Szara, deszczowa zasłona opadła na świat. Uderzała w szarawą, zdewastowaną trawę, stare, bure dachy i w czarny parasol Severusa.
Zadrżałam i mocniej wtuliłam się w jego lewe ramię. Odrzucił z mojej strony poły czarnej, lśniącej od deszczu peleryny i okrył mnie lewym skrzydłem tegoż płaszcza. Moja biała koronkowa suknia mokra była od wody i przylgnęła nieprzyjemnie do ciała.
-Witaj w moim świecie.- mruknął mój towarzysz, bezwiednie obracając parasol.
Staliśmy na nieco zamglonym wzniesieniu a przed nami nie roztaczał się zbyt zachęcający widok. Tam, gdzie kończyła się szara, martwa trawa, zaczynał pas bardzo brudnego, rdzawego piasku, usianego śmieciami i żelastwem. Dalej płynęła rzeczka o nie lepszym stanie. Zardzewiałe części jakichś urządzeń omywała woda o chemicznej, tęczowej błonce, płynącej z prądem, niezbyt widocznej przez krople drobnego deszczu, mącącego jej brudną powierzchnię. W jednym miejscu ktoś poprowadził do wody rdzawą rurę kanalizacyjną.
Za rzeką poprowadzono stare, powyginane ogrodzenie z żelaznego drutu. Za nim dostrzegłam rząd domów z cegły. Gdyby ktoś mnie spytał, czy widziałam kiedykolwiek slumsy z cegły a nie tektury, to na pewno byłoby to to miejsce. Budynki były zrujnowane, brzydkie, po brukowanych uliczkach walały się fragmenty cegieł, śmieci, pudeł tekturowych, jakichś szmat i szklane butelki.
-Przepraszam, że zaprowadziłem cię właśnie w takie miejsce.- burknął Severus.
Wyciągnął brudnawą chustkę i wytarł haczykowaty nos z zakłopotaniem.
Przekroczyliśmy po jakimś czasie rozwalające się ogrodzenie i ruszyliśmy wolno brukowaną uliczką o nazwie Spinner’s End, mijając zrujnowane domy. Niektóre miały szyby w stanie wskazującym na to, że ktoś próbował rozwalić je kamieniami. Niekiedy wyglądało na to, iż mu się udało.
Mocno ściskałam po peleryną Severusa za jego chude ramię, czując drżenie całego ciała. Jak zareaguje rodzina, gdy zorientuje się, że mnie nie ma? Czy to nie było zbyt pochopne?
Oczami wyobraźni widziałam już ciotunię Mathildę, wchodząca wczoraj rano do mojego pokoju, by dalej prowadzić całe to przedstawienie po moim obudzeniu. Słyszałam już jej dziki wrzask, bieganie ojca po wszystkich pokojach, wyobraziłam sobie minę Remusa… To dla niego godziłam się tak długo na całą tą szopkę. Ale teraz wysprzedali pół domu, rachunki zostaną opłacone, więc nie ma się czego bać. Od samego początku tak powinni zrobić.
Przy drzwiach jednej z ruin dostrzegłam bardzo starą, pordzewiałą tabliczkę sprzed chyba kilkunastu lat. Napis głosił “E.T.S. Snape”. Severus przystanął przed obdrapanymi drzwiami, otworzył zamek różdżką i gestem zaprosił mnie do środka. Na jego twarzy wykwitł niezdrowy rumieniec.
Pokoik, w którym się znaleźliśmy był niezwykle mały i ciemny. Ściany pokrywało mnóstwo starych, oprawionych w skórę książek, na środku ściśnięte zostały razem starodawny fotel, rozklekotana kanapa i kulawy stolik, każde z innej parafii. Z pokoju wiało biedą.
-Witaj w moim świecie, Mary Ann.- szepnął Severus ze wstydem.
Zrzuciłam z siebie pelerynę na oparcie kanapy, przyglądając się z zaciekawieniem salonikowi rodziny Snape’ów.
-Naprawdę, przepraszam. Mogliśmy zostać w tamtym motelu…- ciągnął szeptem.
-Nie marudź!- popatrzyłam na niego z wdzięcznością- Podoba mi się tu. Trochę skromnie…
-Skromnie!- parsknął z drwiną, a wąskie wargi wykrzywił mu uśmiech.
-Naprawdę, nie potrzebuję luksusów. Gdyby tak było, nie uciekałabym przed Blackiem, nie?
-Racja.- nieco się rozluźnił- Na pewno chciałabyś coś zjeść i się zdrzemnąć…
-Nie jestem śpiąca, dopiero wstałam.- rzuciłam niedbale przez ramię, podchodząc do półek z zaintrygowaniem i obserwując grzbiety- Twoja mama lubiła czytać, nie?
-Tak.- odparł lakonicznie- No to przyniosę ci coś do jedzenia… Chcesz?
-Nie, dzięki… Czy to “Historia Hogwartu”? Nigdy nie mogłam jej przeczytać, zawsze ktoś…
-Z tobą się dogadać… Chodź, pokażę ci kuchnię, żebyś wiedziała…
Machnął różdżką, a ukryte za jedną z półek drzwi otworzyły się na oścież. Severus ruszył wprzód swym pająkowatym krokiem, zachęcając mnie gestem dłoni i odgarniając tłuste, czarne strąki z czoła. Chcąc nie chcąc, zajrzałam do kuchni za właścicielem. Był to jeszcze mniejszy pokoik, pomalowany obrzydliwą, zieloną farbą oleiną, przywodzącą na myśl szpital lub sierociniec. Zamiast lampy paliła się podłużna jarzeniówka, dwa blaty o wysłużonych powierzchniach miały zapewne jakieś dwadzieścia lat, a w rogu stała maleńka, tania lodówka o jasnoniebieskim kolorze, zapewne sprzed dwóch dekad.
-Nieużywana, odkąd mój ojciec się zapił i nie ma kto chować do niej piw.- wyjaśnił Sev.
Zajął się robieniem herbaty, a ja wycofałam się z powrotem do ciasnego saloniku, chwytając “Historię Hogwartu”, po czym opadłam na kanapę, która jęknęła. Nawet podobnie do mnie, bo jedna ze sprężyn ukłuła mnie w tyłek.
Zagłębiłam się w lekturze książki o miejscu, za którym tak bardzo już tęskniłam, a Severus w międzyczasie wniósł dwa metalowe kubki z bursztynowym płynem. Para zachęcająco unosiła się ponad herbatą, a ja poczułam jakieś ciepło na sercu.
Uśmiechnęłam się czule do Severusa, gdy podał mi kubek. Odpowiedział tym samym i usiadł na fotelu, przykładając do wąskich warg brzeg naczynia. Zaległa cisza.
-Jak się czujesz?- zapytał cicho Severus po dłuższej chwili milczenia.
-Jestem ukontentowana.- uśmiechnęłam się- Herbatka, książka o Hogwarcie, najlepszy przyjaciel, ucieczka od ślubu, przytulny salonik, mina Blacka w wyobraźni…
Severus wytrzeszczył czarne oczy, pełen zaskoczenia. Popatrzyliśmy po sobie, a ja wybuchnęłam śmiechem. Sev nieśmiało zawtórował mi cichym chichotem, by po chwili również roześmiać się do rozpuku, co bardzo rzadko mu się przytrafiało.
Śmialiśmy się więc z naszej wspólnej ucieczki dobre trzy minuty.
-Czemu w zasadzie mnie stamtąd zabrałeś i skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?- zapytałam, gdy już otarłam łzy i ochłonęłam.
-Przecież mówiłaś mi, że mieszkasz w Epping Forest.- powiedział- A postanowiłem ci pomóc, bo już dawno założyłem sobie, że przeszkodzę Blackowi w ślubie z tobą. Mówiłem ci przecież setki razy. Nie będzie cię zniewalał.
Uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Wiesz… Od… egzaminu z teleportacji…- zaczęłam.
Severus zarumienił się blado.
-… nie rozmawiałeś ze mną. Myślałam, że cię spłoszyłam, że się obraziłeś, czy coś innego.
-Żartujesz?!- uniósł krzaczaste brwi- Myślałem, że zgodziłaś się na Blacka. Sprawiałaś takie wrażenie, więc pomyślałem, że nie potrzebujesz mnie już.
-Severusie…
-Ale potem pomyślałem, że muszę się przekonać i odwiedziłem cię w domu przedwczoraj.
-I widzisz. Potrzebowałam cię.- stwierdziłam cicho.
-Potrzebowałaś.- przytaknął szeptem.
Wtem rozległ się dzwonek do drzwi.
Ja i Severus wymieniliśmy nieco zaniepokojone spojrzenia.
-Listonosz?- zaryzykowałam szeptem.
-Co ty. Od roku nie przychodzi, odkąd ojciec nie żyje.- odparł cicho.
Zerwał się i gestem poprosił, bym zrobiła to samo, po czym wprowadził mnie do kuchni.
-Zostań tu. Tak będzie bezpieczniej. Ja zobaczę, kto to.- po chwili zamknął drzwi przed moim nosem. Zostałam w kuchence sama. Po chwili zastanowienia przytknęłam ucho do cienkiego gipsu, z jakiego zrobiono skrzydło drzwi. Bez trudu usłyszałam stukanie obcasów.
-Witaj, Severusie.- ozwał się chłodny, niechętny głos.
