Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Sobota, 26 Lutego, 2011, 09:59

75. Zdrajca!

A więc jednak dodaję. Ale następną zapowiadam raczej na za dwa tygodnie, chyba, że uda mi się napisać wcześniej.
Pozdrowionka! :-D

-DRĘTWOTA!
-INCARCERUS!
Obydwa zaklęcia, wysłane od nas błyskawicznie, poraziły intruza. Wyskoczyłam z szafy, Alicja za mną. Przed nami leżał Rabastan Lestrange, zupełnie znokautowany.
-Ten to się zawsze wściubi!- warknęłam i kopnęłam jego sztywne ciało nie mogąc uwierzyć w to, że kiedyś mogłam być w nim zakochana i mieć pretensję, że Syriusz mi go zabrał.
-Za mną!- syknęła Alicja- Musimy uciekać i odnaleźć dziewczyny!
-I Nicholasa.- dodałam, po czym rzuciłyśmy się tam, skąd przybyłyśmy.
Na korytarzu było wręcz podejrzanie cicho, lampy rzucały jakby przydymione światło na wszystko naokoło nas. Panowała martwa cisza.
-No to gdzie oni mogą być, jak myślisz?- szepnęłam.
-Z pewnością na dole.- odparła zdawkowo, więc ruszyłyśmy w kierunku schodów, stawiając okute w obcasy stopy najciszej, jak się dało.
-AVADA KEDAVRA!
Jak na zwolnionym filmie z jednego z pokojów wypadł Rosier i wypuścił ku mnie zieloną smugę. Stałam, jak zaczarowana…
Alicja przypadła do mnie, syknęła coś wściekle, po czym miałam wrażenie, jakby ktoś wepchnął mnie do gumowej rury. Po chwili oświetlenie zmieniło się, wszystkie zmysły postrzegały inaczej. Tak, stałyśmy na środku zatłoczonej ulicy, marznąc na styczniowym, wieczornym mrozie. Jeden czy drugi mugol wrzasnął coś i uciekł, bo musiałyśmy się pojawić dość raptownie.
-No i co teraz?!- jęknęłam- Jak mogłyśmy zostawić dziewczyny tam na pastwę losu?!
-Mogłyśmy, bo gdyby nie to, trafiłby cię Zaklęciem Śmierci.
Alicja rozejrzała się po domach. Szczęka latała jej z zimna.
-Gdzie jesteśmy?- zapytałam po chwili rozpaczliwie.
Domy były dziwne, inne, niż w Londynie. Stały w szeregu, przypominając wyglądem architekturę jakiegoś ładnego, nadmorskiego miasteczka. Miały białe otynkowanie. Odwróciłam głowę w prawo, stamtąd poczułam jakiś ciepły wiatr. Była tam czarna pustka, nieograniczona przestrzeń. Szumiąca przestrzeń. Morze…
-To Southend.- wyjaśniła Alicja- Jesteśmy na promenadzie w Southend. Tutaj powinni być członkowie Zakonu. Możemy sprowadzić pomoc. Wyczaruj patronusa.
Ukryłyśmy się w niedostępnym dla mugoli miejscu, a ja pomyślałam o moim dziecku.
-Expecto Patronum!
Wielka pantera wystrzeliła z różdżki i pomknęła w mrok.
-Przyprowadź tu Syriusza i resztę!- zawołałam- Powiedz, że mamy kłopoty i to poważne!
Pantera wysłuchała informacji i znikła pomiędzy białymi domami.
-Ech, a jak sami są w ogniu wojny i nie będą mogli tu przyjść?- zapytałam ze strachem.
Alicja nie odparła, jedynie wykrzywiła wargi. Oparłam zmęczoną głowę o ścianę domu, za którym stałyśmy. Czekałyśmy, czując nieubłagalne pędzenie czasu na naszą niekorzyść. W każdej chwili Lily lub Marlena mogły oddać swoje życie, lub-co gorsza-Nicholas…
Po chwili rozległy się szybkie kroki. Ktoś przybiegł na miejsce zdarzenia, dysząc ciężko z pośpiechu. Z mroku wyłonił się Syriusz, James, Frank i Peter.
Przytuliłam mocno męża, czując ulgę. Nic mu nie jest…
-Lily i Marlena są osaczone w domu McKinnonów!- wydyszałam- Z Nicholasem!
Syriuszowi i Jamesowi twarz się wydłużyła.
-Lecimy tam natychmiast!- zakomenderował James- Niech ktoś weźmie dziewczyny do siebie, zaraz tam przybędziemy z Marleną i Lily.
-Frank, zaopiekujesz się Meg i Alicją?- poprosił Syriusz- My lecimy do McKinnonów.
On, James i Peter natychmiast teleportowali się, Frank natomiast przytaknął i szepnął:
-Powodzenia. No, to ruszamy do nas. Alicjo, nic ci nie jest? Jak tam dziecko?
-W porządku.- uśmiechnęła się- Jest mi bardzo zimno, to wszystko…
-No, to szybko do domu. Zaraz dostaniecie gorącej czekolady.
Zgodnie z obietnicą, stało się tak wkrótce. Gorąca czekolada pod ciepłym kocem i przy buzującym palenisku nie była jednak tak sympatyczna, jak powinna być. Wychodziłam z siebie ze zmartwienia o Syriusza i Nicholasa szczególnie, a także o całą resztę.
Alicja trzęsła się obok, popijając słodki płyn. Frank milczał jakiś czas, opierając się o blat stolika. Po chwili jednak stanął na nogi i wciąż patrząc na kominek, zapytał:
-Jak to się w ogóle stało?
-No… Siedziałyśmy sobie, nikomu nie wadząc i rozmawiając o dość błahych sprawach, gdy nagle zobaczyłam śmierciożerców za oknem.- rzekłam, bo Alicja najwyraźniej nie kwapiła się do odpowiedzi- Zdziwiło mnie to, bo dom McKinnonów miał być nienanoszalny.
-No, to dość dziwne.- zmarszczył brwi Frank- Trochę tego nie rozumiem… Skąd wiedzieli?
-Pewnie… Ktoś im powiedział, czyż nie?- zapytała Alicja cicho.
-Ale poza Zakonem nie ma nikogo, kto mógłby…
-Właśnie. Poza Zakonem nikt nie wiedział.
Zaległa paskudna cisza. Frank uśmiechnął się dziwnie.
-Nie, no co ty… Sugerujesz, że to ktoś z Zakonu?
-Frank, przecież tam byłam.- zaperzyła się- Nikt, powtarzam, nikt nie wiedział. I co teraz?
Frankowi spełzł uśmiech z twarzy jak ciecz.
-To nieprawdopodobne…- szepnął.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Frank podskoczył, po czym popędził, by otworzyć. Wymieniłam z Alicją ponure spojrzenia znad kubków czekolady.
Do salonu weszli wszyscy, cali i zdrowi. Nicholas przytulał się do taty, Lily prowadził James, a Marlenę Peter. Dziewczyny były roztrzęsione.
-O mały włos… Gdyby nie wy…- mówiła właśnie Marlena, odrzucając czarne włosy.
-Tylko jak? I co? Zrobię herbaty…- zaofiarował się Frank- Pet, pomożesz mi?
Oboje wyszli do kuchni, rozprawiając o tych wydarzeniach namiętnie. Lily i Marlena opadły na kanapę, oddychając ciężko. Syriusz oparł się o ścianę, gładząc Nicholasa po włosach, James zajął miejsce Franka.
-Jak to jest możliwe?- zagadnął po chwili- Śmierciożercy? Przecież cała ich wataha czekała na nas, w Southend! Co tam robiło pięciu z nich? Czemu oderwali się od stada?
-Wydaje mi się, że Voldemort ich nasłał.- rzekłam.
-Voldemort? Ale przecież to niedorzeczność. Musiałby wiedzieć o tym, że czwórka nieuzbrojonych czarodziejek z dzieckiem przesiaduje sobie na wieczornych pogaduchach u jednej z nich, w dodatku trzy czwarte jest w ciąży!
-Bo wiedział.- rzekła Marlena- Voldemort wiedział, gdzie jest mój dom. Ktoś dał mu cynk.
Zaległa znów martwa cisza.
-Ale to by oznaczało, że to ktoś, kto cię dobrze zna. Ktoś z nas.- rzekł Syriusz z cienia, siląc się na spokój- Członek Zakonu.
-Właśnie.
Znów popatrzyliśmy po sobie dziwnie.
-Ktoś miałby być zdrajcą?- zapytał cicho James- Nie… Dumbledore by wiedział.
-Czyżby?- uniosłam brwi- Dumbledore nie jest nieomylny, jak widać.
-Zdrajca…- powtarzał James- Ale kto, do cholery?! Kto?!
Peter wszedł do salonu, uśmiechając się do nas. Postawił na stole tacę.
-Herbata!- zawołał zachęcająco.
Wszyscy, poza Syriuszem, mną i Alicją rzucili się po kubki. Syriusz, zamiast tego westchnął, kucnął i postawił na ziemi Nicholasa, przytrzymując go pod bokami. Brzdąc zachwiał się lekko w biodrach, ale czujne ręce taty nie pozwoliły mu upaść.
-Musimy coś zrobić z tym faktem.- rzekł po chwili, pozwalając zrobić parę nieporadnych kroków synkowi- Może podamy wszystkim członkom Zakonu veritaserum?
-To dobry pomysł.- przytaknęłam- Ale ten, kto będzie podawał, też może być zdrajcą.
-A jeśli zrobi to Dumbledore?- zapytała Lily, upijając herbaty- On na pewno nie jest zdrajcą.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł.- mruknęła Marlena, krzywiąc się.
Wszyscy popatrzyli na nią w zdumieniu. Wszyscy poza Syriuszem, bacznie obserwującym chwiejącego się Nicholasa, który próbował przejść samodzielnie kilka kroków.
-Czemu nie? Na pewno powie nam to, kto jest zdrajcą.- rzekłam.
-Ale nie widzisz tego momentu?- zapytała mnie Marlena- Cały Zakon siedzi w kole, zastanawia się, po co zwołaliśmy zebranie, a Dumbledore wychodzi na środek i mówi, że poda każdemu po kolei veritaserum, bo ktoś jest zdrajcą?
-No, czemu nie? A potem zabić gnoja i już!- warknął James.
-To nie takie proste. Zakon jest jednością, pomagamy sobie. Wyobrażasz sobie, co się będzie działo po takiej informacji?! Jedność i zaufanie trafi szlag!- wtrącił Peter.
-No to podamy każdemu veritaserum po kryjomu!
-Żartujesz, James?- parsknął Glizdogon- Już teraz jedna trzecia Zakonu, czyli my, wie o tym pomyśle. Czy chcesz z trwogą oglądać każdy kubek herbaty, podany na zebraniach?
James otwarł usta, po czym je zamknął. Zaległa cisza, którą przerwał spokojnie Syriusz:
-Nie, jeśli ma czyste sumienie.
Peter tym razem otwarł usta i zamknął je. Nicholas wykonał parę nieporadnych kroków, wyciągając ku mnie rączki, a ja złapałam go, nim upadł.

***

-Nie no, żartuję.- parsknął Syriusz. Jego oddech zamienił się w srebrzystą parę na lutowym mrozie- Nie wywinąłem skrzatem domowym młynka i nie cisnąłem o ścianę, że wybił ją na wylot. To Remus.
-Acha.- mruknął Peter, bo ta informacja wystarczyła mu, by zrozumieć.
-Remus musiał nieźle dokazywać w tym pokoju, bo wywalił w ścianie otwór…
-Możesz sobie wyobrazić mój strach, Glizdek!- rzekłam niefrasobliwie- Szłam korytarzem sama ze swoimi myślami i nagle stanęłam oko w oko z wilkołakiem. To było potworne.
-No, szczególnie, że na wilkołaki nie ma zaklęć, mają antymagiczne futro nieomalże. Szybko wziąłem żonę i syna i teleportowaliśmy się tu, do Londynu.- skończył Syriusz, rozglądając się po zaśnieżonej ulicy, na której spotkaliśmy Petera.
-No i co z wami teraz będzie?- zmartwił się Glizdogon- Nie możecie wracać do domu.
-No raczej nie, tam grasuje Remus na wolności…- mruknęłam.
Peter przyklasnął w dłonie.
-Możecie udać się do mnie! Co prawda mieszkam z mamą, ale na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, bo wyjechała do matki! Poczekacie, aż zakończy się pełnia!
Wymieniliśmy spojrzenia.
-No nie wiem… Nie chciałbym zwalać ci się na głowę z całą menażerią…- mruknął Syriusz.
-Łapo, stary druhu!- parsknął Peter- Przecież to nic takiego! A mnie tak smutno samemu…
-Ale za niedługo będą urodziny Nicholasa, siedemnastego lutego.- dodałam sceptycznie- Mieliśmy wyprawić przyjęcie! Nie za duży ciężar?
-No co ty! Wesoło będzie!- ucieszył się Peter, po czym zatarł ręce- Macie jakieś rzeczy?
-Niuniek!- zagrzmiał Syriusz. Przed nami aportował się skrzacik domowy. Złoty loczek na czubku głowy zafalował komicznie.
-Niuniek się kłania, sir!
-Ukryłeś się, jak ci kazałem?- zapytał Syriusz, odrzucając surowy ton.
-Tak, Niuniek ukrył się, wzruszony troską pana!- wielgachne, niebieskie oczy zaszły łzami.
-Już dobrze.- rzucił Syriusz, jakby nieco rozbawiony- Teraz polecisz do Wiązowego Dworu, szybko zwiniesz nasze najpotrzebniejsze rzeczy i wrócisz do domu pana Petera Pettigrew. I uważaj na siebie, proszę cię.
-Już leci Niuniek, sir!- skrzat nawet nie okazał strachu, po czym pyknęło i znikł.
-No, czyli mamy rzeczy, odpowiadając na pytanie.- wyszczerzył się Syriusz.
-No, to za mną!
Peter począł drobić w kierunku domu po oblodzonej ulicy. Ja i Syriusz poszliśmy za nim. Syriusz opatulił marynarką czule trzymanego przezeń Nicholasa, jako że wybiegając z domu ze strachu przed Remusem nie mieliśmy specjalnie okazji wyposażyć się w płaszcze.
-Nie przeziębisz się?- zagadnęłam, sama szczękając zębami.
-No co ty.- Syriusz już robił się siny z zimna na twarzy- Nic mi nie będzie.
-Chodźcie, chodźcie!- zawołał Peter, kiwnął na nas i znikł za rogiem.
-Czy to dobry pomysł?- szepnęłam, przybliżając się do męża i biorąc go pod ramię, w którym ściskał ciepłą kuleczkę, czyli Nicholasa- Wiesz, odkąd zaczęła się ta nieoficjalna nagonka na zdrajcę, przestałam ufać chyba wszystkim, poza Potterami i Remusem…
-Eee!- wyartykułował Syriusz- Spokojna głowa. Podejrzewałbym o zdradę chyba każdego z wyjątkiem Petera. No i Rogasia.
-Skoro tak mówisz…
Weszliśmy do jednego z domów przy zwykłej, mugolskiej ulicy Londynu, gdzie mieszkał Peter. Syriusz pociągnął nosem smętnie, po czym przekroczył próg i weszliśmy do środka za właścicielem. Byłam już tu kilka razy, wiedziałam zatem, że we wnętrzu nie ma luksusów i przestronności. Mieszkanie było przytulne, miało neutralny wystrój (ani nie specjalnie czarodziejski, ani niezbyt mugolski).
-Zdejmujcie buty i do salonu, dam herbaty!- Peter był chyba zachwycony, że ma gości.
Zdjęliśmy posłusznie buty.
-Pomóc ci?- zapytał Syriusz- Masz już dość pokaźny brzuch, może ciężko ci zdejmować…
-Nie, poradzę sobie.- uśmiechnęłam się, zdejmując ośnieżone obcasy ostrożnie. Ale Syriusz miał rację, było mi coraz ciężej, w końcu był to już siódmy miesiąc.
-Malinowej? Zwykłej, zielonej? Czarnej, sypanej? A może białej? Białą mam w torebkach!- dało się słyszeć z kuchni wrzask Petera.
-Niebieskiej w ciapki!- odparł Syriusz jak najbardziej poważnym tonem.
Głowa Petera wyjrzała z kuchni. Patrzył na Syriusza, jakby zobaczył go po raz pierwszy.
-Nie mam takiej.- objaśnił po chwili, unosząc brwi.
-No tak, bo ja mam.- odparł niskim głosem Syriusz.
Zaległa cisza, podczas której przyjaciele mierzyli się beznamiętnym wzrokiem.
TRZASK!
-AAA!!!- wrzasnął Syriusz z mocą.
-AAA!!!- zawył Peter z jeszcze większą mocą.
Na środku stał Niuniek, przywalony naszymi rzeczami i akcesoriami Nicholasa. Jego nagłe, głośne pojawienie się i wygląd (rozlazłej kupy śmieci) sprawił, że Syriusz z wrażenia upuścił marynarkę z Nicholasem. Ten zakwilił wysoko w locie. Złapałam go w ostatnim momencie za nóżkę i brzuch. Podniosłam synka do góry, patrząc na Syriusza z wyrzutem.
-No wiesz? Chyba ci już zupełnie odbiło na móżdżek w fazie zaniku!
-Oj, nie tragizuj! Patrz, jaki uchachany!
Nicholas, w istocie, piszczał z uciechy, śmiejąc się do rozpuku z tego nagłego lotu w dół.
Rankiem, na dzień przed pierwszymi urodzinami Nicholasa, Syriusz wyszedł na wykłady dla aurorów wcześniej. Cmoknął mnie, cmoknął Nicholasa, udawał, że chce cmoknąć wyrywającego się dziko Petera, po czym wyszedł, mrucząc coś o prezencie, jaki kupi synowi w drodze powrotnej.
Usiadłam wygodnie w salonie z kubkiem kakao, a Nicholas kręcił się gdzieś pod nogami stołu, bawiąc się podrygującą nogą Petera w kapciu.
-W „Proroku” nic dziś nie piszą ciekawego.- rzekł Pet i odłożył go na bok- Same suche fakty.
-Mhmm…- przytaknęłam, po czym popatrzyłam na wzdęty brzuch. Dwie stópki odciskały się mocno na brzuchu, raz naciskając, raz znikając wewnątrz. Uśmiechnęłam się. Już niedługo…
Nagle w innym miejscu wewnątrz brzucha też się coś odcisnęło. Zamrugałam ze zdziwieniem. Trzecia stópka? Jak to możliwe? Może to rączka? A może jest tam więcej, niż jedno maleństwo?
-BAAAA!!!- zapiał nagle Nicholas wysoko i dziko, śmiejąc się w głos, po czym popędził na dwóch nogach dzielnie w jakimś kierunku. BĘC! Nieporadne nóżki zawiodły i z całym impetem wyładował się na ryjek do przodu, aż łupnęło.
Uniosłam się szybko, nastawiając na potężny ryk i uciszanie płaczącego dziecka. Ale Nicholas uniósł się na czworaka, wypinając wysoko mały zadek, po czym podparł się rękoma i już stał, speszony i zawstydzony, na dwóch nogach. Ostrożnie i cichaczem odszedł, by ominąć wszelki wzrok istoty ludzkiej.
Parsknęłam, po czym znów usiadłam.
-Zabawny jest.- skomentował Peter- Ciekawe, po kim ma ten spokój i zrównoważenie?
-Nie po mnie i po Syriuszu!- parsknęłam- Trochę przypomina mi Remusa. Pewnie po nim.
-Nic mu już nie jest? To znaczy, to tajemnicze schorzenie…
-Na razie uzdrowiciele nie są w stanie nic powiedzieć.- westchnęłam- Nic. Ale nic mu nie dolega, jak widać. Póki co…
Popatrzyłam na synka uważnie. Właśnie zamierzał uderzyć z zaintrygowaniem małym paluszkiem w oko śpiącego na macie kota matki Petera.
-Nigdy nie chciałeś mieć dzieci?- zapytałam po chwili ciszy.
Peter rozmyślał nad postawionym pytaniem z minutę.
-Nie zastanawiałem się nad tym nigdy.- odparł po tym czasie- Zawsze byli tylko Huncwoci, a potem… Przyszedł koniec szkoły. Do momentu, dopóki nie spotkałem Dorcas, nie myślałem nad tymi sprawami szczególnie. Teraz nie wiem… Chyba jeszcze do tego nie dojrzałem.
-Nie?
-Nie. Syriusz co prawda ma już dwadzieścia lat i drugie dziecko, James ma prawie dwadzieścia lat i żonę. A ja? Mam dziewiętnaście lat i myślę, że do tego nie dojrzałem. Zresztą… Bałbym się. To, co teraz dzieje się w Zakonie. Zdrajca i w ogóle…
Lekki spazm przeszył jego twarz. Słuchałam uważnie.
-Nie wiem, ale to wszystko zaczyna być męczące.- rzekł, a jego wodniste oczy opadły na blat stołu- Kiedy dostrzegasz bezsens starań…
-Nie są bezsensowne!- zaprzeczyłam.
Rozległ się potężny miauk, po czym syk. Kot matki Petera umknął z oklapłymi uszami i ogonem z salonu. Widać Nicholas wykonał swój bezlitosny cios w oko.
-Są.- rzekł Peter- Nie przybliżyliśmy się ani na krok, nieprawdaż? Za to Sama-Wiesz-Kto przybliża się cały czas.
Nicholas z ukontentowaniem podjął gonitwę za ruchomą zabawką. Pobiegłam za nim, przerywając niewesołą konwersację.
Złapałam synka w przedpokoju i uniosłam do góry. Warknął buntowniczo.
-Nie wolno!- powiedziałam- Nicholas, nie wolno dźgać kotka w oko, słyszysz?
Nicholas udał głuchoniemego, po czym począł sprężynować nogami, by go puścić. Zrobiłam to stwierdzając, że i tak nie posłucha. Najwyższy czas udać się do kuchni i zrobić tort na jutrzejsze urodziny.
W kuchni panował nieporządek, z którym nieustanną batalię toczył Niuniek. Obecnie zawisł do góry nogami i czyścił zacieki na jednej z szafek w trudno dostępnym miejscu.
-Niuniek, robimy tort! Złaź stamtąd, pomożesz mi!
Chwyciłam pudełko z cukrem i mąką-to drugie było puste.
-Nie ma mąki!- westchnęłam, oglądając dno kubełka, gdzie smętnie spoczywał biały proszek.
-Niuniek zdobędzie mąkę!- zaofiarował się skrzat, piszcząc przenikliwie.
-Nie, sama pójdę do sklepu. Wolałabym, byś nie spowodował migracji wszystkich napotkanych londyńczyków do bunkra. Ty ubij pianę z białek. Tam masz przepis.
Po czym ubrałam się ciepło w skórzane kozaki, długi płaszcz, zarzuciłam chustę na głowę a na ręce skórzane rękawiczki.
-I pilnuj Nicholasa!- rzuciłam ku kuchni- Peter chyba poszedł spać, jak zwykle…
Na zewnątrz było dziś bardzo zimno. Luty dokazywał w pełni. Śnieg, dość rzadki w mojej ojczyźnie, okrył samochody mugoli i dachy, a także podjazdy i chodniki, przez co kilku czerwonych mężczyzn odgarniało w pocie czoła śnieg wielkimi łopatami, klnąc siarczyście.
Ruszyłam ulicą, rozglądając się niepewnie na boki. Zawsze, nawet w biały dzień tak robiłam.
Niestety, do małego sklepiku z artykułami typu mąka dzieliło mnie przejście przez park i, nazwaną przez Petera i Syriusza Ulicę Żuli. Według ich wspomnień, w czasie szkolnych wakacji, jako że oboje mieszkali w Londynie, często odwiedzali się nawzajem. Syriusz zawsze musiał przechodzić przez Ulicę Żuli i podobno nieźle go kiedyś przetrzepali.
Szczęśliwie, na Ulicy Żuli nie było ani kawałka najmniejszego żula.
W sklepie natomiast południową porą wielu osób nie spotkałam. Sprzedawca był mrukliwy i zgorzkniały, co spowodowało, że szybko dokonałam zakupu mąki i wyszłam, by towarzyszyć Niuńkowi w przygotowaniu biszkoptu na tort.
W drodze powrotnej nie miałam już takiego szczęścia. Musiałam wyminąć grupkę czterech mężczyzn w skórzanych kurtkach i z irokezami, kurzących papierosy. Chrząknęłam znacząco, zakrywając nos chustką i przyspieszyłam kroku. Po kilku krokach już wiedziałam, że ruszyli za mną. Przyspieszyłam jeszcze trochę.
Wyszłam w końcu z Ulicy Żuli, kierując kroki do parku, ale mężczyźni za mną wciąż mnie doganiali. Wkrótce jeden z nich zagrodził mi drogę, uśmiechając się obleśnie.
-Cześć, mała. Chodź z nami.- rzekł, przybliżając się.
Otoczyli mnie. Gdzie moja różdżka, gdy jej potrzebuję?!
-To napaść w biały dzień, panowie.- rzekłam spokojnie, a przynajmniej tak mi się zdawało.
Zarechotali.
-My nie napadamy, my proponujemy. No chodź, będzie fajnie…
-Nie, dziękuję.- rzekłam chłodno- Odrzucam zaproszenie.
-Szkoda.- zacmokał jeden z nich- Nie będę więcej prosił.
Po czym wyciągnął nożyk z kieszeni. Inni poszli za jego przykładem. Zaczęłam się cofać, rozglądając trwożnie naokoło, czy nie ma żywej duszy.
Dostrzegłam kogoś niedaleko pobliskiej ławki. Tym kimś okazał się być śpiący na niej, śmierdzący bezdomny.
Bezdomny przeciągnął się i wstał. Był to Mundungus Fletcher, znajomy Huncwotów z Dziurawego Kotła i Trzech Mioteł. Raz zaprosiliśmy go nawet do Wiązowego Dworu, a ostatnio gościł u nas, w domu Petera, gdy chciał Syriuszowi wcisnąć jakąś tajemniczą maść na wzrost czegoś tam (nie chciał mi powiedzieć), co skończyło się tym, że Łapa wykopał go na zewnątrz i chodził obrażony cały dzień. Powiedział, że grubiaństwem Fletchera.
-Mundungus!- krzyknęłam
Mundungus odwrócił się, zaklął, po czym pobiegł w inną stronę. Mężczyźni zaśmiali się…

Nicholas podtuptał do komody. Była duża i pachniała żywicą. Maluch oglądał srebrne gałki od szuflad z zaciekawieniem. Miały charakterystyczny kształt spirali do środka. Przypominały mu kluski. Albo włosy mamy.
Drzwi za malcem otworzyły się, a on sam okręcił się w skupieniu naokoło własnej osi. Najpierw zobaczył czarne, lśniące buty o wysokich, smukłych cholewach pod kolano, potem czarne spodnie wsadzone w te cholewy, przez co śmiesznie się wybrzuszyły. Spojrzał wyżej, na czarny, skórzany, długi płaszcz podróżny, by w końcu uśmiechnąć się z ulgą i radością na widok twarzy taty. Kochał tą twarz. Kojarzyła mu się z zabawą, ciepłem zapachem taty czarnego, puchatego swetra, bezpieczeństwem, gdy bał się świata, z domem…
Do drzwi pędził już Niuniek, przydeptując z przejęcia własne uszy.
-Niuniek, herbata. W salonie.- rzekł niedbale Syriusz, po czym rzucił mu gazetę, którą trzymał zwiniętą w rulon w dłoni- I zanieś tam.
-Tak, panie.- pisnął Niuniek, po czym wycofał się, ściskając gazetę.
Nicholas zaczął gaworzyć radośnie, by zwrócić uwagę ojca. Tamten zerknął na niego z góry w zamyśleniu, po czym uśmiechnął się i kucnął przed synkiem.
-Co tam, skrzacik?- pogłaskał go z miłością po mięciutkich, krótkich włosach. Nicholas zakwilił radośnie, po czym złapał tatę za kosmyk czarnych włosów całą piąstką. Ojciec cierpliwie odjął rączkę od głowy i poszedł do salonu. Nicholas popatrzył za nim z rozczarowaniem i po namyśle podreptał cicho pod uchylone drzwi pomieszczenia.
Na ciemnym stoliku, do którego nigdy nie udało mu się dosięgnąć, stała filiżanka herbaty, z której uchodziła para. Tata legł plackiem na sofie przed stolikiem, ubrany jedynie w kalesony, które zakładał, gdy było zimno. Założył nagie ramiona za głowę i drzemał.
Nicholas wycofał się, układając ze smutku podbródek w podkówkę. Mama zawsze mu powtarzała, że tacie nie wolno przeszkadzać w okresie drzemki.
Nicholas pisnął cichutko do siebie, nieszczęśliwy. Tak bardzo chciał, żeby tata go przytulił!
Podreptał do butów taty, przewrócił jednego i włożył do cholewy całą rękę do ramienia dla zabicia czasu. Unosił się zapach potu i wilgoci z wnętrza jego butów. Nie przeszkadzał mu.
Drzwi rozwarły się i wpadł ktoś śmierdzący.
-Gdzie jest Black?!- wrzasnął. Nicholas przeraził się i z wrażenia usiadł. Niuniek, krzątający się przy szafce z butami wskazał jedynie na drzwi, wytrzeszczając oczy.
Facet wpadł do salonu ze straszliwym hukiem. Malec siedział wciąż cicho. Może go nie zauważy…
-Syriusz!!! Ty tu śpisz w najlepsze, a tam ci kobitę zatłuką zara!
Rozległo się głośne BUM z salonu i potem straszliwy ryk wściekłości.
Oba skrzydła drzwi do pomieszczenia rozwarły się na oścież i z impetem przywaliły w ściany. Z pokoju wypadł ojciec z pianą na ustach, furiacko obijając się o futrynę.
-GDZIE?!- zaryczał wściekle.
-Za rogiem!
Syriusz dopadł bez zastanowienia do siekiery, opartej o ściankę magazynku i wyleciał z nią na mróz, ubrany jedynie w kalesony, rycząc wściekle.


-No, laleczko… Nie zrobimy ci krzywdy…
Wybuchnęli śmiechem. Jeden z nich zamachnął się nożem. Zakryłam brzuch dłońmi.
Rozległ się potężny, narastający ryk. Chuligani obejrzeli się z trwogą naokoło. Popatrzyłam ze zdziwieniem na róg, zza którego dochodził ten wojenny odgłos.
Syriusz, notabene odziany jedynie w swe szarawe kalesony i, o zgrozo, z siekierą Petera w ręku, wypadł nagle zza węgła, pędząc w naszą stronę, czemu towarzyszył potężny ryk.
Mężczyźni popatrzyli po sobie z konsternacją.
-To twój znajomy?- zapytał mnie któryś z nich.
-Mój mąż.- odparłam i uśmiechnęłam się sardonicznie.
Chyba uznali, że nie będą zadzierać z sinym z furii wariatem-ekshibicjonistą, w dodatku dzierżącym siekierkę, toteż dwóch rzuciło się do ucieczki. Pozostała dwójka przygotowała się do obrony skóry.
Syriusz dopadł do nas i z całym impetem, jaki zbierał w sobie przypuszczalnie od rozpoczęcia biegu przyrżnął jednemu z nich głowicą siekiery w biodro. Tamten zawył i osunął się na chodnik. Syriusz skopał go jeszcze nogami w skarpetkach.
-NIE TKNIESZ WIĘCEJ MOJEJ ŻONY, PATAŁACHU!!! DEWIANCIE JEDEN!!!- zawył.
Drugi rzucił się do ucieczki, oceniając swoje szanse na zero. Syriusz ryknął za nim, siny ze złości, by wracał natychmiast, po czym zamachnął się i rzucił siekierą, jak tomahawkiem. Na twarzy miał pianę. Siekiera, świszcząc niebezpiecznie, wykonała parę zgrabnych piruetów i przywaliła z brzdękiem o ścianę kilkanaście cali od ramienia uciekającego, który z przerażenia przewrócił się. Pozbierał się szybko, skamląc i uciekł w siną dal.
Syriusz, dysząc wciąż, splunął obficie na chodnik niedaleko słaniającego się z bólu zbira, po czym otarł nagim przedramieniem usta, wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę domu, mamrocząc coś ze złością pod nosem. Bardzo powstrzymywałam się przed ryknięciem śmiechem.
Dopiero gdy weszliśmy do domu Petera, Syriusz przestał bluźnić i bez słowa objął mnie i podniósł aż do góry, przytulając mocno.
-Nie wyjdziesz sama po zakupy więcej!- warknął.
-Przecież nic mi się nie stało!- zaperzyłam się- Mój szalony rycerz w nie do końca białych kalesonach i z siekierą przyjaciela obroni mnie, gdyby coś…
-To nie jest śmieszne. Mogli mi cię zabić!- zezłościł się, lecz po chwili ochłonął- Kretyni.
-Módlmy się lepiej, by nie było po tym jakichś nieprzyjemnych reperkusji.- mruknęłam, biorąc na ręce kokoszącego się między naszymi nogami Nicholasa. Zakwilił radośnie.
-A łajno mnie to interesuje!- warknął- To co, już żony nie mogę obronić?!
Pogłaskał Nicholasa bezwiednie po włoskach, myśląc nad czymś intensywnie.
-Tak nawiasem mówiąc myślałam, że umrę ze śmiechu, gdy cię zobaczyłam, jak wypadłeś zza tego rogu!- parsknęłam- To bardzo mi się podobało!
Syriusz zbył to gniewnym poruszeniem dziurek od nosa, po chwili jednak parsknął.
-Tylko nie mów Jamesowi. On się posika ze śmiechu…- zaśmiał się, po czym przejął ode mnie siatkę z zakupami- No dobra, to robimy ciasto na tort biszkoptowy. Nicholas musi mieć piękne pierwsze urodzinki!
-Mam nadzieję, że Peter nie zeżarł całego zapasu czystego cukru, jaki mieliśmy…
-Jeśli nie Peter, to Dung na pewno już to zrobił.

***

Nadszedł kwiecień, pierwszy miesiąc słonecznej nadziei, czającej się w topniejącym śniegu, przygrzewającym słońcu, wiejącym, ciepłym wietrzyku i pączkach na liściach. Nawet we Wiązowym Dworze czuć było zmianę powietrza. Było rześkie i odświeżające.
Nie wiedziałam, czy to na dobre zadamawiająca się wiosna czy świecące słońce, a może termin zbliżającego się porodu sprawiły, że odczuwałam aż szaleńczą nadzieję na przyszłość. Malowała się kolorowymi barwami, nie było tu miejsca dla Voldemorta. Zaczęłam ślepo wierzyć, że zostanie przez nas pokonany, chociaż ucisk nie zmniejszył się nawet odrobinę. Wręcz przeciwnie, czułam coraz silniej zaciskające się na gardle palce, ale ilekroć dopadały mnie takie myśli, odrzucałam je naiwnie i niefrasobliwie, by nie męczyć siebie i dziecka.
-Nie mogę uwierzyć, że już tak niedługo przyjdzie na świat.
Lily uśmiechnęła się tajemniczo, kołysząc spokojnymi ruchami wymyślnie ozdobny wózek z Nicholasem, który wpatrywał się z zaciekawieniem w kraty altanki Wiązowego Dworu. Czarne róże, oplatające zwykle kraty nie miały jeszcze szansy zakwitnąć, więc wiły się martwymi pędami ostrych kolców naokoło nas. Było to dość przygnębiające.
-No, ja też!- przytaknęłam- O sobie nie mówię… Moje będzie już na świecie za jakieś dwa tygodnie. To strasznie krótko. Jak zareagował James?
Lily znów uśmiechnęła się ciepło i tajemniczo.
-Znasz go. Najpierw przybrał minę przygłupa, wpatrując się we mnie zszokowany, potem zapiszczał wysoko ze szczęścia i prawie podrzucił mnie do góry z uciechy. Potem przeprosił, zaskrzeczał, czy nic mi nie jest, to samo pytanie zadał brzuchowi… Wiesz, on bardzo chciał mieć dzieci, odkąd Syriuszowi urodził się Nicholas, więc nie byliśmy szczególnie ostrożni po ślubie. No, to było zaledwie w sierpniu, a już będę miała dziecko.
-Nicholas też szybko się pojawił.- westchnęłam- Może to jest to, o czym mówił ostatnio mi Fabian. Zgadzam się z nim w stu procentach.
-O czym?
-No wiesz, ostatnio rozmawiał ze mną o ślubach i dzieciach, bo jego siostra, Molly, urodziła miesiąc temu następnego syna. Słyszałaś, nie? Powiedział, że szybko podejmujemy takie decyzje, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie koniec. Człowiek chce jeszcze pożyć normalnie, zasmakować szczęścia i bliskości rodziny… W tych czasach to norma.
-Tak, zgadzam się.- Lily znów westchnęła, bujając nieustannie wózek- I trochę mnie to martwi. Bałabym się, że stracę Jamesa i nasze dziecko. To przecież takie proste…
-Nie zadręczaj się.- położyłam jej z trudem przez olbrzymi, nadęty brzuch rękę na udzie- Ja przez takie zadręczanie wpakowałam się w łapy śmierciożerców. Bo nie mogłam zdzierżyć, że Syriusz wyściubił nos za próg. Pomyśl tak: i bez tego jest kupa problemów na głowie. Na razie wszystko gra. Nie dokładaj sobie zmartwień. A nasi mężowie to twardzi zawodnicy, poradzą sobie. Byli najlepsi na roku, razem z Remusem. I do tego ta ich miłość do ryzyka.
-Właśnie tego się obawiam…
-Lily!- przekrzywiłam się na ławce, bo kręgosłup znów bolał niemiłosiernie- Nie ma się co zadręczać. Co będzie, to będzie. Najgorsze jest to, o czym ostatnio rozmawialiśmy.
-O zdrajcy?- szepnęła.
-Tak. Wśród Zakonu. Nie wiem, jak ty, ale ja przestaję im powoli ufać, a to jest chyba najgorsze, przestać ufać druhom i przyjaciołom…- wpatrzyłam się w Nicholasa, który otwierał usta z zaciekawieniem, patrząc na Lily. Bardzo lubił swoich rodziców chrzestnych, a szczególnie ich włosy.
-No nic, nie zadręczajmy się!- Lily pokręciła głową- Możemy porozmawiać jeszcze o naszych dzieciach, to taki lekki temat! Już widzę, jak razem będą się bawić, Huncwoci Dwa.
-Albo Huncwotki. Przekonamy się już wkrótce. Kiedy ten dzień nadejdzie?!
A nadszedł szybko. Wiedziałam, że to już czas, a było to czternastego kwietnia. Zaskoczyło mnie to jednak nieco nie w czasie, bo około północy, gdy próbowałam smacznie spać.
-Syriusz!- szepnęłam, czując narastające skurcze.
Mój mąż mruknął coś w stylu „Gites-majonez”, a przynajmniej tyle udało mi się wyczytać z jego bełkoczących ust, po czym przewrócił się na drugi bok, chrapiąc zapamiętale.
-Syriusz!- potrząsnęłam nim gwałtownie.
-Miło by-y-yło… Cuo? Osochozi?- wymamrotał, obracając się ku mnie nieprzytomnie.
-Zaczyna się. To już czas.
Syriusz wpatrywał się we mnie beznamiętnym, przygłupim i bezwyrazowym wzrokiem co najmniej piętnaście sekund, gdy jego mózg próbował dociec, co kryje się za tymi słowami, po czym rozwarł paszczę, wrzasnął krótko, wytrzeszczył gały, zaplątał się w kołdrę i rymnął, jak długi na ziemię po swojej stronie łoża. Wstał szybko, potargany i z koszulą przekręconą prawie tyłem do przodu, uwalniając się nieporadnie ze splotów kołdry.
-DZIECKO!- wrzasnął- Oddychaj, kochanie! Spokojnie, panuję nad wszystkim!
Zaśmiałam się, chociaż bolało coraz mocniej.
-Zawieź mnie do Londynu, dobra? I uspokój się. To tylko poród.
-Szybko! Pomóc ci się ubrać?!
Piętnaście minut potem Syriusz, wspierając mnie swym silnym ramieniem wyprowadził mnie do hallu, rzucając tylko Niuńkowi informację o opiece nad Nicholasem i obudzeniu Remusa.
Na zewnątrz było dość chłodno. Przeszły mnie nieprzyjemne ciarki.
-Chodź, teleportujemy się!- zawołał mój mąż.
-Nie!- poprosiłam- Nie przy porodzie! Boję się teleportować w ciąży, a co dopiero teraz!
-Ale ja cię teleportuję!
-Syriuszu, nie! Ty jesteś bardziej zdenerwowany, niż ja! Pojedziemy Błędnym Rycerzem!
Syriusz nie zaprotestował, chyba tylko dla świętego spokoju. Machnął ręką z różdżką.
Natychmiast na alei z wiązami pojawił się wysoki, piętrowy autobus. Młody, zaspany konduktor wyskoczył do nas niechętnie i wskazał machinalnie drzwi, nie mówiąc nic.
-Dokąd?- warknął w środku, gdy Rycerz już ruszył. Musiałam położyć się na łóżku, bo poczułam mdłości związane ze sposobem jazdy.
-Czarodziejska porodówka w londyńskim szpitalu.- mruknął Syriusz nieprzyjemnie.
-Tak, jasne…- burknął- Należy się czternaście sykli.
Syriusz bez zastanowienia wręczył mu galeona z kieszeni. Młody burknął ze złością:
-Też coś… Nie dość, że budzą człowieka w nocy do pracy, to jeszcze jakiś palant daje mi grubymi i mam szukać reszty…
Począł szperać w torbie, by wydać Syriuszowi, któremu szczęki zadrgały.
-Przepraszam, że pana skrzywdziłem.- rzekł, ironicznie udając winnego.
Młody posłał mu jedynie wrogie spojrzenie i odszedł. Syriusz uklęknął przy mnie.
-I jak się czujesz?- zagadnął cicho.
-W porządku, skurcze przechodzą. Zaraz poczekam na następną falę.- odparłam.
-Będzie dobrze.- rzekł, jakby siebie chciał uspokoić- Jestem tu.
-No, skoro przeżyłam poród Nicholasa, to ten na pewno nie będzie taki zły!- parsknęłam.
Nic więcej się nie odzywaliśmy, a ja walczyłam z mdłościami.
Kiedy wysiedliśmy, zakręciło mi się w głowie. Syriusz przytrzymał mnie i pomógł, doprowadzając aż pod samą recepcję mugolskiego szpitala.
-Eee… Żona rodzi…- rzekł nieco otępiałym z emocji tonem- Ale my na tą… INNĄ izbę…
-Rozumiem. Zaraz kogoś zawołam.- rzekła bardzo piskliwym głosem drobna recepcjonistka i entuzjastycznie rzuciła się po lekarza. Przyszedł ten sam, który ponad rok temu pomagał mi z Nicholasem. Uśmiechnął się zmęczonym uśmiechem do nas.
-No, państwo Black. Kolejne dziecko. Proszę tędy, ze mną. A pan poczeka w poczekalni.
Zostawiliśmy Syriusza nieco osłupiałego, a lekarz zaprowadził mnie na izbę położniczą dla czarodziejów. Nie leżało tu dużo czarownic, może trzy. Czułam, że wolałabym, aby Syriusz był teraz przy mnie.
Położono mnie na obcym, sterylnym łóżku. Za oknem było ciemno, dopiero rozpoczynał się kolejny dzień. Mogła być ledwo pierwsza nad ranem. Westchnęłam, czując narastającą falę skurczów. Wiedziałam, że czeka mnie kilkanaście najbliższych godzin bólu i strachu, ale nie czułam z tego powodu jakiegoś przerażenia. Nie umywało się to w ogóle do tego, co przeżyłam przy porodzie z Nicholasem.
-Jakoś to będzie.- wycedziłam przez zęby do siebie, opanowując ból.
-I jak, pani Black?- weszła zażywna, wzbudzająca zaufanie położna- Może pomóc w czymś?
-Eee, tak. Mogłaby pani zainteresować się, co z moim mężem?- zapytałam- Na pewno mu teraz jest źle i czuje się skołowany.
-Zaprowadzić go tu?
-Lepiej nie, to niebezpieczne. Chyba by zemdlał.- parsknęłam. Brzuch był coraz twardszy.
Blask księżycowego rogalika zalewał salkę…

***

Słońce popołudnia zalewało salkę…
Czułam się wyczerpana, ale nie było to złe uczucie.
Nagle z korytarza dobiegły mnie podniesione głosy i kwiecisty język mojego męża. Wrzeszczał, pomijając te kolokwialne kawałki coś o mniej więcej takim sensie:
-To moja żona! Dlaczego nie mogę wejść i zobaczyć dziecka?!
-Bo pan jest zdenerwowany, to raz, po drugie ona wypoczywa!- wrzeszczała jakaś pielęgniarka.
-Ale to jest niezgodne z prawem! Chcę zobaczyć moją rodzinę!
-Dobrze, proszę! Nie zjem panu, proszę! I tak pan ją już zapewne obudził!!!
Myślałam, że Syriusz w swej ognistej furii wpadnie na drzwi i je prawie wyważy, ale musiał się powstrzymać na sekundę przed, bo wszedł wyjątkowo cicho.
Uśmiechnęłam się do niego, on do mnie.
-Kocham cię, wiesz?- szepnął, gdy podszedł bliżej.
-Wiem.
-Byłaś taka dzielna.- parsknął- Nie można tego powiedzieć o mnie. Gdy było widać główkę, musieli mnie wyprowadzić! Co za przychlast ze mnie, co nie?
-To dość zabawne.- przyznałam rozbawionym szeptem- Taki z ciebie chojrak, nie boisz się Voldemorta i jego sługusów, tylko porodów żony.
Syriusz wstał, by podejść do dużej kołyski, gdzie leżało jego potomstwo, ale nie zdążył, bo w tym czasie wpadli Huncwoci.
Peter natychmiast podszedł z zaciekawieniem do kołyski, stojącej obok łóżka, na którym odpoczywałam i wykrzyknął z radością:
-Jeeejku, Syriuszu! Aż trójka nowonarodzonych Blacków!
-Ile?!
Wszyscy pozostali Huncwoci w trójkę wywalili gały na wierzch. Najszybciej otrząsnął się James i łaskawie poklepał wietrzącego jamę ustną Syriusza po głowie jak psa:
-Zdolny jesteś, stary, nie ma co.
-Ale…- wybełkotał Syriusz, z oszołomienia nie będąc w stanie sklecić więcej- Ale…
Chyba uznał, że to za trudne, wypowiedzieć na głos swą myśl, zamiast tego podszedł ostrożnie do łóżeczka. Po chwili uważnego przyglądania się trójce noworodków jego twarz rozjaśnił uśmiech niesamowitej radości i euforii.
-Trojaczki!- parsknął cicho do siebie.
Remus i James teraz również musieli podejść, gwałtownie rzucając się ku dzieciom. Oboje wytrzeszczyli oczy na skrajną szerokość.
-Mam trójkę siostrzeńców!- wysapał Remus po chwili.
-A ja zachodzę w głowę, jak oni zmieścili się w brzuchu Meggie!- zawołał James ze strachem- Jaką mają płeć? Jak masz trzech synów, plus Nicholas, to masz przechlapane, stary… Łeb ci rozwalą, nie mówiąc o domu… Przygotuj się na regularne zdejmowanie z żyrandola co najmniej dwóch z nich.
Remus parsknął, a Syriusz wziął pierwszego z brzegu śpiącego noworodka na ręce i przyjrzał mu się uważnie. Oczy błyszczały radością.
-Ten był pierwszy na tym świecie.- mruknął, patrząc na wstążkę na piąstce brzdąca i porównując ją do pozostałych i dodał po chwili milczenia- Chłopiec. Ten ostatni to też synek, ale w środku śpi dziewczynka. Mam córeczkę, chłopaki! I trzech synów!
Wypiął dumnie pierś, obejmując czule drugiego po Nicholasie syna.
-Nadgonię to!- James wywalił w jego stronę język- Jeszcze cię prześcignę!
-Akurat!- prychnął Syriusz, odrzucając czarne włosy- Jesteś rzadki, jak majonez! Nie nadgonisz!
-Zobaczymy! Będę mieć piątkę dzieci i zrobię ci na złość!
-Mnie? Chyba raczej sąsiadom i żonie…
Milczeli w czwórkę jeszcze chwilę, patrząc z zainteresowaniem na śpiące maleństwa.
-To ja chcę być ojcem chrzestnym tej rodzynki w środku!- zaatakował nagle James- Dziewczynki! Jest taka słodka!
-Wiesz, jak dla mnie, to nie różni się specjalnie od reszty wyglądem.- mruknął Remus.
-To ja wybieram pierwszego na chrześniaka!- zawołał Peter- Obiecaliście!
-Dobra, dobra… A co z ostatnim?- zapytał Syriusz.
-Ja już mam propozycję.- rzekłam cicho- Chodzi o mojego najlepszego przyjaciela.
Trzej Huncwoci wymienili pytające spojrzenia, tylko Syriusz westchnął:
-Błagam… Tylko nie Smarkerus…
-Syriuszu! Przecież to mój przyjaciel ze szkoły! Czemu nie może być ojcem chrzestnym mojego dziecka?- rzekłam z żalem.
-No dobrze, tyle że to też moje dziecko!- miauknął.
Popatrzyłam na niego błagalnie.
-No już, niech ci będzie…- westchnął- Pójdę na kompromis. Ale to ty go zawiadomisz.
Uśmiechnęłam się.
-Smarkerus ojcem chrzestnym dziecka Syriusza Blacka…- burknął pod nosem.
-Stary, nie poznaję cię… Myślałem, że się w życiu nie zgodzisz!- zdziwił się Peter.
-Czego się nie robi dla odpoczywającej po porodzie żony…
-Hej, jak tam?- do sali wkroczyła zaaferowana Lily z naręczem jakichś zakupów- Pielęgniarki mówią, żebyście sobie już poszli, bo za duży tłok przy małych dzieciach nie może być.
Huncwoci, mrucząc jakieś obelgi pod nosem zapobiegliwych pielęgniarek wyszli. Został tylko Syriusz i Lily.
-Popatrz, Lily! Mam teraz trzech synów i córeczkę!- zawołał Syriusz dumnie, wręczając mi najstarszego, by wziąć na ręce tym razem córkę.
Lily roześmiała się w głos, ucieszona, jakby to ona czuła powód do dumy.
-Gratuluję, Łapo!
Uśmiechnęła się do mnie szczerze, po czym sama położyła bezwiednie dłoń na brzuchu. Ja za to, chłonąc szczęście i spokój całą sobą, odwzajemniłam to i przeniosłam wzrok na okno, za którym na kwietniowym, cieplutkim wietrze popołudnia szumiały odradzające się drzewa.
Trzymany przeze mnie nowonarodzony synek nagle zaczął krzyczeć. Popatrzyłam na niego w oszołomieniu; nie byłam przyzwyczajona do takiego zachowania dzieci, bo Nicholas nigdy nie płakał, nie wrzeszczał i nie wył w niebogłosy.
-Ciicho!- próbowałam go uciszyć, ale nic to nie dało: po nim paszczękę rozwarła trzymana przez Syriusza córka, a potem dało się słyszeć krzyk z dna kołyski, gdy trzeci noworodek zawtórował rodzeństwu.
-Żegnaj, ciszo?- uniosła z rozbawieniem brwi Lily.
-Ech, Nicholas, ty święty aniele…- westchnął Syriusz, próbując uciszyć córeczkę.
-Ten to się wrodził do tatusia, prowodyr!- parsknęła pani Potter, patrząc na trzymanego przeze mnie najstarszego z trojaczków- Wykapany, awanturujący się Syriusz!
-Co, uważasz, że jestem czerwony i pierwszy z bandy podnoszę raban?- mruknął Łapa.
-Coś w ten deseń…
-Jego na pewno powinniśmy nazwać twoim imieniem.- uśmiechnęłam się, gdy malec zaczął się uciszać- Prawda, Lily? Syriusz Black Czwarty…
-Bleee!- Syriusz okazał tym samym jawne niezadowolenie.
-Meg ma rację.- poparła mnie Lily- We wszystkich rodach powtarzają się imiona, to tradycja!
-No to córkę powinniśmy nazwać, tradycyjnie, Mary.- mruknął- Chociaż chciałem „Sara”.
-Mary?- skrzywiłam się.
-No co?
-Ja wymyśliłam Rose, przecież wiesz… Lubię róże. I co teraz będzie?
Syriusz zamyślił się, patrząc na trzymaną w ręku córeczkę.
-Lily, co radzisz? Mary czy Rose? A może Sara?- zagadnął po chwili.
Lily zastanawiała się chwilę, po czym przyklasnęła.
-Proponuję kompromis.
-Kompromis?
-Połączcie imiona i wszyscy będą zadowoleni.
Wymieniliśmy z Syriuszem zdziwione spojrzenia.
-Rosemary.- podpowiedziała Lily- To chyba ładne imię, prawda?
-Rosemary… Tak, to może być. Podoba mi się!- Syriusz uśmiechnął się do córeczki- Rosemary.
-A co z ostatnim delikwentem?- zapytałam- Skończyły mi się pomysły, myślałam tylko o tym, by mu nadać po tobie. Ale już się ten koncept wyczerpał.
-Za to ja mam pomysł, bo, rzecz jasna, ani mi było w głowie, by nadać synowi po mnie!- Syriusz uśmiechnął się beztrosko, po czym odłożył córkę i wziął najmłodsze dziecko- Zawsze podobało mi się imię Cosmo. No to to jest moja propozycja.
-Umowa stoi!- uśmiechnęłam się- Nie zaoponuję, nic lepszego nie mam w zanadrzu.
Przyjrzałam się Syriuszowi, trzymanemu przeze mnie czule. Był czerwony, pomarszczony i bardzo, bardzo słodki. Drzemał sobie, ściskając piąstki na kocyku i odchylając główkę do tyłu, odprężony i bezpieczny. Jego życie się rozpędzało, chociaż dopiero minęło kilka godzin z całego ich mnóstwa, które miał jeszcze przeżyć. Pierwsze oddechy z milionów…
-A drugie imiona możecie nadać po swoich ojcach, czyż nie? Przynajmniej chłopakom.- przerwała ciszę Lily- A Rosemary to nie wiem… Syriusz John i Cosmo Orion. Albo na odwrót.
-Syriusz John tak, Cosmo Orion nie.- rzekł Syriusz krótko- Myślę, że damy Cosmo Remus.
-A Rosemary… Może Rovena, po mojej babci, mamie taty?- zaproponowałam- Chyba, że wolisz swoją Sarę.
-Może być po członkini rodziny. Jestem za, nawet bardzo. Byle nie Walburga.
Parsknęłyśmy. Syriusz podał mi do drugiej ręki Rosemary, sam usiadł na brzegu łóżka, trzymając mocno Cosmo przy sobie. Lily uśmiechnęła się pod nosem.
Słońce kwietniowego popołudnia zalało salę. Patrzyłam w ciszy z miłością na swoje dzieci: na Syriusza Johna, Rosemary Rovenę i Cosmo Remusa Blacków.

