wciąż nie mam dostępu do neta, to wklejam z komórki taty.
Aithne, jeśli chodzi o nazwisko Maxima to samo mi wpadło do głowy, nie myślałam o Dorianie . Jakoś tak wyszło.
Miłego czytania. Nowe pojawi się 16 lipca.
I mam nadzieję, Syrciu, że w sprawi liceum poszło dobrze
Zegar tykał wciąż tak samo. Powolną, wieczną, uspakajającą melodię…
Westchnęłam, mrugając gwałtownie. Odłożyłam na bok miękki tors przytulanki, którą właśnie szyłam. Wszystko wylądowało w wiklinowym koszu na robótki. Szyłam właśnie pięć różnych przytulanek z flaneli. Każda miała inny kolor i każda przedstawiała inne zwierzątko. Postanowiłam wręczyć dzieciom takie przytulanki.
Odstawiłam kosz na okrągły stół, czując piasek pod powiekami. Za oknem słońce wstawało, wyglądając zza komina sąsiadów. Musiało być wcześnie rano.
Ziewnęłam, czując, że dopiero teraz chce mi się spać. Dlatego wzięłam się za szycie-nie mogłam znów usnąć, gdy było ciemno. Świadomość tego, że dziś James Potter obchodziłby swoje dwudzieste szóste urodziny, była jakaś przygnębiająca.
Popatrzyłam na kwadratowy kalendarz i podeszłam do niego, zdzierając kartkę, by zmienić datę.
27 marca 1986.
Opór w sercu jakby nieco zelżał. Chociaż od wydarzeń z Potterami upłynęło prawie pięć trudnych lat, wciąż czułam ostry ból, gdy przywoływałam te myśli do siebie.
Opadłam ciężko na krzesło i zanurzyłam rękę w wiklinowym koszu bezwiednie, uśmiechając się do siebie i czując przyjemny, delikatny dotyk flaneli. Byleby o tym nie myśleć…
Słońce wiosennego poranka zalewało salon. Przeszłam do kuchni i otworzyłam szafkę z jedzeniem, by zrobić naleśniki na śniadanie. Szkoda, że musieliśmy sprzedać Niuńka, by opłacić jakieś dziwne odsetki za dom, bo jak się okazało, Remus czegoś nie dopatrzył i dom wcale nie był tak tani, jak mu się zdawało. Brakowało mi skrzata, który towarzyszył mi dzielnie przez tyle momentów w życiu, od wielu lat. I w dodatku był prezentem od Syriusza, co zwiększało jego wartość.
Rozległ się tupot po schodach, gdy słońce wisiało już dość wysoko nad dachem sąsiadów. Do kuchni wpadła Rosemary, wciąż w lawendowej piżamie.
-Pomóc ci?!- zakrzyknęła z zapałem- Ja chcę umieć to piec!
-Nie piec, tylko smażyć.- pouczyłam ją- I uważaj, przy drzwiach postawiłam butelki dla mleczarza. Nie stłucz ich!
Spojrzałam przez ramię na sześcioletnią córkę. Rude, potargane loczki, które omiotły jej twarz jak lwia grzywa i buńczuczne spojrzenie zielonych oczu nadały Rosemary wygląd małego złośnika. Zacisnęła ręce w piąstki i prychnęła:
-Butelki możesz sobie naprawić! A jakbym się przewróciła i stłukła przez butelki kolanko? Nawet cię to nie martwi!
-Przecież nie stłukłaś kolana o butelki.- odparłam, wlewając do ciasta na naleśniki trochę mleka i słysząc już niebotyczny tumult gdzieś na górze. Ech, typowe…
-Ale mogłabym!- zawołała- I kiedyś stłukę, obiecuję ci! Ale ci będzie głupio!
Uśmiechnęła się mściwie, niczym mały diabełek, po czym podeszła do zlewu i pobełtała ze znużeniem rączką spienioną wodę, w której właśnie gąbka sama zmywała kubki po herbacie z wczoraj. Po chwili głośnej kotłowaniny za drzwiami kuchni wleciał do środka Syriusz, taszcząc dosłownie wyjącego Cosmo za potargane włosy.
-MAMA!!!- wrzasnął z entuzjazmem Syriusz- Przybyyywam!!!
-NIEEE!!!- ryknął skotwaszony, czerwony Cosmo- Ja byłem pielsy!!!
-Chłopcy!- przeraziłam się- Spokój!
-Ale ja byłem…
-NIEPLAWDAAA!!!
-CISZA!
Uspokoili się i popatrzyli na mnie bardzo podobnym wzrokiem, co przed chwilą ich bliźniaczka. Oboje identyczni, czarnowłosi i potargani. Syriusz strzelał zielonymi iskrami z oczu, Cosmo orzechowymi. Tylko oczy ich różniły.
-Oboje byliście pierwsi.- zarządziłam, ukrywając uśmiech- A tak w ogóle to drudzy, bo pierwsza była Rosemary.
Cosmo posłał siostrze zezłoszczone spojrzenie, ale Syriusz zignorował to, wrzeszcząc z przejęciem: „NALEŚNIKI!!!”, po czym podbiegł do mnie i zajrzał przez ramię.
-Będą takie pyszne, prawda?- zapytał, po czym wtulił się w moją rękę.
-Będą.- skinęłam- No, w nagrodę, że byliście pierwsi, macie pierwszeństwo w nakrywaniu do stołu, chłopcy. No, dalej!
Cosmo i Syriusz zaczęli marudzić, po czym posłali sobie kombinatorskie, wyzywające spojrzenie i rzucili się naraz ku szafce, ścigając. Westchnęłam, modląc się, by chociaż sobie guza nie nabili. Szczątki po talerzach już zbierałam i naprawiałam nieraz.
-Mogę pozmywać?- zapytała od zlewu Rosemary. Pozwoliłam jej umyć trochę naczyń i poszłyśmy ze stosem naleśników, talerzem twarożku i słoikami dżemu, czekolady i syropu klonowego do salonu. Tam siedział już Remus, ziewając.
-Nicholas! Sara! Śniadanie!- krzyknęłam w stronę schodów, po czym weszłam do salonu, by usiąść. Zaraz do salonu weszła Sara. Jej proste, lśniące, czarno-rude włosy do ramion zostały już uczesane, ale wciąż pozostawała w piżamie. Szare oczy, identyczne kształtem do moich, były jakieś podkrążone. Jak zwykle, twarz czteroletniej Sary była blada.
-Gdzie Nicholas?- zapytałam ją, ale wzruszyła ramionami.
-Nicholas!- zagrzmiał Remus, rozkładając „Proroka Codziennego”. Nałożył sobie i zaczął jeść, nurkując w lekturze gazety, więc niezbyt pozostawał przytomny. Przeniosłam wzrok na trojaczki. Syriusz dosłownie wchłaniał naleśniki wszystkimi otworami w obrębie twarzy, Cosmo jadł zwyczajnie, Rosemary nieco się ociągała, rysując kwiatki czekoladą na powierzchni placków. Cała trójka była tak straszliwie podobna do Syriusza z jego dziecięcych fotografii, iż zrobiło mi się jakoś swojsko na wspomnienie o mężu, który gdzieś tam wstawał, by wegetować kolejny pusty, zimny dzień… Na pewno nie dostał naleśników.
Popatrzyłam z goryczą na Sarę. Ona zawsze wybrzydzała, bo straszliwie mało jadła. Już widziałam, że za chwilę, po zjedzeniu połówki nędznego placka Sara się zbuntuje i odmówi dalszego jedzenia. Zezłościłam się troszkę, tym bardziej, że za takiego naleśnika z czekoladą Syriusz w Azkabanie pewnie dałby się zabić…
Sara wyglądała zupełnie, jak ja. Była jedynym dzieckiem, które w pełni odziedziczyło po mnie urodę, bo żadne z wcześniejszych nie było do mnie podobne. Różnicą były tylko proste włosy i brak piegów, a także stalowoszary kolor oczu.
Śniadanie dobiegało końca, ale fakt podania naleśników zamknął buzię największemu prowodyrowi-Syriuszowi, więc był potencjalny spokój, bo sześciolatka całkowicie pochłonęły ulubione naleśniki, a raczej on je pochłonął.
-NICHOLAS!!!- wrzasnęłam w końcu- Co za dziecko…
-Pójdę po niego!- zaofiarował się Syriusz i popędził, w sekundzie zrywając się z krzesła tak, że się przewróciło. Podczas jego nieobecności Cosmo spokojnie zjadł resztki naleśnika z talerza brata i speszył się dopiero, gdy zobaczył mój lodowaty wzrok.
Chwilkę potem drzwi się otworzyły i weszli chłopcy. Nicholas wciąż był w niebieskiej piżamie. Popatrzyłam na niego ze złością. Nie przejął się jednak tym faktem, za to ziewnął ostentacyjnie, dając mi do zrozumienia, ile go to interesuje, i zmierzwił włosy.
-Nigdy nie możesz przyjść na czas? Wszystko wystygło.- zauważył spokojnie Remus.
Nicholas opadł ciężko na krzesło obok Sary, patrząc na Remusa charakterystycznym spojrzeniem spod brązowej, prostej grzywki. Było to spojrzenie zdziwionych, stalowoszarych oczu. Wlepiłam wzrok w najstarszego siedmiolatka. Zaczął już powoli przypominać swoją wersję z lustra. Miał proste, brązowe włosy i wiecznie smutne spojrzenie, jakby nie z tego świata. Wyglądał trochę, jakby ciągle nad czymś rozmyślał i dziwił się. Absolutnie nie przypominał rodziców, już najbardziej mojego ojca.
Przysunął sobie talerz, beztrosko ignorując to wszystko. Pewnie znów oglądał rosę na pajęczynie za oknem z dwie godziny, pomyślałam ze złością, ale potem mi przeszło i odetchnęłam. Nicholas był specyficzny, to fakt. Ale dobrze, że rosę na pajęczynie za oknem, a nie wczesnoranną toaletę córki sąsiadów.
Po śniadaniu przyszła codzienna rutyna. Przygotowanie do wyjścia i pouczenie Nicholasa, by opiekował się rodzeństwem. Czasem zastanawiałam się, czy to rozsądne, by właśnie jemu powierzać życie swoje i czwórki młodszych dzieciaków. W końcu Nicholas bujał w chmurach i mógłby się nawet nie zorientować, co, gdzie i jak. Ale niestety, były takie dni, kiedy i ja i Remus mieliśmy pracę w identycznym momencie. Na szczęście pani Marsh, mieszkająca obok nas, lubiła doglądać dzieci, więc często wpadała do nich, by trochę się nimi opiekować. Tutaj też rodziła się wątpliwość, czy działalność Syriusza i Cosmo przypadkiem nie pozbawiłaby jej życia, ale nie było sensu się martwić-musieliśmy pracować.
-Jak tam?
Pan Gray, ponad czterdziestoletni współpracownik, mrugnął do mnie zawadiacko zza sterty papierów, spoczywających na jego biurku. Za nimi oglądał jakąś książkę z obrazkami, którą schował, gdy zobaczył mój wzrok. Machnęłam różdżką i wielki stos, za którym się krył rozdzielił się na pół. Jedna połowa podleciała i osiadła przede mną, a Gray w zasadzie został bez muru ochronnego. Uchylił usta w zapowiedzi uśmiechu.
-Dużo pracy.- uśmiechnęłam się sardonicznie i sięgnęłam po kałamarz i pióro. Obserwował jeszcze chwilkę połówkę muru, którego go pozbawiłam, westchnął i odgiął się na tylnych nogach krzesła. Założył ręce za głowę i wpatrzył się we mnie. Często to robił, bo siedziałam naprzeciw. Na kartach pergaminu, które dostałam, widniały raporty Moody’ego. Trzeba było złożyć podpisy i odpowiedzieć na pytania. Westchnęłam. Było ich trochę.
-Gray…- zaczęłam oschle, unosząc głowę znad raportu.
-Nazywam się Maxim.- rzekł jeszcze oschlej.
-Maxim.- przyznałam- Ile już podpisałeś?
-Trochę…- mruknął enigmatycznie, po czym opadł z hukiem na przednie nogi krzesła- Już cię prosiłem, byś nazywała mnie po imieniu. Nienawidzę wręcz, jak zwracają się do mnie per Gray. I dobrze o tym wiesz.
Zakończył swój wyrzut z lekką groźbą w głosie. Zbagatelizowałam zaczepkę, bo do Maxima Graya przywykłam już przez ostatnie trzy lata wspólnej działalności w tym ciasnym biurze, chociaż wciąż mnie zaskakiwał. Nie chciałam jednak czytać jego myśli, co z pewnością pomogłoby mi go rozszyfrować. Bałam się znać myśli osoby, na którą skazana byłam dzień w dzień w małym pomieszczeniu. Wolałam nie wiedzieć, co mówią.
-Jesteś nieomalże w wieku mojego ojca.- zauważyłam chłodno- Należyty szacunek starszym.
Maxim zupełnie zlodowaciał na twarzy, patrząc na mnie z góry. Wiedziałam, że wyszukuje stosowną ripostę, by trafić w najczulszy punkt. Na dłuższą metę przebywanie z nim było bolesne, chociaż posprzeczaliśmy się ledwo kilka razy. Ja jednak nigdy nie mogłam sobie odmówić sarkastycznych uwag pod jego adresem, co często kończyło się cierpieniem.
Trwało trochę, zanim się nie odezwał. Podpisałam już parę raportów, gdy usłyszałam:
-Coś kolorowo się ostatnio ubierasz.
Uniosłam głowę znad sterty, posyłając mu zaskoczone spojrzenie.
-Co masz na myśli?- spytałam w końcu oschle.
-Do tej pory zawsze miałaś czarne szaty. Czyżby zaszła w tobie jakaś wewnętrzna zmiana?
Coś w tonie jego głosu kazało mi unieść brew. Szydził, jak zwykle. Pokręciłam głową.
-Czasem nie pojmuję twoich procesów myślowych.- odparłam chłodno- Założyłam parę razy kolorowe szaty. I co z tego? Może znudził mi się czarny po tylu latach?
Maxim uśmiechnął się tajemniczo, patrząc na mnie z góry.
-No już dobrze.- parsknął, po czym rzekł złośliwie- Mam własną teorię.
-Teorię? Nie rozumiem.
-Z pewnością.- zmrużył oczy sarkastycznie- Chodzi ci po prostu o przykucie mojej uwagi.
Rozdziawiłam usta, czując, że na policzkach wykwitła czerwona złość.
-Proszę?!- wyrzuciłam piskliwie- Co pan mi imputuje? Że niby mam ochotę się przypodobać?! To… to czysty nonsens!
-Jaka wściekła. I do tego się zarumieniłaś.- roześmiał się ochryple- Oj, nieładnie, Mary Ann! Nieładnie!
Przyglądał mi się pewnym siebie, wkurzającym wzrokiem i rechotał.
-Więc proszę przyjąć do wiadomości, PANIE GRAY, że pana osoba w ogóle mnie nie interesuje!- wycedziłam- Jak pan może mnie tak poniżać?! Jeszcze nigdy nikt… Mam męża!
-Tak. Teoretycznie.- kiwnął, bardzo z siebie zadowolony.
-Co to znaczy!?- zezłościłam się i wstałam- Nie teoretycznie! On wciąż jest moim mężem!
Po raz pierwszy, odkąd znałam Maxima, okazał, iż wie, z kim ma do czynienia, co też zbiło mnie z tropu. Przypatrywałam mu się z wściekłością, a on trząsł ramionami z rozbawieniem.
-No nie irytuj się tak, no! Ty zawsze wszystko bierzesz na serio!- zawołał, kręcąc głową.
Opadłam na krzesło, posyłając mu iskry z oczu. Wciąż czułam rumieniec upokorzenia. Powróciłam do pracy, czując, iż lekko ochłonęłam. Bezwstydny bubek! Co on sobie wyobraża?! Jest nieomal w wieku mojego świętej pamięci ojca, a zachowuje się jak nastolatek! Zerknęłam na obiekt, ale obiekt wlepiał we mnie rozbawione, zainteresowane spojrzenie. Prychnęłam gniewnie i powróciłam do pracy, czerwieniejąc.
-No przepraszam!- usłyszałam jego rozbawiony i znużony głos.
-Dobrze, czy ja się rzucam?- zapytałam bardzo spokojnie, powracając o pracy.
Czułam, że Maxim gapi się na mnie cały czas. Irytowało, ale też trochę dodawało pewności siebie. Wreszcie popatrzyłam na niego znad raportów Moody’ego, by zapytać niewinnie:
-Czegoś pan chce, że tak wyczekująco mnie pan obserwuje?
Rozszerzył pół otwarte usta w uśmiechu.
-Zastanawiam się, jak naprawić twój zepsuty humor.- objaśnił niewinnie.
-Mój humor jest naprawiony.- burknęłam pod nosem.
Maxim zignorował uwagę, po czym rzekł głośno:
-Moglibyśmy zjeść razem lunch, nie? Będzie mi raźniej.
Uniosłam obie brwi, czując, że usta rozciągają mi się w uśmiechu. Parsknęłam.
-Panie Gray…
-Mam na imię Maxim.- przypomniał cierpliwie- A lunch to przecież nic takiego, nie?
Patrzyłam na niego niepewnie, podejmując decyzję. Wreszcie ją podjęłam.
***
-Zjedliśmy razem lunch.
Remus oderwał czujny wzrok od kociołka, w którym bulgotał leniwie Eliksir Pieprzowy.
-No proszę.- skomentował krótko- Nie taki diabeł straszny, prawda?
-Nie wiem, co teraz.- oparłam się plecami o blat kuchennej lady- Jest taki irytujący, ale…
-Uuuu…- zamruczał pod nosem mój brat.
Zamachnęłam się na niego ręką, a on zarechotał, zasłaniając twarz dłonią.
-Nic z tych rzeczy! Jest ode mnie starszy z piętnaście lat, a zachowuje się, jakby był młodszy z dziesięć! Zresztą, ja mam już Syriusza. Tyle, że go tu nie ma.
Poczułam gorycz po tych słowach i zapatrzyłam się w kafelki kuchenne. Remus westchnął.
-Nigdy nie myślałaś, żeby ułożyć sobie życie na nowo? Z kimś innym?- szepnął.
-No co ty! Jestem zamężna, to raz. Dwa, kocham mojego męża i trzy-nie potrzebuję tego.
-A dzieci?
-Mają ciebie.- odparowałam natychmiast.
-To nie to samo.- zaoponował, po czym podjął- Znasz tego Graya już trochę czasu, od dobrych trzech lat spędzasz z nim sam na sam parę godzin na dzień. Z tego, co mi opowiadałaś, istniały pomiędzy wami jakieś napięcia. A co, jeżeli mu w jakiś sposób zależy?
-Nie wiesz, o czym mówisz.- westchnęłam.
-Skąd wiesz?- nie ustępował- Może tylko gra takiego, co to mu wszystko wisi? Pamiętasz, że ktoś już taki kiedyś dla ciebie był, prawda? Denerwujące, no nie?
Zastanowiły mnie jego słowa, ale odrzuciłam tą myśl od siebie.
-Remus, zastanów się, proszę.- złożyłam ręce- Ja wiem, że pragniesz mojego szczęścia, ale nie mogę porzucić Syriusza. Nie chcę go zawieść.
-I co, całe życie będziesz się zasłaniać? Też masz prawo do zaczęcia na nowo! On już nigdy nie wyjdzie, Meg! Nie możesz tego zrozumieć? To okrutne dla ciebie, wiem. Ale masz dopiero dwadzieścia sześć lat, całe życie przed tobą! Jesteś atrakcyjną kobietą w młodym wieku. I dziwisz się, że Gray coś zaczyna pojmować?
Popatrzyłam na jego twarz. Wiedziałam, że chciał mojego szczęścia. Szczęścia dzieci również. One nie miały ojca, chociaż Remus bardzo się starał, to nie mógł po prostu pełnić tej roli. Wiedziałam, że potrzebuję kogoś na miejsce Syriusza, ale sama myśl, że mogłabym go zdradzić, napawała mnie odrazą. Chociaż nie widziałam go już pięć lat i na co dzień nie było miejsca na myślenie o nim, wieczorem cierpienie powracało w dwójnasób. Z drugiej strony postać Maxima Graya, choć niewątpliwie irytująca, była też jakaś bliższa…
-Remus…- zaczęłam na nowo, kręcąc głową.
-Przemyśl to. Dla dzieci również. O, i zaraz mi wykipi, cholera!
Szybko zmniejszył pod kociołkiem. Ja patrzyłam na niego niewidzącym wzrokiem. Wyobraziłam sobie, jak do Azkabanu przylatuje pozew o rozwód. Widziałam minę Syriusza, który pod ścianą czytał list rozwodowy. To było okropne, ale z drugiej strony… Remus miał rację. Przecież on już jest stracony dla tego świata. Nie ma go już.
Przełknęłam nagle przybyłe łzy i szybko wyszłam z kuchni, zasłaniając się argumentem, że idę do toalety. W drodze do niej uświadomiłam sobie, że Maxim chyba mi się podoba. Oczywiście, nie umywało się to do uczucia, jakim darzyłam Syriusza, ale wiedziałam, że tej miłości nie sposób już pielęgnować. Za to zainteresowanie Maximem będzie rosło z każdym dniem. Nie poprawiło mi to nastroju, ale poczułam dziwne, zabawne zdeterminowanie.
-Mama!- gdy wyszłam, wpadłam prosto na Syriusza. Wybiegł właśnie z błękitnej sypialni chłopców, z impetem uderzył we mnie czołem, bo nie wyrobił na zakręcie. Pozbawiło mnie to tchu przez chwilkę, ale Syriusz odjął czoło od mojego brzucha, po czym obdarzył mnie szczerbatym, entuzjastycznym uśmiechem. Odwzajemniłam to, chwytając dłońmi za oba śniade policzki i patrząc na czarnowłosego synka. Odgarnęłam czarną grzywkę z czoła. Wyglądał tak podobnie do ojca… Ale powinnam zapewnić mu i rodzeństwu ojcowską opiekę. Nie ma wątpliwości.
***
Syriusz wyszedł cicho na daszek przez okno. Uwielbiał na nim przesiadywać, chociaż zawsze dostawał klapsy od mamy. Tym razem nie było jej w domu, znów siedziała w pracy. Wujek Remus również pracował, więc opiekował się nimi Nicholas. Syriusz gwizdał na opiekę starszego brata, który zresztą sam uwielbiał wchodzić na daszek. Nie pozwalał na to jedynie najmłodszej.
-Sylu!
To był jego bliźniak. Wytknął potarganą głowę na zimny, pochmurny dzień. Zbierało się na deszcz, ciężkie, ołowiane chmury zawisły nad Vange, ich ulicą. Wiatr rozwiał Cosmo czuprynę.
-Wlacaj! Mama ci zabloniła! Wiesz, ze ci zabloniła! Nie wolno ci!
-Och, cichaj!- sześciolatek wytknął język bratu i przespacerował po daszku, by usiąść wyżej.
-Sylu! Naskalzę! Tylko mama wlóci!
-Dziób na kłódkę, dziecko.
Cosmo, trzęsąc się, wygramolił się na parapet, po czym wszedł na daszek z trudem. Syriusz parsknął z pogardą, gdy to zobaczył. Wiedział, że jego brat bał się takich akcji.
-Och, przecież spadniesz!- zapiszczał wysoko Syriusz- Jesteś jak dziewczynka! Ach, mdleję!
-Psestań!
-Padnij!
-Psestaaań! Nie śmiej się!
-Nie, na serio! Mama idzie, Cosmo!- syknął Syriusz, po czym położył się plackiem na daszku za rynną, by nie było go widać. Pociągnął za fraki bliźniaka, który wciąż się trząsł ze strachu. Syriusz przyłożył oko do szpary pomiędzy rynną i patrzył.
Przed ich domem w istocie pojawiła się mama. Jak zawsze kochana, chociaż nie jak zawsze wesoła i uśmiechnięta, bo zazwyczaj była smutna. Wiosenny wiatr rozwiewał jej czarno-rude włosy. I była z nim. Dlatego się uśmiechała, odgarniając ubranymi w morskie rękawiczki dłońmi kosmyki z twarzy.
Syriusz zacisnął zęby, patrząc na wysokiego, szczupłego jegomościa. Denerwował go jak wszyscy diabli. Często odprowadzał mamę do domu, ale Syriuszowi się to nie spodobało. Czuł potworną zazdrość, bojąc się, że ten pan zabierze im mamę i już nigdy nie odda. Do tego pamiętał, że przecież był jeszcze tata! Dlaczego go tu nie ma, by ratować mamę? Czemu nikt mu nigdy nie powiedział, po co tata wyszedł pewnego dnia i już nigdy nie wrócił? Ledwo go kojarzył ale wiedział, że przecież był z nimi kiedyś, bardzo dawno temu, jakby w innym życiu… Co go zabrało?
-Chyba będzie padać.- stwierdził nieznajomy, patrząc na chmury.
-Szkoda.- powiedziała mama.
-Czemu nie? Ja bardzo lubię ciepły deszcz. No, muszę się już zbierać, Mary Ann. Trzymaj się.
-Pamiętaj o jutrze.- uśmiechnęła się mama.
-No jasne! Cześć.
Syriusz aż się zagotował, gdy zobaczył minę mamy, gdy obcy pocałował ją w rękę. Potem mama, patrząc w ziemię i uśmiechając się poszła w kierunku domu, nie zaszczycając spojrzeniem daszku. Gdy weszła, Syriusz szybko zerwał się i popędził na czworaka do okna, pozostawiając Cosmo na pastwę losu. Nie chciał, by mama odkryła, co przed chwilą robił.
-Wyłaź stamtąd, głupku!- syknął do młodszego bliźniaka, machając na niego ręką. Cosmo podpełzł do okna i zszedł z dachu po parapecie, biały jak ściana. Po chwili popatrzył na Syriusza pokornie.
-Widziałeś?- jęknął Syriusz- Mama jest dla tego pana taka miła!
-Taa…- mruknął Cosmo- Co telaz?
Niestety, musieli zbiec na dół, bo usłyszeli głos rodzicielki, jak nawołuje wszystkie swoje dzieci. Zawsze to robiła, jak przychodziła z pracy.
-Muszę wam coś powiedzieć.- rzekła mama, gdy już usiedli grzecznie przy stole. Syriusz uniósł brwi- Jutro będziemy mieli gościa na kolacji. To mój… kolega z pracy. To spotkanie jest bardzo ważne dla mnie, więc musicie mi przysiąc, że zachowacie się jak należy! Jak będziecie grzeczni, to pojutrze dostaniecie deser. Każdy z was taki, jaki sobie zażyczy.
-Oooo…- westchnęli jednomyślnie.
Syriusz przełknął ślinę. Nie lubił tego pana, ale jeśli będzie miłym chłopcem, dostanie naleśniki z bitą śmietaną… Kuszące, mama rzadko była taka grzeczna…
Nie podobało mu się jednak to, że ten pan tu przyjdzie. Wyglądał na miłego, ale patrzył na mamę tak dziwnie… Syriusz stwierdził, że wcale nie chce, by on tu siedział, na czyimś miejscu.
-Wujku…
Wgramolił się na kolana wujka Remusa, który właśnie usiadł do popołudniowej herbaty i gazety. Odłożył ją i pomógł Syriuszowi wspiąć się na jego kolana.
-Co jest, młody?- spytał.
-Jutro przychodzi tu jakiś pan…- jęknął Syriusz.
-Przychodzi. Tak, to ważny pan.
-Ale… Ja nie chcę, żeby on tu przyszedł.- szepnął z niezręczną miną.
Wujek pomilczał trochę, patrząc na Syriusza uważnie, po czym powiedział cicho:
-Powiem ci sekret. Ale nie mów nikomu, dobrze?
Syriusz pokiwał gorliwie głową. Wujek przybliżył usta do jego ucha i szepnął:
-Mama bardzo chce, by to spotkanie się udało. To dla niej ważne. Ten pan może się nią wkrótce opiekować. Wami też. Będzie z wami grał w quiddicha i robił mnóstwo świetnych rzeczy.
-Ale ja nie chcę!- jęknął Syriusz- Nie chcę z nim robić mnóstwa świetnych rzeczy, na pewno nie!
Wujek zrobił niezbyt przekonaną minę, po czym poczochrał mu włosy i Syriusz zeskoczył z jego kolan, by powlec się w nieszczęściu do pokoju.
Nazajutrz wciąż nie opuszczało go złe samopoczucie. Reszta rodzeństwa chyba podzielała jego zdanie, bo wszyscy mieli ponure nastroje. Tylko Sara wyglądała na taką, co to jest jej wszystko jedno.
Gdy nadchodził ponury wieczór, wszyscy zgromadzili się w dużym pokoju chłopców.
-Zaraz przyjdzie tu ten człowiek…- Nicholas wyjrzał za okno na ciemniejącą ulicę.
-Hej, wymyślmy plan!- ożywił się Cosmo- Ja będę kapitanem!
-Ha, ale jesteś!- zaśmiała się pogardliwie Rosemary- Chłopacy zawsze chcą robić plany i być kapitanami wyprawy!
-Ale to nie wyprawa i na pewno nie zabawa!- oznajmił poważnie Nicholas od okna.
-Właśnie, zróbmy coś!- poprosił Syriusz- Ja nie chcę tu go.
Popatrzyli na niego niechętnie. Wiedział, że tak jak on nie chcieli, by pan wciskał się pomiędzy mamę i ich. To był ktoś bardzo niebezpieczny.
-A co, jeśli mama już nas nie będzie chciała?- pisnął cichutko Cosmo, patrząc z pokorą na wytarte kolana dżinsów- On ją nam zabieze. I co wtedy?
-Nie zabierze.- warknął Syriusz, przytulając się dla otuchy do swojej poduszki- Ja nie chcę i nie!
Z dołu dobiegły do Syriusza i jego rodzeństwa odgłosy szamotaniny, śmiechów i trzaskania drzwi.
-Dzieci! Nasz gość tu jest!- krzyknęła mama- Schodźcie na dół, szybciutko!
Z niewesołymi minami popatrzyli po sobie i powlekli się w stronę drzwi. Syriusz bardzo nie chciał spędzić nudnego wieczoru przy stole, odpowiadając na głupawe pytania tego nieznajomego.
W jasno oświetlonym holu ustawili się grzecznie w rządku, jak już wcześniej ustalono. Każde dziecko patrzyło na wysokiego jegomościa spode łba.
Uśmiechnął się do nich naprawdę przyjemnie i gdyby nie zagrożenie, jakie stwarzał, Syriusz chętnie odwzajemniłby ten zawadiacki, ciepły uśmiech. Mężczyzna był bardzo wysoki i szczupły.
-To są moje dzieci.- powiedziała mama, uśmiechając się, ale Syriusz zauważył nerwowe drganie dłoni, więc nie mogła być w pełni wyluzowana- Po kolei: Nicholas, Syriusz, Rosemary, Cosmo i Sara.
-Dzień dobry!- zawyły dzieci niemrawym chórem, bo mama wcześniej je o to poprosiła.
-Fajne z was dzieciaki.- oznajmił niefrasobliwym tonem przybysz, wciskając ręce w kieszenie.
-Skąd wies!?- zawołał nagle wysoko Cosmo, wytrzeszczając oczy- Znas mnie chociaz tyle?!
I pokazał dwa palce, wskazujący i kciuk, prawie je stykając. Syriusz ryknął dzikim śmiechem.
-Właśnie!- pisnął przenikliwie- Nie zna, a się mądruje!
-Chłopcy!- warknęła mama, która osłupiała- Co to ma być?!
Syriusz i Cosmo przybili sobie ostentacyjne piątki i jednocześnie wyszczerzyli białe kły.
-Och, to tylko dzieci!- zbagatelizował nieznajomy, uśmiechając się- A ci dwaj muszą być niezłymi rozrabiakami, co nie?
-Owszem, są.- mama posłała im miłe spojrzenie, ale w oczach czaiła się żądza mordu- Chodźmy do salonu. Nicholas, Sara, Rosemary, zaprowadźcie Maxima na jego miejsce, dobra?
Sparaliżowane dziewczynki i niechętny Nicholas bez słowa poszli w kierunku salonu, mężczyzna ruszył za nimi. Mama pochyliła się nad bliźniakami i syknęła:
-Jeszcze jeden taki wybryk, a przysięgam, że pożałujecie. Macie się zachowywać, jak należy, zrozumiano? Bo jeśli nie…
Jej oczy nie żartowały. Cosmo i Syriusz założyli pokornie krótkie ramiona do tyłu i spuścili głowy, łypiąc ze strachem na mamę. Pokiwali na zgodę głowami, po czym wymienili krótkie spojrzenia.
-Do salonu. I to migiem.
Bracia wolno ruszyli za mamą. Gdy nie patrzyła, wymienili diabelskie, mściwe spojrzenia. Niestety, w tym momencie rodzicielka odwróciła się i uchwyciła szatański plan w ich oczach. Zanim zdążyła coś powiedzieć, chłopcy rzucili się na swoje miejsca przy stole, gdzie siedział już wujek, nieznajomy i reszta rodzeństwa. Zasiadła też mama, obserwując z niejakim zatrwożeniem najmłodszych synów.
-Może opowiecie mi coś o sobie, dzieci?- zapytał nieznajomy, pochylając się ufnie w ich kierunku.
Pięć par oczu: szare, zielone, znów zielone, orzechowe i znów szare popatrzyło na niego z powagą.
-Są trochę onieśmielone.- machnęła ręką mama- Może ja coś powiem.
-No to mów.
-Tu z mojej prawej siedzi Cosmo…
Cosmo oderwał wymowny wzrok od bliźniaka. Popatrzył wojowniczo spod grzywki na nieznajomego.
-To ten, którego nie znam?- parsknął pan i pobujał się beztrosko na krześle.
Cosmo błysnął kłami. Można było to uznać za uśmiech zarówno wesołego dzieciaka, jak i wcielonego diabła i mama, siedząca obok pana Maxima wytrzeszczyła nieznacznie oczy, widząc to. Nicholas spuścił pokornie wzrok na blat stołu, bawiąc się drobinką cukru.
Cosmo patrzył na mężczyznę. Miał śmieszną i miłą twarz, ale Cosmo zastanawiał się właśnie, jak zbić go z tropu. Był za bardzo uśmiechnięty. Musi się skrzywić.
-Cosmo jest bardzo nieufny…- rzekła mama ostrożnie.
-Chyba woda na herbatę się zagotowała.- zauważył wujek Remus.
-Cosmo, idź i przynieś nam herbaty.- rzekła mama, posyłając mu naglące spojrzenie.
Cosmo wstał wdzięcznie, nie zaszczycając spojrzeniem obecnych i poszedł do kuchni. Myślał gorączkowo nad jakimś planem. Syriusz byłby niezadowolony, gdyby po prostu grzecznie przyniósł herbatę. Taka okazja…
Posłusznie rozlał wrzątek do filiżanek, chociaż mama zazwyczaj zabraniała mu dotykać gorącego. Widać, że pan bardzo ją rozkojarzył. Osiem filiżanek stało sobie swobodnie na drewnianej tacy, a Cosmo obserwował delikatne drgania na gorącej powierzchni bursztynowego płynu…
W rogu kuchni stał kociołek z eliksirem, który ważył od jakiegoś czasu wujek Remus. Na wiosnę i jesień zawsze robił wielkie zapasy tegoż eliksiru. Cosmo podrapał się po brodzie i podszedł do kociołka. Ostro śmierdziało i chłopczyk ostrożnie nabrał trochę płynu łyżką, po czym wlał do jednej z filiżanek. Czując się dość zestresowanym, zapamiętał feralną filiżankę i niewinnie uniósł całą tacę z herbatą czarami. Poszybowała przed nim, gdy szedł z nią do salonu. Rozdał herbatę drżącymi rączkami. Wszyscy dorośli zachwycili się aromatem, podczas gdy rodzeństwo Cosmo milczało.
Chłopczyk usiadł na miejscu, czekając nerwowo na reakcję. Kopnął delikatnie Syriusza pod stołem. Ten popatrzył na niego pytająco w tym samym momencie, gdy wszyscy pociągnęli zdrowo z naczyń.
Pan Maxim charknął dziwnie, po czym zakrztusił się. Mama popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Cosmo i Syriusz wymienili wymowne spojrzenia. Syriusz uśmiechnął się nieznacznie.
-Co się stało?- zapytała zatroskana mama, klepiąc gościa po plecach. Miał łzy w oczach i czerwoną twarz. Cosmo i Syriusz zachichotali na widok tej miny, dopóki Cosmo nie uchwycił z zawstydzeniem podejrzliwej twarzy wujka, który posłał mu dziwne spojrzenie. Po chwili wziął filiżankę i powąchał.
-Dlaczego wlałeś Maximowi Eliksiru Pieprzowego do herbaty?- zapytał groźnie.
Zaległa potworna, sztywna cisza, przerywana jedynie delikatnym pokasływaniem pana Maxima. Mama patrzyła na Cosmo z niedowierzaniem. Ten spuścił wzrok na swoją filiżankę.
-Wlałeś Eliksiru Pieprzowego?- szepnęła nabrzmiałym szeptem.
-Tak, no bo popatrz.- wujek podetknął mamie pod nos filiżankę.
Cosmo przeszły ciarki, gdy popatrzył na mamę i wujka. Wiedział, że nie dostanie deseru.
Wszyscy zajęli się panem Maximem, który był wciąż koloru dojrzałej truskawki. Cosmo czuł, że oberwie porządnie, gdy pan Maxim już sobie pójdzie.
-Nic się nie stało!- rzekł gość po kilku chwilach- Dzieci to dzieci… Syn mojej kuzynki wciąż wkłada mi mrówki do poduszki. Uważa to za bardzo zabawne…
Mama roześmiała się, ale jej oczy były absolutnie wściekłe. Całe rodzeństwo patrzyło na Cosmo z dobrze ukrytym rozbawieniem, dopóki Nicholas nie został wysłany po skromne przystawki. Dorośli je jedli, natomiast dzieci musiały zadowolić się jogurtem truskawkowym i ryżem, bo to była cała ich kolacja. Cosmo spuścił głowę na swoją porcję ryżu i poczuł, że nie ma apetytu. Inni jedli, chociaż nie wszyscy bardzo chętnie, a on musiał się dosłownie zmuszać. Mdliło go na widok mamy i Maxima, którzy patrzyli na siebie dość specyficznym, podejrzanym spojrzeniem.
-Mam nadzieję, że ci smakuje?- spytała mama Maxima dość cicho, bo siedzieli blisko siebie. To też było irytujące. Maxim pokiwał parę razy głową i uśmiechnął się.
-Bardzo.- odparł równie cicho, po czym rzekł- Chyba się najem porządnie, czyli kolacja u mnie odpadnie. No trudno, po prostu posiedzisz u mnie do późna, dobra?
-Nie będzie to kłopot?
-Chyba żartujesz. Zaprosiłem cię przecież na wieczór, nie?
Cosmo się nastroszył, gdy zobaczył spojrzenia, jakie wymienili Maxim z mamą. Nie podobało mu się, że mama wyjdzie z domu tak późną porą i pewnie wróci głęboką nocą. Nie poczyta mu i nie utuli do snu. Ktoś inny ją zabrał, ale on poczuł, że to bardzo źle. Popatrzył na Syriusza, który również się nastroszył. Obydwoje obserwowali Maxima ze złością. Ten też na nich popatrzył.
-Co chłopcy, jakiej drużynie kibicujecie?- zapytał, gdy dostrzegł ich wzrok- Ja uwielbiam quiddich…
-Oni też, ale nie mają gdzie grać…- rzekła mama, uśmiechając się uroczo. Cosmo uwielbiał to.
-No tak, to mugolska mieścina.- pokiwał z powagą Maxim- Ale mogę kiedyś was zabrać do mnie, mieszkam prawie na odludziu, zupełnie sam. Mam duży ogród i zagracie. Co wy na to?
Cosmo, zrezygnowany jego uprzejmością, pokiwał grzecznie głową, bo poczuł, że nie wypada inaczej. Maxim uśmiechnął się, powodując, że chłopczyk też mimowolnie to zrobił.
-Syriusz!- krzyknęła nagle mama gniewnie.
Wszyscy na niego popatrzyli. Syriuszowi ostentacyjnie dyndał pod nosem dumny, aczkolwiek niezbyt zachęcający glut. Cosmo wiedział, że Syriusz zawsze umiał na zawołanie wypuścić podłużnego smarka, gdy dawał do zrozumienia, że ma coś w głębokim poważaniu. Gdy Syriusz zobaczył wzrok wszystkich, bardzo ewidentnie się oblizał, zagarniając językiem okazałą zawartość nosa.
-Srutu-tutu!- skomentował bestialsko, gdy już przełknął wydzielinę.
Cosmo parsknął cichutko. Maximowi opadła szczęka. Wyglądał, jakby zbierało mu się na wymioty. Wujek i mama byli wściekli, Nicholas i Sara przerażeni. Natomiast Rosemary tak się obśmiała, że wciągnęła nosem jogurt i teraz charczała i pluła naokoło truskawkową masą z kawałkami ryżu.
-Rosemary!- krzyknęła mama ostrzegawczo, próbując sobie poradzić z rzężącą rudowłosą siostrą Cosmo. Maxim, opanowując mdłości, pomagał przy prychającej i jednocześnie śmiejącej się dziewczynce. Natomiast wujek, siedzący z lewej, posłał Syriuszowi takie spojrzenie, że Cosmo już widział, że oboje mają potworne kłopoty. Kopnął niezauważalnie Syriusza pod stołem, ostrzegając go przed takimi akcjami na drugi raz.
Maxim wziął w pełnym poświęceniu Rosemary do toalety, gdzie zaprowadził go wujek. Pozostała mama, która podeszła do bliźniaków i popatrzyła na nich wściekłym wzrokiem.
-Wstańcie!- nakazała z wściekłością. Cosmo i Syriusz zrobili to z pokorą, po czym każdy oberwał na dobry początek potężnego klapsa. Jednak ani jeden ani drugi nie rozryczeli się. Wiedzieli, że trwa walka z Maximem o mamę. Tata byłby z nich dumny, nawet, jeśli Cosmo prawie go nie pamiętał.
Nicholas poszedł po zupę pomidorową, którą mama drżącymi rękoma porozlewała do półmisków. Tym razem Cosmo starał się już nie robić żadnych ostentacyjnych numerów. Zaczął dochodzić do wniosku, że może ta walka nie ma sensu, chociaż jeszcze pięć minut wcześniej, po oberwaniu klapsa bohatersko stwierdził, że ma.
-Nie wiem, co by można było zrobić z tymi raportami od Moody’ego.- stwierdził Maxim, gdy wszyscy w milczeniu jedli zupę pomidorową. Cosmo, nie bez pewnej satysfakcji stwierdził, że Maxim stracił nieco rezon- Zawsze tyle ich pisze… Chociaż podobno zaczyna mu odbijać…
-Odbijać? Moody’emu odbija?- spytał wujek.
-Tak, to chyba zrozumiałe.- wzruszyła ramionami mama- Po tym, co przeszedł… To bardzo dobry auror, ale zaczyna mieć skrzywienia zawodowe…
-Oporządzacie tylko raportami od niego?
-Głównie.- Maxim zmarszczył brwi- Tak wiele ich, że nie wiemy, gdzie ręce włożyć z Mary Ann… Zawsze jak przychodzę do pracy, znajduję całą ich kupę. To męczące na dłuższą metę. Ale mam towarzystwo i to nie byle kogo…
Puścił do mamy zawadiackie oko, ona zareagowała uśmiechem. Zrozpaczony Cosmo popatrzył na Syriusza, lecz ten gapił się na Maxima straszliwym, nienawistnym spojrzeniem…
ŁUP!
-Maxim!- przeraziła się mama.
Cosmo wytrzeszczył przerażony wzrok, bowiem miska z zupą pomidorową Maxima z impetem wyrżnęła w twarz właściciela, oblewając ją i elegancką, ciemnoszarą szatą pomidorową zawartością. Mama oderwała naczynie i postawiła na stole. Cosmo popatrzył na mokrą, uświnioną twarz rywala i uśmiechnął się mściwie. Tym razem oczywiste było, że Maxim nie zbagatelizuje tego.
-Który to?- warknęła mama w idealnej ciszy- Nicholas czy Cosmo?
Popatrzyli po sobie z Nicholasem. Starszy brat był bardzo zaskoczony, co utwierdziło mamę w przekonaniu, że to właśnie był Cosmo.
-Do łóżka!- syknęła, gdy dała ściereczkę Maximowi, by wytarł się- Masz szlaban, Cosmo.
-Ale to nie ja!- krzyknął Cosmo- Przeciez to nie ja, no!
-Nie kłam! Tylko ty i Nicholas umiecie czarować! A tobie dzisiaj odwala szajba, więc kto, jak nie ty?
-To nie ja!!!
Cosmo był tak wściekły, że trzymana przez niego szklanka z jogurtem poszła w drobny mak.
-Czyżbyś, Syriuszu, umiał czarować?- zapytał spokojnym, znużonym tonem wujek Remus- Czy to ty?
Syriusz nic nie odpowiedział, ale miał wybitnie buńczuczną minę.
-Przecież to był Cosmo!- zezłościła się mama, wycierając kaszlącemu Maximowi szatę.
-Ta zupa była gorąca…- jęczał Maxim.
-To mógł być też Syriusz.- zauważył Remus.
-Ale jeszcze się nie ujawnił!
-A jak teraz przyszedł na to moment?
Cosmo popatrzył na brata z podziwem. Wyglądał groźnie z tą miną. Może to on wywalił zupę na twarz Maxima? Na to by wskazywało, bo Nicholas i dziewczynki byli zbyt zszokowani.
-Nie. Tak czy inaczej, Cosmo ma szlaban i zaraz wymyślę mu inną karę!
-Nie! To nie ja!!!
-Ale wlałeś mu do herbaty eliksiru! Nie dostaniesz deseru przez tydzień!
Cosmo uderzył w dziki płacz. To było jawnie niesprawiedliwe! Syriusz przecież nie dostał kary!
Chłopczyk dostał ataku wściekłości, zagłuszając kłótnię pomiędzy mamą i wujkiem, który go bronił i przekleństwa Maxima.
-Nie każ go! Syriusz powinien oberwać, nie Cosmo!- krzyknął wujek, by zagłuszyć wycie Cosmo.
-Nie ucz mnie! To ja wychowuję te dzieci! On też zasłużył na karę, wiesz?!
Cosmo był wściekły. Poczuł, że żołądek ściska mu się w dzikiej furii. Ściska się niebezpiecznie…
Syriusz oderwał zaintrygowane spojrzenie od przeklinającego Maxima, który wycierał spodnie nowiutkiej szaty i utkwił wzrok w młodszym bracie, bowiem wrzeszczący Cosmo wydał charakterystyczny odgłos i…
Cała kolacja brata malowniczo wylądowała na stole, wlewając się do półmisków i zupy i oblewając smakowitego indyka. Wszyscy zamarli, gdy Cosmo znowu zatrząsł się pod wpływem nowej fali wymiotów, która nieuchronnie się zbliżała. Wujek szybko podbiegł do niego i przytrzymał głowę, wrzeszcząc coś o misce na wymioty. Sara i Rosemary umierały ze śmiechu, Nicholas wytrzeszczał oczy, mama i Maxim próbowali coś wskórać w kwestii obrzygującego jedzenie Cosmo…
Syriusz dobrze się ubawił i poczuł w sobie jakąś tajemną, nieznaną moc. Warto to wykorzystać…
Podniósł wszystkie półmiski, które stały na stole. Rozpryśnięte na jedzeniu wymiociny wyglądały ohydnie i Syriusz wiedział, że na nic już to całe jedzenie. Miski, talerze i sztućce poczęły swobodnie fruwać naokoło wrzeszczących coś dorosłych. Cosmo wciąż dostawał spazmów na ziemi, ale Syriusz nie przejął się tym, raczej uznając to za okoliczność sprzyjającą. Przecież Cosmo zawsze był troszkę wydelikacony, to normalka. Natomiast Nicholas wziął siostry za głowy i wszedł z nimi pod bezpieczny stół.
Syriusz popatrzył na zszokowane miny dorosłych, którzy zauważyli wreszcie lewitujące rzeczy i w tym momencie nabrał leguminy na łyżkę. Stały tu dwie miski leguminy, jedna nietknięta przez wymiociny Cosmo, druga malowniczo obrzygana. Syriusz wybrał, rzecz jasna tą drugą i z mściwym uśmiechem wycelował w znienawidzoną twarz Maxima, przez co legumina wylądowała prosto w półotwartych ustach. Ten zaczął się krztusić. Syriusz nabrał łyżką jeszcze obryzganej w połowie strawioną kolacją Cosmo i wcelował w oko Maxima. By dopełnić zwycięstwa, wśród tańczących w powietrzu talerzy, podniósł całą miskę uświnionej leguminy i posadził dnem do góry na głowie Maxima. Mama i wujek oniemieli, przestając zajmować się rzężącym Cosmo.
Zaległa cisza, talerze z trzaskiem opadły na ziemię, rozbryzgując zawartość. Pozostała samotna miska nietkniętej, czystej leguminy wśród dantejskiego bałaganu. Maxim zdjął z siebie naczynie i cisnął gdzieś. Był uwalany lawendową, słodką masą. Popatrzył na mamę zbolałym, wściekłym wzrokiem i wyszedł z salonu tak, jak stał. Po chwili w idealnej ciszy usłyszeli trzask drzwi wejściowych.
Syriusz wstrzymał oddech. Maxima już nie było. Ale pozostały kłopoty, i to poważne…
-Maxim!- krzyknęła mama i wybiegła z pokoju.
Wujek obrzucił spojrzeniem uświniony salon, słaniającego się Cosmo, przerażone dzieci pod stołem i wreszcie jego, Syriusza. To było bardzo złe spojrzenie.
-Pójdziesz teraz do swojej sypialni.- rzekł cichym, nabrzmiałym szeptem wujek- Ty i twoje rodzeństwo. Natychmiast.
Syriusz nie sprzeciwiał się. On i całe jego rodzeństwo powlokło się do pokojów, uwalane w jedzeniu, przynajmniej bliźniaki. Cosmo był w dodatku w wymiocinach.
-Mamy kłopoty.- szepnął do brata Syriusz.
Cała piątka skuliła się ze strachem w kącie sypiali chłopców. Wujek pewnie sprzątał, ale gdzie mama?
Syriusz wiedział, że będzie potwornie zła. Oj tak…
Wpadłam z impetem do sypialni, roniąc łzy wściekłości. Co za beznadzieja! I co teraz będzie?! Miało być tak pięknie i w ogóle…
Oparłam się o komodę i załkałam, czując pulsującą furię. Teraz moje szanse spadły do zera. Co powie Maxim jutro, w pracy? Ale będzie masakra. Już zawsze, bo chyba nigdy mnie łaskawie nie wypuszczą z tego biura, jeżeli mają lepszych kandydatów.
Świetnie wprost. Miałam zapewnić moim dzieciom ojca. Chciałam, by miały przykład normalnej, zdrowej rodziny, bo okrutny los pozbawił mnie ukochanego, a ich taty.
I na co to wszystko? One tego nie chciały. Przecież nawet nie wiedzą, co dla nich najlepsze!
Uderzyłam ze złością w szafę parę razy. Po chwili oparłam się o nią, oddychając głęboko.
Zmarszczyłam brwi. A co to? Znajomy odgłos…
Wyciągnęłam z szuflady biurka platynowego kotka. Żałośnie miauczał. Patrzyłam na niego trochę w milczeniu, by po chwili znów załkać. Kotek cały czas miauczał.
Jak mogłam w ogóle pomyśleć, że ktokolwiek zastąpi nam Syriusza?! Nigdy nie znajdę nikogo na jego miejsce, bo nikt nigdy nie wypełni luki, jaką pozostawił mój mąż.
Patrzyłam na wiecznie miauczącego kotka. Syriusz myślał o mnie. Wciąż, od pięciu lat.
-Przepraszam!- wycedziłam przez zaciśnięte zęby- Przepraszam, Syriuszu. Już nigdy, przenigdy ciebie nie zdradzę i nie zwątpię…
Założyłam na siebie wisiorek, postanawiając go nosić, jak kiedyś, przed dwunastu laty w szkole i wyszłam z sypialni ocierając łzy, by nikt nie zauważył.
Dzieci skuliły się z przerażenia w sypialni chłopców. Weszłam tam, patrząc na ich zasmucone i przestraszone twarze. Westchnęłam i usiadłam na łóżku, patrząc na nie.
-Chodźcie do mnie.- mruknęłam.
Wszystkie rzuciły się i przylgnęły, przytulając mocno.
-Przepraszam, mamo.- szepnął Syriusz- Nie gniewasz się? Dostanę deser?
-Tak.- parsknęłam ze znużeniem- Dostaniesz. I mam dla was prezenty. Zapakowane i podpisane. Leżą w salonie. Potem pójdziecie i rozpakujecie. Sama uszyłam.
-Mamo, kto to był, ten pan? Bardzo jest ważny dla ciebie?- spytała Rosemary przepraszająco.
-To miał być tata.- szepnęłam- Ale nie będzie.
-Tata wróci. Nie dawaj nam innego!- poprosił Nicholas z lekkim oburzeniem.
-Nie potsebujemy. Naplawdę!- pokiwał gorliwie Cosmo.
Sara nic nie powiedziała. Ona nigdy nie znała Syriusza, więc całość była jej obojętna.
-Chodźcie, dzieci.- potargałam główkę Cosmo- Dokończymy leguminę.
***
Sara wspięła się na krzesło, by obejrzeć stół, na którym stało trochę ciastek na półmisku.
-Zostaw, zaraz będzie obiad!- przypomniała mama, stawiając filiżankę na spodku.
-Ciocia powiedziała, że mogę, plawda?- burknęła Sara.
-Daj jej troszkę pojeść tych ciastek.- ciocia Molly odstawiła garnek z zupą owocową na blat- Wiesz, że Sara je bardzo lubi.
Sara z lubością, ignorując niezadowolone spojrzenie mamy, zagarnęła trzy czwarte talerza na małe rączki. Zawsze lubiła robić to, co chciała i mało obchodziło ją, czy wolno czy nie.
-Nawiasem mówiąc to dobrze, że tak się skończyła cała ta zabawa. Uzyskanie rozwodu w świecie czarodziejów jest bardzo trudne. Miałabyś tylko problemy, kochaneczko!- stwierdziła ciocia Molly, wycierając resztki zupy z blatu- Formalności, może jakieś trudności…
-Zresztą, tak sobie myślę, że to chyba było dość egoistyczne.- rzekła mama- Syriusz… Jakoś tak zapomniałam, że wciąż jestem jego żoną. Obiecałam mu wierność na ołtarzu! To chyba zobowiązuje, prawda? Przysięga małżeńska to poważna więź, nie wolno jej zrywać przez egoistyczne widzimisię.
Sara ześlizgnęła się z krzesła i zagarnęła resztkę ciastek do spódnicy sukieneczki, którą miała na sobie. Schrupała troszkę, siadając beztrosko pod stołem i udając, że jest zwierzątkiem w norce.
-Sara, kruszysz!- skarciła ją mama, wciskając głowę pod stół- Wyłaź stamtąd!
Sara nie przejęła się tym i dalej chrupała kruche ciasteczka cioci Molly.
-Jak zareagował Maxim następnego dnia?- spytała ciocia- Był zły?
-A właśnie nie! Całkiem go rozbawiła ta kolacja u mnie, gdy już ochłonął. Chciał umawiać się ze mną dalej. Nawet wyszło na to, że mu bardzo zależy…
Sara pozbierała okruszki z podłogi i zjadła ze smakiem. Nic nie mogło się zmarnować.
-Powiedziałam mu o tym, że mam męża i wolę, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Chyba był to dla niego cios. Ale zaakceptował to. Przecież musiał… A jak tam Charlie i Bill w Hogwarcie?- dało się słyszeć znad Sary. Ona jednak nie zwróciła na to uwagi, bowiem do kuchni wszedł Ron i zobaczył ją.
Wygramoliła się spod stołu i wdzięcznie niosła przed sobą kruche ciasteczka w spódnicy.
-Chcesz?- spytała rudego sześciolatka.
-Ron, zaraz będzie obiad!- skarciła go ciocia Molly- Bill i Charlie? Bardzo dobrze sobie radzą.
Ronald popatrzył na ciasteczka na podołku Sary i szybko chwycił jedno tak, by mama nie widziała.
Sara ucieszyła się. Lubiła Rona. Percy był bardzo strachliwy, a bliźniaki się z niej śmiały. Ron był zdecydowanie najfajniejszy, przebijał nawet starszą od Sary Ginny.
-Chcesz jesce?- zapytała konspiracyjnym szeptem, wyszczerzając szczerbate zęby.
Ron kiwnął i wziął jeszcze trzy. Razem schrupali wszystkie ciasteczka, uśmiechając się do siebie błogo. Mamy nic nie widziały, co Sarę zdziwiło. Nie wolno było jeść słodyczy przed obiadem.
-Lubię cię, Lon!
Po czym przytuliła niezręcznie rudzielca i dała mu mokrego buziaka prosto w policzek. Osłupiał troszkę, żując jeszcze ostatnie ciasteczko.
-No proszę!- zawołała ciocia Molly- To było prawdziwe wyznanie miłości!
Mama pokręciła głową, śmiejąc się.
-Ron chyba został na wdechu.- mruknęła po chwili z rozbawieniem.
Sara szczerzyła zęby, ignorując zakłopotanie sześciolatka. Uwielbiała być w centrum zainteresowania.
Będąc u Weasleyów mogłam opowiedzieć Molly o całym zdarzeniu. Ona również była zdania, że dobrze wszystko się skończyło. U mnie jednak zapanował dziwny spokój. Uświadomiłam sobie, że przecież Syriusz był dla mnie najważniejszy i cieszyłam się, że dzieci nie mogły zaakceptować Maxima.
Tymczasem wiosna w Basildon rozkwitała w pełni. Było coraz goręcej w dzień.
Noc płynęła bardzo wolno. Godziny tej mrocznej pory dnia wlokły się zawsze w dość męczący i długi sposób. Tak było już od prawie pięciu lat.
Popatrzyłam w prawo, na puste miejsce Remusa. Kołdra pozostała nietknięta, na poduszce nikt nie składał głowy. Remus siedział teraz w piwnicy, zamknięty na cztery spusty.
Kontemplowałam to samo, co przez ostatnie dziesiątki okresów bezsenności: biały sufit i zwykły, mugolski żyrandol.
Przekręciłam się znów na lewy bok, obserwując podłogę i myśląc nad moją rozdartą rodziną. To był błąd, kiedy pomyślałam, iż Maxim mógłby zastąpić Syriusza. Nikt tego nie potrafił i dzieci, chociaż prawie nie znały ojca, nie zdołały zdzierżyć, że próbuję zastąpić ich tatę kimś innym. Remus nie miał racji, co mu się rzadko zdarzało.
Wstałam i zapaliłam nocną lampkę. Cichy pokój osnuły słabe smugi żółtego światła. Cienie melancholijnie się wydłużyły, nieruchomiejąc. Delikatnie uniosłam się parę cali nad ziemią i wyfrunęłam wolno z pokoju, delikatnie otwierając drzwi sypialni dziewczynek.
Rosemary i Sara spały, jak zabite. Rude loki i czarno-rude kosmyki rozsypały się na poduszkach malowniczo, obydwie ściskały swoje nowe przytulanki. Uśmiechnęłam się, odgarnęłam włosy z ich twarzy i wyleciałam do sypialni chłopców.
Tu było nieco inaczej. Syriusz leżał na swoim łóżku, zupełnie rozwalony. Kołdra spoczywała na podłodze, poduszka, nie wiedzieć czemu, na szafie. Głowa najstarszego z trojaczków zwisała z posłania, podobnie jak po drugiej stronie nogi. Poprawiłam go i okryłam tak, by się nie obudził. Cosmo leżał w dziwny sposób, mianowicie cały skulony w kłębek pod kołtunem z kołdry. Odkryłam go. No tak, na przekór mi oglądał książkę z obrazkami pod kołdrą z latarką, którą kupił mu Remus. Odłożyłam i latarkę i książkę, okrywając starannie najmłodszego syna, po czym popatrzyłam na posłanie Nicholasa. Było puste.
Zmarszczyłam brwi i rzuciłam okiem na cały pokój. Nie było w tym nic dziwnego, Nicholas lubił drzemać w różnych dziwnych miejscach, niekoniecznie na swoim posłaniu.
Tym razem znalazłam go otulonego kołdrą na parapecie okna. Światło księżyca w pełni oświetlało bardzo jasnym promieniem jego niewinną, uśpioną buzię. Zdziwiłam się, że w ogóle może spać. Podeszłam do synka, by zanieść go na łóżko, ale odskoczyłam ze zdziwieniem, bowiem coś było nie tak. Nicholas miał wilcze uszy, zamiast normalnych.
Komentarze:
Aithne Poniedziałek, 04 Lipca, 2011, 12:12
Uffff, ufff, a już się bałam, że ona naprawdę się rozwiedzie...!
Dobra była ta akcja . Trochę obrzydliwa, ale i tak śmieszna. Fajne są te dzieciaki...
Aithne Poniedziałek, 04 Lipca, 2011, 13:28
(Btw, Doo, dodało Ci notkę dwa razy
I zapomniałam w poprzednim - fajnie, że tak przyspieszyłaś z akcją. Zdecydowanie wolę dzieci w wieku rozumnym i komunikującym się niż pełzającym ;) )
Syrcia Poniedziałek, 04 Lipca, 2011, 18:09
haha Nicolas z wilczymi uszami. Takie... Chibi!
Ajaj... kochane dzieciaki. Zlałam z nich xD
A z liceum... no, nie wyszło tak jak bym tego chciała, jeszcze się nakombinuję
Syrcia Poniedziałek, 04 Lipca, 2011, 18:09
haha Nicolas z wilczymi uszami. Takie... Chibi!
Ajaj... kochane dzieciaki. Zlałam z nich xD
A z liceum... no, nie wyszło tak jak bym tego chciała, jeszcze się nakombinuję
J. Sobota, 09 Lipca, 2011, 16:52
No nieźle nieźle, szalone dzieciaki ;D. Zastanawiam się tylko co z Sarą... mam nadzieję, że to się szybko wyjaśni. No i oczywiście czekam na jakiś fragment od Syriusza!
Szczurek Czwartek, 14 Lipca, 2011, 21:32
Te dzieci są wspaniałe. Rosną nowi huncwoci Ale w sumie to też nie lubiłam tego Maxima
Ciekawa jestem co będzie dalej z Nicholasem i Sarą, chociaż mam nadzieję, że pierworodnemu nie będzie nic strasznego . . .
A Meggie za długo siedzi za tym biurkiem
Alex Niedziela, 28 Sierpnia, 2011, 17:58
Uwielbiam te dzieciaki, dobrze że przegoniły Maxima !