Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

[ Powrót ]

Środa, 17 Sierpnia, 2011, 17:58

86. Cel-rodzice chrzestni!

Wiem w przybliżeniu, kiedy bd mie internet sprawny - we wrześniu. Wszystkie autorki pamiętników i blogów muszą poczeka na moje komenty właśnie do września. A nową dodam prawdopodobnie ostatniego dnia wakacji. Mam nadzieję, że wypoczywacie i z nadzieją przyjmiecie nowy rok szkolny ;-)


Rosemary zebrała jeszcze jedną biedronkę i podbiegła do krawężnika ulicy, na którym stał słoik.
Wrzuciła ją do reszty kropkowanych koleżanek, gdzie robak legł na plecach, wierzgając.
Dzień był wprost upalny. Żar lał się z sierpniowego nieba. Rosemary odrzuciła na plecy rudy, gruby warkocz z loków po łopatki i podkasała jasnożółtą sukieneczkę, po czym, nie bacząc na to, że materiał był względnie czysty, położyła się plackiem na chodniku przed domem, wspierając na ramionach podbródek. Przyjrzała się harcom biedronek i po chwili doszła do wniosku, że czegoś tak nudnego nie widziała nigdy w całym swym dziewięcioletnim życiu.
Zielonooka westchnęła. Chętnie poszłaby gdzieś, chociażby do parku, by się pobawić. Niestety, mama od śmierci jej bliźniaka, zabroniła im prawie ruszać się z domu. Rosemary wiedziała, że teraz mama chciałaby mieć ich wszystkich na oku. Nawet teraz obserwowała ją z okna kuchni, Rosemary doskonale to czuła. Okazywała zatem ze wszystkich sił, że umiera z nudów. Dobrze, że dzisiaj mama ma zrobić lody poziomkowe na podwieczorek. Jakiś uśmiech losu.
Dziewczynka bardzo żałowała straty Syriusza. Był nieznośny, fakt, ale za to świetnie się z nim bawiła. W dodatku był jej bliźniakiem. I Cosmo, który potwornie zniósł tę stratę. Rosemary wiedziała, że wszyscy w domu są smutni od długiego czasu tylko z powodu śmieci Syriusza.
Wierzgnęła nogami parokrotnie w tę i we w tę. Znad słoika z biedronkami zaczęła obserwować krzątających się przy jednym z domów ludzi. Najwyraźniej się wprowadzali.
Dziewczynka zmrużyła oczy, patrząc najpierw na chudą kobietę, potem na zażywnego mężczyznę, którzy kłócili się o coś zawzięcie, wyrywając sobie nawzajem poduszkę do kanapy. Niedaleko kręcił się jasnowłosy chłopiec, na oko trochę starszy od Rosemary. Wreszcie mała panna Black zagapiła się na czwartą istotę, odkrywając, iż istota również gapiła się na nią. Była to mała dziewczynka w malinowej sukience. Miała ciemnobrązowe włosy i buntowniczy wzrok.
Rosemary zerwała się na równe nogi, oglądając niepewnie nową sąsiadkę. Ta jednak po chwili czajenia się, podbiegła najzwyczajniej w świecie. Rosemary cofnęła się o krok, przyciskając do piersi nieufnie słoik z biedronkami. Mała wyciągnęła rękę do niej i zawołała:
-Cześć, jestem Wanda i mam dziewięć lat! A ty?
-Eee… Rosemary. I też mam dziewięć.- odparła Rosemary, obserwując ostrożnie Wandę.
-To fajno.- wyszczerzyła szczerby- Mieszkasz tu na stałe? Chodź, pokażę ci mój nowy dom! A raczej jego ściany zewnętrzne, bo w środku jest burdel i pewnie nie można wejść.
-Burdel?- spytała Rosemary ze zdziwieniem- Co to?
-Nie wiem.- wzruszyła ramionami Wanda- Ale mama właśnie nakrzyczała na tatę, że w środku zrobił burdel. Może to jakieś hobby taty, jak klejenie samolotów… Mniejsza. Fajny masz dom! A ja?
Rosemary kiwnęła potakująco, po czym Wanda zaciągnęła ją na swój trawnik.
-To mój starszy brat. Stanley.- wskazała niechętnie na jasnowłosego chłopaka, który szukał czegoś w trawie, udając, że ich nie widzi- Niestety, jest chłopakiem. A ty masz rodzeństwo?
-Eee… Tak. Siostrę i trzech braci.
-Ojej…- wytrzeszczyła oczy Wanda- To okrutne… To ja mam jednego brata i nie wyrabiam, a ty…
-To fajnie mieć dwóch braci.- rzekła Rosemary, czując nagle irytację.
-Dwóch? Powiedziałaś trzech!- zdziwiła się jej nowa koleżanka.
-Powiedziałam: dwóch!- zesztywniała Rosemary.
-Nie, nie jestem głupia przecież!


-Rosemary!
Wyjrzałam za okno w kuchni. Słońce świeciło jasno tego sierpniowego dnia. Wydawało mi się to niesprawiedliwe. Było ciepło i pogodnie…
Moja córka wybiegła zza węgła garażu sąsiada, miała zaaferowaną twarz.
-Chodź do domu.- rzekłam, odganiając bzyczącą przy uchu muchę.
-Ale dlaczego? Poznałam fajną dziewczynkę. Mieszka od dzisiaj w tamtym domu!
Wskazała palcem na do niedawna opuszczony dom, przed którym stała ciężarówka z firmy zajmującej się przeprowadzkami. Westchnęłam.
-Wolałabym, żebyś wróciła do domu.- oznajmiłam chłodno- Powinnaś wiedzieć, że nie lubię, zwłaszcza od… jakiegoś czasu, jak ty lub któreś z twojego rodzeństwa jesteście poza domem.
Rosemary westchnęła ciężko.
-Dobrze, już dobrze… Ale będę mogła się pobawić z Wandą po obiedzie? Tylko tu, na naszym podjeździe! To przecież tak niewiele!
-Zgoda. Na podjeździe możesz się pobawić.
W tym momencie podbiegła do Rosemary dziewczynka, która nie mogła mieć więcej, niż tyle, co ona. Była ubrana w ładną, malinową sukienkę, czekoladowe włosy ktoś zaplótł jej w warkocze. Wyglądał na dobrze odżywioną i zadbaną. Za nią pojawiła się szczupła kobieta.
-Wanda! Nie wolno tam wchodzić!
-Ależ mamo!- odparło dziecko pretensjonalnym głosem- To dom Rosemary, mojej nowej…
-Co to, nie widzisz, że rozmawia z mamą? Nie przerywa się starszym! Bardzo panią przepraszam!- odezwała się do mnie kobieta, chwytając córkę za kark.
-Nic się nie stało.- odparłam, uśmiechając się sztucznie, z trudem. Uśmiechanie się było dla mnie już bardzo ciężkie- Państwo nowi tu, na Vange. Podoba się?
-Bardzo!- oznajmiła kobieta nieco wymanierowanym głosem- O wiele lepiej, niż w stolicy! A pani? Ile już tu mieszka?
-Och, będzie ze sześć lat…- rzekłam wolno.
-To nie tak długo. Tak w ogóle to nazywam się Agatha Route.
-Mary Ann Black.
-Miło mi poznać!- uśmiechnęła się.
-Zapraszam któregoś dnia na herbatkę.- zaproponowałam- Byłoby mi bardzo miło.
-Och, jakie to miłe z pani strony! Ale na razie musimy zrobić, co nasze. Jeszcze tyle do wniesienia! Ale obiecuję, że któregoś dnia przyjdę, by lepiej poznać panią!
Uśmiechając się i kłaniając kurtuazyjnie, pani Route wycofała się na ulicę, ciągnąc za sobą niezadowoloną córkę. Ja popatrzyłam wyczekująco na Rosemary.
-Do domu.- rozkazałam krótko i wycofałam się do chłodnej kuchni.
Od czasu śmierci mojego dziecka nie pozwoliłam reszcie oddalać się zbytnio od domu. Remus mówił mi już, że to przesada, ale stało się to nie do przeskoczenia. Żal po Syriuszu był wciąż zbyt świeży dla mnie, bym pozostała obojętna. Zrobiłam się chyba przesadnie troskliwa i nadopiekuńcza, ale wiedziałam, że to chyba normalne w moim przypadku. Wciąż nie potrafiłam poradzić sobie ze stratą synka. Przesiadywałam na cmentarzu niezliczone godziny, wpatrując się w biały, maleńki grób, na którym wyryte były słowa: Syriusz John Black, urodzony 14 kwietnia 1980, zmarł tragicznie 15 stycznia 1989. Data była zbyt świeża, nagrobek zbyt nowy, bym powróciła do siebie. Nie, to było ponad moje siły, życie straciło już wszelkie barwy. Nawet wróciłam do noszenia czarnych ubrań i szat, popadając w depresję. Maxim i Remus próbowali mnie pocieszyć, dzieci starały się, jak mogły, by wypełnić lukę po Syriuszu… Niestety, czarnowłosy, rozkoszny oszołom był jedyny i niepowtarzalny. Najżywszy z rodzeństwa, a teraz sztywny i zimny… To było zbyt niesprawiedliwe. Jak mogłam żyć, gdy mój synek został pozbawiony tego przywileju?
Wiedziałam, że przesadzanie w obdarowywaniu miłością reszty jego rodzeństwa było nienaturalne, ale teraz miałam taki odruch. Możliwość straty jeszcze jednego dziecka wyzwoliła we mnie całe rezerwy rodzicielskiej miłości i stałam się chyba dość despotycznym, nieustępliwym rodzicem, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo. Bałam się straty tego, co było jedyną radością i sensem mojego życia-dzieci.

Sara wierciła się za biurkiem. Doprawdy, było tak gorąco! Dawanie jej paru linijek tekstu do przepisania w tak upalny dzień było po prostu nieludzkie, szczególnie, że za biurkiem miała okno na słoneczny świat. Sara jednak wiedziała, że mama zrobi wszystko, by ją i jej rodzeństwo czymś zająć, bo musieli siedzieć w pobliżu domu. Nawet wujek Remus twierdził, że to już paranoja, a Sara skłonna była się z nim zgodzić, nawet, jeżeli nie do końca wiedziała, co oznacza słowo „paranoja”. Ona musiała przepisywać dyktanda i czytać różne proste teksty z książek, które przynosił jej z czarodziejskiej księgarni wujek, Cosmo robić to plus kilkadziesiąt zadań matematycznych, ale Nicholas miał w zasadzie gorzej, więc Sara nie narzekała zbytnio. Najstarszemu bratu mama kazała ponad to wypielęgnować trawnik i umyć okna w całym domu, nawet, jeśli sama mogła to zrobić czarami w pięć sekund. Tylko Rosemary nie miała już pracy, bo skończyła zadania, czytanki i dyktanda, myć podłogi i czyścić łazienkę i teraz Sara mogła poobserwować z zazdrością siostrę, gdy ta hasa po cudzym trawniku z jakąś dziwną dziewczynką.
Siedmiolatka o prostych, rudo-czarnych kosmykach znów przekręciła się niechętnie na krześle, jęcząc do siebie. Czemu inne dzieci bawią się w parku? Dlaczego rodzice pozwalają im się włóczyć po drodze, lub, co lepsze, chodzą z nimi na spacery? Mama też chodziła, ale nie tak często, jak Sara by chciała. Zresztą, odkąd pamiętała, mama była straszliwie smutna. Szczególnie od zimy.
-Ganiasz!- wrzasnęła nagle Rosemary z trawnika obok domku naprzeciw.
Sara podskoczyła, tak bardzo chciała się pobawić z siostrą i jej nową koleżanką. Otworzyła szeroko okno i usiadła na parapecie, by w desperacji zsunąć się po rynnie. Przełknęła ślinę, bowiem było dość wysoko, a Sarze wydawało się, że nie należy do najodważniejszych. Wielokrotnie Rosemary dawała jej to do zrozumienia. Sara zacisnęła zęby i postanowiła pokazać, na co ją stać. Przecież Syriusz też zjeżdżał po tej rynnie, nawet raz skotłował się po niej i nic mu nie było!
Na wspomnienie o braciszku Sara potarła z jękiem oczy piąstkami, by się nie rozpłakać. Wciąż wszystkich to bolało, ją również. Trąc oczy zapomniała się trzymać parapetu, co zaowocowało tym, że ześliznęła się z niemym przerażeniem i odbiła jak piłka od krzaku begonii, by lec w oszołomieniu na trawie po tym dość niekonwencjonalnym zejściu z okna na pierwszym piętrze. Usiadła ze zdziwieniem, rozmasowując obolały łokieć i podniosła się, z lękiem zerkając na kuchenne okno, ale nikt nie wyszedł, by nagadać jej do rozumu.
Sara konspiracyjnie rozejrzała się i nieśmiało podbiegła do siostry i pociągnęła ją za warkocz.
-Mogę się bawić z wami?- zapytała Rosemary.
Ta popatrzyła na Sarę z góry. Dziewczynka za siostrą po chwili zawołała:
-Dobra! Zawiążemy ci oczy i będziesz nas szukać! A tak w ogóle to jestem Wanda!
Zanim Sara zaprotestowała, Wanda i Rosemary obwiązały jej oczy jakąś chustką, okręciły porządnie, by pozbawić orientacji i siedmiolatka usłyszała już ich zduszone chichoty i szybkie kroki na trawniku. Potem zaległa cisza i ciemność. Dziewczynka stała na środku, zdezorientowana i czuła się dość niezręcznie. Wcale nie chciała się bawić w ten sposób z Rosemary i Wandą, liczyła na bardziej wyrównaną zabawę. To było ewidentne wykorzystanie małej Sary. Chcąc nie chcąc, westchnęła i zaczęła młócić wkoło rękoma, jak cepami, by wyczuć ewentualną istotę ludzką. Denerwowało ją to, że nie widzi, czy zaraz zaliczy zderzenie czołowego ze ścianą, czy też nie. Znów usłyszała zduszony chichot i głośnie „CIIICHO, NO!”, którejś z dziewczynek. Ruszyła w tamtą stronę, słysząc jakiś podejrzany szelest i szum. Ktoś bez wątpienia krzątał się z prawej. Sara przyspieszyła, wyciągając ręce i młócąc nimi zapamiętale. Wreszcie natrafiła na czyjeś plecy, capnęła, wrzeszcząc:
-MAM CIĘ!!!
-AAAACH!!!
Rozległ się łoskot, wrzask i bulgot, a potem jakiś brzęk. Po chwili ryk śmiechu z lewej. Sara ze strachem uniosła opaskę, bojąc się zobaczyć to, co zrobiła.
Przed nią na trawie siedział starszy o parę lat, mokry chłopiec o jasnych włosach, krztusząc się. Obok leżała przewrócona beczka z wodą, która teraz wylała się na trawnik.
Sara wytrzeszczyła oczy, ignorując śmiech dziewczynek, ukrytych w krzakach kilka łokci dalej. Chłopiec popatrzył na nią ze znużeniem od dołu, odgarniając mokrą grzywkę. Siedmiolatka oblała się paskudnym rumieńcem wstydu i zażenowania, a uczucie to potęgował dziki śmiech.
-Przepraszam…- szepnęła do siebie.
Chłopiec zerwał się, wściekły, po czym wyżął włosy i odszedł, czemu towarzyszyły chlupoty i dziwne ciamkanie. Dziewczynki w krzakach prawie skręcały się ze śmiechu. Po chwili podeszły do Sary, wciąż śmiejąc się.
-Aleś przestraszyła mojego brata!- wykrztusiła Wanda- Biedak, wylądował w beczce, nad którą stał!
-To nie było śmieszne!- zezłościła się delikatnie Sara.
-Było super śmieszne! Bywaj, mała!- Rosemary poklepała ją łaskawie po włoskach i odbiegły.
-Poczekajcie, ja chcę się bawić z wami!- zawołała błagalnie Sara.
-Jesteś za mała!- Rosemary stanęła, odrzucając rudy warkocz na plecy i mrużąc oczy od dołu ironicznie, z pogardą. Sara nienawidziła tego spojrzenia- To nie zabawy dla takich dzieciaków!
Po czym obydwie odbiegły, śmiejąc się w głos. Sara pozostała sama na obcym trawniku. Zrobiło jej się bardzo przykro i łzy zaszkliły się w oczach. Po chwili uchwyciła spojrzenie chłopca, który stał przy ławie. Wpatrywał się w nią naprawdę wściekły. Sara pomyślała nagle, że woli iść do domu i dokończyć lekcje. Może Nicholas pobawi się z nią potem. Zawsze chciał i miał czas. I nigdy nie powiedział, że jest za mała, by z nim gdzieś iść.


-Mamo, błagam!
-Nie, Cosmo.- odparłam hardo, słysząc z dworu jakiś ryk śmiechu Rosemary i jeszcze kogoś. Obróciłam głowę do najmłodszego synka, stojącego ze skwaszoną miną przy stole.
-Ale dlaczego nie?- zapytał kwaśno.
-Bo kot to nie jest zabawka. To żywe stworzonko, którym trzeba się zajmować. Sprzątać po nim i karmić go…
-No, to ja będę się nim zajmował! Błagam! Ja tak chciałbym mieć kota!
-Ależ synek!- pochyliłam się nad drobnym, czarnowłosym dziewięciolatkiem- Jeżeli ty dostaniesz kotka, cała gromada też będzie chciała! Nie możemy tu zrobić zwierzyńca.
W tym momencie drzwi domu rozwarły się i wkroczyła zrezygnowana Sara. Popatrzyła na mnie bardzo zmęczonym wzrokiem i powlokła się na górę.
-Chwileczkę, a co ty robiłaś na zewnątrz?! Sara!- zawołałam za najmłodszą latoroślą.
Odpowiedziało mi jedynie trzaśnięcie drzwi do sypialni dziewczynek.
-Cosmo, odrobiłeś już lekcje?- spytałam, nie odrywając wzroku od czubka schodów.
-Taa…- mruknął.
-Teraz w takim razie przystrzyżesz krzewy.
Cosmo wydał z siebie potworny jęk.
-Dlaczego?!- kopnął w nogę stołu- Czemu my musimy robić te wszystkie rzeczy?!
-Muszę was czymś zająć.- odparłam, z zaciętą miną ugniatając ciasto na chleb- Podobno bardzo się wam nudziło, czyż nie? Kilkakrotnie już to słyszałam.
-Ale nie chcieliśmy w zamian harować jak skrzaty domowe!- jęknął Cosmo.
-To czego oczekiwałeś?
-Nie wiem… Czemu nie wyjedziemy gdzieś razem? Albo chociaż nie wyślesz nas gdzieś? Tu jest tak nudno, nie ma co robić, zupełnie!
Popatrzyłam na niego, myśląc. W sumie, był to dobry pomysł. Tylko gdzie ich wysłać? Pieniędzy zbyt dużo nie mieliśmy, by wydawać na jakieś wyjazdy. Wysłanie dzieci na jakiś mugolski wypad dla nich z rówieśnikami też raczej odpadał.
Do kuchni wszedł Remus, po drodze zagarniając z patery jedną pomarańczę. Potargał niedbale włosy Cosmo i oparł się o ścianę, westchnąwszy:
-Jestem wyczerpany. W tej aptece było tak gorąco, że myślałem, że wykituję!
-Remusie, gdzie można by wysłać dzieci, by tak im się nie nudziło?- zagadnęłam brata.
Remus uniósł brwi i odgarnął z czoła siwiejące już włosy, pomimo tego, iż dopiero za ponad pół roku miał skończyć trzydzieści lat.
-Może do Weasleyów? Tam jest dużo towarzystwa.
-Weasleyowie są teraz wszyscy w domu, tam jest ich cała masa! To przecież niegrzeczne!
-No to nie wiem… Możesz jedno wysłać do Weasleyów, jedno dziecko więcej chyba zniosą… A resztę podziel i wyślij do rodziców chrzestnych!
-To doskonały pomysł!- ucieszyłam się- Porozdzielam ich po rodzicach chrzestnych!
Cosmo, przysłuchujący się tej konwersacji, uniósł brwi nieznacznie. Nie był to pomysł, który przyjął z nie wiadomo jaką euforią, ale nie protestował, co oznaczało, że mogłam spróbować wysłać dzieci do rodziców chrzestnych.
-Cosmo można wysłać do Andromedy, prawda?- zasugerował Remus- Chyba, że wolisz Smarkerusa…
-Remusie!- skarciłam go, a Cosmo sam się posmarkał ze śmiechu- Tak, Andromeda jest lepszym pomysłem. Severus ma pewnie dość dzieci po całym roku szkolnym. Zresztą, u Andromedy siedzi jej córka, będzie miał towarzystwo.
-Dziewczyna?- skrzywił się Cosmo.
-Nie marudź! Będziesz miał się z kim bawić! Remusie, ile Nimfadora może mieć teraz lat?
-Nie mam zielonego pojęcia, Meg. Z pewnością zaraz będzie kończyła Hogwart.
-Racja. Jak ten czas leci… Na naszym ślubie była taka malutka, nie wspominając o tym sylwestrze, przed którym z Syriuszem zajmowaliśmy się nią i ledwo mówiła…
Zamyśliła się, a Cosmo zastanowił. Pewnie, o jakiego Syriusza mi chodziło. Nieczęsto używałam imienia męża przy dzieciach i nie byłam pewna, czy znają jego imię.
-Z Sarą też nie będzie problemu.- zauważył wujek- Wyśle się ją do Hagrida lub Weasleyów.
-Do Weasleyów, żeby miała towarzystwo. Ale co z Nicholasem i Rosemary?
Remus podrapał się po głowie.
-No tak. Nicholas. Ja mogę się nim w ostateczności zająć…
-W jaki sposób?
-Nie wiem. Może zabiorę go gdzieś chociaż na tydzień. Bardziej jednak martwiłbym się Rosemary-ojciec chrzestny nie żyje, chrzestna zwariowała. I co? Do Weasleyów z Sarą?
-Nie, Rosemary zostanie tu.- zadecydowałam, po czym wskazałam podbródkiem na okno- I tak znalazła sobie świetne towarzystwo w postaci córki państwa Route.
-Kiedy jedziemy?- spytał Cosmo z jakąś rezygnacją.
-Najpierw muszę się dowiedzieć, czy możecie z Sarą tam pojechać. Myślę, że pojutrze powinniście się już pakować. Wyślę was na cały ten miesiąc. Tak właśnie wyglądają prawdziwe wakacje, z dala od domu.
Pomyślałam, że to doskonały moment, by pobyć trochę samą. Będę miała na głowie tylko Rosemary, bo reszta domowników wyjedzie. Chciałam bardzo po prostu posiedzieć w samotności i jakoś spróbować ogarnąć to wszystko, co wydarzyło się nie tak dawno… Do tej pory nie potrafiłam uporać się z ciężarem utraty dziecka. Już nie byłam sobą.

***

Cosmo wcale nie był przekonany, gdy stanął sam przed zwykłym domkiem na jakimś polu. W środku siedzieli jacyś ludzie i, co gorsza, ich córka. Dziewięciolatek miał dość dziewczyn w domu.
Chcąc nie chcąc, westchnął i przeczesał czarną czuprynę dłonią, po czym przytaszczył drobny dobytek pod drzwi i zapukał. Obrócił się jeszcze za siebie, obserwując miejsce, na którym przed chwilą stał z wujkiem, który go tu teleportował. Niestety, nikt nie wrócił po niego.
Otworzyły się drzwi i wyjrzała jakaś czarnowłosa kobieta w fartuchu. Ubrana była jak ewidentna czarownica. Uśmiechnęła się szeroko i jakby z zadowoleniem.
-No tak. Jesteś identyczny.
Cosmo uniósł czarną brew pod prostą grzywką. Nie wiedział, co to mogło oznaczać, ale domyślił się.
-Witaj! Cosmo, prawda? Jestem ciocia Andromeda!
Uścisnęła mu rękę entuzjastycznie, a on grzecznie się uśmiechnął. Nie wypadało inaczej.
-Chodź, zrobiłam obiad! Zostaw plecak w przedpokoju, zaniesiesz potem. Nimfadora pokaże ci, gdzie.
We wnętrzu nie było wcale jakoś niesamowicie, ale Cosmo i tak wbrew sobie przyznał, że dość mu się spodobało. Patrzył naokoło nieufnie i z rezygnacją. Naprawdę, nie przychodziło mu do głowy nic ciekawego, co mógłby tu robić. Zwłaszcza z tą całą Nimfodorotą, czy jakoś tak.
W salonie już stała ładna zastawa i wielka waza z dymiącą zupą. Przy stole zauważył sympatycznie wyglądającego człowieka, który uśmiechnął się do niego.
-To mój mąż, Ted. NIMFADORA!!!
-Co?
Rozległ się brzęk. Z szafki w rogu salonu wychyliła się dziewczyna, na oko w wieku Charliego. Była cała obsypana ziemią, bo przez przypadek wyrżnęła potylicą w spód półki, powodując wywrotkę donicy z kwiatkiem. Ciocia westchnęła i przywróciła czarami kwiatek do normalnego stanu, a Cosmo zachichotał na widok obsypanej ziemią szesnastolatki. Otrzepała się jak pies, co jeszcze bardziej go rozśmieszyło. Wyglądała śmiesznie: była drobna, niska i szczupła, miała fioletowe, krótkie włosy.
-Witaj!- uśmiechnęła się i pomachała mu, parskając ziemią. Cosmo znów zachichotał.
-Siadaj!- zaprosiła go gestem ciocia Andromeda.
Cosmo usiadł, wciąż ukradkiem obserwując brudną kuzynkę. Ta, niespeszona ziemią na głowie, usiadła. Zaczęli jeść, było krępująco. Nimfadora wyjmowała ziemię z talerza.
-Dostaniesz na własność pokój gościnny.- wyjaśnił wuj Ted- Twoja mama prosiła nas w sowie o to, byś posiedział u nas następne cztery tygodnie. Mamy nadzieję, że nie zanudzisz się tu, chłopcze!
Uśmiechnął się i puścił mu oko. Cosmo odwzajemnił to, uchylając się od złośliwego komentarza.
-Nimfadora potwornie nudziła się.- uśmiechnęła się Andromeda- Teraz będzie miała towarzystwo.
Cosmo nieco speszył się na widok szesnastoletniego, entuzjastycznego uśmiechu. Wstydził się. Szczególnie takich starych dziewczyn.
Cosmo wrócił do jedzenia drżącą ręką, wsłuchując się w radio grające w kącie pokoju. Po chwili zorientował się, że nie jest to czarodziejska stacja, lecz mugolska. Muzyka, która w nim leciała zainteresowała go subtelnie, przez co po jakimś czasie troszkę się odprężył i zaczął nawet wybijać rytm stopą. Była inna, niż ta z radia czarodziejów. Podobała mu się.
-I co? Kiedy do Hogwartu?- zagadnęła Nimfadora.
-Za dwa lata…- rzekł nieco nieśmiało dziewięciolatek.
-Aha. Szkoda, już mnie nie będzie…- zrobiła smutną minę Nimfadora i Cosmo zaczął się zastanawiać, na ile jest w tym smutku prawdziwego smutku- Pewnie się już nie możesz doczekać?
Pokiwał z powagą, obserwując ją uważnie. Wciąż miała ziemię we włosach i na talerzu.
-Oj, chyba wrodziłeś się w ojca!- zaśmiała się Andromeda- Zawsze był nieufny wobec obcych.
Uwaga o ojcu była dla Cosmo nieco otrzeźwiająca. Ponoć ciotka Andromeda była jego kuzynką… Czy mogła mieć jakieś jego zdjęcia i wspomnienia o nim? Mama nigdy nie mówiła dużo o tacie i Cosmo rozumiał, że ją to boli, iż go nie ma. Ale Tonksowie mogli przecież wiedzieć i opowiadać…
-Jestem trochę powściągliwy. Tak mówi mama.- rzekł Cosmo, nie do końca wiedząc, co to znaczy.
-O, niewątpliwie. Ale wyrośniesz i odważny chłop z ciebie będzie!- uśmiechnął się Ted.
-Jak z Syriusza…- dodała Andromeda.
Cosmo potrzebował troszkę czasu, by skojarzyć, że nie chodziło o jego bliźniaka, lecz ojca. Bezwiednie zaczął wybijać rytm palcami o blat stołu. Muzyka była przednia.
-Podoba ci się mugolska muzyka, synu?- spytał Ted, widząc to.
-Pierwszy raz jej słucham… Ale tak, bardzo! Ta piosenka.
-To jeden z nowszych przebojów Depeche Mode.- uśmiechnął się wuj Ted- Mam parę ich płyt, ale wolę starsze zespoły… Taak, jestem czarodziejem, ale nigdy nie przestanę być Mugolem…
Uśmiechnął się jowialnie. Cosmo po chwili odwzajemnił to.
-Dam ci te płyty, chcesz? Posłuchasz sobie tyle, ile będziesz chciał. Jesteś naszym gościem!
Cosmo rozpromienił się, ze zdziwieniem odkrywając jakieś dziwne uczucie. To… entuzjazm? Poprawił mu się troszkę humor. Nimfadora może i jest dziewczyną, ale trudno, nie można mieć wszystkiego. Miał miesiąc, by wyciągnąć z Tonksów coś o jego tacie. Ciekawe, co mogliby mu powiedzieć ciekawego…


Sara wypadła na ten sam dywanik, co zwykle. Gdy gramoliła się z ziemi, usłyszała:
-Ach! Witaj, kochanie!
Ciocia Molly podbiegła do niej i przycisnęła do piersi mocno, ściskając. Sara powstrzymała się od wydania z siebie niesubtelnego zgrzytu zmiażdżonej osoby, co było bardzo trudne. Uśmiechnęła się niemrawo do cioci Molly.
Skądś wyłonił się zawołany Charlie, by wziąć jej bagaż i zanieść do pokoju Ginny, który miała z nią dzielić. Sara oddała mu z wdzięcznością bagaże, patrząc na kuchnię.
-Chodź, kochaneczko! Zjesz trochę chleba z miodem!- uśmiechnęła się ciocia.
-Ale przed chwilką jadłam.- rzekła Sara, miętosząc ze zdenerwowaniem proste, czarno-rude włosy.
-Och, to nic nie szkodzi! Zjedz chociaż malutką kromkę! Wiem, że jesteś niejadkiem!
Sara westchnęła. Nie znosiła, gdy ktoś ją zmuszał do jedzenia, ale w domu mogła pozwolić sobie na robienie scen, kopanie mamy i wujka i tym podobne środki zapobiegawcze. Tu nie.
Usiadła, chcąc nie chcąc, przy stole. Z ogrodu dobiegały śmiechy bawiących się bliźniaków.
-GIŃ, GŁUPCZE!!!- wrzeszczał któryś zapamiętale- PIF PAF!!!
-CO TY, CHORY?! HARRY POTTER NIE UMIAŁ MÓWIĆ, A CO DOPIERO WYĆ „PIF PAF!”.
-FRED, GEORGE, PODWIECZOREK!- krzyknęła w stronę okna ciocia.
-JA JESTEM SPECJALNYM HARRYM POTTEREM, A JAK SIĘ NIE PODOBA, TO ZARAZ WYTWORZĘ CI NA PAPIE BLIZNĘ W KSZTAŁCIE KRÓLICZKA, VOLDEMORT!!!
-FRED! Jeszcze raz użyjesz tego imienia!…
Do kuchni wlecieli bliźniacy.
-Nie wiem, o co ci chodzi, mamo. Wcale nie użyłem imienia tego wstrętnego Voldemorta!- krzyknął Fred, po czym zobaczył Sarę- O, księżniczka przybyła!
Sara nadęła się. Bliźniacy zawsze nazywali ją księżniczką. Niestety, nie zdążyła zareagować, bo do kuchni wszedł Ron, a za nim Ginny i Percy.
-Przyprowadziłem ich, mamo.- rzekł dumnie trzynastolatek.
-Percy, mówiłem ci już, że nadajesz się na klawisza w więzieniu?- spytał uprzejmie George- Wtopiłbyś się doskonale w tło klawiszy i kto wie? Może zakochał się w jakiejś dementor…cicy?
-DOBRZE GADA, POLAĆ MU!- wrzasnął niespodziewanie Fred.
-SPOKÓJ!- pisnęła ciocia Molly- Nawet chwili ciszy z wami nie ma! Siadajcie do stołu i nie jazgoczcie tak! A ty Fred, uspokój się już z tym „Polać mu”. Nawet nie wiesz, co to znaczy! I ty George, co za bzdury wygadujesz! Percy jest po prostu obowiązkowy, mój króliczek!
Percy zrobił się czerwony po czubki uszu, a George oznajmił niewinnie:
-Nie mamo, ty po prostu nie mogłabyś znieść, gdyby twój króliczek przyprowadził ci któregoś dnia małe dementorki zamiast wnuków. Jakbyś im zrobiła nieśmiertelne sweterki!? Może żrą wełnę, kto to wie, co jedzą małe dementorki, a co dopiero dementorki z genami króliczka…
Sara w tym czasie rozglądała się po kuchni. Wiedziała, że tu przyszła na świat, siedem lat temu. Z opowiadań mamy wynikało, że było to bardzo burzliwe przyjście na świat.
-Ech, nasza księżniczka znów się zamyśliła. O księciu?
Głos jednego z bliźniaków i szydzące chichoty wyrwały ją z zamyślenia. Zrobiła się cała czerwona. George zarechotał i szturchnął naburmuszonego Rona.
-Ej!- zaatakował dziewięciolatek.
-Och, księciu!- George udał, że mdleje w ramiona Freda, który wydał odgłos obrzydzenia i bez pardonu zrzucił brata na ziemię, gdzie ten leżał nieco sflaczały.
-Też mi dyrdymały! Widzicie, jak ją peszycie? To, że Sara cmokała we wczesnym dzieciństwie waszego najmłodszego brata niczego nie oznacza!- oznajmiła ciocia Molly od strony okna, ale jej uwaga chyba tylko pogorszyła wszystko, bo i Sara i Ron zrobili się czerwoni, a bliźniacy ryknęli śmiechem szaleńców.
Sara bardzo żałowała, że kiedyś tak robiła, a to, czy była tego świadoma czy nie, nie miało znaczenia. Szczególnie, że spod jej kanapki z miodem wylazł właśnie olbrzymi żuk gnojarek.
-Ach!- pisnęła ze zdziwieniem.
Bliźniaki zachichotały, ciocia Molly strugnęła jednego i drugiego drewnianą łyżką przez rudy łeb.
-ILE RAZY POWTARZAŁAM, NIE BAW SIĘ CZARAMI JEDEN Z DRUGIM!!! NIE DOKUCZAJCIE SARZE, BĘDZIECIE MIELI DOSTATECZNIE DUŻO CZASU NA WYDURNIANIE SIĘ OD WRZEŚNIA, W SZKOLE!!! A JAK DOSTANĘ CHOCIAŻ JEDEN LIST OD DUMBLEDORE’A… CZEKAJCIE, NIECH OJCIEC WRÓCI!!!
Bliźniaki rzuciły się do ucieczki na schody, co było dość ekstremalne, bo jeden prawie właził na drugiego ze strachu przed matką, przynajmniej pozornego.
Sara westchnęła, pozbywając się żuka i zerkając na wciąż czerwonego Rona. Lubiła Norę, ale czuła, że czeka ją ciężki miesiąc z bliźniakami, którzy musieli szaleć, dopóki mogli.


-No, to jesteśmy na miejscu, Nicholas.
Nicholas oderwał się od płaszcza wujka, który ściskał mocno. Lubił teleportację. Pomimo tego, że czasem miał ochotę zwrócić jedzenie na pierwszą z brzegu osobę, świat naokoło śmiesznie się rozmazywał i mieszał.
Wujek Remus popatrzył na niego z góry i rozejrzał się naokoło, poprawiając plecak. Przed nimi rozciągał się las wysokich drzew iglastych, poprzeplatanych na dole licznymi krzakami z soczyście zielonymi liśćmi. Całość lasu tonęłaby pewnie w strumieniach złocistego słońca, gdyby nie szare chmury, które zawisły nad nimi.
-Podoba ci się tu, chłopie?
Nicholas pokiwał gorliwie, unosząc do góry głowę i obserwując pędzące, ponure chmury.
-Świetnie. Idziemy rozbić obóz. Podobno w pobliżu jest stado jednorożców. Może zobaczysz je z daleka, jeżeli ci się uda. Raczej podejść nie pozwolą. Chodź, synek.
Nicholas kiwnął znów i ruszył na tyle szybko za wujkiem Remusem, na ile pozwoliły mu niesprawne nogi. Obserwował wszystko naokoło z dość dużym zainteresowaniem. Lubił obserwować. Słychać było leniwe śpiewanie ptaków w ponury, deszczowy, angielski dzień. Korony wysmukłych drzew sięgały niebios, a Nicholas uwielbiał las. Szyszki uciekały spod nóg, czuć było zapach igliwia, słychać szum drzew… Wyczulone zmysły dziesięciolatka łapały to wszystko z wielką przyjemnością. Żadnej gwałtowności i hałasu. Nicholas kiedyś doszedł do wniosku, że lubi to przez swój związek z wilkiem.
W momencie, gdy wydawało mu się, że pomiędzy drzewami dostrzegł smugę czerwonego, nienaturalnego dla pejzażu lasu koloru, wujek Remus rzekł dziarsko:
-No, Nicholas! To miejsce jest idealne na rozbicie namiotu! Rzeka niedaleko, spokój…
Chłopiec wrócił z obłoków i rozejrzał się po miejscu. Było tu wciąż gęsto od pni drzew, ale nieco rzadziej, a za ich szeregiem dostrzegł płynącą wodę.
-Będę mógł się wykąpać w nocy? Proszę!- miauknął, rozglądając się z entuzjazmem.
Wujek kiwnął z uśmiechem, po czym rzekł:
-Pewnie. Pozostaniemy tu ze dwa tygodnie. Potem będziemy musieli wracać…
Nicholas zauważył dziwny skurcz na twarzy wujka, ale nie pytał, czemu wujek musi wracać. Cieszył się na dwa tygodnie tylko z nim w głuszy leśnej.
Wujek Remus wyrzucił z niewielkiej sakiewki namiot, palnik i garnek, oraz czajnik i dwa kubki.
-Idź po wodę do rzeki, Nicholas.- rzucił, szukając jakiejś części od namiotu w ściółce.
-Nie rozłożysz namiotu czarami?- spytał dziesięciolatek, obserwując wysiłki.
-Pamiętaj, chłopie.- wujek oparł mu rękę na ramieniu- Nigdy nie polegaj jedyne na umiejętności czarów. Czasem same czary nie wystarczą, by zrobić coś pożytecznego.
-Chciałbym mieć już różdżkę…- jęknął do siebie Nicholas i powlókł się do wody.
Nad rzeką było ponuro, jak na niebie. Chmury płynęły wolno i leniwie. Nicholas, nucąc pod nosem jakąś melodię zasłyszaną w radio, kucnął i zaczął dla zabawy przelewać garnkiem wodę. Przyglądał się przezroczystej tafli, od której odbijały się chmury i zastanawiał, jak powstało coś tak nieuchwytnego i pięknego, jak woda. Leniwie przelewał z miejsca na miejsce, wsłuchując się w chlupot i wypatrując kamieni odpowiednio płaskich do puszczania kaczek. Po chwili dostrzegł, jak w wodnej tafli odbija się mocno czerwona smuga czegoś, co było niedaleko.
-Nicholas! Ty tę wodę produkujesz, czy jak?!
-Już idę, wujku!- odwrzasnął, rozglądając się ze zdziwieniem, ale żadnej czerwieni nie dostrzegł. Marszcząc brwi i zastanawiając się nad tym, co czerwonego mogło odbijać się w wodzie, odszedł, dumnie niosąc garnek przed sobą.
Wujek Remus właśnie próbował zorientować się, który koniec zapałki powinien się palić, ale w końcu wydał zduszony jęk i od niechcenia machnął różdżką. Palnik natychmiast zapłonął.
-No, to wstawimy sobie herbatkę!
Woda przyjemnie bulgotała w czajniku, podczas gdy wujek rozwinął koc i z Nicholasem rozsiedli się na nim, zajadając kiełbaski przygotowane przez mamę. Nicholas odwrócił się nagle gwałtownie.
-Co się tak rozglądasz?- zapytał wujek, z godnością przełykając kęs chleba.
-Nie, nic…- Nicholas wzruszył ramionami i położył się na plecach, patrząc w niebo, na którym pędziły szare chmury. Westchnął, marząc o wzleceniu wysoko nad koronami drzew na latającym rowerze, który chciał kiedyś skonstruować przy pomocy pana Weasleya.
Ściemniło się szybciej, niż mógłby przypuszczać. Wujek wciąż kręcił się przy namiocie i robił różne zbędne rzeczy, na przykład gotował, a Nicholasowi zaczęło się z lekka nudzić. Usiadł skrzyżnie pod drzewem i strzygł wilczymi uszami porośniętymi burą sierścią, ilekroć komar odważył się usiąść na nich. Zamknął stalowoszare oczy i wsłuchiwał się w spokojny szum koron drzew. Raptownie otworzył oczy i zerwał się, co poskutkowało potężnym zaliczeniem gleby. Niespeszony, lecz prędzej zirytowany niesprawnością kulawych nóg, wstał i otrzepał się, po czym podbiegł do wujka.
-Czy może nas ktoś tu obserwować?- spytał z zaciekawieniem.
Wujek Remus oderwał oczy od struganego kijka i popatrzył na niego z ubolewaniem. Nicholas dostrzegł parę ranek na palcach i uniósł ciemne brwi.
-Obserwować?- spytał wujek ze zdziwieniem.
-No tak… Ktoś mógłby się przyczaić, na drzewie…- Nicholas popatrzył na korony- Jakiś potwór…
-Potwory nie przyczajają się na drzewie, by zjeść małych chłopców!- zaśmiał się wujek.
-Ale mogą przyczaić się na podróżników, prawda?- zagadnął z zainteresowaniem Nicholas.
-Nie, nie mogą, synek!- zaśmiał się wuj, po czym rozejrzał po koronach. Nicholas dostrzegł tłumione zaniepokojenie, jakie okazał wujek, patrząc na drzewa uważnie, lecz zaraz wrócił do strugania kijka i własnych palców przy okazji.
Nicholas wzruszył ramionami i odszedł, rozglądając się naokoło czujnie. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś lub ktoś obserwuje jego najmniejszy ruch. W jego głowie powstawały już liczne opowieści i romantyczne sceny z potworami i okrutnymi bestiami w cichym, ciemnym lesie…
Słońce tego dnia wcale nie wyszło spoza chmur, ale gdy zrobiło się ciemno, zasłona szarości pozwoliła wychylić się srebrnemu rogalikowi i oświetlić nieco tajemniczy las.
Nicholas wsłuchiwał się miarowy oddech wujka Remusa, który w najlepsze chrapał przed nim. Dziesięciolatek obserwował jego zmarszczki i przyprószone siwizną włosy. Zaczął drżeć na myśl, że ich namiot stoi w sercu ciemnego lasu. Ale na zewnątrz świecił srebrny księżyc…
Nicholas wylazł ze śpiwora i wygrzebał się cichcem z namiotu. Było potwornie ciemno i nieprzyjemnie cicho. Dziesięcioletni chłopiec westchnął z wrażenia, widząc srebrzyste smugi pomiędzy wysokimi pniami drzew. A z prawej rzeka tak zachęcająco chlupotała…
Jak we śnie ruszył w jej stronę i po chwili mógł podziwiać srebrne refleksy na powierzchni wody. Był oczarowany. Nieczęsto zdarzało się jemu lub komukolwiek z rodzeństwa wymsknąć spod nadopiekuńczych skrzydeł mamy i stać w nocy nad brzegiem rzeki!
Nicholas zastrzygł uszami i obrócił się raptownie, czując ciarki. Nie, nikogo nie było w pobliżu…
Zrzucił z siebie bez zastanowienia ubranie i nago wkroczył do wody. Była lodowata i do ciarek niepokoju doszły nowe. Nie chcąc zapuszczać się zbyt daleko od płycizny, popływał trochę w bezpiecznym rejonie, czując się z jakiegoś powodu spokojniejszym i niedosięgłym, lecz jednocześnie nie mógł się powstrzymać od nerwowego zerkania na brzeg.
Pływanie nago w samotności w lodowatej wodzie i świetle księżyca miało swój urok i Nicholas bardzo starał się zapomnieć o strachu i odprężyć. Wyszedł dopiero wtedy, gdy wyobraził sobie minę wujka, który obudził się i zauważył jego brak, zresztą, kości mu już zdrętwiały i usta zsiniały.
Ubierając się drżącymi z zimna palcami rozglądał się jednocześnie. Gdy w pośpiechu udał się w stronę namiotu, w pewnym momencie wydawało mu się, że coś bardzo szybko przemieściło się za paroma pniami, ale doszedł do wniosku, że to zwidy. Gdy cichutko otworzył namiot, towarzyszył mu już tylko podejrzany zapach świeżo ciętego drewna…


Cosmo obudziły promienie słoneczne, padające na jego twarz. Nie otwierał oczu, czując na sobie ciepło i rejestrując śpiew ptaków i dzwonienie mleczarza. Usłyszał wiatr, który zakołysał jego otwartym oknem, skrzypiącym obecnie niemiłosiernie. Ten sam powiew przyniósł mu przyjemny chłód. Tak zaczynał się kolejny wakacyjny dzień, pełen świeżości i wolności…
Usiadł na łóżku i rozejrzał po małym pokoju. Firanka o gołębim kolorze tańczyła na wietrze. Cosmo podbiegł do niej. Tak, na zewnątrz świat skąpany był w słońcu i cieple.
Uśmiechnął się do siebie i wstał, by zbiec na dół. Ciocia Andromeda przygotowała już świeże śniadanie, więc wszyscy zgromadzili się przy stole.
-Cześć, młody!- wyszczerzyła się Nimfadora- Idziesz ze mną potem nad jezioro?
-No pewnie!- ucieszył się czarnowłosy.
Właściwie, w przeciągu tych kilkunastu dni zdążył bardzo polubić Nimfadorę. Przypominała Cosmo Syriusza, bo była jak chłopak, a w dodatku niezwykle zabawna: odwalała śmieszne rzeczy, właziła na drzewa z nim, chodziła po niebezpiecznych miejscach, bawiła się w pobliskim zbożu, miała fajne włosy, była już taka duża i cały, calutki czas się śmiała. W zasadzie non stop widział jej lśniące uzębienie i bardzo polubił starszą kuzynkę. Nawet, jeśli ona była już taka stara.
-No, najpierw pomożesz mi, córeczko, przy cieście.- upomniała Andromeda, biorąc słoik miodu.
-Ehe!- przytaknęła z entuzjazmem Nimfadora, po czym zrobiła do Cosmo minę nad ramieniem matki. Mina ta mówiła: „Prędzej gumochłon pójdzie do Hogwartu”. Cosmo wyszczerzył się.
-Nie mogę. Wyglądasz czasem kropka w kropkę jak Syriusz!- rzuciła Andromeda.
Cosmo nieco spoważniał. To byłby dobry moment, rozeznał.
-Jaki był tata?- spytał cicho.
Andromeda westchnęła.
-Był świetnym człowiekiem. W zasadzie jednym z najlepszych, jakich znałam. Szkoda…
-Szkoda, tak.- przytaknął Cosmo- Mama mówiła, że umarł. Byłoby fajnie go poznać.
Uchwycił ukradkowe, szybkie spojrzenia, wędrujące od cioci do wujka. Zmarszczył brwi.
-Taa…- mruknął Ted, niby mimochodem zanurzając się w lekturze gazety porannej- Szkoda go…
-Opowiedz mi o tacie, ciociu.- poprosił Cosmo, wyrzucając z pamięci podejrzenia.
-Cóż… Pamiętam, że miał klasę… Był niezwykle przystojny i nosił się trochę jak arystokrata, chociaż paradoksalnie chciał tego unikać. To dlatego, że tak został wychowany. Jesteś do niego niezwykle podobny. Prawie, jak kropka w kropkę! Tylko oczy masz brązowe i większe jakby. No i piegi po Meg.
Syriusza zapamiętałam jako niezwykle skrajnego. Dla niego było wszystko, lub nic. Lód lub ogień. Poza tym był też niezwykle inteligentny i lubił filozofować, choć nie zawsze umiał wcielać w życie swoje filozofie. W szkole był największym rozrabiaką i jednym z najlepszych uczniów.
Cosmo uśmiechnął się delikatnie. Takiego opisu ojca nigdy nie udało mu się usłyszeć od mamy i wujka. Nie wiedział nic o nim poza tym, jak miał na imię i kiedy się urodził i zmarł. A tutaj jego postać kryła tak wiele niespodzianek!
Resztka śniadania nie była już tak przyjemna. Cosmo szybko popędził na górę i nastawił gramofon na muzykę Depeche Mode. Położył się na łóżku na plecach tak, że głowa zwisała z posłania, a nogi stały na ścianie. Wpatrzył się w żyrandol i poczuł z irytacją łzy, ściekające po skroni i lądujące w czarnych włosach. Czuł jakąś nienazwaną gorycz, tęsknotę i silnie odczuwalne poczucie niesprawiedliwości.
Nigdy nie znał ojca. Poza wyglądem i bardzo nikłą świadomością o jego istnieniu w ogóle by nie wiedział, że kiedyś żył. Lecz dlaczego tak go pokochał w tym właśnie momencie? Pewnie dlatego, że pierwszy raz w życiu poczuł, że jego tata kiedyś był tu z nim, przytulał go i rodzeństwo… A w szkole był rozrabiaką i świetnym uczniem. Tak, musiał być barwny. W końcu nie mógł stanowić po prostu ulotnego wspomnienia i suchego faktu, kiedyś był plastyczną osobą i wielowymiarową postacią, istniał naprawdę, chociaż Cosmo było trudno sobie to wyobrazić. Ale istniał…
Cosmo zrobił zezłoszczoną minę, łzy kapały obficie z nosa. Miał ochotę tupać i kopać. Czemu tak wielu ojców kręciło się po parku z synami, a on nigdy nie był na spacerze z ojcem? Przenigdy nie miał rozmawiać z tatą, nie zwrócił się do nikogo w ten sposób… I do tego Syriusza też już nie ma…
Łez już nie dało się zatamować, bo ogarnęła go podwójna tęsknota. Zapragnął przytulić się do mamy i wyjaśnić, czemu mu tak źle, ale mamy nie było. Dziewięciolatek uderzył w mocniejszy płacz.
Tęsknił za kimś, kogo nawet nie znał i nigdy nie kochał. Nie do tej pory…
Usłyszał pukanie i to w okno. Przestraszył się trochę, otarł łzy i podszedł do okna, patrząc w dół.
To Nimfadora, siedząca na małym drzewku z kijem w ręku robiła ten hałas. Do czasu, bo szybko z drzewka skotłowała się na ziemię, co jednak nie pozbawiło jej rezonu. Cosmo parsknął przez łzy, gdy gramoliła się z ziemi.
-Chodź!- syknęła z dołu, masując pośladek- Teraz, póki mama zapomniała o cieście!
Cosmo bez zastanowienia skinął i przelazł z parapetu na niskie drzewko, by zjechać po pniu na dół. Nimfadora uśmiechnęła się do niego bardzo pokrzepiająco. Miał nadzieję, że nie widziała niedawnych łez, bo czułby się głupio. Zamiast tego potargała mu czuprynę i ruszyła na palcach w stronę zboża.
-NIMFADORA! CIASTO!- dało się słyszeć z domu.
Oboje podskoczyli równo, Nimfadora syknęła i razem rzucili się do ucieczki w stronę złocistych kłosów, śmiejąc się. Cosmo wciąż nie mógł pozbawić się smutku, ale radość i szczęście brutalnie wykopywały precz negatywne emocje. Po prostu pędził za kuzynką i razem władowali się w zboże.
Przystanęli na chwilkę, dysząc i rozglądając się w rozbawieniu naokoło. Po chwili Cosmo krzyknął:
-Ganiasz!- i klepnął ją, po czym zaczął uciekać. Za mało było mu adrenaliny. Chciał skupić się na czymś wesołym, ekscytującym i lekkim. Nimfadora popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
-Ale z ciebie spryciarz!- zaśmiała się w końcu i rzuciła w pogoń.
Niestety, szesnastolatka była szybsza od dziewięciolatka, nawet jeśli był on dość sprawny. Dopadła go w trymiga i przewalili się w plątaninie nóg i odnóży w zbożu. Dla Cosmo wywrotki Nimfadory nie były niczym specjalnym i rzadkim, ale i tak razem tarzali się ze śmiechu na ziemi.
Zrobiło mu się nagle jakoś dziwnie. Chciał bardzo czegoś, czego brakowało mu tutaj, a co miał w domu: czułości. Szczególnie po tym, co przed paroma minutami czuł do taty. Przytulił się mocno do Nimfadory, tłumiąc krępację. Odczuwał całym sobą, jak bardzo polubił kuzynkę przez cały ten czas…
Odwzajemniła to, śmiejąc się. Cosmo słyszał bicie jej serca, gdy przybliżył ucho do niego i wtulił głowę w te uderzenia. Słońce miło grzało, a zboża kołysały się na wietrze…
-Nimfadora, lubisz mnie?- zagadnął po chwili leżenia.
-Lubię.- odparła spokojnie.
-Ale tak bardzo? Tak, jak ja ciebie?- poczuł, że zrobił się czerwony z jakiegoś powodu.
-Nie mam pojęcia, jak ty mnie lubisz.
-Aaa…- wtulił się mocniej- Bardzo cię lubię. Kiedyś się z tobą ożenię. Będzie wygodniej.
Nimfadora zaśmiała się i cmoknęła go w czubek głowy. Cosmo sam się śmiał, chociaż był też bardzo speszony i wściekły na siebie. Co ty wygadujesz, pomyślał, żenić się?! Z dziewczyną?! To dziecinada!
Ale poczuł się nieco lepiej. Troszkę przeszedł mu smutek związany z tatą. Co prawda, wciąż tęsknił, a po głowie chodziło mu dziwne, krótkie spojrzenie, jakie ciocia i wujek wymienili. Jakby ze śmiercią taty było coś nie tak. Cosmo westchnął i odrzucił to.


Rosemary zaryła nogami o piasek pod huśtawką. Kołysała się wolno i niewysoko, oplątując rękoma gruby, rozgrzany łańcuch. Nie patrzyła na Wandę.
-Nicholasa przywieźli do szpitala, a Syriusz został pogrzebany niedługo po tym.- skończyła opowieść- Nick od tej pory kuleje, a mama nigdy się nie otrząsnęła po tym, co stało się w styczniu. Jest teraz taka inna… Zresztą, mój brat bliźniak również. Zupełnie przycichł.
-To okropne… Bardzo mi przykro…- Wanda twardo szorowała wypolerowanymi, nowymi lakierkami po piasku pod huśtawką.
-Syriuszek był chyba najgłośniejszy z całej naszej rodziny. Teraz jest tak cicho…
Dziewczynki zamilkły, obserwując ziemię i własne stopy. Rosemary czuła dziwny ból brzucha na wspomnienie o tym, co działo się w zimie. Gdy wujek Remus wpadł do nich, kiedy leżeli z Cosmo chorzy i szybko kazał im się ubierać, bo stało się coś straszliwego… Długo płakała… Czuła, że z Cosmo stracili jakąś część siebie. Stanowili przecież jedno, w trójkę. Ale Syriusza już nie było i doskonale wiedziała, że przedwcześnie stracony nie wróci.
Nagle zza węgła wypadł olbrzymi doberman i, ujadając głośno, rzucił się ku dziewczynkom. Wydały zgodny wrzask przerażenia i rzuciły się, na łeb na szyję w jednym kłębowisku do ucieczki.
-POMOOOOCYYY!!!- wyła Wanda, Rosemary jej zawtórowała.
I nagle… wylądowały obydwie w koronie drzewa. Doberman z pianą na ustach szczekał pod drzewem, dziewczynki patrzyły na niego w napięciu i szoku.
Jak to możliwe, pomyślała Rosemary, czary? Jestem magiczna!
-A idź sobie, głupolu!- zawołała bojowniczo ciemnowłosa i napluła ze śmiechem na psa. Podszedł otyły właściciel, wrzeszcząc na nie, że opluwają cudze psy i zabrał ujadające, krwiożercze zwierzę za obrożę, mrucząc: „Chodź, Fifi”. Rosemary wytrzeszczyła oczy.
-Ale to było niezłe, nie? Może powinnyśmy iść do cyrku i pracować?- ekscytowała się Wanda- Zrobimy tak kiedyś, prawda? Jeden skok na drzewo i już! Teraz jesteśmy przyjaciółkami, bo razem przeżyłyśmy mrożącą krew w żyłach przygodę! Jesteś moją nową przyjaciółką! Będziemy śledzić Stanleya i twoich braci, bo to dzieciaki! Ale będzie pysznie!
Rosemary odparła uśmiechem. Tak bardzo ucieszyła się, że jest magiczna, że humor skoczył parę stopni wyżej. Pójdzie do Hogwartu! Nadawanie Wandy wydało jej się nagle bardzo optymistyczne.

Komentarze:


Szczurek
Czwartek, 18 Sierpnia, 2011, 17:49

Fajnie, że Rosemary ma przyjaciółkę, myślę, że nie wyniknie z tego nic złego. A Cosmo bez brata to już nie to samo . . .
Fred i George w akcji :D Polać im :D
Ciekawe są jeszcze te czerwone oczy w lesie. . . tylko nie chcę żeby znowu było coś smutnego !

I mam nadzieję, że wakacje ci się udały, mimo pogody :-)

 


Aithne
Czwartek, 18 Sierpnia, 2011, 19:03

Ja jestem prawie pewna, że z tym czerwonym czymś w lesie jest coś nie tak - w końcu tyle nieszczęść zapowiedziałaś Nicholasowi w tamtej klątwie...
Jak dobrze, że wróciłaś! Sprawdzam Cię od dwóch tygodni dzień w dzień :D
I mam nadzieję, że Cosmo się czegoś dowie o ojcu. A tak w ogóle, to już niedługo, prawda? Za 3 lata Syriusz ucieknie z Azkabanu! :)

 


Natalie Junes
Czwartek, 18 Sierpnia, 2011, 19:40

Coś mi się wydaje, że chcesz urządzić dzieciom niezłą lekcję historii. Cosmo dowie się pewnie sporo na temat ojca, a Sara o Harry' m i wojnie, w której brali udział jej rodzice.
Błagam, nie przerzedzaj już grona młodych Blcków:(

Ps: Będziesz miała spore zaległości u mnie!

 


aniloraK
Niedziela, 21 Sierpnia, 2011, 14:52

Świetny pomysł żeby wysłać dzieciaki do chrzestnych :)

 


Syrcia
Poniedziałek, 22 Sierpnia, 2011, 01:10

Em... To "chłopie" w ustach Remusa...
Mam dziwne wrażenie, że znowu szykuje się jakaś jatka. No i to napomknięcie o Syriuszku... Aww, niech użyją myśloodsiewni! Chętnie bym poczytała o nastoletnim Łapce spod twych rąk. Lubię to! :D

 


Alex
Niedziela, 28 Sierpnia, 2011, 19:13

Doo, błagam, nie zabijaj ani nie okaleczaj już nikogo! Ogólnie notka świetna, kocham Freda i George'a!
Czekam na nową !

 


Daria
Środa, 07 Września, 2011, 17:51

Hejka, dawno nie było mnie na tej stronie. Nie pisałam ani nie czytałam, chociaż teraz, widząc ile lat minęło u Mary Ann chętni bym to przeczytała tylko czasu brak. Ostatnio coś mnie naszło i znowu zaczęłam pisać więc jeśli ktoś by chciał to zapraszam do Liz.

 


meizitang strong version
Środa, 24 Września, 2014, 17:45

It seems that our cellular provides great improvements over apple ipad,,, the fact i always can't stand is definitely, it certainly can't assist hardware,,,
<a href="http://thegallahergroup.com/meizitang/" >meizitang strong version</a>

 


doudoune canada goose homme
Piątek, 17 Października, 2014, 16:38

Whether or not I'm working Mac, iPad in addition to i phone I've got to say that this particular video clips in the examine look very great.
doudoune canada goose homme

 


goedkope moncler
Piątek, 17 Października, 2014, 16:38

try out awdio. com<br />its an international dj web page.. slightly diff compared to radios upon below but still amazing Try out filtermusic. web it is variety of numerous web broadcasts.
goedkope moncler

 


moncler outlet uk
Piątek, 17 Października, 2014, 16:38

I enjoy hypem. net you can find a lot of things on the website, and also such as you stated, the particular writing high quality is also fine and so helps to keep my family interested!
moncler outlet uk

 


canada goose homme
Środa, 22 Października, 2014, 17:36

I appreciate details! You actually solved often the issue I actually submitted to StackOverflow.
canada goose homme

 


kriulunoivu@gmail.com
Czwartek, 23 Października, 2014, 11:44

Fast delivery, great item. I will be checking this sellers items again.

 


kriulunoivu@gmail.com
Czwartek, 23 Października, 2014, 11:45

FAST SHIPPING.....FABULOUS.....GREAT SELLER

 


yzuxszrzjjd@gmail.com
Piątek, 24 Października, 2014, 10:05

Super quick shipping and great condition

 


yzuxszrzjjd@gmail.com
Piątek, 24 Października, 2014, 10:06

thanks so much!

 


mont blanc starwalker
Piątek, 31 Października, 2014, 05:43

A person didn't remember to incorporate Playlist. net, exactly where it certainly is not even essential for one to enroll and you could flow any melody you would like.
mont blanc starwalker

 


giubbotti woolrich
Piątek, 31 Października, 2014, 05:44

Hello there George, <br />I would choose that individuals encounter this in the ancient atmosphere inside the GetListed. org Useful resource area rather then with third-party weblogs. I understand that goes countertop to many guidelines intended for distributing some thing by way of social websites.
giubbotti woolrich

 


burberry shawl
Piątek, 31 Października, 2014, 05:44

Amazing, as well as its operating? I was having all sorts of iSCSI moment outs if we modern some sort of pals items to five. 0... but it seemed to be a young launch regarding 5. zero maybe they may have considering that fixed it.
burberry shawl

 


hogan interactive
Piątek, 31 Października, 2014, 05:44

Practically nothing even compares to the background music Map. Not any, you can't listen to the music, you could effortlessly discover a thing you can enjoy depending on what you including.
hogan interactive

1 2 3 »

Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki