Dzięki za wszystkie krzepiące komentarze .
Dośc trudno mi teraz cokolwiek pisac, wydaje mi się, że mam mało czasu. Ale pamiętnika nie opuszczę, nie myślcie sobie .
Za tydzień (a jak nie, to może 8) coś może dodam.
A, i gratuluję intuicji, Aithne!
Dość trudnym wyzwaniem okazało się zdanie sobie sprawy z tego, iż jestem sierotą, po raz drugi w życiu. W ciągu jednego majowego wieczora straciłam połowę rodziny. Za sprawą śmierciożerców. Z ich ręki zginęli, to oni doszczętnie roznieśli nasz dom, który stał tam od wieków. W ciągu chwili znikły wszystkie wspomnienia, kołujące po kątach tego budynku, w jednej sekundzie żywi i bezpieczni mieszkańcy zamilkli na wieki.
Wiedziałam, że mam kochanego męża, upragnionego synka, brata i gromadę przyjaciół, jednakże świadomość jakiegoś braku opieki zawisła nade mną. Teraz nie było nikogo starszego i mądrzejszego z mojej rodziny, sama byłam sobie panią losu. Osób, które fortunnie skazały mnie na małżeństwo z Syriuszem już nie było. Z Remusem zostaliśmy sami.
Pogrzeb był niesamowicie skromny, a przybycie na niego sprawiło mi darmową dawkę wstrząsową, bowiem z Remusem zadecydowaliśmy pochować ich przy grobie mamy i innych z grobów, jakie stały przy nieistniejącym Dworze Lupinów. Pierwszy raz, odkąd opuściłam dom w dzień ślubu z Syriuszem prawie rok temu, pojawiłam się tam na pogrzebie. To był szok. Uniosłam czarną, żałobną woalkę gwałtownym ruchem, bo nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Syriusz odjął rękę od trzymanego w ramionach Nicholasa i położył mi ją na ramieniu, chcąc dodać otuchy.
Wiedziałam, że domu nie było, ale widok przeszedł moje pojęcie, zjeżył włosy na karku. Wielkiego Dworu Lupinów nie było, wszystkie sprzęty poznikały, zostały podniszczone fundamenty i zwęglone kawałki niezidentyfikowanego pochodzenia walały się niekiedy pomiędzy nimi w nieładzie. Przełknęłam ślinę, bo był to dla mnie przerażający widok. Nie docierało w ogóle do mnie, jak to się mogło stać, że tam, gdzie leży to zwalisko starych, popękanych i spopielonych grudek po dachówkach, był mój pokój, jedyny świadek trosk i bólu, miejsce, w którym przeżyłam tak wiele emocji i godzin rozpaczy… To miejsce już nie istnieje, wszystko znikło…
Kilkanaście jardów przed nami, nieopodal grobów stał Remus, niczym samotna figurka, wpatrując się w przestrzeń niewidzącymi oczyma. Podeszliśmy tam i stanęliśmy nad trzema dołami, przygotowanymi dla trzech trumien. Jedna z nich była nieco dalej, przy innym grobie. Tata miał lec przy mamie, to było oczywiste.
Grdyka na szyi Remusa podjechała po szyi ku górze. Przełknął łzy. Syriusz chrząknął, po czym odjął ręce od obejmowanego Nicholasa, śpiącego w najlepsze w nosidełku przymocowanym szelkami na syriuszowym torsie, po czym wytarł spocone dłonie o spodnie z jakąś nerwowością. Nikt się nie odzywał, jedynie drzewa szumiały na wiosennym wietrze. Nie świeciło słońce, nie padał deszcz. Niebo przybrało nijakie, obojętne, blade barwy.
Patrzyłam na postawione nieopodal trzy trumny. Wszystkie szare, proste. Nic nadzwyczajnego. Facet od pogrzebów, niezbyt zainteresowany, wyszedł z lasu i burknął:
-No, już? Mam chować?
Nie zareagowaliśmy. Tylko Syriusz kiwnął flegmatycznie.
Patrzyłam martwym wzrokiem, jak czary wpuszczają trumny do dołów. Najpierw wjechała ciotka Mathilda… Jej zwłoki były tak zmasakrowane, że nie miała szerszej trumny od pozostałych. Zawsze gadatliwa, nawijająca miliony historyjek, anegdotek życiowych, mądrości… Teraz milczała jak grób. Na nic jej się zdała cała nagromadzona w mózgu mądrość, skoro mózg był już proszkiem.
Kolejny był ojciec. Legł obok mamy, nie mając nawet czterdziestu lat. Zapamiętałam w nim jedną cechę, którą chyba odziedziczyliśmy. Tendencję do wiecznego udręczenia i zamartwiania się. Przyszło mi do głowy pocieszenie, że wreszcie jest wolny od trosk.
Ostatnią trumną była ta z dziadkiem. Tu ukłuło mnie coś dziwnego. Doznałam uczucia niesprawiedliwości. Jak to możliwe, że ten człowiek, pełen werwy i klarownego, wbrew wiekowi umysłu, leży nieruchomo i już nigdy nie będzie go przy mnie?
Nie czułam łez bólu, czy tęsknoty. Zdałam sobie sprawę, jak wiele te osoby wnosiły do mojego życia byle błahostkami. Bez tych błahostek życie wydawało się dziwnie puste…
Kiedy patrzyłam na trzy, świeże groby wiedziałam, że nie tak powinno być.
Cisza w Epping Forest była tego dnia nieznośna.
-I już po wszystkim. Nie ma ich.- rzekł wilgotnym tonem Remus- I co teraz zrobię?
-Z czym?- zapytałam cicho, nie odrywając wzroku od nagrobka rodziców.
-Nie mam dachu nad głową, pieniędzy… Jako subiekt też mnie nie chcieli…
Westchnął spazmatycznie i przejechał dłonią po twarzy.
-Zamieszkasz u mnie, Lunatyku. Mamy dużo miejsca.- mruknął Syriusz.
-Daj spokój, masz własną rodzinę. Nie będę się pchał buciorami w prywatność. Może Pet…
-Nie, Remusie. Syriusz ma rację.- rzekłam, czując narastający szloch- Zamieszkasz u nas. Będzie nam dobrze razem, przecież jesteśmy rodziną. Nie zostawię cię.
Podeszłam do niego i czule objęłam jego ramię, kładąc głowę na ramieniu. Łzy zapiekły w oczy i skapnęły na jego ubranie. On też płakał. Staliśmy razem, osieroceni…
Tak więc Remus zamieszkał z nami we Wiązowym Dworze, podwyższając liczbę domowników do pięciu, łącznie z Niuńkiem. Wybrał sobie odosobnioną sypialnię w brązowo-czerwonych odcieniach, a my z Syriuszem przystosowaliśmy jeden z nieużywanych pokoi specjalnie na jego, cytując Jamesa „mały, futerkowy problem”.
Dni życia mijały nam dość monotonnie. Cieszyłam się z każdego, odkąd tata, dziadek i ciotka odeszli z tego świata. Zrozumiałam bowiem, jak łatwo jeden z wieczorów może być ostatni. Rok 1979 mijał w przerażeniu i nieufności. O ile to możliwe, było nam coraz trudniej. Każdej nocy zrywałam się nagle, biegłam do pokoju Nicholasa i patrzyłam na synka z niepokojem. Rósł, jak na drożdżach, chociaż wciąż był jak na mój gust nieco zbyt cherlawy i jakby nieco nieobecny. W ogóle nie płakał, całymi dniami patrzył za okno, otwierając pucołowatą buzię w zafascynowaniu światem zewnętrznym. Do mnie uśmiechał się słodko, a Syriusza wprost uwielbiał, choć Remus wciąż go trochę onieśmielał. Zastanawiałam się nad jego tajemniczą przypadłością, której objawów nie widziałam w żaden sposób. Dotychczasowe badania uzdrowicieli, które odbywały się raz na trzy miesiące nie wykazały niczego.
Popatrzyłam z nostalgią na ślubne zdjęcie, na którym Syriusz puszy się za kozetką, śmiertelnie poważny, a ja pękam na niej ze śmiechu. Było pierwsze, kiedy to rozśmieszyli mnie i nie mogłam nie ryknąć śmiechem. Z roztargnieniem odrzuciłam zdjęcie na notatki Syriusza na temat sztuki metamorfomagii, z których uczył się na zajęcia dla aurorów (przy okazji ja też) i w końcu znalazłam to, czego szukałam-zaproszenie na ślub.
Przyjrzałam mu się niewidzącym wzrokiem, po czym odłożyłam na widoku i bez zastanowienia weszłam do sypialni Nicholasa. Na środku pokoju usiadł skrzyżnie Remus, przed nim siedział siedmiomiesięczny chłopczyk, radośnie kwiląc.
-A kuku!- zaśmiał się Remus cicho i zakrył dłońmi oczy, by po chwili je odkryć.
Nicholas zaśmiał się w głos, wymachując małymi rączkami radośnie. Uśmiechnęłam się na ten widok. Widać, że mój brat doskonale się z chrześniakiem bawił.
-Wiesz, nie chcę ci przerywać, ale twój czcigodny przyjaciel ma dzisiaj ślub…- rzekłam z cichym rozbawieniem, patrząc na brata. Zrobił niewinną minkę.
-No już, już…- wydął wargi- Nigdy nie można się pobawić, nie, Nicholas?
Nicholas rozdziawił entuzjastycznie buzię i zaniemówił.
-No, to zbieramy się. Jeszcze muszę się ubrać…
Brat położył mi na ramieniu dłoń po wstaniu z ziemi i uśmiechnął się blado. Odwzajemniłam to niezbyt radośnie, po czym zostałam sama z synkiem. Podeszłam do niego wolnym krokiem i podniosłam z ziemi łapiąc pod pachy. Nicholas fiknął nóżkami w dół i w górę, okazując pewne zirytowanie braniem go wysoko ponad powierzchnię podłogi.
-Muszę cię ubrać, dziecko. Nic na to nie poradzę.- westchnęłam.
Czułam jakiś rodzaj pewnej dziwnego rodzaju euforii, gdy wciskałam pulchną rączkę synka do maleńkiego rękawa białych, flanelowych śpioszków. Lily i James. Lily i James Potter…
To dość zabawne. Zaledwie trzy lata temu wróciliśmy z wyspy, z której ledwo uszliśmy z życiem. Lily zawsze narzekała na Jamesa. Wyznawała zasadę „Bez kija nie podchodź…”. Kiedyś, dawno temu (chociaż wydaje się, jakby to było wczoraj) uznawała Jima za opóźnionego przedszkolaczka i na pewno nie miała ochoty nawiązywać bliższych kontaktów. Gdybym jej wtedy, trzy lata temu powiedziała, że dzisiejszego dnia będę ubierać synka na ich ślub, wyśmiałaby mnie.
Przypomniała mi się, jak nasza nauczycielka wróżbiarstwa swatała mnie na jednej z lekcji w walentynki z Syriuszem, a Lily z Jamesem. Cóż, trafiła w sedno…
Zapatrzyłam się w ponury świat powyginanych drzew i mgły za oknem. Wtedy to było wprost szalone… Tamtego dnia wydawało mi się, że zwariowała…
-Popa.- rzekł nagle cicho Nicholas, wpychając sobie do ust z powodzeniem całą piąstkę.
Wciąż nie mogąc do końca ogarnąć zwrotu akcji w historii zwanej życie, czyli ślubu zakochanego w znienawidzonym przez dziewczynę oszołoma, wytarłam piąstkę dziecka niedbale w dłoń. Z jakiegoś powodu nie czułam takiej czystej radości, jak Lily okazywała mi na moim ślubie. Chwyciłam Nicholasa na ręce i przytuliłam ciepłe ciałko z całej siły, podchodząc do okna, które wybiegało na bardzo ponury i groźny świat. Burzowe chmury zaległy nad szarawymi wrzosowiskami. Mieszkałam we Wiązowym Dworze od czternastu miesięcy, a jeszcze nigdy słońce nie wyszło poza chmury. Osiągniętym przez nie maksimum było przebijanie się od czasu do czasu zza paru mlecznobiałych chmur w pogodniejsze dni. Jako, że rzadko wychodziłam, odczuwałam tęsknotę za bezchmurnym niebem i gorącą tarczą.
Położyłam dłoń na małej główce, czując pod palcami mięciutkie, jasne włoski, poskręcane na głowie i pogłaskałam synka, opierając na czubku jego główki podbródek. Nie wiedzieć czemu, dokuczał mi niepokój. Potworny niepokój.
Wyobraziłam sobie roześmiane twarze Lily i Jamesa. Byli szczęśliwi. A potem zobaczyłam mały cmentarz mojej rodziny w Epping Forest. Tam, gdzie kiedyś mieszkaliśmy. Gdzie tętniło życie.
Poczęłam muskać ustami delikatną główkę gaworzącego Nicholasa. Jakie to wszystko ulotne. Dziś czeka nas radość. Nieudolna próba zaretuszowania faktu, że Voldemort roztacza nad nami coraz czarniejsze chmury.
Rozumiem Lily i Jamesa, pomyślałam. Chcą wziąć ślub, chcą wieść szczęśliwe życie. Być może to życie przekłada się już na godziny, czy dni…
Poczułam tak paniczny strach i niechęć, iż serce mnie zabolało. Było coraz gorzej. Z każdym dniem Voldemort rósł w siłę. Do tej pory już zabił mnóstwo ludzi. Co prawda, z Zakonu zginęła jedynie Joanne, wiedziałam, że prędzej, czy później nienasycona śmierć dorwie następną ofiarę… Może Syriusza, Remusa, Jamesa, kogokolwiek… Tak, jak tatę…
Za mną otworzyły się gwałtownie drzwi.
-Meg? A, tu jesteś… Już idziemy. Widziałaś Remusa?
Syriusz wykonał parę kroków w sypialni dziecięcej. Podłogi zatrzeszczały. Nie chciałam na niego patrzeć. Za bardzo go kochałam, by w momencie tak wielkiego strachu o Syriusza popatrzeć na niego i poczuć drżenie zakochanego serca. To by mnie dobiło.
-Pewnie pacykuje się u siebie.- odparłam chłodno, nie odwracając wzroku od wrzosowisk.
-Aaa…
Słyszałam, że zatrzymał się. Potem jednak podszedł do mnie i przytulił bardzo, bardzo mocno od tyłu. On doskonale wiedział, że ochłodzenie tonu coś oznacza. Staliśmy tak niezwykle długo, mąż obejmujący żonę, która z kolei przytulała małe dziecko. Nieporadna, krucha rodzina, którą rozdzielić może byle ruch śmiertelnego wroga…
Zacisnęłam powieki, byle tylko nie płakać, ale okazało się to niemożliwe.
-Co się dzieje, Mary Ann?- zapytał Syriusz cicho.
-Nic…- zaszlochałam- To tylko… Jest nas garstka…
Syriusz nie powiedział z początku nic. Nie musiał, bo wielokrotnie już mu się żaliłam. Mocniej mnie objął, westchnąwszy.
-Spróbuj chociaż dziś o tym zapomnieć.- rzekł uspokajająco- Dziś jest piękny dzień. James się żeni z Lily. Spełnia się ich największe marzenie! Dziś nic ma cię nie martwić, rozumiesz?
-To nie tylko to… Owszem, panicznie boję się Voldemorta, ale… Mam jakąś chandrę.
-Chandrę. W związku z czym?- spytał cierpliwie.
-No… Co prawda, śmierciożercy zabili mi rodzinę już cztery miesiące temu, jednakże nie potrafię dojść do siebie… Wciąż widzę ich w snach, obojga rodziców. Śmieją się.
-Przecież nie narzekałaś na to jeszcze kilka dni temu.- zwrócił uwagę Syriusz.
-Tak. To pojawia się okresowo. Ja… Nie wiem, co się ze mną dzieje… Dopiero teraz dociera do mnie to wszystko… Czuję pustkę.- szepnęłam.
-To zrozumiałe.- rzekł Syriusz rezolutnie- Wtedy, przynajmniej takie wrażenie miałem, nie dotarło do ciebie, co się stało. Może teraz przeżywasz jakieś reperkusje, echa.
-Dziwnie się z tym czuję.- stwierdziłam, że mówi całkiem rozsądnie- Mam nieustanny mętlik w głowie i rozrzut emocji. Odczuwam ciągłe, dziwaczne napięcie emocji, wybuchy i jednocześnie marazm… Czyż to nie dziwne, Syriuszu? Taki nieprzemieszany kocioł.
-Dziwne i przede wszystkim, niezwykle dokuczliwe.- przytaknął- Spróbuj oczyścić myśli. Mnie to pomaga. Albo wasza myślodsiewnia. Też dobre rozwiązanie. Przede wszystkim, odpręż się. To wyjątkowy dzień i chwila. Twoi bliscy byliby smutni, gdyby dowiedzieli się o twoim zamartwianiu. A Voldemort może nam nakichać. Gwiżdżę na jego sługusów. Prędzej wykona taniec brzucha na głowie Rabastana Lestrange, niż nas złapią.
Podniosłam na niego oczy. Uśmiechnął się zawadiacko, dodając mi otuchy.
-Nic się nie bój. Zajmę się tobą i naszym brzdącem.
Cmoknął mnie w czoło. Moją twarz rozjaśnił blady uśmiech.
-Co tam?- Remus zajrzał do pokoju dziecinnego- Już się odstrzeliłem, jak dama… Coś…
-Nie, nic.- podałam Nicholasa Syriuszowi- Mały dołek, jak zwykle…
Wyszliśmy z pokoju, by udać się na ślub Lily i Jamesa.
-No tak, nie siedziałaś w dołku już ho ho!- zadrwił Remus.
-Nie bądź zbyt okrutny dla mojej żony.- zareagował pogodnie Syriusz- Miewa ostatnio dziwne huśtawki nastrojów. Już się nie mogę połapać…
-No co, to nie moja wina, że jestem ostatnio rozdrażniona. Byle szpikulec wystarczy.
Na zewnątrz panowało dziwne, bure oświetlenie. Pojedynczy, blady promień popołudniowego słońca przeciskał się z trudem przez ołowiane, burzowe chmury, co niezbyt mu wychodziło. Pożegnaliśmy Niuńka, po czym stanęliśmy za zdobną furtką Wiązowego Dworu. Miałam takie dziwne uczucie, że lepiej nie opuszczać dziś domu.
Teleportowaliśmy się tam, gdzie odbywać się miało wesele i ślub-do domu Jamesa. Od razu rzuciło mi się w oczy, jak bardzo właściciel zadbał o radosną otoczkę tego życiowego wydarzenia. Cały dom udekorowano białymi i jasnoróżowymi różami oraz girlandami drobnych kwiatków, poprzetykanych jedwabiem. Na drzwiach James zawiesił wielkie koło tychże kwiatków.
Przekroczyliśmy drewniane ogrodzenie, Remus dwa razy zapukał w drzwi kołatką. Otworzyła nam Alicja Longbottom. Natychmiast lekki, irracjonalny cień strachu znikł jej z twarzy i rozpromieniła się na całego, uśmiechając zaokrąglonymi policzkami. Zastanowiłam się, czy nie było to moje przewidzenie. Być może Alicja nie martwiła się…
-Witajcie. James, to Syriusz, Remus i Meg!- krzyknęła w głąb domu. Odpowiedział jej jakiś niesubtelny odgłos i dźwięk tłuczonego szkła.
Po chwili zza uśmiechniętej Alicji wyjrzał James w przekrzywionych okularach, potarganych włosach i pobrudzonym leguminą żabocie. Zaprezentował swe pełne uzębienie.
-O, państwo Black i Luniek!- podszedł bliżej i uścisnął ręce kumplom, po czym przytulił mnie ostrożnie, by nie pobrudzić mojej lawendowej sukni leguminą- I jest też młody!
Nadął policzki niczym ropucha, wytrzeszczając oczy. Nicholas wlepił w niego zaskoczone spojrzenie, opuszczając bezwiednie szczękę.
-Hmm.- Syriusz uśmiechnął się drwiąco- Chyba mojego syna nie bawią twoje żałosne miny.
-Ale ja tylko chciałem zrobić głupią minę do Nicholasa!- oburzył się Rogaś i zrelaksował twarz, przybierając zwyczajne, nieco oszołomione spojrzenie. Nicholas rozwarł szczękę i wydał z siebie bardzo wysoki pisk radochy. Syriusz i ja parsknęliśmy.
-Widać, twój codzienny wyraz twarzy wydał mu się dużo głupszy.- dodał Łapa z rozbawieniem, cmokając syna w główkę, obróconą z ciekawością w kierunku Jamesa.
-No wiesz co, młody, to już było naumyślne!- burknął Rogaś- Jaki ojciec, taki syn.
-A co to za substancja?- zapytał Remus nagle, patrząc z obrzydzeniem na żabot Jima.
-To?- zapytał bez większego zainteresowania właściciel, po czym ostentacyjnie zanurzył dłoń w masie leguminy i zlizał ją z ręki. Wykrzywiłam się- To skutek uboczny waszego przybycia.
-Jak rozumiem, zakradłeś się potajemnie do kuchni i wtranżalałeś leguminę roboty Lily, gdy nikt nie patrzył?- pokręciła głową Alicja.
Weszliśmy do jasnego hallu. Wnętrze było zupełnie inne, niż nasz wiktoriański Wiązowy Dwór. Można by uznać, że dom zamieszkiwali najzwyklejsi w świecie mugole, poza drobnymi akcentami, świadczącymi o właścicielu-czarodzieju.
-Prawie się udławiłem przez was!- rzekł z godnością- Tak szybko jadłem. A tu nagle…!
-Przepraszamy, że przeszkodziliśmy ci w konspiracyjnym jedzeniu leguminy.- mruknęłam.
-Teraz muszę iść i ogarnąć podłogę w kuchni.- burknął Rogaś, przekrzywiając okulary- Ściany też nie wyglądają zachęcająco-fioletowe placki na żółtym tle. Lily mnie zabije.
I uciekł do kuchni, by posprzątać rozpryśniętą na wszystkich powierzchniach leguminę i pozostałości po misce. Alicja przejęła nad nami pieczę.
-Chodźcie za mną do ogrodu. Reszta już tam się zgromadziła.
Ja i Syriusz wymieniliśmy zachwycone spojrzenia. Cały mój strach się ulotnił. Uświadomiłam sobie z całą mocą, że moi najlepsi przyjaciele biorą ślub. Nie liczył się już strach, to była wielka chwila i Lily i Jamesa.
Ogród Jamesa był bardzo zarośnięty i zachwaszczony. Wyglądał dość dziko i przywodził na myśl stan fryzury właściciela. Na środku jednak został rozstawiony biały namiot, ozdobiony odpowiednio na tą uroczystość. Nad nami niebo przybrało dość osobliwy kolor, bo najwyraźniej zbierało się na burzę. Ciężka wichura zarzuciła nagle namiotem.
-Ojojoj, chyba nie zabawimy długo na zewnątrz…- rzekł Remus, wskazując na burzowe niebo. Musiałam przyznać mu rację.
-No co ty. Przecież mamy sierpień!- prychnął Syriusz- Musimy bawić się na zewnątrz!
-Hmm. Powodzenia.- poklepał go po ramieniu Remus- A jak cię piorun trzaśnie, nie zapomnij opisać tego wstrząsającego wydarzenia…
-Przynajmniej bym oryginalnie wyglądał…- burknął Syriusz- Mamy czary, Lunatyku. Zapomniałeś? Byle burza nie popsuje zabawy mojemu najlepszemu przyjacielowi…
Wycelował czarną różdżkę w nieboskłon i od niechcenia rzekł:
-Impervius.
Eteryczna mgiełka osłoniła ogród niczym przezroczysta kopuła.
-Będzie odpychać krople deszczu. Genialnie, Łapo!- ucieszył się Remus.
Syriusz zrobił zadowoloną z siebie minkę cwaniaczka.
Dopadła do nas Alicja, dysząc z podniecenia.
-Zaczynamy za pięć minut. James bardzo delikatnie zasugerował, byście już z Meg poszli do środka…
Syriusz uchylił usta, by coś powiedzieć. Z domu rozległ się ryk „GDZIE ONI SĄ, DO JASNEJ CHOLERY?!” Jamesa. Syriusz uniósł brwi zawadiacko, po czym kiwnął do mnie i podał Remusowi chrześniaka.
-Pilnuj go. Zaraz wracamy. Kiedyś tam…
Wziął mnie za rękę i odeszliśmy.
-A jak zacznie płakać?- zapytał za nami Remus, nie kryjąc przerażenia.
-Nie zacznie. Zobaczysz.- odparłam na odchodnym i weszliśmy z Alicją do chłodnego wnętrza domu przyszłych Potterów. Nicholas wlepił zamyślony wzrok w piąstkę.
W środku stali państwo młodzi. James już nie miał na sobie leguminy, za to nie rezygnował z nieco oszołomionego wzroku i potarganych włosów. Lily ubrana była w prostą, kobiecą suknię ślubną, ściskała nerwowo w dłoniach bukiecik żonkili i promieniowała wprost szczęściem. Widziałam ją chyba pierwszy raz w życiu w takim stanie. Jej rajsko zielone, migdałowe oczy promieniowały aż wilgotnym szczęściem.
-I co, pozbyłeś się smakowitej leguminy Lily z żabotu?- zagadnął Syriusz z rozbawieniem.
James zrobił wielce mówiącą minę, wyginając brwi do góry niewinnie i czekając na cios.
-Jakiej leguminy, Jim?- zapytała Lily ze zdziwieniem, obracając się do narzeczonego.
James zamknął cierpliwie oczy. Syriusz chrząknął do mnie porozumiewawczo.
-Liluś, kwiecie mój pachnący…- wymamrotał błagalnie. Syriusz parsknął. Uniosła brwi.
-No więc?
-Pamiętasz tę smakowitą leguminę w cennej wazie w różyczki?
-No… Tę, którą robiłam całą noc, zgadza się? Co z nią?
James jęknął mimowolnie, przejeżdżając po twarzy dłonią. Lily zmarszczyła tym razem czoło. Ja i Łapa zgodnie spuściliśmy zawstydzony wzrok, jednocześnie czując rozbawienie.
-Spoczywa w pokoju.- pisnął James, kuląc się jak pies przed ciosem.
Na twarzy Lily pojawiło się zrozumienie, pomieszane z przerażeniem.
-Już! Właźcie!- syknęła Alicja i otworzyła drzwi do ogrodu na oścież.
Lily i James wzięli się pod rękę, każde miało dość dziwny wyraz twarzy, jak na młodą parę, wychodzącą po białym dywanie do altanki, gdzie czekał na nich prowadzący ceremonię. Lily właśnie przetwarzała informację, że cała jej nocna praca poszła w drzazgi, a James przepraszał, że żyje. Ja i Syriusz, usiłując nie ryknąć ze śmiechu, ruszyliśmy kilka kroków za nimi, jako świadkowie.
Syriusz nagle posmarkał się ze śmiechu, gdy akurat kroczyliśmy dumnie białym dywanem. James posłał mu przez ramię dyskretnie sztylety z oczu i dalej udawał wyniosłego.
-Co?- syknęłam ze zdziwieniem, by inni nie słyszeli, że świadkowie urządzają sobie pogawędki na drodze pod ołtarz.
-Patrz na jego zadek…- parsknął niedostrzegalnie w mankiet.
Może i Rogaś pozbył się leguminy z żabotu, ale za to cały zadek uwalany miał malowniczo w bitej śmietanie.
W porę przyłożyłam dłoń do ust, bo groziło to ryknięciem na cały ogród.
Zaczęło padać, a ciężkie grzmoty przecinały ciszę przed burzą. Niebo było wprost czarne.
-Zebraliśmy się tu, by połączyć świętym węzłem małżeńskim tych dwoje ludzi…
Stałam za Lily, Syriusz za Jamesem. Nie widziałam miny Lily, ale James patrzył na nią cielęcym wzrokiem. Syriusz prężył się wyniośle, śmiertelnie poważny (powaga nie obejmowała oczu, które zmrużył od dołu), ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uniósł kącik ust i puścił mi oko, uśmiechając się zawadiacko. Odwzajemniłam spojrzenie i niby mimochodem popatrzyłam na gości, siedzących na wyczarowanych krzesłach. Nie było ich wielu. Dostrzegłam wszystkich członków Zakonu Feniksa oraz trójkę nieznajomych mi ludzi: starców i nabzdyczoną dziewczynę o końskiej twarzy i bardzo chudej szyi. O ile staruszkowie byli zachwyceni i wzruszeni, o tyle dziewczyna nie zdradzała najmniejszego zainteresowania. Rozglądała się z odrazą a nawet swego rodzaju strachem po obecnych. Wyciągnęłam jeszcze szyję, by zobaczyć gdzieś Charlusa i Doreę Potter, ale po chwili przypomniało mi się, że od dobrych paru dziesięciu miesięcy James nie wspominał o nich słowem. A teraz mieszkał sam… Zastanowiło mnie, czemu nigdy nie spytałam go, jak się mają rodzice. Wyglądało teraz na to, że James był już ledwo dziewiętnastoletnim sierotą, chociaż nigdy nie dał tego po sobie poznać. Zmarszczyłam brwi, zamyśliwszy się.
-Jamesie Potter, czy bierzesz sobie Lily Evans za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że jej nie opuścisz, dopóki śmierć was nie rozłączy?
Popatrzyłam z zaintrygowaniem na twarz Jamesa i wzruszyłam się dogłębnie. Patrzył na Lily z takim zdecydowaniem i miłością, oczy zaszły mu łzami. Zamrugałam, by samej nie uronić żadnej. Gdzieś z prawej rozległ się jakiś niezidentyfikowany pisk Nicholasa.
-Tak.- szepnął James ochrypłym tonem. Syriusz obok zakolebał się w tył i wprzód z bardzo zadowoloną miną i popatrzył radośnie na Lily, której twarzy nie widziałam.
-Lily Evans, czy bierzesz sobie Jamesa Pottera za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że go nie opuścisz, dopóki śmierć was nie rozłączy?
Tym razem trwała długa przerwa. Syriusz miał rozbawioną minę, patrząc na Lily ukosem, a James uśmiechał się, po jego nosie spływały łzy, wpatrzony w żonę. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy Lily kiedykolwiek odpowie na pytanie, ale ton jej głosu świadczył, że po prostu długo walczyła ze wzruszeniem. Był ochrypły, nieco spazmatyczny i cichy:
-T-tak…
-Ogłaszam was zatem mężem i żoną.- rzekł dziarsko młody prowadzący.
Rozległy się wiwaty i oklaski. Lily i James śmiali się, Syriusz klaskał z entuzjazmem, staruszkowie z przodu płakali ze wzruszenia. James pocałował Lily nadzwyczaj delikatnie. Radości nie było końca. Rozglądałam się po wszystkich, czując łzy wzruszenia i nie mogąc uwierzyć, że Lily jest żoną Jamesa Pottera.
Ruszyli z powrotem dywanem, ja z Syriuszem podążyliśmy za nimi. Syriusz też miał jakieś dziwnie wilgotne oczy, natomiast ja zupełnie się rozkleiłam. Objął mnie w pasie, gdy wszyscy wstali i zrobił się chaos.
-Szkoda, że nie byłam tak szczęśliwa rok temu, w czerwcu.- szepnęłam do ucha męża. Kiwnął, udając powagę.
-Dlatego teraz rekompensuję ci to… Ta śmietana na zadku Rogasia wygląda tak smakowicie… Biedak, nic nie wie… Uświadamiać go?
-Lepiej to zrób.- doradziłam, podchodząc z Syriuszem do Remusa. Nicholas patrzył w niebo z wielkim zainteresowaniem. Po chwili, gdy zobaczył tatę, wyciągnął do niego rączki i posprężynował kilka razy nogami. Syriusz przejął od Remusa synka. Zauważyłam, że Remus też miał mokre od łez oczy.
Goście porozłazili się po ogrodzie, podchodząc do stołów z jedzeniem i piciem, rozmawiając, śmiejąc się czy składając młodej parze życzenia. Błyskawica rozjaśniła pociemniały ogród, krople, odbijające się od kopuły nasiliły się. Na szczęście, pod kopułą wszyscy byli bezpieczni.
-Hej ho, Huncwoty!- przywitał się entuzjastycznie Peter, podchodząc do nas z Dorcas. Syriusz uśmiechnął się radośnie na widok Glizdogona, a ja i Remus wymieniliśmy ukradkowe spojrzenia, bowiem oboje naraz zauważyliśmy, że Dorcas i Peter trzymali się za ręce. Syriusz niczego nie zauważył, a przynajmniej nie dał po sobie niczego poznać.
Nicholas klasnął w rączki na widok Petera.
-No, to kiedy następny Black zasili szeregi Zakonu?- wyszczerzył zęby Peter- Ja miałem być ojcem chrzestnym, nie zapomniałem obietnicy!
Było to standardowe pytanie. Syriusz błyskawicznie zamienił radosny uśmiech na widok kumpla w minę znudzonego goblina. Remus kaszlnął w rękaw.
-Słuchaj, nie jestem jakąś zmechanizowaną wytwórnią Blacków na zamówienie!- warknął Syriusz- Jak się pojawi, to… No, zobaczysz zresztą… Mary Ann też ma tu coś do powiedzenia, co nie? Sam to sobie mogę… Spytaj mojej żony, kiedy otrzymasz chrześniaka.
-O nie, mowy nie ma!- zaśmiałam się, obserwując kątem oka Lily i Jamesa, krojących tort- Po tym, co przeszłam pół roku temu, jakoś odechciało mi się nowych egzemplarzy.
Syriusz osłupiał, podobnie do innych. Tylko Remus stwierdził spokojnie:
-Taa, akurat. Przejdzie ci szybko, siostrzyczko.
-O czym ty mówisz?- wytrzeszczyłam oczy.
-Niech tylko Nicholas nieco podrośnie… Jesteś młoda, zaraz zapragniesz więcej dzieciaków.
-Nie tak prędko. I jak jesteś taki mądry, to sam zajdź w ciążę i urodź prawie pod okiem troskliwej Bellatriks Lestrange, cierpiąc strach i ból fizyczny. Powodzenia.
-Coś podobnego przechodzę co miesiąc, Meg.- rzekł cicho Remus.
Zaległa niezręczna cisza.
-Tak, ale nie to samo.- spróbowałam, gdy już otrząsnęłam się z konsternacji.
-Zgadzam się. O, James zmierza do nas z tortem!- zmienił temat Remus.
Syriusz, korzystając z nieuwagi Remusa, Petera i Dorcas, przysunął się bliżej.
-Może to nieodpowiedni moment…- zaczął z zaniepokojeniem- Ale naprawdę nie chciałabyś mieć już więcej dzieci? Nicholas ma być jedynakiem?
Westchnęłam cierpliwie.
-Tak, to nie jest odpowiedni moment, Syriuszu.
-Oj Meg, przesadzasz.- rzekł Peter cicho, jako jedyny usłyszał tę krótką wymianę zdań.
-Nie, nie przesadzam.- pogłaskałam synka bezwiednie po rączce- Na ten moment nie.
-Ale to dość egoistyczne! Boisz się bólu?
-Nie, nie boję się bólu…- rzekłam cicho, obserwując śmiejącą się z Jamesa Lily.
-A czego, jak nie bólu?- obstawiał przy swoim Peter.
-Nie, na ten moment…- rzekłam, próbując dobrać słowa- To nie jest dobry moment na dzieci. Jest bardzo nieodpowiedni. Zakon, Voldemort…
-No co ty, tylko nie traktuj tego jak przeszkody!- wytrzeszczył oczy Syriusz. Był poruszony.
-Właśnie, a co by było, jakby się nagle okazało, że już jesteś w ciąży i jest za późno?- rzekł Glizdogon. Popatrzyłam na niego z politowaniem, co ucięło sprawę.
-Masz, stary…- James podał Syriuszowi, który wciąż miał nietęgą minę kawałek tortu- A to dla Meg… Piekła go Lily! Krem wygląda dość smakowicie…
Popatrzyłam na trzymany przez mnie talerz z tortem i zrobiło mi się na jego widok ni stąd ni zowąd niedobrze. Mdłe torty, błeee!… Może dadzą mi do jedzenia coś innego?
-Co tak smakowicie pachnie?- zapytałam Dorcas, węsząc.
-Nie mam pojęcia.- Dorcas wytrzeszczyła oczy- Może tam? Postawili tam gorące ciasta.
-Nie… To coś zupełnie innego…
Grzmot. Błysk. Krople deszczu, uderzające silnie w kopułę.
-Co to za rodzaj zapachu?- zapytała Dorcas, wyciągając szyję, by mi pomóc odszukać źródło.
-Nie wiem, umknęło mi… O, znów czuję! To… perfumy Syriusza…
Kątem oka dostrzegłam, iż mój mąż, wciąż nieco urażony, popatrzył na mnie po tych słowach ostrożnie znad główki Nicholasa. Zrobił niebotycznie zdziwioną, nieco wystraszoną minę. Zawstydziłam się po tych dziwnych słowach, ale odkryłam, że były prawdą. Popatrzyłam na niego przepraszająco, ale ogarnęła mnie nagle potworna ochota, by go zjeść. Dosłownie…
Opanowałam w porę zaskoczony wzrok i kiwnęłam na niego, by odszedł ze mną od przyjaciół. Zrobił to, nie ukrywając zdziwienia. Ktoś roześmiał się w głos.
-Syriuszu…- przełknęłam ślinę- Coś niedobrego się ze mną dzieje.
-Co?- uniósł brwi. Nicholas znów zaczął gaworzyć cicho.
-Nie wiem, ale nie czuję się dziś sobą… Co robić? Nie mogę tak po prostu wyjść z wesela najlepszych przyjaciół!
Syriusz rozejrzał się czujnie, marszcząc brwi.
-No nie, nie możesz… Ale co ci jest, tak konkretnie?
-Nie wiem…- stwierdziłam, że dziwnie brzmiałoby, gdybym wypowiedziała, że chciałam go zjeść- Sam słyszałeś. Może wytrzymam jakoś…
Syriuszowi kąciki ust zadrgały nieznacznie, ale nic nie powiedział. Wróciliśmy zatem po chwili do przyjaciół, którzy rozmawiali już o wiele poważniejszymi głosami. Syriusz cały czas bacznie mi się przyglądał.
-Wydaje mi się, że prędzej, czy później Dumbledore da nam następną misję.- szepnął Peter.
-Masz rację. Zbyt długo nic nie było.- rzekł Remus- Ostatni raz potrzebował nas pół roku temu, gdy Voldemort planował wyprawę na Departament Tajemnic.
-I tak było to tylko urojone, Voldemort nie chciał iść do Departamentu. Chociaż mam wrażenie, że uspokoił się.
-Na pewno nie na długo.- rzekł Syriusz- To cisza przed burzą.
-Tak, dopiero się zacznie. Wkrótce znów zostaniemy wysłani na misję.- przytaknął Remus.
-Do tej pory mieliśmy te głupie warty, przydałaby się jakaś odmiana.- stwierdziłam.
-I odmianę dostaniesz. Naprawdę, jestem przekonany o bliskości następnej misji. Kiedy to będzie? Zabiłbym już jakiegoś śmierciożercę…
-Podobno już jakiś zniknął…- rzekła Dorcas, zamyśliwszy się- Jednego mniej, na szczęście.
-Kto? Kogo zabili?- zdziwiłam się.
-Nie słyszałaś?- Peter uniósł brwi- Ostatnio mówi się o śmierci Regulusa Blacka.
-C-co?- zapytałam.
Syriusz oniemiał, po czym wpatrzył się niewidzącym wzrokiem w dłonie. Wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem zmieszanym ze współczuciem. Zaległa przykra cisza.
-Eee… Meg? Na pewno nie chcesz zjeść kawałka tortu?- zapytał James niezręcznie.
-Nie, dzięki. Jestem pewna, że jest pyszny, ale niedobrze mi na myśl o słodkim, Jim. Przepraszam.- rzuciłam niedbale i położyłam rękę na ramieniu Syriusza.
Kolejny grzmot. Rozjaśniło się, czarne niebo było jeszcze ciemniejsze pomimo tego, że godzina była wciąż dość wczesna.
-BAWIMY SIĘ!- zakrzyknął James beztrosko dziesięć minut później, gdy towarzystwo wciąż jazgotało wesoło. Muzyka od strony kapeli magicznej poniosła się po ogrodzie, niosąc wesołe nuty, wprost stworzone do tańca.
-Patataj, patataj…- śpiewał cicho Syriusz, który posadził sobie Nicholasa na kolanach i podrygiwał nimi. Siedmiomiesięczny chłopczyk podskakiwał, śmiejąc się w głos. Syriusz uśmiechał się, ale widać było, iż informacja o podejrzewanej śmierci brata mocno nim wstrząsnęła. Przełamałam mdłości i spróbowałam zrobić spokojną minę, siadając obok Syriusza. Uśmiechnęłam się ciepło.
-Syriuszu… -położyłam mu rękę na podrygującym udzie.
-Co?- rzekł nieco buńczucznie.
-Nic, tylko… Trochę trudno mi mówić o tym w takim tłumie, ale… Regulus…
-Regulus był gnojem.- skrzywił wargi Syriusz- Mówiłem mu o tym wiele razy. Był gnojem i to tylko jego wina, że tak skończył. Ostrzegałem go wielokrotnie. Głupiec, zakochany w Voldemorcie i czystej krwi. Prosiłem go, by nie słuchał rodziców. Ale oni uznawali go za chodzący cud natury, wpędzali w wygórowane ambicje, zabijając… Głupi gnój…
Miał zaciętą minę. Już otwierałam usta, by coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, co. Zresztą, właśnie wpadł na mnie Remus, bo ktoś odepchnął go na bok brutalnie. Był to Moody.
-Głupoty!- warczał do towarzyszącego mu Jamesa- Mogliśmy się bawić wewnątrz!
-Ale jest niesamowicie, Alastorze! Przesadzasz!
-Nie!- zagrzmiał- To nie zabawa, chłopcze! To śmiertelnie niebezpieczne!
-Ale zaklęcie nie popsuło ochronnych zaklęć!- upierał się James- Tak myślę.
-A jeśli się mylisz? Pod kopułą mamy praktycznie cały Zakon. Czujesz się odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo?!
Odeszli, wciąż spierając się zawzięcie. Popatrzyłam z niepokojem na Syriusza.
-Co to oznacza?- szepnęłam.
Zrobił czujną minę i jakby mocniej ścisnął Nicholasa.
-Wygląda na to, że Moody’emu nie podoba się moje zaklęcie odpychające wodę. Pewnie uważa, że zakłóciło pracę zaklęć ochronnych.
-A to możliwe?- zapytałam, zdziwiona.
-Nie wiem. Nie pomyślałem o zaklęciach ochronnych…- Syriusz zrobił niepewną minę- Chciałem tylko, aby James miał świetne wesele…
Nie skomentowałam, czując narastający niepokój. Naraz coś mnie uspokoiło: jeżeli Moody tu jest, zaraz zadba o naszą ochronę. Nie ma strachu.
-Chodź, potańczymy.- rzekł Syriusz po chwili niezbyt wesołym tonem, po czym zawołał- Remus! Weź Nicholasa. Idziemy z Meg potańczyć.
Remus chwycił Nicholasa na ręce bez słowa, a ja i Syriusz odeszliśmy, by zmieszać się z innymi parami, tańczącymi gdzieś w prawym rogu ogrodu. Nie było ich wiele: państwo młodzi, Longbottomowie, my, Dorcas z Peterem, dwójka roześmianych starszych ludzi (zapewne byli to rodzice Lily) i Marlena z jakimś mężczyzną, który zapewne był jej mężem.
Syriusz przyciągnął mnie do siebie i zaczęliśmy tańczyć z innymi w rytm walca. Mój wzrok nad jego ramieniem padł na nieco odosobnioną dziewczynę, siedzącą pod ścianą z kwaśną miną. Rozglądała się uważnie, ze zdenerwowaniem gładząc po długiej szyi.
-Ciekawe, kto to jest?- zagadnęłam- Ma minę, jakby wyszła od Blacków, za przeproszeniem.
-Tamta?- Syriusz wskazał podbródkiem- Nie wiem, ale wygląda dość dziwnie, prawda?
James, wietrzący usta radośnie niedaleko, pokiwał do nas głową. Lily popatrzyła na mnie.
-Lily, kto to jest?- zagadnęłam- Ktoś z twojej rodziny?
-Tamta blondynka?- zapytała, jej ton głosu ochłodził się nieco- To moja siostra. Wiesz, Petunia, jeżeli o nią ci chodzi. A czemu pytasz?
-Nie, nic…- Syriusz nagle zrobił gwałtowny wiraż w tańcu, więc straciłam ją z oczu.
-My się zastanawialiśmy, kto to jest, bo niezbyt chyba zadowolona, że tu przyszła.- odparł za mnie Łapa, marszcząc brwi.
Lily nieco oklapła w sobie, ale James zaczął wyczyniać z nią niespodziewanie różne wygibasy, więc nie mogła rozmawiać z nami dłużej z oczywistych powodów.
-Wiesz, martwię się…- szepnęłam w ucho męża. Westchnął cierpliwie.
-O co znowu? Meggie, czy to twoje ulubione hobby?
-No nie…- rozejrzałam się czujnie- Moody mnie zdenerwował.
Za dużo było śmiechu. Grzmoty wciąż wstrząsały niebem i ziemią, błyskawice rozjaśniały ciemniejący ogród. Dął potężny wiatr, ale czarodziejsko ustawionego namiotu i stołów nie dało się tak po prostu zdmuchnąć.
…Będzie zabawa…
Zatrzymałam się gwałtownie, Syriusz zrobił to samo.
-Co jest? Miałaś nakarmić Nicholasa?- zdziwił się.
-Nie! Nawiedziła mnie myśl, która no… nie była moja!- wymamrotałam.
Syriusz wywalił na wierzch stalowoszare oczy.
-Jak to? A czyja?
-Nie mam pojęcia, ale nacechowana była emocjami… Bardzo silnymi emocjami, wręcz ekstazą… Nie wiem, skąd się wzięła…
Syriusz zmrużył oczy.
-I mówiłaś, że smakowicie pachnę?- dodał- A przypadkiem nie powinnaś zażyć nowej kuracji na wampiryzm? Coś mi się wydaje, że już przestała działać, Mary Ann.
-Dobrze, jutro wybiorę się na Pokątną, ale…- zmarszczyłam brwi- Czyja to była myśl? Ktoś cieszył się na coś niewiarygodnie… Czeka kogoś odjazdowa zabawa, hmm.
-Może to James pomyślał o swojej nocy poślubnej.- parsknął Syriusz, ponownie zaczynając ze mną tańczyć. Prawie sama się roześmiałam.
…Niczego się nie spodziewają, ha…
-No nie, to już nie było Jamesa!- zawołałam z oburzeniem do ucha Syriusza.
-Może spróbuj to wyłączyć? Bo jeszcze przeczytasz jakieś moje myśli.- mruknął, niezbyt wzruszony- A tego bym nie chciał. Nie wszystkie przynajmniej, kotek…
Przytuliłam się do niego mocniej.
…To będzie rzeź…
-Że co?- zdziwiłam się cicho do ucha Syriusza.
-UWAGA! TO ŚMIERCIOŻERCY!!!
Z tuzin postaci spadł jak grom z jasnego nieba. Rozległy się wrzaski, piski przerażenia, błyskawice rozjaśniły niebo i ogród. Zielone światło również. W powietrzu przetoczył się dziki, wariacki śmiech Bellatriks Lestrange we własnej osobie…
-NICHOLAS!!!- zachrypiałam szaleńczo, porzucając pozory- GDZIE MOJE DZIECKO?!
Syriusz załapał mnie, odciągając od chaosu.
-Puść, muszę iść po Nicholasa!- wrzasnęłam.
-Ja pójdę po Remusa!- krzyknął- Ty trzymaj się Jamesa! Zaraz stąd zwiejemy!
Zrobił się chaos, powywracano stoły, jedzenie rozpryskiwało, gdy zaklęcie trafiło w stół. Ludzie chowali się wszędzie: aportowali się, wskakiwali w krzaki, walczyli w imieniu Zakonu…
Dopadłam do Jamesa i Lily, wpadliśmy na siebie i w plątaninie nóg i odnóży stoczyliśmy się do pobliskich zarośli. Tam usiedliśmy. Byłam mokra z przerażenia o Nicholasa, Łapę i brata.
-Lily, szybko teleportuj się z rodzicami gdzieś w bezpieczne miejsce!- zarządził James.
-A co z tobą?!- zapytała.
-Ja zajmę się resztą.
-Tak, Lily. Ale potem teleportuj się pod Wiązowy Dwór.- rzekłam stanowczo.
-Po co?
-Bo tylko tam będziecie bezpieczni. Po waszym ogrodzie grasują śmierciożercy. Bez dyskusji, śpicie dzisiaj u nas!- zarządziłam.
-No dobra… Żegnajcie!
Wyszliśmy z krzaków. James wyjął różdżkę na wypadek.
-Wiedziałem, że tak się to skończy!- wrzasnął Moody, który właśnie dopadł do nas, posyłając na ziemię wcześniej Dołohowa- Głupie zaklęcie rozproszyło bariery! Idiotyzm!
-Przecież zarzekałeś się, że wyczarujesz nowe!- warknął Peter, wysyłając z ziemi parę pomniejszych czarów ukradkiem.
-No widzisz, najwyraźniej nie zadziałały, bo znów zostały rozproszone!- zagrzmiał auror.
Dopadł do mnie Syriusz z Remusem i Nicholasem.
-Szybko, teleportujemy się z tej szopki!
-Możemy walczyć!- krzyknęłam.
-Tak, a Nicholas będzie wydawał rozkazy!- warknął Syriusz- Zmywajmy się, i tak już wykończyliśmy większość z nich. Tu chodzi o życie, nie zabawę. Pa, Peter!
Chwyciliśmy się za ręce. Kilka chwil potem byliśmy już bezpieczni.
-Auu!- jęknął Rogacz i osunął się na kolana.