Serce we mnie zamarło. Przecież to…
-Witaj, Lily…- rzekł cicho Sev- Co cię sprowadza do progów domu starego przyjaciela?
Stukot obcasów. Przytknęłam oko do dziurki od klucza, niedbale wyrżniętej w gipsie.
-Nie przyszłam w odwiedziny i na herbatkę.- twarz Lily Evans wyrażała niechęć i ból. Odgarnęła miedzianorude włosy za ucho.
-Więc jaki jest cel tej wizyty?- spytał beznamiętnym szeptem Severus.
Usta Lily wykrzywiły się w zniecierpliwieniu i rzekła po chwili:
-Dwa dni temu z domu Lupinów zniknęła Mary Ann. Jutro ma stanąć z Syriuszem Blackiem na ślubnym kobiercu.
-Czyżby?- usta Severusa prawie się nie poruszały, ale zabarwił pytanie nutką drwiny.
-Wiesz coś o tej sprawie?- podniosła głos Lily udając, że nie dosłyszała.
-Skąd miałbym o tym wiedzieć? Nie interesuję się życiem… celebrytów i bogaczy…
-Ale interesujesz się, przynajmniej z założenia, życiem przyjaciół.- burknęła.
-Czy zauważyłaś, żebym przyjaźnił się z Mary Ann Lupin ostatnimi czasy?
Popatrzyłam z podziwem na Seva. Doskonale grał. Żaden ruch nigdy by nie zdradził, że kłamał. Nic nie przemawiało na jego niekorzyść, zachowywał się wyjątkowo naturalnie.
Lily została nieco zbita z tropu.
-No nie wiem… Szukamy wszelkich możliwości… Ktoś znajomy mógł jej pomóc uciec…
Bardzo się postarała, by zabrzmiało to chłodno, pogardliwie i beznamiętnie.
-A nie pomyśleliście, że to sprawka… śmierciożerców?- rzucił niedbale.
-Śmierciożerców? Nie rozumiem, co śmierciożercy…
-Normalnie. Mnóstwo ludzi obecnie znika i już nie wraca. Obydwoje to widzimy. Ale, oczywiście, teza, że uciekła przed małżeństwem z Blackiem jest prawdziwsza i jak najbardziej zrozumiała…- zadrwił.
Lily zmierzyła go przeciągłym, niechętnym spojrzeniem. Uśmiechnęłam się do siebie. To prawda, śmierciożerca miał z tym wiele wspólnego…
-To nic… Dziękuję za pomoc. Wyjdę już. Musimy jeszcze przeszukać dziś pięć miast w tej części kraju a Syriusz jest nieco… No, nie chciałabym wpaść na niego w tym stanie, w jakim się znajduje, gdzieś w ciemnym zaułku… Jakby mu się tak nawinąć pod rękę…
Zadrżałam na słowa Lily. Porządnie mnie przestraszyły.
Rozległo się trzaśnięcie drzwiami i zaległa cisza. Uchyliłam gipsową meblościankę.
-Uff…- odetchnęłam do Severusa.
Tamten podbiegł do mnie czym prędzej i zamknął mi usta dłonią. Popatrzyłam na niego z wyrzutem. Pokręcił głową w milczeniu i wskazał podbródkiem na drzwi.
W szparze pod drzwiami widać było dwa wąskie cienie, zastygłe w bezruchu. Zrozumiałam. Lily bezszelestnie zamarła przy drzwiach, by usłyszeć, czy Severus jest sam. Nadsłuchiwała, czujnie czatując z uchem przytkniętym do wysłużonego drewna. Zadrżałam.
Severus najciszej, jak potrafił, poprowadził mnie do drugiego ukrytego przejścia. Gdy drzwi z książkami zamknęły się za nami, odjął mi rękę od ust.
-Sprytna jest.- szepnął. Po czole spływał mu pot- O mały włos…
Przytaknęłam, czując mocne bicie serca. Znajdowaliśmy się w wąziutkiej klatce schodowej, prowadzącej na piętro domu. Severus złapał mnie za rękę i wspięliśmy się po rozklekotanych schodach na sam szczyt. Były tu zaledwie trzy pary białych, nierównych drzwi.
Sev otworzył portal do jednego z pokoików i wpadliśmy do niego. Była to sypialnia Severusa, sądząc po kulawym, jednoosobowym, drewnianym łóżku, kufrze z Hogwartu i stosie ksiąg ze szkoły, a także zdjęciom na niewielkim biurku. Były tylko dwa: moje i Lily z Severusem. To z Lily oprawił w ramkę…
-Dość trudno tu się poruszać, wiem.- szepnął- A teraz stań pod ścianą, o tam.
-A po co?- zdziwiłam się.
-Po prostu to zrób. Nie mogą cię zobaczyć.
Wykonałam polecenie, a Severus podszedł ostrożnie do okna i odchylił nieznacznie kremową, brudną zasłonę, po czym niezauważalnie wyjrzał na ulicę. Szybko się cofnął.
-Czatują tam.- warknął cicho.
-Kto taki?- przestraszyłam się.
-Wszyscy ci twoi znajomi. Patrzą na podsłuchującą Lily i na mój dom. Cała czwórka.
Zgrzytnął zębami. Zapewne czuł wielki wstyd, że Huncwoci zobaczyli, gdzie mieszkał.
-Syriusz jest z nimi?…- przełknęłam ślinę, rozpamiętując słowa Lily.
-Ależ oczywiście.
Severus zaczął krążyć po pokoju ze zdenerwowaniem.
-Nie wiadomo, ile jeszcze tu będą czatować. Nie mam pojęcia, jak długo.
-W końcu sobie pójdą.- szepnęłam z nadzieją.
-Tak czy siak, nie możemy tu pozostać. Musimy się teleportować.
-Gdzie?- przeraziłam się- Nie mamy pieniędzy, alternatywnego dachu nad głową…
W półmroku dostrzegłam troskę na ziemistej twarzy Severusa.
-Musimy coś wykombinować, Meggie. Możemy na razie zatrzymać się w Dziurawym Kotle.
-W Dziurawym Kotle!?- ciarki mnie przeszły.
-Ciii!!!- zdenerwował się- Tu naprawdę wszystko słychać!
Zniżyłam ton głosu o oktawę:
-Jak chcesz zatrzymać się w Dziurawym Kotle? Przecież tam nas wszyscy znajdą.
Patrzył na mnie długo, rozmyślając.
-Taa… Póki co, to kiepski pomysł… Kiedy indziej…
-To w takim razie gdzie?
-Gdziekolwiek.- szepnął zapalczywie- Byle dziura, zabita deskami.
-Skąd wytrzaśniemy teraz byle dziurę zabitą deskami?!
Dziura zabita deskami…
-Stara Buda…- szepnęłam w przypływie olśnienia.
-Co proszę?- zdziwił się Severus.
-Mam już miejsce na zamieszkanie, gdzie nas nie znajdą!- ucieszyłam się.
-Dobrze, tłumacz, ale nie krzycz tak przy okazji.
-No więc, dzieciństwo spędziłam w Liverpoolu, jak wiesz. W jednej z dzielnic, niedaleko sporego parku, stał opuszczony dom. Prawdziwa dziura zabita deskami. To jakiś wiktoriański dwór, zupełnie zrujnowany. Miał zakaz wstępu na ogrodzeniu, ale my i tak tam właziliśmy przez szpary w płocie. Nazywaliśmy to Starą Budą i zawsze doskonale się tam całą gromadą bawiliśmy, dopóki pod Susan nie zawaliła się podłoga na którymś piętrze i musiała…
-Też jej współczuję.- przerwał mi cierpliwie Sev- To gdzie to jest?
-Już mówiłam. Liverpool. Tam nas raczej nie znajdą, co nie?
-Miejmy nadzieję.- mruknął Severus- Teleportuj nas tam.
-Złap mnie za rękę…
Severus zrobił to, a ja całą siłą woli skupiłam się na obrazie tego dworu. Po chwili ścisnęło nas, jak w gumowej rurze i sekundę potem staliśmy już pod Starą Budą, daleko od czających się na nas pod domem Seva Huncwotów z Lily.
-No.- Severus wydął wargi- To rzeczywiście jest dziura zabita deskami.
Za spróchniałym, wysokim płotem, który wyraźnie cierpiał na braki sztachet wznosił się szary dwór z niewielką wieżyczką. W jej stożkowym dachu brakowało kilku dachówek, przez co było widać drewniany szkielet. Okna zabite były częściowo byle jakimi deskami, lecz niektóre, bez desek, wyglądały jak czarne, puste oczy do martwej duszy. Naokoło okiennic i drzwi zachowały się resztki zdobień, przypominające o zadawnionej świetności domu. Ponad płotem, zasłaniając dom, wznosiły się szare, dzikie badyle i rośliny, których nikt od kilkudziesięciu lat nie pielęgnował.
-Dom posiada trzy piętra.- rzekłam- Myślisz, że moglibyśmy przy pomocy magii coś z nim zrobić? Może zupełnie odnowić…
-Wydaje mi się, że pilniejszą sprawą byłoby roztoczenie zaklęć ochronnych i antymugolskich!- mruknął cicho Severus.
-Dobra. Chodź!
Kopnęłam trzewikiem w jedną z desek, a ta bez problemu rozpadła się w drzazgi.
-Ale próchno!- sapnęłam i przelazłam przez wyrwę na zapuszczone podwórko. Chwasty sięgały mi po pas.
Severus za mną mruczał już zaklęcia, a powietrze drgało. Poczułam się nareszcie bezpiecznie.
-No to czas ustawić ten dom do pionu…- szepnęłam, czując jakąś podniecającą radość. Zawsze bowiem marzyłam, żeby odnowić Starą Budę i zamieszkać w niej. Nigdy potem nie pomyślałabym, że to marzenie się spełni.
-Co robisz?- zapytał mnie przez ramię Severus, gdy skończył.
-Wzmacniam dom, żeby nie runął nam na głowę.
-Przydałoby się, racja. Mam wrażenie, że zrobiłby to, gdybyś tylko ośmieliła się otworzyć drzwi.
Podeszliśmy do dużych, drewnianych i porysowanych drzwi, o odpryskującej farbie i dziurze, zamiast klamki. Najpierw musieliśmy się, rzecz jasna, przebić przez las badyli. Nie stawiały oporu i dostaliśmy się do środka.
-Wiesz co, z każdym krokiem mam coraz silniejsze wrażenie, że nigdzie nie ma budynku lepiej opisującego wyrażenie „Dziura zabita deskami”.- zadrwił Sev, gdy już zobaczył wnętrze.
Ściany i podłogę hallu w znacznej części ogołocono. Pozostał jedynie brudny beton i kamień, niekiedy z żałosną pozostałością po tym, co przed stu laty musiało być aksamitną tapetą lub marmurową posadzką. Po podłodze walał się żwir, kamieniarka, pył z kamienia, porozbijane butelki i fragmenty odpadłego z sufitu budulca. Obdrapane, brudne ściany miały dziwne, brązowe zacieki i smugi oraz kolorowe graffiti na powierzchni. Mimo wszystko w pomieszczeniu wyczuwało się dawną świetność i łatwo było sobie wyobrazić ciepłe światła świec, kolorową tapetę, wspaniały, kryształowy żyrandol i snobistycznego lokaja pod ścianą. Uśmiechnęłam się radośnie przez chwilę. A potem radość wyparowała, znów stałam w brudnym, zaśmieconym, cichym i ciemnym hallu, bez barw i światła. Kolorowa wizja prysła. Zrobiło mi się dziwnie przykro i zatęskniłam za czym, czego nie potrafiłam zdefiniować.
-Nie byłam tu dobre dziesięć lat. Nie zmieniło się wiele. Tylko sytuacja jest…
Gardło ścisnęło mi się po tych słowach. Dom, jak nigdy, wywarł na mnie szokujące, zwalające z nóg uczucie, niekoniecznie przyjemne. Do tej pory, jako dziecko, widziałam w nim bajkowy plac zabaw. Teraz był pustą, zapłakaną skorupą.
-To może oprowadzisz mnie po swoim domostwie?- zażartował Severus.
-Widzisz? Na pewno nie będziesz więcej narzekał na swoje.- uśmiechnęłam się.
Z hallu poprowadziłam go przez rząd podobnych pomieszczeń, których dawnego przeznaczenia mogłam się jedynie domyślać. W jednym tkwiło przy ścianie coś, co kiedyś musiało być pokaźnym kominkiem, skupiającym rodzinę razem. Gdzieniegdzie czas i pogoda nie zdołały zatrzeć farby, tapety czy podłogi. Niektóre pomieszczenia w ogóle nie miały dachu i stanowiły z tymi nad sobą jeden wysoki pokój.
-To chyba najlepiej zachowane miejsce.- rzuciłam w ciszy, a echo odbiło się od nagich ścian.
Weszliśmy właśnie do jednego z pomieszczeń na pierwszym piętrze. Przez jedyne, prostokątne okienko nie dochodziło zbyt wiele światła, bo zabite było od zewnątrz deskami. Ale zachowały się dwie pary drzwi. Wyglądały co prawda, jakby ktoś dla zabawy albo wyładowania emocji rąbał nimi kilkadziesiąt razy z rzędu, ale źle nie było.
-Lumos.- szepnęłam, ciemne pomieszczenie rozjaśniło się- To co. Urządzamy sobie dom?
Severus przewrócił czubkiem czarnego buta odłamek sufitu.
-Chyba nie mamy wyboru, prawda?- zapytał cicho po chwili- Chłoszczyść! Reductio!
Podłoga i ściany pokrótce były czyste.
-Reductio.- wycelowałam różdżką w belki na oknie. Po chwili jasne, mdłe światło pochmurnego przedpołudnia wlało się do zrujnowanego pomieszczenia. Kolejne dwa machnięcia różdżką, a na zimnym betonie rozwinął się stary, zakurzony dywan, a okno otrzymało drewnianą okiennicę i szybę. Przy następnym ruchu Seva na ścianie wyrosły bardzo stare, zaśniedziałe kandelabry.
-No, to pozostały nam dwa łóżka, Meg.- szepnął, gdy skończył podziwiać swoje dzieło.
-Wyczaruj je, chyba już zapomniałam inkantacji…- zmarszczyłam brwi.
Severus parsknął.
-Nie możesz zapominać zaklęć, jeżeli chcesz przeżyć, prawda?- pouczył mnie i wyczarował dwa małe, drewniane łóżka przy sąsiednich ścianach.
-Chyba łóżko mi nie uratuje życia. No, może jakbym tak wyczarowała je nad głową śmierciożercy…
Sev uniósł obie brwi z rozbawieniem.
-Przepraszam. Nie było mnie w szkole od zaledwie trzech dni, a już zaczynam zapominać…- westchnęłam- Za to gdzie ustawimy stół? I pozostałe rzeczy?
-Powoli. Najpierw tu, załatwimy sypialnię. Potem zastanowimy się, co dalej.
-Trochę to wszystko prowizoryczne…- mruknęłam, gdy skończył i podziwialiśmy nasze dzieło- Ścian już nie będziemy malować. Dobra, to teraz jadalnia…
Znaleźliśmy niezły pokoik na jadalnię na trzecim piętrze w drugim skrzydle. Wyczarowaliśmy okrągły stoliczek i dwa krzesła, po czym ruszyliśmy na poszukiwanie kuchni, ale szybko się okazało, że trzecie piętro wcale nie jest takie proste do przejścia. Na środku jednego z pomieszczeń skaleczyłam się, bo drewniana podłoga, z której zrobiono trzecie piętro była tak stara, iż zarwała się nieco i noga po kostkę ugrzęzła mi w dziurze. W następnym pokoju podłogi nie było, więc zaniechaliśmy dalszej penetracji trzeciego piętra.
Dokładne przeszukiwanie i zapoznanie się z poszczególnymi pomieszczeniami zajęło nam całe południe i w końcu padliśmy wyczerpani na kulawą kanapę w jednym z pomieszczeń, szumnie nazwanym przez nas salonem. W rzeczywistości, poza sofą nic tu nie stało.
-Niewygodna ta sofa, nie?- Severus skrzywił się- Zobaczysz. Za rok tu będą stały same skórzane kanapy i dębowe łoża z baldachimami!
Roześmiałam się, a Sev zachichotał, przybierając po chwili lekko oburzoną minę.
-Naprawdę! Nauczę się zaklęcia perfekcyjnie. To tylko kwestia wprawy. Za rok będziesz mieszkała tu ze mną jak hrabina, czy coś… Zrekompensuję ci braki, których cię pozbawiłem.
-Wcale mi nie jest przykro, że mnie ich pozbawiłeś. Jest mi tu dobrze z tobą, Sev.
Zaczerwieniłam się. Pierwszy raz, odkąd mnie zabrał z domu uświadomiłam sobie, iż i on i ja wiemy, co do niego czuję.
Severus przytaknął z wolna, ja wbiłam speszony wzrok w dłonie i zaległa dziwna cisza. Zaczęłam bardzo żałować, że chciałam go wtedy pocałować. Co mnie podkusiło?! Wszystko popsułam. Moje relacje z Syriuszem i komfort przebywania z Sevem.
-Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu.- rzucił nagle po chwili ciszy. Być może celowo.
-Przydałoby się coś zjeść. Ile masz pieniędzy?
-Niewiele. Zostało mi jakieś sto galeonów w Gringotcie i z dwadzieścia w kieszeni, zamienionych na funty. Muszę sobie znaleźć pracę, jak tylko przyślą wyniki owutemów.- westchnął Severus, bawiąc się czarnymi mankietami koszuli.
-Ja też muszę znaleźć pracę.- ukryłam twarz w dłoniach- Pewnie mnie już wydziedziczyli za ten wybryk. Nie mam w ogóle pieniędzy.
-Nic się nie martw. Zadbam o nas, gdy zacznę zarabiać.
Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem, a on spokojnie na mnie.
-Wiesz, ile ci będę winna?! Nie możesz nas utrzymywać we dwójkę.
-Mogę, i tak zrobię. Wyobraź sobie siebie, jak wchodzisz do tego twojego biura aurorów z Potterem i Blackiem. Bardzo zachęcające.- warknął- Na pracę przyjdzie czas, gdy przestaną nas ścigać. Póki co, mamy dach nad głową, a galeony są drogie w przeliczeniu na funty, więc jedzenie nie będzie problemem. Proponowałbym skoczyć po coś do sklepu.
Wstał.