Komentarze:


Natalie Junes
Sobota, 26 Lutego, 2011, 14:05

O BABCIU KOCHANA!
TROJACZKI!!! No to ja ściskam kciuki za Syriusza i Mary Ann! Notka świetna jak zwykle, ale że spokojniejsza to ja nie wiem!)
Czekam z niecierpliwością na następną!

 


Aithne
Sobota, 26 Lutego, 2011, 18:36

Trojaczki?! I ona nie widziała, że coś za duży ma ten brzuch? Chociaż biorąc pod uwagę to, że Nicolas być sporym wcześniakiem... Nie miała porównania...
Ech, jak fajnie. Słodziaki. Chociaż namęczą się okrutnie z trójką naraz :P
Mam tylko jedno pytanie, które mnie gnębi od początku notki: dlaczego Lily i Marlena też się stamtąd nie deportowały? Albo wszystkie razem nie zrobiły tego na samym początku?

 


Syrcia
Sobota, 26 Lutego, 2011, 18:59

Pierdolę. I tylko tyle mogę powiedzieć :D
haha!^^ z Zielakiem też kiedyś pisałam, że Syri miał trojaczki xD
Zabiłaś mnie po prostu Łapą w kalesonach...

 


Alex
Niedziela, 27 Lutego, 2011, 21:32

Syriusz w kalesonach i z siekierą - bezcenne! :D

Szczerze, to powaliłaś mnie tymi trojaczkami. (; Spodziewałam się bliźniaków , a nie trojaczków, ale miła niespodzianka . :)

pozdrawiam ! ;*

 


Victoria
Niedziela, 27 Lutego, 2011, 22:08

Cosmo?! O jaaaacieeee xD
I zgadzam się z Syrcią i Alex- Syriusz w kalesonach... morderstwo w biały dzień po prostu (no dobra, w wieczór)!
Ale za to fajnie, że Blackom się tak rodzina powiększyła ;) Chociaż ja sama to bym wolała jednak mieć najwyżej bliźniaki na raz.

 


Aleksa
Poniedziałek, 28 Lutego, 2011, 10:18

Oj uwierz mi nie chciałabyś mieć bliźniaków naraz... Ja mam i jest przesrane ;p
Syriusz w kalesonach z siekierą u boku.. Aż brak mi słów :D
Ale czemu Cosmo..?To imię jest takie.. psie.
No nic, czekam na ciąg dalszy ;)

 


Syrcia
Poniedziałek, 28 Lutego, 2011, 21:33

Jak to czemu? Sama zauważyłaś, że jest psie. Wszak to Syri wyskoczył z propozycją, nie zapomnij, kim on jest :D

 


Victoria
Wtorek, 01 Marca, 2011, 18:04

Aaaa... faktycznie xD nie pomyślałam o tym (do Syrci)

 


Doo;)
Środa, 02 Marca, 2011, 01:31

Cosmo to psie imię? Ciekawe, ciekawe... Ale nawet dobrze się składa :-D
A Syriusz w kalesonach... Cóż, to autentyczna historia. Zainspirował mnie mój... pradziadek, który tak właśnie ratował żonę :-D
Do Aithne: myślę, że dziewczyny nie chciały się teleportować z początku, bo miały w sobie odrębne organizmy (wszystkie). Z tego powodu Meg nie teleportowała się, gdy Rabastan ją zaatakował przed narodzinami Nicholasa. Potem jednak Alicja zaryzykowała.
No, tak gwoli wyjaśnienia... Pozdro!

 


Victoria
Sobota, 12 Marca, 2011, 09:44

a ja za to w końcu zapraszam do Darknessówny ;)

 


Szczurek
Sobota, 12 Marca, 2011, 20:18

aż trojaczki? . . . no dobrze, ale Meg i Syriusz trochę się z nimi pomęczą :D
mnie też rozwalił Syriusz w kalesonach xD

Mam nadzieję, że nie będzie już tak bliskiego kontaktu ze śmierciożercami. ;)

 


JusDream
Sobota, 12 Marca, 2011, 21:55

haha Syriusz w kalesonach i z siekierą wymiata! :D
czwórka dzieci, nie ma co będzie wesolutko!
hm...nie pomyślałabym, że Peter jest takim dobrym aktorem, chyba, że postanowiłaś nie co zmienić historię i to nie byłby on...;)
Świetna notka, czekam na następną :)

 


J.
Niedziela, 13 Marca, 2011, 18:09

uśmiałam się jak nigdy ! Kocham Syriusza i zawsze będę kochac, nawet w kalesonach!
Uwielbiam to opowiadanie i podziwiam Cię, za to ile serca w nie wkładasz (bo to widac ;p)

JESTEM TWOJĄ NAJWIERNIEJSZĄ FANKĄ, czekam na kolejną ! <3

 


Syrcia
Niedziela, 13 Marca, 2011, 19:03

No dobra... W końcu dodałam coś żałośnie krótkiego do Huncwotów :D Grunt, że jest ^ ^
Ajaj :D Nooo to dobrego masz/miałaś pradziadka xD
Pozdrawiam ^ ^

 


Natalie Junes
Niedziela, 13 Marca, 2011, 19:11

Droga Doo!
BŁAGAM CIĘ, DODAJ WRESZCIE NOTKĘ, BO JA JUŻ UMIERAM Z NIECIERPLIWOŚCI!!!!!

Ps: A tak w ogóle to wreszcie zapraszam na mojego bloga- www.natalie-junes.blog.onet.pl! Będę zaszczycona, jeśli drodzy państwo raczą na niego zajrzeć!

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki