No tak, mam problem z internetem, dlatego tak długo nic nie było. Mogę użwać na bardzo krótko, więc nic nie przeczytam z Waszej twórczości w najbliższym czasie, ale obiecuję, że nadrobię zaległości!
Nowy odcinek pojawi się pewnie po 2 lipca, bo wtedy przyjeżdżam z wyjazdu.
Miłej lektury i początku wakacji!
Na jesień powróciła depresja. Spadła z deszczem, uderzając o zielone, potem żółte, w końcu zeschłe i skurczone liście. Zbawienne słońce odeszło za szare chmury, które teraz skojarzyły mi się z trzema latami życia we Wiązowym Dworze. Chociaż od przełomowych wydarzeń minął jeden względnie spokojny rok, wciąż miałam wrażenie, że było to wczoraj, a to ze względu na monotonię dni, które wydawały się być takie same. Płynęły sobie obojętnie, nie zaszczycałam ich szczególną uwagą. Wszystkie równo smętne i pełne tęsknoty.
W Norze zmieniało się. Dzieciaki rosły, kotwasząc się i kłócąc, a ich ilość była porażająca, nawet pomimo faktu, że Bill pojechał do Hogwartu. Powstały antagonizmy, jak i przyjaźnie pomiędzy niektórymi. Najmniej dobrze czuł się tu Nicholas, trzymał się głównie dorosłych, bo cała nasza czwórka była mu dość bliska, a jeśli nikt nie mógł poświęcić mu uwagi, doskonale bawił się sam. Fascynowały go ulubione zajęcia Artura, którym oddawał się w szopce, gdy żona nie patrzyła. Maluch lubił jednak Charliego, bo dziewięciolatek był najstarszy i chętnie spędzał czas z Nicholasem. Trojaczki za to lubiły swoje własne towarzystwo, ale każde miało też odrębne grono. Syriusz i Cosmo trzymali się z bliźniakami, a Rosemary uwielbiała przytulać małą Ginny i traktowała ją troszkę jak wielką lalkę. Często bawiła się z Ronem, ale te zabawy kończyły się zazwyczaj ukąszeniem nogi rudzielca, gdy coś jej nie odpowiadało. Sara, rzecz jasna, nie mogła się z nikim bawić. Leżała tylko w starym, rozklekotanym wózku. Często płakała i była bardzo nerwowa, a do tego dość cherlawa i drobna.
Często rozmyślałam nad tym, co usłyszałam wtedy, gdy jad akromantuli praktycznie mnie zabił. Ktoś prosił mnie, bym była dzielna… Teraz właśnie powinnam być dzielna, ale nie potrafiłam. Domyśliłam się za to, że dziewiątą osobą, o której była mowa, jest Sara. Za każdym razem, gdy to do mnie docierało, łzy szkliły się w oczach. Syriusz swego czasu zachodził w głowę, kto to. Gdyby wiedział…
A kotek na szyi wciąż mruczał.
Zwykłe, ręczne prace przestały mnie tak absorbować. Robiłam je mechanicznie, czując bezwład w dłoniach i niechęć. Ciągle musiałam tłumić jęk, który rozbrzmiewał bardzo głęboko we mnie. Lubiłam, jak Molly szczebiotała przy mnie o czymś. Mogłam skupić się na jej głosie, który zagłuszał wszystko, ale nie likwidował permanentnego bólu brzucha i głowy.
Boże Narodzenie w Norze okazało się swoistym balsamem na cięte rany. Mając w pamięci święta z zeszłego roku, te były jakieś bardziej spokojne i rodzinne. Nawet wywołały u mnie parę razy uśmiech. Wolałam nie myśleć, jak się czuje Syriusz, spędzając już drugą Gwiazdkę w Azkabanie. A może dni tak mu się zlały, że nawet nie wie, co obchodzą teraz wszyscy szczęśliwi ludzie? Może już zwariował, albo nie żyje. Co prawda, powinni mi wysłać zawiadomienie o śmierci, więc trzymałam się myśli, że mój mąż wciąż siedzi na tym okrutnym dla niego świecie. Najgorsze było jednak przeświadczenie, że życzyłam mu podświadomie śmierci, bo zwyczajnie byłaby dla niego wybawieniem.
Dzieciaki nie wspominały o ojcu. Tylko Nicholas pytał mnie często, czemu taty tu nie ma i kiedy wróci. Czując się okrutnie, wmawiałam synkowi, że kiedyś wróci na pewno…
Kiedy nadszedł rok 1983, zmusiło mnie to do jeszcze większych refleksji nad całym moim życiem i przede wszystkim nad tym, co działo się w poprzednim roku. Miałam taką rozpaczliwą nadzieję, że ten rok przyniesie coś szczególnego, da mi szansę na nowe życie i pozwoli chociaż w niewielkim stopniu zająć się rodziną i przyziemnymi sprawami, by nie łamać ciągle serca o to, co wydarzyło się ponad rok temu na jesień. Już i tak byłam wdzięczna losowi za mieszkańców Nory. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdybyśmy nie trafili na Artura pod Dziurawym Kotłem, ale to nie wszystko. Mieszkanie w Norze w tak licznej i hałaśliwej gromadzie było dość brutalną, ale skuteczną terapią na moją zdziczałą i załamaną psychikę. Pomijając to, skupiałam się ostatnio wyłącznie na tym, że czeka mnie wkrótce ostatni egzamin-kamuflaż. Zajęcia kamuflażu były bardzo skomplikowane, a transmutacja nigdy nie była moją najmocniejszą stroną, toteż znalazłam motywację do pracy nad sobą w domu. Remus już zarabiał na nasz nowy dom, pracując w Esach i Floresach jako sprzedawca, a także odmierzając składniki w aptece. Wolno, ale stosik monet rósł. Bardzo pragnęłam wyprowadzić się już teraz, w tym roku. Uwielbiałam Weasleyów, ale perspektywa założenia nowego domu w innej okolicy była dla mnie kuszącą obietnicą zapisania czystej kartki od zera, stworzenia czegoś lepszego, odcięcia smutku…
Cosmo pociągnął nosem i przestał oglądać wnętrze szafki kuchennej, do której z nudów wlazł. W rogu zobaczył białego, dużego pająka i jego kokon. Zmarszczył nos i kichnął. Było dużo kurzu, ale Cosmo stał zafascynowany i patrzył na dość nieprzyjemnego insekta. Po chwili wyciągnął rączkę i zmiażdżył kokon w piąstce. Ciekawe, co zrobi ten pająk?
Poczuł jakąś mściwą satysfakcję, gdy lepka maź rozkwasiła się w jego paluszkach, lecz pająk nie był zachwycony. Zanim Cosmo zorientował się, podbiegł i ukąsił go w rączkę. Chłopczyk cofnął dłoń, czując irytację bólem, po czym zawstydzony i zły wycofał się z szafki, ściskając zranioną rączkę.
W kuchni nie było nikogo poza panią Weasley. Cosmo stał na środku, przyglądając się jej. Za nią, przy stole, dostrzegł mamę. Siedziała przy śniadaniu, na kolanach trzymała Syriusza.
-Dziś będzie ciężko, Molly. Kamuflaż nie jest moją mocną stroną.
-Poradzisz sobie. Zdobycie tej pracy jest w końcu ważne, masz determinację.
Obydwie rozmawiały o czymś, ale Cosmo tego nie słuchał. Nie było to dla niego ważne. Skupił się na tym, że Syriusz powiedział:
-A on wysiedł z siafy!- pokazał na Cosmo paluszkiem- Mamusiu! Był w siafie!
Cosmo nastroszył się. Mama popatrzyła na niego i rzekła:
-Cosmo, ile razy ci mówiłam, żebyś nie łaził po szafkach kuchennych? Nie masz ciekawszych zainteresowań? Molly, a jak nie zdam, mogę jeszcze raz przystąpić za jakiś czas?
Cosmo speszył się i poczuł głupio. Do tego bolała rana po ukąszeniu, ale za nic nie przyznałby się, że zrobił sobie krzywdę. Na dokładkę Syriusz wytknął mu właśnie język ponad ramieniem matki.
-Czemu nie zjesz ostatniego ciasteczka owsianego?- spytała pani Weasley mamy.
-Nie mam już ochoty, ale Cosmo je bardzo lubi. Synek, chcesz?
Cosmo ucieszył się niezmiernie. Zapomniał o ranie, bo naprawdę uwielbiał ciasteczka owsiane.
-Ja! Ja chcem!- Syriusz błyskawicznie schwycił ciasteczko i wpakował całe do buzi, przez co miał policzki wyglądające jak jeden wielki grzyb. Zaczął chrupać bardzo głośno, wydając odgłosy aprobaty. Cosmo oniemiał, gdy to zobaczył. Poczuł okropną złość.
-Syriuszu!- krzyknęła mama z oburzeniem.
Syriusz przełknął ciastko i znów wytknął oblepiony okruchami język. Cosmo tupnął i wrzasnął ze złością. Syriusz zawsze robił wszystko, by zrobić mu na złość. Zjadł ciastko specjalnie!
-Dorobię nowe! Jutro!- szybko krzyknęła pani Weasley.
-ALE JA CHCIAŁEM TEEEELAAAZ!!!- zawył z dziką furią i zacisnął piąstki, tupiąc i wyjąc.
TRZASK! ŁUP!
-O rany boskie!- zakrzyknęła pani Weasley.
Wszystkie talerze z otwartej szafki wyleciały, niczym olbrzymie muchy i roztrzaskały się o ziemię. Cosmo tupał dalej, czując potworną nienawiść do tego tłustego, czarnowłosego bachora na kolanach mamy. Wielka butla z czymś fioletowym, stojąca na ladzie, rozprysła się malowniczo z hukiem, a parę krzeseł przy stole uniosło się w górę i rozpoczęło dziki taniec po kuchni.
-COSMO!- krzyknęła mama.
Ale chłopczyk bardzo chciał, by jego złość znalazła ujście. Poczuł nagle, że czyjeś ręce biorą go wysoko w górę. Nieco się zdziwił. Krzesła przestały się rozbijać po pomieszczeniu.
-Co ty wyrabiasz, mistrzu?- to był wujek. Popatrzył na niego. Cosmo prychnął jak wściekły kot, ale trochę się speszył. Wujek okręcił go twarzą do jego twarzy. Nie był zły, lecz rozbawiony.
-O rany… To było niezłe.- skomentowała pani Weasley.
-Pięknie. Sprzątania mamy trochę…- wujek postawił go znów na ziemię- Ale cóż… Chłopak jest czarodziejem!
-Mam mieszane uczucia.- rzekła mama, zbierając skorupy z ziemi- Reparo! Ale z tobą sobie porozmawiam, synu! Nie wolno ci robić na złość bratu! Słyszysz, Syriusz?
Cosmo wytknął język zawstydzonemu Syriuszowi. Wiedział, że Syriusz nie może zrobić tego samego z meblami, co on. Zachichotał bezgłośnie do przestraszonego brata. Wiedział, że więcej mu już nie zje ciastka. Poczuł się dobrze z tą mściwą świadomością. A pająk też pożałuje!
Podszedł do szafki dyskretnie, gdy tylko mama wyszła z domu na jakiś tam test, cokolwiek by to nie znaczyło. Zajrzał do mebla, zastanawiając się, co może zrobić temu pająkowi, ale zobaczył, że z jakiegoś powodu coś już go zabiło. Leżał ze skrzyżowanymi na brzuchu nóżkami na dnie.
***
-Remus! Mam!
-Co jest?
Remus wychylił głowę z szopki, gdzie z Arturem omawiali pewne tajemne, męskie sprawy. Nie wchodziłam im w paradę, bowiem niespecjalnie interesowała mnie treść tych tajemnic. Przywykłam do tego, gdy zadawałam się z nieistniejącymi już Huncwotami.
-Mam pracę!- oznajmiłam dumnie, machając mu przed rozkojarzoną twarzą świstkiem, po czym podetknęłam list pod jego nos. Chwycił go z zaskoczeniem i roześmiał się.
-Jesteś aurorem?!- ucieszył się- Ale super!
-No!- czułam po raz pierwszy od bardzo dawna, że stało się coś dobrego- Będę pracować w Biurze Aurorów! Czy to nie cudowne? Zaraz uzbieramy mnóstwo pieniędzy!
Remus roześmiał się, chwytając biegnącą Rosemary. Pisnęła i umknęła mu gdzieś w kwitnące, wiosenne kwiaty.
-Nie bądź taką optymistką!- parsknął, po czym widząc mój gasnący entuzjazm, poprawił się szybko- Znaczy się, dobrze, że przybyło ci znowu troszkę radości. Zarobimy na dom.
-Pewnie szybko będę miała dość.- uśmiechnęłam się ponuro- Praca? Nigdy nie pracowałam, a przymus chodzenia gdzieś skończył mi się w wieku osiemnastu lat… To dość dawno.
-Będzie dobrze.- uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.
-A co powiedzą koledzy-aurorzy, gdy wejdę do biura za trzy dni, w poniedziałek?- zapytałam cicho tak, by Artur nie usłyszał- Auror, którego mąż siedzi w Azkabanie za czarnoksięstwo…
-Popatrz na to z tej strony…- założył za głowę ręce Remus po krótkiej chwili- Jakikolwiek by twój wybór nie był, i tak byłabyś aurorem, którego mąż siedzi w Azkabanie…
Uniosłam brew.
-A Rabastan Lestrange?- wyjaśnił Remus.
-On… jest w Azkabanie?- zdziwiłam się.
Remus wytrzeszczył oczy.
-Przecież czytałaś o katach Longbottomów! Podetknąłem ci ten artykuł pod nos!
Zmarszczyłam brwi, patrząc na wiosenne chmury i usiłując sobie przypomnieć to, co działo się w zeszłym roku w zimie. Tak… W gazecie było napisane o Lestrange’ach.
-Myślałam, że chodziło tylko o małżeństwo Lestrange…- szepnęłam.
-Nie, przecież wypisali dokładnie imiona i nazwiska!
-Wybacz, byłam w nieco… trudnym stanie…
Fakt, że Rabastan brał w tym udział, wstrząsnął mną do głębi. Jakoś to do mnie nie dotarło. Ten sam Rabastan, za którego tak bardzo chciałam wyjść, odrzucając Syriusza…
Wstrząsnął mną dreszcz. Po raz kolejny w życiu mocno uzmysłowiłam sobie, jakie szczęście posiadałam, że rodzice zmusili mnie siłą do bycia panią Black. To było mądre.
Niestety, nie miałam ochoty zastanawiać się, jakim szczęściem było dla mnie małżeństwo z Syriuszem, szczególnie, że w zasadzie istniało już tylko w fikcji, a do tego czekało mnie przykre i stresujące doświadczenie-pójście do pierwszej w życiu pracy, co małżeństwo z Syriuszem stawiało w jeszcze gorszym świetle.
Tego dnia ubrałam się bardzo starannie. Założyłam skromne, czarne szaty i długą, czarną pelerynę. Wyglądałam, jak kopia Severusa, tyle że żeńska.
Na wspomnienie o Severusie, z którym nie widziałam się od dwóch i pół lat, poczułam, jak żołądek ściska się boleśnie, gdy jadłam śniadanie. Nie chciałam jednak się rozpraszać-czekało mnie ważne wydarzenie.
Weasleyowie życzyli mi powodzenia, ja natomiast chwilę potem teleportowałam się z ich kuchni prosto do Ministerstwa Magii. Kręciło się tu mnóstwo ludzi w kolorowych szatach, wszyscy byli zabiegani i zmęczeni. Poczułam się dość nieswojo i z całą mocą zdałam sobie sprawę, że potrzebowałabym towarzystwa…
Jednocześnie skupiałam wzrok na twarzach mijanych ludzi. Były inne, niż choćby dwa lata temu. Teraz wszystkich nużyła monotonia i nuda życia codziennego bez wydarzeń. Wtedy podkrążone oczy byłyby bardziej widoczne…
Tak, Harry Potter uratował ich wszystkich. A o nim samym słuch zaginął…
Pogrążona w egzystencjalnych rozmyślaniach wtłoczyłam się do windy, w której stało już dwóch czarodziejów. Wleciało też stadko sów.
Nerwowo poprawiłam czarno-rudy kok loków, czując dyskomfort, spowodowany krążącymi nisko nad głową sowami. Cieszyłam się, że mogę w razie potrzeby usunąć różdżką brudy.
Wysiadłam w odpowiednim miejscu, którym okazał się obskurny, zwyczajny korytarz, prowadzący do Biura Aurorów. Wisiały tu zdjęcia śmierciożerców, których jeszcze nie udało się schwytać oraz resztki porwanych plakatów tych, którzy rozpoczęli już odsiadkę w Azkabanie. Ruszyłam niepewnie wzdłuż szczerzących kły złoczyńców, zastanawiając się, gdzie mam pracować.
Z pobliskiego pokoju wynurzył się nagle Moody. Rozpromieniłam się na jego widok, czując ulgę, ale zaraz mój wyraz twarzy nieco ochłódł, gdy zdałam sobie sprawę, jak ostatnio wyglądała nasza konwersacja. Auror pomachał mi sękatą dłonią i pokuśtykał w moją stronę, najwyraźniej zapominając o tym, o czym ja pamiętałam doskonale.
-Witam cię!- warknął na dzień dobry, uśmiechając się krzywymi ustami- Pierwszy dzień?
Skinęłam głową potakująco, skromnie złączając dłonie w czarnych rękawach szat. Czułam się jakoś bezpieczniej w tym kolorze i tak okutana materiałem.
-Możesz mi powiedzieć, dokąd mam się udać?- zapytałam cicho tak, by nikt z niewielu przechodniów nie usłyszał.
Moody bez słowa wskazał pokój, z którego właśnie wyszedł.
-Na tablicy wisi rozkład. Tam powinnaś zobaczyć, gdzie pracujesz.
-A nie będę siedziała z innymi aurorami w jednym miejscu?- zdziwiłam się.
Powinniśmy być gotowi wszyscy razem, na wypadek ataku sił ciemności, pomyślałam. A potem uświadomiłam sobie, że to skrzywienie, spowodowane działalnością w Zakonie Feniksa. Sił ciemności już nie było w takim stanie, by mogły atakować, aurorzy stali się więc nieco zbędni. Dopiero teraz dotarło to do mnie i coś nieprzyjemnego osunęło się w żołądku.
-Czynną pracę podjąć będziesz miała szansę dopiero za jakiś czas.- zagrzmiał Moody- Teraz wylądujesz w jakimś niewielkim biurze z towarzyszem i tam dostaniesz coś do roboty.
Zrobił skomplikowaną, enigmatyczną minę. Z ciekawością sięgnęłam do wampirzych zdolności… I dobrze. Ten dzieciak napytałby sobie jeszcze biedy, natykając się na niedobitki śmierciożerców. Żona głównego sługi Voldemorta, a to by było dla nich!
Stłumiłam w sobie pokusę odszczeknięcia Moody’emu, zacisnęłam wargi i skinęłam, po czym rzuciłam krótkie pożegnanie i weszłam do pokoju dla aurorów. Moody pozostał na korytarzu, posyłając za mną dziwną, zatroskaną minę.
Podeszłam do planu orientując się, że mam przydział w biurze numer siedem. Westchnęłam cicho, czując, że wcale nie pobawię się w policjantów i złodziei, a raczej w nudne życie sekretarki, po czym wyszłam z obskurnego pokoju dla aurorów i powlekłam się w kierunku biur. Czułam dziwaczne zmęczenie, coś, czego doświadczałam w długie i pełne testów dni w Stonygates, zanim nie poszłam do Hogwartu. Bez pośpiechu otworzyłam drzwi biura, które od dziś miało stanowić moją codzienność.
W środku było dość ciasno. Stały tu dwa biurka, złączone tyłami. Jedno było puste, drugie zawalone, noszące ślady użytkowania przez kogoś. W rogu spoczywał regał z czymś, co wyglądało na kartotekę przestępców. Ściany biura były pomalowane na nijaki, oliwkowozielony kolor. Nie było tu okien, więc dostałam nieprzyjemnego poczucia klaustrofobii. Nie podobało mi się wewnątrz.
Za zajętym biurkiem siedział szczupły jegomość. Miał proste, ciemne włosy i dość znudzoną twarz o brązowych oczach i dziecięcych rysach, pomimo tego, iż na pewno był ode mnie starszy z piętnaście lat, bo dobiegał czterdziestki. Wbrew temu poważnemu bądź co bądź wyglądowi bujał się ze znużeniem na tylnych nogach wysiedzianego krzesła, składając szczupłe, żylaste ręce na podołku. Popatrzył na mnie spod skręcającej się na końcach grzywki z lekkim udręczeniem w oczach o specyficznym kształcie. Uśmiechnął się nonszalancko.
Przełknęłam ślinę. Bujanie się, znużenie i nonszalancki uśmiech… Chociaż gość na krześle w ogóle GO nie przypominał, natychmiast zapragnęłam zobaczyć Syriusza.
-Eee… Biuro numer siedem, prawda?- zagadnęłam nieśmiało, rozwalona tym specyficznym podobieństwem, po czym zaklęłam cicho w duchu. No oczywiście, że numer siedem, tabliczka wisi! Ale ze mnie ciapa…
Mężczyzna chyba pomyślał podobnie, bo uśmiechnął się z rozbawieniem całym uzębieniem, po czym odrzekł zachrypniętym, niskim głosem:
-Taa…
Zirytowało mnie to wszystko, toteż opadłam na krzesło, nie zdejmując długiej, czarnej peleryny. Poczułam się tak sztywno, jak swego czasu na ślubie. Kolejnym powodem do irytacji był fakt, że mężczyzna siedział dokładnie naprzeciw i teraz obserwował mnie ostentacyjnie, po części rozbawiony, zaintrygowany i znudzony. Po chwili wstał i energicznym, sprężystym krokiem podszedł do drzwi, których zapomniałam zamknąć za sobą. Teraz bardzo przypomniał mi Jamesa, przez co do irytacji doszedł ból serca. Zaraz zorientowałam się, że stanął blisko przy mnie, wyciągając długą dłoń na powitanie.
-Maxim Gray. To ty masz tu ze mną siedzieć, prawda? Mary Ann Black?
-Tak, to ja…- rzekłam cicho, obserwując patrzącego na mnie z góry towarzysza.
-Coś taka spięta?- zagadnął, znów uśmiechając się otwartą buzią, po czym opadł na krzesło, kręcąc z rozbawieniem głową- Przecież cię nie zjem.
-No wiem.- parsknęłam cicho, po czym postarałam się wyluzować. Oparłam się dość swobodnie na oparciu skrzeczącego krzesła, usiłując przybrać obojętną minę.
-Pierwszy dzień w pracy, zgadza się?- zagadnął znowu nieznajomy.
-Zgadza.
-I nigdy nie pracowałaś, zgadłem?
-Mam dopiero dwadzieścia trzy lata.- zauważyłam dość śmiałym tonem.
-Racja.- wstał z westchnięciem frustracji- Ja mam trzydzieści osiem i wciąż ta sama robota…
Podszedł do kartoteki, jego zainteresowanie moją osobą przeszło w zainteresowanie jakąś szarą teczką, którą wyjął, by przejrzeć. Była stara i wysłużona. Milczał.
Uniosłam brwi, czekając na dalszy tok rozmowy, ale najwidoczniej się już skończyła.
-Co będę tu robić?- zagadnęłam nieśmiało, gdy już cisza stała się nieznośna.
-Wszystko.- rzekł głośnym, mocnym głosem, po czym zabrał teczkę i położył na swoim biurku- Ja dostaję zlecenia od Biura Aurorów, ty jesteś moją podwładną.
-Aha.- mruknęłam, nie wiedząc, czy ta informacja mi się spodobała.
-Mogą być różne prace. Spisujemy rezultaty wyroków na przestępcach, przeglądamy raporty aurorów, spisujemy własne, wysyłamy na inspekcję do Azkabanu, przyjmujemy korespondencję… Dużo roboty nas czeka.
Pokiwał parę razy głową, robiąc teatralnie poważną minę, po czym cień uśmiechu przebiegł przez jego twarz chłopca. Zasiadł za biurkiem i znów przybrał pozę, jak wtedy, gdy weszłam.
-Co teraz robimy, panie Gray?- uniosłam brew.
Wzruszył ramionami, gapiąc się bezwiednie w drzwi.
-Czekamy, a co.- burknął znów ochrypłym głosem.
Zdjęłam gorącą pelerynę i przewiesiłam za poręcz krzesła. Zaległa przykra cisza, w czasie której zagapiłam się na blat mojego starego biurka. Zaczęłam tęsknić za domem, a sekundy wlekły się w nieskończoność…
-I jak było?
Oderwałam zamyślony wzrok od starego blatu stołu w Norze. Remus nalał sobie troszkę jogurtu domowej roboty i usiadł na szczycie stołu. Po chwili Rosemary z piskiem wspięła się na moje kolana.
-Mamusiu, kocham cię!- szepnęła w ucho, opluwając je przy okazji okruchami biszkopta.
Cmoknęłam ją i przejechałam ręką po rudych loczkach, po czym odparłam bratu:
-Specyficznie. Nie wiem, czy mi się podobało.
Uniósł brwi.
-Coś było nie tak? Wysłali cię na jakąś dziwną misję?
-W ogóle mnie nigdzie nie wysłali!- zawołałam, dopiero teraz czując irytację- Będę siedzieć, nie wiem ile, w jakimś biurze numer siedem z dość osobliwym przypadkiem…
-Co?- Remus otworzył oczy szerzej- Nie będziesz czynnym aurorem?
-Na razie nie, według Moody’ego. Pewnie to jakiś zapobiegawczy gest z jego strony.- burknęłam- No cóż, to nie to, czego chciałam, ale trudno. Mogę chwilę posiedzieć w tym biurze dla aurorów, ale byle nie wiecznie. Tam jest taki facet…
Remus poruszył się niespokojnie, stukając kubkiem z jogurtem.
-Jest bardzo… dziwny.- zmrużyłam oczy- Co pięć sekund ma jakiś inny nastrój, do tego raz wydaje się mną dziko zainteresowany, by po chwili zupełnie mnie zignorować. Czasem był sympatyczny, po czym dawał mi do zrozumienia, że dzieli nas potężny mur i wręcz zahaczał o chamstwo. Jest jak… dziecko. Nie wiem, czy go lubię. Jak mam siedzieć z nim jeszcze długo w jednym pokoju, to będzie mi trochę niekomfortowo…
-Coś mówił o twoim nazwisku?- zagadnął Remus ostrożnie.
-Słowem nie wspomniał o Syriuszu. W ogóle, jak już ci mówiłam, sprawiał wrażenie mało zainteresowanego tym, kto z nim tam siedzi. Nudziło go to wszystko…
Remus wstał i pokiwał ze zrozumieniem.
-No niestety, musisz przywyknąć. Słyszałem, że takie praktyki mogą trwać kilka lat, pewnie potrwa, zanim wypuszczą cię w plener. Musiał być ktoś lepszy od ciebie, i jego dali od razu do kadry praktycznej. Zdarza się. Ale się nie łam. Będzie kasa. I dom.
Uśmiechnął się do mnie. Wstałam i weszłam na górę, zmęczona pierwszym dniem pracy. Miałam mieszane uczucia. Postanowiłam dokonać oględzin zwierzątek chłopców, bo Remus nigdy tego nie zrobi, bowiem na urodziny Percy dostał szczura, a to Remusowi kojarzyło się z najszczęśliwszymi latami i zabitym przyjacielem, Glizdkiem. Lunatyk wolał więc nie zbliżać się nawet do zwierzątek dzieci, toteż ja musiałam chodzić i doglądać, w jakim są stanie i czy chłopcy nie zapomnieli o nakarmieniu.
-Widzisz, Parszywku?- szepnęłam do tłustego szczura, węszącego uroczo między kratkami. Podałam mu przez nie kawałek skórki od sera- Dziwnie się dziś czułam. Ten cały Gray jest jakiś antypatyczny. I jak popełniałam błędy, śmiał się ze mnie, do tego to chyba dość szyderczy charakter. Nie wytrzymam z nim! Denerwuje mnie jego protekcjonalność.
Parszywek schrupał ser i poszedł spać.
***
Nadszedł piękny maj. Słońce zajaśniało, przynosząc promienie. Każdego dnia budziłam się do nużącej i stresującej u boku pana Graya pracy, ale była w tym jakaś logika. Dziękowałam, że mogę się czemuś tak poświęcić. Co prawda, mój chimeryczny towarzysz ciągle się śmiał, nawet z moich szpiczastych, wampirzych zębów, rudo-czarnych loków i wyglądu nietoperza, ale puszczałam to mimo uszu. Jego problem, że go to bawi. Też lubiłam mu podogryzać, lecz w granicach rozsądku-w końcu byłam jego podwładną. Niekiedy śmiał się ze mną, innym razem go to obrażało. Ogólnie miałam wrażenie, że nie posiadał do mnie szacunku, ale stwierdziłam, że nie jest to dla mnie ważne. Najważniejsze było to, że stosik galeonów stał się odpowiednio duży, i…
-Znalazłem dla nas dom!- zawołał Remus któregoś majowego wieczora, gdy przekroczył próg Nory. Wszyscy Weasleyowie, Blackowie i ja odwróciliśmy wzrok od talerzy. Nicholas za to popatrzył w okno na podrygujący na wietrze klon.
-Gdzie?- zapytałam głośno, czując nagły przypływ nadziei.
-W Basildon, na przedmieściach Londynu. To stosunkowo nowe dla mugoli miasto. Wymieniając nasze galeony na funty, będziemy mogli sobie zapewnić niezbyt przestronny, ale dość dobrze rokujący dom. Ma trzy sypialnie.
-No, brawo, Remusie!- ucieszyła się Molly, Artur uścisnął mu dłoń.
-Kiedy do niego się wyprowadzimy?- zapytałam brata, czując miłe podniecenie.
-Jutro umówię się z poprzednim właścicielem po wymienieniu galeonów i kupię posiadłość. Ale z wyprowadzką może być większy problem.
Radość wyparowała. Popatrzyłam na brata z napięciem.
-Czemu? Jakiś problem?- zagadnął Artur, poprawiając tiarę.
-Meble.- kiwnął Remus- Nie ma mebli, a na meble nas na ten moment nie stać. Jakiś pomysł?
Zaległa cisza i skupione myślenie, gdy wszystkim oklapły miny.
-Może zarobicie jeszcze trochę? Galeony są drogie w przeliczeniu na funty.- zaproponował Artur- Może was stać chociażby na najpotrzebniejsze meble.
-Nie… A zarabiać na meble możemy jeszcze następny rok.- mruknęłam.
-Bez przesady, nie dramatyzuj…- Remus włożył ręce w kieszenie- Cieszmy się z tej oferty, ledwo nas na nią stać…
Znowu myśleliśmy usilnie, skąd by tu wytrzasnąć pieniądze na krzesła, łóżka, stół, szafy…
-Szafy…- szepnęłam- Garderoba… Suknie…
-Co?- zagadnął Remus z zaskoczeniem.
-Remus, mam cały stos sukien od państwa Black. One kosztują fortunę!
-Co?!- Remus wytrzeszczył oczy- Faktycznie, suknie Blacków… Jedyna rzecz, którą mogłaś zabrać z ich majątku… Czemu wcześniej na to nie wpadliśmy?!
-Za nie kupimy meble i zostanie nam jeszcze kupa kasy!
-Ile ich masz?- zagadnął po chwili entuzjastycznej ciszy.
-A bo ja wiem?- zmarszczyłam się- Będzie z czterdzieści…
-Nie, no to jest po prostu zbyt piękne, by było prawdziwe!- ucieszył się Remus- Za taką jedną suknię dostanie się może ze sto pięćdziesiąt galeonów… Nawet możesz zachować pięć najpiękniejszych dla siebie, starczy nam na meble!
Tak więc mój pomysł się przyjął. Remus wziął dzień wolny w pracy, by sprzedać suknie, ja przed swoją pracą wpadłam jeszcze do Gringotta, by wymienić galeony naszej rodziny na funty. Z tego wszystkiego uzbierała się dość pokaźna liczba funtów, za które Remus kupił dom i wybraliśmy się do zwykłego sklepu mugolskiego po meble. By zaoszczędzić trochę pieniędzy na przyszłość, postaraliśmy się wybrać niezbyt ekskluzywne umeblowanie w niewielkiej liczbie. Ekipa zobowiązała się przywieźć to wszystko w paczkach na miejsce i któregoś wieczora pod koniec maja zapadła symboliczna decyzja…
-Wyprowadzamy się jutro rano, Molly.- oznajmiłam przy kolacji.
Państwo Weasleyowie popatrzyli po nas z pewnym smutkiem, ale i radością.
-Doskonale sobie poradziliście.- rzekł Artur z miną, jakbyśmy byli jego dziećmi- Remus jako głowa rodziny, Mary Ann z samą sobą i piątką dzieci bez ojca. Z niczego do czegoś zupełnie nowego… Molly, czyż to nie wspaniałe?
Zapatrzył się w żonę wzrokiem tak egzaltowanym, że musiała popatrzeć na niego gasnąco.
-Ty mógłbyś wreszcie coś zrobić z tą pracą. Oni potrafili z minimum wznieść się na tyle, że zarabiają!- ofuknęła męża- Mało, ale jednak!
-Nie narzekaj, kochanie.- zbył ją- Dobrze mi z moją pracą. Ja ją uwielbiam!
Ostatnia kolacja u Weasleyów upłynęła wesoło i dość nostalgicznie. Kładąc się ostatni raz do łóżka z Remusem pomyślałam, jak wiele przyniósł ten czas, który spędziłam w Norze. Półtora roku bezpiecznej niszy i odzyskiwania sił, gromadzenia ich, by wreszcie wyruszyć w nowe i nieznane życie, zupełnie inny rozdział…
-Wstawaj!- obudził mnie Remus, entuzjastycznie potrząsając mną- Do domu!
Ocknęłam się, zaledwie jakby pięć minut potem.
-Reeemuuus…- wymamrotałam, skręcając się pod lekką kołdrą- Jest tak wcześnie, pół nocy nie spałam, adrenalina… Jeszcze pięć minut, okrutniku…
-Nie, natychmiast! Czeka nas dziś dużo pracy!- wydarł mi się w ucho- Składanie mebli, przykładem… Idę obudzić dzieci i je ubrać. Wstawaj i ześlij na dół nasz dobytek!
Chociaż było wcześnie, rozgardiasz i miły zamęt spowodowały, że przeciągnęło się wszystko. Ostatnie pakowanie i sprzątanie, połączone z szukaniem Syriusza pół godziny (wlazł dla bardzo śmiesznego żartu za zegar…), głośnym śniadaniem i bezsensowną, nerwową kotłowaniną spowodowały, że wyszliśmy z Nory o dziesiątej.
Molly przytuliła mnie mocno, łkając.
-Jestem naprawdę wzruszona! Półtora roku! To tak, jakbyście od zawsze tu byli!
-Mnie będzie bardzo ciężko.- przyznałam, zgodnie z prawdą.
-Macie kanapki! Włożyłam je Remusowi do neseseru! Chłopcy!
Zaraz gromadka Weasleyów mniejszych wysypała się na podwórko i ustawiła na pozór grzecznie w rządku. Artur w tym czasie wyściskał mnie i obiecał, że będziemy się widywać w pracy. Remus pakował potężne kufry na stary wózek, bo nie chcieliśmy wzbudzać zainteresowania wśród mugoli latającymi walizkami, po czym zaczął poprawiać Rosemary czapkę, bo złośliwie rozwiązała wstążkę pod brodą.
-Będzie mi was brakować!- zalała się łzami Molly, gdy przygniotła Remusa- Wszystkich!
-Najbaldziej to chyba Niuńka…- mruknął któryś z bliźniaków.
Jego matka zgromiła go potwornym spojrzeniem, a ja zachichotałam, po czym rzekłam:
-Nie wiem, jak się wam odwdzięczyć… Naprawdę, to, co zrobiliście, jest bezcenne…
-Nie ma sprawy! To wcale, wbrew pozorom, nie było dużo.
-Dla mnie było to niesamowicie dużo.- rzekłam z powagą- Musicie nas odwiedzać!
Uśmiechnęliśmy się do Weasleyów, po czym Remus i ja teleportowaliśmy się do Basildon, ściskając dzieci za ręce, podczas gdy Sara pozostała na moich plecach w nosidle…
Zbierało się na deszcz. Znaleźliśmy się nagle w małym, średnio zatłoczonym miejscu o ewidentnie dwudziestowiecznej architekturze.
-Tędy. Mieszkamy na Vange.
Popchnął przed siebie bardzo pokaźny wózek. Zaskoczyło mnie, że w ogóle jest to możliwe, by go popchnąć. Niuniek nie mógł z nami wyruszyć, wzbudziłby przerażenie, więc sami musieliśmy się uporać z przeprowadzką.
Schwyciłam za ręce Rosemary i Cosmo i pociągnęłam, czując ciężar prawie rocznej Sary.
-Nicholas, Syriusz, idźcie za wujkiem!- przykazałam, czując zdenerwowanie spowodowane widokiem samochodów. Dzieci nigdy ich nie widziały, nie wiedziałam więc, jak zareagują.
Ruszyliśmy wąską uliczką wielu identycznych, typowo angielskich domków.
-Nicholas!- zawołałam z oburzeniem, ciągnąc za sobą ze zdenerwowaniem Rosemary i Cosmo- Zostaw to, synek! Natychmiast to odłóż!
Nicholas speszył się i puścił podniesioną papierową torebkę po chipsach. Mugole i ich śmieci… Myślałam, że moje dzieci nie będą dorastać w syfie zindustrializowanego przemysłu.
Najstarszy z synów spojrzał na mnie z oburzeniem, iż śmiałam na niego fuknąć. W tym momencie Rosemary rozryczała się, bo pociągnęłam ją za mocno za ramię.
-Nie płacz!- zdenerwowałam się, odciągając sparaliżowanego Cosmo od krawężnika, bo nadjeżdżał samochód- Remus! Pomóż mi, co?!
-Jak mam ci pomóc!- zirytował się- Ledwo pcham to… No, wiadomo, nie będę wyrażał się kolokwialnie przy dzieciach…
-Weź chociaż pod opiekę Nicholasa i Syriusza!- warknęłam- Rosemary, nie płacz już!
Rosemary zawyła głośniej.
-Daaa!!!- wrzasnęła nagle Sara ze złością za moim uchem.
Poczułam, że rozbolała mnie głowa.
-Rosemary, bo dostaniesz lanie!- zagroziłam głośno, ciągnąc za sobą opornego Cosmo- Nicholas, do Remusa i trzymaj się go! Syriusz… Gdzie jest Syriusz?
Syriusz szedł przed siebie. Był absolutnie zafascynowany tym, co widział. Olbrzymie domki, wyglądające trochę jak z piernika, czasem lukrowane na biało, i dziwne, kolorowe i lśniące przedmioty na kołach. Wyglądały podobnie do fasolek Bertiego Botta, bo były wszystkich kolorów.
Wygrało zawstydzenie i Syriusz wpakował sobie do ust paluszek, by międlić go zapamiętale. To przywróciło mu rezon i potupał przed siebie. Droga była przyjemna, równa i twarda, toteż chłopczyk z entuzjazmem tupał nóżkami. Nie przypominało to chodzenia po piachu, grządkach, drewnianej podłodze. I był sam. Nikt nie kazał mu iść tam, gdzie nie chciał.
Mijali go olbrzymi ludzie, na których patrzył spode łba. Byli obcy i ich nie lubił.
Zaczęło padać. Syriusz zatrzymał się nad dużą kałużą. Odbijało się w niej szare niebo, ale powierzchnia wciąż falowała od kropel. Syriusz uwielbiał kałuże, w tej dodatkowo widział jakiś olbrzymi budynek ze szklaną ścianą. Wpakował rękę po nadgarstek do wody i poczuł jej chłód. Po chwili zastanowienia wskoczył do kałuży i z dzikim piskiem radochy począł skakać i rozpryskiwać ciecz na wszystkie strony.
-ŁIII!!! WIELKIE ŁIII!!!- krzyczał do siebie.
Długo nie trwało, nim był przemoczony od stóp do głów. Szybko się jednak znudził monotonią zabawy w kałuży, zresztą, jakiś pan dziwnie na niego patrzył, więc nieco go to zawstydziło i ruszył na wyprawę na nowo. Chlupotało i ciamkało w butach, co go bardzo rozbawiło.
W końcu dotarł do miejsca nieco innego niż uliczka zapchana domkami. Było tu mnóstwo ludzi, ubranych w kolorowe płaszcze, bardziej otwarty teren, budynki wyglądały, jak kwadratowe klocki. Syriusz rozdziawił buzię, po czym zaśmiał się do siebie, bo zobaczył mnóstwo fasolek na kółkach. Jeździły, wyłaniając się z jednej ulicy, znikając w innej. Chłopczyk ruszył znów przed siebie, ale chodzenie po chodniku zrobiło się zwykłe, więc wybrał podwyższony pasek betonu pomiędzy ulicą a chodnikiem, po którym szedł, blisko jadących fasolek. Wyobrażał sobie, że idzie nad wielką przepaścią po wąskim kawałku skały. Na końcu stał olbrzymi, kolorowy lizak w kształcie trójkąta, jego cel. Mamusia na pewno by się ucieszyła, gdyby tak przeszedł nad przepaścią. Dostałby nagrodę.
Chodzenie w skupieniu po wąskim pasku betonu było prawdziwą frajdą, a Syriusz zwycięsko przebrnął przez przeszkodę. Trochę go to zmartwiło i postanowił poszukać następnego odcinka. Zobaczył go po drugiej stronie ulicy, za jeżdżącymi fasolkami.
-O!- ucieszył się do siebie i klasnął w rączki. Ruszył w kierunku betonowego paska po bardzo równym, czarnym i przemoczonym podłożu, po którym jeździły fasolki.
Usłyszał okropny pisk i obejrzał się w prawo. Fasolka rosła w jego oczach, trąbiąc przeraźliwie…
Rosemary zatkała ostentacyjnie uszy oboma dłońmi. Odgłos trąby był bardzo denerwujący. Mama obok coś krzyczała, ciągnąc za rękę naburmuszonego Cosmo. Wujek natomiast, nie wiedzieć czemu, leżał jak długi z Syriuszem w ramionach przed nimi, a czerwony, dziwaczny mechanizm zatrzymał się głośno przed nim. Z mechanizmu wylazł jakiś pan i zaczął wrzeszczeć, bo był cały czerwony. Rosemary rozdziawiła buzię. Czerwony pan wyglądał, jak włosy Rona, z tym, że był innej konsystencji.
Wujek wstał, podnosząc Syriusza na ramiona. Rosemary zaczęła się śmiać, bo Syriusz miał dziwną dość minę. Bardzo ją to ubawiło.
-Musiałem go ratować!- burknął do pana wujek- Miał go pan przejechać? Odpowiadam za niego!
-Niech pan pilnuje dzieci, jak je już pan spłodził, do cholery!!!- wrzasnął pan.
Rosemary zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad znaczeniem tego, co pan wywrzaskiwał. Ciekawe, czemu był taki zły? I co to znaczy, że wujek spłodził. Musi go spytać.
Wujek nie odparł, lecz westchnął ciężko, podszedł do nich, przyciskając mocno Syriusza do siebie. Ten miał dość dziką minę. Mama puściła Cosmo, po czym warknęła:
-Nicholas, pilnuj brata i siostry, słyszysz?
Po chwili przysoliła Syriuszowi głośnego klapsa. Najpierw wrzasnął ze złością, złapał się za zadek, robiąc jeszcze głupszą i oszołomioną minę, po czym zrobił się czerwony, ale nie jak tamten pan i ryknął potwornym płaczem. Rozwarł paszczę i po prostu wył.
Mama pochyliła się nad nim, złapała za ramiona z przodu i potrząsnęła.
-Czyś ty oszalał?!- wrzasnęła- Do grobu mnie wpędzisz! Jeszcze raz odwalisz taki numer, a ci spuszczę porządne lanie!
-Ajć…- syknął wujek- Spokojniej, Meg!
-Nie, Remusie!- krzyknęła mama, która z kolei zrobiła się biała i mokra- Zleję go i niech o tym wie! Nie rycz, dziecko! Nie rycz, bo zaraz inaczej porozmawiamy! Mogłeś zginąć, rozumiesz?!
Syriusz wył równo dalej, Sarze nie spodobało się to zbytnio i dołączyła do niego. Mama się trochę zdenerwowała i poczęła ją uspokajać z pomocą wujka. Po chwili mocno przycisnęła do piersi wyjącego Syriusza i przytuliła mocno.
-Czy ty sobie zdajesz sprawę, jak mnie przestraszyłeś?!
Rosemary posmutniała, bo usłyszała, że mama również zaczęła płakać. Nie lubiła, gdy mama płakała.
-Nie płac, mamusiu…- podeszła i zatopiła rączkę w długich, śmiesznych, kolorowych loczkach mamusi. Mama łkała, a wujek powiedział:
-Dobrze, już dobrze… Grunt, że się znalazł. Syriuszu, nie odejdziesz już nigdzie, prawda?
Syriusz chlipnął i pisnął, po czym pokiwał głową parę razy gorliwie.
-No już, Meggie, ruszamy dalej, nie płacz! Wszystko dobrze się skończyło.
Po czym popchnął walizki na wózku przed siebie z powrotem. Mama złapała za rączkę Cosmo i Syriusza, Nicholasowi kazała złapać Rosemary i iść przed dorosłymi. Rosemary posłusznie, aczkolwiek niechętnie złapała rękę starszego brata. Nie chciała, by mamusia znów płakała.
Po przebyciu długiej drogi stanęli przed jednym z domków w rzędzie takich samych. Rosemary była bardzo ciekawa, co jest wewnątrz. Był ciemny, jak piernik i miał białe drzwi i okna.
-Witaj, domku! Ech, nareszcie, dotarliśmy!- roześmiała się mama.
Rosemary ucieszyła się, że mama już nie jest smutna, po czym została pociągnięta przez starszego brata w kierunku wejścia.
-Sama pójdem!- warknęła ostrzegawczo do Nicholasa.
W środku było biało i pusto. Na ścianach przedpokoju dostrzegła małe, śmieszne kwiatuszki. Białe schody przed nią biegły gdzieś na górę. Leżało tu dużo pudeł. Rosemary przyklasnęła w rączki, po czym wyrwała się mocno z uścisku brata, posyłając mu pogardliwe spojrzenie i władowała się z lubością do jednego z pudeł. W środku pachniało drewnem i trocinami.
-Zawartość tego bajzlu jest w salonie, za tymi drzwiami.- usłyszała stłumiony głos wujka- Rozpakowałem nasze meble i przeniosłem tam. Trzeba je złożyć.
-Do roboty! Aż mnie korci, by skończyć to wszystko dziś! Ach, dobrze, że mamy magię! Dzisiaj pomaluję też pokoje! Kupiłeś farby?
-Tak. Malinową dla dziewczynek, wiosenną dla nas, błękitną dla chłopców. Są trzy sypialnie o różnej wielkości. Najmniejszą damy dziewczynom, sobie weźmiemy średnią, a dla chłopaków zostanie duża.
-Dobry pomysł. Potem będzie można je przedzielić ścianami, gdy dzieci będą starsze.
Rosemary wylazła z pudła, cała oblepiona trocinami. Popatrzyła na mamę wzrokiem małego buntownika, bo spodziewała się reprymendy. Mama jednak nawet się nią nie zainteresowała, co jeszcze bardziej ją zirytowało.
-Co dzieci będą robić, gdy my zajmiemy się urządzeniem domu?- spytał Remus, głaszcząc Syriusza po włosach- Proponuję na razie zamknąć drzwi na klucz. Dobrze, że tylko Nicholas i Cosmo umieją czarować. Syriusz ma dziwne pomysły i jest nieco nadpobudliwy, a Rosemary zbyt samodzielna…
-Dajmy im jakieś zabawki w ich pokojach. Chociaż po tym, co się właśnie stało, wolałabym, żeby siedziały z nami i grzecznie się bawiły.
Mama wsparła ręce na ubranych w ciemny dżins biodrach i popatrzyła na Syriusza wymownie. Zrobił niewinną minkę i przytulił się do nogawki spodni wujka.
Było dużo kotłowaniny. Weszli do niewielkiego pokoju, gdzie leżały stosy drewnianych, dziwnych części. Rosemary nie rozumiała nic, ale podobał jej się zapach drewna i świeżości. Wujek postawił przed nimi parę pudeł tekturowych, po czym powiedział tajemniczym głosem:
-To będzie wasz zamek. Bawcie się grzecznie!
Machnął różdżką i pudełka poustawiały się w interesującą budowlę. Syriusz i Cosmo rzucili się do środka, Nicholas wziął na ręce pod pachy siedzącą i gapiącą się na wszystko Sarę i odszedł dalej, niezainteresowany zabawą z trojaczkami. Ale Rosemary była zachwycona pudłami i zamkiem, więc po chwili pysznie się z braćmi bawiła, podczas gdy mama i wujek robili mnóstwo sympatycznych rzeczy z drewnianymi, pachnącymi kawałkami…
-No. To jest właśnie dom.- rzekłam, gdy z Remusem stanęliśmy przy oknie i oglądaliśmy swoje dzieło.
Salon wyglądał niesamowicie. Niby zwyczajnie, osiem krzeseł przy okrągłym stole, włóczkowy dywan, regał na książki… Ale było w tym coś, co pozwoli mi zachować spokój i nadzieję na długie lata…
Wzięłam na ręce raczkującą pod nogami Sarę. Jeszcze raz dokonałam oględzin jasnoniebieskiego, delikatnego salonu.
-Widzisz, Saro?- zagadnęłam, uśmiechając się do bladej córeczki- Domek.
-Do-mek.- powtórzyła pod nosem mrukliwie.
Popatrzyłam na Remusa. Uśmiechnął się po chwili smętnie i objął mnie ramieniem. Poczułam jakieś smutne, ale i odżywcze szczęście, jakbym właśnie spaliła za sobą olbrzymi most. Koniec pewnego etapu w życiu. Teraz zaczął się nowy. Zupełnie nowy…
michael jordan shoe Środa, 10 Września, 2014, 18:19
Cazal sunglasses will treat you to a unique blend of fashion and function, along with several technologies designed to protect your eyes and improve on their visibility. Due to their unmatched technical details, these glasses are a top choice for men and women. These glasses boast of being manufactured following unparalleled fa . Fashion followers simply love to try out new things and be noticeable among crowd. They make certain that whatever they wear or carry with them should divulge their unique fashion statement. Be it an outfit, footwear or any other accessory, a fashion fanatical just loves to complement his/her style with favored fashion trends. michael jordan shoe
I bought our towards the mama maybe not anticipating a lot given that that it was hence cheap. When I got they I was delighted! It really is beautiful & doesn't look cheap after all! My mother liked information technology! Nike free 5.0
cheap broncos jersey Czwartek, 11 Września, 2014, 05:14
One of the many wonderful sponsors of the Trail Running Team are Tifosi who have supplied us with some sunglasses to enjoy. We received them in Chamonix, and in the (generally) pretty glorious summer that we have enjoyed I have had plenty of opportunity to test them out on the roads and trails from the Alps to Box Hill. Here are some of my first impressions cheap broncos jersey