-Sev! Boję się wyjść. Tu jest bezpiecznie.- zatrzęsłam się- Boję się Blacka. On mnie zabije.
Uniósł krzaczaste brwi. W jego czarnych oczach zagościło bardzo rzadkie zjawisko-jakieś zadowolenie.
-Zdumiewające. Na świecie zapanował terror Czarnego Pana i jego krwiożerczych sług, a ty się boisz epizodycznego oszołoma…
-To nie jest zabawne, Severusie!- oburzyłam się- Ty nie znasz Blacka.
-I, na szczęście, nie poznam.
-Miałam tyle spraw na głowie, że zapomniałam o Voldemorcie.- zakryłam usta dłonią.
-Nie przejmuj się. Ze mną nie zginiesz. Czarny Pan nie dorwie cię ze śmierciożercą. A, dla twojego komfortu możemy zmienić nieco wygląd naszych twarzy… Co powiesz na parę staruszków? Wiesz, siwe włosy, duże nosy, zmarszczki…
-Tylko żebyś mi je potem usunął.- burknęłam.
-Przecież to nie ja, tylko ty nas zaczarujesz, Meg. Ja nie chodziłem po sumach na transmutację, zapomniałaś? Mogę ci wyczarować lusterko, jak chcesz…
Po pięciu minutach wyglądaliśmy zdumiewająco podobnie do pary emerytów. W takim groteskowym stanie wyszliśmy na pochmurne południe. Było gorąco, wręcz parno, zapowiadało się na burzę, chociaż spoza białych chmur prześwitywało co jakiś czas blade słońce. Przebrnęliśmy przez chwasty i po pięciu minutach szliśmy pod rękę przez duży park w jednej z dzielnic Liverpoolu. Para osiemnastolatków o twarzach siedemdziesięciolatków.
-Zgarb się bardziej. Jesteś za prosta!
-A ty za krzywy. Idziesz jak Stworek!- warknęłam i schyliłam się nisko- Starzy ludzie tak nie chodzą!
-Stworek?- Severus zdziwił się nie na żarty.
-Skrzat domowy wielmożnych Blacków… Taka pokraka…
Severus parsknął:
-No, przynajmniej rozmawiamy ze sobą jak stare, dobre małżeństwo. Wzruszające.
Zachichotałam nerwowo. Czułam po prostu, że wyglądamy komicznie i niewiarygodnie, iż wyjście na ulicę w tym stanie będzie samobójstwem. Ucieszyłam się przynajmniej, że tym razem nie mam na sobie bojówek i glanów tylko koronkową, starodawną sukienkę a Severus zrezygnował na dobre z mugolskich ubrań na rzecz czarnej szaty z peleryną. Wyglądaliśmy jak wyjęci z poprzedniej epoki i to mnie nieco martwiło. Źle byłoby wywołać zbiegowisko…
Szliśmy jeszcze jakiś czas żwirowaną alejką, tą samą, którą ja przed dziesięciu laty biegałam z miejscowymi dzieciakami. Niesamowite wrażenie wywarło na mnie to zderzenie świadomości i odrębnych płaszczyzn. Poprzednie życie z obecnym. Magia z mugolami. Dzieciństwo z dorosłością. Severus z Liverpoolem. Kolorowe marzenia z szarą rzeczywistością… Dziesięć lat temu nigdy bym nie przypuszczała, że tu i teraz znajdę się z najlepszym przyjacielem ze szkoły magii, by uciekać przed małżeństwem…
Ulice Liverpoolu zmieniły się nieznacznie. Od sześćdziesiątych lat minęło w końcu sporo czasu. Zmianie uległa moda, wystawy, stan ulic, reklamy, budynki, samochody…
-O, a tu mieszkałam. Od czwartego do jedenastego roku życia.- wskazałam Severusowi na mój dom. Uniósł głowę wysoko, bowiem staliśmy przed luksusową kamienicą tuż przy ulicy- Na najwyższym piętrze. Na balkonie zawsze stały tulipany…
Obecnie na balkonie znajdowało się coś, co z całą pewnością nie było doniczką z tulipanami, mianowicie olbrzymi, włochaty owczarek, wyraźnie znudzony.
Uśmiechnęłam się do wspomnień, a oczy zapiekły mnie, napełniając się łzami. Przeżywałam istny szok, z którego nie potrafiłam się pozbierać. Tu Black, zaraz potem powrót do przeszłości, Severus, Voldemort, ucieczka…
-Co jest?- Severus przysunął się bliżej, wyraźnie zaniepokojony- Chcesz zostać sama?
-Na środku ulicy nie da się być sama!
-No dobra, chcesz iść do domu?
-Nie, po prostu, za dużo bodźców… Nie przejmuj się, Sev. Chodź, kupimy trochę chleba…
Weszliśmy do starego, dobrego sklepu pana Harrisona. Miałam wielką ochotę powiedzieć mu, że to ja jestem tym niskim, chudym wymoczkiem o rudo-czarnych loczkach, olbrzymich, wytrzeszczonych, zielonych oczach, który to przegalopowywał codziennie po kilka razy koło sklepu w grupie dzieciaków z neandertalskim jazgotem lub wołał o cukierka kwaskowego. Z całą pewnością jednak by mi nie uwierzył, w końcu wyglądałam obecnie starzej niż on.
Niestety, musieliśmy się szybko zwijać, bo niebezpieczeństwo było spore. Po przybyciu do domu schowaliśmy chleb, herbatę, mleko i tanie naczynia w rozklekotanej szafce w jadalni.
-Będziemy mieć królewski obiad.- mruknął Sev posępnie.
Położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam.
-Czas się odczarować, dziadku.
Szybko okazało się, że stres i napięcie związane z ucieczką nie pomagają nam normalnie funkcjonować. Po przywróceniu do normalności i zjedzeniu mleka z chlebem, popitego herbatą, zapanowała dziwna atmosfera.
Siedzieliśmy w ciszy przy stole. Severus co jakiś czas zrywał się i krążył kółeczka na środku upozorowanej jadalni. Ja siedziałam w napięciu na stołku, przekładając z ręki do ręki metalowy kubek od pana Harrisona. Na dnie falowały fusy i ostatnie krople herbaty. Czułam zdenerwowanie i jakby atmosferę oczekiwania na cios. Tak upływały godziny.
Po długiej, kilkugodzinnej przerwie w jakiejkolwiek akcji podeszłam do okna i wyjrzałam na szarzejący świat. Musiało być już pod wieczór. Przełknęłam ślinę. Jutro miałam wyjść za Blacka… Jak sytuacja wygląda w jego rodzinie? Jak w mojej? Posprzeczali się i obrazili, że panna młoda zwiała sprzed ołtarza praktycznie? Stracili nadzieję? A może Blackowie nie wiedzą o niczym, a ich syn jest zdeterminowany przez zdanie “Masz czas do jutra!”.
-Auu!- syknął Severus.
Obróciłam się raptownie. Trzymał się za przedramię. Kiedy zobaczył mój wzrok, natychmiast odjął dłoń od ręki i udawał, że nic się nie stało.
-Co jest?- zapytałam.
-A co ma być?- odparł.
-Boli cię przedramię…
-Eee…- wzruszył ramionami.
-Severusie?- zagadnęłam ostrożnie- Czy ty masz… Mroczny Znak?
Poparzył na mnie w zdumieniu.
-Rabastan pokazywał mi Mroczny Znak i mówił, że każdy śmierciożerca ma go. Prawda?
Zwlekał długo z odpowiedzią, aż w końcu szepnął:
-Tak. Mam Mroczny Znak na przedramieniu.- Sev jakby wstydliwie odsłonił przedramię.
-Czyli Voldemort cię wzywa…- spuściłam wzrok- Idziesz?
-Muszę. To obowiązek, chyba, że jutro chcę być martwy.- mruknął prawie niedosłyszalnie.
-Dlaczego nie możesz po prostu…
-Nie, Meggie. To mój obowiązek, rozumiesz? Skoro Czarny Pan mnie wzywa, to muszę. Żegnaj. Wrócę najszybciej, jak się da, by cię chronić. Tu jesteś bezpieczna. Nie wychodź. Jakbym nie wracał dłużej, tu masz pieniądze…
Rzucił sakiewkę na stół.
-Staraj się nie wychodzić, ale jakby zabrakło jedzenia, powtórz nasz dzisiejszy manewr…
Wybiegł z jadalni. Kilkadziesiąt sekund potem zobaczyłam go przedzierającego się przez chaszcze, a za obrębem zaklęć ochronnych teleportował się. Westchnęłam ze smutkiem i wyszłam z jadalni.
Długo snułam się samotnie po zrujnowanej budowli. Jako, że odnowiliśmy zaledwie cztery pokoje, pozostałe kilkadziesiąt znajdowały się naprawdę w opłakanym stanie. Zapadał zmrok, w domu panowała nieprzyjemna ciemność i obezwładniająca cisza.
Kiedy samotność i ciemność stały się nie do wytrzymania, udałam się do sypialni, otworzyłam okno na oścież, rzuciłam na łóżko i zrobiłam dokładnie to samo, co przez ostatnie cztery lata pod czerwonym baldachimem, gdy miotały mną emocje i refleksje-położyłam się na wznak z rękoma pod głową, wlepiając wzrok w zrujnowany sufit. W jednym z rogów zachowało się zdobienie.
Co będzie z Zakonem? Zadeklarowałam, że do niego należę. Ale jak mam udać się na jakiekolwiek spotkanie, jeżeli tam jest też Black? Oczywiście, z czasem stanie się to możliwe, ale oni już teraz mnie potrzebują. Czy członek Zakonu Feniksa i śmierciożerca w jednym domu sprostają murowi, być może zbyt wysokiemu, by go przeskoczyć? To samo było z Rabastanem i rozwaliło poniekąd nasz związek.
Jakiś głosik w mojej głowie zaczął żałować, że uciekłam. Iż tak łatwo się poddałam, wykluczając z walki z Voldemortem, którą przecież chciałam prowadzić. Czy przypadkiem nie zdradziłam Zakonu Feniksa? Nie, teraz najważniejsze będzie, by Severus nie dowiedział się o Zakonie i nie sprzedał tej wiadomości swojemu panu. A co będzie, jeśli Voldemort dowie się o Zakonie i każe Sevowi zaciągnąć mnie do siebie? Co zrobi mój przyjaciel?
Wyobraziłam sobie Severusa, mówiącego któregoś dnia: “Przykro mi, Meggie. Czarny Pan kazał mi ciebie zabić, a to mój obowiązek. AVADA KEDAVRA!”
Żołądek ścisnął mi się boleśnie i odgoniłam tą myśl od siebie. Wpatrywałam się w oświetlony słabym światłem świec, zacieniony sufit. Po chwili zamknęłam oczy, wsłuchując się w grę świerszczy w chaszczach przed domem.
Obudził mnie dziwny szelest i hałas. Raptownie podskoczyłam na łóżku, chwytając natychmiast różdżkę, leżącą przedtem na materacu obok mnie.
Na dworze była już noc, a powodem specyficznego szumu okazały się skrzydła sowy, która wpadła przez otwarte okno do sypialni i latała przy stropie. Odetchnęłam z ulgą, ale zaraz poczułam zaniepokojenie. Po co sowa tu przyleciała? Do kogo ma korespondencję?
Wyciągnęłam rękę, na której usiadła. Miała na nóżce fluorescencyjnie żółtą wstążkę, bardzo widoczną w słabym świetle świecy i mały liścik.
Zmarszczyłam brwi, widząc wstążkę, ale odwiązałam kawałek pergaminu. Okazało się, że był po obu stronach pusty.
Poczułam irracjonalne przerażenie. Pusty list wywołał u mnie jakieś fatalnie złowrogie myśli.
Na dole rozległ się trzask otwieranych drzwi.
-Severusie?- krzyknęłam i uchyliłam jeden z portali w pokoju, by usłyszeć odpowiedź, lecz odpowiedziała mi cisza. Przynajmniej chwilowa.
-Słyszeliście coś? Ja jestem pewien, że słyszałem. Na górze. Ona musi gdzieś tu być!
Zakręciło mi się w głowie i musiałam przytrzymać się futryny.
-Bądźmy cicho…- szepnął James- Ale ruina…
Rozległo się chrzęszczenie żwiru i piachu. Widocznie szli w kierunku schodów.
-Nox!- szepnęłam w gorączce, kierując różdżkę na kandelabry. Ogarnęła mnie absolutna ciemność i dławiące przerażenie. Słyszałam jedynie powolne kroki i moje dyszenie, a także łomotanie serca. Gdyby przyszedł tu Voldemort we własnej osobie, byłoby to mniej przerażające, niż spotkanie z Blackiem i, co gorsza, udanie się z nim przed ołtarz.
Rzuciłam się czym prędzej ku drugim drzwiom, zamykając je za sobą pieczołowicie. W tym pokoju panowała taka czerń, że nie widziałam własnych dłoni. Pobiegłam intuicyjnie do przodu pamiętając, gdzie są następne drzwi i wiedząc, że to bezcelowe, bo tylko oddalam się od wyjścia. Przewróciłam się po chwili o hałdę żwiru i ległam w oszołomieniu, bez żadnej orientacji, w którą stronę muszę się teraz udać. Lepka ciemność napierała na mnie, dusząc i wywołując tak skrajne emocje przerażenia, jakich chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłam, włączając w to grecką wyspę, wampiry, wilkołaki i wszystko, co straszliwego w życiu już przeżyłam.
Z trudem pozbierałam się z ziemi i utrzymałam równowagę, czując się tak osamotniona i bezbronna, jakby po następnym kroku miało zawalić się wszystko poza tą niewielką przestrzenią, na której stałam.
Bardziej martwiło mnie co innego. Jeżeli Severus zaraz wróci i natknie się na Huncwotów? Nie mogę się teleportować bez Severusa! Oczywiście, Voldemort zażyczył sobie akurat dzisiaj, by go wezwać, złośliwy drań.
-Lumos.- zaryzykowałam. Drzwi okazały się być po lewo. Dopadłam do nich i zamknęłam za sobą, dysząc ciężko. Ale najgorsze było, że nie słyszałam kroków Jamesa i reszty.
-Colloportus.- szepnęłam za siebie w stronę zamka i ruszyłam żwawo dalej, by uciec jak najszybciej.
Pokonałam parę pomieszczeń bez drzwi, rozwalonych schodków i innych, nieciekawych miejsc, czując ulgę, że znam ten dom tak dobrze i że jest tak zawiły.
Zatrzymałam się w domniemanym niegdysiejszym salonie, którego na środku przedzielała szeroka, kwadratowa kolumna z kominkiem, wbudowanym w nią. Ciarki mnie przeszły, bowiem usłyszałam kroki, a w czarnej dziurze, jaką obecnie było drugie wejście do salonu zrobiło się jakby jaśniej…
-Nox.- szepnęłam znów, tym razem do różdżki i na ślepo ruszyłam w kierunku grubej kolumny, by do niej przylgnąć, bluźniąc na siebie w duszy, że zwlekałam ze zrobieniem tak od razu. I teraz traf w idealnej ciemności na kolumnę…
Do pomieszczenia wlało się słabe światło różdżki. Właściciel rozglądał się po salonie.
-Severus!- szepnęłam, nie kryjąc ulgi- To ty! Tutaj, szybko! Co za ulga…
Sev podbiegł do mnie na palcach i skupiliśmy się razem przy kolumnie.
-Meg, co się dzieje? Przed domem leżą obce miotły i motor…
-Oni tu są.- szepnęłam najciszej, jak się da- Przybyli po mnie. Uciekłam z sypialni.
Severus miał przerażoną minę.
-Jakim cudem cię tu znaleźli?!
-Ja… nie wiem. Zielonego pojęcia nie mam. Ale musimy wyjść przed dom i…
-Cicho! Za kolumnę! Ktoś nadchodzi!- syknął nagle, przyglądając się wejściu, którym przyszłam do salonu. Schowaliśmy się za kolumnę, płasko przylgnąwszy do niej, a Severus zgasił różdżkę. Zapanowała napięta cisza.
W salonie rozległo się powolne chrzęszczenie gresu i tynku, odpadłego z sufitu, a na ścianach, w kierunku których ja i Severus nie śmieliśmy odwracać głów, zatańczyły złowrogie cienie. Po tamtej stronie również panowało milczenie, skradali się niczym kot, chcący pochwycić pisklęta…
Okazało się, że grupa postanowiła obejść kolumnę z prawej, bliżej Severusa, ponieważ tam światło zyskało większe nasycenie i wciąż rosło.
Severus trącił mnie w prawy bok.
-Okrąż.- szepnął bezszelestnie z paniką.
Wolno, idealnie cicho i spokojnie poczęłam iść w lewo, wstrzymując oddech. Severus poruszał się obok, napierając na mój prawy bok i ponaglając do ruchu.
CHRUP! Nadepnął na odłamek tynku hałaśliwie, gdy mijał kąt kwadratowej kolumny. Szybko ustawił się obok mnie, przylgnąwszy do nowego miejsca i zaciskając oczy.
Kroki ustały momentalnie.
-Słyszeliście?!- zawołał Peter w ciszy.
-Bardzo wyraźnie.- rzekł czujnie Remus.
-Peter, idź sprawdzić, co to!- warknął Black.
-Dlaczego ja? Tam może być coś groźnego.
-Ja tu jestem najgroźniejszy, więc szoruj w te pędy!
-No już dobrze, nie gniewaj się…
Severus wytrzeszczył oczy, słysząc zbliżającego się Glizdogona. To koniec, pomyślałam. Miałam wrażenie, że serce zupełnie mi stanęło w piersi.
W tym samym momencie, w którym twarz Petera wyjrzała zza prawego boku Severusa, by otworzyć usta w niemym zdziwieniu, Sev błyskawicznie machnął różdżką.
-AAAA!!!- wrzasnął Pet, bowiem Severus użył słynnego Zaklęcia Swobodnego Zwisu. Peter dyndał w powietrzu, prując się niemiłosiernie. Severus wykorzystał oszołomienie pozostałych i cisnął zaklęciem w ścianę, niedaleko Huncwotów. Kawały betonu, kamienia i tynku rozprysły się na chłopaków malowniczo.
-CHODU!- wyrzucił z siebie Severus i popędziliśmy najszybciej, jak się dało w stronę, z której przyszłam.
-TAM SĄ! DRĘTWOTA!- ryknął Black.
Jego zaklęcie o cal minęło moje ramię. Ostatkami sił dopadliśmy do wejścia, zrobiliśmy gwałtowny skręt w lewo i znikliśmy z pola rażenia Huncwotów, pędząc korytarzami.
-ZA NIMI!!!
Tupot wielu nóg przynaglił nas do pędu. Ja i Severus lecieliśmy ramię w ramię najszybciej, jak się dało, słysząc pogoń dosłownie za węgłem.
-Co robisz?!- zawyłam w biegu, widząc, że macha różdżką w powietrzu.
-Nie rozpraszaj mnie!- ryknął Sev- Zdejmuję ochronę, byśmy mogli się teleportować!!!
Wpadł z impetem na drzwi sypialni, rozwalając je doszczętnie.
-REDUCTIO!- zawył w stronę drugich. Rozprysły się malowniczo na miliony drzazg, byśmy mogli wypaść na klatkę schodową na dół. Prawie przefrunęliśmy nad stopniami.
-PETRIFICUS TOTALUS!!!
Zaklęcie Petera ugodziło Severusa w sam środek pleców. Zawył, stracił równowagę i stoczył się na sam dół.
-SEV!- pisnęłam, przeskakując ostatnie stopnie.
-NIC MI NIE JEST! PĘDŹ!- wstał i razem podjęliśmy dziką, desperacką ucieczkę.
-GLIZDOGON, NIEUKU!- rozległ się za nami grzmot Blacka.
-GELAPLACTO!!!- krzyknęłam przez ramię.
Słysząc po ryku i wrzasku, Huncwoci z kretesem wywalili się o moją śliską maź, którą posłałam na podłogę i fragment schodów.
-Dobrze!- ucieszył się zadyszanym głosem Sev i zatrzymał się.
-Co robisz?!- przeraziłam się, dysząc ciężko.
-Możemy się teleportować teraz, kiedy oni się zbierają z ziemi! Zdjąłem ochronę! Złap mnie za rękę! SZYBKO!
Bo oto Black prawie wstał, cały uwalany w mazi. Posłał nam nienawistne spojrzenie i uniósł różdżkę jakby w zwolnionym tempie.
-DRĘTWOTA!- ryknął.
W tym momencie wszystko znikło.
***
-Mam pomysł.
Uniosłam się z wolna z taniego łóżka. Czułam, że wszystko mnie boli. Przetarłam oczy.
-Wybacz. Nie wiedziałem, że się zdrzemnęłaś.- Severus popatrzył na mnie z troską- Ale chodziłem po hotelowym korytarzu i zastanawiałem się nad tym, jak możesz trwale od nich uciec. I już wiem. Mam plan.
Usiadłam na łóżku, ze zmęczenia widząc podwójnie.
-Jestem wyczerpana, Sev. Nie mogę spać, bo czuję się goniona. Ktoś, kto ucieka, nie może się zdrzemnąć, bo staje w miejscu!- jęknęłam, czując łzy.
-Dlatego położymy temu kres. Razem.- czarne oczy zabłysły.
Severus stanął przy drugim jednoosobowym łóżku hotelu, przed który nas teleportował.
-Czemu mnie znaleźli?- ukryłam twarz w dłoniach.
-Nad tym też rozmyślałem.- stwierdził- I mam rozwiązanie. Przywiązali sowie kolorową, rzucającą się w oczy wstążkę, żeby ją widzieć. Z pustym listem, by sowa miała co dostarczyć. Rzekli jej, kogo ma szukać, a sami za nią polecieli. To jak pies gończy. Sprytnie.
-To teraz znów tak zrobią. I tak bez końca będę uciekać…
-Nie, jeżeli mnie wysłuchasz…
Severus rozwalił się niedbale na fotelu przy małym, okrągłym stoliku.
-Kiedy nie możesz wyjść za mąż?- zapytał nagle.
-A co to za pytanie?- zmarszczyłam brwi- Kiedy jestem nieletnia…
-No, i co dalej?
-Bo ja wiem…
-Słyszałaś o poligamii, nie? Możesz mieć dwóch mężów?
-No nie…- powiedziałam wolno.
-To proste. Wyjdź za mąż. Black cię wtedy nie dorwie. Nie będzie miał prawa.
Roześmiałam się w głos.
-A to dobre, Sev. Nawet w takich warunkach masz niezachwiane poczucie humoru. Ciekawe, jak znajdę kogokolwiek, zwiewając już przed jednym delikwentem… Może jeszcze w trzy godziny? Bo potem mnie znowu dorwą i trzeba będzie się ulotnić.
Severus uniósł z wolna krzaczaste brwi.
-Mogłabyś wyjść za mnie.- rzekł cicho.
Podziałało rozbudzająco niczym oberwanie w czerep młotem. Pneumatycznym.
-Słucham?- oblizałam wargi ze zdenerwowaniem.
-Mówię poważnie. Uciekniesz od Blacka w ten sposób.
-Ależ Severusie!- zdumiałam się- Ty kochasz nieodwołalnie Lily!
-A Lily kocha mnie?!- warknął- Nie! W ten sposób tylko ci mogę pomóc. Trudno, poświęcę się. Zresztą, co to za poświęcenie, ożenienie się z najlepszą przyjaciółką… Naprawdę, mnie się nic nie stanie. Chyba ty też nie jesteś niezwykle temu przeciwna…
Oblał się delikatnym rumieńcem i wlepił speszony wzrok w dłonie.
Zaniemówiłam. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.
-Tylko czy będziesz w stanie żyć z faktem, że kocham Lily?- zaniepokoił się.
Zadał bardzo trudne pytanie.
-Chyba nie mam wyboru.- szepnęłam.
-No, w tej sytuacji raczej nie. Zresztą, ciebie też przecież kocham, Meg. Zapomniałaś?- wąskie wargi wykrzywił uśmiech.
-Dobra, mogę za ciebie wyjść. Ale na pewno? Chcesz mieć we mnie żonę ze wszystkimi… konsekwencjami i przywilejami takiego stanu?- zagadnęłam nieśmiało.
-Oczywiście.- odparł szeptem Sev- Udamy się jutro na Pokątną.
-Pokątną?- jęknęłam- Głowę do paszczy lwa…
-Nie bój się! Poszukamy odpowiedniego urzędu i zawrzemy małżeństwo raz-dwa! I wcale nie będziesz Mary Ann Black, tylko Mary Ann Snape…
Zaśmiałam się z ulgą, jakby z serca zdjęli mi głaz.
-Dobra, idź spać. Ja popilnuję.- rzekł cicho Sev i wyszedł, ściskając różdżkę.
Położyłam się na łóżku, twarzą do ściany, czując jakiś smutek. Nie tak wyobrażałam sobie mój związek z Severusem. W cieniu Lily, z przymusu… Czułam się źle.
Na drugi dzień pogoda wcale nie była lepsza. Po niebie toczyły się białe chmury.
Ja i Severus grzecznie podziękowaliśmy za pokój i teleportowaliśmy się sprzed hotelu prosto pod Dziurawy Kocioł. Barman Tom, jak zwykle, powitał nas bardzo ciepło, ale nie zatrzymywaliśmy się na coś do picia, bo spieszyło nam się pod ceglaną ścianę, za którą być może czekało moje wybawienie i swoista klęska.
-Teraz tak.- syknął Severus, gdy zmierzaliśmy brukowaną ulicą- Wyciągniemy prędko pieniądze z Gringotta i poszukamy tego budynku. Ktoś w środku powinien zajmować się przyjmowaniem zamówień.
Jak powiedział, tak uczyniliśmy. Każda chwila w Gringotcie napinała moje nerwy. Bałam się, że w ostatnim momencie Black złapie mnie gdzieś dzięki swej sowie myśliwskiej.
Żwawym krokiem przemierzaliśmy Pokątną piętnaście minut potem.
-Tu jest Malkin, quiddich, apteka… Gdzie to może być?- mruczał Severus.
-Jest!- ucieszyłam się, dostrzegając szyld w prostopadłej, wyludnionej uliczce- Urząd Organizowania Uroczystości i Stanu Cywilnego.
-Tylko mi nie mów, że…
Severus złapał z wściekłością za złotą, wymyślną klamkę.
-Zamknięte!- warknął- Otwarte jedynie we wtorki, piątki i niedziele, a dziś jest czwartek!
-To co teraz?- jęknęłam- Tak mi zależało na tym ślubie dzisiaj!
-Czy ja dobrze słyszę? Ktoś tu potrzebuje, bym mu udzielił ślubu?
Obróciliśmy się wolno.
Ku nam śpieszył niski, śmieszny człowieczek w znoszonych, brudnych szatach, zacierając ręce. Uśmiechnął się do mnie jowialnie.
-Dziś jest zamknięte, prawda?- zmrużył oczy Severus.
-Tak. Ach, ze względu na dzisiejsze czasy, pewnie Urząd wkrótce zbankrutuje…- pokiwał głową człowiek- Takie czasy, proszę ja kogo. Nie opłaca się planować ślubu z dużym wyprzedzeniem. Nie wiadomo, kto jutro zniknie, prawda?
Zarechotał, zacierając ręce. Wymieniliśmy z Sevem spojrzenia.
-Ale szybkie śluby w ostatniej chwili stały się bardzo modne. Co dzień mam klientów! To jak? Zawieramy związek małżeński?
-Porozmawiajmy o cenie. Ile pan chce?- spytał Severus.
-Powiedzmy… Trzydzieści pięć galeonów.
-Trzydzieści pięć?!- powtórzyłam z niedowierzaniem.
-To normalka.- mruknął półgębkiem Sev- W urzędach biorą dwa razy tyle.
-Otóż to, panie, otóż to!- pokiwał człowieczek.
-Umowa stoi.- zadecydował Sev i wyciągnął galeony. Mężczyzna łapczywie schwycił pieniądze i wcisnął je do kieszeni.
-Doskonale. Więc… Gdzie idziemy ze ślubem? Jakiś lokal? Restauracja.
-Tu.- rzuciliśmy desperacko jednocześnie.
-Perfekcyjnie. Zaczynam.- odchrząknął i wyciągnął różdżkę- Eee, jak macie na imię?
-Mary Ann i Severus.- rzuciłam ze zdenerwowaniem.
-Ślicznie!- uśmiechnął się oleiście- Zebraliśmy się tu, by połączyć tą dwójkę ludzi świętym związkiem małżeńskim. Severusie, czy bierzesz Mary Ann za żonę i będziesz się nią opiekował do śmierci?
-Tak.- odparł ze stoickim zdecydowaniem Sev.
-Mary Ann, czy bierzesz Severusa za męża i będziesz dbała o niego aż do śmierci?
-Tak.- rzekłam trzęsącym się głosem.
-Ogłaszam was zatem mężem i żoną. Niech połączy was na wieki wieków miłość. Pan młody może pocałować pannę młodą!
Coś drgnęło we mnie z przerażeniem. No tak, pocałunek…
Severus zaczerwienił się, zbliżył twarz do mojej i pocałował w usta delikatnie, trzymając za obie dłonie. Bardzo różniło się to od pocałunku z Blackiem.
-No, a teraz formalności. Podpiszcie się tu, a ja zaniosę jutro to do Urzędu, kiedy będzie otwarty. I formalnie jesteście już małżeństwem. Jakie macie nazwisko?
-Snape.- odparł Severus, walcząc z rumieńcem po cmoknięciu.
Mężczyzna wyciągnął zza pazuchy formularz i samopiszące pióro.
-Mary Ann i Severus Snape’owie.- podyktował- Proszę tu podpisać.
Pod aktem zawarcia związku małżeńskiego postawiliśmy swoje podpisy (ja już jako pani Snape), a mężczyzna schował z powrotem kartkę i uśmiechnął się z zachwytem.
-Polecam się na przyszłość! No, to teraz idźcie zrobić to, co do małżeństwa należy…
Severus ponownie okrył się rumieńcem, jeszcze silniejszym, niż ten zwalczony przed chwilą.
-… a ja poszukam następnych klientów.
I oddalił się.
-To było… szybkie.- wykrztusiłam z siebie- I mało romantyczne, ale trudno. Grunt, że już nie muszę uciekać!
-To co teraz robimy?- zapytał po chwili Sev, otrząsając się z letargu.
-To, co do małżeństwa należy.- zaszydziłam- Nie, no żartuję.
-A co z hmm… obrączkami?- rzucił niedbale.
-Mniejsza o obrączki. Znajdźmy nowy dach nad głową.
-Znowu jakiś hotel? Czy nie moglibyśmy wrócić do mnie?
-A jak tam nas znajdą?
-Przecież już im nie uciekasz…
-Racja. Ale nie chciałabym wpaść na rozjuszonego Blacka, wierz mi.
-Oczywiście.- Severus pokiwał głową z powagą- A teraz już wiedzą, że ci pomagałem.
-Możemy… O, możemy zatrzymać się u mojej babci!- ucieszyłam się- O ile jeszcze żyje.
-To nas wyda!- skrzywił się.
-To ta mugolska. I wierz mi, gdybym przez przypadek nie wpadła na Remusa, wcale byś mnie nie znał, bo wybierałam się do niej po utracie dachu nad głową…
-Czyli możemy spodziewać się ciepłego przyjęcia?- uniósł brew.
-Jak najbardziej!- uśmiechnęłam się- Chodź, mój mężu.
Parsknęłam na widok jego miny i wyciągnęłam dłoń, by ją złapał. Po chwili teleportowałam się pod domek babci modląc się, żeby żyła.
-Żyj babciu, żyj…- jęknęłam, gdy rozejrzeliśmy się po wiejskim, niewielkim domku z drewna w środku lasu. Zawsze przypominał mi domki z bajek.
-Jeżeli nawet żyje to i tak zaraz kopnie w kalendarz, jak cię zobaczy.- mruknął Sev.
-Severusie!
Idealnie kwadratowy domek otoczony był płotkiem i wyglądał bardzo schludnie, jak zawsze. Na samym środku ściany tkwiły czarne, drewniane drzwi, od których biegła prosta, żwirowana ścieżynka pod samą furtkę. Po obu stronach dróżki rosły kolorowe kwiaty, a drzwi były pomiędzy dwoma oknami z zasłonami w kratkę.
-Symetria najczystszej postaci.- zadrwił Sev.
Złapaliśmy się za ręce i ostrożnie podeszliśmy pod furtkę. Z komina, usytuowanego na środku dachu wznosił się pod niebo dym.
-Czyli ktoś tu jednak mieszka.
-Sądząc po tym, co właśnie zauważyłeś, to babcia.- mruknęłam- To pedantka, jakich mało.
Przeszliśmy przez idealny ogródek by stanąć pod drzwiami. Zadzwoniłam subtelnym dzwonkiem a w domku rozległ się równie subtelny okrzyk.
-Kogo znowu niosą? Nie, nie życzę sobie promocji odkurzaczy!- zaskrzeczała niska starowinka w kwiecistej spódnicy i schludnym koku, gdy wyszła na próg.
-To ja, babciu. Mary Ann.- uśmiechnęłam się do niej z nadzieją, że mnie pamięta.
-Mary Ann?- zastygła w bezruchu. Po chwili jej oczy zaszły łzami- Moja kochana, jedyna wnusia? Najukochańsza? O mój Boże…
Chwyciła się za serce.
-Tylko spokojnie, babciu.- złapałam ją, zaniepokojona.
-Przecież ty nie żyjesz, albo to po mnie aniołowie przyszli…
Severus nie powstrzymał parsknięcia. Bardzo go rozbawiło porównanie go do anioła.
-Ocalałam i przyszłam cię odwiedzić.- pochyliłam się nisko nad starowinką i mocno przytuliłam, czując łzy szczęścia, że ją znowu spotkałam.
-Jak… Co…
-Zaraz ci wszystko wytłumaczę…
-A co to za wdały młodzieniec z tobą?- popatrzyła na Severusa ze zdziwieniem.
-To jest mój mąż, Severus.- odparłam, a Sev grzecznie się ukłonił.
-Mąż? Och, ależ ty jesteś taka młoda! Chodźcie do środka, to mi wszystko opowiecie, dzieci.
Obróciła się w miejscu i poczłapała z powrotem. Za sobą usłyszałam znajome syknięcie.
Odwróciłam się do Severusa, patrząc na niego ostrzegawczo.
-No co? Czarny Pan mnie wzywa.- mruknął, odejmując dłoń od ramienia.
-Chyba za wcześnie na małżeńską kłótnię.- burknęłam- Jak musisz…
-Pa, Meg. Opiekuj się babcią. Wkrótce wrócę.
Cmoknął mnie delikatnie w usta na pożegnanie i teleportował się z cichym pyknięciem.
Weszłam do kolorowego, wiejskiego domku babci, gdzie jedynie kurz był niemile widziany.
-Tu, wnusiu!- odparł na moje nieme pytanie pisk babci.
Krzątała się ona przy kuchennym stole z brzozy, nalewając do filiżanek herbaty z mlekiem.
Na środku postawiła kruche ciasteczka na skromnym talerzyku.
-Nie pierwszej świeżości, kochanie!- zawołała, widząc mój wzrok- Ale myślę, że nienajgorsze. No to mów, jak to się stało, że żyjesz?
-Uciekłam z domu przed pożarem…
-Zaraz!- przerwała mi babcia- A gdzie twój mąż?
-Musiał wracać do miasta na jakiś czas. Ważne sprawy.
-Hmm. Kiedy wróci? Wolałabym, żeby zjadł ciepły obiad.
-Nie przejmuj się Severusem. Poradzi sobie.
-To dobrze. Zaradny chłop, to podstawa, słoneczko!- zaskrzeczała- Kontynuuj. Marny ze mnie słuchacz, przepraszam. Przerwałam ci. To gdzie się podziewałaś?
Opowiedziałam babci od deski do deski całą historię ze znalezieniem domu i musiałam sporo potrenować mózg i refleks, by załatać na poczekaniu dziurę o nazwie Hogwart.
***
-To gdzie jest ten twój mąż, wnusiu?
Babuleńka poczłapała do mnie na werandę, przy której rósł pachnący bez. Popatrzyłam na nią uważnie i przestałam bujać się na fotelu na biegunach, by przyjąć filiżankę herbaty.
-Nie wiem, babciu.- wpatrzyłam się w ciemne, burzowe, popołudniowe niebo- Wróci.
-No dobrze, zostawiam cię samą z myślami. Idę pielić astry. Możesz zdjąć pranie?
-Jasne. Dziękuję za twoją opiekę.- uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
-Nie ma za co, kochanie. Możecie zostać tu tak długo, dopóki nie znajdziecie domu.
Odeszła, zostawiając mnie znów z własnymi troskami. Westchnęłam ciężko.
Gdzie jest Severus? Czy coś mu się stało? W końcu zniknął przed dwoma dniami, może Voldemort dał mu jakąś misję… Oczami wyobraźni zobaczyłam watahę śmierciożerców naprzeciwko rzędowi członków Zakonu i bitwę, jaka się nawiązała. Widziałam Blacka, wrzeszczącego z nienawiścią do Severusa Zaklęcie Śmierci…
Dobrze mu tak. Całe życie dokuczał Severusowi, to teraz niech zbiera owoce porażki z jego ręki. Pewnie nigdy by nie przypuszczał, że jego dziewczyna zwieje ze Smarkerusem…
Zaczęłam nagle rozpamiętywać pocałunek z Blackiem. Wtedy, w tych dwóch, trzech minutach skłonna byłam zgodzić się na ślub z nim. Teraz wydało mi się to śmieszne, ale jakiś głosik mówił, że mam tendencję do przesady. Po prostu, to, czego najbardziej bałam się w ślubie z Blackiem nie były kłótnie, lecz zdrada. Chociaż coś subtelnie podpowiadało mi, że Peter miał rację co do uczuć Blacka, nie potrafiłam w pełni w to uwierzyć po incydencie w gabinecie Redhill. Może gdyby tego nie było…
Wstałam, by wyjść do ogrodu i zebrać pranie ze starych sznurów. W milczeniu mocowałam się z olbrzymimi prześcieradłami, gwałtownie rzucającymi się na burzowym wietrze. Po chwili przystanęłam, zajęta własnymi myślami i szepnęłam do siebie ze zdziwieniem:
-A jednak wyszłam za śmierciożercę, Rabastanie Lestrange. Ciekawe, czy o tym wiesz.
Na drewnianej werandzie rozległy się szybkie kroki. Inne, niż zgarbionej babci…
-Meg!
Severus podbiegł do mnie i przytulił mocno. Kiedy już skończyliśmy, odchyliłam nieco głowę, by przyjrzeć się jego zmęczonej twarzy i chwyciłam go za ramiona.
-Dlaczego masz na brwi rozcięcie?- zapytałam z troską.
-Black.- wyjaśnił krótko- Mieliśmy małą potyczkę z jakąś grupą czarodziejów. Wygląda na to, że stworzyli przeciwko Czarnemu Panu jakąś partyzantkę. Wiedziałaś?
-Serio?- udałam bardzo zaskoczoną- Równowaga musi być. To… co robiliście?
-Nie mogę ci powiedzieć, niestety. Choć bardzo bym chciał. Długo czekałaś, wiem. Przepraszam. Ale zaraz nadrobimy wszystko, jeżeli chcesz…
Mocniej objął mnie w pasie. Przełknęłam głośno ślinę, ale wyswobodziłam się z uścisku.
-Najpierw dokończę pranie!- uśmiechnęłam się.
Zmarszczone czoło Severusa wygładziło się, ale kiwnął z rozbawieniem.
Rozległ się krzyk sowy. Obróciliśmy się bezwiednie ku niskiej jabłonce, na której usiadł puszczyk z fluorescencyjną wstążeczką na nóżce.
Zanim zorientowałam się, co to oznacza, stało się wiele rzeczy naraz. Ciszę lasu przerwał ryk motoru i świst powietrza. Potem inkantacja Zaklęcia Rozbrajającego i czerwone światło. Zaraz potem Severus uderzył w ścianę domku, osuwając się po niej bez świadomości.
-Severus!- krzyknęłam, ale obróciłam się w drugą stronę.
Niedaleko płotu stał Remus, James i Peter, wszyscy wpatrując się we mnie czujnie. Miotły i motor leżały obok, porzucone w biegu. Przede mną zaledwie kilkadziesiąt cali przystanął Black, celując we mnie różdżką. Zamarłam, bowiem miał taką minę, że po raz pierwszy w życiu tak bardzo się go przeraziłam.
Nie wiem ,kiedy następna. Mam ciężki tydzień przed sobą, a następny też nie będzie lekki. Ale postaram się na za tydzień.
Komentarze:
Aithne Sobota, 13 Listopada, 2010, 19:52
O.
Ja też się przestraszyłam. Najwyraźniej wieści szybko się rozchodzą...
A Mary Ann przegięła jak na mnie. Będzie żałowała, że to zrobiła. Tzn., żałowałaby, gdyby Huncwoci ich nie nakryli, bo teraz to nie mam pojęcia co będzie dalej ^^. Ale... Nie, to nie był dobry pomysł.
Ja bym wyszła za Syriusza ^^
No i trzymaj się! Fajnie się czyta o Meg, ale prawdziwe życie jest jednak ważniejsze, notka może poczekać Powodzenia w czymkolwiek co Ci zapełnia te najbliższe tygodnie
Diana Sobota, 13 Listopada, 2010, 21:39
Błagam! Nie wiąż jej na stałe z Severusem! Tylko nie Książę Półkrwi
Szczurek Niedziela, 14 Listopada, 2010, 18:00
Boje się co będzie dalej . . . Ale Syriusz nie mógłby jej chyba zabić?!
Notka trzyma w napięciu i ... tu powtórzę Aithne: ja też bym wyszła za Syriusza.
Też uważam, że notka może poczekać - nauczyciele się uwzięli i mam pełno nauki.^^
Scarlett Wtorek, 16 Listopada, 2010, 20:43
ale mi ciśnienie skoczyło... Ale dlaczego Severus!?
Roxanne Wtorek, 16 Listopada, 2010, 22:11
Szczerze mówiąc, pierwszy raz nie podoba mi się Twoja notka. Jak mogłaś, żeby mary ann wyszła za snape'a ?! Ehh.. Czekam na dalszy rozwój wydzarzeń
Syrcia Środa, 17 Listopada, 2010, 15:52
Eeech... Nie no, ledwo moja głowa wychynęła się z dołka, a znów w niego wpadłam.
Kh, ta Meg. Irytuje mnie chwilami. Za Snape'a?
Hahaha, awww, wściekły Syri. Mrr ^ ^
Taaak, to koniec natchnienia na konstruktywny komentarz.
Zapraszam do siebie.
Daria Sobota, 20 Listopada, 2010, 22:03
AAAA...
Ja nie mogę...
Wystarczy ci jak powiem że to poprostu boskie było i nie mogę się doczekać następnej?
To było BOSKIE!!!
I nie wiem jak wytrwam czekając na kolejną...
Daria Sobota, 20 Listopada, 2010, 22:06
Jednak ten ślub z Sevem to trocvhe głupie z jej strony było, nawet bardziej niż troche...
Syrcia Niedziela, 21 Listopada, 2010, 10:07
Jeszcze nie byłam, poczekam, aż sale się wyludnią, żeby nie przeszkadzać innym widzom swoim prostackim rechotem, który wyrywa mi się właściwie z każdej sytuacji na filmach w tej sadze.
Mam czas
A co do Jen... Specjalnie taka jest, można rzec "trudny charakterek"... Ale właśnie kocham ją taką, jaka jest ^ ^ Przez jakiś czas byłam właściwie taka sama jak ona... Wiecznie niezadowolona, warcząca na wszystko, co się rusza... Na szczęście mi przeszło
Victoria (Nowa Julia Darkness) Środa, 24 Listopada, 2010, 20:48
Jaaaa... Dlaczego ona uciekła i wyszła za Seva? Nie to, że go nie lubię, ale... jednak bym wolała Syriego ;D
Biedna Meg- ciekawe, co Syriusz jej zrobi? Weźmie przemocą przed ołtarz? Porzuci? Zniewoli? Różne rzeczy mi przychodzą do głowy ;P
A tymczasem, Kochana, nie spiesz się- niech naprężony tydzień minie i wtedy coś dodasz ;}
Aithne Sobota, 27 Listopada, 2010, 17:58
A swoją drogą, ja tu czegoś nie rozumiem - czy w społeczności czarodziejów państwo młodzi nie muszą wyrazić zgody na ślub? No bo rozumiem, umowy umowami, ale jednak u nas jak panna młoda nie powie wyraźnie księdzu / urzędnikowi, że chce wyjść za mąż za X, to nie ma bata. Jakby się Meg zawzięła, to ile by się Syriusz, Blackowie, ciotunia etc. nie wściekali - ślubu by nie było. Przecież nawet w tym ślubie z Sevem musiała powiedzieć "tak". Nie wpadła na to? ^^
Btw, po komentarzu Victorii mi też różne rzeczy zaczęły przychodzić do głowy :P. Ale... Nie, no chyba jednak nie... W końcu to Syriusz :P
Doo;) Sobota, 27 Listopada, 2010, 19:20
Pozdro .
Masz rację, Aithne. Mogłaby powiedzieć "Nie", ale... mnie na przykład byłoby głupio powiedzieć "Nie", gdybym miała taką sytuację. Wszystko ustalone, przygotowane, zakupione, Blackowie przekonani, że panna młoda się zgadza... Skoro umowa miała miejsce to chyba znaczy, że ustalili już Lupinowie wszystkie "za" i "przeciw". A jej ucieczka była w przypływie emocji, nieracjonalna. Chociaż zgadzam się, mogłaby powiedzieć "Nie" Syriuszowi.
Notkę może dodam jutro (?).