczny Rei Lupin) był z pokolenia rodziców Syriusza i Mary Ann...

 


Daria
Poniedziałek, 27 Września, 2010, 21:02

W odpowiedzie na twoje pytanie Doo - tak, kontaktowałam się z Guardianem, a jego e-mail to balicki@az.pl

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki