Osunęłam się wolno na kolana, czując łomotanie serca w mózgu. Coś mi w nim zdrętwiało.
-Mary Ann!- zawołał rozpaczliwie, jakby przez mgłę Syriusz.
Nie słyszałam więcej, uderzając z rozpędu ciałem o podłogę sypialni…
Ocknęłam się raptownie, czując paraliżującą niemoc. Powoli oddychałam z trudem.
-Budzi się… Już wszystko w porządku, Syriuszu!
Czyjś kobiecy głos. Szelest. Szum. Szept.
Otworzyłam oczy. Nade mną stała Emelina i Alicja, Frank znajdował się na tyłach sypialni z Syriuszem, Fabianem, Gideonem i Peterem.
Poczułam gorycz w ustach i metaliczny posmak krwi.
-Remus… -szepnęłam. Zakręciło mi się w głowie.
-Już wszystko dobrze!- rzekła uspakajająco Emelina.
-Ale Remus!- w moich oczach zaszkliły się łzy- Remus! On… nie żyje…
-Żyje.- rzekł ponuro Gideon.
Usiadłam szybko na łóżku.
-Żyje?- zapytałam, czując porażającą ulgę.
-Taa… Co nie znaczy, że ma się dobrze…
-To znaczy?
-Remus został porwany.- mruknął Syriusz- Przez śmierciożerców.
Ulga ulotniła się szybko. Poruszyłam się niespokojnie na łóżku.
-Skąd wiecie?- zapytałam w końcu.
-Moody dorwał jednego ze śmierciożerców, Wilkesa. Z jego zabitego ciała wyjął wspomnienia. Remus znajduje się w willi Lestrange’ów. Pewnie już niedługo.
Zaległa okropna cisza.
-To co robimy?- spytał Peter, z nerwów zacierając ręce.
-Jak to, co? Ratujemy go!- rzekł Syriusz- Natychmiast. Szalonooki zawiadomił już cały Zakon. Zleci się tu ten, kto może wyruszyć po Remusa.
-A Lily i James? Oni też wiedzą?- zapytałam.
-Oszalałaś?!- przeraził się Syriusz- Widzisz minę Jamesa, gdyby ktoś mu powiedział, że Remus został porwany i jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Co by zrobił, jak myślisz?
-No tak, to głupie.- przyznałam- Na pewno trzeba by go przywiązać do nogi od stołu, bo by nie usiedział. Zwłaszcza, że chodzi o jednego z Huncwotów.
W tym momencie do sypialni wpadł Moody, za nim Dorcas Meadowes, a po niej Caradoc Dearborn, będący w Hogwarcie obrońcą w naszej drużynie i obecnie członek Zakonu.
-Sprawa jest poważna.- zagrzmiał Moody na dzień dobry- Musimy się spieszyć. Nie trzymają go dla ozdoby. Jest im potrzebny, a jak przestanie, to się go pozbędą!
-Szalonooki!- zawołała Emelina z oburzeniem i czule otoczyła mnie ramieniem- Tu jest siostra Remusa! Nieco więcej delikatności!
-Nie owijam w bawełnę!- warknął.
-Cicho. Ruszajmy lepiej.- szepnęłam smętnie.
Wszyscy na mnie popatrzyli. Mieli zmieszane miny.
-Zrobię wszystko, byleby Remus wydostał się stamtąd.- rzekłam cicho- Nie traćmy czasu.
-Kto leci?- zapytał Syriusz.
-Wszyscy, to chyba jasne!- zawołała z oburzeniem Alicja.
-A Neville?- zapytał Frank- Moja mama się nim zajmie, prawda? Prosiłaś ją o to?
-A co z naszymi dziećmi?- zapytałam Syriusza i rozejrzałam się, po czym zbolałym głosem poprosiłam Emelinę- Czy mogłabyś się nimi zająć? Proszę.
-Oczywiście. Będę się nimi opiekować do waszego powrotu!- skłoniła głowę Emelina.
Cała gromada, to jest ja, Syriusz, Peter, Alicja, Frank, Fabian, Gideon, Moody, Dorcas i młody Caradoc wypadliśmy na zewnątrz na październikową, zimną noc. Stukały obcasy, błyskały końce rozjarzonych różdżek. Nie dbałam o nic. W mózgu kotłował się jedynie paraliżujący strach, że jest już za późno…
Byłam na siebie wściekła. Jak mogłam przed wartą Remusa tak na niego nawrzeszczeć?! Z jakiej racji byłam dla niego taka niewyrozumiała?! Może nie być okazji, by to naprawić…
Stanęliśmy na wiązowej alei.
-Dobra, teraz teleportujmy się do willi Lestrange’ów.- zarządził Moody głośno.
-Ale gdzie to jest?- spytała Alicja.
-Ja wiem.- mruknął Syriusz- Już tam byłem. Schowali tam moją żonę, gdy ją porwano.
Wszyscy popatrzyli na niego czujnie. Potem jednomyślnie wyciągnęliśmy ręce i złapaliśmy się wszyscy. Syriusz teleportował się z nami wszystkimi po namyśle.
Powiew silnego wiatru uderzył w moją twarz. Dął potężny, zimny wiatr, niosąc za sobą krople deszczu. Staliśmy na wysokim wzniesieniu, na nieboskłonie pędziły szare, nocne chmury. A przed nami, z ciemności, wyłaniało się olbrzymie zamczysko.
-To jest właśnie twierdza Lestrange’ów.- mruknął do mnie Syriusz, po czym parsknął- Gdybym ci nie przeszkodził w planach matrymonialnych, pewnie byś tu siedziała.
Nie wiedząc czemu, cmoknęłam go mocno w odpowiedzi w policzek. Zamczysko Lestrange’ów nie przypominało Wiązowego Dworu z architektury, ale podobna atmosfera ponurego cmentarzyska unosiła się gdzieś w powietrzu.
-Za mną! Nie ma chwili do stracenia!- zakomenderował Fabian i całą gromadą pobiegliśmy do góry po stromym, kamienistym zboczu.
Dorcas machnęła różdżką, mrucząc zaklęcie wykrywające ludzi w pobliżu.
-Droga wolna!- syknęła- Alohomora!
Szczęk zamka w drewnianych, zwietrzałych i powyginanych drzwiach utwierdził nas w przekonaniu, że możemy wchodzić. Były to tylne drzwi domostwa, bo przednie-olbrzymia, ponura brama-z pewnością mogły być strzeżone.
-Lestrange’owie są na pewno w domu…- wymamrotał Syriusz, gdy przed nami z jękiem rozwarły się mroki niewielkiego hallu.
-No to oberwą ostro!- warknął Moody i wtarabanił się do środka. Za nim wbiegłam ja z Alicją- Niech uważają na swoje mroczne zadki!
W hallu coś stuknęło i wszystkie lampy gazowe zapaliły się, ukazując zimny, długi korytarz. Dostrzegłam ornamentykę charakterystyczną dla Ślizgonów: węże na każdej powierzchni.
Za nami drzwi zamknęły się, skrzypiąc. Staliśmy, małą dziesięcioosobową grupką na końcu cichego korytarza na terenie wroga. Ciarki strachu i podniecenia biegały po moich plecach.
Stukot naszych obcasów przerwał ciszę. Znikąd nie dochodził inny odgłos, z wyjątkiem kroków i płytkich, szybkich oddechów. Różdżki błyskały w półmroku.
Z korytarza wypadliśmy na inny, szerszy i większy. Czułam się trochę jak w szaleńczym śnie, w którym szukam czegoś w labiryncie strachu.
-Cicho!- syknął Caradoc.
Wszyscy zamarli, nadsłuchując. Cisza piszczała w uszach, napierała na bębenki. Patrzyliśmy po sobie z napięciem, kropelki potu rosiły czoła.
-Nic. Żywej duszy.- rzekł po minucie Caradoc najcichszym szeptem.
Zdecydowaliśmy się wejść do jakiegoś pomieszczenia kamiennego zamczyska. Wybraliśmy pierwsze lepsze. Był to dość dziwny salon z olbrzymimi kolumnami pośrodku. Kolumny zostały wykonane z czarnego granitu i do tego rzucały półmrok na to, co za nimi.
-Widzę chyba drzwi. Warto zaryzykować, nie?- zapytałam.
Poszliśmy więc w tamtym kierunku. Droga przez salon nie była przyjemna. Gęste kolumny ograniczały widoczność, a kamienne gargulce na ich podstawach zdawały się nas obserwować obrzydliwie świecącymi oczyma z białych łupków. Cisza aż hałasowała.
Drzwi otworzył drżącymi rękoma Peter. Nie skrzypiały. W pomieszczeniu była pokaźna, wysoka biblioteka o czarnych, hebanowych, ciężkich półkach. Strop ginął w mroku, jakby go nie było. Weszłam pierwsza, drętwiejąc czujnie. Moje kroki odbiły się pokaźnym echem w olbrzymim, pustym i martwym pomieszczeniu. Peter, stojący obok mnie przełknął ślinę głośno.
-Rozdzielamy się. Poszukamy czegoś. Chociażby drzwi.- zadecydował Moody- Ja i Caradoc idziemy w prawo, Fabian i Gideon w lewo, Alicja z Frankiem do przodu, Mary Ann i Dorcas-alejką na północny zachód, a Syriusz i Peter-tą na północny wschód. Idziemy!
Bez dyskusji rozdzieliliśmy się i ruszyliśmy swoją drogą. Zagłębiłam się z Dorcas w alejkę pomiędzy ciemnymi, wysokimi półkami. Poczułam dziwną gulę w gardle.
Szłyśmy w milczeniu, oglądając się czasem na siebie w milczeniu. Czułam zdenerwowanie. A jak Remusa już tu nie ma? Wzięli go gdzie indziej albo… Nie, nie chcę o tym myśleć…
Nagle, gdzieś z prawej rozległ się potężny zgrzyt, potem krzyk Alicji i rumor. Ja i Dorcas popatrzyłyśmy po sobie ze strachem. Krzyki Alicji i Franka zrobiły się jakby odległe, odpływające, dudniące gdzieś w ścianie olbrzymiej biblioteki.
-Chodź!- syknęła Dorcas, ciągnąc mnie za rękaw. Pobiegłyśmy w tamtą stronę, wpadając przy okazji na Syriusza i Petera. Ja i Syriusz wymieniliśmy wymowne spojrzenia, po czym szybko ruszyliśmy w stronę podejrzanych odgłosów.
Na miejscu, przy ścianie stali już Moody, Caradoc i bracia Prewett. Patrzyli bezradnie po sobie. W powietrzu unosiło się trochę pyłu.
-Longbottomowie przepadli, jak kamień w wodę.- powiedział Caradoc, przełykając ślinę.
-Ten dom chyba się z nami bawi, wiecie?- szepnęłam, oglądając czujnie ciemny strop. Tak, śmiał się. Ta cisza i niewinność mówiła to.
Wszyscy podnieśli posępny wzrok ku górze. Potem Syriusz wolno, pieczołowicie pokonał parę kroków dzielących go od ściany i biblioteki przy tej ścianie. Popatrzył chwil kilka na grzbiety ksiąg.
-Ten pył musiał się skądś wziąć.- mruknął, po czym zebrał trochę z ziemi- To drobne trociny.
Wymieniliśmy pytające spojrzenia. Syriusz ukucnął i począł coś majstrować przy bibliotece.
W końcu powstał i rzucił:
-Wzięły się stąd, iż za biblioteką jest pewnie ukryte przejście. Longbottomowie znikli za nim. Trociny wzięły się z tarcia drewna. Tylko jak to otworzyć?
Ja i Gideon dopadliśmy do ksiąg i spróbowaliśmy zmusić półkę do ruchu. Nic to nie dało.
Peter westchnął i kopnął lekko stojący na pajęczej nóżce kandelabr. Jęknął:
-To bez sensu! Nigdy nie znajdziemy Alicji i Franka!
Rozległ się zgrzyt, potem podejrzany furkot, i średniej wielkości dywan przy bibliotece, razem z drewnianą podłogą, na której leżał, odgiął się w dół.
-AAAAACH!!!
Ja, Gideon i Syriusz, który wciąż stał przy bibliotece, runęliśmy w dół z kretesem, w plątaninie nóg i odnóży zjeżdżając wciąż w dół i w dół kamienną, gładką rurą. Była stroma i piekielnie długa.
Spróbowałam jakoś odzyskać równowagę, ale nie mogłam się wyplątać z ciała Syriusza i Gideona. Mogłam jedynie patrzeć z trwogą i przerażeniem na idealną ciemność naokoło mnie. Straciłam wszelką orientację w lepkiej czerni. Co jakiś czas gwałtownie skręcaliśmy i nawet nie potrafiłam określić, w którym kierunku.
W końcu uderzyłam o coś mocno głową. Ja, Syriusz i Gideon legliśmy w jednej zbitej masie na kamiennej podłodze. Podniosłam się szybko, gotowa do walki.
-Tu nikogo nie ma. Z wyjątkiem jego.- rzekła ponuro Alicja, wskazując ku górze. Ona i Frank stali przy ścianie, rozglądając się czujnie naokoło.
Popatrzyłam tam, gdzie pokazywała. Pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy, było nadzwyczaj wysokie, na kilka pięter. Było prostokątne na naszym poziomie, ale wyżej stawało się okrągłą wieżą o monstrualnie wielkiej średnicy. Na jej ścianach dostrzegłam parę drzwi z kilku poziomów, niczym okna nie zostały zabezpieczone żadną barierką, a od tych drzwi nie poprowadzono w przestrzeń mostów i schodów. Po prostu były w ścianach, jakby ktoś wysadził wszystkie mosty w wieży, prowadziły bezpośrednio ku niczemu. A wysoko…
-Remus!- jęknęłam- To Remus!
Remus zawisł luźno przy samym stropie tej olbrzymiej wieży. Otaczała go zielonkawa poświata, chociaż stąd mogłam go poznać jedynie po ubraniu. W końcu był wielkości żuka.
-Aha.- zgodził się ze mną Syriusz- Tylko jak się do niego dostać?
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było kamienne i mroczne, światło nie oświetlało go w dużym stopniu. Staliśmy w prawym dolnym rogu prostokąta, jaki tworzył komnatę. Po prawo w ścianie były jedynie drzwi w liczbie dwóch, poza tym nic tam nie stało. Naprzeciwko nas, przy równoległym murze ktoś postawił olbrzymie akwarium z lekko zielonkawym płynem. Na ścianie naprzeciw tej z drzwiami stała wielka, wysoka biblioteczka. Na środku ziała czeluść dużego, okrągłego basenu, wpuszczonego w betonową posadzkę. Podeszłam tam.
Jama była wpuszczona bardzo głęboko, na co najmniej dwa piętra. Dół pozostał zasłonięty mrokiem i cieniem, ale dostrzegłam zarysy czegoś srebrzystego i dziwny odgłos, który mógł być równie dobrze wytworem mojej napiętej wyobraźni. Starając się nie zastanawiać, co jest ukryte tam w dole, oddaliłam się do Syriusza, Longbottomów i Gideona.
-Co robimy? Któreś z tych drzwi na pewno prowadzą na wyższe poziomy, pod sam sufit.
Tymczasem rozległ się potworny hałas i z dziury za nami wytoczyli się: Moody, Dorcas, Peter, Caradoc i Fabian. Wstali i otrzepali się.
-O kurczę!- zdziwił się Fabian- A co to?
-Nie mamy pojęcia. Jakiś tajny pokój Lestrange’ów.- odparł Syriusz- Patrzcie tam!
Wskazał ręką na Remusa. Wszyscy członkowie Zakonu zrobili zdziwione miny.
-Musimy go jakoś stamtąd zdjąć. Tylko jak?- zastanowił się Moody- Coś mi się nie wydaje, by oddali nam go od tak! To z pewnością pułapka!
Rzucił okiem naokoło, ale najwyraźniej nie wykrył niczego podejrzanego. Dom wciąż stał pusty i względnie bezpieczny. Szalonooki rozglądał się długo, po czym stwierdził:
-Ale śmierciożercy tu są. Blisko.
-Co? Są tu?- zdziwił się Gideon.
-Widzę ich tam, w jednym z korytarzy.- rzekł wolno, szeptem- Na razie nie wykonują żadnych gwałtownych ruchów. Ale to pozory. Natomiast jedne z tych drzwi poprowadzą nas do Remusa. Na trasie nie widzę nikogo, kto by mógł go pilnować. Niech ktoś…
Zamilkł natychmiast, po czym warknął:
-Idą tu!
Peter jęknął, spocony ze strachu. Każdy się najeżył.
-Śmierciożercy tu idą?- zapytałam szeptem.
-Przygotujcie się.- syknął Moody- Gotowość… Zaraz się zmierzymy… Oni już wiedzą…
-GLIZDOGON!- ryknął Syriusz.
Bo oto Peter, który najwyraźniej nie wytrzymał napięcia, podbiegł do jednych z drzwi.
-STÓJ!- zagrzmiał Moody- NIE TE DRZWI! IDZIESZ NA NICH!
Peter rozwarł na oścież portal, zielony na mokrej twarzy.
ŁUP! Czerwone zaklęcie zmiotło go z nóg. Przekoziołkował parę razy w powietrzu i gruchnął o przeciwległą ścianę, osuwając się obok biblioteki bez zmysłów.
-PETER!- jęknął Syriusz.
Do pomieszczenia wlała się cała wataha śmierciożerców. Posypały się zaklęcia, strumienie przeszyły napięte powietrze.
-Ktoś musi ratować Remusa! RELASHIO!- krzyknęłam w zgiełku do Fabiana, który walczył ze mną ramię w ramię z Bellatriks. Moje zaklęcie przygwoździło ją do podłogi chwilowo.
Fabian popatrzył z zaciętą miną do góry, po czym przeczesał rude włosy i pomknął ku drugim drzwiom, by uratować mojego brata. Rozejrzałam się szybko.
Moody zmagał się z Rosierem, Syriusz z Rabastanem, Gideon z Rudolfusem, Dorcas z Lucjuszem, Alicja z Nottem, Frank z Dołohowem, a Caradoc z Crabbe‘em.
-AVADA KEDAVRA!!!
To Bellatriks zdołała się otrząsnąć i spróbowała sprowadzić mnie na ziemię. Umknęłam, krzycząc w jej kierunku:
-Incarcerus!
Odbiła je zgrabnie, wstrząsając czarnymi, lśniącymi włosami. Ryknęła za to:
-CRUCIO!!!
Uchyliłam się niezręcznie, ale nie oberwałam. To dlatego, iż Caradoc otrzymał właśnie od Crabbe’a cios fioletowym zaklęciem, pozbawiającym kości i wyleciał w powietrze. Klątwa Bellatriks uderzyła w jego bezwładne ciało, które runęło ciężko na betonową posadzkę. Z ust i uszu ciekła mu krew.
Tymczasem rozległ się ryk bólu. Popatrzyłam na Moody’ego przez ramię, bo to on go wydał. Miał całą pokrwawioną twarz i słaniał się z bólu na ziemi. Rosier śmiał się szaleńczo.
-AVADA KEDAVRA!!!- zawył Szalonooki.
Śmiech Rosiera ustał, on sam osunął się na posadzkę. Moody wstał i podjął bezzwłocznie walkę z wolnym Crabbe’em, ignorując krew na twarzy. Ja natomiast musiałam zająć się Bellatriks, którą rozsierdziła śmierć Rosiera z ręki Alastora.
-I co, ślicznotko?!- ryknęła szaleńczo- Nie masz dość?! To dla twoich bachorów! Może zostaną sierotami?! DO NICH TEŻ SIĘ DOBIORĘ!!! CRUCIO!
Nie zdołałam się uchylić i przeszył mnie potworny ból. Upadłam, wijąc się w agonii. Cierpienie przeszywało każdą, najmniej znaczącą komórkę ciała…
Ból ustał, Bellatriks wrzasnęła krótko i zawisła w powietrzu do góry nogami. To Syriusz wysłał ją tam, gdy zobaczył co się dzieje. Za chwilę wykonał szybki unik w dół, gdy Frank, pędzący w powietrzu po poziomej linii świsnął mu nad głową, wysłany do tyłu jakimś mocnym zaklęciem odrzucającym. Wpadł z jękiem i łoskotem na bibliotekę. Olbrzymi mebel chwiał się chwilę, po czym ze zgrzytem, najpierw niezwykle wolno, runął do przodu. Frank zakrył głowę rękoma, ale kilka ciężkich woluminów obsypało go, a po chwili cała biblioteczka przygwoździła go do posadzki z potwornym hukiem. Alicja krzyknęła gdzieś za mną ze strachu. Rozejrzałam się. My straciliśmy Petera, Franka i Caradoca plus Fabian, który poleciał ratować Remusa. Oni zaledwie Rosiera. Obecnie otoczyli nas kołem, zaganiając do środka i śmiejąc się ohydnie.
Popatrzyłam po moich przyjaciołach: Syriuszu, Alicji, Alastorze, Gideonie i… Dorcas?
-Gdzie jest Dorcas?!- zapytałam. Reszta rozejrzała się naokoło ze zdziwieniem. Ani Dorcas, ani walczącego z nią Malfoya nigdzie nie było.
-Miło, że wpadliście!- wyszczerzył się Rudolfus, reszta zarechotała- Muchy na lep.
-Te muchy zaraz was zgniotą, ścierwo!- warknął Szalonooki.
Rozgorzała batalia na nowo. Tym razem Moody zajął się Dołohowem i Crabbe‘em naraz, Syriusz znów Rabastanem, Alicja Rudolfusem, Gideon Nottem, a ja Bellatriks.
Świst zaklęć i rozłupywanie ścian tworzyły potworny rumor.
-Sectumsempra!- zawołała Bellatriks.
-Protego!- krzyknęłam.
-CRUCIO!- ryknęła.
-UWAGA!!!- ktoś zawył.
Bo oto Rabastan uderzył w olbrzymie akwarium. Spodziewałam się huku, ale akwarium uniosło się i zatoczyło nisko nad naszymi głowami koło, rozpędzając się. Wszyscy zrobili unik, a akwarium zachwiało się, rozpędzając wciąż, po czym Rabastan wycelował je w pierwotny cel-Syriusza, który zakrył twarz łokciami. Monstrualnych rozmiarów i pojemności pojemnik z zielonkawym płynem z kretesem łupnął z potężnego rozpędu w niego, rozwalając się w drobny mak. Towarzyszył temu potworny rwetes i chlust zielonkawej cieczy, rozlewającej się po betonie. Po akwarium zostały jedynie olbrzymie kawały szkła, mniejsze odłamki, coś oślizgłego, ruszającego się wolno w uciekającym płynie i Syriusz, leżący bez zmysłów na ziemi, cały zakrwawiony i mokry.
-SYRIUSZ!- krzyknęłam piskliwie, czując przerażenie i wściekłość.
Bellatriks wykorzystała moją chwilę nieuwagi, po czym zaśmiała się wysoko i wrzasnęła:
-Wingardium Leviosa!
Poczułam, że coś unosi mnie do góry. Oderwałam wzrok od Syriusza i spróbowałam odzyskać grawitację. Nic to nie dało.
-Miłej zabawy!- zaśmiała się, po czym wykonała nagły ruch różdżką, wyrzucając mnie z rozpędu w sobie tylko znanym kierunku. Z rosnącą trwogą i wysokim krzykiem patrzyłam, jak tajemnicza jama na środku posadzki rośnie w moich oczach, by za chwilę znaleźć się nad nią i zostać przez Bellatriks wrzuconą na samo dno. Uderzyłam bezceremonialnie o ścianę dziury, po czym zjechałam po czymś kleistym na sam dół. Wstałam szybko, rozglądając się w mroku naokoło. Było przeraźliwie ciemno, w górze majaczył jedynie okrągły otwór wielkości piłki, oświetlany czasem zaklęciami. Było tu dość głucho, okrągłe ściany tłumiły to, co działo się na górze. Rozejrzałam się czujnie. Co Bellatriks miała na myśli, mówiąc „Miłej zabawy!”?.
Nieopodal mnie dostrzegłam skorupki czegoś, co kiedyś musiało być pokaźnym jajem jakiegoś stwora. Coś srebrzystego majaczyło w poświacie różdżki naokoło mnie. Studnia była tym wysłana. Podeszłam bliżej. Na materiale zamigotały błyski. Dotknęłam tego. Było lepkie. To przecież…
Przełknęłam ślinę. Jedna, jedyna kropelka potu spłynęła po moim kręgosłupie. Obróciłam się powoli.
Z gniazda w drugiej połowie studni wypadła na mnie wściekła samica akromantuli wielkości średniego słonia. Była czarna, włochata i miała olbrzymie, ociekające jadem żądło i szczypce. Cofnęła się lekko, wydając ultradźwięki, gdy zaświeciłam jej prosto w rząd białych ślepi. Na widok tego ośmionogiego stwora, wypełniającego trzy czwarte studni przeszyło mnie paraliżujące przerażenie. Akromantula najwyraźniej była tak długo w ciemnościach, iż nie widziała do końca dobrze. Ale z pewnością doskonale słyszała.
Przylgnęłam do ściany, rozpłaszczając się na niej. Wyjście majaczyło nade mną na wysokości około parunastu jardów, przede mną olbrzymia bestia właśnie przywykła do blasku mojej różdżki. W końcu zaatakowała.
Odtoczyłam się w bok, plącząc w pajęczynie. Czułam panikę, gdy akromantula błyskawicznie zawisła nade mną, celując żądłem w bezbronne ciało ofiary. Tak musi się czuć mucha…
-Gdzie jest moja różdżka?!- jęknęłam, szarpiąc się w pajęczynie na boki, gdy akromantula raz po raz celowała w moje ciało żądłem, zamiast tego uderzając w nicość.
Namierzyłam różdżkę. Utknęła w pajęczynie kilka cali nade mną, dyndając beztrosko. Zawyłam, wyrwałam z lepkiej, beznadziejnej substancji ramię i chwyciłam patyk.
-RELASHIOOOO!!!
Akromantula zaskrzeczała ohydnie, po czym odtoczyła się na boki, łapiąc za żylaste podbrzusze. Odetchnęłam z ulgą, obserwując wijące się obrzydliwie cielsko.
-Diffindo…
Uwolniłam się z pajęczyny zupełnie. I stanęłam przed olbrzymim, słaniającym się pająkiem.
-Aguamenti!
Strumień wody zalał bestię. Zaskrzeczała w proteście.
-AGUAMENTI MAXIMA!!!
Strumień wody zalał wodospadem studnię. Tak właśnie miałam zamiar się wydostać. Zostać wypchniętą przez wodę.
Dziura szybko napełniała się. W końcu poczułam, nie bez strachu, że tracę grunt pod nogami. Na szczęście pozostałam na powierzchni, jak korek, wirując w kółko i trzymając rękę wysoko, by różdżka napełniała jamę. Gdzieś w połowie roztańczonej dookoła drogi na górę z odmętów wyłoniła się skrzecząca akromantula. Przebierała grubymi, owłosionymi odnóżami w powietrzu, młócąc wodę w proteście i skrzecząc przeraźliwie. Tonęła.
Akromantula i ja znalazłyśmy się niebezpiecznie blisko siebie. Obiłam się o jej ohydny, budzący grozę odwłok. Pająk wyczuł mnie i oplótł moją osobę śmiercionośnym splotem, albo chcąc się utrzymać na powierzchni, albo próbując się zemścić. Czułam na sobie ohydny uścisk pająka i wezbrało mi się na wymioty.
-AUU!!!- jęknęłam, czując łzy, bowiem odczulam ostry ból w udzie. Jej żądło najwyraźniej musiało wycelować wreszcie w moje ciało. Starając się nie myśleć, co to oznacza, ryknęłam:
-Drętwota!
Akromantula legła sztywno do góry brzuchem, wypychana przez wodę jak korek. Powróciłam do napełniania wodą studni, wspinając się na jej podbrzusze z trudem. Co prawda, całkowicie się zanurzyła pod moim ciężarem, ale nie dbałam o to, że ją uduszę.
-Auu!- jęknęłam, ściskając udo. Nie pamiętałam, jaki skutek ma jad akromantuli. Chyba niezbyt pozytywny, skoro wszyscy się go bali.
W końcu woda wypełniła po brzegi basen i zaczęła się wylewać. Wypłynęłam na podbrzuszu martwej akromantuli. Wszyscy obecni wytrzeszczyli na to oczy. Zeszłam z niej, uginając się pod zranioną nogą.
Zostało nas niewielu. Większość leżała, powalona. Na podłodze słaniał się jeszcze Gideon. Miał pogruchotane nogi, pełzł ku różdżce, porzuconej samotnie na podłodze. Drgnęłam, by pomóc, ale było za późno.
Rudolfus, trzymający Alicję za ramię, wysłał ku Gideonowi jakieś zaklęcie. Ten krzyknął i opadł głową na ziemię. Wokół głowy powstała kałuża krwi, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Gideon ma uszkodzoną czaszkę. Popatrzyłam na Rudolfusa wilkiem, dysząc ciężko i drżąc z przemoczenia. Obok niego stała podniecona Bellatriks, niedaleko mnie zawzięty Moody. To byli wszyscy.
-Mówię po raz ostatni, Moody.- wycedził Rudolfus- Poddajcie się. Inaczej ją zabijemy.
Alicja szarpnęła się w jego uścisku. Wycelował różdżkę w jej skroń.
Zaległa cisza.
-Alastorze!- syknęła Alicja- Nie poddawaj się! Mogę zginąć za Zakon! Za Remusa! Przysięgałam!
-Zamilcz, suko!- wrzasnęła Bellatriks i wymierzyła jej cios w bok- Heroiczna dziewucha.
Moody zgrzytnął zębami, widząc to.
-No więc?- zapytał Rudolfus- Nie będę powtarzał.
Ja i Moody wymieniliśmy posępne spojrzenia. Nie wiedziałam, jak wybrnąć. Aż nagle…
-Dobrze. Poddaję się.- rzekłam.
Moody wytrzeszczył oczy. Puściłam mu oko tak, by Lestrange’owie nie zobaczyli. Zrozumiał. Wolno ruszyłam ku nim, po czym uśmiechnęłam się ohydnie, zamykając oczy.
Błysk kłów i pazurów. Wykonałam mocny skok do przodu, czując się znowu jak wolny kot. Z wrzaskiem, jakiego nie powstydziłby się za młodu stary Julian, wygrzewający się pewnie obecnie w Dworze, skoczyłam na Bellatriks i zatopiłam kły w jej dłoni.
-AAA!!! CO TO?!
Moody nie czekał, aż go poproszą do tańca. Wycelował jedno zgrabne zaklęcie w kierunku zszokowanego Rudolfusa, po czym drugie takie wysłał do Bellatriks, która przedtem zdążyła wykonać mną młynka nad głową, przez co wyleciałam w powietrze i gruchnęłam o podłogę głucho, czując ból w małym, czarno-rudym kocim ciele.
I tak oto wszyscy śmierciożercy padli. Moody i Alicja stali na środku tej całej pożogi tryumfalnie. Wszędzie leżały ciała, biblioteka z przywalonym nią Frankiem zagradzała pół pomieszczenia, wszędzie było mokro od mojej wody i płynu z akwarium, walały się szklane szczątki, a na środku spoczywał pokaźnych rozmiarów pająk ze skrzyżowanymi odnóżami.
Moody i Alicja podeszli do mnie. Przeistoczyłam się resztkami sił w siebie, ale nie przyszło mi to łatwo. Czułam otępiający ból. Ledwo wstałam.
-Zajmijmy się naszymi.- rzekł Moody, ocierając krew z twarzy. Okazało się, że Rosier rozwalił mu pół nosa, przez co wyglądał dość makabrycznie.
-Nie wiedziałam, że jesteś animagiem!- zawołała Alicja.
-To dłuższa historia. Nie mówcie nikomu, proszę!
Remusa już nie było nad nami, co oznaczało, że Fabian zabrał go stamtąd. Poczułam senność.
Nagle rozległ się gdzieś wysoko kobiecy pisk. Ja, Alicja i Alastor wymieniliśmy spojrzenia.
-Dorcas.- szepnęłam i rzuciliśmy się pędem ku drzwiom.
Pokonywaliśmy razem kondygnację za kondygnacją, czując przerażenie i gęsią skórkę.
-Ktoś musiał ją porwać!- ryknął Moody w biegu.
-Malfoy!- odwrzasnęłam. Zraniona noga bardzo ciążyła.
Zaczęło mi się rozmazywać wszystko naokoło. Oddech był coraz cięższy, zwalniałam.
-Mary Ann!- zganił mnie Szalonooki.
Coś nagle zgasło w moim mózgu i osunęłam się na zielonkawą posadzkę, czując krew…
Sekunda to wieczność…
Wieczność to sekunda…
Ciemność była zbyt jasna…
Wydawało mi się, że stoję w ciemnym, jasnym korytarzu. Czułam euforię. To koniec, nie muszę już się martwić! Voldemort został daleko, troski i smutki nigdy już nie będą mnie męczyć…
Popatrzyłam na nagie stopy, rozjaśnione jakby blaskiem. Zdaje się, że stoję. Na kosmosie, pode mną widać gwiazdy, setki mil lat świetlnych. I jedna, jedyna Ziemia, tam w dole…
Przede mną zamigotała czarna sylwetka. Nie poczułam strachu. Strach już nie mógł mnie dorwać nigdy więcej. On został tam. W dole. Ze wszystkim. Jestem tylko ja. Tabula rasa.
-Mary Ann.- usłyszałam łagodny głos. Ciemna sylwetka pozostawała zakryta kurtyną jasnej poświaty. Słysząc ten głos, odnotowałam nienazwaną radość.
-Gdzie jestem?- zapytałam. Pytanie o tożsamość tej osoby było zbędne.
-Na rozstaju dróg. Musisz teraz dokonać wyboru. Wolnego, mądrego wyboru. Dokąd zmierzasz?
-Chcę iść naprzód!- rzekłam bez wahania, czując radość. Onieśmieliło mnie to, co chciałam powiedzieć „Do ciebie!”- Tam jest chyba inaczej…
-Jest inaczej. Jest łatwiej.- odparł nieznajomy, zakryty kurtyną światła- Ma tak być, bo to ostateczny cel twojej wędrówki. Coś, czego pragniesz. Odwróć się.
Obróciłam twarz ku ciemnej przestrzeni. Coś zamigotało niebieskim błyskiem wśród fragmentów kosmosu. Syriusz. Nicholas, Syriusz, Rosemary, Cosmo. Remus, Lily i James…
-Syriuszu…- szepnęłam.
-Potrzebują cię.- rzekł cichym i łagodnym tonem mój towarzysz- Teraz, wszyscy. Cała dziewiątka. Nie zostawiaj ich.
Ziemia znów zamigotała. Syriusz…
-Ale będę cierpieć, prawda?- zapytałam niewinnym, dziecięcym tonem- Nie chcę.
-To zrozumiałe. Cierpienie jest złem, to, co za mną, dobrem…
-Ale życie bez cierpienia nie miałoby sensu, prawda?- zapytałam, chcąc usłyszeć odpowiedź na to dręczące mnie od lat za życia pytanie.
-Ne miałoby. Cierpienie nadaje życiu sens. Bez niego wszystko byłoby proste. Płytkie. A to, co za mną, nie byłoby już takie kuszące i wyjątkowe.
-Ile jeszcze cierpienia przede mną?
-Dużo. Każdy dużo cierpi. To ludzkie. Ale potem wszystko ustaje.
Patrzyłam zafascynowanym wzrokiem na Ziemię. Wydawało się, że płynę przez przestworza.
-Muszę zatem wracać do bliskich… Potrzebują mnie…
-Wracaj… I bądź dzielna… Wkrótce będziesz potrzebować bycia dzielną… Już wkrótce…
-Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
-Obiecuję…
Obiecuję…
Obiecuję…
Syriuszu…
-Syriuszu…
Białe, jasne plamy. Światło. Kalejdoskop. Migoczące barwy dźwięków tysiąca pokoleń.
Usiadłam na łóżku. Pościel, idealnie czysta i biała, wydała mi się szara przy migoczącej pod powiekami bieli nie z tego świata.
-Cała dziewiątka mnie potrzebuje!- rzekłam pewnie do siebie, wstając nagle i czując przypływ nienazwanej werwy. Tak, żyję! Żyły pracują, krew krąży dziarsko pod skórą…
Podbiegłam nieomalże do okna szpitalnej sali, prawie potykając się o białą koszulę nocną, w którą byłam ubrana. Na zewnątrz padał śnieg, jeździły samochody, kręcili się mugole. Święty Mungo. Londyn. Anglia. Europa. Ziemia. Droga Mleczna…
-Cała dziewiątka mnie potrzebuje…- szepnęłam z wypiekami na twarzy- Nie wolno mi tracić nadziei i załamywać się. Cierpienie ma sens.
W salce nie było nikogo. Na ścianie tykał zegar. Zbliżał się zachód słońca. Ciekawe, który dziś dzień, skoro na ulicach leży śnieg. Ostatnio był chyba październik…
-Syriusz, Nicholas, Syriusz, Rosemary, Cosmo, Remus, Lily, James. Cała dziewiątka mnie potrzebuje…
Przytaknęłam sobie, jakby akceptując nieokreślone warunki, po czym zmarszczyłam brwi.
-Dziewiątka?- szepnęłam- Co miał na myśli? Dziewiątka? Przecież mam ośmiu najbliższych.
Naliczyłam jaszcze raz, ale rachuba nie chciała się za wszelką cenę zgodzić. Brakowało jednej osoby. Ciekawe, kogo… Kto mógłby być dziewiątą z bliskich mi osób? Jeszcze jedną.
Zmarszczyłam brwi i wróciłam do łóżka, myśląc zawzięcie nad tą zagadką znikającej osoby. To tak, jakby puste miejsce, nie zajęte przez nikogo. Jeszcze nie zajęte…
Do sali wkroczyła pielęgniarka. Jej włosy stanęły dęba.
-Pani Black! Pani się obudziła, czy to duch biega na moich oczach po szpitalu?
-Chyba ja, we własnej, materialnej osobie…- rzekłam niepewnie, bo wciąż mentalnie pozostawałam tam, gdzie nie można było teraz wrócić. Dla pewności pomacałam się po twarzy. Tak, niewątpliwie była nieprzenikalna.
-Zawołałaby pani mojego męża? Syriusza Blacka?- zapytałam dość wyniośle.
-Oczywiście. Zawiadomimy go niezwłocznie. Ucieszy się. Już stracił nadzieję. Pani była w śpiączce przez jakieś dwa miesiące!
-Dwa miesiące?!- jęknęłam. Tym razem to mnie stanęły włosy dęba.
-Tak! Za niedługo święta Bożego Narodzenia. Pewnie pani będzie chciała wrócić do domu.
-Oczywiście…
Pielęgniarka wyszła, zostawiając mnie w ciężkim rozstroju nerwowym. Dwa miesiące?! Wydawało mi się, że upłynęło pięć minut od rozmowy.
-Ech.- westchnęłam, napełniając się słodką tęsknotą za najbliższymi. Wciąż nie potrafiłam jakoś załapać tego, czego byłam świadkiem. Co więcej, wydało mi się to niejako naturalne i… jakieś domowe. Zawieszenie w wieczności i przestrzeni, ten spokój, cisza, odpoczynek…
Do sali wpadł Syriusz. Było już dobrze po piątej wieczorem. Popatrzyłam na niego czule.
Bez słowa rzuciłam mu się w objęcia.
-Wszystkiego najlepszego, dwudziesto- i jeden latku!- szepnęłam, czując łzy wzruszenia- Tęskniłam bardzo…
Syriusz oderwał się ode mnie, pochłaniając wzrokiem moją twarz.
-Tęskniłaś? Jak mogłaś tęsknić, jak wczoraj w nocy stwierdzili, że umarłaś?- wymamrotał.
-To możliwe. Nawet nie wiesz, jak bardzo tęskniłam! Całą świetlistą wieczność!- szepnęłam.
Znów go przytuliłam do siebie, mocno obejmując jego rozczochraną, czarną głowę bladymi ramionami i przyciskając ją do bijącego serca.
-Mary Ann!- jęknął głucho, przygwożdżony przeze mnie- To niemożliwe, Boże…
-Możliwe!- uśmiechnęłam się wesoło, czując chęć do życia- Wszystko jest możliwie.
Objęłam jego szyję ramionami.
-Czemu umarłam?- zagadnęłam w końcu.
-To przez jad akromantuli. Powoduje śpiączkę w skrajnych przypadkach, chociaż to nie reguła. Umiera się czasami.
-Już nie umrę, obiecuję!- parsknęłam.
-No dobra! Trzymam cię za słowo! A teraz ubieraj się i do domu! Dzieci i Remus nie mogą się doczekać! Bardzo tęskniliśmy! A Potterowie! Żebyś widziała minę Jamesa… Jak mu powiedziałem, że akromantula cię ukąsiła, sam wyraził potrzebę ukąszenia akromantuli.
-Odwiedzimy ich! Już wkrótce! Muszę wreszcie ich zobaczyć! Nie widziałam ich od trzech miesięcy! To stanowczo za długo!
Ubrałam się szybko, by wreszcie wyruszyć z Syriuszem do tych, którym byłam potrzebna. I do tej tajemniczej, dziewiątej osoby…
***
Śnieg okrył Anglię. Przykrył też lampiony ze śniegu, które zbudował James w ogródku na nasze powitanie. Byłam absolutnie przekonana, że przedstawiają gnomy, ulubione domowe zwierzątka Jima, dopóki mnie nie oświecił, że to miał być Syriusz w kuszących pozach.
Czułam radość i euforię, gdy stanęliśmy z Syriuszem, taszczącym na plecach Syriusza, a na brzuchu Cosmo, Nicholasem i Rosemary, którą niosłam ja, przed domem Potterów. Wigilia Bożego Narodzenia była pierwszym dniem, w którym miałam ich zobaczyć, od kiedy wyprowadzili się pod koniec sierpnia z Wiązowego Dworu.
Wesołe lampki choinki, migające za oknem pokazały mi, że szykuje się miły wieczór.
Drzwi otworzyła Lily, rozpromieniona i zaróżowiona, przepasana niebieskim fartuchem.
-Przepraszam, że tak późno. Indyk jeszcze nie dopieczony…- wyjaśniła, ale ja podałam córkę Syriuszowi i sama rzuciłam się w objęcia najlepszej przyjaciółki, piszcząc radośnie. Odwzajemniła to i po chwili skakałyśmy w kółko, piszcząc, jakbyśmy nie miały dwudziestu lat, lecz jakieś dwanaście. Mój mąż dyplomatycznie milczał.
-Lily! Boże, nie widziałam cię tak długo!
-Ja też! Tęskniłam! Właźcie, Meg, Łapo! Otrzepcie buty. James będzie znów narzekał, jak mu każę wypastować na nowo przedpokój.
W domu pachniało smakowicie świętami. Syriusz i dzieci poszli do jadalni, ja podreptałam za Lily do kuchni, czując potrzebę i niedobór towarzystwa Potterów.
W kuchni stał James. On natomiast przepasany był różowym fartuchem w króliczki. Zaschnięta plama na torsie oznaczała chyba, że Harry’emu nie smakowała zupka.
James zastygł w połowie robienia czegoś podejrzanego przy jednym w puddingów, gdy weszłam z uśmiechem i zauważyłam najlepszego przyjaciela.
-MEEEEEEEEEEGIEEEEEEEEEE!!!- rozwarł paszczękę i rzucił się na mnie. Podrzucił mnie prawie do góry, wietrząc jamę ustną szczęśliwie.
-JAMES!- roześmiałam się szczerze na jego widok- Stary, skostniały James.
Puściłam mu oko. Potrzebował około tuzina sekund, by skojarzyć, że tak nazywał się kiedyś.
-Aaaa…- wyraził wreszcie westchnięciem zrozumienia i uśmiechnął się głupkowato.
-Chodźcie do jadalni!- zarządziła Lily wesoło, biorąc pod rękę mnie i męża. Wymieniliśmy trzy kombinatorskie uśmieszki i jednomyślnie, tanecznym krokiem powalcowaliśmy do jadalni, gdzie Syriusz machał różdżką w kierunku talerzy, które same się rozkładały. Na dywanie przed wesoło trzaskającym kominkiem siedziały trojaczki, Nicholas, unosząc główkę do góry, niezobowiązująco pałętał się między nogami swojego ojca. Był do Syriusza bardzo przywiązany, ale jednocześnie doskonale czuł się sam. Na skromnej sofie natomiast leżał mały, pięciomiesięczny bobas.
-I jak mój chrześniak?- zagadnęłam, pochylając się nad wytrzeszczającym oczy Harrym.
-Jak widzisz, oszałamiająco.- wyszczerzył się Rogaś.
Zauważyłam, że trojaczki przyglądały się Harry’emu mimochodem. Niby nie były nim zainteresowane, ale wierzgający nóżkami Harry przyciągał ich słabo ukrywaną uwagę.
-Do stołu! Zaraz wniosę zupę z ostryg i indyka!- zarządziła Lily, a James i Syriusz skoczyli, by jej pomóc.
Rozejrzałam się. W jadalni Potterów panowała sympatyczna atmosfera. Wokół skromnej choinki fruwały złote elfy, dzieci bawiły się grzecznie, pokój oświetlały złoto i czerwień od choinki i kominka, a za zaśnieżonym oknem było ciemno i nieprzyjemnie, co wzmagało poczucie, iż panuje tu teraz wyjątkowo przytulna atmosfera.
Wkrótce zasiedliśmy przy stole, ciesząc się, iż możemy razem spędzić to święto.
-Kolejne święta razem z moim Łapą!- James zdzielił Syriusza w plecy z takim impetem, że ten władował się całą twarzą w miskę zupy z ostryg. Parsknęłam.
-Dziś nie będziemy myśleć nad tym, co złe i smutne. Dziś jest piękny, rodzinny dzień!- rzekła Lily, za wszelką cenę starając się nie zrobić zrezygnowanej miny na widok Syriusza ociekającego zupą na biały obrus- Dożyliśmy następnych świąt.
-A każde mogą okazać się ostatnie.- przytaknął z udawaną powagą James, nakładając mi soczystej nóżki z indyka.
-Obowiązkowa nutka makabry.- mruknął Syriusz, poprawiając mankiety białej koszuli od szaty- Szkoda tylko, że nie ma Luniaka i Glizdka. Zawsze spędzaliśmy razem święta.
James trochę posmutniał.
-Tak… Nie widziałem ich od sierpnia. Czy nie dałoby się jakoś nagiąć…
-Nie.- rzekł twardo Syriusz- Jedyna osoba, której powiedziałem, to moja żona. Nie dlatego, że nie ufam chłopakom, po prostu im więcej osób wie, tym większe zagrożenie. Mogliby zostać schwytani i torturowani za takie informacje…
-Tak jak Remus w październiku. Też został schwytany. Może myśleli, że coś wie?- Lily wsparła dłoń na brodzie.
-Nie, miał bardziej pełnić funkcję przynęty…
-Właśnie, opowiadajcie, jak wyglądała cała ta akcja?- ożywił się James- Wszystko, po kolei. Jestem ciekaw. Tak dawno nikt nie dzielił się ze mną czymś wstrząsającym.
Zaczęliśmy z Syriuszem na spółkę opowiadać wszystko, co wydarzyło się w zamczysku Lestrange’ów. Lily i James słuchali uważnie, wytrzeszczając zielone i orzechowe gały.
-No, w końcu Fabian zdjął z wysoka Remusa, ja z Szalonookim pokonaliśmy ostatnich wrogów.- kończyłam opowieść- Potem usłyszeliśmy Dorcas, walczącą gdzieś na górze z Lucjuszem Malfoyem. Pobiegłam tam z Moodym i Alicją, ale po drodze jad akromantuli zdążył zadziałać i nie dobiegłam. Moody sam tam się udał.
Westchnęłam. Zaległa przykra cisza.
-Biedna Dorcas.- skwitował Syriusz.
-Wiesz, na pewno byłaby dumna z faktu, że zginęła w misji ratunkowej…- mruknęłam- Za przyjaciela. Współczuję tylko Peterowi. Do tej pory nie może się pozbierać.
-Załamał się.- przytaknął Syriusz.
-Co mówił Moody?- zapytała Lily, mrugając szybko- Jak ją znalazł?
-Lucjusz Malfoy leżał pokonany na schodach.- wyjaśnił Syriusz z trudem- Dorcas bez problemu poradziła sobie ze śmierciożercą, ale Moody jej nie znalazł. Ktoś ją zatem porwał. Kilka dni potem, w trakcie poszukiwań okazało się, że to był Voldemort, we własnej osobie. Jej ciało znaleźliśmy niedaleko willi Lestrange’ów.
-Skąd wiadomo, że to był Voldemort?
Grdyka Syriusza pojechała po szyi, jego twarz wyraziła pewien niesmak.
-Ciało Dorcas było zmasakrowane przez olbrzymiego gada. To wąż Voldemorta. Teza jest taka: zabił Dorcas, po czym pozwolił pupilce pożywić się.
Popatrzyłam na nietkniętą przeze mnie zupę z ostryg i wydała mi się jeszcze mniej strawna, niż zwykle. Zaległa przykra cisza.
-No, a teraz opowiedz o tym, co ci się przytrafiło, Meg.- wymamrotał James.
-Aaa… To.- przytaknęłam- Już wam streszczałam w liście.
-Zastanawialiśmy się z Jamesem, co może oznaczać, że wkrótce będziesz musiała wykazać się byciem dzielną.- zagadnęła Lily, z wyraźną ulgą zmieniając temat.
-Nie wiem…- zamyśliłam się- To brzmi trochę strasznie. Tak, jakby czekał mnie ciężki czas, prawda? Może los zgotował mi wkrótce jakiś cios, z którego będę musiała się wykaraskać.
Syriusz, Lily i James popatrzyli na mnie w popłochu.
-To może być wszystko…- rzekłam wolno- Nastawiłam się już psychicznie na trudy.
-A mnie wciąż nurtuje ta „dziewiąta osoba”.- rzekł Syriusz- Nie potrafię dojść do wniosku, o kogo mogłoby tu chodzić. Mąż, czwórka dzieci, brat, dwójka przyjaciół, koniec, stop.
-Może chodziło o Glizdogona?- zagadnęła Lily.
-Z Peterem Mary Ann nie jest tak związana emocjonalnie. Nie, to nie on. Chociaż może…
-A jak tu chodziło o samą siebie?- zapytałam.
Przyjaciele popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
-No wiecie… Może chodziło o to, że potrzebuję wrócić do siebie, bo w tych warunkach zatraciłam swoją własną osobę. Może ja też potrzebuję SIEBIE SAMEJ.
-To brzmi dość sensownie…- przyznała Lily wolno.
-A ja nie do końca chwytam.- mruknął James, główkując- Pachnie mi to rozdwojeniem jaźni.
Parsknęłam, patrząc na najstarszego synka. Nicholas, kwiląc coś do siebie w prymitywnym języku, podszedł do Harry’ego i popatrzył na niego z zainteresowaniem, po czym, najspokojniej w świecie i bez premedytacji, wpakował mu palec wskazujący do półotwartych ust. Harry rozwarł paszczękę i jadalnię wypełnił płacz małego Pottera. Tego, który powinien okazać się silniejszy, aniżeli sam Lord Voldemort.
***
Po Bożym Narodzeniu przybył rok 1981. Powitał nas śnieżną wichurą, która zamieniła szybko biegnące dni w krótkie przebłyski światła. Czas we Wiązowym Dworze nieubłagalnie płynął przed siebie. Przyniósł tylko marazm, ale przynajmniej było spokojnie.
-Trochę mi się tu dłuży.- mruknął Syriusz, podając Rosemary małą figurkę hipogryfa- Chciałbym być już aurorem. Egzaminy końcowe są dopiero w przyszłym roku!
-Ja też.- odparłam poważnie- Na pewno będzie super, gdy nas zatrudnią.
-Póki co, musi nas zadowolić walka ze złem. A, kupiłaś nową kurację?
Podrapałam się po głowie. Ostatnio zaczęło mi bowiem dokuczać poczucie, iż Remus wygląda smaczniej aniżeli tort bezowy Niuńka, co już było ewidentnym sygnałem do kupienia po raz trzeci kuracji przeciwko wampiryzmowi. Kucnęłam przy synku.
-Kupiłam. O, popatrz! Patrz na Syriusza!
Syriusz wstał. Zachwiał się lekko, świat zakołysał się wkoło. Naprzeciw kucał tata, uśmiechając się ciepło. Wyciągnął niosące bezpieczeństwo ręce i mruknął cicho:
-No chodź. Do mnie, brzdącu.
Syriusz rozciągnął buzię w radosnym uśmiechu. Tak, uwielbiał, gdy tata się nim zajmował. Czuł wtedy bezpieczeństwo i dom. W ogóle lubił, gdy ktoś się nim zajmował. Bo musiał być w centrum zainteresowania rodziców.
Mały obrócił się z trudem, by zobaczyć mamę. Uśmiechała się swymi pełnymi, kształtnymi ustami. Była blisko, czuł jej zapach. Taki sam, jak wtedy, gdy go przytulała, zapach pościeli i misia, baśni i ciepłej ciemności. Marchewkowo-czarne loczki zatańczyły wesoło. Zapragnął złapać jeden z nich, bo wyjątkowo kusząco to wyglądało. Wyciągnął rączkę tęsknie.
-No chodź, szkrabie!- usłyszał za sobą.
Obrócił się do taty. Ten zachęcająco wyciągnął ręce i kiwnął do synka. Mały Syriusz znów się rozpromienił się i wydał wysoki, bardzo radosny pisk uciechy. Pomachał rączkami w stronę taty, zapominając o loczkach mamy. Zakolebał się i ruszył łapczywie przed siebie. Nieporadne nóżki odmówiły posłuszeństwa. Chociaż dystans pomiędzy mamą a tatą był mały, droga wydała się Syriuszowi długa i daleka. Zachwiał się, ale tata złapał go w ostatnim momencie i poderwał się z nim z klęczek do góry, zanosząc śmiechem. Syriusz chętnie mu zawtórował. Mama też uniosła się, uśmiechając wesoło.
-Wykonałeś swój pierwszy krok!- powiedziała.
Potem tata postawił go na ziemi, chwycił za jedną rączkę, mama złapała za drugą. Uśmiechnęli się do siebie oboje i poderwali jednocześnie Syriusza do góry. Ryczał ze śmiechu. I wiedział że chce, by zawsze tak było. Mama, tata i on.
Gdybym mogła płakać, łzy leciałyby mi po policzkach. Lecz, ponieważ nie jest mi dana ta łaska, powiem tylko: CZAS UCIEKA...
Loony Poniedziałek, 11 Kwietnia, 2011, 19:27
Hej jak zwykle trochę pokombinowałaś...
Czytałam z prawdziwą przyjemnością.
Wiesz trochę mi przykro,wiem ,że za parę miesięcy tego pamiętnika może już nie być.
Dlatego bardzo Cię proszę pisz chodzby i bzdury wyssane z palca ale pisz.Bo jestes w tym swietna!
Aithne Wtorek, 12 Kwietnia, 2011, 14:17
O, a ja się nie zgodzę. Żadnych bzdur wyssanych z palca! Twój pamiętnik jest tak fajny między innymi dlatego, że prawie zawsze wszystko w nim jest sensowne...
Dziewiąta osoba = Harry Potter. Jak na mnie.
Moja teoria ze strażnikiem tajemnicy upadła, skoro Syriusz też wie, gdzie Potterowie mieszkają... Intuicja mi siadła ;)
Loony, jestem prawie pewna, że ten pamiętnik nie skończy się wraz ze śmiercią Potterów. A nawet jeśli, to dlatego, że Doo nie będzie się już chciało pisać dalej i to będzie dobry moment na przerwanie ;). Ale nie wierzę, że pozabija wszystkich - dzieciaki, Mary Ann... Zwłaszcza że - o ile tym razem się nie mylę - Meg będzie musiała zaopiekować się Harrym po śmierci Lily i Jamesa.
Myślałam, tak swoją drogą, że już teraz Bellatrix wykończy Neville'ów. Wyrok odroczony, uffff. Zdążyłam ich polubić.
Doo;) Wtorek, 12 Kwietnia, 2011, 19:40
Nie, ten pamiętnik jeszcze trochę popiszę .
A w notce 81 dowiecie się, kto jest dziewiątą osobą...
Pozdrowionka!
Syrcia Czwartek, 14 Kwietnia, 2011, 16:34
Kurczę... Ostatni kawałek... Nie wiem, dlaczego, ale miałam łzy w oczach. Piękny...
Ogólnie rzecz biorąc, to ciężko mi jest sobie wyobrazić ciąg dalszy po śmierci Potterów. Syriusz w Azkabanie przecież miał być...Co z dzieciakami? Poplątane troszkę.
Łuhuh! Po egzaminach! Wiesz co? Ta teście z angola była mowa o Green Day! Uwielbiam ich!
Droga Doo!
Zapraszam na nową notkę do Natalie Junes!
Syrcia Sobota, 16 Kwietnia, 2011, 15:24
Hej ^ ^ Zapraszam do Luniaka, dodałam krótką notkę w końcu
J. Sobota, 16 Kwietnia, 2011, 20:18
Ech no jak zawsze fanastycznie ! Ale powiedz mi czy ja może coś przegapiłam ? Co jest z tym "chłopakiem z lustra"? ;o Nie wiem może to ja jestem potentegowana, ale nie zauważyłam, żebyś o nim wspominała ;).
Nie mogę się doczekac kolejnej ! ^^
Alex Sobota, 16 Kwietnia, 2011, 21:34
Fajne , fajne.
Ale gubię się w tym, tzn. jakim cudem Voldemort zabije Potterów ? Przecież Syriusz ich nie zdradzi. Czekam na nową ! <3
Doo;) Niedziela, 17 Kwietnia, 2011, 13:38
J., o chłopcu z lustra napisałam pierwszy raz w notce nr 57. Chodziło o magiczne zwierciadło, w którym Mary Ann zobaczyła kogoś ważnego, ale nie wie jeszcze, kto to. Jeszcze o tym nie pisałam, ale zamierzam wyjaśnić to już baaaardzo niedługo
Pozdrowionka dla wszystkich!
Moment z Mary Ann w czasoprzestrzeni rządzi!.. I ten klimat ciepła, przyjaźni i miłości.
Jestem ciekawa czy już teraz Peter ich zdradzał, bo w końcu to on otworzył drzwi śmierciożercom. I też myślałam że będzie już po Longbottonach (czy jak to tam się piszę). A jeśli chodzi o Potterów, to po prostu patrzę na nich jak na skazańca czekającego na śmierć. Fajny pomysł z tą wodą (zastanawiałam się jak Mary Ann wyjdzie). pozdro:*