-Co jest?- zaniepokoił się Remus, ściskając wciąż kurczowo chrześniaka.
-Nie wiem, musiał mnie trafić jakimś paskudztwem któryś z nich…
-Tak, czy inaczej, wejdźmy do środka.- zadecydowałam- Nic nie da słanianie się na zewnątrz.
Szybkim krokiem, jakby nas coś goniło, pokonaliśmy alejkę, schodki i hall. Zatrzymaliśmy się dopiero w kuchni na dole. Każdy oparł się o ladę. Przejęłam od Remusa śpiącego już Nicholasa. Miałam nawet myśl, by położyć go spać, ale niespecjalnie mi się spodobało zostawienie go samego gdzieś na górze w dalekim pokoju. Poczułam irracjonalny strach przed czymś takim, dlatego usnął na moim ramieniu wkrótce, nieświadomy niczego.
-To wszystko moja wina.- rzekł gorzko Syriusz, gry James podwinął bolące przedramię. Było paskudnie poparzone- Gdybym zaproponował po prostu przeniesienie tego do środka…
-Nie obwiniaj siebie. Dobrze chciałeś.- syknął James, gdy krzątający się w kuchni Niuniek zaofiarował się oblać mu ranę odpowiednią miksturą- Przynajmniej mieliśmy dobrą zabawę.
-Dobrą zabawę?!- jęknął Syriusz- Wszystko popsułem! Jaką miałeś dobrą zabawę?! Ja miałem chyba tylko dobrą zabawę, jak zobaczyłem twój zadek w bitej śmietanie!
James nie przejął się tym wcale, tylko zrobił sceptyczną minę.
-Dobrze, że nikt nie zginął, mogło być krucho… A ja zabawę miałem przednią… Wydaje mi się, że wszyscy dobrze się bawili, prawda?- zagadnął- Tylko trochę krótko…
-Niuniek, zrób herbaty z łaski swej…- rzekłam nieco zrezygnowanym głosem.
Zaległa przykra cisza, w trakcie której wszyscy przetrawiali smutny fakt przybycia śmierciożerców na wesele Jima i Lily.
-Po co się tam pojawili?- zagadnął Remus, zastanawiając się głęboko.
-Właśnie, nie zapraszałem bubków!- oburzył się Rogaś, po czym nagle zrobił jeszcze bardziej oburzoną minę- Miałem zadek w bitej śmietanie?! Łapo, taki z ciebie kumpel?! Nie powiedziałeś mi?!
-Ale reakcję to ty masz, James, niezłą…- parsknął Syriusz i po nim ja z Remusem. To rozluźniło nieco ponurą atmosferę.
Na zewnątrz wiał potężny wicher, czarne, burzowe chmury przysłoniły niebo. W paręnaście minut po przybyciu rozległ się ponury dzwon.
-To Lily. Otworzę jej.- zaofiarował się Remus i szybko wyszedł z kuchni. Zostaliśmy sami.
-Jak się czujesz, Mary Ann?- zapytał Syriusz, opierając się o blat obok mnie. Niuniek rozdał usłużnie herbatę, nieco przestraszony naszymi minami.
-W miarę.- rzekłam zdawkowo- Wcale nie dziwię się, że tak to się skończyło. Oni zawsze wszystko muszą popsuć!
-Ależ, nie stała się jakaś tragedia. Jestem mężem mojej słodkiej Liluś…- uśmiechnął się James do swojego kubka herbaty- Nic nas już nie rozdzieli, nie umarła… Nie narzekam, chociaż oczywiście, nie musieli wściubiać kinoli w naszą uroczystość… Grunt, że nas nie rozdzielili, stoję sobie spokojnie w kuchni Blacków i czekam, aż mnie i mojej żonie przydzielą jakąś kulturalnie wyglądającą sypialnię…
Posłał Syriuszowi nieco spłoszony wzrok, zabarwiony jednak radosnym błyskiem.
-Co jest?- zapytał go mój mąż, marszcząc brwi.
-Łapo, denerwuję się…- podszedł do kumpla i oparł się o blat obok.
-Czym?
-No wiesz… Denerwuję się, ale i nie mogę doczekać. To będzie pierwszy raz. Czy mógłbyś mi… opisać wszystko?
Syriusz zarechotał, kręcąc głową, James zawtórował mu, nieco speszony.
-Dobra, położę Nicholasa.- rzekłam, unosząc cierpliwie oczy do góry- Nie będę uczestniczyła w waszej męskiej, pokrzepiającej rozmowie…
Wyszłam z synkiem z ponurej kuchni, w której James męczył nieugiętego i lekko zaczerwienionego Syriusza o co rusz to bardziej zadziwiające szczegóły.
***
Kilka łyków z niebieskiej, pękatej kolby i odstawiłam naczynie do kredensu.
-Niuniek ma pytanie!- usłyszałam skrzek za sobą- Czy zapalić już ma Niuniek świeczki?
-Tak, zapal, Niuńku. Zaraz… Expecto Patronum!
Srebrna pantera wystrzeliła i opadła na posadzkę w ciemnym salonie. Perłowa powłoczka na wyrzeźbionym na pojedynczej arkadzie wężu zamigotała w świetle patronusa.
-Przyprowadź ich.- rzekłam do widma. Popędziło przez salon i znikło. Poprawiłam jeszcze niebieską kolbę z nalepką „Wampirocyt 500”, której piekielnie drogą zawartość zażywałam od sierpnia regularnie i odwróciłam się.
Wielki tort, któremu z Lily w pocie czoła nadałyśmy kształt trójwymiarowego motocykla z ciasta, lukrecji i sztywnej galaretki, spoczywał już na salonowym stole. Na kołach powtykane miał dwadzieścia płonących świeczek.
-Sto lat, sto lat… Albo i dłużej, słoneczko!- rzekł James, który właśnie wkotłował się z Syriuszem do salonu, zasłaniając mu oczy- Dożyj tego pięknego dnia, gdy to szczęka przy jedzeniu zmielonej zupki warzywnej zostanie ci na łyżce…
-Dzięki.- parsknął Syriusz.
-Właśnie, Łapo. Przeżyj, by zobaczyć piękniejsze dni.
-No tak, Remus jak zwykle musi dorzucić nieco makabry…- parsknął James- Popatrz!
Odjął Syriuszowi dłonie od oczu. Mój mąż zrobił wielkie, uradowane oczy.
-Jaki odlotowy tort! O rany, ile w to włożyłyście pracy?!- zawołał.
-Bardzo się starałyśmy, możesz być pewny!- podeszłam do niego i cmoknęłam w skroń- Sto lat, Syriuszu!
Peter uśmiechnął się i mruknął:
-Dobrze, że przynajmniej śmierciożercy nie wpadną tu. We Dworze jesteśmy bezpieczni.
-Zastanawiam się, czy ktoś im nie dał wtedy cynku, że będzie wielka uroczystość, na której przybędą członkowie Zakonu Feniksa.- zamyślił się Remus- Mogli wiedzieć o weselu Potterów i przybyć.
-Nie, przecież to było bardziej spontaniczne. Zaklęcie odpychające wodę zniosło zapory.
-Nie jestem przekonany twoimi słowami, Peter.- rzekł cicho Remus.
-Oj wy, to kameralne przyjęcie urodzinowe!- zawołał James- Cichajcie, daunki podwórkowe.
Po czym wręczył bezceremonialnie Syriuszowi wielkie pudło, pozbawiając go tchu.
-Dzięki, stary!- wystękał przez łzy Syriusz i postawił je na stole.
-Zdmuchnij świeczki!- poprosiła Lily, składając wdzięcznie dłonie razem- A potem musisz otworzyć nasz prezent od Jamesa i mnie! Chcę zobaczyć twoją minę, Łapo!
-Mój ma pierwszeństwo!- wytknęłam jej zadziornie język i znów cmoknęłam rozradowanego Syriusza, tym razem w policzek.
-Cicho, kobity!- zawołał Rogaś entuzjastycznie- Najpierw życzenie!
-Życzę sobie…- Syriusz zastanowił się- Życzę sobie, byście zawsze przy mnie byli. Wszyscy, cała piątka. I wy, chłopaki i Lily i moja kochana żona…
Objął mnie mocno i cmoknął.
-Dziękuję.- rzekł, po czym zdmuchnął dwadzieścia świeczek. Zaczęliśmy entuzjastycznie klaskać, tylko Jim złapał się za głowę.
-Hej, łosiu!- zawołał James- Nie wypowiada się na głos życzenia! Nie spełni się!
-Nie wiedziałem.- wytrzeszczył oczy Syriusz- Nigdy nie życzyłem sobie nic nad tortem.
-Nie ma chyba znaczenia…- stwierdziła Lily.
-No, też tak myślałem, Lily!- zawołał gorliwie jej mąż- Dopóki na moim przyjęciu w jedenaste urodziny nie powiedziałem na głos, czego sobie życzę… Przez wypowiadanie na głos życzeń są same problemy!
-Twoje się nie spełniło?- zainteresował się Peter.
-Spełniło się, aż za dobrze…- burknął Rogaś- Dzidek stanął na wysokości zadania, gdy zażyczyłem sobie kupę czekolady…
Syriusz skrzywił się do mnie z obrzydzeniem i parsknęliśmy wszyscy.
-No, to otwórz…- wręczyłam mu miękką paczkę ze stołu, uśmiechając się delikatnie. Syriusz odpakował, rzucając mi zaintrygowane spojrzenia. Ze środka wypadła nowa, skórzana kurtka, nadziewana na ramionach i barkach ostrymi ćwiekami.
-O rany! O takiej zawsze marzyłem!- ucieszył się mój mąż- Jest idealna.
Od razu zarzucił ją na siebie.
-I jak wyglądam?- spytał wszystkich.
Zanim odpowiedziałam „Super!”, James wtrącił złośliwie:
-Jak bezdomny recydywista zmieszany ze szczotką do wychodka.
-Ha ha.- prychnął Syriusz- Ty po prostu nie rozumiesz…
-… jak można wyglądać, jak bezdomny recydywista zmieszany ze szczotką do wychodka.
Lily i Glizdogon dobrze się ubawili, ale Lily powiedziała rozchichotanym głosem:
-Nie no, James żartuje. Wyglądasz naprawdę fajnie. Na pewno nie jak tatuś dziesięciomiesięcznego bobasa, tylko jak jakiś rockman.
-Właśnie, gdzie Nicholas?- zdziwił się Syriusz- Czemu mój syn nie jest tu obecny?
-Przyniosę go zaraz, poczekaj…- zaofiarował się Remus i wyskoczył z salonu.
Syriusz zdjął ostrożnie skórzaną kurtkę i począł rozpakowywać prezent od Remusa i Petera.
-Meg, czemu tak posmutniałaś nagle?- zainteresowała się Lily.
-Nie, nic…- uśmiechnęłam się smutno.
-Przecież twój prezent naprawdę mi się podoba! I to jak!- rzekł Syriusz zapalczywie.
-Wiem, ale…- wykręciłam ręce niezręcznie- Kiedy tylko przychodzi taki szczęśliwy moment, jak urodziny czy coś, nigdy nie potrafię cieszyć się w pełni. Coś mnie blokuje, bo trudno mi się uśmiechać, gdy jakaś część mojego mózgu wciąż przypomina, że nie ma się z czego cieszyć… To trochę dziwne, ale nie umiem tego przeskoczyć.
-Meg, no co ty!- Peter podszedł do mnie i położył rękę na moim ramieniu.
-Nie martw się na zapas! Te szczęśliwe momenty, jak już sama zauważyłaś są ograniczone, nie ograniczaj ich bardziej!- rzekła Lily, uśmiechając się ciepło.
-Właśnie, ciesz się chwilą!- zawołał James, zerkając na zastygłego w odpakowywaniu prezentu Syriusza- Widzisz, że są one ulotne, zresztą, Syriusz wypowiedział życzenie, pamiętasz? Zawsze będziemy razem i będziemy się wspierać. Nie może być inaczej, jesteśmy dla siebie wszystkim!
-Ale sam powiedziałeś, że życzenie Syriusza się nie spełni…- zauważyłam.
-Bo cymbałek wypowiedział je na głos, ale to nic nie znaczy, przecież wiesz…
-Na razie, wszystko gra.- uśmiechnął się Syriusz i objął mnie ramieniem dla otuchy- Wykończysz się tym zamartwianiem. Co w ciebie wstąpiło? A ostatnio już w ogóle…
-Tak, wiem!- uśmiechnęłam się- Skrajnie z jednego nastroju w drugi… Nie wiem, czemu. Drażni mnie od dłuższego czasu wszystko, wybaczcie. Na przykład…
-Chodźcie szybko! Meg, Syriuszu!
To Remus, który właśnie wpadł do salonu. Na jego twarzy zastygło przerażenie.
-SZYBKO!- krzyknął i popędził z powrotem.
Ja i Syriusz wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia i popędziliśmy za Remusem. Za nami rzucili się w pogoń Lily, James i Peter.
Remus wbiegł do pokoiku Nicholasa i podleciał do jego kołyski, ja i Syriusz za nim.
W łóżeczku leżał spokojnie blady, dziesięciomiesięczny Nicholas. Nie oddychał.
Komentarze:
Aithne Niedziela, 30 Stycznia;, 2011, 13:52
Dziękuję, dziękuję
Mary Ann mnie też zaczyna wnerwiać tym ciągłym zamartwianiem się - i psuciem zabawy innym, tak przy okazji. Ale jednocześnie... Przez całe wesele Lily i Jamesa sama też byłam poddenerwowana... Ciągle boję się, że zaraz coś złego się wydarzy, że kogoś zabiją.
Taaak... Peter przekonujący Remusa, że to było spontaniczne... Czy już jesteśmy na etapie, na którym Peter kabluje Voldemortowi? Przykre. Nieźle gra, swoją drogą - gdybym nie wiedziała jak skończył, pewnie nawet nie pomyślałabym o tym, że coś z nim może być nie tak.
...i to nie fair, że Potterowie muszą zginąć! Nawet nie mogę próbować wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze!
Alex Niedziela, 30 Stycznia;, 2011, 18:10
Podzielam zdanie Aithne w 100 %!
I ogólnie jak czytam twoje opowiadanie , to z każdym zdaniem boję się , że ktoś umrze . Teraz Nicholas. Ciągle intryguje mnie ten 'wilk'. No cóż. Czekam na nową !
Daria Niedziela, 30 Stycznia;, 2011, 19:22
Zachowanie Meg rzeczywiście zaczyna być irytujące, ale nie można powiedzieć, że nie powodów.
Nie mam najmniejszego powodzenia o co chodzi z tym wilkiem i nagłą śmiercią Nicholasa, więc nie mogę doczekać się nowej notki
Nowy wpis u Liz
Victoria Niedziela, 30 Stycznia;, 2011, 22:05
:O Nick...? Nie żyje...? No nie... Przecież tak krótko żył! A może tylko ee.... udaje? Taki objaw tego "wilka"?
Podczas tego ślubu, to już po odczuciach Meg było wiadomo, że coś się stanie ;P A z tą "bitą śmietaną na zadku" mnie rozwaliłaś po prostu ^^
M-A narzeka bo narzeka, ale myślę, że ja w jej sytuacji też bym się zamartwiała i narzekała.
A tak to notka super ;)
Syrcia Wtorek, 01 Lutego, 2011, 22:14
Yyy... a ja powiem tyle, że nie wiem, co napisać...
Jak zwykle coś musisz namiętolić, nie?
Ach... kupa czekolady dzidka Jamesa mnie rozwaliła...
Loony Piątek, 04 Lutego, 2011, 16:50
Hmm zgadzam sie z przedmowcami Meg zrobiła sie wkurzająca. Notka poruszająca i niemoge sie doczekac następnej .....
Szkoda że Nick umarł a moze nie?? Bylo by fajnie.
Intryguje mnie ta historia a Ty wspaniale piszesz..
Wiem ze długie to wyszlo i wszystko na kupe pisze ale przy innych notkach niedawalam komentarza więc odrabiam to;p
Szkoda że Peter kabluje Voldemortowi i tak jak Aithne nie mam zamiaru sobie wmawiac że wszystko bedzie dobrze a szkoda...
Napisz szybko nastepna i trzymam kciuki za Twoja wene
Aithne Piątek, 18 Lutego, 2011, 12:28
Doo, wracaj do nas! My tu ciągle jesteśmy ;)
Doo;) Piątek, 18 Lutego, 2011, 23:07
Wiem wiem, Aithne . Nocię piszę obecnie, więc pewnie dodam ją nad ranem z paroma słowami wyjaśnienia...
Natalie Junes Sobota, 19 Lutego, 2011, 13:06
KOBIETO! JAK NIE DODASZ ZARAZ NOTKI, TO NAŚLĘ NA CIEBIE ROGOGONA WĘGIERSKIEGO!!!!!