Przepraszam za lenistwo, ale mam już wakacje i trochę się obijałam . Ponuro wyszło, ale następna chyba już taka nie będzie. A wszystkie blogi, pamiętniki itp. przeczytam jutro w nocy, bo mam dostęp do neta tylko w nocy, a teraz oczy mi się kleją. Miłej lektury!
James i Lily nie żyją.
Niemożliwe.
Drzwi zgrzytnęły cicho. Portal rozwarł się wolno, wpuszczając zimne powietrze do ciepłego salonu. Nie uniosłam głowy, wpatrując się wciąż w kolana beznamiętnym, niewidzącym wzrokiem, ale zobaczyłam stopy Remusa kątem oka.
-Chcesz herbaty?- spytał cicho.
Nie odparłam, otulając się ciaśniej kocem. Drżałam pomimo niego. Nieprzyjemne, potężne ciarki przebiegły od stóp po sam kark. Otarłam mokry nos.
-Mary Ann…- poprosił Remus- Nie jesz nic od parędziesięciu godzin… Chociaż wypij coś, nie możesz tak się zagłodzić. Błagam, siostrzyczko…
Pociągnęłam nosem, zamykając opuchnięte oczy. Kolejne, niezliczone strumienie łez znalazły ujście.
Remus westchnął i wyszedł, zamykając cicho drzwi. Gdy tylko to zrobił, wstrząsnęła mną kolejna fala łkania. Chciałam zniknąć, po prostu wsiąknąć w tą martwą, bezwyrazową posadzkę, nigdy się nie urodzić… Złapałam obiema rękoma włosy na skroniach i ścisnęłam pięści tak, że poczułam paznokcie przebijające wnętrze dłoni. Tępy, pulsujący ból głowy, który towarzyszył mi już od kilku dni, uderzył ze zdwojoną siłą. Miałam jedynie moc, by opaść głucho na sofę, na której siedziałam. Koc zjechał ze mnie w połowie. Nawet go nie poprawiłam, a zimno, nie do końca wynikające z temperatury, uderzyło we mnie.
Lily i James nie żyją… Syriusz okazał się zdrajcą i jest w Azkabanie… Nie, przecież to wszystko jest niemożliwe, za dużo…
Szeroko otworzyłam sine oczy, patrząc w obojętnie trzaskający ogień. Twarze Lily i Jamesa miałam wciąż przed sobą, niczym potworne, uśmiechające się mary senne. Zawsze tak samo, tak, jak ich zapamiętałam: Lily, w czarnym, smukłym golfie i z kasztanowymi włosami rozrzuconymi na ramionach i James, obejmujący ją. Miał na sobie ciemnobrązowy sweter, przekrzywione okulary, czarne włosy rozrzucił w nieładzie. I oboje tak promiennie się uśmiechali. Tacy szczęśliwi, że mogą razem liczyć każdą godzinę życia. Tego, którego tak niewiele mieli…
Skuliłam się bardziej. To trochę niesprawiedliwe. Za trzy miesiące Lily miałaby kończyć dwadzieścia dwa lata, James za pięć… Dwadzieścia dwa lata! Jak wielu złych ludzi na świecie dożywa osiemdziesięciu? I mieli synka… Synka, który już nigdy ich nie pozna… Nie przytuli mamy, tata nie zagra z nim w quiddicha… A na pewno by chciał! James tylko marzył, by zagrać z synem w ukochany sport. Miał być dobrym ojcem, nieco szalonym, ale kochanym i uwielbianym za to szaleństwo. A Lily miała być kochaną mamą, która zawsze by Harry’ego przytulała, tak jak mnie, gdy tak bardzo było mi źle… Teraz chłopca wychowywać będzie ktoś obcy. To przecież takie nienaturalne.
Czy to prawda, że już nigdy nie poczuję zapachu Lily? Nie usłyszę dzikiego śmiechu Jamesa? To byli najwspanialsi ludzie, jakich znałam. Zdałam sobie sprawę, że chyba się nie pozbieram bez ich obecności w życiu.
Znowu załkałam, gdy zdałam sobie sprawę z całą mocą, iż po Lily i Jamesie pozostało tak niewiele: wspomnienia żywych, Harry i parę zdjęć… Tak, jakby nigdy ich nie było. Jakby byli tylko snem. Tacy byli żywi we wspomnieniach, namacalni! James zawsze pękał ze śmiechu, Lily coś mu tłumaczyła, on zawsze słuchał. Zwykła, czysta miłość, dwoje żywych, oddychających ludzi. A teraz nic. Puste skorupy i wieczna cisza.
Drzwi ponownie się rozwarły. Remus wolno i cicho wsunął się do środka i usiadł obok.
-Wstań, proszę.- rzekł, chrypiąc- Przyniosłem herbaty.
Nie odparłam, nie odrywając wzroku od kominka. Siedział w milczeniu chwilkę.
-Meggie.- szepnął niezwykle delikatnie- Błagam. To nic nie zmieni. Nie opuszczaj mnie chociaż ty. Tylko ty mi pozostałaś. Proszę. Herbata. Zrobiłem ją dla ciebie. Z goździkami, taką zawsze lubiłaś, gdy bolał cię brzuch. A potem coś zjesz.
Westchnęłam nieznacznie i doszłam do wniosku, że Remus miał rację. To nic nie zmieni.
Popatrzyłam z ukosa na brata i dymiącą herbatę. Remusowi także dawały we znaki ostatnie wydarzenia. Osiwiał jeszcze bardziej, odkąd zobaczyłam go po raz pierwszy parę dni temu, miał podpuchnięte oczy i czerwony nos.
Uniosłam się na sofie, chwyciłam niezręcznie kubek i duszkiem łyknęłam gorącą herbatę.
-Poparzysz się!- przestraszył się mój brat.
Zignorowałam to. Nie wyczułam nawet smaku herbaty, bo nos miałam zatkany, ale wrzątek poparzył mnie okropnie w przełyk. Jęknęłam mimowolnie, ale poczułam jakąś mściwą satysfakcję. Takie umiejscowienie bólu sprawiło, że znalazłam jakieś ujście cierpienia w fizycznym punkcie, stał się namacalny, konkretnie uplasowany. Oddałam kubek bratu. Zaległo milczenie. Oboje przetrawialiśmy wszystko w ciszy. Przełyk pulsował ostrym bólem.
Zerwałam się nagle. Fakt niejedzenia przez parę dni wywołał u mnie zawrót głowy i zachwiałam się. Nogi trzęsły się pode mną, ale opanowałam to i dokuśtykałam do drzwi.
-Gdzie idziesz?- zapytał Remus cicho.
-Muszę coś zobaczyć…- szepnęłam i wyszłam.
Od dowiedzenia się o tym wszystkim nie opuściłam salonu dalej, niż do najbliższej toalety. Przez te parę dni nie zmieniło się nic na opustoszałych korytarzach Dworu, ale tak, jakby zmieniło się wszystko. Było szaro i cicho, lecz nie tak, jak zwykle. Ani razu nie napatoczyłam się na Syriusza, co było obce.
Wreszcie weszłam do sypialni. Wszystko było tak, jak zostawiłam ostatnio: moja pościel rozrzucona w nieładzie, posłanie Syriusza było tak okrutnie czyste i gładkie… Dopadłam do biurka i drżącymi rękoma wyrzuciłam zawartość jednej szuflady z wiktoriańskiego mebla. Na blat wypadły z szuflady dokumenty. Nie ma. Wyciągnęłam drugą wiedząc, iż zdjęcie Lily i Jamesa musi być w którejś z nich…
Trzask! Coś okrągłego wytoczyło się z szuflady, z trzaskiem upadło na blat, potem na podłogę. Zamarłam, obserwując przedmiot, zataczający malutkie kręgi przy mojej nodze. Okrągła, srebrna kulka z wytłoczonymi listkami. Schyliłam się wolno, podniosłam ją i otworzyłam. Ze środka na podłogę wypadły jakieś przedmioty, ale nie dbałam o to. Rozległa się piękna, smutna melodia, która zaszkliła łzy w oczach. Popatrzyłam na ściankę pozytywki, na której było nasze ślubne zdjęcie. Przy akompaniamencie tęsknej piosenki twarz moja i Syriusza wydawała się taka zapomniana, jak dawna, przerwana jakąś tragedią miłość. Na drugiej ściance było lusterko. Zobaczyłam w nim okropną twarz: twarz kobiety zdruzgotanej i starej, zmęczonej życiem i katastrofami. Miałam sino-bladą cerę, znaczoną czerwonymi plamami i spuchnięte, wyczerpane spojrzenie chorej osoby. Beznamiętnie patrzyłam na siebie, wsłuchując się w melodię od Syriusza. Po chwili ocknęłam się z letargu i spojrzałam w dół na przedmioty, które spoczywały w pozytywce i z niej wypadły. Zasuszona, czarna róża z altanki na której Syriusz dał mi pozytywkę, pierścionek zaręczynowy i…
Usłyszałam coś znajomego. Podniosłam różę, pierścionek i platynowego kotka. Miauczał żałośnie, jednocześnie mrucząc i czule ocierając się o moją drżącą dłoń… Bo ilekroć mruczał, Syriusz o tobie myślał, Meg…
Patrzyłam na platynowego kota jakiś czas. Mruczał bardzo żałośnie, jakby tęskniąc rozdzierająco. Oczami wyobraźni widziałam jakąś brudną celę w Azkabanie i Syriusza, kulącego się pod ścianą. Kotek mruczał, a Syriusz myślał o mnie. Cały czas.
Znowu zaczęłam łkać. Mój Syriusz… Co mu tam robią? Przecież dementorzy są tacy potworni… Nie mogłam wytrzymać z nimi nawet kilku minut, a Syriusz leżał prawie bez zmysłów we wrzosach, nie będąc w stanie zrobić nic, tak bardzo przytłoczyły go rozpaczliwe myśli… Czy i teraz leży na gołej, zimnej ziemi, nie mogąc się ruszyć z rozpaczy i tęsknoty? Przecież kochał Jamesa! Mógłby życie za niego oddać! Martwił się dniami i nocami o Jima! Jeżeli nie mogłam wytrzymać z dementorami nawet tych paru minut, jak on, przytłoczony śmiercią Jamesa, tęsknotą i tym wszystkim będzie w stanie przeżyć choćby dzień?!
Ale siedział tam, w zimnie i przerażeniu i myślał o mnie. Właśnie teraz, kiedy ja chciałabym krzyczeć do niego, że również o nim myślę.
Osunęłam się, płacząc rozdzierająco. Ściskałam kotka do krwi, a on wciąż mruczał. Tak mocno, jakby Syriusz chciał przez niego przemówić, ale ktoś lub coś kneblowało mu usta.
Do pokoju wszedł Remus. Stanął w milczeniu, przypatrując mi się. Po kilku chwilach opanowałam atak spazmów i szlochu i szepnęłam spokojnym, cichym głosem:
-Myślisz, że chociaż go dobrze karmią? Że dali mu ciepły materac? Mogę wysłać…
-Co?- zdziwił się nie na żarty Remus i stężał. Uniosłam głowę.
-Może pozwolą mi go odwiedzić na święta.- rzekłam jakby do siebie- Chociaż to za prawie dwa miesiące. Wytrzymam jakoś. Może będę mogła chociaż dać mu buzi przez kraty.
-O czym ty w ogóle mówisz?! Mary Ann, dociera do ciebie, co teraz powiedziałaś?
-Chyba byłoby nieludzkie, jakby nie pozwolili dzieciom uściskać taty… Lub chociaż popatrzeć z daleka…
-Meg, słuchaj…- mruknął, nieco jakby rozeźlony- Ty chyba nie do końca pojmujesz. To jest parszywy zdrajca. Morderca! Zdradził przyjaciół i… i zabił parunastu ludzi naraz! W tym Petera! Nikt nie zabił nigdy naraz parunastu mugoli! To najgorszy zbrodniarz!
-Nie rozumiesz, Remusie.- rzekłam cicho, uśmiechając się lekko ze zdziwieniem.
-Czego? No, powiedz?
-Przecież to nie Syriusz.- parsknęłam cicho- I w tym cały szkopuł.
Remus patrzył się na mnie, zwijającą na podłodze chwilkę, unosząc brwi.
-Wiem, że to dla ciebie ciężkie.- rzekł po chwili wyrozumiale- Rozumiem, że zaczynasz tracić zmysły… Może da się to jakoś zatrzymać, no… Mnie jest teraz równie ciężko, ale staram się nie wariować. Meg, nie trać rozumu, ochłoń trochę, proszę…
-Nie rozumiesz!- zaśmiałam się znowu- Nigdy nie myślałam racjonalniej! Powinieneś w Syriusza wierzyć, znasz go dłużej, niż ja!
-Właśnie!- parsknął- Zaprzeczasz sama sobie! Znam go dłużej! Mam więc chyba więcej do powiedzenia w sprawie tego, co zrobiłby Black, a czego by nie zrobił!
-No właśnie!- uśmiechnęłam się, po czym szepnęłam groźnie- Zdradziłby Jamesa?
Remus zaniemówił na chwilkę, po czym szybko otrząsnął się i rzekł:
-To nie ma znaczenia, co ja myślę! Fakty są, jakie są! Zabił parunastu mugoli. Są świadkowie. Zdradził miejsce pobytu Potterów Voldemortowi, a tylko on mógł to zrobić. Wszystko się zgadza, to logiczne przecież!
-Nic nie jest logiczne.- westchnęłam- U samej podstawy powstaje sprzeczność: Syriusz NIGDY nie zdradziłby Jamesa. I to jest nielogiczne.
Remus westchnął, po czym rzekł:
-Myśl sobie, co chcesz. Ja tam wiem swoje. I wszyscy wiedzą. Bo widzieli.
Po czym wyszedł z sypialni, pozostawiając mnie samą. Patrzyłam tępo na mruczącego kotka.
-Nie martw się, kochanie.- szepnęłam w stronę ozdoby- JA wiem, że to nie ty. Niech sobie mówią, co chcą. To po prostu nielogiczne.
***
-Wszystkiego najlepszego, Syriuszu.
Westchnęłam ciężko, patrząc na płonące na torcie dwadzieścia dwie świeczki.
-Życzę ci, żeby ci było ciepło w zimie.- szepnęłam, po czym zdmuchnęłam słabym chuchnięciem część płomyków i mruknęłam gorzko- Smacznego!
Po powolnym zdjęciu wszystkich patyczków z wosku odkroiłam ze skromnego tortu kawałek. W tym samym momencie do kuchni wszedł Remus i znieruchomiał.
-Co ty robisz?- zagadnął ze zdziwieniem.
-Świętuję urodziny męża.- rzekłam cicho- Chcesz trochę tortu? Niuniek pomógł mi upiec.
Remus nie odpowiedział, popatrzył na mnie z jakąś konsternacją.
-Wciąż nie mogę pojąć, jak możesz celebrować tego…
-Przymknij się, proszę, i daj swój talerz. Dziś są urodziny Syriusza. A James miał wywalić mu na głowę kubeł Fasolek Wszystkich Smaków…
Łzy zatarły obserwowany nóż. Remus nic nie powiedział, podał grzecznie swój talerz. Usiedliśmy w milczeniu i słychać było tylko przeżuwanie.
-Hmm, widzę, że umyłaś się i przebrałaś wreszcie…- rzekł cicho i niezręcznie Remus- Myślałem, że nie ruszysz się nigdy poza salon. I już jesz normalnie.
-Dziś są urodziny Syriusza.- szepnęłam- Chyba muszę się trochę ogarnąć. Zresztą, tak sobie pomyślałam… Lily i James nie chcieliby, żeby serce pękło mi z żalu, prawda?
-Prawda…- przytaknął Remus, stukając beznamiętnie łyżeczką w talerzyk.
-James złapałby się za głowę, Lily ofuknęłaby mnie i spytała, dlaczego nie widziałam własnych dzieci od dwóch tygodni… Kazałaby mi się nimi zaopiekować. Przecież dla nich żyję, a odkąd Syriusza nie ma w ich życiu, jestem dla nich wszystkim…
-No, i to mi się podoba.- uśmiechnął się lekko Remus.
-Nie będę zaniedbywać własnych dzieci. Lily na pewno chciałaby teraz przytulić Harry’ego, a ja wypięłam się na Nicholasa, Syriusza, Rosemary i Cosmo…
Zamrugałam szybko i dodałam:
-Dobrze, że Niuniek chociaż tu jest. Bardzo mi pomógł, że zajmował się niestrudzenie dziećmi. Gdyby nie on, pomarłyby z głodu…
-Teraz ja będę dla nich ojcem, chyba, że nie będziesz chciała, bym z tobą mieszkał.
-Będę chciała. Teraz mamy tylko siebie, Remusie.- westchnęłam cicho, patrząc w talerzyk- Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Zachodzę w głowę, po co to wszystko im było… Siedzieli w tym domu cały rok, James wyłaził z siebie… A i tak ktoś ich zdradził… Na próżno cała nadzieja, niepotrzebnie zostali uziemieni, niepotrzebnie cieszyli się z otrzymanej szansy. Ale wiesz, oni zawsze byli dla mnie wzorem pary. James był stroną szalejącą, gnającą, pełną pomysłów i barwną, Lily za to rozważną, hamującą, stonowaną. Idealne wyważenie. James rozwalał Lily humorem i dziecięcą wesołością i beztroską, ona grała troszkę rolę starszej osoby, prowadzącej dziecko za rękę. Często coś mu tłumaczyła, a on zawsze słuchał, bo była mądra. Nawet śmierć ich nie rozdzieliła, umarli razem…
Remus patrzył na mnie długo, myśląc.
-Czasem wyobrażam sobie, jak wyglądała ich śmierć.- szepnął- Kto umarł pierwszy. Jak to szło. O czym myślał Rogaś, gdy śmierć zajrzała mu w oczy…
Zaległa przykra cisza. Każde z nas patrzyło na swój talerzyk z dziwną miną.
-Wiesz, myśl, że to nie Syriusz, jakby przywróciła mnie do życia.- rzekłam po chwili smętnie- Wiem, co teraz powiesz. Ale uprzedzam cię, nie próbuj mi tłumaczyć. Ja żyję tylko tą myślą. Możesz mi nie wierzyć, ale to cała moja nadzieja.
-Nic z tym nie zrobisz.- rzekł głucho Remus- Jego już zesłali, bezzwłocznie. Crouch nawet się nie zastanawiał.
-Crouch?- przełknęłam ślinę- Brat stryjeczny mamy… Syriusz nie miał procesu?
-Nie potrzebował.- mruknął Remus beznamiętnie- Fakty są ewidentne.
-Remusie, prosiłam…
-Nie proś!- przerwał mi ostro- Ten człowiek zdradził mojego przyjaciela i jego żonę i zabił drugiego przyjaciela. Ja nie mam dla niego litości. I w dodatku zostawił żonę z czwórką dzieci! Jak ty sobie poradzisz z czwórką?
Zacisnęłam zęby i, nie mogąc się powstrzymać, rzuciłam:
-Piątką.
Remusowi twarz powoli się wydłużyła. Sapnął po chwili niezamierzenie:
-Piątką? Masz na myśli Harry’ego? Ale ty chyba nie…
-Tak, Remusie.- popatrzyłam odważnie w jego oczy- Jestem w ciąży.
Zaległa napięta cisza. Kawałek tortu spadł z łyżki Remusa na ziemię, ale on zastygł w bezruchu, nie bacząc na to, co się stało.
-Jak to się w ogóle mogło stać? Jesteś w ciąży?!- wytrzeszczył oczy.
-Prawie na pewno. Tak myślę.
-Przecież…- przełknął ślinę- Mary Ann, jestem w szoku, to znaczy…
-Dlatego właśnie chciałabym odwiedzić Syriusza na święta. On nie wie.
Remus stężał jeszcze bardziej.
-To nie jest możliwe. Więźniów w Azkabanie mogą odwiedzać jedynie wyjątkowe persony, na przykład Minister Magii. Nigdy nie otrzymasz zgody, by spotkać się z Blackiem.
Coś zesztywniało we mnie w panice.
-A… korespondencja?- spytałam z nadzieją, wygaszającą się powoli.
-Wykluczone!- zawołał- Więźniowie są absolutnie odcięci od świata! Nie ma z nimi żadnego kontaktu! Podejrzewam, iż… Syriusz… nigdy nie dowie się, że ma jeszcze jedno dziecko.
Zgasło we mnie coś szczególnego. Jakaś jedna, jedyna myśl, trzymająca mnie na nogach cały ten czas. Syriusz nigdy nie dowie się, że będzie miał jeszcze jedno dziecko…
-A… jeżeliby umarł?- zapytałam cicho- Chyba wydadzą mi jego ciało, by je godnie pochować? Remusie, powiedz, że tak będzie…
-Nie, Meg.- rzekł po chwili jakby z goryczą- Więźniowie tacy jak Black nigdy, nawet po śmierci nie wychodzą z Azkabanu. Zostanie pewnie pochowany przy więzieniu.
Przełknęłam ślinę, czując tępe łomotanie w mózgu. To było takie straszne. Nawet nie będę miała grobu Syriusza, by nad nim płakać… Zostały mi tylko wspomnienia…
I dzieci. Nigdy nie poznają ojca. A dzisiaj Rosemary powiedziała swoje pierwsze słowo. Brzmiało “tata”.
Popatrzyłam smętnie na szare, listopadowe wrzosowiska, okalające Wiązowy Dwór. Pomyślałam, że pomiędzy odejściem od dzieci Syriusza a odejściem od Harry’ego Jamesa nie było żadnej różnicy, poza tym, że Harry’emu nikt nie będzie wmawiał pół życia, że jest dzieckiem mordercy. Nie ma różnicy, oboje, i Syriusz i James nigdy nie wrócą.
***
Nie wiedziałam, że postanowienie bycia dzielną będzie aż takie trudne. Smętne i zalane łzami urodziny Syriusza przeminęły w jakiś pusty sposób. Na drugi dzień już w zasadzie ogarnęła mnie nieznana dotąd zabójczyni: depresja. Miewałam do tej pory chandrę, stany smutku i jakiejś tęsknoty, ale nigdy, przenigdy nie czułam się aż tak źle. Okazało się, że najgorszy okres mojego życia dopiero się rozpoczął. Nigdy przedtem nie było aż tak trudno żyć.
Wystarczyło się obudzić kolejnego dnia, by nie chcieć istnieć. Ocknęłam się, nie wiedząc jak zwykle w pierwszych sekundach nic a nic na temat teraźniejszości, a już w tych nieświadomych sekundach odczułam tępy, kłujący ból splotu słonecznego. Potrzebowałam kilku chwil, by dotarło do mnie, dlaczego serce tak bardzo mnie boli, ale zawsze tak było. Jęknęłam żałośnie i zwinęłam się na posłaniu w kłębek, przykrywając kołdrą po czubek głowy. Po prostu nie mogłam wstać. Nienawidziłam tego świata, siebie, życia… Chciałam zniknąć, wejść w materac, wyparować z kart historii i ludzkiej pamięci. Pragnęłam, by sen zabrał mnie z powrotem w swe męczące koszmary i już nigdy nie oddał jawie. Miałam wrażenie, że cały świat stoi nade mną, uśmiechając się mściwie i uderza moją skuloną, zrozpaczoną osobę jakimś batem. Chciałam płakać i powiedzieć światu, że nic nie uczyniłam takiego, by teraz tak robił.
-Nie chcę…- jęczałam do siebie spazmatycznie- Nie chcę, nie potrafię… żyć…
Ścisnęłam najmocniej, jak umiałam poduszkę z fioletowymi aksamitnymi kokardkami. Nie tą, na której składałam głowę przez całe życie we Dworze. Spałam w innym łóżku, w innej sypialni. Moja sypialnia dzielona z Syriuszem pozostała tak, jak ją zostawiliśmy, gdy był tu ze mną i już nigdy nie miałam zamiaru w niej spać.
W którymś momencie przyszedł Remus, ale odszedł z niczym. Powtórzył tak jeszcze dwa razy. I za trzecim razem nie udało mu się wydobyć mnie z łoża, które wydawało mi się jedynym bezpiecznym miejscem w tym okropnym, chorym świecie. Na wszystko inne, nie wyłączając mojego brata, patrzyłam teraz w jakimś stanie lękowym i fobii. Miałam wrażenie, że Remus nie rozumie mnie i przychodzi, by męczyć. Nawet nie reagowałam na jego głos.
Tak płynęły dni…
-Mary Ann.
Usłyszałam za plecami zgrzyt otwieranych drzwi. Skuliłam się mimowolnie.
-Zakon Feniksa podobno zwołuje jakieś zebranie. Frank Longbottom spotkał mnie dziś i eee… No wiesz, oczekują nas w połowie grudnia.
Nie odparłam, patrząc wciąż w ten sam punkt, w który wpatrywałam się tydzień temu.
-Eee… To ostatnie spotkanie Zakonu. Wieńczące wszystko.
Nic.
-Eee… Będą pewnie ustalać, co zrobimy z… Harrym.
Milczałam.
-Meg, proszę. Rozumiem, że prawie nie wyszłaś z tego łóżka przez cały ten miesiąc, praktycznie nie jadłaś, narażając głupio dziecko, nie mówiąc już o totalnym zignorowaniu pozostałej czwórki. Ale zrób chociaż tyle. To Harry! Powiedz, że pojawisz się tam ze mną, by walczyć o godną przyszłość syna Lily i Jamesa. Przecież to twój syn chrzestny! Masz do niego prawo i powinnaś teraz objąć małego Pottera opieką. Chcesz zawieść syna tych, za którymi teraz tak tęsknisz? Chcesz zawieść Lily i Jamesa?
Przełknęłam tylko ślinę. Remus westchnął i próbował jeszcze trochę strzępić sobie język. Nie powiedziałam, że podjęłam decyzję o udaniu się na rozwiązujące spotkanie Zakonu. Przecież to było oczywiste. Zakon przestał istnieć. Tylko… jak przyjmą żonę mordercy?
Połowa grudnia przygnała tak szybko, iż nawet ja musiałam się zdziwić. Prawie cały listopad i dwa pierwsze tygodnie grudnia przeleżałam w fioletowej sypialni, śpiąc, płacząc, myśląc, gapiąc się bezwiednie w jeden i ten sam punkt. Zadziwiająco szybko po rzuceniu się na łóżko bezsilnie po urodzinach Syriusza musiałam wstać i ruszyć wolno do łazienki, by umyć drżące, blade ciało i zmatowiałe i niezwykle brudne włosy. Po zdjęciu piżamy aż uniosłam brwi, gdy stanęłam przed lustrem na całą ścianę. Byłam nienaturalnie chuda. Tak potwornie koścista, jak jeszcze nigdy, a przecież zawsze byłam raczej szczupła, szczególnie dawniej, przed Hogwartem. Oglądałam beznamiętnie każde żebro i kosteczkę, bo z powodu braku prawie całkowicie jedzenia mój organizm wyssał każdy gram zapasów i cały szkielet ohydnie rozpychał cienką, szarawą skórę. Wyglądałam praktycznie, jak żywy kościotrup. Wtedy poczułam przerażenie: przecież to było takie egoistyczne! Jestem w ciąży, może to biedne, niewinne dziecko już nieodwracalnie skrzywdziłam… I co teraz?!
Postanowiłam coś zjeść niezwłocznie po kąpieli. Każdy krok sprawiał ból psychiczny i narastał we mnie jęk. Wlokłam się beznamiętnie z miejsca na miejsce, aż byłam gotowa do opuszczenia Wiązowego Dworu. Remus wciąż się jeszcze pacykował przed spotkaniem z Zakonem, a więc wpadło mi do głowy, że wskoczę do dzieci. Trochę przeraziło mnie to. Nie widziałam ich od miesiąca, Niuniek i Remus zajmowali się teraz nimi.
W dziecięcej bawialni siedziała cała czwórka. Grzecznie i cicho bawili się ze sobą, Niuniek siedział na fotelu, obserwując podopiecznych niewidzącym, matowym wzrokiem. On był bardzo do Syriusza przywiązany, chociaż ten nigdy nie okazywał mu wylewnej miłości.
Nicholas, Cosmo, Rosemary i Syriusz popatrzyli na mnie w milczeniu, gdy przekroczyłam próg. Przełknęłam ślinę, bowiem poczułam łzy, szklące oczy.
-Mama wróciła.- szepnęłam, po czym podeszłam do nich i przykucnęłam ostrożnie.
Trojaczki natychmiast podniosły wesoły, rozgorączkowany raban, rzucając się na mnie z radością. Nicholas patrzył jakiś czas z półotwartą buzią, po czym również dołączył do rodzeństwa. Poczułam wzruszenie. Jak mogłam być taką egoistką i zupełnie zignorować istnienie tych dzieci?! Przecież to najpiękniejsze, co pozostawił mi Syriusz. Na pewno byłby zły, gdyby się dowiedział, jak potraktowałam najdroższe mu istoty.
Patrząc na cieszące się moją obecnością brzdące przypomniało mi się to, co wydarzyło się rok temu, gdy ukąsiła mnie akromantula i prawie rozstałam się z tym światem. Ktoś, nie do końca wiem kto, powiedział mi wówczas, iż wkrótce muszę nauczyć się być dzielną, potem pomyślałam o tych dziewięciu osobach, dla których tu żyję… Były wśród nich moje dzieci i teraz ja jestem dla nich całym światem. Nie mogę tego zignorować.
Niestety, musiałam opuścić jęczące z zawodu maluchy i wyjść za bratem z domu.
-No, proszę, chyba coś do ciebie dotarło.- skomentował, widząc mnie w bawialni. Nie odparłam. Razem szliśmy korytarzami, bojąc się przerywać tę ciszę.
Na zewnątrz było bardzo zimno i nieprzyjaźnie. Po niebie, jak dawniej, płynęły leniwie ciemnoszare chmury. Nic się nie zmieniło, świat kręcił się dalej.
-Jak myślisz, jak zareagują na moją obecność?- szepnęłam, oddychając wreszcie czystym, grudniowym powietrzem, niosącym zapowiedź zimy.
-A jak mieliby zareagować?- zmarszczył brwi Remus.
-No wiesz… Jestem panią Black…
Zamrugałam szybko, czując ukłucie serca na to słowo, ale podjęłam na nowo:
-…Jestem panią Black… Dla Zakonu jestem żoną mordercy.
-Ech, pewnie wszyscy ci będą powtarzać, że są w szoku i nie spodziewali się tego po Blacku.- rzucił niedbale, gdy zamknęliśmy zimną furtkę- Nikt ci nic nie zarzuci.
Złapaliśmy się za ręce i Remus teleportował na gdzieś. Tym miejscem okazał się być dom Longbottomów. Widać było po światłach w oknach, że jest w środku mnóstwo ludzi. Poczułam nagły, irracjonalny strach.
-Remus…- szepnęłam, ściskając ramię brata- Boję się… Od dwóch miesięcy nie widziałam innej twarzy poza twoją… Czuję, że tam jest okropny tłum…
-No co ty, Meggie. Przecież to przyjaciele!- złapał mnie za rękę.
-Ale odwykłam od ludzi… Nikt nie przyszedł do mnie… Boję się tam wchodzić.
Teraz wydało mi się nienaturalne, że nikt, nawet Alicja, nie odwiedził mnie we Dworze. Do tej pory tego nie dostrzegłam, no ale to oczywiste. Żona najgorszego mordercy.
Powoli ruszyliśmy do drzwi. Czułam uścisk w splocie.
-Remus… Jak wyglądam?
-Szczerze?- zmarszczył brwi- Źle. To znaczy, w tym sensie, że widać, jak wiele ci się przytrafiło. Masz bardzo niezdrową cerę i schudłaś, do tego czerwone oczy…
-Wystarczy.- burknęłam- Pięknie wprost.
Remus zadzwonił do drzwi. Uchyliła je Alicja, wciąż mając ten sam zwyczaj czajenia się ze strachem, czy za drzwiami nie stoi Voldemort z orszakiem.
Alicja wytrzeszczyła oczy i zamarła na mój widok.
-Mary Ann…
-Żyję.- mruknęłam gorzko.
-Wiem… Byłam u ciebie, ale twój skrzat domowy nie chciał mnie wpuścić… Powiedział, że potrzebujesz spokoju i nikt nie może cię odwiedzać… Myślałam, że nie przyjdziesz!
Odetchnęłam trochę. No tak, zapobiegliwość Niuńka. A ja myślałam, że wszyscy się odwrócili. Może nie będzie dziś tak potwornie, jak myślałam.
Alicja przytuliła mnie mocno.
-Tak mi przykro.- szepnęła- Lil i James… I bohaterski Peter. Boże, to straszne… Nie mogę w to uwierzyć…
-Ja też, uwierz mi…
Alicja zaprowadziła nas do salonu pełnego ludzi. Gdy tylko przekroczyliśmy z Remusem próg, zaległa dziwna, nienaturalna cisza. Mimowolnie skuliłam się pod spojrzeniami wszystkich i przylgnęłam do brata, drżąc.
-Remusie! I… Ach, pani… Black! Witamy!
To był Dumbledore. Uśmiechnął się zachęcająco, ale chyba mu nie wyszło. Wszyscy patrzyli na mnie współczująco i z przerażeniem. Chyba rzeczywiście musiało być po mnie widać wiele zmian fizycznych, jakie zaszły od początków listopada.
-Dzień… dobry.- skłoniłam się sztywno. Samo sformułowanie wydało mi się wręcz śmieszne.
Moje spojrzenie powędrowało od Franka Longbottoma, opierającego się z zatroskaną miną o futrynę przez Caradoca, siedzącego na sofie obok zamyślonego Moody’ego i wreszcie spoczęło na Molly Weasley, kulącej się na krześle. Jej mąż, którego imienia nie pamiętałam, położył jej na ramieniu dłoń. Zastanowiła mnie ich obecność, a potem uświadomiłam sobie, że Molly była przecież siostrą Fabiana i Gideona.
Zaległa wyczekująca cisza.
-Cóż…- zaczął Dumbledore- Jak widzicie, w tym miejscu Zakon Feniksa przestaje mieć użyteczność. Przez ponad trzy lata niestrudzenie walczyliśmy z Voldemortem, a pokonała go jego własna pycha i nienawiść… Po drodze straciliśmy wielu druhów i dobrych ludzi. Znamienitych czarodziejów i czarodziejki. Mogę tylko powiedzieć, że wybrali to sami, poszli na śmierć z podniesionymi głowami, zasłaniając sobą najbliższych…
Przełknęłam ślinę. Poczułam, że znów niebezpiecznie pieką mnie oczy. Molly chlipnęła.
-To, co stało się ostatnio w domu Potterów…- Dumbledore przerwał na chwilkę- To dla nas potworna strata, ale i zwycięstwo. Harry Potter przeżył.
-Niech żyje.- ktoś mruknął, parę osób to podchwyciło, kiwając głowami.
-Zabił Voldemorta.- szepnął Frank, uśmiechając się smutno.
-Nie, Frank.- rzekł głośno Dumbledore. Wszyscy zamarli, na parę twarzy wkradło się przerażenie- Nie wiemy, co wydarzyło się w domu Potterów. Oczywiście, na ten moment zagrożenie zostało zagrzebane… Ale… Ostrzegam wszystkich i każdego z osobna, by nie lekceważyć pewnych znaków… To pewne, że mamy spokój, ale może tylko chwilowy.
Zaległa okropna, paraliżująca cisza. Zmarszczyłam brwi ze złością. Jak to?! Ofiara Lily i Jamesa miałaby pójść na darmo?! Zginęli po to, by Voldemort już nigdy nie wracał!
-Ale nie będę burzył wam względnie dobrych nastrojów.- uśmiechnął się- Może ktoś reflektuje na cytrynowego dropsa?
Wyciągnął paczkę dropsów. Popatrzyliśmy na siebie z Remusem, po czym Alicja, przytulająca przybyłego właśnie Neville’a, zapytała:
-Co ze śmierciożercami?
Dumbledore, skupiony bardzo na ciamkaniu dropsa, tylko uniósł brwi i nieco niefrasobliwie ruszył głową. Trwało trochę, nim odpowiedział:
-Większość wyłapaliśmy. Ale są i tacy, co zaprzeczyli, by mieli z tym cokolwiek wspólnego.
-Na przykład?
-Malfoyowie. Lucjusz Malfoy zarzeka się, że to było zaklęcie Imperius. Omamiło go.
-A krowy są zielone!- burknęłam ze złością- Równie dobrze Syriusz mógłby powiedzieć, że działał pod wpływem Imperiusa. Ale nikt by go nie słuchał!
Zaległa cisza. Nieco spłoszone spojrzenia powędrowały w moją stronę.
-Podły zdrajca!- warknął Moody.
Zacisnęłam zęby. Remus kopnął mnie dyskretnie, ale nie zareagowałam:
-Jesteś tego pewien, Alastorze?- zapytałam chłodno- Znam Syriusza na tyle dłużej od ciebie, by stwierdzić, iż ta szopka to czysty nonsens! On NIGDY nie zdradziłby Jamesa.
Podniosło się parę głosów.
-Meg, my też w to nie wierzyliśmy.- rzekł cierpliwie Frank- Ale dowody świadczą same za siebie. Jakby mnie kto pytał, powiedziałbym, że to ostatnia osoba, którą można by posądzić o zdradę. A jednak. My wszyscy byliśmy podłamani. Może zrobił to w afekcie?
-Akurat!- prychnął Moody- Płaszczył się przed Voldemortem już od dawna!
-Jeżeli nie przestaniesz!…- zaczęłam, czując wściekłość z powodu braku różdżki.
-To prawda! Tylko długotrwałymi ćwiczeniami i silną wolą mógłby zarąbać tylu mugoli naraz! Tylko Voldemort tak potrafi! Wytłumaczysz to?
-Ja bym tego drania…!- grzmotnął Hagrid z końca pokoju- Byłem tam, widziałem go nad ciałami Potterów, jak udawał wielką mi rozpacz!… Cholibka, i jeszcze mi chciał Harry’ego zabierać, by się nim opiekować! Akurat!
-Proszę o spokój, Hagridzie!- uprzedził Dumbledore.
Zacisnęłam zęby i rzuciłam się do drzwi. Zagrodził mi Remus i złapał za ramiona.
-Mary Ann!- ostrzegł mnie- Zostań tu.
-Nie zmuszaj mnie, Remusie!- zawołałam ze złością- Nie mam ochoty tego słuchać! Nawet nie potrafią się powstrzymać dla przyzwoitości!
Remus wciąż kurczowo mnie trzymał i szybko nad moim ramieniem zawołał:
-A co z Harrym?
-Harry został ulokowany u siostry Lily, Petunii Evans i jej męża.
-Co?!- zgrzytnęłam, odwracając się i rezygnując z próby pójścia sobie- Dlaczego, profesorze? Przecież Lily mnie powierzyła zadanie opiekowania się Harrym! Jestem jego matką chrzestną. Otoczyłabym go opieką i miłością. Czy pan mi nie wierzy?
-Wierzę, Mary Ann.- rzekł, kiwając głową- Ale to najbezpieczniejsze dla niego. Potrzebuje być teraz z rodziną, kiedy podrośnie, wszystko mu powiemy. Uwierz mi, dla niego będzie tak najlepiej teraz.
-Ale…
-Proszę, pani Black. Mam swoje powody, dla których pani Dursley zaopiekuje się Harrym.
Poczułam kolejny cios. Myślałam, że Harry trafi do mnie, że będę mogła oddać jedyną przysługę Lily i Jamesowi, że będę mogła patrzeć na niego, jak dorasta. Chciałam od samego początku dać mu tyle miłości, by zrekompensować jakoś fakt bycia sierotą. Niestety, los pozbawił mnie możliwości wychowania syna najlepszej przyjaciółki.
-Niniejszym rozwiązuje Zakon Feniksa.- podjął po chwili Dumbledore- Mam nadzieję, że więzy przyjaźni pozostaną pomiędzy nami pomimo zlikwidowania Zakonu.
-Ja też mam taką nadzieję. Życzę wszystkim powodzenia.- rzekła Emelina, wstając- Będę się już zbierać, Albusie. Henry pewnie martwi się o mnie.
Wszyscy prawie szybciutko ulotnili się do domów, powtarzając wciąż cicho oznaki hołdu dla bestialsko zamordowanych Potterów i bohaterskiego Petera, który potrafił stanąć twarzą w twarz ze śmiercią i nie stchórzył. Pozostali tylko Weasleyowie, Dumbledore i Hagrid. Frank siedział w kącie i bawił się z małym Nevillem. Żałowałam, że nie przyprowadziłam mu towarzystwa. Lubił trojaczki, zwłaszcza Syriusza.
Opadłam ciężko na sofę, czując się podminowana. W żołądku ssało z głodu, ale przywykłam do tego uczucia przez ostatni miesiąc. Zakryłam twarz dłońmi. Poczułam nagle czyjąś dłoń na ramieniu i ugięcie sofy na miejscu obok. Była to Molly Weasley.
-Tak mi przykro.- rzekła- Proszę przyjąć najszczersze kondolencje. Potterowie byli pani bliscy, tak słyszałam. I do tego mąż w Azkabanie… Doprawdy, podziwiam panią!
Mąż w Azkabanie. I nigdy, przenigdy już go nie zobaczę, nie usłyszę jego głosu, nie poczuję zapachu i ciepła… Ten dar, jakim dla mnie był, leży teraz gdzieś w łachmanach… Nie używa głosu, a zapach i ciepło ulotniły się bezpowrotnie.
Pociekły mi łzy mimowolnie.
-Ech, jakoś się żyje. Trzeba. Dla dzieci.- mruknęłam gorzko.
-Coś o tym wiem. Proszę nie płakać. Mam chusteczkę.- wyciągnęła tą samą koronkową, czarną chustkę, którą dałam jej na spotkaniu Zakonu z okazji śmierci jej braci rok temu.
-Dziękuję pani bardzo.- uśmiechnęłam się z wdzięcznością i otarłam oczy.
-Jestem Molly Weasley.- wyciągnęła dłoń, którą ścisnęłam delikatnie i powiedziałam:
-Mary Ann Black.
Nie wiedzieć czemu, rozwaliło mnie to sformułowanie i już chwilę potem przytuliłam się do dość sporawego ciała nieznajomej pani Weasley i łkałam gorzko. Pocieszała mnie miarowym gładzeniem włosów. Czułam się prawie tak, jakby znów powróciła utęskniona Lily i te chwile, gdy tak mnie pocieszała. Po kilku chwilach mi minęło i podziękowałam Molly za wszystko, po czym Weasleyowie ulotnili się, dziękując za zaproszenia. Alicja, obejmując Neville’a, przypatrywała mi się ze smutkiem. Zauważyłam, że podczas mojego ataku rozpaczy ulotnili się z pokoju wszyscy z wyjątkiem jej.
-Ja wciąż nie mogę uwierzyć.- szepnęła, bezmyślnie gładząc synka po plecach.
Nie odparłam, parząc na dywan w jej salonie.
-Wiesz, Alicjo…- rzekłam wreszcie- Mam czasem wrażenie, że ja też umarłam. Tego było za dużo naraz… Za dużo… I James… Lily… Syriusz…
-Wiem. Straciłaś trójkę najbliższych. To musi być potworne. Lily była dla mnie… no, kochałam ją. Zawsze potrafiła mnie wysłuchać i w ogóle… Ale tak trudno mi uwierzyć, by to Syriusz ich zdradził i zabił Petera… Czasem gotowa ci jestem uwierzyć.
Zakryłam twarz dłońmi.
-Będę silna.- rzekłam po chwili- Najgorsza jest świadomość, że Syriusza już nigdy nie zobaczę. To mnie miażdży… A on jest przecież ojcem moich dzieci.
-Pomyśl też o Harrym. To takie okropne.- szepnęła- Nigdy nie pozna rodziców, a to byli tacy barwni ludzie… Trzeba mu będzie opowiedzieć.
Przytuliła mocniej Neville’a.
-Dobrze, że Neville chociaż nie doznał takiej straty.- mruknęłam, patrząc na tłustego, nieco rozpieszczonego jedynaka.
-Przynajmniej tyle.- pociągnęła nosem Alicja.
Boże Narodzenie, jakie nadeszło z tydzień później, było najgorszym, jakie udało mi się przeżyć. Piękno tego rodzinnego święta, ciepło i radość chyba jeszcze bardziej mnie bolały. Cały świat się radował, zapraszał mnie okrutnie do tego, bezczelnie szydząc z sytuacji, w jakiej się znalazłam. Za oknami, gdybym mieszkała w mieście, dostrzegłabym kolorowe lampki i świętych mikołajów na ulicach. Ucieszone dzieci, ciągnące sanki, brzmienie kolęd… Ale widziałam jedynie mgłę na wrzosowiskach, szarość i czerń, głuche wycie wiatru i zimno. Takie okrutne i bezlitosne, do samego szpiku.
Tego wigilijnego wieczoru nie ruszyłam się z sofy, podkulając nogi pod siebie i gapiąc w kominek. Piękne święta…
Remus, zachęcony moją prośbą, obecnie obdarowywał śpiące dzieci prezentami. Zaraz miał przynieść mi kawałek indyka i pudding, ale nie byłam pewna, czy mam ochotę.
Święta zawsze były takie piękne… Ciekawe, czy w Azkabanie są jakoś obchodzone. Nie mogłam sobie wyobrazić dementora z czapką mikołaja na kapturze, sunącego pomiędzy celami i rzucającego małe paczuszki przyczajonym więźniom. Najpierw doprowadziło mnie to do parsknięcia, po czym znów jęknęłam cicho. Biedny Syriusz… Uwielbiał pudding świąteczny. Chyba dlatego nie zrobiłam go w tym roku i Niuniek mnie wyręczył: nie chciałam, że Syriuszowi było przykro, nawet, jeśli o tym nie wie.
Wybiła na zegarze północ. Ostatnie święta spędziliśmy z Potterami…
-Idę z jedzeniem! Wesołych Świąt, siostrzyczko!- dało się słyszeć z korytarza. Remus bardzo się postarał, by jego głos był radosny i beztroski, ale nie wyszło mu to.
-Wesołych Świąt, Syriuszu.- szepnęłam i zadrżałam od powstrzymania łkania.
Święta okazały się wieczorem jak każdy inny. Bez ozdób, bez prezentów, chociaż Remus bardzo się starał i doceniałam to. Wolałam jednak nie sięgać po radość, bo była sztuczna.
Nowy rok, 1982, przyniósł jednak już na samym początku coś, po czym stwierdziłam, iż to dopiero początek przykrości i łez…
-Popatrz, Meg.- szepnął Remus- Ale obiecaj, że zachowasz zimną krew.
Potrzymał “Proroka” nad moją wyciągniętą dłonią chwilkę, niechętnie na mnie patrząc.
-Daj.- poprosiłam głucho, otulając się ciaśniej kocem.
-Na dole strony. Widać tytuł.
Pod jakąś wzmianką o sytuacji czarodziejów w Polsce po niedawno wybuchłym stanie wojennym widniał napis “Okrutna zbrodnia ukarana Azkabanem. Bestialskie tortury doprowadziły do utraty zdrowia psychicznego”. Przełknęłam ślinę i zanurzyłam się w artykule, czując ścisk gardła. Po chwili odrzuciłam od siebie gazetę.
-Remus, ja w to wszystko nie wierzę.- szepnęłam, czując napływający lament- Nie wierzę… Dlaczego oni piszą tu, że Lestrange’owie i młody Crouch torturowali Longbottomów? Dlaczego?! To chyba nie jest prawda…
Przerwał mi spazmatyczny szloch. Zakryłam twarz dłońmi, mój brat opadł na sofę obok i westchnął. Słychać było szelest gazety.
-Cóż… Oni myśleli, że Longbottomowie wiedzą, gdzie ukrył się Voldemort.
-Czysty nonsens!- zawołałam ze złością przez łzy- On umarł i już NIGDY ma nie wracać!
-Wiem, no!- mruknął cicho.
-Co z nimi?
-Zesłali ich do Azkabanu.
-Nie, co z Longbottomami! Co z Frankiem i Alicją?!
-Stracili zmysły po torturach- szepnął Remus- Obecnie są w Mungu na oddziale dla umysłowo chorych. Będą ich leczyć, chyba.
Załkałam. Przecież to beznadziejne! Voldemorta już nie ma! Dlaczego Longbottomowie musieli tak ucierpieć za taką bzdurę?! Oni także mieli synka… Co z Nevillem?
-A jeśli oni nigdy już nie będą sobą?- szepnęłam po chwili ciszy.
-Nie wiem, Meg…- zakłopotał się Remus- Cruciatus jest potworny, jak wiesz… Ale stracić zmysły… Nie wiem, ile musieli ich męczyć, by doprowadzić tak silnych ludzi do takiego stanu… Nie potrafię sobie tego uzmysłowić…
-Przestań! Błagam!- owinęłam się ciaśniej kocem i pacnęłam głucho jednym bokiem na sofę, gapiąc się złością w ścianę.
Po tym incydencie wszystko było jeszcze gorsze, o ile to możliwe. Kwestia Harry’ego i jego brak w moim życiu wydał mi się niczym w porównaniu do utraty zmysłów przez Franka i Alicję. Tych ludzi znałam tak długo… Myślałam, że może tu ostali się moi przyjaciele, a w rezultacie pozostał mi już tylko Remus. Tylko i wyłącznie.
Co jeszcze mogłoby się stać?
-Pani, ktoś odwiedził. Niuniek przyprowadza.
Przenikliwy głos skrzata okrutnie wrył mi się w mózg. Obróciłam niechętnie głowę z opuchniętymi oczami w kierunku drzwi salonu.
Stał tam dziwny, nieznany mi jegomość. Wyglądał na typowego urzędnika z Ministerstwa, był schludny, uporządkowany, nosił wytworną, oficjalną szatę.
Powstałam wolno, przyglądając mu się badawczo.
-Pani Syriuszowa Blackowa?- zapytał wyniośle.
-Tak, to ja.- odparłam, nie bez nutki przekornej dumy- W czym mogę pomóc?
-Przyszedłem dopełnić pewnych formalności.
-Proszę zatem usiąść.- chłodno wskazałam na fotel- Jakich formalności?
-Niezbędnych Ministerstwu.- rzekł niechętnie i zasiadł.
Usiadłam naprzeciw niego, wciąż podejrzliwie go obserwując. Coś mi się tu nie podobało.
-Piękny dom.- mruknął wreszcie beznamiętnie, wyciągając jakieś papiery.
-Owszem.- ucięłam.
-Przykre.- wyjął jakiś formalnie wyglądający świstek- Z tego, co mi wiadomo, dom ów jest własnością pani świętej pamięci męża?
-Świętej pamięci?- wyraziłam lodowate zdziwienie- Syriusz jest świętej pamięci?
-Wszyscy najgorsi zbrodniarze tak są traktowani.- odparł jeszcze bardziej lodowato- Im pozostaje jedynie już na tym świecie umrzeć.
Ten bezwzględny tekst zupełnie mnie rozwalił. Poczułam łzy w oczach. Ale gość podjął:
-Dom był własnością męża, prawda?
-O ile mi wiadomo, tak.- burknęłam.
-Tak samo państwa konto w Gringotcie. Również należało do Blacka. Cały majątek męża, łącznie z tą nieruchomością opiewa na sumę przeszło miliona galeonów.
-Do czego pan zmierza?- zmrużyłam oczy.
Mężczyzna chrząknął i zaczął mówić bardzo formalnym głosem:
-Prawo czarodziejów jest w takich sytuacjach jasne. Kto poszedł do Azkabanu, zwykle nie wraca. A Syriusz Black z pewnością nie wróci. Bank Gringotta zmuszony jest w tak przykrych sytuacjach zamrozić konta więźniów. Konto męża zostaje zatem zamrożone.
-Zamrożone?- coś osunęło się w moim żołądku- Znaczy, że…
-Nie wolno pani ani komukolwiek innemu z wyjątkiem właściciela, korzystać z tego konta. A właściciel raczej już z niego nie skorzysta.- rzekł z bezlitosnym błyskiem w oku.
Poczułam się, jakby salon Wiązowego Dworu został pozbawiony grawitacji.
-Ale jak to? Razem podejmowaliśmy z niego pieniądze!- oburzyłam się- Zarówno ja, jak i Syriusz! To było wspólne konto!
-Formalnie, jego właścicielem jest Syriusz Black.- rzekł znużony urzędnik- Nie jest pani jego współwłaścicielem. Nie jest to formalne, nawet, jeśli mąż pozwalał pani korzystać…
-Pozwalał!- zawołałam- Nie musiał tego formalizować, ufaliśmy sobie bezgranicznie!
-Niech pani lepiej teraz zaufa własnemu kontu.
-Nie mam własnego konta.- rzekłam głucho- To było jedyne.
-Przykro nam.- stwierdził urzędnik tonem, w jakim nie było litości- Proszę je założyć.
Prawie sześćset tysięcy… Co za strata… Ale dobrze, mamy za co żyć, sprzeda się meble…
-Jestem tu również z innej przyczyny.- odchrząknął- Mam nakaz, by pani i pani rodzina podjęli natychmiastową ewakuację z domu Syriusza Blacka. Rekwirujemy go. Razem z całym wyposażeniem i terenem przylegającym do posiadłości.
-CO?!- jęknęłam rozdzierająco- Przecież to dom Blacków! JA TEŻ JESTEM BLACKIEM!
-Możliwe.- mruknął, znudzony- Dom jest jednak przepisany na Syriusza Blacka. Pani nie jest teraz jego właścicielem, tylko Syriusz Black. A że on zmienił miejsce zamieszkania, ten dom przestał mieć właściciela. Pani mąż mógł przepisać na panią dom. Nie zrobił tego? Szkoda.
Nie posiadałam już wnętrzności. Trąc dłonią o dłoń, zagapiłam się w misterną, aksamitną serwetkę na stole. Nie byłam już jej właścicielką.
Dom, pieniądze… W ciągu pięciu minut straciłam wszystko, co zostawił mi godnego Syriusz. Z wyjątkiem nazwiska, dzieci i wspomnień…
-I co ja teraz zrobię?- zapytałam z żalem- Jeżeli nie mam domu i pieniędzy?
-To już nie należy do profesji Ministerstwa.- rzekł brutalnie urzędnik swym zwykłym, uporządkowanym głosem- Proszę znaleźć inną nieruchomość lub pomoc wśród najbliższych.
Wstał, zbierając akta.
-Kiedy mamy się wyprowadzić?- zapytałam martwo, wciąż patrząc na serwetkę.
-Ma pani jeden dzień.- syknął- Życzę miłego dnia.
Po czym wyszedł z obcego mi już i jednocześnie ukochanego Wiązowego Dworu, w którym przeżyłam najpiękniejszy okres mojego życia…
Komentarze:
parszywek Niedziela, 29 Maja, 2011, 13:12
Bosz, ale jej dosoliłaś.. Biedna Mary Ann, chyba normalny człowiek nie byłyby w stanie przeżyć czegoś takiego. A Dumbledore mógłby pomówić z nią i wesprzeć duchowo, a nie w ogóle olał se totalnie. A dzieci nie chcą mieć kontaktu z mamą, nie tęsknią? Jakoś tak nagle zniknęły z pola widzenia. Chociaż ja bym wydłużyła scenę spotkania z zakonem, jakoś bardziej pokazała taką wspólnotę i żywą dyskusję na temat tego co zaszło. Fajny opis depresji
So yeah, we' re going down...
Widać, że życie Mary Ann zasnuły czarne chmury. W tej notce idealnie oddałaś jej tragedię. Mąż w Azkabanie, najlepsi przyjaciele nie żyją, czwórka dzieci na głowie, a niedługo i piątka, majątek przepadł, dom chcą odebrać...
Życie jest tragedią dla tych, którzy czują...
Syrcia Niedziela, 29 Maja, 2011, 22:01
Dzięki za komentarz u mnie. przepraszam, nie napiszę duzo, bo zwyczajnie jak to czytałam to chciało mi się ryczeć, a na dodatek pewien... daruję sobie wulgaryzmy... OSOBNIK... doprowadził mnie przed chwilą do szału.
Pozdrawiam...
J. Poniedziałek, 30 Maja, 2011, 15:14
Przeryczałam od początku do końca. Nawet nie wiem co napisac, mam tylko nadzieję, że kolejna częśc będzie hmm...cóż mniej przygnębiająca.
Hekate Poniedziałek, 30 Maja, 2011, 17:31
Biedna Meg.. najpierw Syriusz i Potterowie, teraz Frank i Alicja, straciła dom i pieniądze, a na dodatek ma czwórkę dzieci i piąte w drodze.. Bardzo dobrze opisałaś jej tragedię.
Ty masz wakacje, a ja mam najgorszy tydzień w tym roku. Nie dość, że same sprawdziany i kartkówki, praca z historii, to jeszcze diagnozy nam dołożyli.Tak więc najbliższa notka ukaże się dopiero koło weekendu. Co do Twojego pytania. Jak na razie zamierzam skupić się na ostatnich latach szkolnych Kathleen, a dopiero potem przejść do wydarzeń z prologu.
pozdrawiam
Sytuacja czarodziejów w Polsce? O ja Cię ^^. Jaki miły, patriotyczny akcent .
Jedyny miły, w zasadzie... Straszna ta notka. Tj., dobra, ale tak bardzo przygnębiająca...
Ale cieszy mnie, i to bardzo, to, że Mary Ann nie wierzy w winę Syriusza. Niech jej wmawiają co chcą, grunt, że ona sama nie uważa własnego męża za mordercę!
Zdziwiłam się za to, że nie przyszło jej do głowy absolutnie nic nt. Rabastana, kiedy czytała ten artykuł w gazecie. Jej były chłopak... Ja bym pewnie przeraziła się tym, że mało brakowało, a wyszłabym za tego człowieka za mąż.
Doo, na co składasz papiery? Tak z czystej ciekawości?
Doo;) Wtorek, 31 Maja, 2011, 01:43
Witam!
Dobrze, dobrze. Bardzo się starałam, by wzbudzić takie właśnie emocje .
Aithne, dopiero za rok składam, zdaję na Akademię Muzyczną na skrzypce ^^
Alex Środa, 01 Czerwca, 2011, 13:19
Czemu to musi być takie smutne ? Mam nadzieje , że następna notka będzie bardziej optymistyczna !
Ale ogólnie to notka świetnie napisana.
Pozdrawiam !
Syrcia Czwartek, 02 Czerwca, 2011, 22:09
No cóż, kochana, zapraszam do siebie! Aż mi ciężko uwierzyć, że to już pół setki notek...
Skrzypce? Nieźle, podziwiam! Pewnie znalazłabyś wspólny język z moją siostrą, bo ona też ma talent muzyczny A tak z ciekawości, to z której części Polski jesteś?
Ps: Nowa notka u mnie!
Michaelcause Wtorek, 17 Lutego, 2015, 21:33
viagra or cialis or levitra how long does it take for viagra to start working <a href=http://fast-sildenafil.com/>Viagra</a> viagra lisinopril interaction why doesn't viagra work for me <a href=http://shopnorxmed.com/>Buy Viagra</a> viagra joke viagra medication